DISCLAIMER: Proponujęnapisaćpetycję do Marvela, aby oddali władzę w moje ręce. Albo Tabbci. Nowatorskie groźby jak najbardziej mile widziane :D To jak: podpiszecie się? Bo dopóki tego nie zrobimy, nic nie będzie należeć do mnie… No poza Caroline, ale ona jest zbyt mała, aby mieć wpływ na cokolwiek.

Chwila Prywaty: Dzięki Wszystkim za Wasze komentarze

Herszel: No, jak widać jest w pierwszej osobie. Przynajmniej te części, które śledzimy oczami Rogue. Mam nadzieję, że ci się spodoba i jak zawsze czekam na komentarz.

Larysa: Serdeczne dzięki. Jak widać: radosnej twórczości ciąg dalszy. Komentarze staram się zostawiać w miarę możności, ale czasem wolno mi idzie. Pojawią się na pewno… kiedyś :D

Bishop – to taki duży, ciemnoskóry facet, który przybył z przyszłości. Jeśli widziałaś może kiedyś taką kreskówkę na JetX, to kilka razy się pojawił. Głównie chciał zamordować Gambita. Potrafi on absorbować przeróżne rodzaje energii i emitować je, najczęściej z rąk.

Co do własnych postaci – nienawidzę takich wynalazków (mam z nimi koszmarne doświadczenia) i praktycznie ich tu nie ma. Wyjątkiem jest Caroline, córeczka Betsy i Jono oraz Melisa, dziewczyna, która otworzyła Rogue drzwi. Ale ich rola będzie wyłącznie epizodyczna.

Tabbcia: Hehe, specjalnie dla Ciebie, w tej części też jest Sam. Mniej, ale jest ;) Ach i dlaczego zakładasz, że Remy rzuci Dazz? Czyżbyś jej nie lubiła ;) Co do rozdziału z punktu widzenia Ali: chętnie, ale nie wiem, czy nastarczy mi umiejętności. Muszę najpierw poczytać kilka odmóżdżających blogów, to mi na pewno pomoże.

A co do Kitty w ŚO: ona po prostu, w przeciwieństwie do NR, już od tygodnia była spakowana i teraz robiła ostatnie zakupy EchempodarkidlabliskichnaświętoHannukaEchem Wieczorem, tak jak pozostali, zostanie odstawiona do domu Black Birdem. Nie do takich głupot go już wykorzystywano.

Madlen – Serdecznie dziękuję za komentarz. Jak zawsze sprawił mi wiele radości. Ten do „Historii Jednej Miłości" również. Star bynajmniej nie czuje się urażona odrobiną krytyki, ale sama na pewno Ci to powie, gdy tylko znów coś opublikuje. FF net nie pozwala ci zamieszczać komentarzy? Dziwne… No ale, nieważne gdzie, ważne że jest. Serdeczne dzięki i mam nadzieję, że ten rozdział również Ci się spodoba

NOTKA ODAUTORSKA: Starałam się jak mogłam, ale nie jestem lekarzem, ani nie mam nic wspólnego z medycyną. Dlatego proszę, weźcie poprawkę na moje ewentualne byki w tej materii.

Ze względu na zasady FF net

"abc" dialog

/abc/ informacja telapatyczna

'abc' wyrazy, które normalnie umieściłabym w cudzysłowie

abc kursywą pisane są myśli, ale tylko wtedy, gdy wplecione są w dialog. Dłuższe fragmenty pisałam normalnie, bo tak się wygodniej czyta.

XXXXXXXXXXXXXXX

WIRUS TYPU „B"

Następnego dnia, choć właściwszym słowem byłoby popołudnia, obudziłam się z okropnym bólem głowy. Zdecydowanie zabalowaliśmy wczoraj z Sammy'm.

Kiedy rozejrzałam się po pokoju, już go w nim nie było. Żeby zostawić kobietę samą! Zimny drań! Aua! No dobra, krzyczenie, nawet w myślach, może być nienajlepszą opcją na dziś.

Zrezygnowana i na w pół zaspana, dowlokłam się do łazienki, z cichą nadzieją, że w apteczce znajdę jakieś środki przeciwbólowe. Jak się chłopaki dowiedzą, że tak się zwiozłam piwem imbirowym, nie dadzą mi żyć. A kto wie, czy nie czy nie czeka mnie kolejna 'lekcja wychowawcza' z kochaną dyrektorową. A to mogło zakończyć się BARDZO nieciekawie. Nic na to nie poradzę, cierpliwość nigdy nie była jedną z moich mocnych stron.

A propos Emmy: kiedy świeżo umyta i po solidnej dawce aspiryny poczułam się dużo lepiej pomyślałam, że dobrze byłoby coś zjeść. Sama idea niezła, tylko jak to niby wykonać, kiedy nie mogę się nawet na krok ruszyć z pokoju? Szlag by to!

Właśnie przymierzałam się do tego, aby wyładować złość na Bogu ducha winnej ścianie, kiedy usłyszałam delikatne pukanie do drzwi.

„Proszę" Westchnęłam zrezygnowana. Może kogoś ruszyło sumienie i przyniósł mi coś do jedzenia?

Prawie natychmiast do pokoju wsunęła się głowa, doczepiona do reszty ciała Sama.

„Loł, Roguey! Piękny dzionek, czyż nie?" Drań uśmiechnął się od ucha do ucha. To będzie morderstwo w afekcie! Każdy sąd przyzna mi rację.

Chyba wyczuł moje intencje, bo podniósł ręce do góry w goście obronnym (Ha! Nadal to mam!) i zaczął błagać o litość:

„Hej, tylko spokojnie. Nie morduje się posłańca przynoszącego dobrą nowinę."

„Dobrą nowinę? Nie czaruj, tylko mów, o co chodzi i lepiej, żebyś miał rację!"

„Aleś ty dzisiaj bojowo nastawiona. Może lepiej przyjdę jak się trochę uspokoisz…"

Ten skubaniec się ze mną droczy! Już ja mu pokażę! Gdzie to ja wczoraj rzuciłam te poduszkę? A, tu jest!

„ Hej! Co to robisz Roguey?"

„Gadasz po dobroci, czy mam to z ciebie wydobyć siłą?"

„Ok…ok… Przyszedłem tylko, aby ci wręczyć oficjalne ułaskawienie. Z chwilą obecną przestajesz być więźniem tego pokoju."

Wiecie, co mówią o głosicielach dobrej nowiny? Należy im się całus!

