Oczywiście muszę tradycyjnie zaznaczyć, że większość postaci oraz świat, w którym się znajdują należy do J.K. Rowling (a niech się cieszy kobieta), a Kiteski i inne realne postacie należą tylko i wyłącznie do siebie. Pozostały chłam jest mój. Nie zarobiłam na tym nic poza chorą satysfakcją, komenatrzami, kilkoma obrażonymi na mnie osobami i paroma dodatkowymi nazwiskami na mojej liście nad łóżkiem...
Ta część jest krótka, ale musiałam tak uczynić gdyż zawiązuje się w niej ważny rozejm, a następna część porusza kolejny bardzo ważny temat i tak głupio było je łączyć... jak nie rozumiecie, to zrozumiecie, a jak nie to Wasz problem.
Dni mijały, jak to przeważnie dni robią, a w Hogwarcie nic zbyt ciekawego się nie wydarzyło. Profesor Wilkens oblał się eliksirem Franka Longbottoma z Gryffindoru, gdy Red w swej wyjątkowo kusej spódnicy wstała i tuż przed nauczycielem schyliła się po jakiś składnik. Notabene ten składnik nie był jej w ogóle potrzebny.
Profesor Binns mimo stanu duchowego, w jakim się znajdował (znaczy się był duchem) spocił się, gdy Samantha Black z Ravenclavu zaczęła go dokładnie wypytywać o wojnę Goblina Groźnego Śmierdzącego z Goblinem Strasznym Odorowym.
Zaś na transmutacji White odpowiadała przy tablicy z wyuczonych notatek, w których zrobiła błąd. Profesor McGonagall była tak mocno skupiona na powstrzymywaniu ataku śmiechu, gdy dowiedziała się, że „najłatwiej w okulary słoneczne jest przemienić dwóch samców karyp parzących się, małe karypy..." 1, że gdy miała się zamienić w kota popełniła fatalny błąd. Dyrektor również miał dużo śmiechu przy przywracaniu jej trochę mniej świstaczego wyglądu.
Daria „Sowa" Hiboux zaskoczyła wszystkich niepomiernie (albo i pomiernie), że umie latać. Na miotle. I to całkiem nieźle! Obecna kapitanka drużyny puchonów (Julia Kryptus) obiecała w przyszłym roku przyjąć ją do drużyny.
Jedyną istotą pośród bohaterów, która nie sprawiała zbyt wielu kłopotów nauczycielom była Andrea Deer. Ona zajęła się uprzykrzaniem życia uczniom. Nad łóżkiem Deer wisiała spora kartka. W górnej jej części sporymi literami napisane było „Lista Ludzi, Których Należy Szukać W Razie Zapotrzebowania Na Ludzkie Składniki Do Eliksirów". Pierwszego dnia pobytu w Hogwarcie nazwisko było jedno. Pod koniec drugiego tygodnia września lista posiadała siedemdziesiąt trzy pozycje, a jej właścicielka dokleiła obok kolejną, żeby się wszyscy zmieścili.
Lecz nie tylko ona miała problemy ze współtowarzyszami w zdobywaniu wiedzy. Miała je także osoba, która na liście Deer była grubo podkreślona i obdarzona miejscem pierwszym. Tak, to już było z Samanthą, że przeważnie przyciągała niewłaściwe towarzystwo. Najwyraźniej jej odrębność i inny styl bycia, przyciągały „ludzi", którzy starali jej się udowodnić, że jest zła, paskudna i nie da się z nią wytrzymać.
Jeszcze żadnemu się nie udało.
W takiej oto miłej atmosferze kończył się wrzesień. Deer była zła na cały świat i na istotę, której wydawało się, że jest jego pępkiem. Andy miała jednak na tyle dużo sumienia, że wyszła z dormitorium, by nie stracić nad sobą panowania i nie pozbyć się Maglody Nercks raz na zawsze. Po spotkaniu z Krwawym Baronem coraz mniej była pewna do tej niezawodnej metody. Doszła do wniosku, że lepiej zatruć Nercks życie, niż samą Nercks, bo ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła była widmowa postać Maglody fruwająca za nią do końca życia albo i dłużej.
Tak, czy siak wściekła Ślizgonka siedziała obecnie w bibliotece i udawała, że czyta książkę, gdy tuż przy niej pojawiły się Valerie i Alexis.
-Cześć – powiedziała uśmiechnięta rudowłosa, która kłótnię Sammie-Andy zgrabnie ignorowała.
-Cześć – odrzekła Deer, która kłótni nie ignorowała.
-Dziewczyny!– dobiegł ich prawie krzyk, gdy Andrea już otwierała usta by coś powiedzieć.
