Otworzyła
powoli oczy. Niebo, na które teraz patrzyła mieniło się
kolorami purpury, różu i błękitu. Wstała niemal
natychmiast.
Słońce
chyliło się już ku zachodowi.
-Cholera…-
po raz pierwszy przeklęła. Dotknęła swojej szyi. Nie miała już
obroży. Widocznie ją zabrali.
Popatrzyła,
czy obok niej leży Risty.
Nie.
Leżała Mystique. Też zaczęła się budzić.
-Czemu
podszywałaś się pod Risty, hę?- zdenerwowała się Jean.
-Nie twój
interes- mruknęła mistyczka i wstała z miejsca.- Poza tym w tej
chwili chcę odzyskać moją córkę, więc… wybaczysz…-
zmieniła się natychmiast w ptaka i odleciała w którąś
stronę.
Grey
patrzyła na nią wściekle, a potem czym prędzej pobiegła do
Instytutu.
-Profesorze!-
krzyczała na niemal całe gardło. Wpadła do salonu, gdzie Xavier
czytał pismo naukowe.
-Jean…
długo was nie było- zaczął poważnym tonem Charles. Podjechał
pod swoją podopieczną.- Może wiesz, co się stało z Rudą?-
zapytał zmartwiony.
-A gdzieś
wychodziła?- odpowiedziała swoim pytaniem Jean.
-Tak. Was
poszukać- wskazał na rudo włosą.
Grey
zaczęła intensywnie myśleć. Położyła swoją dłoń na ustach i
wywracała oczami na niemal wszystkie strony.
-Jean. Co
się stało?- profesor zmartwił się.
-Pewnie ją
też zabrali…- szepnęła dziewczyna.
-Co-się-stało?-
powtórzył wolniej i wyraźniej mężczyzna.
Rudowłosa
spojrzała na profesora. Westchnęła głęboko o zaczęła opowiadać
całą sytuację po szkole.
-Myślę,
że zabrali także Rudą. Ale to tylko moje podejrzenia…- dodała
skruszonym tonem.
Profesor
był bardzo niezadowolony.
-Nie mamy
pojęcia, gdzie polecieli?- zapytał aby się upewnić.
Jean
pokręciła przecząco głową.
-Ale chyba
Mystique poleciała za nimi…- stwierdziła.
Charles
Xavier zastanowił się chwilę.
-Ty pójdź
odpocząć. Potem może nam się uda ich znaleźć z małą pomocą
Cerebro- profesor wzbudził nutkę nadziei u swojej podopiecznej. W
końcu nie na co dzień porywa się czyichś przyjaciół.
Dziewczyna
uśmiechnęła się blado i wyszła z salonu.
Kolejny
dzień w Instytucie.
Oczywiście
treningi i śniadanie. Już na samym początku dnia młodzież była
wycieńczona.
Do jadalni
wparowała Jessi, która robiła w kuchni dodatkowe porcje
śniadaniowe.
-Szybko!
Włączcie telewizor!- krzyknęła, poczym porwała pilot i włączyła
maszynę, która natychmiast „wyszła" ze ściany.
Dziewczyna przełączyła na odpowiedni program.
-Poinformowano
nas, że owi ludzie, którzy zostali wczoraj złapani mają
nadludzkie moce- mówiła prezenterka z wiadomości. Na
ekranie pojawiło się dość długie pomieszczenie, Pod ścianami
stały szklane pojemniki, a w środku stało całe Brotherhood. Było
tam też kilku innych mutantów, których X-meni nie
znali. Ale jeden się znalazł.
-Ann!-
krzyknęła Alice widząc na ekranie młodą dziewczynę, murzynkę,
która na całej głowie miała warkoczyki.
-Kto to?-
zapytał Logan.
-Moja
siostra…- pojawiła się rozpacz w głosie ciemnowłosej.
-Ciii…-
uciszył Evan.
-Naukowcy
nie chcą zdradzić, skąd się w ogóle dowiedzieli o
mutantach. Wczoraj złapano dwie wyjątkowo niebezpieczne dziewczyny-
tak mówią eksperci- kontynuowała prezenterka.
