Na początek, czuję, że muszę podziękować za komenty:
Varedna- moja wielka! Dzięki Ci za to, że mnie hołubisz :D Nie przestawaj! (Żarcik?) Va, czekam na Panta! (nie uznaj tego za marudzenie, ja tylko proszę...)
WesołyAlien- kłocham cję, zią! Mła!
Herszel- dzięki Ci także! I pisaj, kotek, pisaj!
Dżóbiljana- My Luke! Dziękuję za bycie moim Skywalkerem, i za całokształt twórczości.
Hybryda- Niestety, części drugiej "wyzwania" nie zakładam. Chyba, że ktoś mnie znów wyzwie ;) ale wtedy powstanie nowa, niezależna historia. To tylko oneshot... Dziękuję za ciepłe przyjęcie.
Wanda ala Duska- jak już mówiłam, seria o MS to (niestety) zlepki różnych historii przeczytanych w necie, lub takich, o których ktoś mi opowiadał. Ach, i przepraszam za moje ostre komentarze Twojej pracy, mam nadzieję, że Cię nie zraziłam... (skrucha)
Amaterasu-chan- Dzięki! Uwielbiam słyszeć takie komentarze :D Cieszę się, że Ci się podoba.
Larysa- podobnie jak z wyzwaniem, Alchemiczka to oneshot. Ale cieszę się, że Ci się podobało. Wredny autor, powiadasz? Hmm, coś w tym jest, eh?
Chyba nikogo nie pominęłam. Jeżeli tak, to przepraszam, poprawię się...
Disclaimer: Dziś mam aż dwie OC, i trzeciego "w drodze", o czym się przekonacie później. Poza tym nic jednak nie jest moje. A już fabuła zwłaszcza. To jeden, wielki zlepek prawdziwych ff, z moimi delikatnymi dodatkami.
Charakterystyka: Nie za bardzo wiem, jak określić tę Mary. Jest ona wynikiem mojej choroby, złego humoru, i kiepskich ff, które ostatnio czytałam. Będzie ona typową przedstawicielką swego gatunku, oprócz tego, że zamiast być kochaną przez wszystkich, jest nieakceptowana. A tak, takie MS też się zdarzają, i często są równie "pasjonujące", co te hołubione. Za kiepski styl, będący wynikiem przeziębienia, przepraszać nie będę, udam, że to zamierzone ;)
Mary-Sue numer trzy.
Amber Smith była zwykłą nastolatką. W szkole nikt jej nie lubił, bo była bardzo brzydka- lekko otyła, szarooka blondynka, z lekko zadartym nosem. (zaczyna się ciekawie. Takiej maszkary jeszcze nie widziałam, ciekawe, czy jej paskudny wygląd to skutek złośliwej mutacji?) Amber mieszkała w Polsce, w Warszawie. Jej ojciec był Polakiem, a matka Czeszką. (Z czego wynika jej imię i nazwisko, które są typowe dla obu tych kultur.) Miała młodszą siostrę, Sophie, która ja zawsze gnębiła. Jednak poza tym wszystkim, Amber miała pewną niezwykłą cechę. Otóż, Amber była...
(napięcie rośnie!)
Amber była mutantem! (ARGH! Groza!) Nie wiedział o tym nikt, oprócz niej samej. Jej mocą było tworzenie niezwykłego cienia, przez który nie było nic widać. Białka jej oczu były ciemnogranatowe, nawet, kiedy nie używała mocy. (No tak, ja tez bym się nie domyśliła, że jest mutantem) Dodatkowo, miała parę skrzydeł, które mogła chować, kiedy chciała, oraz szpony z adamantium. (nie... proszę, tylko nie X24!)
Żyła spokojnie w Warszawie ze swoją rodziną, aż do pewnego dnia. Wtedy zaatakowali ją bandyci! Chcieli, by oddała im komórkę. Dziewczyna jednak nie dała się zastraszyć, i korzystając z wytworzonego przez siebie cienia, stała się niewidoczna dla nich, i przebiła ich swoimi szponami! (Tak, zabójstwo to najlepsza cena za kradzież komórki. Ja też jestem za wprowadzeniem kary śmierci do polskiego prawa.) Następnie dziewczyna uciekła, przerażona swoim czynem.
