Rozdział 4
Dzisiaj
Moless
spojrzał na Mroczną Puszczę. Stał tuż przy granicy tego lasu.
-Mówiłeś,
że nie tu się osiedlimy.- Powiedział do niego Lerros. Elf
kiwną głową, ale nic nie powiedział.
-To, po co my tu
jesteśmy?- Dopytywał się elfi wojownik.
Moless
spojrzał na niego przez chwilę. Na jego twarzy nie było jego
typowego, dziecinnego uśmiechu.
-Muszę
tu się z kimś spotkać. Nie możesz tam ze mną iść.
Wskazał
głową na jego ludzkich sług. Kobieta spojrzała prosto w jego oczy
a chłopak patrzył na las z niezadowolonym wyrazem twarzy. Moless
nie karał ich za te i inne oznaki gotowości do buntu.
-Przypilnuj
matkę. Chłopiec pójdzie ze mną.
Erlis
parzył jak Moless i Lerros podchodzą do niego.
Jego matce
nie podobało się to wszystko. Chwyciła powoli po swój
sztylet.
-Muszę
z kimś się spotkać i nie mam zamiaru iść do tego lasu sam.-
Powiedział Moless
-Eris pójdzie ze mną.
-Co
takiego?- Krzyknęła kobieta.
Lerros
spojrzał na nią z chłodem w oczach.
-Wola
waszego pana musi zostać spełniona. No i trzeba przypilnować koni, lepiej ich nie brać do lasu.
-Obiecuję,
że nic mu się nie stanie.- Powiedział szybko Moless.
Erlis
przyjrzał mu się uważnie. Zastanawiało go to, że jego elfi pan
pozwalał jemu i jego matce na wiele i w dodatku zachowuje się z
swego rodzaju szacunkiem. Co prawda nie można było tego powiedzieć
o Lerrosie, ale nie byli jego własnością.
-Pójdę
z nim.- Powiedział chłopak.
Moless
spojrzał uśmiechnięty na Lerrosa.
-Daj mu
jakiś miecz.- Powiedział a widząc, że jemu przyjacielowi ten
pomysł się nie podoba dodał coś w elfim języku.
Lerros
niechętnie się zgodził i dał jeden ze swoich mieczy Erlisowi.
Matka
Erlisa obserwowała to zdumiona. Nie spodziewała się tego.
Skruh
słuchał wykładu swojego nauczyciela o taktyce i strategii elfów.
Ork chłonął te informacje. Wcześniej wiedział tylko podstawy.
Teraz znał działanie każdej elfiej trucizny, oraz wiedział
dokładnie, jakie możliwości daje ich umiejętności magiczne.
-Nie
każdy elf jest potężny. Ale każdy ma przynajmniej cząstkę
umiejętności magicznych.- Mówił Sharku- Najczęściej
jest to umiejętności kontroli słabszych umysłów. Zdarzają
się też możliwość... Polepszenia na krótki czas broni z
której korzysta elf.
-A elfi
czarodzieje?- Zapytał ork.-I Galadriela?
Starzec
milczał przez chwilę.
-Ich
jest naprawdę niewielu. Potrafią wpłynąć na naturę, ale
zazwyczaj potrzebują pomocy innych elfów. Wyjątkiem jest
właśnie Galadriela... I może jeszcze jest w Śródziemiu
jeden albo dwóch zdolnych samemu używać potężniejszych
zaklęć. Ale wątpię w to, że ktoś z dziś żyjących jest
potężniejszy od Galadrieli, nawet gdy nie miała Pierścienia.
Moless i
Erlis szli pomiędzy wysokimi drzewami Mrocznej Puszczy. Liście
niemal całkowicie zasłaniały promienie słoneczne. W dodatku
gałęzie były pokryte pajęczyną.
Moless
miał ze sobą tylko swoją harfę. Trzymał ją pod pachą.
-Dlaczego
ty nie masz miecza?- Zapytał chłopak omijając jakąś
dziurę.-I dlaczego nie podróżujemy jakimś szlakiem?
