Rozdział VI

Przez chwilę panowała absolutna cisza w całym domu. Słychać było tylko postukiwanie w okna starych drzew.

Pan Luckas patrzył na swoją córkę z nie lada zdziwieniem.

-Jak…to…- wymamrotał.- Przecież Amelia1 mówiła, że…no…no ona…

Jej ojciec jąkał się ze strasznego zdenerwowania.

Tym razem dziewczyna patrzyła na swojego tatę z wielkim zdziwieniem.

-Jak to: mówiła…?- zaczęła ostro.

Mężczyzna nie słuchał. Podszedł do pudełka i już chciał wyjąć pierścień, kiedy to jego córka w mgnieniu oka porwała „opakowanie".

-Ja tam idę. Ty zadzwoń do Will, Cornelii, Taranee, Irmy i Hay-Lin- rzekła Sall patrząc na ojca rozkazująco.- Powiedz, że to pilne i żeby tu przyszły. A jak tu przyjdą to im wszystko wytłumacz.

Ciemnowłosa wyjęła z pudełka pierścień i schowała go do kieszeni jins'owych spodni.

-Idę po Sean'a i mamę- powiedziała triumfalnym tonem i przeszła dumnie obok swojego taty.

-Eeee... Sall… możesz mi podać numery do tych dziewczyn?- zapytał trochę nieśmiało mężczyzna.

I w tym momencie cudowna muzyka do walki, która była odtwarzana w głowie dziewczyny, została brutalnie przerwana. Jakby ktoś podniósł igłę z płyty gramofonowej.

-Ooooochhhh…- szósta strażniczka spuściła ręce i zgarbiła się lekko.- W mamy notesie…- wskazała palcem za siebie.

Szaro włosy rozejrzał się po sypialni i po chwili znalazł skorowidz swojej żony.

-No dobra… spróbuj mi się tam tylko zabić, a popamiętasz do końca życia…- dodał groźnym tonem ojciec przeglądając zapiski adresów i numerów telefonów, nie zważając na bezsens tych słów.

-Tak, tak… no to idę…- mruknęła dziewczyna i przeszła do swojego pokoju.

Zamknęła za sobą szczelnie drzwi. Włożyła pierścień na jeden z palców i po chwili widać było młodą mieszkankę Meridianu.

Sall oddychała wolno o głęboko. Po kilku sekundach uspokoiła się i otworzyła swoją szafę. Widać tam było portal. Dziewczyna nie była zbytnio zadowolona z tego, że musiała tam iść. Ale w końcu musiała to zrobić. Zamknęła oczy i przeszła przez dziurę czasoprzestrzenną.

Po kilku chwilach poczuła odór, który otaczał ją. Otworzyła powoli najpierw jedno oko, a zaraz potem drugie i wybałuszyła je.

Trafiła do najgorszej dzielnicy Meridianu, gdzie mieszkańcy niemal umierali z głodu.

Zraziło to trochę szóstą strażniczkę. Ale w porę oprzytomniała. W końcu musiała teraz udawać jednego z nich.

Przechodziła obok ludzi Meridianu, patrząc na nich współczująco.

Jeden mężczyzna o bardzo jasnej karnacji, jak na mieszkańców Innego Świata, złapał za nogę Sall. Tamta przestraszyła się.

-Pomóżcie nam...- wyszeptał i puścił kostkę strażniczki.

Tamta odskoczyła natychmiastowo. Jej oddech był bardzo szybki i płytki.

„Tylko spokojnie, Sall, tylko spokojnie…" myślała dziewczyna.

Jeszcze raz spojrzała na biednego mieszkańca Meridianu i ruszyła dalej.

