Oto obiecana seria o przygodach Mary Sue. Forma "pożyczona" od Varedny. Pomysły- większość znaleziona w prawdziwych fickach. Przypominam, że jest to parodia, i nikomu nie życzę czytania tego typu "dziełek".

Mary Sue- pół-człowiek.

Disclaimer: X-men nie należą do mnie. Brotherhood nie należy do mnie. New Recruits też nie należą do mnie. Ani Acolytes. Nawet Apocalypse nie należy do mnie. Przyznam się. Do mnie należy tylko Mary Sue...

PS.: Ani za Mary a ni za resztę nie dostałam ani grosza. To ma być sprawiedliwość? Chuck A. zarabia kokosy... :

Charakterystyka: Mary-Sue tego typu jest niezwykłą pięknością- jak to zwykle w tym gatunku bywa, jednak co dziwne, jest porośnięta futrem, ma kocie uszka i ogonek. Ale jak zwykle, zwycięża tolerancja.

Był piękny, słoneczny dzień. Nad całą Ameryką świeciło słońce. (całą? Czy to robota Storm, czy klimat zgłupiał?) Tak też było w Bayville. Bayville to miejsce, gdzie znajduje się Instytut Xaviera. W Instytucie Xaviera mieszkają mutanci.

Tego dnia stało się coś specjalnego.

"Mutanci. Znalazłem jednego nowego mutanta." Powiedział Xavier podczas śniadania. (Jednego, tak? I to jest coś specjalnego? Przepraszam, czy to ten pan, który w jednym z odcinków stwierdził: "Jest ich coraz więcej... Są już na całym świecie..."?)

"Ojej! Czy to śliczna blondynka o niebieskich oczach i metr siedemdziesiąt wzrostu?" zapytał Kurt.

"Owszem, Kurt. Skąd o tym wiedziałeś?" zapytał Xavier. (stąd, że większość OC tak wygląda.)

"Hehe, ma się ten dar..." zażartował Kurt.

"Lecimy by ją zwerbować." Oznajmił Xavier.

"Hurra!" ucieszyli się mutanci.

Esmeralda była piękną blondynką o niebieskich oczach. Jednak było w niej coś dziwnego. Jej ciało porośnięte było gęstym, rudym futrem, miała kocie uszy, pazury, wąsy i długi, puszysty ogon. (Mrrau, cóż za piękność. Chwileczkę, miała rude futro, i jeszcze blond włosy? Dostaję kręćka.) Tego dnia przechadzała się po swoim ulubionym centrum handlowym (jej wygląd nie budził oczywiście żadnych podejrzeń wśród innych kupujących...), szukając nowych spodni.(koniecznie z dziurą na ogon) Kiedy zadowolona z nowego zakupu, a kupiła obcisłe sztruksy w kolorze niebieskim, z takimi fajnymi srebrnymi guziczkami, trzema kieszeniami, poszarpanymi nogawkami i łańcuchem, wyszła ze sklepu i skręciła w ślepą uliczkę, zobaczyła tam przystojnego, ciemnowłosego chłopca, który wyglądał jej na Niemca. (poznaje to po wyglądzie? Mrrau.) Nie pomyliła się. Był to Kurt Wagner, którego na misję zwerbowania nowej mutantki wysłał Xavier, który wraz z pozostałymi mutantami pozostał na dachu kamienicy, na której zaparkował Blackbirda. (No jasne, odrzutowce zazwyczaj lądują na dachach kamienic.)

"Witaj, Esmeraldo. Jestem Kurt Wagner, i jestem mutantem." (A ja jestem Anna Kowalska i jestem alkoholiczką)

"Och! Mutantem?" zdziwiła się Esmeralda. "Co to jest mutant?"

"To osoba o specjalnych zdolnościach wywołanych genem X odkrytym przez profesora Charlesa Xaviera, który jest telepatą i założył Instytut dla Mutantów w Bayville. Czy chciałabyś się tam wprowadzić?"

"Ale ja nie jestem mutantem. (mhm...) To znaczy, ładnie śpiewam, i uprawiam jogę, ale to chyba nie są zdolności wywołane tym genem?"

"Ależ nie, skąd. Pozwól mi wyjaśnić." Powiedział, i przeteleportował się obok niej.