Przeciwna strona kłótni pojawiła się w zasięgu wzroku. A nawet w zasięgu ręki 2.
-Przyszłam z wami pogadać, ale widzę, że jesteście zajęte- znaczące spojrzenie na Andreę, która właśnie przypomniała sobie pewną legendę o bazyliszku.
-Nie jesteśmy – powiedziała z uśmiechem Alexis.
-Chyba ty nie jesteś! – warknęła Val. – Ja rozmawiam z Andy.
-To ja mogę pogadać z Sammie – zaoferowała się blondyna, a Black zrobiła minę, której Alex oczywiście nie zauważyła, ale Deer się wkurzyła.
-Eee... może nie – powiedziała markotnie.
-Nie fatyguj się White możecie iść obie ja mam coś do załatwienia – powiedziała Andrea, która do załatwienia nic nie miała, ale rozważała wzięcie się za mugolską książkę, którą wczoraj przysłała jej mama.
-No dobra! – powiedziała Valerie i po chwili żadnej nie było.
Andrei nie chciało się wracać do dormitorium po książkę, więc znalazła jakiś kawałek pergaminu, pióro i postanowiła na brudno napisać wypracowanie dla profesor Sprout. Z tymże szlachetnym zamiarem ruszyła w poszukiwaniu książek o roślinach. Stanęła przy właściwej półce i dzięki swojemu wrodzonemu pechowi usłyszała rozmowę.
Spojrzała na rozmówców między książkami, gdyż siedzieli przy stoliku akurat po drugiej stronie regału, przy którym stała. Krew się w niej zagotowała, jak eliksir, o którym się zapomni, a parka przed nią spokojnie gawędziła.
-Nie lubię tej Black. Jest paskudna! I taka arogancka! – rzekła stanowczo Maglody Nercks, uśmiechając się szeroko do rozmówcy.
-Masz absolutną rację, Magli- skomentował chłopak, który niewątpliwie był Severusem Snapem.
-Jest prawie tak samo walnięta, jak ta Deer! Tylko, że Deer jest ze Slytherinu, choć osobiście sądzę, że to zwykły błąd tiary przydziału! – zachichotali zgodnie, a po chwili Snape spoważniał.
-To, co ci jeszcze wytłumaczyć z tych eliksirów?
Andrea Deer resztką silnej woli odłożyła opasły tom na półkę i nie rzuciła nim w cudny fryz złotogłowej. „Wredna małpa przebrzydła, głupia idiotka, jak ona mogła?" W tym momencie Deer znienawidziła Maglody Nercks mocniej niż kogokolwiek. Mogła przeżyć obrażanie, nawet porównywanie do Black, ale za stwierdzenie, że nie nadaje się do Slytherinu gotowa była zatłuc na śmierć. A za otumanienie biednego Severka mogła poćwiartować, posypać solą, upiec, powiesić, utopić, udusić, podciąć żyły, otruć, a nawet włożyć pająka do łóżka.
Teraz jednak ruszyła stanowczym krokiem w kierunku dormitorium by zmienić miejsce pierwsze na swojej liście, ale po chwili zmieniła zdanie. Lista nie ucieknie, a później skrzatom może zabraknąć ciasteczek. Ruszyła, więc do kuchni, gdzie była już dosyć dobrze znana, bo jako jedyna uczennica bardzo ładnie prosiła by podczas zakupów sprowadzać dla niej mugolską coca-colę. Ona zawsze pomaga na nerwy. Przynajmniej Deer.
Tymczasem do pokoju wspólnego Gryffindoru wparowały trzy dziewczyny. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jedna z nich była z Ravenclavu. Na szczęście w pokoju nie było nikogo, kto robiłby o to awantury. Byli tylko Huncwoci. Reszta korzystała z dobrodziejstw natury i łaziła po dworze, korzystając z ostatnich słonecznych dni.
-Cze – mruknął James.
-Cześ... Sammie! Przecież ty jesteś Krukonką! – zauważył Syriusz.
-Owszem – odparła ta z prostotą.
-To, co tu robisz? – spytał Peter.
-Siedzę – padła inteligentna odpowiedź, gdy Krukonka usadowiła się na fotelu.
-Aha – zauważył inteligentnie Pettigrew.
-Oj dajcie spokój! – warknęła już tym znudzona Valerie. – To nasza koleżanka i ją wpuściłyśmy!
-Dobra, dobra, piękna pani, ja po prostu ostrzegam, żebyście nie ściągały tu Ślizgonów – jęknął przegrany Syriusz.
-Zobaczy się.
