DISCLAIMER: X-meni nie należą do mnie. Gdyby tak było, los Storm zdecydowanie byłby nie do pozazdroszczenia. Ale ponieważ tylko ich pożyczam, może nadal cieszyć się życiem.

Notka Odautorska: Historii rozdział 2. Mam nadzieję, że ktoś to kiedyś przeczyta ;) Jeśli tak, będę bardzo wdzięczna za wszelkie komentarze. Choćby po to, aby wiedzieć, że ktoś tu zajrzał. Dobra, nie męczę dłużej. Życzę miłej lektury.

AUTORKA

Rozdział 2:

Nowy przyjaciel

Instytut Xaviera – miejsce, gdzie każdy mutant mógł odnaleźć swoje miejsce. Ośrodek pomyślany zrazu jako swego rodzaju azyl dla prześladowanych i odrzucanych przez społeczeństwo, z biegiem czasu przekształcił się w szkolę z internatem dla młodych ludzi, obdarzonych nadnaturalnymi zdolnościami.

Takie miejsca rzadko bywają spokojne. Zdarza się to praktycznie tylko podczas przerw świątecznych, oraz masowej epidemii grypy. Dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Uczniowie, zarówno ci starsi jak i młodsi, wraz z opiekunami, wybrali się na wycieczkę. Mury szacownego domostwa mogły więc, choć na kilka godzin, odetchnąć z ulgą i nacieszyć się błogą ciszą. Do czasu.

Pospieszcie się tam z przodu!

Nie rozpychaj się!

To ty patrz jak łazisz!

Jestem głodny!

Zewsząd rozlegały się okrzyki powracającej młodzieży. Dorośli, ze wszystkich sił, starali się zapanować nad tym rozwrzeszczanym tłumem, ale równie dobrze mogliby próbować opanować szalejący huragan. Zadanie absolutnie niewykonalne.

Natychmiast po dotarciu do domu, cała ta rozkrzyczana czereda, podzieliła się na grupki i rozbiegła na wszystkie strony. Kilkoro śpiochów, postanowiło nadrobić stracone godziny snu, większość starszych uczniów udała się jednak do pokoju gier, by pooglądać telewizję lub pograć w gry video. Młodsi chłopcy zdecydowali się na mecz piłki nożnej, skoro boisko było wolne. Jeden z nich, strasznie rozentuzjazmowany dziesięciolatek, z wrażenia nie mógł ustać w miejscu i nieustannie podskakiwał, biegał z miejsca na miejsce, robiąc większy harmider niż pozostali razem wzięci. To jest, dopóki nie usłyszał za sobą łagodnego, ale też stanowczego głosu:

Obawiam się, że ty dziś nie zagrasz. Masz szlaban, pamiętasz?

Ale ciociu Ororo… - Próbował negocjować malec, posyłając kobiecie swój najbardziej rozbrajający uśmiech.

Nic z tego młody człowieku. Twój ojciec powiedział wyraźnie – żadnego pobłażania.

Przecież, nie musi o tym wiedzieć. To tylko taki mały mecz...

Storm poczuła, że serce jej topnieje pod wpływem tego błagalnego spojrzenia, wiedziała jednak, że nie może ustąpić. Oliveir (1) zasłużył sobie na karę, a ona obiecała jego ojcu, że tym razem mu nie odpuści. Spojrzała tylko na niego współczująco, ale tym samym, nieustępliwym tonem oświadczyła:

Nawet mowy o tym nie ma, młody człowieku i nie próbuj ze mną dyskutować. A teraz marsz do swojego pokoju, zanim Logan cię tu zobaczy. Zawołam cię, jak będzie obiad.

Dobrze ciociu – Wymruczał niechętnie malec i z wyjątkowo smętną miną, powłócząc nogami, udał się na górę, do swojego pokoju.

Oliveir był w gruncie rzeczy dobrym dzieckiem. Bystry i wygadany, w dodatku obdarzony sporą dawką naturalnego wdzięku. Zdecydowanie nie był jednym z tych dzieci, które cały dzień potrafią przeleżeć na kanapie, gapiąc się bezmyślnie w telewizor, czy psuć oczy, godzinami wlepiając je w szklany ekran komputerowego monitora. Energia go wręcz rozpierała. Obdarzony był także wyjątkowo bujną wyobraźnią, która pozwalała wykorzystać kipiącą w nim energię w twórczy i intrygujący sposób. Niestety – miał również pecha. Z reguły, jego „genialne" pomysły, z jakiś niewytłumaczalnych powodów, kończyły się kompletną katastrofą. Sam nie potrafił powiedzieć, dlaczego? To nie to, że szukał kłopotów. On po prostu same go znajdowały.