Moless
milczał przez chwilę. Rozejrzał się w wokół a następnie
skierował się w stronę jakiegoś jeziora.
-Nie
mam miecza gdyż... Można powiedzieć że wyssałem miłość do
pokoju i pacyfizmu wraz z mlekiem matki.-W końcu
odpowiedział.-A z szlaków nie korzystamy bo nie chcę
spotkać elfów.
-Przecież
sam jesteś elfem!- Wykrzyczał Erlis.
Elf
spojrzał na niego z smutnym uśmiechem. Chciał coś powiedzieć,
ale zrezygnował i poszedł dalej.
Wczoraj
Moless,
leżąc na dachu jakiejś karczmy w Rohanie, patrzył na nadciągającą
burzę. Czarne chmury jeszcze nie zasłoniły słońca. Ale i tak elf
nie lubił, gdy coś nieprzeniknionego zasłaniało niebiosa.
Zeskoczył
szybko z dachu prosto na błoto. Otrzepał swój wędrowny
płaszcz i wszedł do karczmy.
W środku
ludzie rozmawiali, ale szeptem. Nikt nie zwracał uwagi na nowo
przybyłego. Moless uśmiechną się zadowolony ze swojego zaklęcia
iluzji.
Moless
zasiadł przy ladzie, za którą stał przepocony i nieogolony
barman o dość gburowatym dla elfa spojrzeniu.
-Jeśli
pan zapewni mi na jeden dzień posiłek i miejsce do spania, to ja
zagram na swojej harfie dla tych ludzi.- Powiedział elf do
właściciela karczmy.
Ten
nachylił się i szepnął do ucha elfa cierpkim i pełnym nienawiści głosem:
-Magia
na mnie nie działa, elfie.
A
następnie jednym ciosem powalił go na ziemię.
Dzisiaj
Celeborn
stał na balkonie swojego pałacu i patrzył na Lothrien zamyślony.
Następnie spojrzał na swoją żonę. Pierścień zmienił ją,
doskonale to widział.Byłą jak
diament. Najpiękniejsza i najwspanialsza, ale twarda i zimna.
-Myślałem
trochę o nim...- Powiedział powoli elf. Wiedział, że to
niebezpieczny temat, ale w końcu musiał o tym porozmawiać z
nią.-Można powiedzieć, że choć zrobił co zrobił...
-Wiem,
mój mężu.- Powiedziała Galadriela.-Też o nim
myślałam, i cieszę się, że go tu nie ma.
Celebron
westchnął. Wiedział, że nie uda mu się namówić ją do
dłuższej rozmowy na ten temat, ale musiał spróbować.
-A czy
żyje?- Zapytał.
Galadriela
odwróciła się na pięcie i odeszła. Zatrzymała się na
chwilę.
-Nie
zdziwiłabym się.- Powiedziała.
Lerros
spojrzał na kobietę nieufnym wzrokiem. Ona odwzajemniła mu tym
samym, nieprzyjemnym spojrzeniem.
-Moless
może pozwalać wam na wiele.- Powiedział chłodno.-Ale jeśli
o mnie chodzi, to najchętniej bym cię związał i miałbym spokój.
-Nie lubisz ludzi?- Powiedziała.-Zapewne uważasz nas za
gorszych, prawda?
Lerros
spojrzał na nią i uśmiechnął się nieprzyjemnie. W tym uśmiechu
zawarta była złośliwa i perfidna radość.
-Owszem.
I cieszę się, że Królowa Galadriela zaprowadziła porządek.
W oczach
kobiety pojawił się błysk wściekłości. Oraz szczera nienawiść.
Zacisnęła rękę na sztylecie.
-Ciekawe,
ile masz lat, elfie? Ile ludzkich pokoleń przeminęło dla ciebie,
jak jakieś robaki? Ile lat żyłeś, nie interesując się kim
jesteśmy?
Lerros
spojrzał na nią lodowatym wzrokiem. Nie było w nim złości ani
pogardy. Jego twarz stała się nieprzeniknioną maską.
