ODCINEK II: ZŁOŚĆ I AGRESJA

Amber obudziła się bardzo wcześnie. Nie wiedziała, która jest godzina – tylko dwie czy trzy osoby na całej łodzi posiadały jeszcze działające zegarki. Jay w każdym bądź razie jeszcze spał, mały Bray też. Podeszła do prowizorycznego łóżeczka dziecięcego, które naprędce udało im się sklecić z Salene tuż przed wypłynięciem. Jej synek miał zamknięte oczka – pewnie mu się coś śniło, bo zabawnie zmarszczył nosek… zupełnie tak, jak dawniej miał zwyczaj robić jego ojciec…

Amber zakręciło się w głowie, pomyślała, że musi natychmiast wyjść na świeże powietrze. Po wyjściu na schodki prowadzące na boczny pokład poczuła smagające jej twarz zimne, wilgotne powietrze. Nigdy jeszcze nie znalazła się tak wcześnie rano na pełnym morzu, nie miała zielonego pojęcia, jaka pogoda panuje na oceanie tuż po wschodzie słońca. Usiadła na ławeczce, oparła się wygodnie o burtę i owinęła ramiona jakimś starym kocem, który znalazła koło ławki.

Z tego miejsca widziała jedno z okienek sterowni – Ram, który miał przejąć wartę po Jacku około czwartej nad ranem, chrapał smacznie w fotelu. Amber miała nadzieję, że nie zapomniał o włączeniu autopilota.

Westchnęła. Tej nocy śniły jej się dziwne sny. W tej chwili już nic nie pamiętała, ale pamiętała, że były dziwaczne, nie przerażające, ale jakieś takie… nie umiała bliżej tego określić. Przeczuwała, że wkrótce coś się stanie – coś raczej dobrego, przyjemnego, ale co to by właściwie mogło być…?

-Dzień dobry, Amber – usłyszała cichy głos. Drgnęła. Kilka metrów od niej stała Trudy. Wyglądała na zaspaną, włosy miała w nieładzie, ale przynajmniej założyła ciepły płaszcz.

-Hej, Trude. – uśmiechnęła się nieśmiało i zrobiła jej miejsce obok siebie na ławce.

-Widziałam, jak wychodziłaś ze swojej kabiny… - powiedziała Trudy, siadając obok niej. – Czy coś się stało?

Była autentycznie zatroskana. Amber przypomniały się czasy, kiedy to były z Trudy najlepszymi przyjaciółkami na świecie. A potem… zaczęły kłócić się o chłopaka. O Jaya. Może nadszedł już czas, aby wszystko między nimi wróciło do normy?

-Nic się nie stało – powiedziała powoli. – To po prostu ta cała idiotyczna sytuacja. Uciekając przed jednym niebezpieczeństwem, być może trafimy prosto w inną pułapkę…

-Amber. – Trudy przerwała jej stanowczo. – Nie nabierzesz mnie. Przecież wiem, że tak naprawdę nie o to ci chodzi.

Przez krótką chwilę dziewczyny patrzyły sobie w oczy i to wystarczyło, aby każda z nich zrozumiała, że ta druga nigdy nie przestała być jej przyjaciółką.

-Chodzi o Braya, prawda?

Amber spojrzała na nią ze zdziwieniem.

-Jak to: o Braya? Z Brayem wszystko w porządku, śpi teraz w swoim łóżeczku…

-Miałam na myśli jego ojca – wyjaśniła cicho Trudy.

W Amber nagle coś wstąpiło. Zrzuciła z siebie koc, podniosła się z ławki i warknęła do Trudy z wściekłością:

-Trudy, Bray nie żyje! Nawet ja już to zrozumiałam! Więc może wszyscy przestaniecie wreszcie pytać mnie, jak się czuję i w ogóle wspominać o nim w mojej obecności!

-Dlaczego wszyscy muszą się kłócić ze wszystkimi?

To pytanie zadała Lottie następnego ranka swojej ciemnowłosej starszej koleżance.

