Ostatnio fanfiction płatało figle i mimo tego, że dodawałam rozdział kilkukrotnie, nie pojawił się na stronie. Na szczęście wreszcie się udało. (Evi, dobrze, że trzymałaś rękę na pulsie i tu zaglądałaś :)) Ten rozdział miałam dodać trochę później, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać, dlatego jest już dzisiaj. Ktoś jest chętny na wyjście do opery? Oczywiście wszystko jest teraz zamknięte, ale kto powiedział, że nie możemy się tam przenieść w wyobraźni? W dzisiejszym rozdziale wielkie przygotowania na wielkie wyjście. Enjoy!


I've got the old soul deep inside of me

I am the old soul you see

I never was young, I always felt the same

I am the old soul you see

For all of my waking hours

And all of my restless sleep

I have only one conclusion

I have a choice to keep

Be there for you

Colin Macleod & Sheryl Crow - Old Soul

Dni mijały w zastraszającym tempie. Hermiona była tak zajęta studiami, stażem i nauką, że nie miała nawet czasu zastanawiać się nad innymi rzeczami. W czasie, gdy nie pisała eseju, uczyła się albo warzyła jakiś eliksir. Gdy nie była pewna czegoś, co usłyszała na wykładach, zawsze pytała o to Severusa co kończyło się kolejnym, krótszym lub dłuższym wywodem na dany temat.

Czasami nie miała nawet chwili, żeby coś zjeść. Dopiero w niedzielę, gdy była jako tako odrobiona ze wszystkimi obowiązkami miała trochę czasu, żeby zadzwonić do Beth albo odwiedzić na chwilę rodziców. Czuła się zmęczona, ale nie narzekała. Wiedziała, że to okres przejściowy. Musiała po prostu przyzwyczaić się do nowego trybu życia. Poza tym od zawsze umiała rozplanować sobie czas i tak się zorganizować, żeby zdążyć ze wszystkim na czas.

Jedynym jasnym punktem na horyzoncie było jej urodzinowe wyjście do opery z Severusem. Cieszyła się na to, jednak czasami nadal nie mogła uwierzyć w to, że właściwie ją zaprosił. Można powiedzieć, że dopiero niedawno tak naprawdę zaczęli się poznawać. To, kim byli w Hogwarcie oczywiście się liczyło, jednak w przypadku Severusa, okazało się, że nie można mu przypiąć tylko i wyłącznie jednej łatki - wrednego profesora eliksirów. Poza tym był oczywiście byłym szpiegiem, byłym śmierciożercą, a także - w co Hermiona na początku nie mogła uwierzyć, a co teraz w pełni zaakceptowała - także naprawdę świetnym i wyjątkowym mężczyzną. W jego przypadku, co uświadamiała sobie powoli, nie chodzi chyba o jakąś wielką przemianę. Wydawało jej się, że on, w głębi duszy, zawsze taki był. Jednak w momencie, gdy potrzebował odrobiny wsparcia został sam i podjął kilka najgorszych możliwych decyzji. Później musiał z tym wszystkim żyć, jednak ostatecznie, przynajmniej jej zdaniem, spłacił swój dług z nawiązką. To chyba nic złego, że w końcu chciał żyć własnym życiem i nie musieć nikogo udawać ani przed nikim grać? Hermiona marzyła o tym, żeby on sam jej to powiedział. Żeby w końcu otworzył się przed nią trochę bardziej. Wiedziała jednak, że nie był skłonny do zwierzeń. Czasami, gdy miał dobry humor i wyczuła odpowiedni moment, podpytywała go o to i owo. Nieraz jej odpowiadał, a nieraz, zbywał ją, mówiąc, że nie chce o danej rzeczy rozmawiać. Nie miała mu tego za złe. Rzeczywistość mogła się zmienić, ale traumy przez które przeszedł, nie dadzą się tak łatwo wymazać z pamięci.

Jedyne co czuła, to to, że mu ufa. Nie obawiała się, że mógłby mieć wobec niej jakiekolwiek złe zamiary. Wielu mogło myśleć, że jest złem wcielonym, że służył Voldemortowi, że był jego poplecznikiem. Ona jednak nie zaliczała się do większości. Znała prawdę o jego poczynaniach, wiedziała o motywach, jakie nim kierowały. Nigdy nie widziała jego myśli. Tych, które w myślodsiewni oglądał Harry. Po wszystkim jednak, opowiedział im o tym, co zobaczył. Pamiętała, co wtedy czuła: ból, złość, przykrość, żal. Żal, że tak to wszystko musiało się skończyć. Że umarł, nie zaznając nawet odrobiny szczęścia ani normalnego życia. Bez tego całego koszmaru, którym był Voldemort. I wtedy doznała olśnienia. Znajdowali się w gabinecie dyrektora. Rozejrzała się po ścianach, nigdzie nie widząc jego portretu. Nie była pewna, czy tworzą się one od razu po śmierci danego dyrektora, czy później i nie wiedziała dokładnie na jakiej zasadzie się to odbywa, ale później uderzyło ją jeszcze coś. Nagini była wężem. Magicznym, ale wciąż wężem. Czy to możliwe, żeby jej jad mógł go nie zabić, a spowodować stan podobny do śmierci? Przypomniała sobie, jak biegła z powrotem do Wrzeszczącej Chaty, żeby sprawdzić, czy on naprawdę umarł. Mówiła sobie, że na pewno, że myli się, twierdząc, że nie. Jednak jakiś cichy głosik podpowiadał jej, że może być inaczej. I było. Bała się wejść do środka, tak jakby miała tam zastać Voldemorta, Nagini i całą armię śmierciożerców. Ale był tylko on. Podeszła do niego, uklękła i delikatnie złapała go za nadgarstek, szukając pulsu. Ku swojemu zdumieniu i jednocześnie uldze wyczuła go. Był słaby i ledwo wyczuwalny, ale był. Poczuła, jak łzy zaczynają spływać jej po policzkach. Natychmiast wstała i wysłała patronusa do profesor McGonagall z wiadomością, że profesor Snape żyje i żeby przysłała pomoc do Wrzeszczącej Chaty. Dalszy bieg wydarzeń, to już historia. Ich drogi rozeszły się. Nie widziała go już więcej, aż do momentu ich spotkania przed Dziurawym Kotłem, niecałe pół roku temu. A teraz mieli iść razem do opery. Życie nigdy nie przestanie ją zaskakiwać.