Tak, jak ta przygoda, sprzed dwóch dni. Ta, z którą został ukarany. Przecież chciał dobrze. Było piękne popołudnie, a on nudził się straszliwie. Przy okazji był w nienajlepszym humorze, ponieważ rozzłościł dyrektorkę Instytutu – panią Emmę. Cały dzień kombinował, jakby ją udobruchać, bo z doświadczenia wiedział, że lepiej nie mieć w niej wroga, ale jak na złość, nic nie przychodziło mu do głowy. I nagle, gdy tak spacerował, jego wzrok przykuło coś niezwykłego. W stojącej w rogu ogrodu szklarni, pyszniły się przepiękne żonkile. Niewiele myśląc, natychmiast nazrywał wielkie ich naręcze i postanowił zanieść do gabinetu Pani Frost - Summers.

Na początku wszystko szło nieźle. Nie spotkał nikogo na swej drodze, komu musiałby się tłumaczyć, „na co mu te kwiaty". Gabinet pani Frost też był otwarty, co zaoszczędziło mu wielu kłopotów. Być może wyszła tylko na chwilę do łazienki, albo nie przypuszczała, że ktoś może być na tyle bezczelny, aby tam wchodzić bez pozwolenia. Grunt, że okoliczności mu sprzyjały.

Gdy już znalazł się w gabinecie, pozostało mu rozwiązać ostatni problem, jakim był wazon na kwiaty. Rany, jaki był zły na siebie i nie pomyślał o tym wcześniej. Trzeba było wziąć jakiś z kuchni. Teraz nie było sensu się cofać. Liczył się czas. Pani Emma mogła wrócić w każdej chwili. I znów z pomocą przyszedł mu przypadek. Nagle, kontem oka dostrzegł ogromną wazę stojąca na jednej z półek, która świetnie się nadawała do tego celu. Rzucił więc żonkile na biurko, a sam podbiegł do szafy. Waza stała wysoko, ale wystarczyło przysunąć taboret i da sobie radę. Jak pomyślał, tak zrobił i chwilę później, z tryumfującym uśmiechem trzymał swoje trofeum w rękach. Niestety, wtedy oczywiście wszystko musiało pójść źle. Taboret zaczął się chwiać na wszystkie strony i w końcu rymnął do tyłu. W normalnej sytuacji Olivier po prostu by zeskoczył, ale teraz ciężka waza przeważyła go do tyłu i on również gruchnął na ziemię. Zrobił się wielki hałas i za chwilę do gabinetu zbiegli się dorośli. Koniec końców, jemu samemu nic się nie stało, ale taboret został połamany, roztrzaskana waza okazała się cennym zabytkiem, a kwiaty… Kwiaty ciocia Ro razem z panem McCoy hodowali na jakiś konkurs ogrodniczy. Ta…. Znalazł się w bagnie po same uszy. Być może, jak zwykle uszłoby mu to na sucho, zwłaszcza, że nikt się o te kwiaty nie gniewał, ale Pani Emma zrobiła ojcu straszną awanturę o ten wazon i wchodzenie do jej gabinetu bez pozwolenia. A tata strasznie tej kobiety nie lubił, więc zezłościł się tym bardziej i zafundował mu szlaban na tydzień. Oprócz szkoły i posiłków miał nie wychodzić ze swego pokoju, co może uchroni dom przed kolejną katastrofą. Może i racja, ale to nie fair! W końcu skąd miał wiedzieć o tym konkursie? A waza? To wina tego głupiego taboretu, który najwyraźniej musiał mieć nogi różnych długości! A przez niego, teraz siedział sam w pokoju i nudził się strasznie.

Próbował czytać jakiś komiks, ale ponieważ znał go już praktycznie na pamięć nie było to żadną frajdą. Stęsknionym wzrokiem wyglądał więc przez okno, na boisko piłki nożnej, gdzie chłopaki rozgrywali mecz. W pewnej chwili, kątem oka dostrzegł coś jeszcze. Ciotka Ro właśnie wchodziła do swojej szklarni, zapewne po jakieś zioła do obiadu. A skoro ona jest tam, młodsi grają w pikę, a starsi najprawdopodobniej oglądają coś w salonie, to co to oznacza? Słoik ciastek stoi w kuchni przez nikogo niepilnowany! Taaa… Misję „biszkopt" czas zacząć.

Chłopak, złożywszy sobie na głowę kask własnej roboty – cały obklejony nalepkami ukochanych superbohaterów, z przyczepionymi taśmą klejącą latarkami po obu stronach itp. – oraz pas, za który powsadzał sobie śrubokręt, kolejną latarkę i inne niezbędniki Prawdziwego Tajnego Agenta, zaczął szybko przekradać się do kuchni, co chwila „przyklejając się" do jakiejś ściany i wyglądając podejrzliwie zza każdego rogu. W kuchni błyskawicznie zlokalizował swój cel, jakim był słoik z ciastkami stojący na lodówce, i przystąpił do ataku. Rzucił swój pas na stół, by nie krępował ruchów, przysunął sobie krzesło i ściągnął słoik. Natychmiast wyciągnął z niego dwa ciacha. Po namyśle dodał jeszcze jedno. Na miejscu zajął się konsumpcją jednego z nich, a pozostałe dwa postanowił ukryć w swoim super – pasie „na później". Niestety! Gdy ładował ciacha do jednej z kieszonek, potrącił łokciem stojący na brzegu stołu słój, który ja można się domyśleć, z brzękiem rozbił się o podłogę.

