Rozdział 2
Dzisiaj
Kobieta siedziała w swoim domu.
Biała już trochę siwa, wiek zmartwienia zrobiły swoje.
Myślała o swym synu, Erlisie.
Był tak podobny do swego ojca...
Nagle drzwi się otworzyły.
Wszedł elf o złotych włosach i chłopięcej posturze. Miał
błyszczące, zielone oczy. Miał lekki, trochę dziecięcy, uśmiech na swej pięknej
twarzy.
Razem z nim wszedł Erlis.
Kobieta wstała i spojrzała na elfa.
Lewą ręką, za swymi plecami, wzięła sztylet.
-Pani syn szwędał się
w nocy po mieście.- Powiedział elf.
Erlis podbiegł do matki.
-Przepraszam...-
Powiedział.
Kobieta spojrzała na elfa niezbyt przyjemnym spojrzeniem.
-Czego od nas chcesz?-
Zapytała oschle.
Elf się odwrócił.
Matka Erlisa przekręciła sztylet w swej dłoni.
Wczoraj
Kobieta powożąca powóz z sianem spojrzała na swe dziecko.
Miało pięć lat.
Spało na siania, nieświadome strachu swej matki.
-Stać!- Krzyknął
ktoś.
Kobieta zatrzymała konia.
Z bijącym sercem sięgnęła po ukryty nuż i spojrzała na
elfich jeźdźców.
Dzisiaj
-Wyruszam w daleką
podróż, potrzebne mi będzie ludzkie towarzystwo.-Powiedział elf.
-Gdzie?
Elf spojrzał na
kobietę.
-Do miejsca w którym
się osiedlę.
-W Lothrien jest zbyt
tłoczno?- Zapytała matka Erlisa oschle.
Elf się roześmiał.
- Tak jakby.
Ranek.
Erlis spojrzał na swą matkę.
-Przykro mi...- Powiedział
Kobieta pokręciła głową.
-Nie musisz
przepraszać. Nie mamy wyboru.
Obydwoje spojrzeli na nadciągającego elfa, ich nowego pana.
Ciągną ze sobą trzy konie. Towarzyszył mu inny elf.
Był wysoki i umięśniony. Miał krótko przycięte blade włosy i
błękitne oczy. Miał na sobie prosty elfi płaszcz.
Ani przez chwilę się nie uśmiechał, w przeciwieństwie do
swojego towarzysza.
I jako jedyny miał jakąkolwiek broń.
Widać było, że czują się pewnie.
-To jest mój
przyjaciel, Lerros. Zapomniałem wczoraj wam powiedzieć, jak się nazywam. Mówcie mi Moless. Ten koń z siodłem jest wasz. Te dwa bez nich, są
nasze.
-Nie dziwi mnie to...-
Mruknął Erlis.
Lerros przyjrzał się ludziom i coś szepną Molessowi do ucha.
Ten niedbale machnął ręką.
-Nie spieszy mi się.-
Powiedział.-No dobrze, ruszamy.
Minęło pięc godzin powolnej podróży.
Miasto już dawno temu zniknęło za horyzontem.
Matka Erlisa sprawdziła czy jej sztylet jest dobrze
schowany.
Wczoraj
-Gdzie jedziesz, ludzka
kobieto?- Zapytał jeden z elfów.
Kobieta spuściła wzrok.
-Jadę się osiedlić w
stolicy Gondoru...
Elf parsknął.
-W stolicy?-
Powiedział.
-W sumie można tak to
nazwać...- Powiedział drugi.-Szukamy
uciekinierów z Rohanu. Bunt bandytów się skończył...- Tu kobieta zacisnęła
sztylet mocniej.-...Ale buntownicy uciekli.
-Są niebezpiecznie
głupi.-Powiedział elf z szyderczym uśmiechem i spojrzał na śpiące dziecko.-Ich głupota... Mogłaby przejść na ich
potomstwo.