-Kłócić? Kto się tutaj kłóci? – zapytała ją May ze szczerym zdziwieniem.

Teraz z kolei Lottie uniosła w zdumieniu brwi.

-Nie wiesz? No, na przykład Jay i Amber. Wczoraj wieczorem krzyczała coś do niego na bocznym pokładzie, potem wyszarpnęła mu małego Braya i odeszła.

May spróbowała ukryć szelmowski uśmiech.

-Albo Ebony i Slade. Też ich wczoraj widziałam. Ebony chyba była dosyć wściekła.

-Ona przeważnie jest wściekła – zauważyła brunetka, myśląc jednocześnie, że gdyby przypadkiem ta para ze sobą zerwała, atmosfera na łodzi stałaby się nie do zniesienia.

-Gel też kłóci się ze mną – kontynuowała Lottie. – Przeniosła się do mojej kabiny, bo podobno u niej okno było nieszczelne czy coś. Wszędzie rozrzuca swoje ubrania i kosmetyki, a gdy tylko ośmielę się zwrócić jej uwagę… Nie wiem, jak mogłaś o tym wszystkim nie wiedzieć, w końcu ta łódź nie jest taka wielka jak Titanic!

Na myśl o Titanicu May wzdrygnęła się. To nie była chwila odpowiednia na wspominanie tej tragedii.

-Staram się nie mieszać w sprawy, które właściwie mnie nie dotyczą – wyjaśniła dziewczynce.

Zapadło milczenie. Słychać było tylko brzęki naczyń dochodzące z mesy.

-Czy ty też się z kimś kłócisz, May?

Starsza dziewczyna spłonęła rumieńcem.

-Staram się nikomu nie wchodzić w drogę - mruknęła. Mimo woli przed oczami przesunął jej się obraz jedynego chłopaka, jakiego kiedykolwiek kochała, a który nigdy prawdopodobnie nie kochał jej - i już nie będzie miał szansy pokochać.

-Hej – Ruby nieśmiało wsunęła głowę do pomieszczenia kuchennego. – Czy miałybyście coś przeciwko temu, żebym wam pomogła?

Salene wychyliła się ze spiżarni – która, na szczęście, była dobrze zaopatrzona – z paterą pełną bananów w rękach.

-Jasne! Im więcej rąk do pomocy tym lepiej. Ciężko jest przygotowywać jedzenie dla tej całej bandy… - dodała żartem.

-Niewdzięczników – dokończyła Ruby, uśmiechając się ponuro i siadając na jednym z krzeseł przy stole.

Salene spojrzała na nią ze zdziwieniem. Usiadła naprzeciwko niej i zapytała:

-Wszystko w porządku, Ruby? Nie wyglądasz najlepiej.

Długowłosa dziewczyna skrzywiła się.

-Możemy pomówić o czymś innym niż moje samopoczucie? – mruknęła niezbyt przyjaznym tonem.

-Oho – mruknęła May, wchodząc nieoczekiwanie do pomieszczenia. – Skąd ten humor? Okres ci się zbliża czy co?

Ruby spojrzała na nią z wściekłością w ładnych, zielonych oczach.

-Zostawcie mnie w spokoju! Naprawdę nie macie już nic innego do roboty!

I wyszła z mesy, trzaskając drzwiami.

Salene i May obie uniosły brwi.

-Boże, od kiedy to ona jest taka humorzasta! – May wzruszyła ramionami, a Salene zaczęła się zastanawiać, czy to czasem nie ma czegoś wspólnego ze Slade'm i Ebony…

-Ram! Hej, Ram!

Jack bezskutecznie potrząsał swoim śpiącym kolegą.

-Ej, ty! Ram! No obudź się!

Ciemnowłosy były Techno mruknął coś niezrozumiale, po czym przetarł zaspane oczy i w końcu je otworzył.

-Co jest? – mruknął.

-Miałeś trzymać wartę, a nie spać!