Teraz na
ekranie pojawiła się Rogue w ogromnym metalowym pomieszczeniu.
Chodziła ona w kółko i biła pięściami o ściany.
-Wypuście
mnie!- słychać było jej krzyki.
Ekran
zamigotał i pokazał się inny obraz.
Alex w
jakimś srebrzystym stroju, przyczepiona do wszystkich ścian
kilkunastoma srebrnymi linami, albo czymś, co je przypominało.
Dziewczyna była bardzo blada i nieprzytomna.
-Ta
mutantka ponoć wczoraj dostała ataku szału i prawie wydostała się
na wolność. Jednak zareagowano w porę i zaaplikowano jej środek
uspokajający. Zastosowano także dodatkowe zabezpieczenia. Od
wczoraj ta dziewczyna nie budzi się. Naukowcy twierdzą, że nic jej
nie jest. Jutro rozpoczną eksperymenty i powiedzą, czy istnieje
więcej takich wybryków natury. Dla „Daily Informations"
mówiła…- Jessi wyłączyła maszynę.
-…eksperymenty…-
syknął Gambit. Wstał wściekle od stołu.
-Musimy
ich jak najszybciej uwolnić!- krzyknęła Jean uderzając otwartymi
dłońmi o stół.
-To prawda
Jean…ale najpierw musimy znać położenie ich bazy- westchnął
profesor.
Amara
powoli wstała od stołu.
-Ja wiem,
gdzie ona jest- powiedziała.
Wszyscy
X-meni popatrzyli w jej stronę.
-Byłam
tam- dokończyła. Podczas tej ostatniej „przemowy" zmieniał się
jej głos i kształt.
-Mystique!-
syknął Berzerker.
Kobieta
zignorowała chłopaka.
-Podszyłam
się za jednego z naukowców. Znam rozmieszczenie pokoi i
system alarmowy- wyraźnie mówiła tylko do profesora.- Ale
nie udało mi się tego sforsować. Dlatego potrzebuję pomocy-
rozejrzała się po pomieszczeniu.
X-meni
patrzyli na nią z podejrzeniem. W końcu to ich wróg.
-Nie
możemy jej ufać- stwierdził Bobby i już chciał strzelić porcją
lodu w metamorfkę, kiedy Logan wyjął swoje pazury i wskazał nimi
na Iceman'a.
-Tylko
spróbuj, a będziesz miał podwójne ćwiczenia i
miejsce w kuchni przy garach zagwarantowane- rzekł groźnie.
Chłopak
natychmiastowo się uspokoił.
-Bardzo
ciekawe. Wybieramy się tam natychmiast! Wszyscy do pokoi i przebrać
się w uniformy!- nakazał Xavier i odjechał trochę od stołu.- A
tak przy okazji… to gdzie jest Amara?
-Pośpi
sobie jeszcze trochę…- odpowiedziała kobieta po chwili ciszy.
Już
chciała dobiec do swojego pokoju, kiedy to usłyszała dzwonek
oznajmiający, że ktoś przyszedł.
Jęknęła
przeciągle. Niechętnie ruszyła do jednej ze ścian, na których
wisiał coś podobnego do domofonu. Włączyła ekran. Na nim widać
było chłopaka, o długich szatynowych włosach. Miał piwne oczy.
Sam w sobie był bardzo przystojny.
-Ten,
tak?- odezwała się niepewnie.
-Czy jest
Ruda?- zapytał się chłopak.
-No…
nie. Raczej nie.- odpowiedziała. Zaczesała grzywkę za ucho i zaraz
wpadł jej do głowy pomysł.- Moment… ty jesteś, ten, Max?-
przymrużyła lekko oczy, aby przyjrzeć się chłopakowi.
-No tak-
zdziwił się pytaniem szatyn.
-Ej, ten,
właź. Pomożesz nam ją odbić- mruknęła i wcisnęła odpowiedni
guzik. Wiedziała już, że Ravelch jest mutantem.