"Ojej!" pisnęła Esmeralda, i złapała Kurta za lewą rękę. (hmm, czy łapanie za lewą rękę to reakcja na teleportację?) Nie wiedziała, że nacisnęła holozegarek, który wyłączył się i ukazał prawdziwy wygląd Kurta. "Ach! Czym ty jesteś? Wyglądasz przerażająco!" wykrzyknęła. (I kto to mówi?)

"To czynnik uboczny mojej mutacji" powiedział smutno Kurt. "A teraz pozwól, że zabiorę cię do Profesora." Powiedział, i przeteleportował ją na dach kamienicy. (nie można było tak od razu?)

Po pięciu minutach oboje pojawili się na dachu. Wszyscy mutanci aż westchnęli z zachwytu nad urodą Esmeraldy. (Ratunku... Ona ma futro!)

"Witaj, Esmeraldo." Powiedział zachwycony Xavier. "Przyłącz się do nas!"

"No niech wam będzie, ale tylko na próbę." Odpowiedziała.

"Hurra! Dziękujemy!" krzyknęli wszyscy. (My też dziękujemy, łaskawco!)

Po przybyciu do Instytutu Esmeralda wprowadziła się do pokoju Rogue i Kitty, z którymi od razu się zaprzyjaźniła. (Jak zwykle. Po co tylko te wszystkie puste pokoje w Instytucie...?)

"Opowiedz mi o sobie" poprosiła Kitty.

"Jestem zwykłą, przeciętną nastolatką. Uwielbiam śpiewać, tańczyć, układać puzzle, chodzić na zakupy, rzucać oszczepem, jeździć konno, malować, grać w makao, pisać książki, grać na kontrabasie, wiolonczeli, pianinie, flecie, saksofonie i gitarze elektrycznej, i jestem młodzieżową miss stanu Ohio. (kolejni pozbawieni oczu. ONA MA FUTRO!) Znam niemiecki, angielski, włoski, francuski, chiński, hiszpański, i podstawy japońskiego. Poza tym kocham goth, metal i acid. Najbardziej kocham zespół Greenday. (Niech zgadnę. Greenday to acid, tak?)"

"Och, to tak jak ja!" wtrąciła się Rogue. "Greenday rulz and rox! Zostań moją przyjaciółką!" (Rogue, co ci się stało? Słuchasz pop-punk-rocka i szukasz przyjaciół wśród Nowych Rekrutów, których znasz od godziny?)

"Moją też!" krzyknęła Kitty.

"Wspaniale! Jak ja lubię zawierać nowe znajomości!"

"Jaką my mamy ładną i miłą nową przyjaciółkę, nie Rogue?"

"No!"

"Wiecie co, zakochałam się." Powiedziała Esmeralda.

"Tak? A w kim?"

"W Kurcie. Chociaż jest brzydki (i kto to mówi 2), to go kocham." (szybka jest!)

"Och nie! Jak możesz! To ja go kocham!" krzyknęła Kitty. (Serio? Coś przegapiłam...)

"Nieprawda! To ja go kocham!" krzyknęła Rogue. (Brata, tak?)

"Och! Więc nie jesteście moimi najlepszymi przyjaciółkami!"

"Wynoś się z naszego pokoju!" rzuciła Kitty. Esmeralda chwyciła swoje walizki.

"A ja wcale nie lubię Greendaya! Wolę New Found Glory!" krzyknęła za nią Rogue. (O matko, Rogue, nie!)

Esmeralda wprowadziła się do pokoju Kurta. (Mhm. Yey pomysły Profesora. Yey przyrost naturalny.) Kitty i Rogue znienawidziły ją, ale na szczęście znalazła sobie nowe przyjaciółki- Jean i Ororo. (zwłaszcza Ororo. Ta to uwielbia szukać przyjaciół wśród swoich uczniów)

Kiedy pewnego dnia razem obrabiały tyłki całemu Instytutowi (Jean i Oro obrabiają tyłki. JA CHCĘ TO ZOBACZYĆ!), usłyszały w głowach głos Xaviera.

Uczniowie, mamy nalot Acolytes. Wstańcie i walczcie, i niech Bóg będzie z wami.

"Profesorze, czy będziesz także walczył?" zapytała Ororo (jasne, Oro. Jego nie ma w tym pokoju, wiesz?)