Ram zakrył sobie twarz rękami; słońce niemiłosiernie go oślepiało.

-Czemu jesteś taki wściekły? Wyluzuj, tutaj nie ma gór lodowych ani innych statków, na które moglibyśmy wpaść. – W jego głosie słychać jednak było trochę skruchy.

-Mówisz, że mam wyluzować! – Jack przewrócił oczami. – Włączyłeś chociaż autopilota?

Obaj chłopcy rzucili okiem na całą aparaturę i tablice kontrolne.

-Oczywiście! – powiedział Jack z sarkazmem. – Nie włączyłeś.

W drzwiach pojawiła się blond głowa Jaya.

-Co się dzieje, chłopcy? – zapytał z szerokim, typowym dla siebie uśmiechem na twarzy.

-Nie wiemy gdzie jesteśmy! – wybuchnął Jack. – To się stało! Ten kretyn zasnął, nie włączywszy autopilota!

-No no, tylko nie kretyn! – obruszył się Ram. – Kretynem to ja na pewno nie jestem!

-Kurczę, ludzie, uspokójcie się! – Jay uniósł ręce w bezradnym geście. – Nie możecie po prostu spróbować wrócić do poprzedniej pozycji, zanim się tutaj nawzajem pozabijacie?

-GPS nie działa – warknął rudowłosy chłopak. – To samo z radarem i jeszcze kilkoma innymi przyrządami…

-No tak… - Jay z zafrasowaniem podrapał się po głowie. – Słuchajcie, chłopcy, czy to naprawdę ma znaczenie, w którą stronę popłyniemy? I tak nie mamy map… nie wiemy, co jest na wschodzie, na północy czy na południu, nie znamy współrzędnych! Wszędzie możemy znaleźć jakiś ląd.

-Albo i nie – zauważył sceptycznie Jack. Nadal był wściekły.

-Jay ma rację – odezwał się cicho Ram.

-Wiem, Jack, że marzyło ci się Las Vegas, ale chyba będziesz musiał się obejść. – Blondyn próbował obrócić wszystko w żart. Jack nie wydawał się jednak rozbawiony.

-Jasne – mruknął ponuro, kopnął szafkę, na której stał ekran zepsutego radaru i wyszedł ze sterówki.

-Nie jest zbyt zadowolony – powiedział Ram po chwili.

-Mania geniusza – stwierdził krótko Jay, wzruszając ramionami.

Przez większą część nocy Ellie spała dobrze. Dopiero rankiem obudziły ją hałasy dochodzące z mesy i skrzypienie drewnianych desek pokładu. Domyśliła się, że musi już być dość późno, gdyż w kabinie nie było Jacka – a, jak sądziła, raczej nie zrywałby się on z łóżka bladym świtem, zwłaszcza po połowie nocy spędzonej na warcie.

Podniosła się z łóżka, lecz gdy tylko postawiła stopy na podłodze, poczuła mdłości i zawroty głowy. Przed oczami przelatywały jej różnokolorowe mroczki. Czym prędzej złapała się jakiegoś uchwytu wystającego ze ściany i zamrugała kilka razy oczami. Mogła już widzieć, ale nadal było jej niedobrze. Jednym szarpnięciem otworzyła niewielki bulaj, wychyliła się na zewnątrz i pozwoliła, by słone morskie powietrze owiało jej twarz. Poczuła się lepiej.

Drzwi do kabiny otworzyły się nagle, a potem zamknęły z hukiem. Ellie odwróciła się, przerażona, w tym kierunku.

-Jack! – zawołała, z lekką pretensją w głosie.

-Co? – zapytał rudowłosy chłopak, starając się, by jego głos nie brzmiał ostro.

-To ty mi powiedz – zażądała, widząc jego skrzywioną twarz.

-Ten idiota, Ram – mruknął Jack, po czym klapnął na łóżko. – Przez niego nie wiemy, dokąd płyniemy.