Kochany Sam, jak zwykle w takich sytuacjach nie mógł przestać się czerwienić. I jak tu nie kochać tego chłopaka?

„Hehe. Przypomnij mi, abym częściej przynosił ci dobre wiadomości"

No dobra, może nie jest tak niewinny, jakby to się na pierwszy rzut oka wydawało.

„Mmm… Nie ma sprawy, skarbie. Takie wieści możesz mi przynosić o każdej porze dnia i nocy. Tylko… co na to Lila?"

„Nie powiemy jej." Powiedział puszczając do mnie oczko. „A teraz chodź. Jest tu jeszcze kilka osób, które bardzo chciałyby się z tobą przywitać."

„Jeszcze więcej uścisków… Radości!"

„Trochę więcej entuzjazmu. Spodoba ci się, zobaczysz…" Stwierdził wesoło, ujął mnie pod ramię i razem zeszliśmy na dół.

XXXXXXXXXXXXXXX

Z poradnika 'Jak przeżyć w Instytucie Xaviera' Zasada nr 38: nigdy nie zakładać się z Samem Guthrie. Prawdopodobieństwo przegranej zbliżone do ryzyka zakładu z niesławnym Remy'm LeBeau (Patrz zasada nr 4)

I znowu ten cholerny mądrala miał rację. Tulić się do kogoś w stylu Dazzler i udawać, że sprawia ci to niewysłowioną przyjemność, to jedno. Ale trzymać w ramionach ogromnego pluszowego misia o złotym sercu, to już zupełnie inna para kaloszy.

„Beast!" Mmm… To nawet przyjemniejsze, niż tulić się do misia, bo te z reguły nie odwzajemniają uścisków.

„Miło cię widzieć, moja droga." Stwierdził.

„Hank." Wydusiłam tylko z siebie poczułam jak oczy mi wilgotnieją. Kurcze, czyżbym była aż tak wzruszona?

„Echem" Usłyszałam ze sobą odgłos chrząknięcia „A dla nas, to nic nie będzie?" Odwróciłam się i … No tak, teraz to jestem na najlepszej drodze do ostatecznego rozbeczenia się.

„Jono! Cece! Psy!" Krzyczałam ściskając każde z nich po kolei. „O, a to ktoś, kogo jeszcze nie znam" Powiedziałam , wskazując na urocze zawiniątko w ramionach Betsy.

„To córeczka moja i Jono" Oświadczyła Bets z najprawdziwszą macierzyńską dumą. Kto by przypuszczał? „Nazwaliśmy ją Caroline."

„Mogę?" Zapytałam Hanka, wskazując wzrokiem na małą. Zdaje się, że wszystkie te mądrości Emmy o ostrożności, rozwadze i nie narażaniu innych, chcąc nie chcąc jednak do mnie dotarły. Jej tryumfujący uśmiech niech będzie najlepszym na to dowodem…

Zanim jednak Hank zdołał choćby otworzyć usta, Psylocke od razu wypaliła:

„ Ależ oczywiście, że możesz." I wepchnęła mi małą w ramiona, posyłając Emmie wyzywające spojrzenie. Biedaczka. Nie trawi 'dyrektorowej' jeszcze bardziej niż ja. Przy okazji stało się jasne, zdołała rozpowiedzieć wszem i wobec o mojej kondycji.

Póki co jednak, miałam ważniejsze sprawy na … ręku.

„Witaj skarbie! Chodź tu i uśmiechnij się do cioci Ani. Jejku! Jaka ty jesteś śliczna!"

To była prawda. Ładniejszego dzieciaka w życiu nie widziałam. Choć trudno się dziwić. Po takich rodzicach… Mała miała ciemne włosy, jak Jono i jego piękne brązowe oczy. W całości jednak bardziej podobna była do Psy… Sama nie wiem, czemu. Trudno to określić, ale było w niej coś takiego… Może to te minki, które stroiła? W każdym razie 'całościowo' to wypisz, wymaluj mała Bets.

„Szkoda, że poznałyśmy się wcześniej" Kontynuowałam opowiadać małej. „Niestety, twoja kochana mamusia nie uznała za stosowne powiadomić cioci Rogue, o twoim przyjściu na świat. O swoim ślubie zresztą też nie. No, ale czego można się było spodziewać, po kimś tak wrednym jak ona?"

„Że co?" Oburzyła się Psylocke „Przypominam ci, że to TY uznałaś za stosowne opuścić nas bez słowa wyjaśnienia i nie zostawiłaś nawet adresu zwrotnego."

„Szczegóły, Bets. Wszystko to nieistotne szczegóły. Gdybyś tylko wykazała odrobinę inicjatywy…"

„Inicjatywy! Słyszeliście ją? Nikt nie mógł jej wytropić przez siedem lat, bo się zaszyła w jakiejś niedostępnej głuszy, a ta jeszcze śmie mówić, że za mało się staraliśmy, ha! Ja ci zaraz dam inicjatywę."

Powiało grozą. Na szczęście dla mnie wtedy wtrącił się szanowny małżonek telepatki:

/hahaha/ Usłyszałyśmy w głowach jego jak zawsze nieco drwiący uśmiech. /Jak dzieci, jak dzieci…/ Pokręcił głową /Zanim jednak zabierzecie się do demolowania salonu, możecie mi oddać moją córkę? Wolałbym, aby nie uczyła się takich głupot od małego/

Gdyby wzrok mógł zabijać, biedny Chamber padłby ofiarą morderstwa. I to podwójnego. Prawie zrobiło mi się go żal. Słowo klucz: PRAWIE. Ostatecznie, byłam jedną z owych 'głupich' osób. A małej Carol moje towarzystwo na pewno nie może zaszkodzić. Mogłabym zostać jej idolem i wzorcem osobowym…

„Chyba śnisz! Ty wzorem dla mojej córki?" Wybuchnęła Psy.

„Hej! A tobie, kto pozwolił grzebać w mojej głowie? I dlaczego niby nie? Jak będzie brak przykład z ciebie, to skończy jako… MODELKA!"

„ A co w tym złego?"

/Echem/ Znowu próbował wtrącić się Jono /A może jednak…/

„Nie!" Krzyknęłyśmy chórem

/Ona ma dopiero roczek. Nie sądzicie, że to trochę za wcześnie na planowanie jej przyszłości/

„Nie wtrącaj się!" Znowu razem.