Ojej! – Przerażony rozejrzał się po miejscu zbrodni. – No to teraz dopiero mam przechlapane. Przecież w ogóle nie powinno mnie tu być! – Myślał gorączkowo.

Ale kiedy po chwili nikt się nie zjawił…

No właśnie! Nie powinno mnie tu być, więc mnie nie było! Nikt mnie nie widział, więc nie może mi niczego udowodnić. Chodu!

I pędem wybiegł z kuchni w stronę swojego pokoju.

Gdy wbiegł na piętro i upewnił się, że nikt go nie goni, odetchnął z ulgą i otarł pot z czoła. Było blisko – Pomyślał. Teraz jednak musiał wrócić do swojego pokoju i nadal umierać z nudów… A może jednak, nie musiał?

Całe piętro było puste. Wiedział o tym. Jeśli więc nie będzie w swoim pokoju, nie będzie też nikogo, kto mógłby go zobaczyć i donieść ojcu! Zresztą, na wszelki wypadek, wcale nie musiał trzymać się swojego skrzydła domu, skoro część dziewczyn była puściutka na sto procent. Tylko, co by tu robić? Odpowiedź przeszła prawie natychmiast. Zapoluje na potwory! Jednego miał już nawet na oku. Był wstrętny, olbrzymi i miał osiem paskudnych, owłosionych nóg. Chciał pożerać niewinne dziewczęta podczas snu! Ale nie bójcie się piękne kobiety, albowiem Olivier – najdzielniejszy z dzielnych bohaterów - czuwa nad waszym bezpieczeństwem i zaraz pozbędzie się tego krwiożercy!

A masz ty wstrętny pająku! – Krzyknął (niezbyt głośno, by nikt go nie usłyszał) i z mordem w oczach rzucił się na biednego owada.

Nieszczęsny pająk, miał jednak więcej sprytu niż zwykli przedstawiciele swego rodu i podrażniony przez chłopca, zaczął uciekać wzdłuż ścian korytarza. Olivier, jak na prawdziwego bohatera przystało, postanowił śledzić potwora, wydając przy tym złowieszcze okrzyki, siejące postrach w sercu zła.

Groźby najwyraźniej zadziałały, ponieważ „stwór" uciekał przed nieustraszonym herosem ile sił w odnóżach.

Aha! Mam cię teraz! Poddaj się, albo giń potworze!

Pajączek miał chyba inny pomysł, gdyż zniknął w szparze pod drzwiami jednego z nieużywanych pokoi.

Ta przebiegła i nowatorska strategia tak zaskoczyła bohatera, że przez chwilkę stał pod drzwiami, osłupiały. Szybko mu jednak przeszło i postanowił, że się nie podda. Trzeba przeszukać Tajną Kwaterę Sił Zła. Będzie to misja wielkiego ryzyka, ale dla dobra ludzkości, był gotów się jej podjąć.

Niewiele myśląc, chłopak wskoczył do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Był gotowy stawić czoła największym niebezpieczeństwom. Uniknąć wszelkich zasadzek zastawionych przez Bezwzględne Sługi Zła. Był gotów…

Wrrrr – Usłyszał wyraźnie za sobą i zamarł. Czyżby się przesłyszał?

Wrrr – Powtórzył się cichy, ostrzegawczy dźwięk, a tuż po nim inny głos zapytał:

Kim jesteś?

Olivier odwrócił się powoli i spojrzał przed siebie.

Ooo, zdaje się, że pająk miał współpracowników.

Rogue obudził głuchy trzask, zamykanych z wielką siłą drzwi i ciche warczenie Cookiego. Nadal nieco zaspana, podniosła głowę z poduszki by sprawdzić, co się dzieje. W końcu, udało jej się dojrzeć małego chłopca przy drzwiach.

Kim jesteś? – Zapytała

Dzieciak zamarł na chwilę, a następnie odwrócił się powoli w jej stronę. Na jego twarzy malował się wyraz ogromnego zdumienia i lęku. Posłała więc ostrzegawcze spojrzenie psu, aby nie ośmielił się więcej warczeć i zapytała ponownie łagodnym tonem:

Kim jesteś?

Chłopiec odwrócił się i w jednej chwili wszystko stało się dla niej jasne. Spod dziwacznego kasku, wyglądało kilka niesfornych brązowych kosmyków, wpadających prosto w czerwone oczy. Z tej odległości nie mogła tego ocenić, ale była gotowa założyć się o każde pieniądze, że „białka" jego oczu były czarne niczym węgiel. Stał przed nią wypisz wymaluj, mini Remy LeBeau.

Ale to przecież niemożliwe! Jak? Ten chłopiec jest zbyt duży, aby być dzieckiem jego i jak jej tam… On w ogóle jest zbyt duży by mógł przyjść na świat po jej odjeździe! Więc jak? Skąd? – Krzyczał jej skołatany umysł.