-Jak to? – zapytała ciekawie Ellie, siadając obok niego. Nie zdawała się zbytnio martwić tą wiadomością.

-Normalnie! Zasnął na swojej warcie! Cholerny kretyn – wymruczał.

-Jack, czemu ty go tak nie lubisz?

Spojrzał na nią z oburzeniem.

-JA go nie lubię! – Zmieszał się trochę. – A zresztą, co to ma do rzeczy? Spieprzył sprawę… geniusz komputerowy…

Ellie wzięła kilka głębokich oddechów, po czym powiedziała niemal ze zrozumieniem:

-Rozumiem cię. Ta łódź jest trochę za mała dla was dwóch, prawda?

Nie odpowiedział; gapił się tylko na nią jak na przybysza z innej planety.

-Ej, nie przejmuj się. – Cmoknęła go w policzek. – Dla mnie zawsze będziesz jedyny i najważniejszy, i w ogóle najlepszy…

-Ellie, cholera, nic nie rozumiesz! Co mnie obchodzi cały ten Ram, jego umiejętności wcale nie… Ellie?

Dziewczyna w międzyczasie zrobiła się biała na twarzy. Szybko podbiegła do wciąż otwartego bulaju i w okamgnieniu zwróciła do morza resztki wczorajszej kolacji.

-Hej, Ellie, wszystko w porządku?

Odwróciła się, nadal była kredowobiała. Zobaczyła niepokój na jego twarzy. – Wiesz, chciałem ci po prostu wyjaśnić…

-Rany, Jack, przestań już – przerwała, wymijając go, by dotrzeć do drzwi wyjściowych z kabiny.

-Hej, gdzie idziesz? – zawołał za nią.

-Porozmawiać z kimś normalnym! – usłyszał jej coraz bardziej odległy głos.

Amber widziała ze skrzydła mostka, jak Ellie wybiega ze swojej kabiny, a następnie znika gdzieś wewnątrz głównej nadbudówki. Chwilę później w progu stanął Jack. Popatrzył chwilę, podrapał się po głowie, ale zamiast pobiec za swoją dziewczyną, po prostu wrócił do ich wspólnej kabiny. Amber uśmiechnęła się lekko. Ci dwoje byli ze sobą już szmat czasu, a jednak po raz pierwszy była świadkiem ich kłótni.

Sprawy między nią a Brayem miały się inaczej. Dwie ogniste osobowości zawsze obiecywały dużo emocji, a także krzyków i kłótni. Kłócili się niekiedy także zanim zostali parą. Zawsze jednak godzili się, wracali do siebie i jedno przyznawało rację drugiemu. To zabawne, że widok Ellie gwałtownie wybiegającej z kabiny jej i Jacka przypomniał jej ich kłótnię w obozie Naturalnych…

„Nie wolno ci tu wchodzić! Wynoś się stąd!" krzyknęła ostro.

„Świetnie!" – odwarknął Bray. „Wyrzuć mnie stąd! I tak będę tu wracał, dopóki ze mną nie porozmawiasz. Chyba chcesz mieć mnie tu martwego, Amber".

Żaden problem!" odgryzła się.

Pozostała w myślach przy tym momencie, kiedy to po długim czasie spotkali się w obozie Naturalnych. Wtedy zachowała się wobec niego niezbyt miło. Po pewnym czasie, gdy już znowu byli razem, śmiali się z tego, ale teraz, kiedy Amber na nowo utraciła Braya – i tym razem na dobre – zaczęła się zastanawiać, co by było, gdyby wtedy sprawy potoczyły się inaczej. Nie byłoby na świecie małego Braya – Wybrańcy prawdopodobnie przejęliby kontrolę nad miastem – inwazja Technosów prawdopodobnie zakończyłby się całkiem inaczej. A ona, czy byłaby teraz z Jayem? Może zostałaby z plemieniem Naturalnych w lasach poza granicami Miasta? A może ona i Pride… może Pride nadal by żył? Może nie musieliby teraz uciekać z miasta… może…