W weekend poprzedzający to wydarzenie Hermiona wybrała się z Beth zakupy. Wyjście do opery, w szczególności na premierę, rządziło się swoimi prawami. Do jednego z nich należał odpowiedni ubiór. Hermiona lubiła ubierać się elegancko i miała w swojej szafie wiele sukienek, spódnic i koszul, jednak nie miała niczego, co można by nazwać suknią wieczorową. Na szczęście Londyn był dużym miastem, a ona wygospodarowała sobie wystarczająco dużo czasu na sobotnie popołudnie, żeby spokojnie powłóczyć się po sklepach razem ze swoją przyjaciółką.

Poszukiwania zaczęły od Oxford Street i sklepów typu sieciówki oraz małe butiki i chociaż Hermiona przymierzyła kilkadziesiąt różnych sukienek, żadna nie podobała jej się na tyle, żeby mogła ją kupić.

- Hermiono, może ty po prostu nie wiesz czego chcesz? - zapytała Beth, gdy szły zatłoczoną jak zwykle ulicą Londynu.

- Wiem, że chce wyglądać elegancko i z klasą. A w żadnej z tych sukienek, które do tej pory przymierzyłam się tak nie czułam.

- Może po prostu chodzimy nie do tych sklepów co trzeba?

- To znaczy?

- No wiesz... Jesteś wyjątkowa, więc powinnaś mieć wyjątkową sukienkę. Musimy iść albo na Carnaby Street albo Portobello Road. Jeśli tam czegoś nie znajdziemy, to nie wiem gdzie.

- Bliżej nam na Carnaby Street. Nie wiem, czy zdążymy na Portobello Road. Chyba że... - Hermionie wpadł do głowy pewien pomysł. - Mogłybyśmy się aportować.

- To znaczy?

- Dostałybyśmy się tam za pomocą magii. Chociaż nie wiem jak byś to zniosła. Wielu ma mdłości za pierwszym razem.

- Mam lekkie obawy, ale przegapić taką okazję... - Beth zastanawiała się przez chwilę. - Czyli poza ewentualnym pawiem nic mi się nie stanie?

- Nie - zaśmiała się Hermiona. - To za krótka odległość, żeby coś mogło się zdarzyć.

- W takim razie się zgadzam. Ale najpierw zajrzyjmy jeszcze na Carnaby Street.

Poszukiwania trwały jeszcze przez jakiś czas. Czasami wydawało się, że to już, że to właśnie ta sukienka, ale ciągle coś było nie tak. A to nie było rozmiaru, a to kolor nie ten, a to niedopasowana. Jednak jak to w życiu bywa, czasami trzeba poczekać albo trochę się pomęczyć, żeby móc w końcu cieszyć się z sukcesu.

- To ostatni butik, do którego tu wchodzimy - stwierdziła Beth. - Jeśli nic nie kupisz, to zmywamy się w inne w miejsce, ok?

- Ok - zgodziła się Hermiona zrezygnowanym tonem.

Okazało się, że ten sklep był strzałem w dziesiątkę. Do tego stopnia, że gdy trzeba było podjąć decyzję, Hermiona nie mogła wybrać, którą sukienkę kupić. Po ostatecznej eliminacji do wyboru miała długą do kostek, szmaragdową sukienkę z kopertowym dekoltem, wiązaną w talii lub długą do ziemi, czarną, szyfonową kreację z odkrytymi ramionami i okrągłym dekoltem. Dodatkowo miała pięknie wyeksponowane plecy, dzięki gustownemu, również okrągłemu wycięciu. Po całości ozdobiona była cekinami, nabierając przez to nienachalnego blasku. Hermiona stała w przymierzalni i miała na sobie ubraną właśnie tą drugą.

- W obu wyglądasz pięknie - stwierdziła Beth. - Wydaje mi się jednak, że w tej bardziej ci do twarzy.

- Też mi się tak wydaje - odparła Hermiona, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Obróciła się, a sukienka zafalowała lekko wokół jej nóg.

- Pięknie podkreśla ci talię - zachwycała się Beth. - Do tego szpilki, jakaś biżuteria i będziesz lśnić jak diament.

- Daj spokój - zaśmiała się Hermiona. - Nie chodzi o to, żeby się stroić, tylko żeby odpowiednio wyglądać.

- Odpowiednio? - parsknęła Beth. - Jesteś niemożliwa.

- I jak te sukienki? - zapytała sprzedawczyni, która od początku doradzała Hermionie w wyborze. - Zdecydowała się pani na którąś?

- Tak - odparła Hermiona. - Wezmę tę czarną.

- Słuszny wybór. Bardzo dobrze na pani leży.

- Myśli pani, że nada się na premierę do opery?

- Jak najbardziej. Jest klasyczna i elegancka.

- Czyli taka jaką od początku chciałaś - wtrąciła Beth.

- Jeśli pani sobie życzy możemy poszukać do niej torebki lub czegoś do zarzucenia na ramiona, gdyby było chłodno. Bądź co bądź mamy październik.

- Chętnie. Właściwie to myślałam o szalu, który mogłabym zarzucić na ramiona. Ale i za torebką również chętnie się rozejrzę.

Pół godziny później obie dziewczyny wyszły ze sklepu z dwoma torbami: w jednej zapakowana była suknia, w drugiej cieniutki czarny szal i ciemnogranatowa, lekko mieniąca się kopertówka. Były zadowolone, że wreszcie udało im się kupić, to co zamierzały.

- Całe szczęście, że mam czarne sandałki na szpilce, które będą mi pasowały i płaszcz, który trzymam tylko na wyjątkowe okazje. Gdybym miała kupić jeszcze to, to chyba bym zbankrutowała - powiedziała Hermiona.

- Uwierz mi, że to najlepiej zainwestowane pieniądze w twoim życiu.

- Naprawdę? A to czemu?

- Bo jestem pewna, że gdy on cię w tym zobaczy, nie będzie mógł oderwać od ciebie wzroku.

- Och, nie zaczynaj znowu.

- Za mało się cenisz, Hermiono. Niech do ciebie wreszcie dotrze, że jesteś piękna. Powinnaś to podkreślać i chodzić z głową wysoko uniesioną.

- Dziękuję. I postaram się pójść za twoją radą - odparła Hermiona, czując się podbudowaną słowami Beth.

- No. I tak ma być.

- Jesteś niemożliwa, wiesz?

- Wiem. Ale za to mnie kochasz, prawda?

Obie wybuchły śmiechem i wziąwszy się pod ramię, szły powoli chodnikiem, oglądając wystawy.

