Disclaimer: Nic się nie zmieniło od poprzedniego razu.
No tak, więc oto i trzeci rozdział. Czy ja kiedyś zamieszczałam już z taką prędkością – jeden rozdział na dzień? Ale, nie martwcie się, czeka was tydzień bez nowości, gdyż Autorka wyjeżdża. Ale obiecuję, że czas spożytkuję twórczo.
Rozdział 3
Chłopiec nie mógł nawet przeczuwać, jak bardzo jego życie się teraz zmieni. Nie mógł przecież wiedzieć, że mężczyźni należeli do Gildii, jako że generalnie jej członkowie niechętnie ujawniali przynależność do niej. Nie spotykało się to bowiem ze zrozumieniem ze strony osób postronnych, zwłaszcza tych, których własność stanowiła wystrój gildiowych pomieszczeń.
Mężczyźni prowadzili Remigiusza, który był na tyle rozsądny, żeby się nie szarpać za bardzo – w wypadku Henriego określenie 'stalowy uścisk' to wręcz obelga dla jego siły, a właściwie precyzji w zadawaniu bólu jedenastolatkowi. Przypuszczam, że ten chwyt sprawdzał się nie tylko na ramionach małych chłopców, ale na szczęście nie miałam okazji przekonać się na własnej skórze. Po jakimś czasie Etienne wyciągnął z kieszeni czarną opaskę i przewiązał nią oczy jeńca, aby, na wypadek, gdyby zwiał, nie opowiedział komuś gdzie znajduje się tajna-tajnista baza. Jak łatwo się domyślić, nie byłaby ona tajna-tajnista, gdyby tak się stało, co nie byłoby zbyt sprzyjającą okolicznością. Ostrożności nigdy za wiele, zwłaszcza gdy jesteś posiadaczem obrazu Edwarda Muncha.
Kiedy mężczyźni i przyszły mężczyzna dotarli do miejsca docelowego, Etienne odebrał swoją opaskę i oczom Remigiusza ukazał się korytarz siedziby Gildii Złodziei. Ściany wyłożone były boazerią, wisiały na nich piękne gobeliny i płótna. Na wprost od miejsca gdzie stali zaczynały się duże, drewniane schody. Po bokach stały dwie zbroje z pawimi piórami na hełmach.
Chłopiec, wciąż pewny, że trafił w brudne łapska stróżów prawa, zastanawiał się, czy jest w siedzibie FBI, czy u ministra sprawiedliwości w domu. Biedaczek, nie mógł wiedzieć, że drobny uliczny złodziejaszek nie może liczyć na spotkanie z takimi zaszczytami, jak przesłuchiwanie przez federalne biuro śledcze.
"No, mon ami, jesteśmy na miejscu." Henri przerwał mu smętne rozmyślania na temat wyrywania paznokci, tudzież innych wymyślnych tortur w stylu późna inkwizycja, które zostaną wymierzone Remigiuszowi za podwędzenie portfela tego zakichanego wąsacza. Wytrącony z równowagi kieszonkowiec zaczął z oburzeniem ubliżać policjantom, a "psy" i "pały" to jedne z najbardziej delikatnych określeń jakich użył – cóż, mieszkanie z kumplami, za którymi zbytnio nie przepadał, dało jakieś korzyści, w postaci bogatego słownictwa.
"C'est lui?" odezwał się znany już czytelnikowi głos Jean-Luca LeBeau. Cała trójka spojrzała na szczyt schodów, skąd właśnie schodził majestatyczny przywódca Gildii.
"Oui." Potwierdził Henri.
"Bien. Tres bien." LeBeau zszedł do nich i spojrzał na chłopca. "Bonjour" przywitał go. Chłopiec posłał mu ponure spojrzenie. "Co to za oczy?" zdziwił się mężczyzna. "Ach, nieważne" Wyciągnął z kieszeni Remigiusza garść ukradzionych rzeczy i pokiwał z uznaniem. "Słyszałeś kiedyś o Gildii złodziei?" zapytał po chwili.
"Pewnie." Skłamał Remigiusz.
"Znajdujesz się w jej siedzibie." Oznajmił najstarszy z obecnych. Mam nadzieję, że nie muszę tłumaczyć, iż najstarszy tutaj jest Jean-Luc? "Domyślasz się może, o co chodzi?"
"Chcecie mi wyrywać paznokcie?" zapytał niepewnie chłopiec.
"Łże, nie ma pojęcia o Gildii." Stwierdził dosyć bystrze Henri.
"Sam na to wpadłem." Skrzywił się jego ojciec. "A więc, mój chłopcze, Gildia Złodziei..."
Przez następne kilkanaście minut Remigiusz z błyszczącymi oczami słuchał opowieści Jean-Luca, z której wynikało mniej więcej tyle, że założycielem Gildii był Robin Hood, a jednym z członków Arsain Lupin, a nasz bohater, będąc nowym Oliverem Twistem powinien jak najszybciej do niej dołączyć.
"A więc, eee – jak się nazywasz?"
"Remigiusz..." szepnął zachwycony Remigiusz.
"Remigiusz?" chłopiec pokiwał głową, choć właściwie już nie słuchał, tylko oczami wyobraźni widział siebie okradającego muzeum narodowe (w jego wyobrażeniach wyglądało ono niezwykle podobnie do warzywniaka na rogu) i w blasku chwały wynoszącego arras przedstawiający... Tak, to bardzo ładny arras. "A więc, Remigiuszu, czy zechcesz dołączyć do Gildii, by pod okiem fachowców" – tu Jean-Luc przeczesał palcami włosy – "trenować swoje wspaniałe umiejętności?" Czerwone oczy chłopca zaiskrzyły się jeszcze bardziej.
"Serio?" zapytał, a Etienne westchnął.
"Przyda ci się nieco ogłady, mały" powiedział.
"Oui, zajmiesz się tym, Etienne. A tymczasem, zaprowadź chłopaka do pokoju. Wiesz, tego po Robercie."
"Tak jest, wuju."
"Dzięki, wuju" wyszczerzył się Remigiusz.
"Non, Remigiuszu LeBeau. Mów mi pere."
"Nie ma sprawy, pere."
"Co się tutaj dzieje? Co to za obdartus?" rozległ się nagle kobiecy głos...
CeDeeN prawdopodobnie po Świętach.