„Echem, może jednak ja się wtrącę." Uratowany przez Hanka… „Co prawda przyszłość Caroline to naprawdę zagadnienie wielkiej wagi, na razie jednak proponowałbym zająć się bardziej… eee… palącym problemem"

Wszyscy wbili wzrok we mnie. Dlaczego mam wrażenie, że wiem jak będzie brzmiało następne zdanie?

„Słyszałem o twoich problemach zdrowotnych."

Wiedziałam! Cholerna papla!

„No cóż, ja…" Nie mam ochoty mówić o tym, przy tylu świadkach.

Hank chyba zrozumiał moje desperackie spojrzenia, bo posłał mi jeden z tych swoich ciepłych uśmiechów i powiedział:

„Może zejdziemy do mojego laboratorium i tam porozmawiamy?"

„Dzięki, Hank. Chętnie." A w każdym razie, chętniej niż tu.

Następnie oddałam małą w opiekuńcze ramiona ojca, ujęłam Hanka pod ramię razem ruszyliśmy ku podziemnym częściom Instytutu.

XXXXXXXXXXXXXXX

Ok, czas na zwierzenie. Nienawidzę szpitali, klinik, laboratoriów medycznych, ani gabinetów dentystycznych. Słowem niczego związanego z lekarzami. Właściwie, to sama nie wiem, czemu. Nie mam z nimi jakiś szczególnie złych doświadczeń, jak Remy czy Logan. Po prostu nie lubię całej tej 'szpitalnej otoczki', jak mądrale w białych fartuchach, widok chorych ludzi, czy dławiący, wszechobecny zapach antyseptyków. Za każdym razem, gdy go czuję, dostaję gęsiej skórki. Teraz też tak było. Po raz niewiadomo który doszłam do wniosku, że przyjazd tutaj był błędem, a tego chlernego wirusa się nie umiera. Nic na to nie poradzę. W głębi duszy jestem tchórzem i bardzo mi odpowiadało życie, które do tej pory prowadziłam, gdzie moim największym problemem był wybór karmy dla wybrednego psa.

Nie dane mi było jednak zaplanować jakiś sprytny sposób ucieczki, gdyż Hank, jak na prawdziwego profesjonalistę przystało, widząc mój oczywisty dyskomfort, błyskawiczne przystąpił do pracy.

„Usiądź sobie wygodnie i postaraj się trochę odprężyć." Powiedział z ujmującym uśmiechem, wskazując mi jedno z krzeseł. „Czy miałabyś coś przeciwko temu, żeby Cecilia asystowała mi podczas badań? Jak wiesz, ona również jest lekarzem, więc byłaby mi nieocenioną pomocą."

Naturalnie, że nie miałam nic przeciwko, więc przedstawienie można było zacząć. Na początek, tradycyjnie:

„Anno, powinnaś wiedzieć, że aby w pełni zrozumieć istotę twoich problemów zdrowotnych, muszę zdobyć jak najwięcej informacji na ten temat, dlatego proszę, postaraj się odpowiadać na wszystkie pytania w miarę możliwości jak najdokładniej. Pamiętaj, nawet z pozoru nieistotne informacje mogą okazać się bardzo pomocne, więc nie pomijaj niczego, zgoda? Ja ze swej strony postaram się, aby badania okazały się jak najmniej uciążliwe."

„ Jasne, Hank."

„Na początek odpowiedz mi na pytanie, czy nie masz może ochoty na filiżankę herbaty? Niestety gorzkiej, ale obawiam się, że będę musiał pobrać ci krew, a inny napój mógłby zafałszować wyniki. A to mi przypomina… Nie jadałaś dziś śniadania, prawda?"

„N-nie, ale…"

„Tak?"

Ale jestem skończoną alkoholiczką i dałam sobie wczoraj ostro z moim najlepszym kumplem, także alkoholikiem?

„Bo widzisz, Hank… Dzisiaj co prawda nic jeszcze nie jadłam, ale… Wczoraj z Samem trochę świętowaliśmy mój powrót i nie wiem… To może jednak trochę zafałszować wyniki…"

Pięknie, Roguey… Doskonale. Równie dobrze mogłabyś napisać sobie na czole ALKOHOLIK.

„Rozumiem." Beast uśmiechnął się przyjaźnie „Jakiś alkohol?"

„P-piwo imbirowe"

„Hmm… Dużo tego było? Ile godzin temu?"

„Kilka butelek. Cztery, albo pięć. Nie jestem całkiem pewna. Zaczęliśmy wieczorem… Gdzieś między dwudziestą a dwudziestą pierwszą… Kiedy skończyliśmy, szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia."

Hank spojrzał na zegar ścienny, następnie zadumał się nad czymś przez chwilę, aż w końcu powiedział:

„Taaaak… Cóż, myślę, że minęło wystarczająco dużo czasu. Jeśli jednak wyniki okażą się kontrowersyjne zawsze możemy powtórzyć badania."

„Więcej kłucia… Superowo!"

„Hehe. Więcej optymizmu, moja droga. O, jest nasza herbata!"

Rzeczywiście weszła Cecilia, niosąc trzy filiżanki z parującym napojem. Muszę przyznać, że herbatka, nawet gorzka, bardzo rozluźniła atmosferę. Od razu wszyscy poczuliśmy się swobodniej. A może to przez fakt, że zdążyliśmy już przywyknąć do tego okropnego zapachu?

„A więc," zaczął rzeczowo Hank „czy możesz opisać swoje objawy?"

„To właściwie nic wielkiego. Ogólne osłabienie organizmu. Tak jak wtedy, kiedy nie zjesz śniadania. Nie potrafię lepiej opisać tego uczucia. Zdarzają się też ostre bóle głowy. Czasem zawroty i trudności ze złapaniem oddechu."

„Od jak dawna ci to doskwiera?"

„Sama nie wiem… Zrozum Hank, na początku zdarzało się to tak rzadko, że brałam to za objawy jakiegoś przeziębienia lub grypy i nie zwracałam na to większej uwagi. Przypuszczam, że wszystko to ma miejsce mniej więcej od roku, może trochę więcej."

„Rozumiem." Powiedział cały czas notując coś w notatniku „A dlaczego dopiero teraz zaczęło cię to niepokoić?"

„ Jak mówiłam, początkowo w ogóle nie zwracałam na to uwagi. Dopiero od jakiegoś czasu. Objawy zaczęły się nasilać. Poszłam z tym do lekarza, a on opowiedział mi o tym nowym wirusie i skierował do ciebie."

„A jak często miewasz te objawy teraz?"

