Wstęp.
Inspiracja: Szekspir, oczywiście, a także Chuck Austen, który w sposób, moim zdaniem idiotyczny, przełożył na świat X-men Romeo i Julię. Skoro tak, to ja sobie przełożę Makbeta... ale nie liczcie na powagę, decorum i inne takie. Aha. Pomijam parę scen, bardzo ważnych dla Makbeta, ale dla mojej parodii w ogóle nie. A styl będzie mieszany - czasem będę pisać w formie dramatu, a kiedy indziej jako zwykłą prozę. Tak przynajmniej sądzę. W częściach dramatycznych, piszę na podstawie tłumaczenia Józefa Paszkowskiego, ale części rymowanych nie zrzynam, tylko piszę po swojemu :P Bom kriejtiw.
Występują:
Trzy wiedźmy (Ororo, Wanda i Stacy)
Makbet - Scott
Lady Makbet - Emma
Banko - Sam
Fleance - Jay
Makduff - Wolverine
Lady Makduff - Hotaru Yashida (OC)
Hekate - Phoenix
I inni z Instytutu.
Akt I, Scena I.
Trzy wiedźmy. Pochmurny dzień, mgła unosi się nad Instytutem Xaviera.
Storm: Gdzie byłaś, siostro?
Stacy: Wieprzem rżnęła.
Wanda: A ty gdzie? Opisz swe dzieła!
Storm: odchrząkuje. Pewna ruda Łobuzica
Ma chłopaka jak szlachcica.
Daj mi go mówią, a ta flądra
Mówi mi, żem jest niemądra.
Poczekaj, mówię, poczekaj no,
Jedzie szczurek do NO,
Polecę za nim jak szczurzyca,
I tam go... no wiecie.
Stacy: Dam ci mój wiatr.
Wanda: I ja mój dam.
Storm: No nie róbcie sobie jaj, dziewczyny!
Wanda: Hm, faktycznie. Oho, patrzcie, idzie Scotty!
Wszystkie trzy: Dalej, dalej , trzy wariatki,
Hokus-pokus, gadki-szmatki,
Czary-mary i hop-siup,
Gęsto się pościele trup.
Nadchodzą Scott i Sam
Scott: Do Sama. Ale im włoiliśmy, co nie, Sam?
Sam: Tak, Scott.
Scott: Ale fajnie było, jak Magneto wyleciał w kosmos!
Sam: Cóż, nie musiałeś przypalać mu spodni, ale...
Scott: No co ty! Była zabawa! Lubię się bawić kosztem innych! Masz coś?
Sam: Nie, Scott.
Scott: Twoje szczęście!
Sam: A te trzy co tu robią?
Scott: To by tłumaczyło tę mgłę w lipcu.
Sam: Do Wiedźm Pozór niewieści macie, ale nogi wasze nie pozwalają mi w płeć tę uwierzyć!
Scott: Podobno to się zdarza w Szkocji...
Sam: Rahne goliła nogi!
Scott: Ale i tak nic to nie dawało.
Sam: Kim jesteście?
Storm: Scarlet Witch, Weather Witch i Stacy X. Bitch.
Stacy: Trzy Bitchez.
Wanda: Mów za siebie!
Storm: Siema, Scotty, przywódco X-men!
Stacy: Siema, Scotty, przywódco Korsarzy!
Wanda: Siema, Scotty, co będziesz Instytutem rządził!
Sam: Scotty, czemu masz mokre spodnie? Ach, wy wiedźmy, co za głupoty gadacie?
Wanda: O, Sam, co ważniejszy od Scotty'ego będzie!
Storm: Sam, którego geny przetrwają geny Scotty'ego!
Stacy: Sam, co będzie miał najseksowniejszą kochankę! Szturcha ją Wanda. Znaczy, którego rodzina obali Scotty'ego!
Scott: Że co...?
Wanda robi wush i wszystkie znikają.
Sam: Tfu, tfu, na psa urok, albo na wilka. Co za mara nikczemna, i jaki kit wciska!
Scott: Na stronie. Zali sen to, czy jawa? Gdyby jeszcze mi powróżyły, czy wygram w totolotka...
Sam: Masz być dyrektorem Instytutu...
Scott: Twoi krewni też.
Sam: I Korsarzy przywódcą. Tylko kto to ci Korsarze?
Nadbiega Xi'an
Xi'an: Scotty, Scotty! Emma postanowiła, że uczniowie mają być podzieleni na drużyny! Sześcioro dzieciaków dała do twojego nowego składu, który nazwała Korsarze, teraz na ciebie czekają!
Scott: Na stronie. A myślałem, że tylko Irene i Prewiev znają przyszłość. Super, może dyrektorem też będę?
Sam: Także na stronie. O szit. Teraz to nie będzie z nim życia.
Scott: Ach, wspaniale, kochana Emma, piękną nazwę wymyśliła, po dziadziusiu. Kochana dziewczyna, zawsze wie, co dla mnie najlepsze. Na stronie. W końcu jest telepatką. Ale mogłaby za mnie nie decydować... Głośno. Zatem, pójdźmy.
Sam: Mam złe przeczucia...
Scott: Pójdźmy, mówię!
Wychodzą.
To tak na dobry początek. Może być? Bo jak nie to mi się nie chce dalej pisać...