Na ulicach byli tylko bezdomni. Reszta pochowała się w jakieś kąty i starała się nie wychodzić. Gdzieś dalej widać było buzujące płomienie, które pożerały drewno w zastraszającym tempie. Jednak płomienie nie przechodziły na sąsiednie domostwa, a zostawały w jednym miejscu. Miejscu, gdzie mieszkali tak zwani „zdrajcy Meridianu". Niedaleko od szóstej strażniczki siedziało na kamiennej drodze małe dziecko. Płakało ono. Pełne bólu i łez oczy spojrzały na Sall jakby szukały u kogoś ratunku.

Tego dziewczyna nie mogła zignorować. Podeszła do dziecka i przykucnęła tuż przy nim. Ono z początku się przestraszyło, ale po chwili wiedziało, że nikt nie zrobi mu krzywdy.

-Jak masz na imię?- zapytała delikatnie Luckas. Usłyszała nie swój normalny głos, ale jakiś zachrypnięty i zupełnie jej nieznany. Domyśliła się, że pierścień potrafił także zmienić głos.

-M…M…Mithat- odpowiedziało dziecko i pociągnęło po raz któryś z kolei swoim zadartym lekko noskiem. Otarło od łez swoje duże, zielone oczy i wytarło o strzępy materiału, które niegdyś były ubraniem.

-Co się stało?- dopytywała się dziewczyna troskliwie.

Dziecko z początku nie odezwało się. Starało się powstrzymać kolejny wybuch płaczu. W końcu jednak przełamało się.

-M…Moi rodzice…- przerwał. Kolejne łzy wpłynęły do oczu.- zginęli w pożarze naszego domu. I…i miałem się zająć moją…ś…siostrą- łkało dziecko. Widocznie tak długo płakało, że teraz już normalnie mówić nie mogło.- Al…ale ją zabrali…i…nawet nie wiem czemu…- dokończył chłopczyk i wybuchł kolejnym płaczem.- To moja jedyna rodzina…

Sall nie odzywała się przez dłuższy moment. Przytuliła tylko małego chłopczyka.

-Znajdę ją…obiecuję…- dziewczyna szepnęła młodemu mieszkańcowi do ucha.

Tamten przestał powoli płakać.

-Naprawdę? Zrobi to pani?- upewniał się czy przypadkiem nie przesłyszał się.

Sall przytaknęła z lekkim uśmiechem na buzi.

-Ale powiedz jak wygląda…i jak ma na imię…- dodała ciemnowłosa.

-Jest niska…ma króciutkie brązowe włoski…brązowe, duuuuże oczy…i ma brązową sukienkę…i ma na imię Nathat- opisał Mithat.

-Znajdę ją…- powtórzyła z przekonaniem szósta strażniczka.

U chłopca widać było w oczach nutkę nadziei. Zabłysły mu z pasją. Po kilku sekundach wszystko u niego przygasło.

Luckas nie rozumiała. Spojrzała prosto w oczy Mithat'a. Tamten natomiast przyglądał się czemuś z przerażeniem, co stało przed nim.

Dziewczyna przełknęła dość głośno ślinę i powoli odwróciła się.

Za nią stało z dwudziestu strażników Meridianu z jej „dobrym znajomym" na czele.

„Niech go oskubią… co tym razem?" zapytała się w myślach dziewczyna. Przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz. Nienawidziła tego uczucia strachu. To dokładnie ten sam strażnik, który wykrył u niej istotę ludzką, kiedy była tu za pierwszym razem!

-No, no…jaki bogaty pierścień pani ma…- uśmiechnął się główny strażnik do siebie. Ukazał swoje długie i ostre jak złamane szkło zęby.- Nie powinniście coś takiego tu nosić…- kontynuował.

-Uciekaj… zaraz zrobi się tu gorąco…- szepnęła do chłopca Sall i spojrzała na niego kątem oka. Mithat najwyraźniej nie miał zamiaru protestować. Natychmiast uciekł.

-Łapcie tego bachora!- krzyknął główny strażnik i wskazał palcem na uciekającego chłopca.

„It's show time…" zacytowała słowa ze starej kreskówki, którą kiedyś widziała w telewizji.

