Disclaimer: To już czwarty rozdział, i nadal nikt nie jest mój... Ale nie martwcie się, przed 150 odcinkiem Sam na pewno zostanie mi oddany. A wtedy... hyhy... Póki co jednak Sama trzyma w swoich brudnych łapach Marvel. Trzyma tez wszystkie pozostałe postaci w tym ficu. No, oprócz parki pijącej kawę u Luny.

Hmm, przykro mi, ale ten rozdział jest czysto "romansowy". Przepraszam i obiecuję poprawę w następnych, ale bez tego ciężko by mi było ruszyć, zwłaszcza, że staram się zachować jedność czasu i miejsca. Na następny rozdział (który mam już niemal w pełni napisany) przewiduję więcej akcji, akcji! Ha! Zainteresowałam was? To fajnie, będziecie sobie czekać ;)


Rahne stała przy oknie, oglądając w skupieniu pistolet zapakowany w worek. Kretyńska sprawa. Zresztą, w tym mieście były same kretyńskie sprawy. Skąd miała wiedzieć, że broni nie podrzucił jakiś mutant o mocy podobnej do Kitty Pryde? Albo teleporter? Tylko po cholerę miałby to robić? Kto wrzuca pistolet do mieszkania sąsiada, zamiast pozbyć się go w bardziej inteligentny sposób?

Nagle Rahne usłyszała jakiś chrobot zza drzwi. 'Oho' – pomyślała. 'Szef wraca?'

I nie myliła się. Do gabinetu wpadł Jamie Madrox.

"Hej, Jamie. Nowa sprawa jest, dosyć głupia według mnie..."

"Tak?" Madrox podszedł do biurka i oparł się na nim. "Co jest?"

"Babka znalazła w swoim mieszkaniu pistolet. Nie należy do niej, i nie wie, skąd się wziął. Mieszka sama."

"Gdzie?"

"Miasto mutantów."

"Podała moc?"

"Podała. Tworzy małe fantomy samej siebie."

"Coś jak klony?"

"Chyba... Chyba nie. Niematerialne, no i chyba są tylko projekcjami."

"Chyba? Nie dowiedziałaś się na pewno?"

"A czy to takie ważne?"

"Chryste!" Jamie uderzył się w czoło. "Czy ważne? A jeśli mają swoją własną osobowość, i to któryś z nich podrzucił broń?"

"Ale... To fantomy..." próbowała przerwać mu Rahne.

"Mnie mój klon próbował zabić!"

"Ale to fantomy!" Krzyknęła Rahne. Kilka dni temu po prostu by mu przyłożyła, ale jakoś nie czuła się na siłach na kłótnie.

"Pytałaś o rodzinę?"

"No... Nie."

"Świetnie. A o pracę?"

"N... Nie."

"Boże, Rahne! Gdzie ty żyjesz? Ty chcesz być detektywem?" Jamie stracił nerwy. "Kobiety!" prychnął jeszcze i wyszedł z biura, trzaskając drzwiami.

Rahne usiadła na krześle, odkładając pistolet na biurko. Właściwie, to miała wielką ochotę pobiec za Madroxem, i go uderzyć.


Noriko skończyła już swoją zmianę. Przebrawszy się podeszła do stolika Josha.

"Mogę?"

"A chcesz?" Blondyn spojrzał na nią ze zrezygnowaniem.

"Jakbym nie chciała, to bym nie pytała, nie?" Surge uśmiechnęła się ironicznie.

"No to siadaj..." Skośnooka skorzystała z tego, jakże gorliwego zaproszenia. "Wiesz, w sumie jesteś jedyną osobą, która gada ze mną w miarę normalnie." Powiedział po chwili Josh, spoglądając na Nori.

"Och, uważam cię za kawał świni, ale nie będę cię od razu przekreślać, nie? W gruncie rzeczy, ja też nie zasługiwałam na początku na waszą przyjaźń – ćpunka, złodziejka, która uciekła z domu." Noriko odchyliła się lekko na krześle. "Na moje to Laurie nieco histeryzuje. I nie pieprz, że jesteś beznadziejnym kretynem i ją zraniłeś, bo ja to wiem. Ale było, minęło, dziewczyna potrzebuje psychologa, albo nowego faceta. I tyle."

"Dzięki Nori. Ty to umiesz człowieka podnieść na duchu" mruknął Josh.