- Spójrz - zawołała nagle Beth, wskazując na biżuterię wystawioną na jednej z nich - jakie tutaj mają cuda! Wejdźmy, musisz koniecznie dokupić jakieś kolczyki! - I zanim Hermiona zdążyła zaprotestować, Beth wciągnęła ją do sklepu. Ostatecznie wyszła, niosąc w ręku kolejną torebeczkę, tym razem z malutkimi, okrągłymi kolczykami z cyrkonią.

- Teraz mam już wszystko.

- Cieszę się, bo szczerze mówiąc, o ile uwielbiam zakupy, to po dzisiejszych jestem wykończona.

- Ciekawe co ja mam powiedzieć? Ty przynajmniej nie musiałaś tego wszystkiego przymierzać - westchnęła Hermiona. - Co robimy? Idziemy coś zjeść na mieście, czy może wracamy do mnie i zamawiamy pizzę?

- Zdecydowanie wolę tę drugą opcję.

- Nadal chcesz się aportować? Zaoszczędziłybyśmy dużo czasu.

- Jestem tak zmęczona, że już mi wszystko jedno.

Znalazły jakiś zaułek i gdy Hermiona była pewna, że nikt ich nie widzi, przygotowała Beth na to, co się stanie i złapała ją za rękę. Chwilę później znajdowały się już w domu Hermiony.

- Było super! - ożywiła się Beth. - Rzeczywiście trochę mi się zakręciło w głowie, ale poza tym jest w porządku.

- To dobrze. Wyjątkowo lekko to zniosłaś.

- Sekundę temu byłyśmy tam, a teraz jesteśmy tutaj! Uwielbiam magię!

Hermiona pokręciła z uśmiechem głową.

Późnym wieczorem, po kąpieli, owinęła się w ręcznik i osuszając włosy, poszła do sypialni, gdzie na szafie wisiała jej nowa suknia. Usiadła na łóżku i popatrzyła na nią. Teraz, gdy widziała tylko ją, a nie dziesiątki innych znajdujących się w sklepie utwierdziła się w przekonaniu, że jest naprawdę olśniewająca. Owszem, musiała wydać na nią sporo swoich oszczędności, ale nie żałowała, bo suknia była tego warta. Nie chciała przyznać przed Beth, ale naprawdę była ciekawa reakcji Severusa. I choć nadal obstawała przy swoim, że nie ma zamiaru stroić się dla niego, w głębi duszy miała nadzieję, że mimo wszystko uda jej się zrobić na nim wrażenie swoim wyglądem.

Ponieważ była jesień, w szpitalu Świętego Munga, jak i w wielu aptekach dla których pracował Severus, nastąpiło zwiększone zapotrzebowanie na eliksir pieprzowy. Hermiona właśnie kończyła ważyć drugi kociołek i wyglądało na to, że nie miała już dzisiaj nic więcej do roboty.

Była w pracowni sama. Ku swojemu zdziwieniu Severus pozwalał jej na to, chociaż zarzekał się kiedyś, że nie zostawi ją bez nadzoru, dopóki nie będzie pewien, że nie wysadzi czegoś w powietrze, albo nie pomyli składników i nie uwarzy śmiertelnej trucizny. W tym tygodniu jednak był wyjątkowo małomówny i przesiadywał godzinami w swoim gabinecie i wręcz ją ignorował. Nie była pewna czym to mogło być spowodowane. Uwierzyłaby, że to przez złe samopoczucie, spowodowane bólem jego rany, albo czymkolwiek innym, jednak wydało jej się podejrzanym, żeby taki stan miał trwać kilka dni i to akurat przed ich sobotnim wyjściem.

Czy to możliwe, żeby denerwował się ich jutrzejszym spotkaniem tak jak ona? Jaki miałby ku temu powód? Stres najczęściej świadczy o tym, że komuś na czymś zależy. Czy to miałoby oznaczać, że Severus widzi w niej kogoś więcej niż tylko współpracowniczkę i przyjaciółkę?

Drzwi do pracowni były otwarte i szybko przywołała się do porządku, słysząc, że schodzi z góry.

- Prawie skończyłam - powiedziała, gdy wszedł do pracowni. - Trzeba to jeszcze tylko rozlać do butelek.

- Zajmę się tym, dziękuję - powiedział, siadając przy biurku.

- Przecież wiesz, że nie ma za co - uśmiechnęła się lekko, próbując wybadać jego reakcję. Jego twarz była jednak kompletnie pozbawiona emocji. Postanowiła, że dłużej nie będzie udawać, że niczego nie widzi.

- Coś się stało? Mam wrażenie, że przez cały tydzień mnie unikasz.

- Źle ci się wydaje.

- Doprawdy? To wytłumacz mi, co się nagle stało, że zostawiasz mnie samą w pracowni? Pamiętam doskonale, jak zarzekałeś się, że przez długi czas tego nie zrobisz.

- Nic się nie stało. Nie jesteś małym dzieckiem, żebym musiał cię ciągle pilnować.

Hermiona wciągnęła powietrze. Nie znosiła, gdy między nimi pojawiał się temat różnicy wieku. Dobrze wiedziała, że jest starszy od niej, ale to nie znaczyło, że tolerowała przytyki co do tego, że ona jest młodsza. Nienawidziła tego, że mógłby ciągle widzieć w niej dziecko, a nie kobietę, którą się stała.

- W rzeczy samej nie jestem - odparła beznamiętnie. - Czy mam jeszcze na dzisiaj jakieś obowiązki? Jeśli nie to pozwolisz, że na dzisiaj już skończę.

- Hermiono...

- Nie, Severusie - poderwała głowę. - Mogę być młoda, ale nie głupia. Jeśli jest coś, o czym chcesz mi powiedzieć, zrób to teraz, bo chciałabym już wrócić do domu i odpocząć. Miałam całkiem ciężki tydzień.

Westchnął. Wiedział, że ona nie lubi jego humorów. On jednak z reguły nie lubił, gdy ona próbowała wziąć go pod włos. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i żadne nie chciało odpuścić. Przeklął się w myślach, bo nie chciał doprowadzić do takiej sytuacji, tym bardziej, że jutro mieli znowu się spotkać. A jak niby miał jej powiedzieć, że dawno nie denerwował się tak na myśl o czymś, jak właśnie o tym wspólnym wyjściu? Kłamstwo wzięło górę.

- W ostatnich dniach nie czułem się najlepiej - powiedział, podnosząc na nią wzrok.

- I nie mogłeś mi o tym po prostu powiedzieć? Przynajmniej wiedziałabym co się dzieje, a nie zastanawiała się, czy zrobiłam coś nie tak.

- Wiesz, że nie jestem skłonny do zwierzeń.