Kilka dni później do jej domu zapukała policja. Chcieli ją aresztować! Ale rodzice dziewczyny wyjaśnili, że Amber nie zrobiła nic złego. (tya...) Jednak Amber czuła, że nie może tak żyć. (Brzmi jak pan Tusk, eh?) Poddała się, i została odprowadzona do więzienia, a jej siostra śmiała się z niej. (No cóż, to się nazywa siorka. Dobrze, że jestem jedynaczką!)
Kiedy była w więzieniu, nagle odwiedził ją ktoś, kogo się nie spodziewała. Był to Charles Xavier.
"Witaj, Amber" przywitał ją. "Wiem, że jesteś niewinna. My, mutanci, nie powinniśmy być karani za rzeczy, które nie są naszą winą." Powiedział. (powiedział, co wiedział... Po kim, jak po kim, ale po nim spodziewałam się więcej.)
Amber spojrzała na niego ze smutkiem.
"Zabiłam ludzi..." powiedziała.
"Ale zrobiłaś to w obronie swojego życia. Nie miałaś wyjścia, moje dziecko. Nikt cię za to nie wini. Moi prawnicy już pracują nad tą sprawą. Pojutrze powinnaś być wolna." (Od kiedy komórka życie? Tya, technology is my life, eh?)
"Ale ja nie mam pieniędzy, żeby płacić prawnikom..."
"Nie martw się, ja opłacę wszystkie koszty. Ty tylko musisz przyłączyć się do moich X-men" (WIEDZIAŁAM, że jest jakiś haczyk!)
"Dobrze." Zgodziła się dziewczyna. Xavier w myślach podziękował Bogu, że zwerbował tak potężną mutantkę.
Amber kilka dni później wprowadziła się do Instytutu. Zamieszkała w jednym pokoju z Jubilee, Rahne, Amarą, i Tabithą. (zaraz, od kiedy to pokoje są takie duże?) Niestety, żadna z dziewczyn jej nie lubiła, bo Amber była brzydka. Poza tym, dziewczyny non stop obrabiały wszystkim tyłki, czego Amber bardzo nie lubiła. (Taa, Jubilee to demon piękności, a Rahne to najzagorzalsza plotkara) W ogóle, Amber czuła się nieakceptowana przez wszystkich. Jean ciągle się na niej wyżywała podczas treningów, Scott mówił, że jest beznadziejna, a Rogue uważała ją za nudziarę. (Wszyscy bardzo w charakterze, jak widzę) Amber czuła się bardzo źle w Instytucie, ale czuła, że jest winna Profesorowi wdzięczność. (No bo co Profesor zrobiłby bez niej?)
Uczniowie jedli właśnie śniadanie.
"Ej, ten,brzydulo, ten, podaj, ten, mi, ten, parówki, ten!" krzyknęła na nią Kitty. (Ten, nawiasem mówiąc, wegetarianka.)
"Proszę cię, nie nazywaj mnie tak..."
"A jak ma cię nazywać?" Rogue wstawiła się za przyjaciółką. (Za kim?)
"Amber..." (ach! Miszcz intelektu?)
"Nie zasługujesz, na takie ładne imię!" zakpił Kurt. (najgorętszy towar Instytutu)
Oczy dziewczyny zaszkliły się łzami.
"Patrzcie, ta głupia idiotka płacze!" zaśmiał się Jamie. (O matko... Nie Jamie! On tego nie powiedział!)
"Ha, ha, ha!" zaśmieli się wszyscy X-meni. (Powiedział...?)
"Jesteście straszni!" chlipnęła Amber.
"A ty brzydka!" prychnął Bobby.
Dziewczyna zerwała się z miejsca, i z płaczem wybiegła z jadalni, odprowadzana szuderczym śmiechem uczniów.
Podczas treningów znalazła jednak sprzymierzeńca. Był nim Logan, który widział w dziewczynie siebie samego w dzieciństwie. (Logan, czy w dzieciństwie byłeś blondwłosą dziewczynką odrzuconą przez społeczeństwo? Aww, opowiedz nam o tym!)
Po jednej z sesji, kiedy Amber nie mogła poradzić sobie z symulacją walki wręcz (to ta sama dziewczyna, która zabiła wcześniej bandę oprychów?), Wolverine powiedział jej, że chce z nią porozmawiać.