-Myślisz, że uważam was za niegodnych zaufania i za słabych bez powodu?
Żyję dość długo, by poznać waszą prawdziwą, tchórzliwą
naturę. Dość długo by zobaczyć jak zdradzaliście nas dla
Morgotha, dość długo by zobaczyć jak Sauron omamił wszystkich
ludzi, co spowodowało zatopienie tej waszej wyspy. Dość długo, by
mojego syna i żonę zabił człowiek, który był moim
przyjacielem.- Jego głos był zimniejszy od lodu.
-Tak?-
Powiedziała kobieta, na której słowa elfa nie wywarły najmniejszego wrażenia.-A ja żyje krócej od ciebie, ale mi
wystarczało do tego by zobaczyć elfów którzy zadali
nam cios w plecy, by zobaczyć jak tłumicie powstanie w Rohanie, i
by mógł zginąć z waszej ręki mój mąż, i niemalże
ja z synem. Jesteście pyszni i zadufani w swojej mądrości i mocy.
Jesteście jak rozpieszczone bachory.
Oczy elfa
błysnęły z lodowatą furią.
-Ciesz
się, że nie jesteś moją własnością.
Moless
szedł razem z Erlisem przed siebie. Ich marsz trwał już
kilkanaście godzin.
Nagle
przemknęła przed elfem strzała, która wbiła się głęboko
w pień.
Erlis
instynktownie wyciągnął miecz, ale Moless położył rękę na
jego ramieniu, dając znak by schował broń. Chłopak spojrzał w
stronę z których padła strzała. Nikogo tam nie było.
-Kto
to? Jakiś przyjaciel?- Zapytał.
-Mam
nadzieję.- Powiedział krótko Moless i krzyknął.-Możesz
się pokazać?
Za drzewa
wyszedł elf. Miał jasne złoty i łuk. Miał na sobie ciemny
płaszcz z kapturem. Celował prosto w serce Molessa z naciągniętą
strzałą.
-Witaj
Legolasie...- Powiedział spokojnie Moless.
Wczoraj
Moless
obudził się związany. Domyślał się, że znajdował się na
zapleczu karczmy. Nagle wszedł właściciel, który go
wcześniej ogłuszył.-Witam
elfie.- Powiedział z szyderczym uśmiechem.-Kiedy twoje
zaklęcie prysło, wszyscy chcieli cię zabić.
-Miło,
że stanąłeś w mojej obronie.- Powiedział z nadzieją w
głosie elf.
-Stwierdziłem,
że nieprzytomny nie poczuje bólu. Masz magiczną harfę, tak
powiedziała moja babka, a ona zna się na rzeczy. Chciałeś nas
zaczarować, prawda? Kontrolować nasze umysły.
Głos
barmana był cichy i spokojny, ale Moless widział żądzę mordu w
jego oczach. Moless spojrzał prosto w oczy człowieka, a on zrobił
to samo.
-Jestem
odporny na magię.- Powiedział człowiek.
-Wiem.
Ale oczy mówią same za siebie.- Odpowiedział elf.-Nie
lubisz elfów, prawda? W sumie nie ma w tym nic dziwnego. Widzę
też troskę w twych oczach i ból...-Jego głos był
pełen powagi i współczucia.
Człowiek
spojrzał na ziemię
-Ktoś
jest chory, prawda? Nazywa się ona Arnes, matka twego ojca.-
Mówił dalej elf a człowiek ponownie spojrzał na niego, tym
razem ze zdziwieniem.- Spotkałem ją tutaj siedemdziesiąt lat
temu. Mądra kobieta.
-Elfy!-Nagle
ktoś krzyknął.-Wiedzą o powstańcach!
Dzisiaj
Legolas
odebrał Erlisowi broń a Molessowi harfę i prowadził ich po lesie.
Przez całą drogą nawet się nie odezwał.Doszli w
końcu do jakiejś drewnianej chaty. Była krzywa i biedna. Erlis nie
spodziewał się, że zobaczy coś takiego.
Legolas
otworzył drzwi. W chacie znajdował się lóżko. Leżał na
nim elf o ciemnych włosach.