Kilku strażników popędziło za dzieckiem. Wyglądało na (ludzkie lata) około jedenaście lat, ale biegało jakby miało co najmniej siedemnaście.

Mimo wszystko Sall nie dała popuścić pięciu mężczyznom. Skupiła się mocniej i u każdego z nich wywołała słabą iluzję, ale i tak działała niezawodnie. Ślizgali się w miejscu. Wydawało im się, że lód jest pod nimi.

-Gamonie! Nie tańczyć tylko ścigać!- wrzasnął główny strażnik. W końcu machnął ręką na „danie mu spokoju" (dziecku) i z powrotem odwrócił swoje ciemnopomarańczowe i obrzydliwe oblicze w kierunku szóstej strażniczki.

-No…oddaj pierścień…a potem będziesz sobie tańczyła u strażników…- uśmiechnął się złowrogo szef tej bandy i wyciągnął rękę przed siebie.

Sall zastanowiła się chwilę. Wyciągnęła jedno biodro oparła na nim swój łokieć, a brodę na dłoni.

-Hmmm…- zaczęła dziewczyna.

Strażnik był trochę zmieszany. Nikt mu do tej pory tak nie robił.

Luckas w sumie rzeczy zastanawiała się, jak uciec od tej bandy kretynów. Może znowu będzie biec przed siebie, tak jak za pierwszym razem? I gdzie ją to doprowadziło? Do Phobos'a…nie…to odpada…- rozmyślała. Ale to było jej jedyne wyjście.

-…nie!- krzyknęła i uderzyła pięścią prosto w nosopodobne coś poczym zaczęła biec ile sił w nogach. Sama nawet nie wiedziała gdzie pędzi. Ale jedno, co musiała zrobić to uciec i znaleźć siostrę Mithat.

-Że co zrobiła!- Will niemal wrzasnęła przez telefon, kiedy usłyszała relację ojca Sall. Po chwili jednak się opamiętała. Rozmawiała w końcu z osobą starszą od siebie, więc należał się jej szacunek.- Przepraszam… poniosło mnie…- dodała skruszonym tonem głosu.

-Rozumiem. Proszę, abyś ty i reszta strażniczek natychmiast przybyły do naszego domu i ruszyły po moją żonę i dzieci- mężczyzna starał się zachować spokój. Jednak głos mu drgał trochę przez telefon.

-Oczywiście. Zaraz powinnyśmy tam być- dziewczyna rozłączyła się i zaczęła wybierać numer telefonu do strażniczki o żywiole ziemi.

-Halo? Cornelia? Sall znowu wpakowała się w kłopoty…- rozpoczęła swoją rozmowę z koleżanką.

„Ale dziewczynom powiedziałam… że niby ja jestem tą najpotężniejszą strażniczką… przecież ona w Sean'ie też częściowo się odrodziła!" Sall wspomniała, jak to opowiadała o pochodzeniu swojej mocy (nawiązanie do „Laska Mocy"). Zaczęła się męczyć. Jej ruchy spowalniały z każdą chwilą, z każdym krokiem.

Chciała użyć więcej magii, ale nie mogła już ryzykować, bowiem wtedy przybył by ten zielony stwór i zabrał ją na kolejne katusze. Nie mogła się na to zgodzić. Nie chciała stać się jego podwładną. Prędzej zginęłaby niż…

Poczuła, że na coś wpada.

Była za bardzo rozpędzona i zamyślona, by to wcześniej zauważyć.

Upadła na ziemię powodując jej lekkie pęknięcie. Usłyszała czyjś jęk.

Podniosła trochę głowę i zauważyła przed sobą osobę, która miała najbardziej ludzki wygląd ze wszystkich mieszkańców tego miasta.

-Uważaj, jak chodzisz…- usłyszała z ust młodej dziewczyny. Miała szaro-blond włosy splecione w dwa, jakby warkocze. Na ich końcach były zawieszone dwa, połyskujące metalicznie, koła.