"Wiem, że jest ci bardzo trudno, kochanie." Zaczął. "Sam miałem podobne problemy. Nie akceptowano mnie ze względu na moje szpony." (Aha! Wiedziałam!) "Poza tym, nie przejmuj się tym, co mówi Jean i Rogue. Zapewne mają ciężki okres, i wyżywają się. Poza tym, Rogue jest na pewno zazdrosna o to, że lubię cię bardziej, niż ją."
"Dziękuję, panie Logan. Ja po prostu nie mogę się uporać ze śmierciami, które spowodowałam..." odparła dziewczyna, ocierając łzy wzruszenia.
"Tak, zabicie kogoś to straszne przeżycie... Ale wierzę, że dasz radę. Gdybyś czegoś potrzebowała, pamiętaj, że możesz na mnie liczyć..." (Straszne przeżycie? Trzeba było nie mordować Northstara... Ale co ty o tym wiesz, w końcu masz w mózgu tyle chipów, że...)
"Tak, panie Logan..." odpowiedziała ze wzruszeniem, i pocałowała go w policzek. "Pójdę do swojego pokoju."
"Tylko nie zwracaj uwagi na te plotkary!"
"Ty podła małpo! To ja jestem pupilką Logana! Jak śmiesz odbierać mi go?" Do Amber dopadła Rogue, czerwona ze złości. (Halo, ziemia! Halo, halo, tracimy łączność!)
"Nie chcę cię ranić, Rogue, ale on jest dla mnie jak ojciec..."
"To dla mnie jest jak ojciec! Jest bardziej jak ojciec, niż Mystique! Nienawidzę cię!" Rogue zdjęła rękawiczkę.
"Nie rób tego!"
"A właśnie, że zrobię!" (Dajesz, dajesz, Roguey!)
"Będziesz tego żałować!"
"Phi!"
I Rogue brutalnie dotknęła Amber, po czym opadła na kolana.
"Ahhhh!" wykrzyknęła Rogue, łapiąc się za głowę. W jej umyśle przewijały się straszliwe obrazy. Spalony dom, ogień, gruz, ból, strach...
Ruda otrząsnęła się.
"Co to za wspomnienia?" zapytała.
"Ja..." Oczy Amber zaszkliły się łzami. "Ja właśnie sobie przypomniałam, że kiedy miałam trzy latka spaliłam swój dom za pomocą drugorzędnej mutacji, zabiłam swoich rodziców, i dostałam się razem z moją młodszą siostrą do adopcji! Och, nie, co ja zrobiłam!" (och, chlip! To straszne! I takie oryginalne!)
Rogue przerażona spojrzała na dziewczynę, płaczącą na podłodze.
W tej pozycji zastał je Logan.
"Co jej zrobiłaś?" zapytał z furią, podnosząc łkającą dziewczynę.
"Ja... Ja..." jąkała się Rogue.
"Jesteś okropna!" warknął Logan. "Ty podła zazdrośnico! Nie spodziewałem się po tobie, że posuniesz się aż tak daleko!" (może coś pominęłam, ale do czego takiego ona się posunęła?)
Rogue ze łzami w oczach odbiegła.
Amber siedziała w gabinecie profesora. Wolverine przytulał ją, głaszcząc uspokajająco po włosach. (Eme... Czy ja coś piłam?)
"A więc, Amber, kiedy miałaś trzy lata spaliłaś dom i zabiłaś rodziców." Powiedział z namysłem Profesor. Dziewczyna pokiwała głową. "To przerażające. Wiem, co czujesz. Czułem się tak samo, kiedy..." (i tu profesor opowiada jakąś rzewną historię) "...I tak właśnie dowiedziałem się, że Magneto nie chce się ze mną bawić."
"A na domiar złego, nikt jej nie lubi." Przerwał Logan.
"To straszne. Moi X-men nie są tym, czym chciałem, aby byli... Zastanawiam się, czy powinienem dalej prowadzić Instytut..."
"Ależ profesorze! Nie wolno panu tak mówić!" wykrzyknęła obruszona Amber. "X-men pana potrzebują, niezależnie od tego, czy mnie lubią, czy nie!" (no, nie da się ukryć)
"Dziękuję ci, Amber. Jesteś wspaniałą osobą." X-men pana potrzebują!' Czy ja tez jestem wspaniała?)