„Różnie" Skrzywiłam się. „Zazwyczaj przybierają one formę krótkotrwałych ataków, trwających po kilka minut. Miewam je do kilku razy w tygodniu."

„Jakieś inne objawy?"

„Na przykład?"

„Krwawienie z nosa lub dziąseł?"

„Nie."

„Zaburzenia wzroku?"

„Nie."

„Szumy uszne?"

„Nie."

„Wymioty?"

„Czasem. Po bardzo silnych atakach."

„Jakieś problemy z łaknieniem?"

„Nie, chociaż… Mówiłeś, żeby informować o wszystkim…" Jego wzrok zachęcał do dalszego mówienia. „Nie wiem, czy to ma jakiś związek, ale ostatnio odczuwam wzmożoną ochotę na słodycze. Może to jednak tylko moje łakomstwo."

„Cóż… może tak, może nie. W każdym razie dobrze, że nam powiedziałaś. A teraz jedźmy dalej: masz problemy ze snem?"

„Nie większe niż zwykle."

„Znaczy?"

„Znasz mnie Hank i wiesz, że zazwyczaj nie zasypiam przed północą. Raczej sporo po… Czasem na nogach trzymają mnie też 'głosy' harcujące w mojej głowie i od czasu do czasu miewam koszmary. To by chyba było na tyle. Jak widzisz, niewiele się w tej kwestii zmieniło, ale nadal jestem raczej 'nocnym markiem' niż 'rannym ptaszkiem'."

„A okres?"

Ugh! Nienawidzę, gdy ktoś zadaje to pytanie! Wiem, że jest moim lekarzem i w ogóle, mimo to jednak mam ochotę zapaść się pod ziemię, gdy jakiś facet pyta o tak intymne sprawy. Co ich to obchodzi? Jakby coś było nie tak, to pewnie bym poszła do ginekologa, nie?

Mimo wszystko wysiliłam się na uśmiech i powiedziałam:

„Nadal zjawia się punktualnie o czasie i piekielnie boli przez pierwsze dwa dni."

Hank znowu skrzętnie coś zanotowała i stwierdził:

„Cóż, w takim razie nie mam już więcej pytań. Jeśli więc nie masz nic przeciwko, przejdziemy do właściwych badań."

Nie miałam nic przeciwko.

„To, od czego zaczynamy?"

„ Cece zmierzy ci ciśnienie, a ja tymczasem przygotuję sprzęt."

„Możesz podnieść rękaw?" Usłyszałam za sobą melodyjny głos Ce.

„Jasne, nie ma sprawy."

W czasie, gdy ona zajmowała się 'montowaniem' całej tej diabelskiej aparatury na moim ramieniu, ja wykorzystałam okazję, aby przyjrzeć jej się bliżej. Prawdę mówiąc, nie znałam jej tak dobrze jak pozostałych członków drużyny. Cecilia z X-menami była stosunkowo krótko i przez większość czasu siedziała zamknięta w laboratorium, gdzie ja, jak już wspominałam, nie bardzo lubię przebywać. Czy wszyscy lekarze to pracoholicy? Heh, nie mnie to osądzać. W każdym razie miałam teraz doskonałą okazję by przyjrzeć się jej bliżej. A co! Ja też mam prawo bezkarnie gapić się na innych! A im dłużej się jej przypatrywałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że takiej właśnie kobiety potrzebował u swego boku Bestia.

Oprócz tego, że niewątpliwie podzielała jego pasje i zapał do pracy, okazała się szalenie miła i wyrozumiała. Przez cały czas trwania owego nieszczęsnego wywiadu starała się 'nie wtrącać na siłę', przeczuwając zapewne jak nieswojo musiałam się czuć, a z drugiej strony przez cały czas starała się dodać mi otuchy spojrzeniem czy uśmiechem. Albo fakt, że od razu zgodziła się zrobić nam wszystkim herbaty. Ot tak, po prostu. Bez wielogodzinnego marudzenia czy płomiennej przemowy na temat praw kobiet. I to wcale nie dlatego, że w nie nie wierzyła. Ale dlatego, że dla dobrego lekarza liczą się przede wszystkim potrzeby pacjenta. A łyk ciepłej herbaty był akurat tym, czego bardzo potrzebowałam.

„Nie za ciasno?" Z chwilowego zamyślenia wyrwał mnie jej głos.

„Co? A nie…nie"

„Jakby coś, to mów."

„Nie, nie jest za ciasno. Po prostu zamyśliłam się trochę, to wszystko." Uśmiechnęłam się, a Cece zaczęła odczytywać cos z przyrządów. „Umieram?"

„Wprost przeciwnie. Twoje ciśnienie jest wręcz podręcznikowe"

„To chyba dobrze?"

„Doskonale. No, skończone!"

„Co teraz?"

„Musimy cię zmierzyć i zważyć."

„Mam się rozebrać?"

„To nie będzie konieczne. Wystarczy, że ściągniesz buty."

To się da załatwić! Pomyślałam, bez słowa wykonując polecenie, a następnie wchodząc na wagę.

Zastukały przesuwane ciężarki, usłyszałam szczęk przesuwanej miary i po chwili poczułam coś zimnego na mojej głowie.

„Wzrost: 1,70 m" Beast natychmiast zanotował „Waga: 60 kg"

Hank przerzucił kilka kartek w notatniku i powiedział:

„Na całe szczęście nie tracisz na wadze. Wprost przeciwnie, z radością stwierdzam, że przytyłaś nieco od naszego ostatniego spotkania."

No nie, czy ja dobrze słyszę? Czy oni wszyscy starają mi się delikatnie zasugerować, że jestem gruba?

„Uh… Może powinnam pomyśleć o jakiejś diecie?"

„Wprost przeciwnie, moja droga. Myślę, że teraz naszym priorytetowym zadaniem będzie dopilnować, abyś nie traciła na wadze. Diety, nawet najbardziej wyważone, ograniczają ilość witamin, minerałów i innych niezbędnych składników budulcowych, co przy ogólnym osłabieniu organizmu stanowi krok do anemii, a tego byśmy ni chcieli, prawda?" Nie pozostawało mi nic innego, jak pokręcić głową „Dobrze. Osobiście jestem zdania, że nie zaszkodziłoby gdybyś jeszcze trochę przybrała na wadze."

O co to, to na pewno nie! Przyjechałam tu na leczenie, nie na tuczenie!

