Zziajany koń dopadł lasu. Wtulona wcześniej w jego grzywę Pyrotessa zeskoczyła na trakt i odwróciła się. Ku niej zmierzało trzech wojowników. Sięgnęła po swój wąski miecz i stanęła naprzeciw wrogów, którzy również zsiedli z koni. Skoczyła ku nim, jak żmija zdając ciosy. Jej miecz lśnił w blasku słońca, co jakiś czas kreśląc krawe ślady na ciałach nieprzyjaciół. Nie minęło kilka minut, a trzech wojowników Flaim leżało martwych.
Oparła się o konia, zmęczona ucieczką i walką, gdy usłyszałą tentent zbliżającego się konia. Podniosła wzrok i oniemiała z zaskoczenia. Kilka metrów od niej, na koniu siedziała ta sama wysoka elfka, którą spotkała rok temu. Gdy spojrzała w jej oczy, na twarzy złotowłosej pojawiło się zmieszanie, ale i determinacja. Zsiadła z konia i dzierżąc w dłoni miecz pewnym krokiem ruszyła ku wspartej o koński bok ciemnoskórej elfce.
Dźwięk czystej stali uderzającej o stal towarzyszył ich pierwszemu zwarciu. Pyrotessa wyczuła furię ataku, siłę emocji, która ją zaskoczyła i tylko resztką sił udało jej się go odeprzeć. Na drugą równie silną obronę już jej nie było stać. Miecz jasnowłosej elfki przeniknął jej zasłonę zaś siła uderzenia przewróciła ją na ziemię. Ostrze zawisło kilkanaście centymetrów od jej szyi. Krople zimnego potu błyszczały na migdałowej twarzy Pyrotessy.
