Rozdział IV

Zasłoniła sobie twarz, aby nie mogli jej rozróżnić, ani rozpoznać. Nie chciała być ponownie złapana.

Schowała dłonie pod płaszcz i ogólnie szczelnie się nim okryła.

Widziała jakieś stwory człekokształtne w najróżniejszych, ciemnych kolorach. Mieli na sobie podarte ubrania, wyglądające na zrobione z lnu.

Takich było setki.

„Co się tutaj dzieje... Gdzieś już to widziałam…" myślała. Nagle przed jej oczami pojawiła się niewyraźna, ale bardzo podobna do tego co teraz widziała, „wizja". Przerwała kiedy zobaczyła, że jakieś dzieci przebiegły tuż przed nią uganiając się za sobą.

Sall uśmiechnęła się do siebie widząc maluchy.

Tamte na kogoś wpadły.

Mężczyzna groźnie na nie patrzył.

Rodzice dzieci natychmiast tam podbiegli i zaczęli przepraszać najmocniej.

Luckas patrzyła na całą sytuację ze zdziwieniem.

Mężczyzna nie słuchał rodziców maluchów. Pstryknął palcami i prawie natychmiast pojawiło się kilku innych.

Wszyscy byli dość bogato odziani.

„Pewnie oni trzęsą tym miastem..." mruknęła w myślach dziewczyna.

Mężczyźni podnieśli dzieciaki, a ten główny wyjął bicz.

Sall tego już nie wytrzymała.

Podeszła do nich szybko.

-Zostawcie je! Czy one czymś zawiniły!- zapytała zdenerwowana.

Wszystkich wzrok zwrócił się ku Luckas. Niektórzy szeptali z przerażeniem, co się zaraz wydarzy.

-Śmiesz się przeciwstawiać gwardii księcia Phoobos'a?- syknął mężczyzna z biczem i podszedł powoli do Sall.

-A kto to jest?- mruknęła pod nosem lekceważąco.

-Co tam mówisz?- uśmiechnął się złowieszczo mężczyzna.

Trzasnął biczem w miejscu.

„Jeżeli mnie to trafi to będzie draka..." myślała dziewczyna.

-A to już mój interes. Zostaw dzieciaki, proszę- odpowiedziała nie zważając na broń, oraz innych pomocników.

Mężczyzna tym razem trzasnął biczem nad kapturem Sall. A przynajmniej tak jej się wydawało.

-A co masz tam do ukrycia...?- zapytał i jeszcze szerzej się uśmiechnął.

Kaptur rozpadł się na dwie połowy i osunął się z głowy Luckas ukazując jej czarną czuprynę i ludzki wygląd.

Wszędzie rozległy się „ochy" i „achy".

-To więzień księcia Phoobos'a! Brać ją!- krzyknął facet i wskazał biczem w stronę dziewczyny.

Tamta niewiele się zastanawiając pobiegła przed siebie.

-Ajajaj! Wpadka!- krzyknęła gdzieś po drodze.

Mężczyźni puścili dzieci i zaczęli biec za Sall.

„Ale przynajmniej zostawili maluchy...ALE JAKIM KOSZTEM! Ja nic nie umiem! Nie chcę umierać!" wrzeszczała w myślach Luckas.

-Będzie dobrze, kiedy mnie nie złapią…- rozmyślała dziewczyna.- Chyba, że oni też znają jakieś hokus- pokus…- dodała zmartwionym tonem.

Sall nie patrzyła gdzie biegnie. Szła tam, gdzie ją nogi poniosą. Po kilku minutach straciła z oczu gromadkę ścigających.

Wbiegła do jakiegoś lasku. Przynajmniej, tak to wyglądało. Zwolniła tempa, w końcu zatrzymała się. Rozejrzała się.

Wszędzie fantazyjne drzewa, cudowne kwiaty.

„Nigdy takich nie widziałam…" pomyślała dziewczyna. Podeszła bliżej do kwiatów, wyglądających jak strąki bawełny.

Dotknęła ich i uśmiechnęła się do siebie.

„Jakie delikatne…"

Mimo, iż wszystko co widziała było piękne…bała się. Nie wiedziała dlaczego, ale strach przez nią przepływał.

Usłyszała jakieś szepty. Nie rozumiała ich.

„etseśkimje…" rozlegało się wokoło.

Sall odsunęła się od roślin i rozglądała się ze strachem.

-Co tu się dzieje…- szepnęła do siebie.

Z jakiegoś drzewa wyszło człekokształtna istota. Miała długie włosy, a skórę koloru drzewa.

Luckas wybałuszyła oczy ze zdziwienia.

Oddychała ciężko i niespokojnie.

„…dejdźstądniemo…"

Nie zrozumiałe szepty powtarzały się.

Sall odsunęła się od brązowawej istoty.

Wpadła na kogoś innego. Odwróciła się niepewnie i zauważyła różowawą postać z długimi fioletowymi włosami.

Od niego odskoczyła. Szła tyłem patrząc na nieznane jej zupełnie istoty.

„…sługujeszodejdźniemo…"

-Przestańcie…- syknęła Sall i przyspieszyła tempa.

„…sztuzostaćniezasłu…"

-Przestańcie!- krzyknęła. Odwróciła się i zaczęła biec.

-Zostawcie mnie!- dodała, kiedy usłyszała kolejne szepty.

Nagle spod ziemi wyrosła inna postać. Złapała Sall. Ta się wyrywała i w końcu jej się udało.

Obejrzała się za siebie i wpadła na kogoś. Upadła na ziemię i masowała sobie głowę.