Beast chyba zauważył moją spanikowaną minę, bo odezwał się już dużo sympatyczniejszym, mniej 'profesjonalnym' tonem:

„Póki co jednak, ograniczymy się do tego, aby utrzymać twoją wagę na jak najbardziej stabilnym poziomie. Wieczorem ułożymy z Cecilia plan twojej nowej diety."

„Tylko bez przesady, zgoda?"

„Obiecuję"

„Pilnuj go Ce..."

„Będę, będę. Możesz być spokojna. Dobra, możesz schodzić."

„Świetnie. Co teraz?"

Musiałam zapytać, prawda? Argh, muszę się nauczyć trzymać język za zębami. Ale nie… Jak zawsze musiałam się odezwać. No to mam. Sama się prosiłam.

„Sssssss" Syknęłam z bólu, kiedy Cecilia wbiła mi igłę w ramię i po chwili mogłam zobaczyć, jak moja własna krew wpływa do małego pojemniczka.

Odwróciłam wzrok. To nie to, że boję się widoku krwi. Heh, wziąwszy pod uwagę, jakie życie wiodłam do tej pory, nawet nie mogę odczuwać takiego lęku. Zbyt wiele się już na nią napatrzałam. Ale nadal nie mogę powiedzieć, żeby ten widok napawał mnie radością. Nie wspominając o tym, że wprost fizycznie czułam się słabsza. Tak właśnie musiały się czuć moje 'ofiary', kiedy je wysysałam.

Cecilia wyciągnęła igłę i przyłożyła mi wacik w to miejsce.

„Zaciśnij rękę, żeby krew przestała płynąć" Poleciła wręczając Hankowi probówkę z moją krwią. Ja natomiast szybko zeskoczyłam z kozetki, na której mnie posadzili. I natychmiast pożałowałam tego kroku. Jak mi się zakręciło w głowie… Przez chwilę, w ogóle nie wiedziałam co się dzieje, tylko widziałam gwiazdy. Świadomość odzyskałam dopiero po kilkunastu sekundach, gdy Bestia posadził mnie na jakimś krześle, a Cecilia przyłożyła mi chłodny okład do czoła.

„N-nic mi nie jest. Już mi lepiej." Powiedziałam trochę niepewnie, ściągając kompres z głowy.

„Nie powinnaś była ruszać się tak gwałtownie. Przez chwilę nieźle nas przestraszyłaś."

„Przepraszam. To naprawdę nic takiego. Po prostu zakręciło mi się w głowie."

„Nic dziwnego. Właśnie pobraliśmy ci sporo krwi i jesteś bez śniadania" Stwierdziła dr Reyes „Jak tu skończymy masz zjeść porządny posiłek."

„Tak jest! Mam tylko nadzieję Hank, że tyle ci wystarczy i nie będziemy musieli tego powtarzać."

„Zobaczymy, co się da zrobić."

„A tak w ogóle, to dużo jeszcze?"

„Niestety. Jest jeszcze kilka badań, które chciałbym przeprowadzić, ale jeśli sobie życzysz, możemy zrobić przerwę."

Rozważałam to przez chwilę, ale w końcu odpowiedziałam:

„Dzięki, Hank ale miejmy to już za sobą."

„Nasz klient, nasz pan. W takim razie zapraszam do pokoju prześwietleń."

O radości!

W laboratorium spędziłam jeszcze co najmniej dwie godziny. Nie jestem w stanie powiedzieć dokładnie, bo nie noszę ze sobą zegarka, ale na pewno nie krócej. I w tym czasie torturowano mnie na wszelkie możliwe sposoby. Byłam prześwietlana, naświetlana, osłuchana, opukana i obmacana we wszelkie możliwe miejsca i na wszystkie możliwe sposoby.

Hank i Cecilia wykonali na mnie jeszcze niezliczoną ilość badań, których nazw nie jestem w stanie powtórzyć.

Robili mi tomografię, encefalografię i jeszcze jakieś 'grafie'. Przyczepiali mi elektrody do rąk, nóg i czoła. Sprawdzali częstotliwość bicia mego serca, oddechu, przepływu fal mózgowych i czort wie, czego jeszcze.

Przez cały ten czas czułam się jak świnka doświadczalna, która wpadła w łapy dwójki szalonych naukowców. Toteż kiedy Hank ogłosił, że nareszcie koniec tych tortur, miałam ochotę rzucić mu się w ramiona i ucałować. Nie zrobiłam tego, bo nie miałam sił.

„To znaczy, że mogę już sobie iść?" Zapytałam chyba nazbyt entuzjastycznie. Nie to, żeby nie odpowiadało mi towarzystwo, ale miałam już serdecznie dość tego miejsca.

„Tak" Beast uśmiechał się od ucha do ucha. „Nie będziemy cię już dzisiaj dłużej męczyć."

„Ale co mi właściwie dolega?"

„Cóż, biorąc pod uwagę opisane przez ciebie objawy, pierwsza diagnoza była najprawdopodobniej słuszna, ale stu procentową pewność zyskamy dopiero po przeanalizowaniu wyników twoich badań, zwłaszcza próbki krwi. Pomoże to nam też ocenić, jakich spustoszeń w organizmie dokonał wirus do tej pory."

Uch, to brzmi okropnie!

„Ale to uleczalne, prawda?" Cholera, głos mi chyba zadrżał.

„Na podstawie wcześniejszych przypadków, opracowaliśmy wraz z Cecilią antidotum. Póki co, okazało się one skuteczne w wszystkich przypadkach. Tak więc, głowa do góry! Wszystko będzie dobrze."

Muszę przyznać, że to mnie uspokoiło. Wiedziałam, że jestem w dobrych rękach.

„Proponuję, abyś teraz poszła coś zjeść, my tymczasem zajmiemy się resztą."

„Jasne. Nie ma sprawy, Hank. Na razie!" I wyszłam.

XXXXXXXXXXXXXXX

Pierwszą moją myślą, było rzeczywiście jedzenie, toteż swoje kroki od razu skierowałam do kuchni. Okazało się jednak, że niektóre rzeczy dużo łatwiej jest 'postanowić' jak potem wykonać.

Dzięki brakowi porządnego posiłku, oraz zabiegom naszych medyków, byłam teraz słaba jak dziecko. Dosłownie słaniałam się na nogach i co trzy kroki musiałam przystawać, żeby złapać oddech.