Ja… ja… Nie chciałem… Nie widziałem, że ktoś tu jest… Ja tylko…

Nie bój się, nic się nie stało – Powiedziała z przyjaznym uśmiechem. – Po prostu chciałabym wiedzieć, z kim mam do czynienia.

Chłopiec, widząc, że nic mu nie grozi, wyraźnie się rozluźnił i z całym wdziękiem, na jaki było go stać, podszedł do łóżka, uśmiechnął się szeroko i przedstawił:

Olivier LeBeau. Entache Mademoiselle. – Poczym delikatnie ujął jej dłoń i pocałował, jak na małego gentlemana przystało.

W tym momencie Rogue uśmiechnęła się promiennie.

Mnie również jest miło cię poznać, skarbie (2). Naprawdę jesteś podobny do swego ojca.

Serio?

Absolutnie.

Dzięki! Ale, hej, ja cię… znaczy ja panią znam! Pani jest Rogue, prawda? Tata kiedyś mi o pani opowiadał.

Naprawdę?

Chłopiec pokiwał głową twierdząco:

Mówił, że jest pani świetną kumpelą! I że nawet skopała kiedyś pani Logana! To prawda?

Rogue znów zaczęła się śmiać. Podobał jej się ten mały nicpoń.

Może prawda, może nie. Nie wiem, co ten szczur… znaczy, co twój ojciec ci naopowiadał. Ale myślę, że możemy to wyjaśnić. Ale najpierw dwie sprawy, skarbie. Po pierwsze wszyscy, ale to absolutnie wszyscy mówią do mnie Rogue. Pani – tu się skrzywiła – brzmi jakbym była nauczycielką, albo coś. A po drugie, powiedz mi – lubisz ciastka?

Uhu – znów pokiwał energicznie głową.

Więc sięgnij do tej czarnej torby, tam – Tu wskazała na stos swoich walizek – I wyciągnij dla nas coś pysznego. Jest pełna przekąsek.

Mogą być? – Zapytał machając w powietrzu paczką czekoladowych biszkoptów?

Świetnie! A teraz przysuń sobie krzesło i opowiedz mi coś o sobie. Przede wszystkim ile masz lat i od kiedy tu jesteś.

Mam dziesięć lat i cztery miesiące – Odparł z całą powagą maluch, wkładając sobie ciastko do buzi – Ale w Instytucie mieszkam dopiero od gwiazdki. – Następnie przerwał na chwilę, gdyż nieładnie jest odpowiadać z pełną buzią. Gdy skończył, dodał z łobuzerskim błyskiem w oczach. – A, i wiem, że pani… znaczy, że nazywasz tatę „szczurem bagiennym".

Na to oświadczenie Anna zaczęła śmiać się tak serdecznie, że nawet Cookie podniósł głowę, by sprawdzić, co się dzieje. Widoczne nie nawykł do widoku swojej pani zaśmiewającej się tak żywiołowo z czegokolwiek.

To może teraz wyjaśnisz mi, młody człowieku, jak to się stało, że tak znienacka wparowałeś do mojego pokoju?

Eee, no bo ja ten… A nie powiesz nikomu?

Słowo skauta.

Chłopak rozejrzał się jeszcze uważniej na wszystkie strony, jakby spodziewając się, że mogą ich podsłuchiwać Sługi Zła, a następnie oświadczył z niezwykła powagą:

Bo widzisz, ja nie jestem takim zwykłym chłopcem. Tylko tak udaję. A tak naprawdę to jestem superbohaterem. Zwą mnie Gambler i zajmuję się Zwalczaniem Zła.

Olivier spodziewał się, że Rogue, podobnie jak starsi koledzy, albo mu nie uwierzy, albo zacznie się śmiać. Nic podobnego jednak nie nastąpiło. Zamiast tego, zupełnie poważnie odpowiedziała:

Rozumiem. Ale co to ma wspólnego z moim pokojem?

Bo widzisz, podczas rutynowego patrolu wypatrzyłem na terenie ośrodka, Szpiega Ciemnej Strony Mocy. Chciałem go schwytać i przesłuchać, niestety drań okazał się na tyle szybki i przebiegły, że zdołał zwiać. Naturalnie natychmiast podjąłem pościg i już, już gdy miałem go w pułapce, udało mu się uciec i schować tutaj. Nie mogłem pozwolić, żeby przekazał wszystkie tajemnice wrogowi, albo, co gorsza, zaczaił się gdzieś i skrzywdził kogoś pod osłoną nocy, więc musiałem się tu dostać, żeby go unieszkodliwić. Rozumiesz, prawda? Nie wiedziałem, że ktoś tu będzie…

Pełen patosu styl zaczerpnięty zapewne prosto z komiksów, ale zupełnie niepasujący do dziesięciolatka w kasku na głowie, znów omal nie doprowadził Anny do niekontrolowanego ataku śmiechu. Wiedziała jednak, że mogłoby go to urazić, więc taktownie się powstrzymała. Zamiast tego zapytała z zupełna powagą:

Hmm… A gdzie on teraz jest?