- Wiem. Ale chcę, żebyś wiedział i to, że mnie możesz powiedzieć o wszystkim. Nie jestem tu po to, żeby cię oceniać albo wydawać wyroki. Jesteśmy przyjaciółmi - stwierdziła rzeczowo - i nie obchodzi mnie jakkolwiek dziwna mogłaby się komuś wydać ta przyjaźń. Sami ustalamy zasady. - Jego spojrzenie było tak przenikliwe, że już prawie chciała spuścić wzrok. Nie poddała się jednak. - Do niczego cię nie zmuszam. Nie chcę w żaden sposób cię ograniczać. Ale chcę, żebyś wiedział, że jeśli będziesz mnie potrzebował, to postaram ci się pomóc jak tylko będę umiała.

Szczerze mówiąc sam nie do końca wiedział co czuje po jej wyznaniu. Zdał sobie sprawę, że ta dziewczyna była prawdopodobnie jedyną osobą w całym jego życiu, która właśnie dawała mu swoje serce na dłoni. I był prawie więcej niż pewny, że wiedziała, że skłamał, mówiąc jej, że źle się czuł.

Jak taki drań jak on mógł zasłużyć na kogoś takiego? I jak niby miał jej nie zranić? Znał się na tyle, że wiedział, że im bardziej ktoś próbuje się do niego zbliżyć, tym bardziej on się odsuwa. Pytanie tylko, czy ta reguła zadziałała także i teraz? Przecież była tutaj. Sam ją wpuścił do swojego życia. Nikt go do tego nie zmuszał. A teraz ona się zbliżała. Wcale nie potrzebowali do tego dużo czasu. Ona się zbliżała, a on próbował się oszukiwać, ale nie mógł. Wcale nie chciał się odsuwać. Wręcz przeciwnie. Czuł, że ta dziewczyna stała się jego zbawieniem i zgubą.

Wielokrotnie tłumaczył sobie, że ona jest dla niego zbyt delikatna, zbyt niewinna, zbyt młoda, zbyt mądra. Zbyt dobra. Że nie może zniszczyć jej życia, pozwalając na to, żeby pomiędzy nimi powstało coś więcej niż tylko ta przyjaźń, o której tak pięknie mówiła.

Mimo wszystko na myśl o tym, że mogłaby zniknąć z jego życia czuł dziwną pustkę. Być może był głupcem, bo pozwolił, żeby do tego doszło. I nie był pewny, jak długo jeszcze da radę udawać, że niczego do niej nie czuje. I zastanawiał się, jak długo ona jeszcze będzie udawać. Oczywiście, że jego uwadze nie umknęły jej ukradkowe spojrzenia, jej drżenie dłoni na jego dotyk. O ile na początku sądził, że to zdenerwowanie lub zawstydzenie, to po ich wycieczce na Skye i zbliżeniu w pracowni był pewien, że Hermiona Granger również coś do niego czuje. Sam fakt, że rozmyślał nad takimi rzeczami sprawiał, że czuł się głupio. W końcu, czy był jakimś cholernym nastolatkiem, który pierwszy raz poczuł coś do dziewczyny? Czy mógł w ogóle mówić o miłości? Spędzali ze sobą dużo czasu, ale czy to wystarczy, żeby...

Znów postanowił odłożyć swoje wątpliwości na dalszy plan. Teraz nie był czas na takie myślenie. Oferowała mu swoją przyjaźń, a on postanowił, że jej nie odrzuci. A resztę swoich uczuć względem niej, których sam nie do końca rozumiał, postanowił nie ruszać. Oklumencja to w końcu cudowny wynalazek.

- Stare nawyki ciężko jest wykorzenić. I chociaż nie rozumiem, jak ktoś taki jak ty, może chcieć przyjaźnić się z kimś takim jak ja, to wiedz, że doceniam to i w przyszłości postaram się być mniej tajemniczy.

- Nie tajemniczy, tylko zamknięty w sobie. A właściwie, co to ma znaczyć: ktoś taki jak ja? - zapytała, biorąc się pod boki. Wiedział, że ta postawa w jej przypadku nie wróżyła niczego dobrego.

- Wiesz kim byłem, Hermiono. Jesteś zbyt dobra dla kogoś takiego.

- Właśnie: byłeś. A mnie nie obchodzi kim byłeś - powiedziała stanowczo. - Gdy na ciebie patrzę to nie widzę wrednego profesora ani śmierciożercy. Widzę dobrego człowieka, bez którego prawdopodobnie nie było mnie tutaj.

- Hermiono, przestań...

- Nie. Daj to sobie powiedzieć. Jesteś dobrym człowiekiem. I tylko to dobro w tobie dostrzegam. No, może czasami mnie wkurzasz, ale poza tym, uwierz mi, wiem co mówię.

- Czasami zastanawiałem się, jak to możliwe, że nie trafiłaś do Ravenclawu. Teraz widzę dlaczego. - Uśmiechnął się słabo. - I choć ciągle się z tobą nie zgadzam, to i tak dziękuje ci za to, że mi to powiedziałaś.

- Naprawdę tak uważam i chciałam, żebyś w końcu się o tym dowiedział - odparła, odwracając wzrok.

"Czy ta dziewczyna mogłaby być jeszcze bardziej wyjątkowa? - pomyślał. - Mądra, inteligentna i w dodatku piękna."

- Mogę ci tylko podziękować, Hermiono. Zawsze mi powtarzałaś, że jesteś wdzięczna za wszystko, co dla ciebie zrobiłem, ale prawda jest taka, że to ja powinienem być ci wdzięczny. I jestem, nie miej co do tego wątpliwości. - Zobaczył jak zaszkliły jej się oczy. Modlił się, żeby tylko się nie rozkleiła. Pociągnęła lekko nosem. - Skoro już przekonaliśmy się o naszej wzajemnej wdzięczności - podjął, starając się rozładować atmosferę - to może omówimy szczegóły naszego jutrzejszego spotkania?

- Chętnie - pokiwała głową, uśmiechając się.

- Spektakl zaczyna się o siedemnastej i będzie trwał 'tylko' jakieś cztery i pół godziny.

- Jak my to wytrzymamy?

- Zawsze możemy się wymknąć na przerwie.

- I ty proponujesz coś takiego? Jestem w szoku - zaśmiała się.

- Będę po ciebie jutro o szesnastej.

- W porządku. Będę czekać. Ale teraz naprawdę muszę się już zbierać. Jeśli jutro mamy się bawić, to dzisiaj muszę posiedzieć do późna i odrobić się z zaległościami - powiedziała, wychodząc z pracowni.

