Tak, to się kiedyś nazywało "Potęga youkai" i było oznaczone jako "zakończone". Po namyśle postanowiłam jednak miniaturki do "Księgi Przyjaciół..." zebrać w jednym temacie, zamiast zakładać każdorazowo nowy. Tym bardziej, że poniższy tekścik ma zaledwie nieco ponad 400 słów. Ot, taka sobie scenka... rodzajowa? Miłego czytania. :)

Zimno

Shuuichi Natori omiótł wzrokiem znajomą dolinę. Gdyby wytężył wzrok, mógłby dostrzec ścieżkę, która prowadziła do domu Takashiego. Nie zamierzał jednak nawet się do niej zbliżać. Nie w tym towarzystwie.

— Ciekawe, jak się miewa — powiedział Seiji Matoba, również zerkając w kierunku miasteczka.

Natori westchnął.

Naprawdę miał nadzieję, że jego przyjaciel nie włóczy się w tej chwili po okolicy, bo gdyby go teraz zobaczył, najpewniej znów doszłoby między nimi do kłótni. Nawet jeśli Natori zgodził się na współpracę z Matobą jedynie z powodu bliskości miasteczka, w którym żył Takashi, a zadanie nie było tym razem specjalnie krwawe.

— Nie widziałem go już dość długo… — Matoba zwiesił głos.

— I dobrze — mruknął Natori. — Powinieneś mu dać spokój.

Nie doczekał się odpowiedzi innej niż ironiczny uśmiech, zresztą żadnej się nie spodziewał. Chętnie oddzieliłby się od niechcianego towarzysza zaraz po znalezieniu lusterka, które jacyś młodociani idioci ukradli z pobliskiej świątyni, czym bardzo zezłościli okoliczne ayakashi. Niestety trzeba było odeskortować nieszczęsny artefakt bezpiecznie na miejsce, nim przyciągnie jakieś zachłanne złe duchy.

Niespodziewanie aura potężnego youkai przyprawiła go o dreszcze. Rozpoznał tę obecność niemal od razu — kot Takashiego w bojowej formie. Co oznaczało, że najpewniej chłopak jest w niebezpieczeństwie. Natori zapomniał o Matobie, o lusterku oraz o wcześniejszych obawach i ruszył biegiem. Dotarł na dół, przedarł się między drzewami i stanął na skraju niewielkiej polanki, odruchowo wypatrując zagrożenia.

Tyle że żadnego nie było.

— Natori? — mruknął Natsume, unosząc głowę znad książki. — Co tutaj robisz?

Wielka biała bestia, w której futro Natsume się zapadł, zaszczyciła go spojrzeniem jednego oka, po czym ziewnęła i na powrót pogrążyła się we śnie.

Co ja tutaj robię? — pomyślał egzorcysta z niedowierzaniem, choć sam zaczynał się nad tym zastanawiać. Kątem oka zauważył, że Matoba z jakiegoś powodu postanowił się nie pokazywać. Któż zrozumie tego człowieka?

— Wracam z… gór — wyjaśnił, ponaglany spojrzeniem nastolatka. — A ty?

— Czytam.

— Tak, ale dlaczego on jest w tej formie? — Natori wskazał na śpiącego w najlepsze ochroniarza.

Natsume wzruszył ramionami.

— Było mi zimno.

'''

Rozeszli się po krótkiej wymianie zdań. Natori obserwował, jak chłopak zbiega w kierunku miasteczka, a kot – znów mały i okrągły – podskakuje obok niczym piłka.

Trzaśnięcie gałęzi i cichy śmiech przypomniały mu, że nie jest sam. Niestety. Przygotował się więc na kpiny odnośnie swojego bezcelowego bohaterstwa i spojrzał niechętnie na towarzysza.

— Zimno mu było — powiedział Matoba, podchodząc bliżej. — No przecież. — Zaśmiał się głośniej. — Każdy używa wielkiego youkai kiedy chce się ogrzać! — Prychnął i pokręcił głową. — To dziecko jest doprawdy niesamowite.

Natori próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widział Matobę śmiejącego się tak szczerze i musiał sięgnąć pamięcią naprawdę, naprawdę daleko. Kąciki jego ust mimowolnie powędrowały w górę.

— Owszem — powiedział cicho — jest.