Chłopak skoczył jak oparzony!

O rany, zapomniałem! Ale nie martw się, cherie Zaraz go wytropię! – Krzyknął. Następnie skoczył na równe nogi i zaczął przeszukiwać pokój.

Zdezorientowana Rogue przyglądała mu się tylko z niekłamaną ciekawością. Co ten łobuz kombinuje?

Aha! Mam cię! – Wrzasnął w pewnej chwili – Zobacz to on!

Anna wychyliła się ciekawie, usiłując dojrzeć owego tajemniczego „szpiega", którego wskazywał Olivier. Jakże był zdziwiona, gdy okazał się on być nie tylko wytworem jego wybujałej wyobraźni, ale zupełnie realnym i absolutnie niewinnym pajączkiem.

Zaraz go załatwię! – Oświadczył Gambler

Nie, zaczekaj!

Czemu?

Ja… eee… ja go znam!

Jak to?

Widzisz, eee… On wcale nie stoi po ciemnej stronie mocy

Nie?

Nie! On tylko tak udaje. Tak naprawdę to jest po naszej stronie i… szpieguje dla nas?

Czyli jest podwójnym agentem? Wróg myśli, że zdobywa dla niego informacje, gdy tymczasem tak naprawdę sieje propagandę i dezinformację, a nam przekazuje wszystkie tajne plany?

Dokładnie!

Jesteś pewna?

Absolutnie. Sama go werbowałam. Jak nie wierzysz, zapytaj Cookie'go. On może potwierdzić.

Świetna myśl! Tylko jak? Nie znam języka psów… – Zasępił się malec.

Spróbuj przeczytać jego myśli – Zaproponowała Anna.

Nie wiem, czy potrafię…

Próbuj, może się uda. Wiesz, Cookie ma taką moc, że umie przekazywać swoje myśli.

Dobra. Skupiam się.

Chłopiec usiadł po turecku na podłodze i przybierając najdziwniejsze miny, mające sygnalizować skupienie, próbował wysondować umysł śpiącego psa.

Nic z tego, nie działa. – Odparł zawiedziony.

Może spróbuj zdjąć kask. Takie hełmy mogą blokować przepływ energii.

Tak jak Magneto?

Dokładnie.

Dobra, spróbuję jeszcze raz. – Oświadczył Olivier, tym razem powtarzając wszystkie czynność bez swego nakrycia głowy. – Hej! To działa – Krzyknął radośnie i tak głośno, aż biedny pies otworzył oczy. Następnie podbiegł do pająka i oświadczył. – Sorry stary, ale sam rozumiesz. Nie wiedziałem.

Pająk najwyraźniej nie żywił urazy, gdyż zupełnie już spokojny bohater powrócił na krzesło i znów zaczął opychać się ciastkami.

Anna zaś, postanowiła zaspokoić swoją ciekawość i zaczęła ostrożnie:

Powiedz mi skarbie, mówiłeś, że mieszkasz tu od gwiazdki, tak?

Mhm – kiwnął głową, gdyż buzię miał zupełnie zapchaną.

A wcześniej?

Wcześniej mieszkałem w Nowym Orleanie, z mamą.

Ooo, to ciekawe. Możesz mi o niej opowiedzieć?

Jasne. Moja mama nazywa się Bella Donna Boudreaux (3) i eee… jest szefem rodzinnej firmy…

Wytresowany od małego – Pomyślała Anna, ale głośno powiedziała tylko – W porządku, skarbie. Wiem o gildiach.

Taaak? – Oczy chłopca zrobiły się okrągłe ze zdziwienia – Mama z tatą zawsze mi mówili, żebym nikomu tego nie powtarzał i że gildie są sekretne.

Bo to prawda, ale jestem przyjaciółką twojego taty, pamiętasz? Poznałam też kiedyś twoją mamę… - Skrzywiła się na samo wspomnienie, ale szybko przybrała neutralny wyraz twarzy. Malec nie musiał wiedzieć, że obie kobiety miały ze sobą na pieńku.

No, skoro tak, to chyba mogę ci powiedzieć. Moja mama jest szefową Zjednoczonych Gildii i wszyscy muszą jej słuchać – Oświadczył z dumą. – Wcześniej nie znałem taty. Mieszkałem z nią. Aż dopiero przed gwiazdką, powiedziała, że muszę powprowadzać się do niego, bo w mieście zrobiło się zbyt niebezpiecznie.

No tak, to rzeczywiście brzmi jak Bella. Metody wychowawcze tej kobiety powinny zostać chyba gdzieś opisane!

I tak zamieszkałem tutaj – kontynuował Olivier. – Na początku tata, też był bardzo zdziwiony, ale szybko się dogadaliśmy. On jest spoko! – Zapewniał.