Nie, ja właśnie walczę z moim złym bratem, Juggernautem, który wydostał się z tej zielonej paćki, w której go zamknąłem. Odwagi!

"Biegnijmy walczyć!" krzyknęła Esmeralda.

Na polu walki byli już Kurt, Cyclops i Spyke. (a skąd tu Spyke?) Zdążyli już powalić Pyro i Gambita. Teraz walczyli z największym z nich, Sabretoothem.

"A masz! A masz!" krzyknęła Esmeralda, i raniła go swymi kocimi pazurami. Sabretooth zawył. Już miał się poddać, kiedy w akcie desperacji chwycił ją wpół i uciekł.

(nie muszę mówić, że ta walka była kretyńska?)

"Gdzie ja jestem?" zapytała Esmeralda, gdy ocknęła się.

"W pociągu do Luizjany, Cherie" Odparł Sabretooth. (O. Mój. Boże!)

"To wzruszające" chlipnęła Esmeralda, kiedy Sabretooth opowiedział jej całą swoją smutną historię, począwszy od tego, że dzieci w przedszkolu śmiały się z jego nadmiernego owłosienia, po to, jaki niemiły był dla niego Wolverine. "Faktycznie jesteś paskudnie brzydki (I kto to mówi 3), ale kocham cię." Powiedziała. Sabretooth rozpłakał się niczym dziecko, i ułożył głowę na jej kolanach.

"Ja ciebie też kocham. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką znam. Czy taki brzydal jak ja ma jakiekolwiek szanse u tak idealnej istoty, i miss Ohio, jak ty?"

"Oczywiście. Chodziłam z Kurtem. Ale wolę ciebie!" I ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. (Uh...)

Tymczasem w Instytucie wszyscy pogrążyli się w żałobie. Najbardziej rozpaczały Kitty i Rogue, które uświadomiły sobie, że pomimo licznych różnic poglądów, Esmeralda była ich najlepszą przyjaciółką, i bardzo za nią tęskniły.

Również Kurt płakał całymi dniami i nocami, rozmyślając o swej ukochanej. Profesor Xavier miał nadzieję, że ją odnajdzie, ale nie wiedział jak się do tego zabrać. (Przepraszam, ale czyżby Cerebro wysiadło?)

Aż tu pewnego dnia do drzwi Instytutu zapukała Esmeralda. Wyglądała jeszcze piękniej, niż dawniej (jeszcze piękniej! Ogoliła się?), gdyż jej twarz rozświetlał płomień miłości. Trzymała za rękę swojego chłopaka, Sabretootha. (aha. I system obronny Instytutu ot, tak sobie go wpuścił?)

Na jego widok Wolverine wysunął swoje pazury, ale Esmeralda zasłoniła kochanka całym ciałem.

"Jeśli chcesz zabić jego, musisz najpierw zabić mnie!" krzyknęła.

"Zostaw ich, Logan. Czy nie widzisz, jak bardzo się kochają?" powiedział z przyganą w głosie Xavier. Wolvie spuścił głowę.

"Przyszłam się z wami pożegnać. Kupiliśmy sobie domek w Ohio, i będziemy tam wieść spokojne życie po kres naszych dni." Powiedziała. Wszyscy jak jeden mąż zaczęli płakać. (No tak, w końcu odchodzi od nich rekrutka, którą znali całe dwa dni.)

"Byłaś moją najlepszą przyjaciółką!" powiedziała Kitty.

"Moją też!" chlipnęła Rogue

"Naszą też!" krzyknęli wszyscy pozostali, i nastąpił wielki, grupowy uścisk.

Następnie oboje narzeczeni odeszli w kierunku zachodzącego słońca...

Ale nie dane im było odejść daleko! Nagle oboje padli martwi, przebici mieczem, który rzucił w ich kierunku zazdrosny Kurt!

"Ach!" krzyknęli wszyscy. "Jak mogłeś, Kurt?"

"Kochałem ją, i byłem zazdrosny!" chlipnął Wagner.

"Już cię nie kochamy, Kurt! Jesteś be!" oznajmiły Kitty i Rogue.

Pogrzeb obojga zamordowanych odbył się następnego dnia.

KONIEC

Kurt W., pseudonim Nigtcrawler, czeka na swój wyrok w więzieniu stanowym stanu Ohio. Kolejna rozprawa w tej sprawie ma się odbyć w następny wtorek.