- A zatem do jutra - pożegnał się z nią, odprowadzając ją do drzwi.

- Do jutra - odparła, czując przyjemne podekscytowanie.

Gdy wyszła, odetchnęła głęboko. Była dopiero siedemnasta, ale na zewnątrz było już ciemno. Hermiona niezbyt lubiła jesień, właśnie przez tę depresyjną pogodę i krótki dzień. W tym roku jednak okazała się mieć swoje jasne punkty.

Postanowiła, że nie będzie się aportować. Potrzebowała spaceru, żeby pomyśleć i trochę się przewietrzyć.

Otuliła się szczelniej płaszczem i włożyła ręce do kieszeni. Na mokrych, obklejonych opadłymi liśćmi ulicami, odbijały się światła ulicznych latarni. Idąc, zastanawiała się, czy ich dzisiejsza rozmowa była kolejnym kamieniem milowym ich relacji? Nie miała wątpliwości, że znowu przekroczyli jakąś granicę, pytanie tylko dokąd to wszystko zmierzało? Czy poza podziwem, szacunkiem i sympatią nie czuła do niego czegoś jeszcze? Czegoś głębszego i poważniejszego? A nawet jeśli to co? Czy to grzech? Do znudzenia zastanawiała się nad tym samym, aż zaczynało ją to już denerwować. W końcu tyle razy wmawiała sobie, że nie będzie za dużo myśleć, że co będzie to będzie... Potrząsnęła głową, starając się odpędzić od siebie wątpliwości. Jej myśli powędrowały w kierunku ich jutrzejszego spotkania i obiecała sobie, że będzie się zachowywać swobodnie i na luzie, nie wyobrażając sobie zbyt wiele.

- Hermiono pospiesz się! - zawołała Beth, już jest piętnasta, a ty ciągle jesteś w proszku! Poza tym, za chwilę muszę się zbierać, bo umówiłam się z Mikiem.

- Już jest piętnasta? - zdziwiła się Hermiona wybiegając z łazienki, owinięta tylko w ręcznik. - Nie zdążę. Nie zdążę.

- Lepiej, żeby cię nie zobaczył w taki wydaniu - parsknęła Beth.

- Och, daj spokój. Lepiej mi pomóż i wetrzyj mi to we włosy.

- Co to jest?

- Eliksir na ujarzmienie moich włosów. Dzięki nim będą lśniące i proste, a nie takie jak teraz - wskazała na swoje nieujarzmione loki.

Po paru minutach, gdy była pewna, że eliksir zadziałał, wysuszyła włosy zaklęciem, uczesała je, a Beth ułożyła je w lekkie fale tradycyjną lokówką. Hermiona nigdy nie była dobra w zaklęciach związanych z urodą i modą, z kolei Beth miała rękę do układania fryzur, więc koniec końców wszystko się udało.

- Zapomniałam ci powiedzieć, co zrobiłam z moim płaszczem - powiedziała Hermiona, malując się. Postawiła tym razem na nieco mocniejszy makijaż, jednak nie na tyle, żeby wyglądać nienaturalnie. - Zobacz do szafy.

- O mój Boże! - westchnęła Beth. - Jest przepiękny! Jak to zrobiłaś?

- Magia - zaśmiała się Hermiona. - Zrobiłam taką przeróbkę po raz pierwszy w życiu, ale chyba wyszło nieźle, co?

- Nieźle? Jest cudowny!

Zamiast tradycyjnego wełnianego płaszcza, Beth trzymała w rękach długą do ziemi, delikatną, ciemnogranatową pelerynę z kapturem.

- Pomyślałam, że będzie mi bardziej pasowała.

- Będziesz wyglądać jak z bajki!

- Dla czarodziei takie coś nie jest niczym dziwnym, ale przypuszczam, że wielu ludzi będzie zdziwionych, widząc mnie w pelerynie.

Pół godziny później, gdy Hermiona zdążyła ubrać tylko i wyłącznie sukienkę, zadzwonił dzwonek do drzwi.

- Boże, Severus już jest, a ja jeszcze nie jestem gotowa! - zawołała z przerażeniem Hermiona. - Idź i otwórz, błagam cię. Powiedz, że zaraz przyjdę. Boże, jak do tego doszło, że się nie wyrobiłam?

- Zbieraj się, tylko szybko. Ja też muszę już iść! - krzyknęła Beth, zbiegając po schodach i idąc otworzyć drzwi. Wiedziała, że Hermiona będzie wyglądała zjawiskowo, jednak na widok Severusa również nie mogła wykrztusić słowa.

- Mogę wejść? - zapytał.

- No pewnie, przepraszam, że się tak gapię - powiedziała, odsuwając się, żeby mógł wejść do środka. - Niestety musisz chwilę poczekać. Hermiona ciągle się szykuje.

- Naprawdę?

- O tak - zaśmiała się Beth. - Od kilku godzin nie zeszła z góry.

Severus nie spodziewał się zastać nikogo więcej poza Hermioną, jednak mógł się spodziewać, że wezwie na pomoc przyjaciółkę. Sądząc po jej przenikliwym spojrzeniu, musiała ją także wtajemniczyć w pewne aspekty czarodziejskiego świata i domyślił się, że na pewno nie raz był tematem ich rozmów. Postanowił zapytać o to później Hermionę.

- A więc ty też jesteś czarodziejem?

- Tak się złożyło.

- Hermiona powiedziała mi, że jesteś sto razy lepszy niż ona. No wiesz, w czarowaniu.

- Tak powiedziała?

- Tak - pokiwała głową Beth. Po chwili dodała - pewnie nie chciałaby, żebym ci to mówiła, ale ona nigdy nie powiedziała o tobie złego słowa. Zawsze wyraża się o tobie w samych superlatywach.

- Skoro by tego nie chciała, to po co mi o tym mówisz?

- Bo uważam, że to ważne, żebyś to wiedział.

Severus zmrużył oczy, ale nie skomentował. Zerknął na zegarek. Było dziesięć po czwartej i zaczynał się niecierpliwić.

- Może powinnam iść ją pospieszyć?

- Dajmy jej jeszcze pięć minut.

- Ok - zgodziła się Beth. Po chwili westchnęła i powiedziała - mam nadzieję, że Mike też kiedyś sprawi mi taki prezent na urodziny.

Severus nie był zainteresowany rozmową i wcale nie przeszkadzało mu czekanie na Hermionę w ciszy, zdążył się jednak zorientować, że jej przyjaciółka nie należy do osób, dla których milczenie jest złotem.

- Myślimy o tej samej osobie?