No tak, to by się zgadzało. To nawet podobne do Belli, żeby mu nie powiedzieć, iż został ojcem. Bo chyba nie wiedział, prawda? A może wiedział, tylko bał się powiedzieć jej… Nie – potrząsnęła głową – To niemożliwie! Remy kocha dzieci. Nie wyrzekłby się własnego syna. Na pewno nie chciałby się z nim rozstawać, gdyby tylko wiedział o jego istnieniu. Co do tego, nie miała najmniejszych wątpliwości. Wiedziała, jak bardzo w głębi duszy bolało go to, iż jego prawdziwi rodzice porzucili go zaraz po urodzeniu. I choćby dlatego, Remy nigdy, przenigdy nie pozwoliłby aby to samo spotkało jego własnego syna. Po prostu nieprawdopodobne! – Myśli przelatywały jej przez głowę z prędkością błyskawicy. Głośno jednak zapytała tylko:

A jego żona?

Taty? On nie ma żony. – Oświadczył wesoło maluch – Tylko dziewczynę. Ma na imię Ali, ale ja jej nie lubię. – Powiedział krzywiąc się strasznie.

Ali? Kto to jest Ali? Przecież tamta miała na imię Mandy… Sindy, albo jakoś tak…

Nie?

Nie! Jest taka jakaś… Nie jest niemiła… Nawet odwrotnie, jest za miła. Wiesz, co mam na myśli? Strasznie się podlizuje mnie i tacie… I nigdy się nie złości. Zawsze jest taka uśmiechnięta. To straszne, mówię ci. Przecież każdy się czasem wkurza, prawda?

No nie wiem… Mnie lepiej o to nie pytać. Ja łatwo się wkurzam, więc nie jestem ekspertem.

Mhm – Pokiwał głową chłopiec. – Kapuję. Mama też się często złościła. Najczęściej na wujków Emila i Grisa (4), albo jak coś się nie udawało w pracy. Tata czasem też się złości. Rzadko, ale czasem… A ona, nigdy! Mówię ci, jest dziwna…

A tak ogólnie, to jak ci się tu podoba? – Zapytała chcąc zmienić temat.

Nie jest tak źle. Tata jest bardzo fajny i super się z nim mieszka. Reszta też jest nawet spoko. Np. ciotka Ro, albo pan McCoy! Wiesz, że kiedyś pozwolił mi pomagać mu w jednym eksperymencie?

Naprawdę!

Tak! Było naprawdę ekstra. Albo panna Pryde. Wiesz, że ona ma prawdziwego smoka? Słowo daję, że najprawdziwszego! I czasem pozwala mi się z nim bawić. Za to nie przepadam za panią dyrektor. Ona za to zawsze się złości. I prawie nic na siebie nie ubiera! Ale większość jest naprawdę w porzo. No i ma masę fajnych kolegów. I tylko czasem tęsknię za mamą i wszystkimi tam w domu… Ale potem mi przechodzi. No bo tu mam tatę… Nie lubię jedzenia tutaj. Prawie w ogóle nie ma smaku! Chyba, że tata gotuje. Oooo, on to robi ostre! Szkoda tylko, że tak rzadko. Ta cała Ali, nie lubi ostrego. Mówi, że to szkodzi na wątrobę. Ale jak może szkodzić, skoro w domu wszyscy tak jemy i nikt nie choruje. Nielogiczne, prawda?

Rogue, nieco zagubiona w tym monologu, kiwnęła tylko głową. Ten chłopak potrafił nawijać z prędkością karabinu maszynowego!

No, ja też tak myślę. Ale jak jej to powiedziałem, to stwierdziła, że jej pyskuję! Jak mogę pyskować? Przecież nie byłem niegrzeczny, tylko powiedziałem to, co teraz tobie. Powiedz, czy to jest niegrzeczne?

N-nie…

No właśnie. A ona stwierdziła, że tak i za karę nie dostałem deseru. Ale ja tam wcale nie żałuję, bo akurat na deser była szarlotka pani Kitty, a ona robi nienajlepsze ciasta. Ale poza tym jest fajna. A czy ja mogę zadać ci jakieś pytania? – Wypalił z znienacka.

Pewnie, strzelaj.

Dlaczego leżysz w łóżku w środku dnia? - To pytanie nurtowało go od samego początku.

Cóż… Mam za sobą długą podróż i byłam naprawdę zmęczona. Poza tym jestem troszkę chora.

Aha! No jak ja byłem chory to też musiałem leżeć cały dzień. I pan McCoy dał mi takie okropnie gorzkie lekarstwo. Ale wiesz co? Po nim zupełnie wyzdrowiałem. Jakbym nigdy nie był chory. Zobaczysz, ciebie na pewno też wyleczy. Kiedyś nawet pomógł Leckheed'owwi, temu smokowi pani Kitty. Zaraz ci o tym opowiem. To było tak…

Tymczasem na dole:

Wielka kuchnia w Instytucie Xaviera tętniła życiem. Co chwilę któryś z uczniów to wbiegał, to wybiegał, szukając w lodówce jakieś przekąski bądź chłodnego napoju. Kilkoro z nich miało dziś obowiązkowy dyżur i zajmowało się myciem i krojeniem warzyw na surówkę. Nad wszystkim czuwała, jak zwykle spokojna i opanowana Ororo Munroe, znana również jako Storm. Doprawiała właśnie sos zebranymi wcześniej ziołami, gdy usłyszała, że drzwi kuchenne znowu się otwierają. Początkowo nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, sądząc, że to kolejny wygłodniały uczeń sprawdza, czy obiad już gotowy. Od pracy oderwała się dopiero gdy usłyszała tuż przy swoim uchu:

Ello, Stormy.