"Ha, jak zawsze." Wyszczerzyła się Japonka. "Słuchaj, jakby przyszło ci do głowy zamartwianie się tym, że wszyscy mają cię w dupie, to wyluzuj. Przejdzie im."

"Tylko kiedy...?"

"No wiesz, trochę spieprzyłeś sprawę, i trochę musisz odpokutować."

"Taaa..." Elixir oparł brodę na dłoniach. "Odpokutować..."

"Dobra, ja lecę do Instytutu, muszę się matmy pouczyć. Idziesz?"

"E, nie mam ochoty siedzieć sam w pokoju. Zostanę jeszcze chwilę."

"Ok. Na razie. I pamiętaj o jutrzejszych ćwiczeniach."


"Rahne?" Jamie wszedł cicho do swojego gabinetu. "Słuchaj, Rahne, strasznie cię przepraszam za tę scenę."

"E, w porządku. W końcu tyle razy mnie już opieprzałeś..." powiedziała nieco gorzko rudowłosa. "Dzwoniłam do tej babki wypytać o szczegóły i..."

"Naprawdę nie chciałem na ciebie tak najechać, po prostu ostatnio jestem nieco podenerwowany..."

"Nie ma sprawy. Co, za dużo pracy?" mrugnęła.

"Nie, raczej sprawy sercowe." Jamie uśmiechnął się lekko.

"O! No popatrz, czyżby jakaś laska na horyzoncie?" roześmiała się Wolfsbane.

"Powiedzmy..." Jamie rzucił jej spojrzenie spod rzęs.

"Ładna?"

"Piękna."

"I co, dała ci kosza, hm?"

"Nie. Ale traktuje mnie jak brata i chyba nie widzi we mnie potencjalnego partnera."

"U, to przykre."

"Niestety..."

"A znam ją?"

"Bardziej niż ktokolwiek inny..." Jamie zbliżył się do niej.

"T-tak?" Rahne spojrzała na niego niepewnie.

"Mhm..." Multiple złapał ją delikatnie w talii, i przyciągnął do siebie.

"Co ty..."

"Rahne, nie mogę już ukrywać swoich uczuć." Lekko nieogolony, seksowny brunet przewiercający cię swoimi błękitnymi oczami, tak blisko twojej twarzy, że czujesz jego oddech na ustach... Która kobieta by się oparła? "Traktujesz mnie jak brata, ja traktuję cię jak siostrę... Ale Rahne, ja czuję coś więcej..." Twarz Multiple'a zbliżyła się do rudowłosej jeszcze bardziej i, nim zdążyła zareagować, chłopak ją pocałował.

"Mmm... Madrox!" Wolfsbane odepchnęła go gwałtownie. "Co ty... Co to... Zwariowałeś?" Faktycznie, od tak dawna się znali, i od tak dawna traktowali się jak rodzeństwo, nie biorąc nawet pod uwagę możliwości zaistnienia między nimi chemii. A teraz Jamie w taki sposób rujnuje ich dotychczasowe relacje?

"Rahne..." Jamie podszedł kilka kroków, a ona automatycznie się cofnęła. "Nie chcę żyć bez ciebie... Ja cię po prostu kocham, kocham!" Wolfsbane patrzyła na niego lekko zszokowana, nie wiedząc, co odpowiedzieć, ale miała nieodparte wrażenie, że Jamie coś ćpał.

Nagle na schodach rozległ się tupot. Po chwili w gabinecie zjawił się... drugi Jamie Madrox, i jego kumpel, Guido.

"Tu jesteś!" odetchnął ten drugi Multiple. "No, całe szczęście."

"Jamie, co tu jest grane?" zapytała słabo Rahne.

"Chodź do tatusia..." Jamie wyciągnął dłoń, i ten, który przed chwilą całował Rahne zniknął. Dziewczyna opadła na krzesło.

"To... To był tylko duplikat, tak?" zapytała.

"Taa. A co, gadał jakieś głupoty?"

"Jamie, czy twoje klony w jakikolwiek sposób myślą to, co ty?"

"No..." Jamie usiadł na biurku, i spojrzał na rudowłosą. Guido rozsiadł się tymczasem na kanapie. "Od pewnego czasu nie kieruję ich zachowaniem, nie są też moją wierną kopią. Od kiedy zacząłem je wysyłać w różne strony, zaczęły mieć pewną autonomię, a kiedy je wchłonąłem z powrotem, każdy kolejny klon był tylko częścią mojej świadomości, lub podświadomości." Wywód Jamiego brzmiał jak jakiś referat naukowy. "Często aspektem podświadomości, z którego nie zdawałem sobie sprawy, lub który był bardzo mało znaczący i zepchnięty na margines. Ostatnio jeden z moich duplikatów próbował mnie zabić, bo chwilę wcześniej myślałem o bezsensie swojego życia..." dodał, mrugając wesoło.