"O nie, znowu ona!" mruknęła Amara, kiedy Amber weszła do pokoju. Amber nie zareagowała, tylko położyła się na swoje łóżko. Pamiętała teraz całe swoje dzieciństwo, łącznie z dniem, kiedy spaliła dom, i zabiła rodziców. (ile razy jeszcze usłyszymy, że to zrobiła?)
"Słyszałyście, że ma do nas dołączyć nowa rekrutka?" zapytała Tabitha.
"Tak, słyszałyśmy!" ucieszyła się Jubilee. (Hurra!)
"Może będzie z nami w pokoju?" zaproponowała Rahne.
"Ale super! Tylko nie mamy wolnych łóżek. Trzeba będzie kogoś wyrzucić." Oznajmiła Amara, i wszystkie spojrzały na Amber. Ta nie zareagowała, gdyż właśnie płakała.
Nowa rekrutka okazała się być siostrą Amber, Sophie. Wszyscy natychmiast ją polubili, i zaczęli razem z nią dokuczać Amber. Wyjątkiem był Logan, i Rogue, która znała tragiczną przeszłość dziewczyny, i nie mogła się otrząsnąć. Znienawidziła więc Sophie za to, jak odnosi się do Amber, i dokuczała jej za każdym razem. (Chwila, ta przeszłość to też przeszłość Sophie, eh?)
Moc Sophie była taka sama, jak jej siostry. (Ją też Logan 'rozumiał'?) Jednak młodsza z nich używała jej tylko do zabawy, (Yey! Wiwat zabawa adamentowymi szponami!) w przeciwieństwie do starszej, która unikała używania jej, jeśli nie musiała. (Czytaj- kiedy nie musiała zabić jakiegoś złodzieja. Czy to tylko ja, czy wy też cieszycie się, że Gambit jest u Magneto?)
Amber stawała się z dnia na dzień coraz smutniejsza, ponieważ to jej siostra wzbudzała sympatię, a nie ona. (Brzmi jak problemy Alexa S.) Dziewczyny z jej pokoju wyrzuciły ją, i Amber musiała spać z Jean, która jej nie znosiła, i wytykała każdy błąd. (No tak, bo Jean to taka jędza!) Poza tym do pokoju Jean co wieczór przychodził Scott, który również nie znosił Amber z całego serca. Dziewczyna musiała wtedy znosić ich zaloty, a także obelgi w jej adresie. ( ściana )
Pewnego dnia okazało się, że Amber jest w ciąży! Ojcem był Logan. (Jeeeny... Pedofilia, autoerotyzm, i w ogóle OHYDA!) Diagnoza postawiona przez Profesora była jasna... Amber nosiła w swoim ciele wilka... (UWAGA! JA TEGO NIE WYMYŚLIŁAM! COŚ TAKIEGO NAPRAWDĘ WYCZYWAŁAM W PEWNYM FF! Dobra, ja rozumiem, że Logan czasem zachowuje się jak zwierzę, ale dang, bez przesady!)
Oczywiście, wszyscy śmiali się z Amber, i dziwili się, ze Logan mógł zakochać się w tak brzydkiej dziewczynie. (Sorry, a nie dziwili się, że zrobił dziecko... ee... wilka... Uczennicy?) Profesor jednak rozumiał ich miłość, i był wyrozumiały. (A jak Rahne całowała się z uczniem ledwo trzy lata młodszym, to ją wywalili!) On i Logan oczekiwali przyjścia ich potomka na świat z niecierpliwością.
Tymczasem Sophie śmiała się z coraz większego brzucha siostry. W ślad za nią szli wszyscy inni.
"Ha, ha, ha"- śmiali się. Tylko Rogue, choć zazdrosna, nie śmiała się, bo znała tragiczną przeszłość Amber.
Amber nie załamała się. Przez dziewięć miesięcy nosiła w sobie dziecko (Szczeniaka! Ha, ha, ha! Normalnie przyłączę się do Sophie!) Logana.
W końcu nadszedł dzień porodu. Logan krążył nerwowo po korytarzu. W końcu ze skrzydła szpitalnego wyszedł Henry McCoy.
"Niestety, Logan. Ani Amber, ani wasze dziecko... nie przeżyli." Powiedział ze smutkiem.
"NIEEEE!" wykrzyknął Logan, i padł na ziemię, łkając. (Awww! I znów bez happy endu!)
KONIEC