Dziewczyna odziana była w błękitną szatę, zasłaniającą połowę szyi, i sięgającej aż do ziemi. Wyhaftowane na niej były dwa trójkąty- jeden wyżej, drugi niżej- a pomiędzy nimi okrąg.

-Ja-a…ja przepraszam…- Sall nie mogła z siebie wydobyć słowa. Bała się. Serce jej podskoczyło do gardła.

Zaraz ją złapią! Zaraz będzie po niej! Przyjdzie zielony szczur i znowu będzie starał się wpuścić mrok w jej serce. Już raz mu się udało. Ale Wyrocznia pomógł jej w wyjściu z ciemności. Teraz nic jej już nie uratuje.

-Łapać tę dziewczynę!- słychać było wrzask głównodowodzącego w oddali. Zbliżał się bardzo szybko.

Dziewczyna, na którą Sall wpadła popatrzyła się ze zdziwieniem na strażniczkę.

-Jesteś przez nich ścigana?- zapytała półgłosem.

Luckas potrząsła z przerażeniem głową.

Blondynka przymknęła oczy w małe szparki, wstała i wyciągnęła rękę.

-Chodź, pomogę ci… oni zawsze łapią Was z niewiadomych przyczyn- rzekła poważnym tonem i odwróciła głowę w stronę nadbiegających strażników.

Sall podała swoją dłoń nieznajomej dziewczynie i wstała z ziemi.

Całe szczęście, że jeszcze mam pierścień…- pomyślała z zadowoleniem.

-Łapaj ją!- wrzask głównodowodzącego słychać było tuż tuż.

Wbiegł w uliczkę, gdzie były obie dziewczyny.

Wszyscy strażnicy zatrzymali się niemal z piskiem butów.

Wzbudził się w nich strach widząc blond włosą dziewczynę.

-Księżniczka Elyon…- wyszeptał jeden z nich.

Mężczyźni stanęli w pokorze widząc nową znajomą Sall.

Strażniczka oglądała się raz to na strażników, raz to na dziewczynę.

-Czym wam zawiniła, żeście ją ścigali?- zapytała ostrym tonem Elyon przeszywając wzrokiem głównodowodzącego.

Nikt nie odpowiedział. Przysięgli księciowi Phobos'owi, że nie zdradzą pewnych zamiarów jego siostrze.

Przez głowę Sall przechodziły najróżniejsze myśli.

Mogłaby teraz nawtykać i tym strażnikom i księżniczce, w związku ze stanem królestwa. Gdyby jednak to zrobiła, znalazłaby się szybciej w rękach Cedric'a. Zrezygnowała z powiedzeniem czegokolwiek. Musi traktować księżniczkę poważnie. Tylko ona może ją zabezpieczyć i pomóc w poszukiwaniach brata i matki.

Elyon spojrzała na ciemnowłosą.

-Chodź, zabiorę cię ze sobą. Chcę ci jakoś wynagrodzić. Żebyś nie miała żalu co do ich zachowania- z powrotem popatrzyła na strażników.

Odwróciła się i poszła przed siebie.

Za nią popędziła Sall.

-Dziękuję pani, że mnie panienka uratowała…- zaczęła z pokorą. Wiedziała, jak trzeba się zwracać do osób „wyższych". Widziała wiele dokumentów, a także brała przykład z bajek, jakie jej rodzice czytali w dzieciństwie.

-Ależ nie ma za co… Jak masz na imię?- księżniczka zmieniła trochę temat.

-Sall, pani…- odpowiedziała i pochyliła trochę głowę.

Jak ona może trzymać z tym szczurem? Jest na to za dobra… dostrzega krzywdy innych… I jak ona wytrzymuje w tym świecie?- myślała szósta strażniczka.

Reszta dziewczyn opowiadały jej o Elyon. Powiedziały historię, co się stało, dlaczego jest tutaj i co robi.

