Wylecieliśmy do Instytutu jakąś godzinę temu. Ja wręcz automatycznie, ze szklącymi się oczami powlokłam się do mojego pokoju. Znajdował się on w nowo dobudowanej części budynku, na drugim piętrze. Z hangaru była to długa wędrówka, ale znałam ją na pamięć. Nikogo nie zdziwił mój widok. Mój stan. Wiedzieli jak wyglądały NASZE spotkania. Wyciągnęłam klucze z wewnętrznej kieszeni kurtki. Nie wiem, czemu nadal zamykam drzwi. Może po roku nadal boję się zbliżyć do kogokolwiek. A może tu jest za dużo wścibskich dzieciaków. Chyba jedno i drugie. Uderzyłam bokiem o drzwi. Od jakiś dwóch miesięcy się zacinają, ale jakoś nie mam ochoty coś z tym zrobić. Szybkim ruchem zatrzasnęłam je za sobą i powłócząc nogami doszłam do równo zaścielonego łóżka. Rzuciłam się na pościel, rozciągnęłam się na środku i zaczęłam wpatrywać w biały sufit. W sumie, jakby tak spojrzeć przez te wszystkie lata, wstecz, otworzyłam się tylko dla jednej, jedynej osoby. Było to tyle lat temu, a moje uczucie z każdą sekundą narasta. Ile to już będzie ? Jeżeli dobrze pamiętam, w zeszłym roku minęło trzydzieści siedem lat. To sporo czasu, a on i ja nie zmieniamy się. Nawet o odrobinę. On wiecznie trzydzieści, a ja .. no cóż dwadzieścia trzy. Ostatnio się coś psuje, on ledwo mnie pamięta. Ledwo pamięta tą szaloną namiętność, która nas łączyła. Ziewam przeciągle, gdy pojedyncza łza spływa mi po policzku. Dziwna jest ludzka pamięć. Dzień, kiedy spotkałam go po raz pierwszy, kiedy znalazł mnie wśród wilków, na wpół dziką. Pamiętam jakby to było zaledwie wczoraj. Te tygodnie, kiedy poznawał moje tajemnice, kiedy powoli otwierałam się na niego. Jako jedyny nie widział we mnie potwora. W jego oczach byłam kobietą. Ciągle to powtarzał, uśmiechając się drwiąco: 'Jesteś moją KOBIETĄ, moją piękną kobietą'. Mieliśmy wspólne marzenia. Oboje pragnęliśmy rodziny, spokoju. Szeptał mi co rano do ucha : 'Postarajmy się o dziecko, co? Będziemy trójką potworków, kochanie.'. Ale teraz się zmienił. Nie panuje nad sobą, jakby to nie był on. A przecież patrzę na niego, w te jego spokojne, błękitne oczy. Serce woła, pragnie się zbliżyć, ale umysł .. eh. To zbyt skomplikowane. Świat jest zbyt skomplikowany. Dla mnie. Dla niego. Potrzebna nam znowu mała chatka, gdzieś w środku jakiegoś lasu, z dala od cywilizacji. Cywilizacja. Ciągle się rozwija, idzie naprzód. Ale my gdzieś stanęliśmy. Tam, gdzie było nam najlepiej. Gdzie mogliśmy po prostu ŻYĆ. Żyć tak po prostu, dla siebie nawzajem. Pragnę, aby to powróciło. Mam złudne marzenia. Sięgnęłam ręką w prawo. Po omacku szukałam przewróconego zdjęcia. Szybko wymacałam szorstką ramkę. Spojrzałam na zdjęcie. Oczy ponownie mi się załzawiły, gdy zobaczyłam jego twarz na fotografii. Nagle usłyszałam ciche pukanie w drzwi.

- Proszę – powiedziałam dalej wpatrując się w sufit.

Do pokoju bezgłośnie weszła Jean.

- Znowu to samo ? – zapytała spokojnie z troską w głosie.

Proszę, nie mów nic więcej, bo zaraz się rozpłaczę na całego. Nie mam ochoty rozmawiać. Nie teraz i nie z tobą.

- Słyszałam od profesora, co się stało.- usiadła na brzegu łóżka – Nie duś tego w sobie, kochanie, wypłacz się. – Przeczesała mnie dłonią po włosach. Tak jak to się robi sześcioletnim bąblom. Dziwne. Studiuje psychologię i jest telepatką. Dobrze dobrane.

- Chodź na dół. Ktoś chyba kupił lody. Dobrze ci zrobią. – powiedziała uśmiechając się życzliwie. Unikałam jej wzroku. Nagle zaczęłam gryźć się w kostkę palców lewej dłoni. Nie zauważyłam kiedy zaczęły płynąć mi pierwsze łzy. Kiedy telepatka objęła mnie od tyłu, próbując uspokoić.

- Wszystko zepsułam ... – powtarzałam do siebie.

- Już tego nie naprawisz. Możesz zacząć od nowa, ale nie naprawisz czegoś co już praktycznie nie istnieje. – powiedziała spokojnym tonem.

Zaczęłam głośniej szlochać. Jean miała rację. On mnie nienawidzi. Już nic nie mogę na to poradzić. Przeze mnie siedzi. Po jakiś piętnastu minutach zaczęłam się uspokajać.

- Możemy zjeść te lody – powiedziałam ostatecznie, ciągle drżącym głosem.