1988

mojej klasie

Wycinek z Central Times:

(…)Wczoraj zakończył się proces Roya Mustanga, słynnego Płomiennego Alchemika. Najwyższy Sąd Wojskowy wydał wyrok uniewinniający. Czytamy w nim: „przedstawione przez oskarżonego dowody wyraźnie potwierdzają prawość jego działań i niemożliwość podjęcia innych". Jakie to działania, nie wiadomo, bo proces od samego początku był ściśle tajny. Wiadomo natomiast, że Mustang, sprawca Przewrotu i obrońca Central City podczas tajemniczego ataku trzy miesiące temu, zostanie przywrócony do służby w stopniu pułkownika. Aby jednak otrzymać z powrotem tytuł Alchemika Państwowego musi na nowo przystąpić do egzaminu(…).

Z sali sądowej wyszedł tak, jak w niej przebywał, sam. Proces był tajny, więc nawet świadkowie wchodzili tylko by złożyć zeznania. Rozejrzał się z nadzieją, ale jej nie było. Czego się spodziewał? Że będzie na niego czekała, tak jak po wydarzeniach w Liorze? Zostawił ją w końcu na dwa lata, zostawił ją z nadzieją i tę nadzieję zawiódł. Bo nie wrócił dla niej. Wrócił, bo miał obowiązek wobec braci Elric. Nadal go ma. Ma dług i teraz, po powrocie do służby, może spróbować go spłacić. Będzie mu ciężko samemu, ale nie ma prawa oczekiwać od kogokolwiek pomocy ani wsparcia.

Korytarz był upiornie pusty. Kroki odbijały się głuchym echem. Szedł powoli, czując ciepło wpadającego oknami słońca. Musiał odejść wtedy, bo stał się bezsilny. Nie mógł nic zrobić. Nie miał jak i po co. I tak był nieszczęśliwy. Nadal jest. Otworzył drzwi wejściowe sądu i wyszedł na dwór.

Stali tam wszyscy. Na jego widok zasalutowali prawie jednocześnie.

- Co wy tu robicie? – spytał.

Havoc, Breda, Fuery, Armstrong, Ross, Bloch, Sciezka, wielu innych, oficerów i zwykłych żołnierzy. I Hawkeye.

- Czy mogę mówić wprost? – spytał Havoc.

- Proszę – odparł Mustang.

Havoc opuścił uniesioną rękę.

- Chcieliśmy panu przekazać, że od tego momentu wracamy pod pana dowództwo – powiedział.

- Co takiego? – zdziwił się Mustang.

- Rozmawialiśmy o tym ze wszystkimi generałami, nawet z samym Marszałkiem Halcrowe'em – wyjaśnił porucznik. – I teraz, kiedy proces się skończył, możemy wreszcie wrócić pod pana dowództwo.

- A jeśli mnie nie uniewinniono? – spytał alchemik z lekką ironią.

- To byłby pan teraz w więzieniu, nie z nami – odpowiedział rezolutnie Havoc.

Mustang się roześmiał, po raz pierwszy od bardzo dawna. Od dwóch lat.

- Dziękuję.

Havoc też się uśmiechnął.

- Mamy do pana tylko jedną prośbę, generale.

- Pułkowniku – poprawił go alchemik.

Z grupy wystąpiła Hawkeye, trzymając olbrzymi stos papierów.

- To są nasze podania o zwolnienie ze służby – powiedziała. – Łącznie 1988-miu żołnierzy. Chcieliśmy je złożyć, gdyby pana nie uniewinniono. Proszę je spalić, pułkowniku.

Mustang spojrzał jej w oczy. Nie było w nich żalu i wyrzutu. Było to, co dawniej. Ufność i bezgraniczne oddanie.

- Proszę to położyć na ziemi, poruczniku – powiedział, wsuwając rękę do kieszeni, po swoje białe rękawiczki.

- Kapitanie – poprawił go Havoc.

- Kapitanie – powtórzył bezmyślnie Mustang.

Pstryknięcie palców i papiery stanęły w płomieniach. Zniknęły tak, szybko, jak wszystkie jego problemy. Miał ich wszystkich, miał ich wsparcie, oddanie, zaufanie, pomoc. I miał ją. Odzyska braci Elric, nie wie jeszcze jak, ale jakoś to zrobi. I wreszcie wszystko, wszystko będzie dobrze. Tak, jak zawsze powinno było być.

- A teraz – podsumował szeptem Havoc – póki nie ma pan jeszcze munduru i nie jest OFICJALNIE naszym dowódcą, zabieramy pana na piwo. Ale idą tylko oficerowie – rzucił okiem na tłum żołnierzy.

Tak wiele się zmieniło. Amestris się zmieniło. Oni się zmienili. On się zmienił. Ona się zmieniła. Ale podwładni generała Mustanga nigdy nie przestali być wierni swemu dowódcy. I nigdy nie przestali być najlepszym zespołem żołnierzy, jaki kiedykolwiek powstał.