Disclaimer: Bueheh, Mam paru złodziejaszków, choć nie tych, których chciałabym mieć. A więc, w pełni zmyślonymi postaciami są : Marcel, trzej młodsi chłopcy oraz Nicol. Kto się wymieni? Dorzucę karty z Pokemonami!

Danke za komenty. Taak...

No i tak, chciałabym ogłosić, że ten fick jest WYJĄTKOWY w mojej karierze.
Po pierwsze, jest moim opowiadaniem ff o największej ilości rozdziałów. Przebił dotychczasowego rekordzistę – Nauczyciele, uczniowie i inne kłopoty. (Niniejszym polecam)
Po drugie – ma najwięcej komentarzy, pobił dotychczasowego rekordzistę – przygody MarySue.
Po trzecie – jest moim pierwszym fickiem z Remym LeBeau w roli nieepizodycznej.
Po czwarte, nie, nie jest najczęściej komentowanym fickiem, ponieważ MS ma średnią 4,25 komentarza na rozdział, a ten tu 3,57/rozdział, ale mam nadzieję, że to się zmieni.
Po piąte – należy do niego rekord rozdziałów na dzień – trzy w jeden dzień.
Po szóste – ma też rekord częstotliwości update'owania w ogóle – osiem rozdziałów przez dziewięć dni, co daje średnią 0,9 rozdziału na dzień.
Po siódme – dobra, dobra, już nie przynudzam...

Rozdział 8

Remy ruszył w kierunku Bazy. Bał się myśleć, co go czeka ze strony Tante Mattie, bo, o ile dobrze zauważył, nie była specjalnie zadowolona z przebiegu spotkania. A bo to jego wina, że ta idi... cherie – poprawił się w myśli – wyskoczyła na niego z... pretensjami? A z resztą, oskarżała go o zdradę, a sama niby co? Skąd znała Mattie? Na pewno nie z ulicy!

Z ponurych myśli dotyczących tej małej skunksicy wyrwał go znajomy głos chłopca przechodzącego mutację.

"Kogo my tu mamy?" – początek zdania wypowiedziany był basem, a koniec cieniutkim sopranem, ale Remy wyczuł, że roześmianie się nie byłoby najlepszym pomysłem. "Remigiusz Czerwone Oko, hm?"

Remy spojrzał wokoło. Byli kumple z bandy otoczyli go. Po co pchał się w tę obskurną, ciemną, wąską uliczkę?

Jackie, jego dawny przywódca, patrzył na niego z niejakim obrzydzeniem.

"Co, dobrze ci się powodzi, zdrajco?" zapytał, marszcząc brwi. Tym razem całość powiedział altem.

"Doskonale, mon ami." Odparł uprzejmie nasz bohater, co niespecjalnie spodobało się Jackie'mu.

"Zobaczcie go, jaki laluś!" zaśmiał się piskliwie i zawtórowały mu śmiechy pozostałych – wyłączając Remy'ego, który nie miał nawet czasu zastanowić się, czy wywołane były epitetem, czy falsecikiem przywódcy, gdyż w myśli obliczał swoje szanse w otwartej walce.

On był jeden – ich siedmiu, plus Candra – najsilniejsza i najstarsza dziewczyna w grupie. Jej Remy uderzyć nie mógł, bo zabraniał mu tego savoir vivre, co było wysoce niesprzyjającą okolicznością, jako ze miał ogromną ochotę zamalować jej w twarz za wszystkie zniewagi, w tym nazywanie go Rem-Remciem.

Byli kumple mieli siłę – on miał pół roku treningu z Etienne'm.

Oni mieli kamienie i 'tulipany' – on miał bo-stuff.

Miał szanse, ale średnie. Gdyby tak nie było tu tej ch... erie, Candry!

"Dobra, ty szczurze! Koniec pogaduszek" warknął Jackie. "Do roboty, chłopaki!" rozkazał i wszyscy napastnicy, łącznie z Candrą, która najwyraźniej przywykła do tego, że zwracają się do niej per "chłopie", wyciągnęli swoją broń. Remy czekał spokojnie na pierwszy ruch, w dłoni trzymając zamknięty bo-stuff. Marcel, wysoki, szczerbaty brunet rzucił się na niego od tyłu jako pierwszy. Remy momentalnie wcisnął przycisk otwierający bo-stuff i zwinnie uchylił się przed lecącym na niego chłopakiem, przy czym podkosił go tak, że ten upadł prosto na twarz. Remy'emu przeszło jeszcze przez myśl życzenie, żeby Marcel wybił sobie kolejne zęby, ale nie zdążył mu tego powiedzieć, gdyż reszta grupy ruszyła do ataku. Remy nie z takimi już walczył – Henri i Etienne byli bardziej zaprawieni w bojach, a jeżeli nie, to przynajmniej lepsi technicznie, a i ucieczki przed zrolowaną gazetą Tante Mattie co nieco dały. Największym problemem była Candra, która, jak na złość trzymała się najbliżej naszego bohatera i kilka razy niemal trafiła go pozbawioną denka butelką – tulipanem – w twarz. Remy z niemałą przyjemnością powalił na ziemię Josepha, przydeptując mu plecy. Uderzał szybko i precyzyjnie. Trzej młodsi chłopcy w panice odbiegli z pola walki – za co na pewno czekała ich surowa kara – dwóch Remy obił tak, że nie byli w stanie się podnieść z ziemi, Jackie krwawił obficie z nosa, a z rozdartych nogawek wyłaniały się zdarte do żywego mięsa chude kolana chłopca. Drugi jeszcze sprawny chłopak, Nicol, był w podobnym stanie, jedynie Candra była niemal nie draśnięta. Ledwo dyszący napastnicy nakłonili ją spojrzeniem do zbliżenia się do Remy'ego, bo wyczaili, że ten stara się jej nie ruszyć.

"Co, ty tchórzliwy szczurze..." Zaczęła, lekko trzęsącym się głosem. "Boisz się mnie uderzyć?"

"Cherie..." Remy rzucił jej spojrzenie numer pięć ('masz najpiękniejsze oczy na świecie') "Nie leży w moim zwyczaju krzywdzenie pięknych kobiet!" dodał, naciągając nieco fakty, bo trzeba było mieć sporą dawkę tolerancji by nazwać Candrę piękną, jednak ten chwyt najwyraźniej podziałał, gdyż mile połechtana dziewczyna zatrzepotała ze zdziwieniem rzęsami, a jeszcze przytomni chłopcy rozdziawili usta. Tymczasem Remigiusz korzystając z okazji posunął się jeszcze dalej i ucałował dłoń byłej znajomej, po czym zaczął się powoli wycofywać. Ostatkiem sił Nicol podbiegł do niego w desperackiej próbie ataku, ale Remy z łatwością zatrzymał go, łapiąc za bluzkę, i odepchnął, po czym wskoczył zwinnie na drabinę prowadzącą na dach budynku.

Nie zwrócił specjalnej uwagi na mrowienie, które poczuł w palcach, kiedy chwycił Nicola, nie przejął go również odgłos wybuchu z zaułka. Remy ześlizgnął się po rynnie z drugiej strony budynku i bez żadnych niespodzianek doszedł do Gildii zaledwie chwilę przed Tante Mattie.

"Bella-Donna przynosi mi pecha" – pomyślał jeszcze, zanim dobiegł go odgłos zatrzaskiwanych drzwi i salwa przekleństw z ust opiekunki, zwiastujące jej powrót.

Zobaczę, czy CeDeeN, ale raczej tak.