Żadna tego do końca nie rozumiała. Księżniczka Meridianu walczy przeciwko strażniczkom. Myśli, że to one szkodzą Innemu Światu. Dała się nabrać na sztuczki Cedric'a. A wygląda na bardzo rozsądną…- kontynuowała swoje rozmyślania.

-Proszę, nie zwracaj się tak do mnie. Mów mi Elyon- imienniczka uśmiechnęła się do Sall.

Promieniowała od niej radość życia. Takiemu komuś można było się ze wszystkiego zwierzyć.

-Jak pani sobie życzy, panienko Elyon…- nie dawała za wygraną.

Nie mogła się teraz zdradzić. Gdyby od razu zaczęła zwracać się do Światła Meridianu po imieniu, wyglądałoby to podejrzanie. Przecież mieszkańcy Innego Świata boją się rodu królewskiego.

-Po prostu Elyon… wyglądasz na młodą dosyć osobę, więc zwracajmy się do siebie po imieniu, zgoda?- zachęcała dalej dziewczyna.

-Jak panienka sobie życzy…- odpowiedziała trochę ściszonym tonem Sall.

Rozejrzała się wokoło. Zbliżały się do wysokiego budynku. Na ulice wychodziło kilkanaście równie szerokich jak i wysokich okien. Były one bogato zdobione. Po ścianach rósł gęsty bluszcz. Odsłaniał on okna oraz wielką bramę, wprowadzającą do środka pałacu.

Budynek znacznie się wyróżniał od reszty placówek. Inne były bardzo skromne i rozpadające się niemal.

Elyon wprowadziła swojego gościa do pałacu.

W środku prezentował się pięknie.

Zdobione ściany, na nich wielkie portrety poprzednich władców i władczyń Meridianu.

Na podłodze długie dywany, wyglądające na bardzo drogie.

Dziewczyny przeszły przez kilka korytarzy, weszły po kilku rodzajach schodów, aż w końcu dotarły do komnaty Światła Meridianu.

-To jest mój pokój-Elyon wprowadziła Sall do środka.

Gość rozejrzał się z podziwem.

-Łał…- wymsknęło się jej z ust.

-Słucham?- księżniczka przymknęła trochę oczy i patrzyła z lekkim zdziwieniem na nowoprzybyłą.

To słowo, które wypowiedziała Sall znano tylko w ziemskim świecie.

-Piękny pokój… chciałabym taki mieć…- zmieniła trochę temat strażniczka, zauważając swój błąd.

Podeszła do jednej ze ścian. Wisiało na niej mnóstwo rysunków. Głównie o tematyce Heatherfield. Wszystkie podpisane imieniem Elyon.

-Śliczne rysunki… czy tak ma wyglądać nasz świat, proszę panienki?- zapytała Sall wskazując na jeden z portretów.

-Nie… niestety, nie będzie aż tak wyglądał…- zaśmiała się trochę księżniczka.

Zbliżyła się do gościa i sama wpatrywała się w swoje rysunki.

-Tamten świat jest bardziej zmodernizowany… tutaj jest to niepotrzebne… tutaj działa magia…- zdjęła jeden z obrazów i patrzyła na niego.

Była na nim narysowana Cornelia. Jej przyjaciółka. Narysowała ją z pamięci. Żadnego błędu. Rysy twarzy identyczne z „oryginałem".

Elyon westchnęła cicho.

-Kto to, proszę panienki?- zapytała grzecznie Sall.

Księżniczka uśmiechnęła się lekko.

-To była moja przyjaciółka…- odpowiedziała ze smutkiem w głosie.

Odłożyła portret na honorowe miejsce. Patrzyła na niego jeszcze przez moment.

-Dlaczego „była"? Przecież przyjaźń jest na całe życie…- zdziwiła się dziewczyna.

-Bo ona jest zupełnie gdzie indziej… i nie możemy się zobaczyć…- Elyon spuściła głowę w dół. Jej twarz okazywała smutek i ból.