W pewnej chwili znów tak nagle zakręciło mi się w głowie, że nie zdążyłam nawet przytrzymać się ściany. Poczułam, że lecę i zaraz czeka mnie raczej niemiłe zetknięcie z podłogą. Zamiast tego, poczułam jednak parę silnych ramion, podtrzymujących mnie w pozycji pionowej. I coś jeszcze. Ten zapach. Mieszanka tytoniu, wody kolońskiej i przypraw. Nagle wiedziałam, w czyich ramionach się znajduję i nie miałam ochoty ich opuszczać…

„Hej, nic ci nie jest?" Brak odpowiedzi. „Anna, cherie co z tobą?"

Czas na zwierzenie nr dwa: nienawidzę, gdy ktoś mówi do mnie po imieniu. To dlatego, tak długo trzymałam je w tajemnicy. Za bardzo przypomina mi dawne czasy i tamtą dziewczynkę, która odeszła. Jej już nie ma. Od lat istnieje już tylko Rogue.

Do prawdziwego imienia powróciłam jakiś czas temu. Kiedy nasze moce były nieaktywne i wreszcie mogliśmy żyć normalnie. Jak para zwykłych, kochających się ludzi. Kiedy więc zaczęłam posługiwać się imieniem, które mam wpisane w metrykę, wszyscy byli zszokowani, że tak długo jej ukrywałam. Spodziewali się czegoś bardziej 'obciachowego' w stylu 'Gryzelda' albo 'Prudencja'. Na pewno nie 'Anna'. Niektórzy do dziś podejrzewają, że to mój kolejny 'alias'. Że nie mogłam przez tyle lat robić takich cyrków z powodu 'Anny'. A jednak. Ale to, że zaczęłam się nim posługiwać w miarę swobodnie, nie oznacza jeszcze, że łatwo przyszło mi je ujawnić. Tylko Gambit, który był wówczas przy mnie, wie ile łez i bólu mnie to kosztowało. Ile koszmarnych wspomnień kryło się za tym imieniem. Tylko on rozumiał. I dlatego tylko w jego ustach brzmiało ono naturalnie.

A teraz koniec zwierzeń, czas wrócić do rzeczywistości.

Gdy świat przestał wirować mi przed oczami, nadal znajdowałam się w ramionach Gambita, który zaczynał być wyraźnie zaniepokojony, moim brakiem reakcji. A wiec, chcąc nie chcąc, wyrwałam się z tej bezpiecznej przystani i z przepraszającym uśmiechem powiedziałam:

„N-nic mi nie jest. Już… Już mi lepiej. Cholerny brak oddechu! „Po prostu zakręciło mi się w głowie. Wiesz… Brak śniadania… Upuszczanie krwi… Te sprawy… Właśnie szłam coś przekąsić."

„Chyba nie najlepiej ci idzie, co? Chodź, pomogę ci. Nie mogę pozwolić, żebyś nabiła sobie guza gdzieś po drodze."

Delikatnie otoczył mnie w talii ramieniem i zaczął prowadzić w kierunku kuchni. Czasem fajnie być chorym, nie?

Na miejscu od razu posadził mnie przy stole, a sam zabrał się za przeszukiwanie szafek.

„Naleśniki mogą być?"

„Mhmm…" No jasne, że mogą! Wiecie jakie on robi naleśniki? W dodatku, specjalnie dla mnie!

„Co powiedział Hank?" Zapytał Remy rozrabiając ciasto.

„Nic jeszcze nie wiedzą. Muszą trochę 'poanalizować'."

„A najprawdopodobniej?"

„Najprawdopodobniej mam tego mutanckiego wirusa"

Na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko odgłosami smażenia. W końcu jednak Remy zapytał:

„Ale to uleczalne, tak?"

Awwww… Czyżbym wyczuwała troskę w jego głosie, czy może znów wyobraźnia płata mi figle. Możecie uznać, że jestem żałosna. Pewnie jestem. Ale to miłe wiedzieć, że nadal się o mnie martwi.

„Hank twierdzi, że tak. Ma dla mnie jakąś magiczną szczepionkę, czy coś w tym rodzaju. To, trochę ćwiczeń i tucząca dieta, powinno postawić mnie na nogi raz dwa."

„To czemu masz taką markotną minę?"

„Szczerze mówiąc, chętnie podarowałbym sobie tę część z dietą…"

Remy śmiał się przez chwilę głośno, stawiając przede mną talerzyk ze swymi wypiekami i stwierdził:

„Wg mnie, absolutnie nie ma się czym martwić. Wyglądasz doskonale, cherie." To znowu moja wyobraźnia, czy jego oczy zaczęły płonąć, gdy tak taksował moją sylwetkę? „A moje naleśniki na pewno ci nie zaszkodzą. Bon apetite!"

Wiecie dlaczego Gambit jest tak popularny wśród pań? Ponieważ przy nim każda, absolutnie każda kobieta, choćby miała problemy z cerą, włosami i dziesięć kilo nadwagi, może choć przez chwilę poczuć się naprawdę seksy.

To, a także fakt, że świetnie gotuje.

„Mmmmm…" Nie mogłam się powstrzymać od głośnego pomruku zadowolenia.

„Smaczne?"

„Niebiańskie!"

Jak na kogoś, kto boi się przytyć, mało konsekwentna jestem, co? Cóż, przede wszystkim jestem tylko człowiekiem. A teraz wyobraźcie sobie, że to przed wami stoi talerz pełen pysznych, aromatycznych, puszystych naleśniczków z kawałkami czekolady. Zupełnie zmienia się perspektywa, co? A smak… Prawdziwa rozkosz…

„Miło, jak ktoś cię docenia" Stwierdził nakładając mi kolejną porcję.

„Ha! I kto to mówi, szczurze błotny? Jestem pewna, że kręci się tu za tobą sznur wzdychających małolat, za każdym razem, gdy zakładasz na siebie ten śliczny różowy fartuszek z napisem 'Pocałuj Kucharza'."

„Być może." Odparł z rozbrajającą szczerością „Ale podziw dla mojej skromnej osoby, to nie to samo, co docenianie mojej kuchni. A dzisiejsze nastolatki albo przechodzą na wegetarianizm, albo wiecznie są na diecie."

„Nie wiedzą, co tracą" Mruknęłam nieco sarkastycznie

„Poza tym" ciągnął swoje przechwałki zupełnie niewzruszony „Jankesi nie znają się na przyprawach." Dodał nakładając mi jeszcze jednego naleśnika. Ale nie odsunął się od razu. Zamiast tego wyszeptał mi prosto do ucha:

„Co mi przypomina… wisisz mi pocałunek."

Omal się nie zakrztusiłam tym naleśnikiem. Bezczelny szczur! Znalazł sobie porę do żartów. Bo on żartuje, prawda? PRAWDA?