Remy! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś tak mnie nie nazywał? – Krzyknęła z udawanym oburzeniem.

Ach, już więcej nie będę. Obiecuję, Stormy! – Powiedział posyłając jej swój słynny uśmiech, pod wpływem którego topniały nawet najtwardsze kobiecie serca, i bezczelnie wkładając palucha do sosu, a następnie do ust. – Eee trzeba by trochę przyprawić – Zawyrokował.

Remy LeBeau! Żądam abyś natychmiast się stąd odsunął i zachował swoje rady dla siebie, jeśli nie chcesz się dowiedzieć, jak się czuje człowiek trafiony piorunem! – Krzyknęła oburzona bogini pogody.

Spokojnie, tylko bez nerwów – Powiedział podnosząc ręce do góry i cofając się kilka kroków – Nie można karać za dobre chęci!

Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

Remy miał już na końcu języka jakąś ciętą odpowiedź, ale jego uwagę przykuły chichot krojących zieleninę studentek

Ello, petites. A wy, co tam dobrego szykujecie?

Sałatę do obiadu– Dało się w końcu usłyszeć spośród nieustannego chichotu.

Remy uśmiechną się tylko jeszcze szerzej. Mimo upływu lat, jego urok wciąż działał.

Sałatę? A pozwolą panie spróbować?

Dziewczyny podsunęły mu półmisek praktycznie pod sam nos, a on tymczasem głosem eksperta ocenił ich wysiłki:

Mmmm, Tres bon moje panie. Po prostu tres bon, mais przydałoby się jeszcze troszkę oliwy. – Ta, naturalnie natychmiast się znalazła – O tak. Tylko kapeczkę, nie za dużo. Aaaa Juste a point –Objaśniał rozanielonym nastolatkom – Teraz tylko wymieszać et voila! La salade magnifique!

Awww. Dziękujemy panie LeBeau – Posypało się ze wszystkich stron.

Zawsze do usług, moje panie, zawsze do usług – Odparł posyłając uśmiechy na lewo i prawo.

Szkoda, że w treningi nie wkładasz tyle serca– Odezwał się nowy burkliwy głos. – Znowu cię nie było.

Ach, mon ami, cóż mogę poradzić, jestem tam, gdzie mnie najbardziej potrzebują – powiedział puszczając oczko do rozchichotanych studentek.

Przestań się wydurniać, bubku! Scooter omal ze spodni nie wyskoczył z wściekłości, jak się znowu nie pojawiłeś.

Widocznie miałem ważniejsze sprawy na głowie – Odparł lekceważąco Gambit – Zresztą, od kiedy to się przejmujesz tym, co ma do powiedzenia stary Cyke?

Scotty może mnie pocałować w…

Echem! – Chrząknęła głośno Storm – Moglibyście kontynuować tę dyskusje gdzie indziej. – To było stwierdzenie, nie pytanie :D – A w dziewczynki, zacznijcie nakrywać do stołu.

Mutantki posłusznie zaczęły wyciągać z szafek zastawę, ale najwyraźniej miały z tym jakieś problemy, gdyż w końcu jedna z nich zapytała:

Pani Munroe, a dla tej nowej kobiety, też mamy nakrywać?

Storm zamarła. Gambit i Logan również natychmiast nastawili uszu.

Jakiej kobiety? O czym wy mówicie?

No bo, jak wróciliśmy dzisiaj z wycieczki to Melissa mówiła, że zjawiła się tu jakaś kobieta.

Tak. Twierdziła, że kiedyś tu mieszkała i chciała rozmawiać z Profesorem.

Profesora nie było, a ona postanowiła tu na niego zaczekać i teraz nie wiemy, czy mamy dla niej też nakrywać czy nie… - Wyjaśniały jedna przez drugą.

Chcecie mi powiedzieć, że wpuściłyście kogoś obcego do Instytutu! – Wybuchnął Wolverin.

Nie my, tylko Melissa… - Pisnęła któraś przerażonym głosem.

Logan, spokojnie – Powiedziała Ororo kładąc mu rękę na ramieniu – A wy sprowadźcie tu Melissę. I nikomu ani słowa o tej kobiecie.

Tak jest! – Krzyknęły i natychmiast wybiegły zadowolone, że mogą się wydostać, poza zasięg morderczego wzroku Kanadyjczyka.

Chwilę później, przerażona mutantka opowiedziała zgromadzonym w kuchni dorosłym, przebieg porannego spotkania.