Sall także spuściła wzrok. Poczym znowuż spojrzała na księżniczkę i położyła rękę na jej ramieniu.

-Na pewno panienka znowu ją zobaczy- uśmiechnęła się.

Elyon popatrzyła na gościa i odwzajemniła uśmiech.

Dziewczyny usiadły na jakiś fotelach i zaczęły między sobą rozmowę, jakby znały się one od lat. Jakby były od zawsze przyjaciółkami.

-Przecież to idiotyczne!- stwierdziła Irma w drodze do domu Sall Luckas.- Mogła na nas poczekać!

-Rada Kondrakaru będzie wściekła… znowu musimy przejść przez portal… to już trzeci raz!- zdenerwowała się Cornelia. Nie lubiła ona łamać zasad.

Reszta dziewczyn nie wypowiadała się na ten temat.

Szły pewnie i szybko przez ulice miasta Heatherfield. Mijały domy, domki i budynki. W końcu dotarły do kamienicy, w której mieszkała jedna z nich.

Zadzwoniły pod odpowiedni numer i pchnęły drzwi, kiedy tylko usłyszały bzyknięcie zamka.

Zrobiły tak samo z kolejnymi drzwiami, a następnie weszły do mieszkania.

-Dobrze, że jesteście- rzekł z niemałą ulgą ojciec Sall.

-Skąd tak w ogóle pan wie…- zaczęła ze zdziwieniem Will.

-Siostra tej „złej" strażniczki przekazywała te informacje z pokolenia, na pokolenie. Ale w tej chwili nie macie zbyt dużo czasu- odpowiedział szybko mężczyzna i zaczął iść w stronę pokoju bliźniaków.- Zabrzmi to głupio, ale portal jest w szafie- machnął ręką na znak, żeby dziewczyny poszły za nim. Tak też zrobiły.

Księżniczka i Sall rozmawiały już bardzo swobodnie o wszystkim. Luckas nie wypadła z roli mieszkańca Meridianu. W końcu zaczęła opowiadać o swoim bracie i o tym, że zaginął. Oraz, że jej matka wyruszyła na poszukiwania, ale nie wróciła.

-Nie wiem, jakbym ci mogła pomóc…- rzekła zmieszana trochę Elyon.- Moje byłe przyjaciółki pewnie by coś na to zaradziły…- kontynuowała swoją wypowiedź.

-Ciągle panienka o nich wspomina…- zaczęła trochę podejrzliwie Sall.- Kim one są, jeżeli można zapytać?- rzuciła mimo tego, iż znała odpowiedź na to pytanie.

-Są… są strażniczkami Wielkiej Sieci…- wymamrotała Elyon i wstała z fotela. Podeszła powoli do okna i wyjrzała za nie.

-S… strażniczkami?- udawała niedowierzanie.

„Powinnam zostać aktorką…" mruknęła w myślach.

-Wiesz, Sall… cieszę się, że spotkałyśmy się. Myślę, że nie będę już osamotniona tutaj, w Meridianie- księżniczka odwróciła wzrok do nowej koleżanki i uśmiechnęła się szeroko.

-To dla mnie zaszczyt…- Luckas szybko wstała z fotela i ukłoniła się lekko.

Usłyszały skrzyp otwieranych drzwi.

Odwróciły wzrok w ich stronę.

Stał tam Cedric w ludzkiej postaci.

-Elyon? Kto to jest? Przecież może on mieć złe zamiary!- krzyknął niemal sługa Phobos'a i szybkim krokiem podszedł do Sall.- Jakie ty masz plany wobec księżniczki!- syknął i pchnął dziewczynę na podłogę.

-Cedric! Przestań!- zdenerwowała się Elyon.

Imiennik użył magii i rzucił Luckas o sąsiednią ścianę.

Nieszczęśliwym trafem, pierścień zsunął się jej z palca pokazując jej prawdziwą twarz.

Światło Meridianu stała z ogromnym zdziwieniem.

