Rozdział V
-Mamo! Co się tutaj dzieje!- Sall nie wytrzymała i wparowała do pokoju rodziców.
Kobieta była w trakcie przeszukiwań wszystkich szuflad w pomieszczeniu.
-Nic, nic... szukam czegoś. Pomożesz?- zapytała się sapiąc.
Córka westchnęła cicho.
-A co mamy znaleźć?- jej ton głosu okazywał zrezygnowanie.
-Takie pierścionki- matka otworzyła szafę, weszła na jakieś krzesło i zaglądała na półki wysoko postawione.- Są!
Zeszła powoli, a w rękach dzierżyła pudełko, obite ciemnozielonym, zamszowym materiałem. Położyła ostrożnie „pakunek" na jednej z szaf i otworzyła je. W środku leżały dwa pierścienie. Nie różniły się niczym specjalnym od obrączki ślubnej. Tyle, że miały wygrawerowany napis na brzegu. W języku, którego Sall nie znała.
-Co one dają?- zapytała dziewczyna patrząc na biżuterię, jak na obrazek.
-Kiedy indziej ci wszystko wytłumaczę…- kobieta wyjęła jeden pierścionek i schowała go do kieszeni.- Jeżeli za godzinę nie wrócę, poinformuj ojca. Powiedz mu: Mama jest w biedzie. Będzie wiedział o co chodzi.
-Ale ja nie wiem…- zirytowała się lekko Sall. Musiała grać na zwłokę. Wiedziała oczywiście co się dzieje.
Jej rodzice wiedzą o Innym Świecie- Meridianie. Wiedzą także, co się tam dzieje. A te pierścienie to pewnie zamaskowanie.
W jej szafie był portal, przez który przeszedł Sean. I mama właśnie po niego szła. Musi jak najszybciej powiadomić dziewczęta.
-A teraz idź do pokoju gościnnego i odrób wszystkie lekcje…- kobieta położyła ręce na ramiona córki i popatrzyła jej prosto w oczy. Sall widziała strach i niepewność we wzroku matki.
-Nie mam już pięciu lat. Możesz mi powiedzieć, co takiego…- zaczęła dziewczyna. Ale została zbita z tropu, kiedy dojrzała piorunujący wzrok matki rodzicielki. Sprawa była bardzo poważna.
Sall jęknęła cicho i przeklinała w duchu to, że musi wszystko ukrywać.
Wyszła z pomieszczenia, przeszła przez krótki korytarz i natychmiast znikła w drzwiach innego pokoju.
Matka westchnęła ciężko. Zamknęła pudełko z drugim pierścieniem, ale zostawiła je na wierzchu.
Szybkim krokiem udała się do pokoju bliźniąt i zniknęła w nim. Dochodziła stamtąd głucha cisza.
Dziewczyna siedziała przed zegarem, który wisiał na ścianie w kuchni. Patrzyła na niego z niecierpliwością.
Trzy kwadranse. Gdzie mamę wcięło?- rozmyślała dziewczyna.
Do pokoju kuchennego wparował Brian. Wysoki, dobrze zbudowany, z jasnymi, krótko ściętymi włosami chłopak.
-Jest coś do żarcia?- zapytał i zajrzał do lodówki, która nie pachniała zachęcająco zważywszy na to, iż Wendy trzymała tam kupę swojego odchudzającego jedzenia, a matka schowała tam kilka surowych mięs.
Brian schował głowę w maszynie i kontynuował swoje poszukiwania w zamrażarce. Wyjął jakiś ser i chleb. Wsadził to do mikrofalówki, wcisnął kilka guzików i jego przyszłe jedzenie odmrażało się.
-Te… siostra… co z tobą?- zapytał i podszedł do Sall, która ciągle patrzyła się z niecierpliwością na zegar.
Chłopak podążył za jej wzrokiem.
-Czy to ciekawe tak gapić się na wskazówki przesuwające się co jedną sekundę?- nie rozumiał chłopak. Siedział przez pewien czas cicho i również wpatrywał się w maszynę.
Trzy razy zabibczała mikrofalówka z identycznym natężeniem decybeli. Brian poderwał się, ruszył ku ladzie, wyjął jedzenie i zaczął sobie robić kanapki.
-Dobra. Ja sobie robię kolację mistrzów Sall- uśmiechnął się szeroko chłopak i ukazał swoje śnieżno białe zęby.
-Mógłbyś występować w jakiejś reklamie pasty do zębów…- mruknęła złośliwie dziewczyna. Nie lubiła zbytnio starszego brata. Popisywał się on przed niemal każdą dziewczyną. Od kiedy jest pełnoletni chodzi ciągle na jakieś imprezy i tego typu rzeczy. Wraca zazwyczaj z jakąś „laską" do domu. Co tydzień z inną.
Chłopak nie odezwał się. Widocznie nie usłyszał docinki swojej młodszej siostry.
