Chyłka nalała sobie wody ze szklanej karafki, oparła się o blat i pochyliła głowę. Oddech wciąż miała przyspieszony. Spróbowała siłą zmusić swoje myśli, żeby zmieniły nurt z tego, co działo się przed chwilą do wydarzeń, które czekały ją jutro, ale jej umysł w kółko podsuwał jej te same obrazy.

Dzwonek do drzwi. Kordian. Nie wyglądał dobrze, ale nie podniósł głosu, nie widać było już u niego śladu dawnego gniewu. Coś w jego zachowaniu zwróciło jednak uwagę Chyłki. Jedno krótkie spojrzenie w jego oczy wystarczyło żeby zrozumiała, co się dzieje. Poczuła narastającą irytację, ale ostatecznie zdecydowała, że nie pora na prawienie kazań. Nadal miała w pamięci poranioną twarz Kordiana i jego przerażone, rozbiegane spojrzenie w pokoju widzeń.

Usiedli przy stole, rozmawiali.

W pewnym momencie Oryński odwrócił się do niej.

- Chyłka… - zawahał się przez moment. – Ja ci jeszcze nie podziękowałem za to, że mnie uratowałaś.

Joanna poczuła rosnące pomiędzy nimi napięcie, które zdawało się elektryzować atmosferę w pomieszczeniu. A może tylko jej się wydawało? Może to tylko kwestia hormonów albo... myślenia życzeniowego? Nie. Stop. Nie mogła dać się opanować emocjom, nie teraz.

- Podziękuj – odparła, wracając do tu i teraz. Wbiła wzrok w Kordiana i czekała.

Oryński patrzył na nią, ale nie umiała wyczytać nic z jego twarzy. Mógł zrobić wszystko - mogli kontynuować rozmowę, a potem rozstać się, jak gdyby nigdy nic. Mogła, a może nawet powinna zasugerować mu, żeby wrócił do siebie, miał przecież teraz ważniejsze rzeczy do roboty. Na szalach Temidy toczyła się nierówna walka o jego przyszłość zawodową, można było pokusić się o stwierdzenie, że także o resztę jego życia.

Mogło też stać się coś zupełnie innego.

Wystarczyła jedna iskra, by spowodować wybuch.

Dotyk jego ust był jednocześnie znajomy i ekscytująco nowy, wywołujący dreszcz gdzieś wewnątrz jej ciała. Położyła dłoń na jego policzku, a potem przesunęła ją na kark, nie pozwalając mu się odsunąć. Pogłębił pocałunek, zgrabnie wsuwając język do jej ust. Odpowiedziała tym samym. Było jak wtedy, w areszcie, a jednocześnie zupełnie inaczej. Samo wspomnienie tamtych wydarzeń wywoływało u niej niepokój, którego nie umiała zidentyfikować i którego powodu nie chciała przed sobą przyznać. W głębi ducha poczuła zimne ukłucie świadomości, że oskarżenie prawdopodobnie bezpowrotnie zmieniło coś w Kordianie.

Oryński wplótł dłonie w jej włosy i przechylił jej głowę na bok. Chyłka poczuła, że musi zareagować, zanim jej ciało przejmie kontrolę nad rozumem. Nie chciała tego, pragnęła Kordiana, pragnęła jego ciała, gdyby mogła, zatrzymałaby tę chwilę i została w niej na zawsze. Wraz z kolejnym muśnięciem języka oderwała się od niego, ale nie cofnęła dłoni. Kordian patrzył w jej oczy lekko otumanionym wzrokiem, oddychał szybko przez rozchylone usta. Po chwili zbliżył się i pocałował ją jeszcze raz, tym razem lekko, delikatnie, czule.

Kiedy odsunął się od niej, obróciła się na krześle i położyła dłonie na blacie stołu. Przez chwilę oboje milczeli.

- Wracaj do domu. – przerwała ciszę Chyłka. Nagle spoważniała. – Doprowadź się do porządku. Jutro chcę cię widzieć w sądzie, przygotowanego i w formie. – dodała stanowczym głosem.

Wymienili milczące spojrzenia. Kordian uśmiechnął się. Chyłka postanowiła nie odwzajemniać uśmiechu, ale nie udało jej się powstrzymać nieznacznego drgnięcia ust.

Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek, żeby go ponaglić, Oryński wolnym krokiem ruszył w kierunku drzwi.