Cóż, pewnie już nigdy się tego nie dowiem. Na szczęście dla mnie, w tym momencie drzwi do kuchni otworzyły się z impetem i do środka wpadł bardzo wesoły chłopiec z jeszcze szczęśliwszym psem.

„O! Cześć tato! Cześć Rogue!"

„Cześć Gambler!" Odpowiedziałam.

„Ciiii…" Powiedział kładąc palec i rozglądając się podejrzliwie dookoła. „Pamiętaj, że moja tożsamość jest tajna. Nikt nie może o tym wiedzieć."

„Jasne. Wybacz. Zapomniałam. Chciałam powiedzieć: część Olie."

„W porządku. Co tam jesz?"

„Naleśniki z czekoladą. Chcesz jednego?"

„Tata smażył?"

„Mhm" Kiwnęłam głową na potwierdzenie.

„To chcę." Stwierdziła sadowiąc się wygodnie na krześle.

„Proszę bardzo." Powiedziałam, wkładając mu jednego naleśnika na talerz. „Ale ostrzegam: będziesz musiał potem ucałować swojego staruszka."

„Hę? A to czemu?"

Wskazałam tylko na postać Gambita w jego seksownym fartuszku i mały zaczął głośno się śmiać. Widać nie uważał, że ojcu do twarzy w tym kolorze.

Zaczynało być naprawdę miło i przyjemnie, więc jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Kolejne trzaśnięcie kuchennych drzwi i… :

„Remy, skarbie! Czy wiesz, że twój synek biega po całym domu z wielkim psem? To chyba niebe…" Zgadnijcie czyj to piskliwy głosik? Tak, to ona. Reszta zdania zamarła jej na ustach, kiedy zobaczyła mnie siedzącą i wcinającą naleśniki wraz ze wzmiankowanym chłopcem, niebezpiecznym psem oraz oczywiście jej ukochanym, a moim byłym..

„Cześć Ali!"

„Dzień dobry Ali!"

„Co mówiłaś, skarbie?"

„Eeee… dzień dobry wszystkim" Powiedziała nieco niepewnie, ale po chwili doszła do siebie, podeszła prosto do Gambita i rzucając wyzywające spojrzenie w moim kierunku, po prostu go pocałowała. Taaa… Doprawdy strasznie mi dopiekła… Phi! Za to biedny Olie wyglądał jakby miał ochotę zwrócić tego naleśnika. Biedaczek. W każdym razie porzucił jedzenie, a resztkami zaczął dokarmiać Cookie'go.

Tymczasem sprawczyni całego tego 'niesmacznego incydentu' najwyraźniej chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, iż jej obecność tutaj jest wysoce niepożądana, bowiem kontynuowała niewzruszenie:

„No właśnie starałam ci się powiedzieć, kochanie, że Olivier od dłuższego czasu biega po całym domu z ta bestią. To może być niebezpieczne!"

„Ale tato, Cookie wcale nie jest niebezpieczny! Zaprzyjaźniliśmy się, widzisz?"

„Obawiam się, że jesteś zbyt niedoświadczony, aby zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa, młody człowieku. Ten pies z pozoru może wydawać się spokojny i łagodny, ale tak naprawdę, to wcale go nie znasz i nie wiesz, czy nie drzemią w nim niebezpieczne instynkty. Chwila nieuwagi i tragedia gotowa!"

Wow! Po prostu ekstra! Już widzę te nagłówki w gazetach: COOKIE THE KILLER! Rozszalały owczarek colie rozszarpał chłopca z powodu naleśnika! Eksterminacja tych zabójczych zwierząt wpisana w program polityczny kandydata na burmistrza!

Mimo wszystko, czułam się w obowiązku bronić honoru mojego psa!

„Bez obaw, Ali. Zapewniam cię, że Cookie jest łagodny jak baranek i nigdy nie zrobiłby chłopcu krzywdy."

„Na pewno? Bo ja słyszałam co innego. Ponoć wczoraj omal kilku osób nie rozszarpał…"

No tak! Nie ma to jak plotka. Instytutowy radiowęzeł działa lepiej niż najlepsza na świecie agencja wywiadowcza! A najlepiej poinformowani są jak zwykle ci, których nie było nawet w pobliżu miejsca zdarzenia.

„Mylisz się, Ali. Cookie nie chciał nikogo 'rozszarpać' a jedynie przestraszył się nieco, gdy nagle, bez pukania, do mojego pokoju wpadła banda obcych osób. Zapewniam cię jednak, że chłopcu nic z jego strony nie grozi. W końcu nie jest wysoką blondynką…"

„Co masz na myśli?"

„Aaa, nie wspomniałam tym? Musiało mi wylecieć z głowy. To wszystko przez to całe zamieszanie związane z badaniami…" I spokojnie ugryzłam naleśnika.

„Ale o czym zapomniałaś?" Dopytywała się Dazz.

Ja zaś celowo starałam się żuć jak najwolniej, widząc jak ją skręca.

„To nic takiego. Cookie jest bardzo spokojnym i łagodnym zwierzakiem. Muchy by nie skrzywdził. Tylko ma jakąś awersję do kobiet o blond włosach. Strasznie go drażnią." Znowu ugryzłam naleśnika.

„J-jak to?" Zaptała Ali, zerkając niepewnie w stronę psa. Ten jednak był zbyt zaabsorbowany znajdującymi się na stole łakociami, by posłać jej choćby spojrzenie.

„Właściwie, to sama nie wiem. Był już taki, jak go przygarnęłam. Przypuszczam, że jego poprzednią właścicielką była kobieta o takich właśnie włosach, i że nie traktowała go zbyt dobrze. Dlatego teraz chce się mścić."

„M-mścić?" Ali wyraźnie pobladła i przysunęła się bliżej Remy'ego, którego nagle zafascynowała resztka ciasta w misce. Ja i Oli byliśmy mniej subtelni. Po wymianie rozbawionych spojrzeń oboje wzięliśmy po ogromnym kęsie naleśnika. Zapchać się: to był jedyny sposób, aby nie roześmiać się na głos.

Okrutna jestem? Może. Ale to takie zabawne, jak ja skręca ze strachu. I to z powodu tego starego poczciwego psiska. Kto by się spodziewał, że będzie aż tak głupia, że da się na to nabrać? No dobra, przyznaję! W głębi duszy właśnie na to liczyłam!

