Całe to gadanie o tym, jak to miłość uskrzydla i jak to zakochani widzą wszystko w jasnych i ciepłych kolorach, niemiłosiernie wkurwiało Kurosakiego.

Późna wiosna w niczym tu nie pomagała. Już nawet powrót ze szkoły przez spokojny park nie był bezpieczny. Przeklęty maj, przeklęta piękna pogoda i przeklęci zakochani ludzie, którzy śmieli przesiadywać nad tą samą rzeką, przy której lubił odpoczywać w ciszy i spokoju!

I choć jechał na tym samym wózku, co ci wszyscy rozpromienieni ludzie spacerujący we dwoje ulicami Karakury, daleko mu było do romantycznych uniesień.

Nie chciał, by nieostrożne działanie było tym o jeden most za daleko i zniszczyło najważniejszą dla niego relację.

A jego największym wrogiem był… sen.


Wieczory w klinice Kurosakich wyglądały w zasadzie tak samo. Isshin witający Ichigo kopniakiem, tradycyjna bójka ojca i syna, Yuzu martwiąca się, że wszystko wystygnie, Karin uspokajająca Yuzu i namawiająca, by usiadła, zjadła i nie przejmowała się tymi dwoma debilami.

I ona.

Każdego wieczora, choć zgrabnie omijała wymieniających czułości mężczyzn i zasiadała do stołu wraz z siostrami rudzielca, nie zaczynała jeść bez niego. Potem on marudził, że niepotrzebnie na niego czekała, ona pomstowała na niego, że jest niewdzięcznym gówniarzem, Karin uśmiechała się pod nosem, Yuzu zaintrygowana patrzyła na brata i jego przyjaciółkę, a Isshin kleił się do plakatu Masaki i pierdolił coś o trzeciej córce.

A potem szli do jego pokoju, który przez tę małą wiedźmę stał się ich pokojem. I chociaż niejednokrotnie darli koty z tego powodu, to lubił te chwile, kiedy sen przymykał brunetce jej uroczą jadaczkę i mógł ją okryć kocem, który był zazwyczaj upchnięty gdzieś w jej (niby jego, no ale…) szafie.

Lubił te wspólne, leniwe popołudnia. To wyciąganie z łóżka w środku nocy, bo Puści. Jej święte oburzenie, gdy wracał spod prysznica bez koszulki. Gdy wieczorem każde leżało w swoim łóżku i rozmawiali przy zgaszonym świetle, aż nie odpłynęli.

To był moment, który Kurosaki starał się jak najbardziej opóźnić.


Bo w jego snach wszystko to było zgoła inne.

Bo w jego snach nie wkurwiało go to pierdolenie ojca o trzeciej córce, nie posyłał wymownych spojrzeń cichutko chichoczącej Karin, a opieprz dostawał za powrót spod prysznica w koszulce zamiast bez niej.

Kładli się w tym samym łóżku, zasypiali razem.

A potem budził się, czując na ustach nieznośne mrowienie po tych wszystkich pocałunkach z nią w jego snach.


Przyjaciele zauważyli, że stał się jeszcze bardziej milczący i markotny. Nawet wtedy, gdy ta mała wiedźma próbowała się z nim przedrzeźniać, był oszczędny w słowach. Znikał w porze drugiego śniadania; wolał przebywać sam niż z nimi oraz z nią.

Gdyby jeszcze nie było tam Inoue, może jakoś by to przeżył, ale kurwica go brała od jej wiecznego „Kurosaki-kun!" akurat wtedy, kiedy próbował coś powiedzieć do Rukii.

Pewnego dnia, kiedy na długiej przerwie przesiadywał gdzieś na tyłach szkoły, zobaczył przed sobą znajomego okularnika, który bez słowa usiadł obok niego i zaczął wpieprzać to, co miał uszykowane na drugie śniadanie.