Chłopak
nie rozumiejąc pchnął bramę. Przebiegł przez dziedziniec i
wszedł do środka budynku. W hall'u zastał Kitty.
-Co się
stało?- zapytał zmartwiony.- Co miałaś na myśli mówiąc
„odbić"?
-Została
porwana przez zwariowanych naukowców. Nie oglądasz
telewizji?- zdziwiła się Katherine.- A tak w ogóle… to co
tu porabiasz? No bo, ten, jest ranek i szkoła…
-Odprowadzałem
ją zawsze. Co mam zrobić?- zmienił temat Max.
Smukła
kobieta, o czarnych, krótkich włosach i ciemnej karnacji
skóry chodziła długimi i krętymi korytarzami. Poprawiła
swój biały płaszcz lekarski, wzięła spod ramienia swoją
teczkę i ponownie przejrzała papiery, jakie się tam znajdowały.
Wykresy,
działania co niektórych substancji… Nic szczególnego.
-Pani
doktor!- słychać było krzyk jednego z profesorów wyższego
stopnia. Stanął zdyszany tuż przed kobietą.
-Co się
stało?- zapytała nie przejmując się zmęczeniem kolegi.
-Proszę…musi
to pani zobaczyć…- rzekł mężczyzna. Wyjął z kieszeni swojego
ubioru mały, czarny sześcian z szarym kwadratem na jednym z boków.
Wcisnął guzik i ekran zabłysł.
Pojawiła
się tam postać kilku obiektów, na których
przeprowadzali doświadczenia. Zaraz potem przeszło to na wysoką i
chudą kobietę o krótkich kasztanowych włosach. W ręku
trzymała mikrofon i stała tuż przed budynkiem, w którym
teraz się znajdowali.
-…także
dodatkowe zabezpieczenia. Od wczoraj ta dziewczyna nie budzi się.
Naukowcy twierdzą, że nic jej nie jest. Jutro rozpoczną
eksperymenty i powiedzą, czy istnieje więcej takich wybryków
natury. Dla „Daily Informations" mówiła Irene Tanles.
Mężczyzna wyłączył
przenośny telewizor.
-Kto nas
zdradził…- syknęła pani doktor. Ruszyła dalej pospiesznym
krokiem. Przeszła do śnieżno białych korytarzy.
Kiedy to
przemalują, pomyślała. Od tej bieli można ogłupieć…- dodała
w duchu.
Zatrzymała
się przed drzwiami z czarnym napisem „Tylko dla uprawnionego
personelu". Zdjęła z szyi swoją kartę i przybliżyła do
czytnika.
-Witam
doktor Marlene Kuso- słychać było uprzejmy, damski i
równocześnie cyfrowy głos.
Coś
syknęło i drzwi do gabinetu same się otworzyły.
Pomieszczenie
było dość duże. Ale zostało one wypchane komputerami, kilkoma
biurkami i innymi maszynami. Wydawało się zdecydowanie mniejsze jak
być powinno.
-Och…
pani doktor…- któryś mężczyzna wstał z miejsca i zaraz
potem wyłączył telewizor. Oglądał przedtem te same wiadomości
co Marlene.
-Daruj
sobie grzeczności, Jones. Widziałam wiadomości- mruknęła i
podeszła do iluminatora. Za grubą szybą znajdowała się jedna z
tych mutantek. Dokładnie ta, o której zdążyła usłyszeć z
czarnego sześcianu.
-Wiadomo,
kto o tym wszystkim powiedział?- zapytała i ciągle przyglądała
się wiszącej postaci dziewczyny.
-Nie…
staramy się tego dowieść…- odpowiedział z przerażeniem
mężczyzna. Dopił szybko swoją kawę. Wiedział co zaraz powie
kobieta.
-No to się
pospieszcie. Niedługo zaroi się tu od dziennikarzy- syknęła.
Spojrzała na monitor znajdujący się obok iluminatora. Pod nim
znajdowała się klawiatura. Wystukała kilka poleceń i pojawiło
się tzw. „life line".
-Nadal
wolno bije…- stwierdziła po kilku sekundach.
