Tego dnia zauważyłem, że moje oczy nie lśnią takim samym blaskiem, a odbijający się w nich świat nie przypomina już niewinnego snu, tak jak to było kiedyś. Kiedyś- zaledwie 5 lat temu. Wtedy miałem marzenia, nadzieje i plany, których nikt ani nic nie mogło zmienić. A jednak… Często zapominam jak relacje z innymi ludźmi mogą wpłynąć na nasze życie. Można otworzyć dla kogoś drzwi, wpuścić go do środka, a potem żałować tego - jak najgorszej decyzji. Najzwyczajniejsze zaufanie możne równie najzwyczajniej zniszczyć. Dlatego zamknąłem się wśród tych czterech ścian i mimo ciągłego pukania, siedzę pod ścianą i staram się przetrwać kolejny dzień, tydzień, miesiąc. Z obiektywnego punktu widzenia takie życie nie ma sensu. Ale nikogo to nie przekonuje, a ja jestem mimowolnie coraz bardziej pchany w stronę tej zimnej, szarej ściany, która obrazuje stan mojej duszy i serca. Nazywam to po prostu brakiem serca, bo kiedy nic nie czujesz i nic nie przeżywasz takie rozwiązanie przychodzi do głowy jako pierwsze. W momencie kiedy wszystko zostaje ci odebrane, nie wstajesz i nie starasz się o to walczyć, bo twoja dziecięca niemoc nie pozwala ci się ruszyć. Po 5 latach ciągłego zadawania pytań i wymyślania kolejnych nic nieznaczących odpowiedzi, jedyne co po tobie zostaje to szara ściana, na którą musisz patrzeć każdego dnia. Myślisz, że z czasem wszystko się zmieni, ale tak nie jest. Obca siła ciągnie cię w dół, a ty wszystkimi siłami starasz się odepchnąć i wypłynąć na powierzchnię, gdzie świeci słońce i gdzie panuje spokój będący częścią tej dawno zapomnianej normalności. Dlaczego kończysz na dnie? Dlaczego nie widzisz już oddalonych przebłysków światła?
…bo w głębi duszy wiesz, że nie można wygrać z samym sobą. Jeśli siłą niszczącą jest twój umysł, to czy uwolni cię tylko twoja własna śmierć?