- Nikt cię tu nie zapraszał, Ishida – warknął, wbijając wzrok gdzieś w dal.

- Kurosaki. Miły jak zawsze – odburknął Uryū. – Mógłbyś okazać trochę wdzięczności, że ktokolwiek pofatygował się, żeby cię szukać.

- Nie prosiłem o to.

- Nie ty prosiłeś, zgadza się.

Rudzielec poczuł, że robi mu się gorąco. Spojrzał na Ishidę. Czyżby?...

- Inoue-san się o ciebie martwi. Ostatnio ciągle gdzieś znikasz.

Z gardła Kurosakiego wyrwało się rozczarowane, ciche westchnienie.

- Tak jak myślałem – okularnik uśmiechnął się z nieukrywaną satysfakcją. – Zakochany debilu.

- Sam jesteś zakochany!

- Nie schlebiaj sobie, Kurosaki!

- Przyszedłeś psuć mi przerwę twoimi insynuacjami?!

- Nie pomyślałeś nigdy, że to ty psujesz jej przerwy, kiedy tak znikasz?!


Wiedział przecież, że ten pieprzony Ishida ma rację, ale bał się. Nie chciał, by kilka słów zniszczyło mu relację z najważniejszą kobietą w jego życiu.

Każdorazowo, gdy patrzył na brunetkę, zerkał ukradkiem na jej różane usta, które przecież tak dobrze znał ze swych snów. Tak jak jego ręce z tych snów znały jej jasne, drobne dłonie, uroczo zaczerwienione policzki, jej talię i biodra. I łapał się na gapieniu się na nią bezczelnie, słysząc te wszystkie znane ze snów mniej i bardziej grzeczne jej słowa.

To były tylko sny.


Wieczorem znowu kłócili się o jakąś bzdurę, tylko jej mina była niezwykle zaskoczona, kiedy krzyknął do niej „ty idiotko!". I tak jakoś jej się oczy zaszkliły. Spanikowany zorientował się, że zamiast inwektywy rzucił w jej kierunku te dwa słowa, których tak bardzo się bał. Zaczął ją gorączkowo przepraszać, lecz głos uwiązł mu w gardle, gdy przyłożyła mu pięścią w brzuch, a potem, gdy skulił się, próbując złapać oddech, chwyciła go za kołnierz białej koszulki jakże elegancko i gustownie noszonej do czarnego T-shirtu z logo Bad Religion.


Sobotni poranek przywitał ich jaskrawymi promieniami słońca. Przez uchylone okno wpadało wiosenne, rześkie powietrze. Widział, jak przeciągała się leniwie, po czym oparła głowę o jego nagi tors, patrząc mu prosto w oczy i uśmiechając się rozanielona.

- To kłamstwo! Spisek! Jesteś pewien, że nigdy wcześniej ty nie?...

- Naprawdę – objął ją ramieniem, czując ciepło jej ciała. Leżeli pod kołdrą, rozespani, rozczochrani. Serce biło mu mocniej, gdy widział psotne iskierki w tych pięknych, dużych, szafirowych oczach.

- Przecież to jest popieprzone! Miałam wrażenie, jakbyś czytał mi w myślach!

- Żeby tylko w myślach – uśmiechnął się łobuzersko.

- To znaczy?

- Powiedzmy, że… znam cię ze snów.

Brew Rukii drgnęła niebezpiecznie.

- Chcesz powiedzieć, że podczas gdy ja sobie spokojnie spałam, ty o mnie fantazjowałeś?!

- Nie ja! Mój mózg! On sam tak!

- Ty łajdaku! Zboczeńcu! – poderwała się, siadając na nim okrakiem i pochylając się nad nim. – Przeproś.


Dwa razy nie trzeba było mu powtarzać. A treść przeprosin i reakcja na nie? Cóż, przynajmniej Yuzu uwierzyła siostrze, że braciszka bolą plecy po całonocnym uganianiu się za Pustymi.