Kiedy w końcu udało mi się odzyskać powagę, przynajmniej na tyle, żeby zachować kamienną twarz, najspokojniej w świecie wstałam od stołu, wzięłam swój talerzyk, aby wsadzić go do zmywarki i patrząc Dazzler prosto w oczy powiedziałam:

„Jak już mówiłam, nie masz się co martwić, Ali. Olivier jest z Cookie'm zupełnie bezpieczny. Dzięki za obiad Rem, było pyszne. A co do ciebie, młody człowieku: tylko go nie przekarm słodyczami. Nie może po nich spać."

I czym prędzej wyszłam z kuchni, bo musiałam się w spokoju gdzieś wyśmiać. Kto wie, może jak Sam będzie grzeczny, opowiem mu tę historyjkę? Niech też się chłopak pośmieje. No i zawsze mam już jakiegoś haka na tę przeuroczą osóbkę. Jeśli chcesz się pozbyć Alison Blair, kup sobie psa! Phi! Swoją drogą, biedny Rem… Życie z takim demonem intelektem u boku musi dostarczać niezapomnianych wrażeń. Co on w niej widzi? Światełko w tunelu za każdym razem, gdy ma orgazm? Eeee…nie… Do tego wystarczyłoby zapalić lampkę nocną… Bella może nie była zupełnie normalna, ale przynajmniej pogadać o czym z nią było. Ech mężczyźni: kto ich zrozumie?

XXXXXXXXXXXXXXX

Tymczasem w laboratorium:

„Fascynujące!" Krzyknął po raz kolejny podekscytowany Beast, patrząc na obraz pod mikroskopem. W końcu zaczęło intrygować to Cecilię, zajętą do tej pory uzupełnianiem dokumentacji medycznej Anny.

„Co takiego?"

„Ten wirus… Chodź tu i zobacz sama! Niewiarygodne!"

„Chcesz powiedzieć, że to nie jest XN 126?" Zapytała zdziwiona dr Reyes.

„Jest… Ale zupełnie inny, niż ten, z którym do tej pory mieliśmy do czynienia."

„Daj spojrzeć." Cecilia pochyliła się nad mikroskopem „Mój Boże, rzeczywiście!" Krzyknęła zaskoczona. „Czy te odczyty są prawdziwe?"

„Sprawdzałem próbkę kilkukrotnie. Nie może być mowy o pomyłce."

„Ale jak to możliwe? Zmutował?"

„Na początku też tak myślałem, ale spójrz na to… Komputer, daj pełne powiększenie i maksymalne zbliżenie!"

Cecilia z niedowierzaniem spojrzała na ekran. Następnie zdjęła z nosa okulary, przetarła szkła skrawkiem swego fartucha, wsadziła je z powrotem na nos i znowu spojrzała:

„Ja chyba śnię…"

„To jeszcze nie wszystko" Zapewnił ją Hank „Zobacz tylko, co się stanie, gdy dodam do tej próbki odrobinę naszego serum" Mówiąc to wkroplił tam nieco białawej cieczy.

Oszołomiona Cecilia mogła tylko z rozdziawionymi ustami patrzeć, jak tego nowego wirusa, atakują dobrze już jej znane antyciała. Tylko że tym razem, nic nie przebiegało tak, jak powinno.

Przeciwciała jak zwykle natychmiast po zlokalizowaniu wirusa przystąpiły do ataku. Ale zamiast spodziewanego szybkiego zwycięstwa, wirusy wytworzyły wokół siebie rodzaj pola siłowego, przez które antyciała nie mogły się przebić. Następnie przystąpiły do kontrataku.

Hank i CeCe mogli tylko bezradnie patrzeć, jak ich przeciwciała ulegają rozpadowi. To, co jednak było w tym wszystkim najdziwniejsze to fakt, że zarówno ich pole ochronne jak i narzędzia użyte do ataku, wydawały się być… mechaniczne.

„O mój wielki Boże!" Jęknęła Cecilia.

„To nie wszystko." Powiedział Hank „Dokładnie to samo działo się, gdy do próbki dodałem nieco DNA naszych uzdrowicieli. Najpierw wirus okazał się odporny a potem kontratak."

„Ale przecież to niemożliwe. Widziałeś tego wirusa, Hank. Te jego osłony, macki… Wszystko wydawało się jakby…"

„Mechaniczne?"

„Właśnie. A teraz jeszcze mówisz, że są również odporne na regenerujące mutacje. To niemożliwe. Wirus nie mógł tak po prostu zmutować."

„Zmutować rzeczywiście nie. Chyba, że…"

„Że co, Hank?"

„Że ta 'mutacja' wcale nie jest naturalna."

„Sądzisz, że ktoś dokonał w nim zmian laboratoryjnie?"

„Sama pomyśl: ta odmiana jest odporna na jedyne znane nam lekarstwo, a także na czynniki leczące zapisane w kodzie DNA niektórych mutantów. To nie może być przypadek!"

„Ale kto i po co miałby robić coś takiego?"

„Nie wiem. Ale jedno jest pewne. Ten ktoś dokładnie wiedział, kogo zaraża i u kogo Anna będzie szukała pomocy. Przewidział to. Musiał też mieć próbki DNA mutantów z Instytutu, aby ulepszyć wirusa. To na pewno nie był zbieg okoliczności!"

„Ale co to oznacza?"

„Nie wiem. Może ktoś traktuje nas jako króliki doświadczalne, a może zrobił to celowo, aby nas wszystkich pozarażać…"

„Przecież wirus nie przenosi się przez powietrze."

„Stara odmiana, nie."

„Nie sugerujesz chyba…"

„Na razie nic nie chce sugerować, ani wyciągać żadnych wniosków. Zbyt wiele w tym wszystkim niewiadomych. Póki co musimy poddać posiadane przez nas próbki jak najdokładniejszej obserwacji i badaniom. Najważniejsze teraz to ustalić, jakich jeszcze zmian dokonano i przede wszystkim, jak on się rozprzestrzenia. Po południu trzeba podzielić się naszym odkryciem z resztą Instytutu. I może poprosić o pomoc kogoś z zewnątrz. Obawiam się jednak, że nasza młoda przyjaciółka znalazła się w dużo większym niebezpieczeństwie, niż ktokolwiek z nas początkowo przypuszczał."

KONIEC

W następnym rozdziale: Wielka Debata. Co odkryli Hank i Ceciylia? Kto mógł zarazić Roguey? I po co? Co sądzą o tym pozostali X-meni? Be here on the House of Wirus! buhahahahahahahaha