Deszcz padał cały czas. Elfki siedziały w ruinach zapomnianej przez czas warowni, którą dawno pochłonęła puszcza. Szczątki murów pokrywał gęsty płaszcz zieleni ale w resztkach zabudowań dwie kobiety znalazły schronienie.

- Ciągle pada – Pyrotessa dorzuciła do ognia, który ogrzewał je – Mogłoby w końcu przestać bo zgłodniałam. Jak tylko skończy, pójdę coś upolować. Masz jakieś życzenia, księżniczko ?

Choć w głosie pobrzmiewała troska, Deedlit, od kilku dni nazywana przez Pyrotessę „księżniczką" odbierała to jako ironię. To Pyrotessa wybierała drogę, zdobywała pożywienie, rozpalała magią ogień. Ona zaś, wciąż oszołomiona tym co się wydarzyło, nie była zdolna do żadnej aktywności. Postanowiła z tym skończyć.

- Ja coś upoluję – powiedziała, a w jej do tej pory niepewnym głosie zabrzmiało zdecydowanie – Proszę, poczekaj chwilę.

To mówiąc wyszła i znikła wśród zieleni i strug deszczu.

„Jak ona chce polować w taką pogodę ?" – pomyślała zaskoczona tym Pyrotessa. Jej zaskoczenie było jednak znacznie większe, gdy po niedługim czasie Deedlit wróciła, niosąc złapanego zająca. Przemoczona do suchej nitki, ale zadowolona, usiadła przy ognisku.

- Moje gratulacje, księżniczko – Pyrotessa sięgnęła po zająca i zaczęła go oprawiać. Dostrzegła, że Deedlit drży.

- Zdejmij te łachy i wysusz się, bo się przeziębisz.

Deedlit wstała i zsunęła z siebie szatę. Pyrotessa przez ułamek sekundy podziwiała jej pięknie ukształtowane ciało, które zaraz troskliwie owinęła płaszczem. Jednak to co przed chwilą zobaczyła, powracało raz za razem.