Czas minął im na wygłupianiu się i żartach (nie zawsze inteligentnych, ale to nie przeszkadzało im się z nich śmiać) (nie zawsze były też śmieszne, ale i to nie przeszkadzało). Tuż po ciszy nocnej doszli do wniosku, że trzeba by coś przekąsić. Gra w marynarza wskazała Samanthę, jako istotę, która ma się narażać na Filcha i (po uzyskaniu szczegółowych wskazówek od Huncwotów) podążyć do kuchni po prowiant. Acz niechętna ruszyła w tą wędrówkę, gdyż sama by coś przekąsiła zwracając uwagę na to, że przegapili obiad. Oczywiście coś wegetariańskiego.
Właśnie szła ostatnim korytarzem. Już widziała obraz, o którym wspominał Syriusz, gdy nagle usłyszała ciężkie kroki. Kroki woźnego. Szybko schowała się za jakąś zbroją i kątem oka zauważyła ruch po przeciwnej stronie korytarza, a potem ciche zaklęcie („Pierrelmus") i z nikąd pojawił się tam posąg.
Po chwili doczłapał Filch i spojrzał uważnie na posąg (który przedstawiał dziewczynę ubraną po arabsku, z zasłoniętą twarzą).
-Wcześniej cię tu nie widziałem – mruknął. – Widzisz kochanie – zwrócił się do kotki – tego właśnie najbardziej nie lubię. To, co teoretycznie powinno być martwe - porusza się!
Spojrzał jeszcze raz uważnie na posąg.
-A mówić umiesz?
Posąg pokręcił głową. Powoli, lecz zdecydowanie.
-Dobra, ale umiesz się ruszać, a to wystarczy. Widziałem, jak ktoś tu szedł, widziałaś go?
Po chwili kamienna postać skinęła głową.
-To była ta nowa Black... Czy ta ładna Nercks?
Posąg po chwili wyraźnego wahania podniósł rękę z dwoma wyprostowanymi palcami 3.
-Maglody Nercks?
Skinięcie.
-Dobra. A gdzie poszła?
Posąg wysunął ramię i wskazał drogę do lochów Slytherinu. Filch pognał nawet się nie odwracając, a gdy znikł za rogiem głos Deer wydobył się z kamiennych warg arabki.
-„Dziękuję" się mówi.
Po chwili rzuciła na siebie przeciwzaklęcie i stała stabilnie na podłodze tym razem na własnych i w dodatku nie skalnych nogach. Po chwili wyszła do niej Black.
-Czemu skłamałaś?
-Nie miałam pewności w ciemności – Samantha uniosła brew. Nawet w ciemności Nercks i Black były zbyt łatwe do rozpoznania. – No dobra. Nie lubię Nercks.
-A mnie to kochasz?
-Ubóstwiam. Ustawiłam sobie ołtarzyk ze zdjęciem i modlę się doń pięć razy dziennie.
-Prawidłowa postawa, ale swym szlachetnym i religijnym uczynkiem pozbawiłaś się możliwości wrócenia do pokoju wspólnego Ślizgonów.
-Słuszna uwaga – mruknęła Deer, tym razem bez sarkazmu.
-Możesz iść ze mną po żarcie dla wygłodniałych Gryfonów, a potem do ich pokoju wspólnego – powiedziała Sammie jakby z wahaniem.
Trybiki w głowie Deer pracowały ciężko (Sammie słyszała, jak skrzypiały).
-Jakich konkretnie Gryfonów?
-Mojego kuzyna, jego przyjaciół, Red i White.
-Aha. Nie lubię ich.
-Chyba Filcha bardziej
-Chyba tak. No dobra chodźmy.
I ruszyły do kuchni, po czym obładowane, jak dwa wielbłądy dwugarbne ruszyły w kierunku wieży Gryffindoru, a gdy tam dotarły i gdy gruba dama wpuściła ich (po podaniu hasła oczywiście) wkroczyły do pokoju wspólnego. Gdy złożyły słodycze, napoje i jakieś tam inne żarcie na kanapie oczom wszystkich ukazał się krawat Andrei, co wzbudziło coś na kształt napadu padaczki ze strony Syriusza i śmiech pozostałych.
Rozeszli się wcześnie (rano).
1 „Dodajmy, że prawidłowa notatka sporządzona na tej lekcji brzmiała „najłatwiej w okulary przeciwsłoneczne jest przerobić dwóch samców karyppa żrących siemalem, karyppy..." siemal to taka trucizna, którą wytwarzają karyppy i jest to substancja żrąca." Dop. Lupin
2 Co nie znaczy, że ktoś ją wyciągnął...
3 Peace and Love!