"A... Czyli... Twoje duplikaty nie myślą tego, co ty?"

"Rahne, już ci to wytłumaczyłem!"

"Ale... No... Powiedzmy, że twój duplikat..."

"No co on ci powiedział, eh?" wtrącił Strong Guy. Rahne spuściła głowę.

"Ej, Rahne, wszystko ok.?" zapytał Jamie. "Chyba nie powiedział ci, że jesteś głupią rudą lafiryndą, co? Bo ja tak nie myślałem, słowo. Naprawdę, przepraszam za to, że cię ochrzaniłem..."

"Nie, nie... On mnie, on powiedział, a potem, no... Ale ja rozumiem, że to nic nie znaczy, chciałam tylko..."

"No wyduś to z siebie!" rzucił Guido.

"A więc, on mnie pocałował, i powiedział, że nie może znieść, że traktuję go... to znaczy ciebie... Tylko jak brata." Rahne zaczerwieniła się gwałtownie, i wbiła wzrok w ziemię. W gabinecie zapadła niezręczna cisza. Jamie z zakłopotaną miną spojrzał na ścianę. Guido spoglądał to na niego, to na nią.

"Uh, Rahne, nie sądzisz, że powinniśmy pogadać na osobności?" zaproponował w końcu Madrox.


Alex był nieco wstawiony. No dobra, był bardzo wstawiony. Te kilka heinekenów poprawionych krwawą mary sprawiły, że Summers nie był w stanie skupić wzroku.

"Proszę pana, zamykamy już." Szepnęła jakaś kobieta. Alex spojrzał na nią, widząc dosyć nieostro.

"Lorna?" zapytał.

"E... Nie. Pomyłka. Przepraszam, ale musi pan opuścić kawiarnię."

"Ja... Ja bym... Ja nie chciałem..."

"Panie Summers!" odezwał się jakiś męski głos. Alex próbował go zidentyfikować, ale było ciężko. "Chodźmy do Instytutu."

"Instytutu... Taaak..." Alex wstał, potrącając przy okazji krzesło, które upadło z hukiem. Josh podbiegł do niego, łapiąc go w pół, by nie stracił równowagi.

"Chodźmy. Do widzenia!" dodał w kierunku Luny.

"Chłopcze, ja nie chciałem..." wydukał Alex, kiedy wyszli na dwór, gdzie powitała ich chłodna noc.

"O co chodzi, profesorze?"

"Ja... Żałuję, że... Bo widzisz, z miłością, to jest tak, że... No... Są kobiety i też inne kobiety... I... Jak kochasz jedną... To w sumie, jakby nie patrzeć, to... To nie można sobie innej... Bo przecież nigdy nie wiesz, prawda?" Alex spojrzał wyczekująco na ucznia.

"Ee... Tak, prawda."

"No właśnie, chłopcze... A ja, głupi... Kochałem Lornę i kocham Lornę, widzisz, ale Annie... No... Nie kochałem, ale myślałem... Co ja sobie myślałem?"

"Nie wiem, panie Summers..."

"Ale ja wiem! Ja wiem! Ja myślałem, że kocham obie! A nie można tak! I co? I teraz ani Annie, ani Lorny, a głupi Lodziarz..." Alex westchnął ciężko.

"Tak, proszę pana." W innej sytuacji Josh powstrzymywałby się od śmiechu, ale teraz nie było mu zbyt wesoło. Zwłaszcza, że widział w tej opowieści trochę swojej historii. No a poza tym, dosyć ostro przekroczył ciszę nocną...


"Cześć, Rogue. Muszę ci coś powiedzieć. Non, non. To brzmi jakbym się tłumaczył. 'Allo, Cherie... Non, ona nie chce, żebym tak mówił... Anno, musimy pogadać... Ależ to brzmi jakbym z nią zrywał!" Remy stanął przed drzwiami pokoju Rogue. "Cher... Rogue, mogę wejść?"

Cisza.

"Petitte? Jesteś tam?"

Cisza.

"Chciałem ci tylko powiedzieć, że... Jesteś tam w ogóle, czy rozmawiam z drzwiami? Eh, chyba rozmawiam z drzwiami..."