Dziecko, czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo nieodpowiedzialnie postąpiłaś, wpuszczając kogoś obcego na teren Instytutu?

Ale, ta kobieta powiedziała, że tu mieszka… A właściwie mieszkała… I znała kod do bramy…

I co z tego? - Warknął Logan, ale ostrzegawcze spojrzenie posłane mu przez Storm, kazało mu się zamknąć.

Posłuchaj mnie teraz uważnie, dziecko. Co się stało, już się nie odstanie, ale na przyszłość nigdy i pod żadnym pozorem nie wpuszczaj nikogo nieznajomego do Instytutu.

Ja… Ja… Już nigdy – W jej oczach zaszkliły się łzy

W porządku! Teraz, jeśli chcesz pomóc, powiedz, gdzie ona jest.

Ja nie wiem – Dziewczyna rozbeczała się na dobre

Jak to?

Bo.. ona powiedziała, że tu mieszka… - wyjaśniał dziewczyna wśród szlochów – a ja się źle czułam… i chciałam wrócić do łóżka… więc jej powiedziałam… że skoro tu wszystko zna… to na pewno sama sobie poradzi… i ona poszła gdzieś… nie wiem gdzie…

Bogini! Czyli mamy tu obcego i nawet nie wiemy gdzie. Słuchaj mnie teraz uważnie, Melisso. Weź zbierz wszystkich w salonie. Zawiadom panią Kitty i panią Rachel. Wszyscy razem zejdźcie do schronu. My zajmiemy się intruzem.

Nastolatka kiwnęła głowa, podczas gdy Storm kontynuowała:

Logan, spróbuj trochę powęszszyć. Może rozpoznasz czyj to zapach.

Ten w odpowiedzi kiwnął głową i wyszedł na korytarz. Tymczasem ona i Remy popędzili do salonu, wyjaśnić Kitty i Rachel powagę sytuacji. Gdy dzieci wraz z opiekunkami udały się już w bezpieczne miejsce, oboje, wspierani przez jeszcze kilku mieszkańców domu (Beast'a, Sage, Bishopa i Cannonball'a) dołączyli do Wolverina.

I jak, masz coś mon ami?

Nie. Na całym parterze czuć tylko te cholerne zioła! Może na górze coś złapię, ale wiecie, czego się obawiam…

Mystique… - Głośno powiedział Sam.

Właśnie.

W takim razie dobrze, że dzieciaki są bezpieczne.

Bogini!

Co się stało, Ro?

N-nie wszystkie dzieciaki były na dole…

Kogoś brakowało, Stormy?

Olivier… Kazałam mu siedzieć w pokoju do obiadu – Wyjąkała zduszonym głosem.

Wszyscy spojrzeli tylko po sobie i jak jeden mąż biegiem ruszyli po schodach. Na piętrze, prawie natychmiast do ich uszu dotarły znajome, okrzyki.

Pomocy, pomocy – Dało się słyszeć zduszony, chłopięcy głos zza jednych z zamkniętych drzwi.

SIKT – rozległ się odgłos wysuwanych szponów. W jednej chwili wściekły Logan wpadł przez zamknięte drzwi wrzeszcząc:

Natychmiast zostaw to dziecko, albo rozerwę cię na strzępy.

Następnie wypadki potoczył się już błyskawicznie.

Zupełnie zaskoczony Logan, zatrzymał się w pół drogi. Pozostali, którzy wpadli do pokoju tuż za nim, zdążyli jeszcze zobaczyć, jak mały Oliwi(1er zrywa się z krzesła, staje w bojowej pozie naprzeciw Wolverina i krzyczy:

Zostaw moją cherie w spokoju!

Obok niego, szczerząc groźnie kły, stał gotowy do ataku pies.

Tymczasem z łóżka zerwała się znana wszystkim kobieca postać i, gdy minęła już chwila pierwszego zaskoczenia, krzyknęła próbując rozładować napięcie:

Cześć wszystkim… Wróciłam?

KONIEC:

W następnym rozdziale – wielkie powitanie! Nie przegapcie części pt. Poznaj mojego tatę… i jego nową dziewczynę.

(1) – W X-men The End R&R mają dwoje dzieci: córkę Rebeccę i syna Oliviera. Zamiast więc tworzyć OC, zaadoptowałam sobie malucha. Tylko mamusię ma inną.

(2) – Rogue zazwyczaj, zwracając się do innych, używa słowa „sugah". W dosłownym tłumaczeniu cukier, a w nieco mniej „słodki" lub „cukiereczku". Ponieważ jednak to kiepsko brzmi, zamieniam to na łatwiej przyswajalne „skarbie"

(3) – Bella Donna Boudreaux – była żona Gambita. Szefowa Połączonych Gildii

(4) – Gris-Gris – członek Gildii Zabójców; Emil Lapin – członek Gizdii Złodziei – haker

Francuski:

Cherie – kochanie

Tres bon – Bardzo dobre

Juste a point – dokładnie tyle

voila! – Proszę bardzo

La salade magnifique! – Sałata doskonała/wyśmienita