Popatrzyła w górę, żeby wiedzieć, na kogo wpadła. To był ten zielony, wielki potwór.

-Aj…- mruknęła.

-Jak się wydostałaś?- zapytał groźnie Cedric i złapał za frak dziewczynę.

-Puść mnie kupo…- zaczęła Luckas.

Ale coś przerwało. Jedna z istot wzięła w swoje ręce Sall i postawiła ją na ziemie.

-Co jest…- mruknęła dziewczyna. Zobaczyła przed sobą wiszącą ja jakby pnączach postać ludzką. Miała długie, jasne włosy, niebieskie oczy, oraz czerwone brwi i „bródkę".

-Książe Phobos…- Cedric chylił czoło przed istotą.

-No dobra. Co tu jest grane! Tam ludzie… coś głoduje a wy tu sobie strachy na mnie urządzacie! Czy to…!- poczuła, że traci grunt pod nogami.

Cedric podnosił ją poprzez magię.

-Masz się kłaniać, a nie…- zielony olbrzym groźnie patrzył na dziewczynę.

Phobos spojrzał na swego poddanego, a zaraz potem na Sall.

-A więc pojawiła się…- mruknął.- Przybliż się.

Cedric przysunął magią Luckas do księcia. Tamten wymusił na niej, aby patrzyła prosto w jego oczy.

Była przerażona. Strach teraz nad nią panował. A potem straciła przytomność.

Strażniczki natychmiast pobiegły do parku. Rozglądały się za miejscem, gdzie można było ukryć portal.

-Will…czujesz coś?- zapytała Cornelia.

-Trochę…- rudowłosa kręciła się w miejscu. Wyciągnęła palec wskazujący i pokazała którąś stronę.- Tam.

Dziewczyny zwróciły swój wzrok i zaraz potem tam pobiegły.

-Jesteśmy coraz bliżej…- Will wysunęła się na przód i szła przed strażniczkami.

Ale po pewnym czasie zatrzymała się.

-Co się stało?- Irma zapytała z niepokojem.

-Oddalamy się teraz…- mruknęła Vandom.

Cofnęła się trochę i stanęła w miejscu.

-Pod nami jest portal- rzekła i rozejrzała się wokoło.

-Jak to?- zdziwiła się Lair.

-Szukajmy jakiegoś przejścia na dół…- zaproponowała Taranee i zaczęła się rozglądać.

Każda ze strażniczek poszła w inną stronę.

„Nie mam zamiaru się męczyć…" pomyślała Irma i usiadła na brzegu fontanny. Zaczęła machać nogami i w ten sposób uderzać o ściankę pomnika wodnego.

Jakiś kawałek cegły wbił się głębiej. Coś drgnęło.

Fontanna zaczęła się przesuwać.

-Eeee... dziewczyny...- blond włosa szybko zeskoczyła.- Dziewczyny! Znalazłam!- krzyknęła, kiedy zobaczyła wydrążoną dziurę w ziemi.

Reszta strażniczek przybiegła na miejsce zdarzenia.

-Brawo Irma!- Will klepnęła w ramię przyjaciółkę i zaczęła schodzić po drewnianych schodkach.

-Nieźle to sobie wykombinował…- mruknęła Cornelia i schyliła się, by nie dotknąć głową o brunatne sklepienie.

Wszystkie zeszły po schodach na sam dół.

-Trochę były przydługie…- Irma popatrzyła na stopnie z wyrzutem.

-Portal jest blisko…- Will złapała się delikatnie za głowę i ruszyła dalej.

Taranee podeszła do niej i podtrzymała ją, aby ta przypadkiem nie przewróciła się.

Minęły kilka zakrętów i w końcu trafiły do ciemnej komnaty, która zawierała w sobie prymitywne, drewniane meble.

-Ktoś tu chyba mieszkał. A Cedric go wykorzystał…- Irma podniosła jakąś starą szmatę z podłogi i rzuciła gdzieś dalej.- Nieźle zakurzone. Rodzinka Adams'ów mogła by się tu wprowadzić…

-Tam!- Will podbiegła do jakiś drzwi i otworzyła je na oścież. Przed nimi widać było na ścianie błękitne koło z białymi refleksami, które co sekundę zmieniały swoje miejsce.

-Transformacja?- zapytała niepewnie Hay-Lin.

-Tak… zdecydowanie- Vandom odsunęła się trochę dalej od portalu.

Wyciągnęła rękę przed siebie i pojawiła się różowa kulka. Z niej zaczęły wylatywać równie różowe błyski i leciały każda w inną stronę.

-Woda…- Irmę otoczyły stróżki wody i po chwili była już w pełni strażniczką.

-Ogień…- Taranee wyciągnęła przed siebie ręce. Wyleciały stamtąd płomienie, które otoczyły czarnoskórą. Kilka sekund później już miała skrzydła na plecach.

-Ziemia…- Cornelia ścisnęła dłonie w pięści i zaraz potem zielona mgła pojawiła się wokół niej. Kiedy zniknęła, dziewczyna była w stroju strażniczki.

-Powietrze!- Hay-Lin wyciągnęła dłoń i obróciła się wokół własnej osi. Zawiał lekki wiatr i zatrzymał się tuż przy małej Chince. Okrążył ją kilka razy i można było ujrzeć latającą w powietrzu Hay-Lin.

Różowa poświata osłoniła Will i po chwili wyłoniła się postać szefowej strażniczek.

Wszystko to się działo równocześnie.

-Wchodzimy- powiedziała rudowłosa i jako pierwsza przeszła przez portal.

Koniec rozdziału IV