-Ciągle
jest w śpiączce Marlene…- rozłożyła się w fotelu inna
kobieta. Nosiła okulary, jej rude włosy opadały niezgrabnie na
twarz i ramiona.
Pociągnęła
kilka łyków kawy.
-Wysłaliście
do nich pielęgniarzy?- zapytała Kuso nie odwracając się od
monitora komputerowego.
Rudowłosa
kiwnęła głową.
Ciemnowłosa
na kolejnym komputerze wystukała inne polecenia.
Pokazały
się kolejne linie. Ani drgnęły.
-Zobaczymy…jak
odczuwa dotyk…- mruknęła i odwróciła wzrok do
iluminatora, kiedy zauważyła tam ruch.
Trzech
pielęgniarzy, ubranych w specjalne stroje weszło do pomieszczenia.
Drzwi
powoli się za nimi zamknęły.
-Musimy
pobrać próbkę krwi- odezwał się któryś przez
mikrofon, znajdujący się w jego plastikowym „hełmie".
Reszta
ekipy przytaknęła.
Dwóch
mężczyzn podeszło do mutantki. Jeden założył jej na rękę
pasek uciskowy.
Marlene
Kuso usłyszała donośne bibczenie pochodzące z komputera.
Popatrzyła na monitor.
Długa
linia, która nie drgała teraz wiła się jak oszalała na
cały ekran.
-Co to ma
znaczyć?- szepnęła z małym zaniepokojeniem. Popatrzyła na
monitor obok, na którym było pokazane bicie serca.
Wzrosło
ono nagle. Teraz ten organ bił jak oszalały.
Pani
doktor dorwała się do mikrofonu.
-Kretyni!
Pospieszcie się z tym! Chcecie, żeby zginęła!- ryknęła.
Ekipa
pielęgniarzy z przerażeniem stwierdziła, że dziewczyna zaczęła
się trochę trząść.
Jeden z
nich szybko wbił igłę pod skórę mutantki, pobrał krew.
Szybko wyjął strzykawkę, a drugi natychmiast zdjął opaskę
uciskową.
Kobieta
popatrzyła na ekrany monitorów.
Wszystko
natychmiast ucichło.
Serce
znowu pracowało bardzo wolno, a linie wskazujące reakcję na dotyk
znowu ledwo drgały.
Marlene
odetchnęła z ulgą.
Przez
chwil myślała, że ta mutantka zginie. Że jej serce zaraz wyskoczy
z ciała i by paradowało po całej sali. Otrząsnęła z siebie tę
myśl. Była naukowcem. Takie rzeczy nie zdarzają się. Przecież o
tym wiedziała.
Bib bib
usłyszała ze swojej kieszeni.
Sięgnęła
do niej i wyjęła pejdżer.
Proszę
natychmiast przyjść do Oddziału Genetyki brzmiała wiadomość.
-Sue,
przypilnuj mi, żeby ta jeszcze żyła, dobra?- powiedziała Marlene
i wyszła z gabinetu. Przechodziła przez kolejne korytarze, kiedy
zawył alarm i wszystko dookoła migotało czerwonym kolorem.
-Alarm.
Intruzi. Alarm. Intruzi- brzmiało dookoła. Kobieta rzuciła się
do najbliższego panelu kontrolnego. Wyjęła swoją kartę, zbliżyła
do kolejnego czytnika. Ekran zabłysł i pojawiły się obrazy z
każdej kamery, znajdującej się na terenie budynku.
Na jednej
zauważyła dziwne rzeczy. Wcisnęła odpowiedni guzik, aby widzieć
to co się dzieje akurat na tej platformie.
Przy luku
wylotowym specjalnych statków rządowych, wisiał jakiś
odrzutowiec, z którego wyszło kilkanaście osób.
Wyglądało na to, że oni też mieli nadnaturalne moce.
Przyszli
po swoich kolegów, tak?- pomyślała kobieta.
Zbliżyła
kciuk do czytnika, znajdującego się obok ekranu. Natychmiast
pojawił się mikrofon.