- Tak! - entuzjastycznie potwierdziła Beth. - Dzięki Hermionie ja i twój sąsiad jesteśmy parą.

- Wyrazy współczucia - mruknął, krążąc po salonie.

- Komu tak współczujesz, Severusie? - usłyszał dochodzący z góry głos. Odwrócił się i przepadł. Hermiona schodziła po schodach, a jemu wszystkie porównania albo epitety wydały się zbyt banalne, żeby określić to jak pięknie wyglądała. Jej czarna suknia poruszała się lekko wokół jej nóg. Jej talia i dekolt były idealnie podkreślone. Włosy, które tym razem nie były burzą loków, falami opadały jej na ramiona. Uśmiechnęła się do niego. Podszedł, podając jej rękę, gdy zeszła z ostatniego stopnia. Poczuł intensywny zapach jej kwiatowych perfum i tę nieodłączną różaną woń, która kojarzyła mu się tylko z nią.

- Wyglądasz olśniewająco - powiedział, bardzo starając się brzmieć naturalnie.

- Dziękuję. Muszę przyznać, że ty również wyglądasz wspaniale. Nie widziałam cię jeszcze nigdy w garniturze.

- Na szczęście nadarzyła się okazja, żeby w końcu go założyć - odparł. - Jesteś gotowa? Spóźnimy się, jeśli zaraz się nie aportujemy.

- Jestem gotowa. Nie! Zaraz, zapomniałam o płaszczu i szalu!

- Przynieść? - zapytała Beth, idąc w kierunku schodów.

- Nie trzeba - Hermiona uniosła dłoń i pstryknęła palcami. Po chwili trzymała już w ręce, to, co chciała.

- Widzę, że ćwiczyłaś - powiedział Severus, unosząc lekko kącik ust.

- Oczywiście. Nie byłabym sobą, gdybym tego nie robiła.

- Wyglądacie fantastycznie i cieszę się, że nie ominął mnie ten widok, ale teraz naprawdę muszę już iść. Mike mnie udusi, jeśli znowu się spóźnię - wtrąciła się Beth.

Hermiona przytuliła przyjaciółkę i wyszeptała jej do ucha 'dziękuję'. Obie dziewczyny wymieniły porozumiewawcze uśmiechy i gdy Beth wyszła, Hermiona podeszła do Severusa.

- Teraz jestem już tylko do twojej dyspozycji - powiedziała, zarzucają szal na ramiona.

- Dobrze wiedzieć - odparł, uśmiechając się lekko. - Pozwól mi - wziął od niej pelerynę i nałożył jej na ramiona, podziwiając przy okazji tył jej sukienki, odsłaniający sporą część pleców.

- Dziękuję - odparła i zawiązała ją na wysokości obojczyka. Przeglądnęła się przelotnie w lustrze i stwierdziła, że rzeczywiście wygląda nieźle.

- Najwyższy czas na nas - ponaglił ją Severus.

- Chodźmy więc. Przepraszam, że przeze mnie straciliśmy tyle czasu - powiedziała, ujmując go pod ramię.

- Nie przepraszaj, Hermiono. Niczego nie straciliśmy. I naprawdę uważam, że wyglądasz spektakularnie - wyszeptał, nachylając się lekko w jej stronę. Spodziewał się zobaczyć jej standardowy, uroczy rumieniec, jednak tym razem w jej oczach, gdy na niego spojrzała, zobaczył niczym nie zmąconą pewność siebie. Uśmiechnął się w duchu. Hermiona Granger była naprawdę zaskakującą kobietą. - Gotowa?

- Gotowa.

Parę minut później byli już na miejscu. Od przekroczenia progu opery Hermiona poczuła się iście królewsko i zaparło jej dech w piersiach. Wnętrza były luksusowe, a goście wyglądali jak na balu u samej królowej i nie żałowała ani przez chwilę, że wybrała tę właśnie suknię, którą miała na sobie. Raz po raz zerkała również na Severusa. W swoim czarnym, idealnie dopasowanym smokingu był nie do poznania. Idąc u jego boku czuła się wyjątkowo i nie mogła się powstrzymać, żeby raz za razem na niego nie zerknąć. Była przyzwyczajona do tego, jak wyglądał na co dzień, dlatego widząc go w wydaniu wieczorowym, nie mogła się napatrzeć. Nie wspominając już o tym, że zapach jego perfum i aura, która od niego biła sprawiała, że nie mogła zebrać myśli. I pomyśleć, że kiedyś był dla niej nikim ważnym, a teraz powoli stawał się wszystkim czego chciała.

Od momentu przekroczenia progu opery, aż po zajęcie miejsc na sali, Severus zajął się wszystkim: oddaniem jej peleryny do garderoby, biletami, znalezieniem miejsca. Ona nie musiała robić niczego.

Okazało się, że zarezerwował im miejsca na balkonie, skąd mieli idealny widok na scenę. Hermiona nawet nie chciała się zastanawiać nad tym, ile musiał zapłacić za bilety. Starała się o tym nie myśleć. W końcu to był prezent dla niej, a o cenę prezentów się nie pyta.

- Severusie - wyszeptała, chwilę przed tym, nim zaczął się spektakl.

- Tak? - zapytał, spoglądając na nią. Światła już przygasły i widział tylko zarys jej postaci.

- Dziękuję. - Niespodziewanie odnalazła jego dłoń na oparciu fotela i uścisnęła ją lekko. W pierwszym odruchu chciał się wycofać, zamiast tego splótł jej palce ze swoimi i odwzajemnił gest.

Trwali tak przez dłuższy czas. Zdziwił się naturalnością i spontanicznością tej sytuacji. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś szuka z nim kontaktu i bliskości. Z nią było inaczej. Zaakceptowała go takim, jaki jest. Wiedziała o nim więcej niż on sam by tego chciał, a mimo wszystko go nie odtrąciła. Przez chwilę, zamiast skoncentrować się na spektaklu, widział tylko ją. W tle zaczęły rozbrzmiewać pierwsze dźwięki opery, a on wbił wzrok w jej twarz, obserwując jak zafascynowana jest tym, co widzi na scenie. Nie była nawet świadoma tego, że ją obserwuje. Słyszał tylko muzykę, a wewnątrz czuł coś, o co nigdy w życiu by się nie podejrzewał. Na początku wydawało mu się, że to tylko pożądanie. Teraz jednak wiedział, że to, co czuje wobec niej nie ogranicza się tylko do fizyczności. Że tak naprawdę podziwia ją. Jej umysł, inteligencję, poczucie humoru i tę gryfońską część jej natury, która czasem doprowadzała go do skrajnie różnych stanów.