-Erlond.-
Powiedział Legolas.-Od kiedy stracił córkę i nadzieję,
ukrywam go i się nim opiekuję. Rozumiem, że chcesz z nim
porozmawiać, prawda? Ostatni raz odezwał się czternaście lat
temu...
Spojrzał
na Molessa jak na wroga.
-Mówił
przez sen.- Powiedział Legolas.-Śniła mu się chyba jego
córka. Inna niż teraz. Robię to ponieważ uratował mi życie...
Erlis
spodziewał się wszystkiego, ale nie niezadowolonych z obecnej
sytuacji elfów. Przez tyle lat myślał, że wszystkie elfy są
bardzo zadowolone z tego, że Galadriela włada światem i tylko
ludzie przez to cierpią.
-Legolasie,
mam zamiar się osiedlić w pewnym miejscu i pozostać tam na dość
długo.- Powiedział Moless a Legolas prychnął.-Ale chce
wcześniej pozałatwiać wszystkie sprawy.
Następnie
kucną przy Erlondzie.
-A co
ty możesz zrobić?- Zapytał Legolas ponuro.-On już jest martwy.
Próbowałem wszystkiego ale ta trucizna od Galadrieli wciąż
działa i go zabija.
-Zostawcie
nas samych.- Powiedział Moless.-Zobaczę, co da się zrobić.
Erlis i
Legolas opuścili chatę. Chłopak przez długi czas się nie
odzywał, aż w końcu powiedział:
-Nie
lubisz go, prawda?
Elf kiwnął
głową potwierdzając.
-Nie
ufam mu. Uważam, że jest niezdecydowanym tchórzem, co teraz
doskonale to widać. Boi się, że go zabiję. Dlatego wziął
ciebie.
-A co
ja mam do tego?- Nie zrozumiał chłopak.
-Doskonale
wie, że nie chcę cię skrzywdzić. Jeśli go zabiję, musiałbym
odprowadzić cię poza las, a wolałbym na długo nie opuszczać
Erlonda.
-A
dlaczego myśli, że go zabijesz?
Legolas
nie odpowiedział.
Galadriela
brała kąpiel. Zastanawiała się nad tym, co udało jej się
dokonać dzięki Pierścieniu.
Jednak
była zaniepokojona. Pilnie obserwowała Frodo od kiedy próbował
się zabić. Jego śmierć na dworze Królowej źle by
wyglądała.
Arlis
myjąc plecy Galadrieli opowiadała o przebiegu jej rozmowy z Frodem.
Moless
przyjrzał się Erlondowi. Wyglądał naprawdę źle. Widać było,
że jadł mało i że był na granicy życia i śmierci. I co
najgorsze, nie chciał walczyć o swoje życie.
Moless
zastanowił się nad tym, co zamierzał zrobić. Było to
niebezpieczne. Wiedział, że Galadriela to wyczuje i będzie miała
pewność, że on żyje. Ale dzięki temu mógł się
dowiedzieć gdzie mógłby przed nią uciec.
Nie
sięgnął po swą harfę. Miał inny, potężniejszy artefakt.
Położył
swoją prawą rękę na czoło Erlonda. Na palcu tej ręki znajdował
się pierścień z diamentem. Błysnęło białe światło.
Galadriela
krzyknęła z niesamowitego bólu. Przez chwilę czuła
lodowaty chłód, czuła jaka byłą mała i jak Pierścień ją
zniszczył. Czuła też brak tego, co niegdyś należało do niej.
Była taka mała i słaba...
-Nic ci
nie jest pani?- Zapytała zaniepokojona Arlis.
Bul minął.
-Nic.-
Powiedziała spokojnie Galadriela.
„A
jednak..." Pomyślała.
Moless
spojrzał na Erlonda który nagle odzyskał przytomność.
Półelf spojrzał na niego z zdziwieniem na twarzy.
-Ty...-
Powiedział po cichu a Moless kiwną głową.-Pomogłeś mi... Jak
to... To ten pierścień? Jak udało ci się go zdobyć?
