Disclaimer: jak poprzednio. Miałam nadzieję, że znajdę pod choinką jakiegoś bohatera Marvela, a tu figa. Zaskarżę Świętego Mikołaja!

Spóźniony prezent świąteczny dla moich wiernych riderów ;) Pierwsza Dama Gildii w centrum uwagi, tarararara! Herszi, betarider, twierdzi że Mattie nie jest Murzynką. Możliwe. Hej, to Evolution, mam to w nosie. Wesołych Świąt.

Rozdział 4

"Co się tutaj dzieje? Co to za obdartus?" rozległ się nagle kobiecy głos.

Jean-Luc nawet się nie obejrzał – w końcu mieszkając z jego właścicielką niemal od dzieciństwa, znał go doskonale. Nieco skrzekliwy, donośny alt Tante Mattie był dźwiękiem, którego członkowie Gildii Złodziei nie pomyliliby z żadnym innym. Remigiuszowi, który do formacji należał od niecałej minuty możemy wybaczyć, że na razie nie wiedział, czyje słowa usłyszał i wychylił się zza pana "pere" i obrzucił damę ciekawskim spojrzeniem. Była ona na oko starsza od Jean-Luca, ale o ile chłopiec nie był w stanie ocenić. Zresztą, nawet gdyby zgadywał, zapewne by nie trafił, bo kto zakłada, że kobieta trzymająca się całkiem nieźle ma ponad pół wieku. Albo ponad wiek, któż to wie – przypuszczalnie Etienne zapytany o jej wiek odparłby, że jest starsza od Mont Everestu, który, jak wiemy, powstał gdzieś w paleozoiku, a może kiedy indziej – nie jestem najlepsza w geografii, a i Etienne nie wygląda na orła w tej dziedzinie. Ale zostawmy sobie ankiety dotyczące wieku Tante Mattie na później, albo pozostawmy ten temat w spokoju. W końcu kobiet o wiek się nie pyta, chyba, że ma się ochotę na oberwanie wałkiem, a różnica wieku to nie jest sprawa najważniejsza – no chyba że w związku partnerskim, gdzie jedna ze stron jest młodsza o kilkanaście lat, co oczywiście jest nieco niesmaczne. Ale zostawmy sprawę Warrena i Paige i wróćmy do korytarza nowoorleańskiej bazy, gdzie Tante Mattie groźnie mierzyła wzrokiem młodego chłopca.

Czarnoskóra kobieta ubrana była w kwiecisty fartuch i puchate, różowe kapcie, co bynajmniej nie sprawiało, że wyglądała śmiesznie – przeciwnie, z drewnianą łyżką w dłoni i brwiami ściągniętymi na czubku nosa wyglądałaby groźnie nawet w kostiumie króliczka wielkanocnego, lub króliczka playboy'a, więc obecny strój nie ujmował jej nawet grama majestatu.

"Mattie, już ci mówiłem..." zaczął LeBeau, ale Murzynka nie należała do kobiet, które słuchały bez wypowiedzenia swoich racji.

"O, non, mój drogi!" powiedziała, z równie francuskim akcentem, jakim dysponowali pozostali stojący w korytarzu, co było dosyć zaskakujące dla Remigiusza, który spodziewałby się raczej Swahilli – gdyby wiedział, co to znaczy. "To nie jest sprawa Gildii!"

"Przeciwnie, Tante – " wtrącił się Etienne. "To nasz nowy członek, więc…" Reszta wypowiedzi blondyna została zagłuszona donośnym śmiechem Mattie. Remigiusz nigdy w życiu nie widział, żeby ktoś się tak śmiał – co nie jest do końca takie dziwne, zważywszy na fakt, że na ulicy mało kto ma powody do śmiechu – więc z wielkim zainteresowaniem obserwował Murzynkę, która złapała się za brzuch, jakby w obawie, że pęknie i odchyliła się mocno do tyłu. Kiedy ten wybuch wesołości dobiegł końca, brwi Mattie zbiegły się z powrotem u nasady nosa.

"Doprawdy, Gildia upadła tak nisko, żeby przyjmować w swoje szeregi zawszonych smarkaczy?" zapytała surowo, jakby łajała niegrzecznego Jean-Luca za kopnięcie kotka.

"Mattie, ten zawszony smarkacz zdołał niepostrzeżenie obsłużyć Etienne'a! Takiego talentu się nie marnuje!"

Kobieta spojrzała na Remigiusza badawczo, a ten rozglądał się za zawszonym smarkaczem, o którym toczyła się ta zażarta dyskusja, lecz nie zdołał przyporządkować owego miana do nikogo z obecnych, toteż wzruszył ramionami i spojrzał na Tante.

"No dobra, ale taki brudas w moim domu? C'est impossible. Nie może być. Chodź no tu, ty, młody człowieku, już, już. No chodź!"

Remigiusz spojrzał na nią podejrzliwie, zatrzymując przez dłuższą chwilę wzrok na jej drewnianej łyżce, ale wolał słuchać rozkazów – jak w końcu miałby zostać następcą Robin Hooda, jeżeli zostanie wydalony z tej fantastycznej gi… ga… z tego fantastycznego klubu za nieposłuszeństwo?

"Już ja się twoim zachowaniem zajmę, gagatku…" burknęła czarnoskóra.

"Za pozwoleniem, Tante, ale to ja się nim zajmę!" zaprotestował Etienne, który już zdążył się przyzwyczaić do myśli, że zostanie ojcem chrzestnym młodego talentu złodziejskiego i że ów młody talent, kiedy już nie będzie aż tak młodym talentem, będzie opowiadał o tym, jakich wspaniałych rzeczy nauczył go niesamowity Etienne Marceaux. Niestety, cioteczka miała najwyraźniej inne plany odnośnie tego, kogo Remigiusz będzie wspominał jako swojego wychowawcę, gdyż rzuciła blondynowi piorunujące spojrzenie, pod którym skurczył się w oczach.

"Ty?" zapytała z uśmiechem, na widok którego czujesz się, jakbyś nie tylko nie umiał trzymać widelca, ale nawet jakbyś nie potrafił się przedstawić w sposób, w który należy to robić. "Przecież ty nie potrafisz się zachować jak mężczyzna, hultaju!"

"Och, doprawdy!" żachnął się Jean-Luc.

"A broń go, broń!" w Mattie wstąpiła nagle agresja, która sprawiła, że ta stateczna, tęga dama wyglądała jak tygrysica, która zaraz wydrapie oczy wszystkim obecnym. "Doskonale wiemy, co z niego za gagatek!"

Etienne zaczerwienił się po czubki uszu, jako że rzeczywiście, wszyscy wiedzieli co z niego za gagatek – poza Remigiuszem, który niewielkie miał dotąd pojęcie na temat następców Robin Hooda i nie wiedział nawet, czy imię damy brzmi Mattie, czy Tante. Tymczasem kobieta chwyciła go za obolałe jeszcze przez żelazny chwyt Henri'ego ramię.

"Chodź, młodzieńcze. Nie będziesz roztaczał mi po domu tych ulicznych aromatów, oh, non!"

Remigiusz spojrzał na Jean-Luca… pardon, na "pere", a ten przewrócił oczami i machnął ręką na znak, że jest mu wszystko jedno, więc jedenastolatek z pewnymi obawami pozwolił się zaprowadzić groźnej matronie po schodach na pierwsze piętro...

CyDyNy, prawdopodobnie. Merry X-Mass