Nie wiedział co przyniesie przyszłość. Jednak mając w pamięci momenty, które wspólnie przeżyli, miał nadzieję, że będzie tak dobra, jak do tej pory i spędzona wspólnie z nią. Bo chociaż miał ochotę wyznać jej swoje uczucia już teraz, wiedział, że nie przyniosłoby to niczego dobrego i tylko skomplikowało relację między nimi. Jeszcze było za wcześnie. Poza tym, czy mógł mieć pewność, że ona na pewno czuje to samo co on? Spojrzał na ich złączone dłonie. Pomyślał, że gdyby nie odwzajemniała jego uczuć, nie trzymałaby go teraz za rękę, tak swobodnie, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Ich niewypowiedziane uczucia stały się już swojego rodzaju milczącym porozumieniem. Lecz jeszcze nie teraz, postanowił. Jeszcze jest za wcześnie.

W pewnej chwili zabrała rękę. Zerknął na nią i zobaczył, że szczelniej owinęła swój szal wokół ramion.

- Zimno ci? - zapytał, pochylając się w jej stronę.

- Odrobinę - odparła.

- Daj mi rękę. - Ich dłonie znowu się połączyły, tym razem tylko na moment. Wyszeptał zaklęcie, to samo, którym ogrzał ją wtedy, gdy szli brzegiem oceanu.

- Lepiej?

- Lepiej - potwierdziła, uśmiechając się, po czym skierowała swoją uwagę z powrotem na scenę.

Gdy kilka godzin później wyszli z opery, było już całkiem późno. Pogoda na szczęście dopisała. Było chłodno, ale nie padało, a na bezchmurnym niebie widać było gwiazdy. Szli wolno obok siebie, Hermiona nie mogła przestać zachwycać się operą.

- Było cudownie! Nawet nie wiem, kiedy minął ten czas. A tobie, Severusie? Podobało ci się? - zapytała, jej oczy błyszczały.

- Tak. Chociaż przyznam, że następnym razem wybrałbym coś, co kończy się mniej tragicznie - odparł.

- Ależ to był romantyczny koniec. Śmierć z miłości.

Parsknął lekko, patrząc przed siebie.

- Żadna śmierć nie jest romantyczna, uwierz mi Hermiono. Poza tym, gdyby nie wypili tego eliksiru nie zakochaliby się w sobie.

- Skąd wiesz? Żeby się w kimś zakochać czasami nie potrzeba żadnych eliksirów - powiedziała, zerkając na niego.

- Cóż, myślę, że już nigdy się nie dowiemy, co by było gdyby.

- Uwielbiam legendy - westchnęła po chwili. - Szczególnie arturiańskie. Są takie piękne, mimo tego, że często tragiczne i rozdzielające ludzi, którzy się kochają.

- Tragiczne czy naiwne?

- Severus! - zawołała, uderzając go lekko w ramię. - Nie ma w tobie za grosz romantyzmu.

Tym stwierdzeniem kompletnie wytrąciła go z równowagi i nie mógł się powstrzymać, po prostu roześmiał się głośno, tak samo jak wtedy, gdy po ich pierwszym spotkaniu nazwała go dupkiem i bezdusznym draniem.

- Cóż - powiedział wreszcie. - Być może zmienisz zdanie, gdy zobaczysz dokąd cię zabieram.

- Idziemy gdzieś jeszcze? - zapytała, nie kryjąc zdziwienia.

- Oczywiście. Będziesz mogła mi powiedzieć, czego mi jeszcze brakuje.

- Och, nie dąsaj się - odparła, uśmiechając się i biorąc go pod ramię. - Lepiej mi powiedz, dokąd idziemy?

- Pomyślałem, że miłą odmianą byłoby, gdybyśmy czasami mogli zdać się na zdolności kulinarne kogoś innego.

- Idziemy do restauracji?

- Jakaś ty domyślna.

Posłała mu zirytowane spojrzenie, ale widział, że jest zadowolona.

Za niedługo doszli do restauracji, którą Hermiona od wejścia oceniła na jedną z tych, do których nie chodzi się codziennie na zwykły obiad albo po kawę. Po przekroczeniu progu bardzo starała się nie otworzyć ust z zachwytu. Przytłumione światło, muzyka jazzowa, trzaskający ogień w ogromnym kominku, a przede wszystkim kwiaty. Kwiaty były wszędzie: te żywe w wazonach i te, jak się później okazało, sztuczne, połączone gałęziami i rozpościerające się na suficie, w formie baldachimu, takiego, jaki tworzą gęsto rosnące drzewa.

- To miejsce jest przepiękne! Wygląda jak zaczarowane - powiedziała, gdy usiedli przy stoliku.

- I mówi to czarownica - odparł cicho Severus, unosząc brew i patrząc na nią z rozbawieniem.

Po chwili podszedł do nich kelner i Hermiona, choć czuła się trochę nieswojo, bo nie była przyzwyczajona do jadania w takich luksusowych restauracjach, znowu ze zdziwieniem zauważyła, że Severus czuje się jak ryba w wodzie. Była ciekawa, czego jeszcze się o nim dowie, bo w ciągu tego wieczoru, poznała go jeszcze z zupełnie innej strony.

Kelner zostawił im menu, a Severus zamówił póki co tylko wino, które kelner momentalnie przyniósł i nalał do kieliszków.

- Coś nie tak? - zapytał, zauważając, że umilkła nagle.

- Nie. Po prostu to miejsce jest takie wspaniałe, że aż lekko przytłaczające. Nie jestem przyzwyczajona do bywania w takich restauracjach.

- Zatem najwyższa pora, żeby to zmienić - odparł.

- Widzę za to, że ty czujesz się całkiem swobodnie.

- Oczywiście. Jednym z aspektów mojej pracy, którego jeszcze nie poznałaś, jest to, że przy nowych zleceniach, nie każdych oczywiście, ale przy większości, umawiam się z potencjalnymi klientami na rozmowę i obiad. Chcę wiedzieć dla kogo będę pracował - powiedział. - Nie muszę chyba dodawać, że to najgorsza strona tego biznesu.

- Tak właśnie pomyślałam, że na pewno za tym nie przepadasz - odparła z uśmiechem.

Nie minęło dużo czasu, a Hermiona kompletnie zapomniała o swoim skrępowaniu. Severus chciał tu z nią być i tylko to się dla niej liczyło. Restauracja serwowała dania kuchni francuskiej i włoskiej i Hermiona nie mogła się zdecydować, co wybrać na ich trzydaniowy posiłek składający się z przystawki, dania głównego i deseru. W końcu zamówili to samo.