Cedric także był zaskoczony.

Sall z jękiem padła na ziemię. Podparła się rękoma i podniosła się trochę.

Uniosła głowę i popatrzyła na mężczyznę.

Jej oczy ukazywały złość.

-Sall Luckas… więc siostrzyczka chce dołączyć do braciszka- sługa Phobos'a uśmiechnął się złowieszczo.

-Nie zupełnie, szczurze…!- strażniczka strzeliła jakąś kulą w stronę mężczyzny.

-Sall! Co tu się dzieje!- niemal krzyknęła Elyon. Dowiedziała się właśnie, że jej nowa znajoma to wcale nie mieszkaniec Innego Świata. No bo w końcu, tylko ród królewski miał człowieczy wygląd.

-Ona odebrała ci przyjaciół, Elyon. Strażniczki zastąpiły ciebie właśnie nią- wskazał na szóstą strażniczkę.

-To nie tak! Kłamiesz!- ostatnie słowo było wypowiedziane innym głosem. Grubszym, mroczniejszym, groźniejszym…

Przez ciało Cedric'a przeszedł zimny dreszcz, kiedy usłyszał „nowe wcielenie" Sall.

Dziewczyna osunęła się powoli na kolana i spuściła wolno swoją głowę. Ścisnęła mocno oczy i cicho pojękiwała.

-Odejdź… zostaw mnie…- szepczała cicho, z drganiem w głosie.

-Wiele mroku jest w tobie- usłyszano obcy głos.

Cedric natychmiast pokłonił się.

Elyon stała w bezruchu wpatrując się w cierpiącą Sall.

Phobos przeszedł przez pomieszczenie ciągnąc za sobą kilku Szepczących.

Obok niego stąpał chłopak, który miał na wpół ludzki wygląd, a na wpół Szepczących. Bowiem miał na ciele ciemnozielone cętki. Jego oczy pałały zielenią i zarazem pustką, a włosy zaczęły jaśnieć.

-S…Sean…- wystękała Sall, widząc swojego brata u boku księcia.

Dłużej nie mogę utrzymać tego czegoś w ryzach…- jęknęła w myślach dziewczyna.

Spuściła głowę w dół i ciężko oddychała.

Krople potu skapnęły na posadzkę.

Poczuła, że ktoś stara się ją opanować. Ktoś z zewnątrz… i z wewnątrz równocześnie.

-Zabierz ją Cedric do specjalnej komnaty…- rozkazał Phobos.

-Co ty robisz? Phobos, dlaczego?- zapytała ostro Elyon.

Jej ręce były ściśnięte w pięści. Wzrok okazywał złość.

-To dla twojego bezpieczeństwa, siostrzyczko…- odpowiedział jakby od niechcenia książę i odszedł.

Cedric zbliżył się do szóstej strażniczki i pstryknął palcami.

Wokół dziewczyny zaczęła się zbierać niemal przeźroczysta, magiczna materia, która utworzyła się w kulę zamykając tym sposobem Sall w jej środku.

Przez Elyon przechodziły różne odczucia.

Z jednej strony ufała Cedric'owi, a on mówił, że Luckas odebrała księżniczce przyjaciół.

Z drugiej zaś strony, coś jej nie pasowało w tej układance. Dlaczego Phobos zabiera ją ze sobą, zamiast od razu na miejscu zgładzić? Z innymi tak robi. Czuła też jakąś nieznaną jej formę magii, która krążyła wokół Sall. Mniej więcej taka sama towarzyszyła temu chłopakowi, którego Luckas rozpoznała. Coś tu wyraźnie nie pasowało…

Nie zdążyła zaprotestować, ponieważ i Phobos, i jego sługa wyszli już z pomieszczenia.

Nie chciała ich krzywdzić. Oni byli na razie jej jedyną rodziną.