-Tak,
to ten. To ten pierścień. Pomogłem ci, ale chciałbym cię prosić,
byś powiedział mi, gdzie władza Galadrieli nie sięga.
-Nie ma
takiego miejsca...
-Nieprawda!-
Krzyknął Moless.-Mówiłeś, że jeśli Sauron zdobędzie
Pierścień, jedno miejsce w Śródziemiu nigdy nie zostanie
przez niego zdobyte! Które to miejsce? Gdzie ono jest?
Erlond
popatrzył przez niego przez chwilę. Następnie zamknął oczy.
-Zapytaj hobbitów...-Powiedział cicho i zasnął
Erlis i
Moless spędzili jedną noc u Legolasa. Pomimo że Moless pomógł
Erlindowi, Legolas nadal traktował go ozięble. Erlond spał, Moless
powiedział, że półelf musi odpocząć.
-Legolasie.-
Powiedział Moless rano przed odejściem.
-Kiedy Erlond w pełni
odzyska swe siły opuść ten las. Wiem, że znasz go bardzo dobrze,
ale niedługo i ciebie tu znajdą.
Elf nic
nie odpowiedział Molessowi. Pomimo że pomógł Erlondowi, nie był wobec niego ani trochę bardziej przyjazny.
Matka
Erlisa spojrzała na wracającego jego syna i Molessa. Ucieszyła
się, że w końcu jej syn był znowu z nią. Erlis oddał miecz
swojemu właścicielowi.
Moless
patrzył na cieszącego się z powrotu do swojej matki Erlisa i na
jej odwzajemnienie tej radości. Uśmiechnął się pod nosem, ale po
chwili jego mina przybrała ponury wyraz. Spojrzał na pierścień.
Wczoraj
Oddział
elfów uwięzili wszystkich ludzi a część zabiła. Ich atak
był częścią tłumienia niezadowolenia w Rohanie. Uwolnili też
Molessa. Elfowie postanowili ukarać ludzi za uwięzienie jednego z
nich, co było oczywistym dowodem buntu.
Moless
właśnie patrzył jak trzech elfów z mieczem podeszli do
związanych ludzi. Uśmiechnęli się okrutnie.
Próbowałby
przekonać innych elfów, że nie chce ich śmierci, że
przydadzą mu się słudzy. Ale jedna osoba nie pozwalała mu na
działanie.
Elf o
kruczoczarnych włosach i oczach czarnym niczym węgiel. Miał bladą
cerę i nieprzyjemny, okrutny wraz na swej pięknej twarzy. Moless go
znał, był to Luthras, najpodlejszy ze wszystkich elfów.
Krążą o nim opowieści, że służył samemu Morgothowi.
Niegdyś
wygnano go z Lothrien ale kiedy Galadriela posiadła Pierścień
powrócił i wkradł się w jej łaski. Był zimny, okrutny,
przebiegły i ambitny. Był gotów na każdą niegodziwość.
Moless
spojrzał na pierścień z diamentem. Mógł go wykorzystać,
może mógłby by pomóc tym ludziom. Z mocą pierścienia
mógłby ocalić ich życie.
Jednak
Galadriela poczułaby użycie tego pierścienia. Wiedziała, że
tylko jedna osoba jest w stanie bezpiecznie go nosić, gdy ona nosi
Jedyny na swym palcu. W dodatku Luthras jest w pobliżu, mógłby
go poznać.
Jeden z
elfów podniósł swój miecz nad głową
właściciela karczmy.
Moless
odwrócił się i odszedł. Usłyszał za sobą odgłos
padających ciał...
Dzisiaj
Galadriela zastanawiała się nad tym, co dziś się stało. Domyślała się, że to się może zdarzyć, ale nie uznawała tego za prawdopodobne. Ale jednak stało się. On żyje i ma pierścień. Galadriela spojrzała na swój, Jedyny Pierścień. Uśmiechnęła się. Ciekawiło ją to, czy to był akt szlachetności i odwagi, czy jednak żałosnej desperacji.