-Uwaga! Tu
mówi doktor Marlene Kuso. Wypuścić oddział specjalny!
Powtarzam! Wypuścić oddział specjalny!- rozkazała odpowiednim
organom.
Mystique
poprowadziła odrzutowiec do „tajnej" bazy służb specjalnych.
-To tu!-
wskazała palcem przed siebie.
Wielki,
masywny budynek, zbudowany niemal wyłącznie z metalu.
-Tam jest
luk wylotowy!- dodała pokazując trochę w inną stronę.
Scott
poprowadził tam odrzutowiec. Zawisł tuż przed lukiem.
-Wysiadka!-
krzyknął Bestia. Opuścił rampę i zbiegł po schodkach. Następnie
skoczył na platformę.
Za jego
przykładem poszła reszta grupy.
Przed nimi
ustawił się pierścień żołnierzy z wycelowaną bronią.
Za nimi
stali inni z obrożami w rękach.
-Nie
ruszajcie się- krzyknął jeden z nich.
Mutanci
spojrzeli na siebie z zapytaniem.
-Może
pogramy w karty?- zaproponował Gambit i wyjął ze swojego płaszcza
kilka płaskich kartoników z narysowanymi numerami i
postaciami. Naładował je swoją energią.
Scott
szybko strzelił swoimi promieniami i rozgromił część żołnierzy.
-Kurt! Idź
z Gambitem po Alex, a Max i Kitty idą po Rudą!- przemówił
do umysłów swoich uczniów profesor Xavier.
X-meni
rozgromili się. Każdy wziął sobie na kark po kilku żołnierzy.
-Tędy!-
krzyknęła Mystique.
Nie była
ona wybrana, ale jako jedyna mogła zaprowadzić „wybrańców"
do odpowiednich celi.
Skręcili
w boczny korytarz.
-Uwaga!
Tu mówi doktor Marlene Kuso. Wypuścić oddział specjalny!
Powtarzam! Wypuścić oddział specjalny!- słychać było z
głośników.
-Jaki
oddział specjalny znowuż?- mruknął Cyklop powalając z nóg
kolejnych trzech żołnierzy.
Z każdego
korytarza dochodziła kolejna setka mężczyzn gotowych na wszystko.
Większość z nich usilnie starała się założyć obrożę
mutantom.
Po chwili
słychać było przeciągły gwizd. Żołnierze jak na rozkaz
odskoczyli od X-men i innych. Ustawili się pod ścianą i czekali na
coś.
Oddział
Xavier'a nie wiedział o co chodzi. Rozglądał się za czymś, co
mogło spowodować taką reakcję wśród ludzi. Zamarli w
przerażeniu kiedy ujrzeli, przed czym żołnierze się kryli.
Znad
przeciwka, z korytarza wylatywał sam Magneto. Za nim ustawili się
Brotherhood i kilkunastu innych mutantów, których
X-meni jeszcze nie znali.
-Co jest
grane!- nie wytrzymał Spyke. Rozglądał się nerwowo. Patrzył na
twarze „braci- mutantów".
Mieli na
nich jakby wyryte jedno słowo: śmierć dla przeciwników.
X-meni
nimi byli.
-Magnusie…-
szepnął Charles widząc swojego przyjaciela. Jedna rzecz tylko go
zdziwiła. Eric nie miał na głowie swojego kasku. A do skroni miał
coś przyczepione. Reszta mutantów wyglądała podobnie.
-Oddział
specjalny ich załatwi…- uśmiechnął się złowrogo jeden z
żołnierzy.
-Oddział
specjalny?- powtórzyła bezgłośnie Alice i Natalie
równocześnie.
Zaczęła
się bitwa.
Jeden z
mutantów zamienił się w stalowego giganta i rozbiegł się w
kierunku Spyke'a. Tamten z przerażenia strzelił kilka kolców
w jego stronę. Te odbiły się od mężczyzny nie robiąc mu żadnej
krzywdy.