-Zjem szybko moją kolację i spadam. Zapisuję się w kalendarzu- skrobnął coś w owej księdze, dokończył szybko kanapki, popędził do pokoju, a po kilku chwilach wyszedł w pełnym rynsztunku. Trzask drzwi wejściowych.
Jeszcze pięć minut…- myślała dziewczyna.- Przez te pięćdziesiąt pięć minut w Meridianie upłynęło około pół dnia…
-Już jestem!- słychać było gruby, męski głos. Z pewnością należał do ojca Sall.
Był to lekko siwawy mężczyzna, chudy i wysoki. W jej rodzinie absolutnie wszyscy byli wysocy.
Ojciec rozpiął płaszcz i powiesił na drewnianym kołku tuż obok wejścia.
-Kochanie… co ty jesteś taka zamyślona?- zapytał troskliwie mężczyzna widząc swoją córkę.
Dziewczyna odwróciła lekko głowę. Już minęła godzina.
-Czemu mi nie powiedzieliście o Innym Świecie?- zapytała z lekką chrypą.
Ojca zatkało.
-C…co?- niedowierzał swoim uszom mężczyzna. Przetarł je i podszedł bliżej swojej córki.- O co ci chodzi...
Sall westchnęła ciężko.
-Czemu, nic a nic, nie wspomnieliście o Innym Świecie- wypowiedziała te słowa zdecydowanie głośniej. Nie miała się czym przejmować. Wendy wyszła na spotkanie cheerlederek.
Ojciec nie odzywał się przez dłuższą chwilę.
-Mama ma kłopoty…- szepnął cicho. Poderwał się z ziemi i zaczął rozglądać się wokoło.
-Mogliście powiedzieć, że o tym wiecie! Nie byłoby żadnego kłopotu!- zaczęła krzyczeć ze zdenerwowania Sall. To było zbyt wiele jak na te kilka dni. Musiała się wyładować. I pechowcem okazał się jej ojciec.
-O czym ty mówisz!- nie rozumiał dalej mężczyzna. A właściwie udawał, co jeszcze bardziej rozzłościło dziewczynę.
-Jesteśmy waszymi dziećmi, mamy prawo wiedzieć o różnych niebezpieczeństwach, jakie czyhają na naszych rodziców- syknęła ciemnowłosa.
-Muszę pomóc twojej matce. Jest w niebezpieczeństwie…- zaczął jej ojciec. Wziął teczkę ze sobą i ruszył ku sypialni. Za nim popędziła Sall.
-Ty jej nie pomożesz! Jesteś za słaby!- nie wytrzymywała presji strażniczka.
Mężczyzna stanął w miejscu. Odwrócił się powoli do swojej córki i patrzył na nią podejrzanie.
-Co chcesz przez to powiedzieć…? I skąd TY wiesz o Meridianie?- dopytywał się ojciec. Jego wzrok przewiercał na wylot Sall.- I co tu w ogóle się stało!- zapytał się z poirytowaniem rozkładając ręce, wskazując w ten sposób na dom.
Dziewczyna uspokoiła się. Nie widziała swojego ojca w takim stanie od dawna. Wkurzyła go.
-Może to się wydawać śmieszne, ale… w mojej i Sean'a szafie jest portal- wymamrotała Sall.
Mężczyzna wybałuszył oczy. Upuścił teczkę na ziemię.
-Ż…że co?- wychrypiał.- To znaczy… to znaczy, że… że musimy…to znaczy, że…- nie mógł wyszukać odpowiednich słów.
-Sean przeszedł przez niego. Mama po niego ruszyła i wzięła jakiś pierścień- zaczęła tłumaczyć dziewczyna gestykulując przy tym jak zwariowana.
-Ten pierścień powoduje iluzję taką, że wyglądasz jak jeden z mieszkańców Meridianu- dodał swoje mężczyzna. Otarł sobie usta i oparł ręce na biodrach.- Mamy problem…
-O tak… dlatego wyruszam po nich…- mruknęła dziewczyna. Przeszła obok ojca i weszła do ich pomieszczenia.
Szaro włosy przymrużył lekko oczy.
-Ej, momencik- odwrócił się i poszedł z podejrzanym wzrokiem do swojej sypialni.- Jak to: ty. Jeżeli ja nie mogę to TY tym bardziej- dodał już ostrzej.
-Ja mam większe szanse, że przeżyję- popatrzyła na swojego ojca śmiertelnie poważnie.
Tamten przyglądał się jej z tajemniczością.
-Czy my o czymś nie wiemy?- zapytał podejrzanie.
Sall wydawała się być bardzo zmieszana.
-Ja…ja…- zaczęła jąkając się.
Daj spokój Sall… przecież i tak dość dużo wiedzą…- pomyślała dziewczyna, co dodało jej odwagi.
-Noo…- czekał ojciec.
-Ja jestem szóstą strażniczką…- wymamrotała ciemnowłosa.
Koniec rozdziału V