- Jak twoja przyjaciółka przyjęła informację o tym, że jesteś czarodziejką? - zapytał.

- Na początku była zła, że to przed nią ukryłam no i oczywiście zszokowana. Nie chciała mi uwierzyć. Dopiero po kilku zaklęciach to do niej dotarło.

- Zauważyłem, że przyglądała mi się dzisiaj uważniej niż zwykle.

- Naprawdę? No cóż, wcale się jej nie dziwię. Do twarzy ci w smokingu - odparła, biorąc łyk wina. - Mam nadzieję, że nie powiedziała nic głupiego. Beth potrafi być czasem zbyt bezpośrednia.

- Opowiadałaś jej o mnie? - zapytał, zauważając, że spuściła wzrok.

- Tak. Musiałam jej powiedzieć skąd się znamy. Gdy pierwszy raz zapytała mnie kim jesteś, odpowiedziałam, że znajomym - zaśmiała się. - Co jej niby miałam powiedzieć? Wtedy jeszcze nie wiedziała kim jesteśmy. Teraz już wie trochę więcej. Oczywiście nie wszystko - dodała szybko - tylko najważniejsze rzeczy. Że byłeś moim nauczycielem - zaczęła wyliczać - że nie byłeś wcale najmilszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam - parsknęła - i że byłeś podwójnym szpiegiem. Musiałam jej powiedzieć o Harrym i streściłam jej pokrótce całą historię. Wydaje mi się, że niewiele z tego zrozumiała. Dla niej pewnie jesteś kimś w rodzaju Jamesa Bonda - powiedziała i wybuchła śmiechem, zakrywając usta dłonią widząc jego minę.

Sam nie wiedział, czy powinien być na nią zły, że tyle opowiedziała swojej przyjaciółce, rozumiał jednak, że nie mogła tego ukrywać w nieskończoność. W końcu sam namawiał ją do tego, żeby wyjawiła jej swoją tożsamość i nie żyła w kłamstwie. Doskonale znał ten ciężar i nie chciał, by ona również musiała go dźwigać. Wiedział, że Hermiona powiedziała tylko to, co musiała, bez wchodzenia w zbędne szczegóły.

- James Bond? W takim razie powinienem zamówić martini. Oczywiście wstrząśnięte, nie zmieszane - dodał niskim głosem i uśmiechnął się, widząc, że nadal nie może przestać się śmiać.

- Czasami nawet nie wiesz jaki jesteś zabawny - powiedziała, uspokajając się nieco i ocierając łzy chusteczką.

- Zabawny?

- Tak, zabawny - powtórzyła.

- Co się ze mną stało - pokręcił głową.

- Osobiście wolę cię takiego - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Na pocieszenie mogę dodać, że czasami jesteś ciągle tą zrzędą, którą byłeś kiedyś. Szczególnie w pracowni.

- To ma być pocieszenie? - zapytał mrużąc oczy.

- Wydaje mi się, że lubisz tę zrzędliwą część swojej natury, więc chyba tak.

- Zdecydowanie potrzebuję czegoś mocniejszego niż wino - westchnął i chwilę później zamówił whisky z lodem, a dla Hermiony, mimo jej protestów, koktajl na bazie ginu z likierem miętowym, malinowym i kwiatem bzu.

- Naprawdę nie wiem, czy mogę...

- Dlaczego?

- Mam słabą głowę - wyznała.

- Czyżby? - zapytał, unosząc brew i uśmiechając się szelmowsko. - Dobrze wiedzieć.

- Jesteś niemożliwy, wiesz o tym?

- Wiem - odparł, wyraźnie rozbawiony. - Proponuję, żebyśmy wznieśli toast za dzisiejszy wieczór - powiedział po chwili, unosząc swoją whisky.

- Za dzisiejszy wieczór - powtórzyła Hermiona, biorąc łyk swojego koktajlu. - Przepyszny - stwierdziła.

Severus wzruszył tylko ramionami. - Oczywiście. Innego bym nie zamówił.

Hermiona nie mogła uwierzyć, że wcześniej miała jakiekolwiek obawy co do ich wspólnego wyjścia. Wydawało jej się, że powstanie między nimi jakaś niezręczność albo, że braknie im tematów do rozmów. Czym innym było spędzanie czasu na co dzień, w pracy, a co innego wyjście wieczorem, w szczególności na tak doniosłe wydarzenie, jak premiera w operze. Była jednak w wielkim błędzie. Rozmawiali ze sobą tak swobodnie, jak chyba jeszcze nigdy: o spektaklu, o jej studiach, o eliksirach. Nie zabrakło również ich droczenia się ze sobą, co mogła z pełnym przekonaniem stwierdzić, że uwielbiała.

Byli jednymi z ostatnich gości i kiedy wyszli, było już całkiem późno w nocy. Hermiona ujęła go pod ramię, a jego znów owładnął zapach jej perfum.

- Ta restauracja jest wspaniała - powiedziała. - Jedzenie było przepyszne i ta atmosfera! Cieszę się, że mnie tu zabrałeś.

- Znam jeszcze kilka równie dobrych.

- Zabierzesz mnie kiedyś do którejś z nich? - zapytała, figlarnie przekrzywiając głowę.

- Z przyjemnością - odparł, spoglądając na nią. - Chodź, znajdźmy jakieś miejsce do aportacji.

Po chwili byli już pod domem Hermiony. O ile przez cały wieczór nie mieli z tym problemu, to teraz nastała między nimi niezręczna cisza i przez chwilę żadne z nich nie wiedziało jak się pożegnać.

- Dziękuję - powiedziała. - Otrzymałam od ciebie najlepszy prezent urodzinowy w życiu. I mówię to całkowicie szczerze. Było wspaniale.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł, zastanawiając się, jak to się stało, że dane mu było spędzić wieczór z taką kobietą jak ona, a w dodatku niczego nie spieprzyć.

- Dobranoc, Severusie. Do zobaczenia w poniedziałek.

Zbliżył się do niej o krok. Pochylił się lekko, ujął jej rękę i pocałował ją w dłoń. Poczuł jak drgnęła pod wpływem jego dotyku. Ich spojrzenia spotkały się.

- Dobranoc, Hermiono - szepnął, po czym puścił jej dłoń i przez chwilę miał wrażenie, że chciała jeszcze coś powiedzieć, ale ostatecznie uśmiechnęła się tylko i weszła do domu. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, rozejrzał się, czy nikt go nie widzi i aportował się.