Do akcji
wkroczyła Jean. Wzniosła niebiesko- włosego i rzuciła nim o
ścianę. Mężczyzna zsunął się powoli zostawiając wgniecioną,
stalową ścianę.
Magneto
poprzez swoją mutację uniósł sprzymierzeńca i zabrał go
za innych „żołnierzy". Zaraz zza niego wyskoczyło kilkunastu
innych mutantów.
-Kłopoty…-
mruknęła Wolfsbane i zmieniła się w wilka.
Każdy
X-men przygotował swoją moc na pełny wycisk.
Przed nimi
ustawili się w rzędzie mutanci.
Jeden miał
dosyć dziwny strój, ale zaraz buchnął ogień. On go
opanował i spowodował, że wyglądał on jak wściekły lew.
Drugi
skupiał się mocno. Jakby chciał wytworzyć coś zupełnie nowego.
Trzecią
była Ann- siostra Alice. Stała ona dokładnie naprzeciwko swojej
rodziny.
-Ann,
dlaczego to robisz!- syknęła Alice. Gdyby tylko wiedziała o
niezwykłych zdolnościach swojej młodszej siostry.
Ann
patrzyła na nią bez życia. Potem przeniosła wzrok na stos
skrzynek poukładanych obok niej. Dotknęła ich. Te natychmiast
zamieniły się w przezroczystą ciecz. Było jej naprawdę dużo.
Obok niej
stał chłopak, który zachowywał się absolutnie cicho. Nic
nie robił, tylko stał i patrzył na bandę X-men'ów. Jakby
wyczekiwał.
Każdy
mutant po kolei przygotowywał swoje moce.
-Kłopoty…-
powtórzył po Rahne Berzerker.
„Musicie
zdjąć im klipsy!" rozkazał profesor w umysłach X-men'ów.
Teraz
dopiero zauważyli u wrogów maszyny na skroniach.
-Jasne…
betka…- mruknął bez przekonania Bobby.
Zamroził
pierwszego, lepszego z brzegu.
Reszta
uważała to za znak do rozpoczęcia bitwy.
Płomienny
lew popędził w stronę kilku wychowanków Xavier'a. Alice
natychmiast zareagowała i strzeliła hektolitrami wody w stronę
ognia. Natychmiast zgasł.
Po chwili
oberwali oni strumieniami wody, które były w kształcie
kilkunastu węży.
-Twoja
siora panuje nad tą cholerną wodą!- ryknął bez cenzury Spyke.
Starał się strzelił w nią kilkoma kolcami. Nie trafił.
Scott i
Berzerker wysunęli się na przód powalając z nóg
wszystko, co napotkało ich na drodze. W końcu trafili na
skupiającego się młodziaka.
-Uspokój
się, chcemy pomóc…- zaczął pokojowo Cyklop.
Od strony
bruneta zaczęło dochodzić światło. Ogromne. Powiększało się
ono z każdą chwilą.
-Eee…
chyba trafiliśmy pod zły adres…- jęknął Berzerker.
Światło
wydobyło się ze środka chłopaka. Oślepiło ono nie tylko Cyklopa
i Ray'a, ale i kilku innych mutantów znajdujących się w
pobliżu.
-Ałaaa!
Moje oczy!- ryknęła Natalie i ześlizgnęła się ze ściany, na
której przed chwilą wisiała w ucieczce przed płomienną
panterą.
Jean
odrzuciła mistrza ogniowych sztuczek na sporą odległość w wyniku
czego podzielił on los swojego blaszanego kolegi. Zdjęła z kilku
nieprzytomnych już wrogów klipsy.
-Headacher…dopnij
swego…- mruknął cicho Magneto.
Chłopak
uśmiechnął się chciwie, pokiwał potwierdzająco głową.
Podszedł bliżej wszystkich mutantów.
Otworzył
usta. Wszyscy, prócz tych mutantów z klipsami, zaczęli
łapać się za głowy i zwijać się z bólu na podłodze.
Żołnierze,
którzy na ich nieszczęście, także przebywali w tym
pomieszczeniu, ledwo wytrzymywali promieniowanie, jakie dostawali
prosto do głowy.