Chyba pójdę znowu odwiedzić tego nowego więźnia- pomyślała dziewczyna. Może ona mi wyjaśni, o co tu chodzi…- dokończyła. Wzięła z krzesła brązowy, lniany płaszcz, nałożyła go na siebie i wyszła ze swojej komnaty, kierując się w stronę meridiańskiej wersji więzienia Alcatraz.

Była w ciemnej, wilgotnej komnacie. Na jej środku znajdowało się kamienne łoże, oraz mała pochodnia.

Tyle zdołała zauważyć.

Sall starała się opanować to coś, co chciało się wydrzeć z jej środka.

Uspokoiła się trochę.

„Książę Phobos wybrał ciebie?" usłyszała delikatny głos… jakby szept.

-Ty jesteś jego sługusem?- wyjękała Sall. Mimo swojego częściowego spokoju, nadal walczyła o panowanie nad swoim umysłem. Podniosła się chwiejnie z ziemi i oparła się o kamienne łoże.

„Tak" odpowiedział jej głos.

Luckas poczuła, że coś unosi ją w powietrzu i kładzie na zimnej, szarej skale.

Co się dzieje!- zadawała sobie pytanie w duchu.

„Mam cię poprowadzić przez ścieżkę…" głos znowu przemówił. „Staniesz się istotą niemal doskonałą… tak jak ja, czy inni Szepczący" dodał z dumą. „Doskonalszy jest jedynie książę Phobos"

Dziewczyna poczuła emanowanie czyjejś magii. Ciemnej, mrocznej…

Kiedy ja nie chcę…- nie była zdolna mówić. Jej umysł był przemęczony. Zużywała całą swoją energię nad walką z czymś od środka.

„Chcesz, ale o tym nie wiesz" syknął groźnie głos i splunął energią magiczną w stronę Sall.

Ciemnowłosa rzucała się z początku na wszystkie strony, ale po chwili uspokoiła się.

Wokół niej powstała czarna obwódka magii. Otaczał ją teraz mrok. I miała go wchłonąć. Wtedy stanie się Szepczącym.

Sługa Phobos'a zaczął przechodzić do ataku na umysł dziewczyny.

I coś innego zaatakowało go. Dotarła do niego cała dobroć, i chęć życia w pokoju dziewczyny.

Ich umysły i zdolności zaczęły się wymieniać.

Szepczący nie potrafił nic na to zaradzić.

Wymieniali się wspomnieniami.

Mężczyzna stał w miejscu, z wyciągniętymi dłońmi w stronę Sall.

Zaczął sobie wiele rzeczy uświadamiać.

„-Zrobię z ciebie Szepczącego. Świetnie się do tego nadajesz, Sall- skrawki wspomnień dziewczyny krążyły mu po głowie. Te słowa wypowiedział jego pan, Phobos.- Wiesz, dlaczego oni są doskonali? Ponieważ są mi bezgranicznie oddani. Nie znają swojej przeszłości i nawet nie wiedzą, jacy oni byli zdolni w tych ludzkich i Meridiańskich powłokach. Są tego nieświadomi. Nie mają wolnej woli i czekają na mój kolejny rozkaz…"

Przez głowę mężczyzny zaczęły przechodzić różne wspomnienia, z jego poprzedniego życia.

Magia strażniczki spowodowała u niego częściowy powrót pamięci.

Szczęśliwe chwile z rodziną. Aż w końcu porwanie jego przez księcia, kiedy dowiedział się o niezwykłych zdolnościach chłopca. A potem już tylko wspomnienia z służenia Phobos'owi.

Szepczący przebudził się i odsunął się od ciała dziewczyny.

Proces przemiany rozpoczął się u niej.

Mężczyzna nic nie mógł już zrobić. Postanowił zapomnieć na razie o tym wydarzeniu. Zresztą wzywał go książę. Stanął prosto i rozpłynął się w powietrzu.

W komnacie została sama Sall, która starała się zwalczyć atakujący ją mrok.

Koniec rozdziału VI

1 Amelia to imię matki Sall.