Dzisiaj
Ork patrzył czy ktoś go nie śledzi.
Elfy mordują orków „dla zabawy". Jednak nie za bardzo chce
im się udać na pustynię.
Ale są tacy, którzy chcę się przypodobać elfom.
Naiwni.
Wszedł do starego i poniszczonego budynku.
-Twe plemię cię do mnie
wysłało?- Zapytał ktoś.
-Tak.- Powiedział ork.
-Nie wiem czego oczekują...
Kiedyś byłaby możliwość... Ale wtedy szedłbyś za Sauronem.
Ork warknął.
-Nie myśl, że możesz
mną pomiatać, sharku.- Powiedział
zdenerwowany.
-Sharku?-
Zainteresował się głos.-Tak mnie nazwaliście? Zabawne...
-Ja cię tak nazywam,
sharku. I nie zmieniaj tematu. Chcę, byś mnie przygotował.
Ork usłyszał parsknięcie.
-Na to, co
niewykonalne? Dobrze... Spełnię twą prośbę. Ale pod jednym warunkiem. Udowodnij
mi, że nie jesteś głupi, jak inni orkowie.
Ork się
uśmiechnął.
-Jestem mądrzejszy
niż „inni".- Powiedział.-Wystarczy
mnie posłuchać. I dobrze kojarzę fakty... Znam twój sekret.
"Stawiam wszystko na jedną kartę..."- Pomyślał ork.
I go powiedział.
-Nadajesz się.- Usłyszał ork.-Jak ci na imie?
-Skruh.
Moless zgodził się zrobić postój na jakiejś polanie.
W między czasie rozmawiał ze swoim przyjacielem.
Erlis spojrzał na swą matkę.
-Głodny jestem.-Powiedział.
Lerros spojrzał w jego stronę.
Wstał i wziął swój łuk.
-Chcesz go z tego
powodu zabić?- Krzyknęła matka chłopca.
Moless parsknął.
Wczoraj
Kobieta zaciągnęła trupy do lasu.
Za pomocą łopaty zaczęła kopać.
Będzie musiała oczyścić ręce z krwi...
Elfiej krwi.
Dzisiaj
Lerros wycelował w stronę Erisa.
Jego matka poderwała się i odepchnęła chłopca, gdy elf
puścił cięciwę.
Strzała...
...Przeleciała nad ludźmi.
Eris spojrzał prosto w trafionego królika.
-Jest już późno,
możecie rozpalić ognisko i go sobie ugotować.- Powiedział Lerros. Jego głos
nie miał żadnych uczuć.
Król Elessar patrzył na swojego śpiącego syna.
Do pokoju weszła królowa Arwena.
Oparła swą głowę o ramię króla.
-Nasze małe szczęście.-Powiedziała.
Elessar milczał.
Arwena ucałowała go w policzek.
-O czym myślisz,
kochanie?
-Któregoś dnia umrę... Któregoś dnia mój syn
umrze... Któregoś dnia jego syn umrze...-Spojrzał na Arwenę. -A ty będziesz żyć, przeżyjesz nas
wszystkich... A tron będzie twój.
-Wiesz, że na tym mi
nie zależy.-Powiedziała i go opuściła.
Król przez chwilę milczał.
-Nie. Ale bardzo ci
to odpowiada.
Spojrzał na swego syna raz jeszcze.
Lothrien
Galadriela obserwowała Elessara przez Zwierciadełko.
-Mówiłem, że nie przyjmie
twojego „szczęścia".- Powiedział ktoś za nią.
-Jego strata, starcze.
Mógł żyć w szczęściu, które mu ofiarowałam, beztrosko. Będzie musiał żyć w samym strachu i
wątpliwościach.
-To tym bardziej mu
się nie spodoba.
Galadriela nie
przejęła się tym.
-To wtedy będzie jego
syn królem. Ma z 12 lat... Powinien słuchać matki, prawda?
