Dzienniki

Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Cały dygotał. Oczy miał przymknięte, a policzki rozpalone. Spojrzał na mnie niepewnie. Nie było w nich już tego blasku, który lata temu zawładnął moim sercem i duszą. Czułam się winna jego obecnego stanu. Pewnie by zaprzeczył, ale gdyby nie ja, nie złamałby umowy i nie byłoby go teraz tutaj. Patrzyliśmy na siebie parę minut, aż odważyłam się odezwać.

- Witaj – ktoś o niewrażliwym słuchu, pewnie nic by nie zauważył, ale on był inny. Z pewnością wyczuł w moim głosie niepewność, strach, ale przede wszystkim smutek. Wielki smutek z tego, że on jest tu, a ja... heh to stanowczo za długa historia. Jego oczy otworzyły się gwałtownie. Patrzył na mnie z wyrzutami, a ja nie wiedziałam, co mówić dalej. Odwróciłam wzrok, chcąc uwolnić się od tego spojrzenia, lecz nadal mimowolnie spoglądałam na niego z ukosa. Schylił głowę, jednocześnie zamykając oczy. Z powrotem zwróciłam wzrok na jego twarz. Ręce zaczęły mi drgać z podenerwowania. Zauważyłam szklistą łzę ukradkiem wymykającą się z pod powieki, mojego... niegdyś przyjaciela, ale teraz... ech już naprawdę nie wiem, kim on dla mnie jest. Zrobiło mi się go żal, kiedy tak patrzyłam jak cienkie strumienie łez płynęły mu po policzkach. Siedzieliśmy tak z półtorej minuty, może mniej, ale wydawało mi się, że było to półtorej godziny. Ciszę przerwało ciche skrzypienie kół. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, kto wszedł do pomieszczenia. Podjechał do mnie.

- Pewnie chce pan porozmawiać w cztery oczy z... – zamilkłam. Jego spojrzenie mówiło wszystko, już nie potrzebne były słowa, ale nowo przybyły dodał dla pewności

- Czy mogłabyś zostawić nas samych, proszę... mamy kilka spraw do wyjaśnienia.- Dodał spoglądając na mężczyznę za szybą. Było to spojrzenie pełne gniewu, ale i zarazem troski. Spojrzenie to jakby świdrowało twój umysł, jakby w tej jednej chwili wiedział o tobie wszystko, znał każdą twoją myśl. Twoje marzenia, lęki, troski. Wszystko. Powoli zaczęłam wychodzić z pomieszczenia. Szłam powoli. Znałam go już od dawna z gazet, telewizji. Ale osobiście poznałam go równo rok temu, pomógł mi wydostać się z tego piekła, uwolnił mnie, na nowo nadał sens życiu. Przychodziliśmy tu co miesiąc, zawsze pierwszego, ale w tym miesiącu jesteśmy już drugi raz. Jest teraz 12. 12 sierpnia. Rok temu mnie stąd wypuszczona, a pół godziny później, on już był w swoim nowym domu, w celi. W oddali słyszałam jak się witają, a raczej jak profesor wita się z moim przyjacielem z przed wielu lat. Wyszłam z pomieszczenia, ostrożnie zamykając drzwi. Nie było potrzeby robić hałasu.

- I jak, porozmawialiście sobie – powiedział mężczyzna siedzący na ławce. Jedne oko miał zasłonięte przepaską. Hm.. chyba wolał to niż szklane. Ja nie wiem, co bym wybrała. Nigdy się tego nie dowiem. Usiadłam podenerwowana. Z pomieszczenia dochodziła do mnie rozmowa jedynych ludzi, dla których jeszcze coś znaczę. Tak mi się przynajmniej wydaje.

- Słyszałem, że znów "się bawisz".

- I .. ?

Wiedziałam, na czym te jego „zabawy" polegają. Stara sztuczka, ale mogła doprowadzić każdego do białej gorączki. Spowalniaj maksymalnie jak to było możliwe bicie swojego serca, a co się dzieje przy intensywnej obserwacji, nie muszę chyba nikomu opowiadać.

- Uśmiechnij się, z tego co wiem, on nie pamięta więcej niż tygodnia wstecz, więc... – w tym momencie spojrzał n mnie. Po policzku spłynęła mi łza. Ostatnio za dużo płaczę.

- Pan nic nie rozumie. On usycha. Kilka miesięcy temu był jeszcze pełen nadziei, że stąd odejdzie, a teraz... – zaczęłam histerycznie płakać.

Nagle usłyszałam ostry krzyk wychodzący zza drzwi.

- Zjeżdżaj Xawier ! – ciekawe, co rozłościło mojego przyjaciela. Najpewniej Charles, wypominał mu jego zachowanie, a on nie przepada za tym. Kilka razy prawie straciłam życie za to, że powiedziałam o jedno słowo za dużo. Wbiegłam do pomieszczenia. Miotał się na krześle, a 3 strażników próbowało go uspokoić. Jeszcze ktoś próbował podać mu środek uspokajający. Przez chwilę patrzyłam na to zdezorientowana. Po chwili wrzasnęłam.

- Logan, proszę, uspokój się !

- Zamknij się Natali, trzeba było przyjść wcześniej, a nie po roku !

Łzy zaczęły cieknąć mi ciurkiem. Między kolejnymi szlochami próbowałam mu powiedzieć prawdę, ale go już wyprowadzali. Był w połowie nieprzytomny. Słychać już było tylko mój płacz i usilnie wypowiadane słowa: „przychodziłam... przecież przychodziłam...".