ODCINEK III: SZCZEROŚĆ
Ellie miała szczęście: Amber nie poszła jeszcze na śniadanie. Siedziała na bocznym pokładzie, na słońcu, i czytała jakąś książkę.
-Hej – powiedziała Ellie niepewnie. Amber spojrzała na nią i uśmiechnęła się. – Mogę usiąść?
-Jasne. – Amber zrobiła jej miejsce na ławce, od razu myśląc sobie, że ma nadzieję, iż ta rozmowa nie okaże się przykra, jak jej poranna „pogawędka" z Trudy. – O czym chcesz pogadać?
Ellie uśmiechnęła się nieśmiało.
-A skąd wiesz, że akurat chcę pogadać?
Amber roześmiała się, starając się, aby jej śmiech brzmiał beztrosko i radośnie.
-Zgadłam. Nie obraź się, ale nie wyglądasz ostatnio zbyt kwitnąco.
-Amber… jeśli nie masz nic przeciwko, przejdę od razu do rzeczy. – Ellie błagalnie spojrzała jej w oczy. – Chciałam z tobą pogadać, bo… - Amber przyglądała jej się z zaciekawieniem. – Chodzi o to, że… jak spodziewałaś się dziecka, to skąd wiedziałaś, że no…?
Starsza dziewczyna patrzyła na nią, jakby nie wierzyła własnym uszom.
-Ellie, jesteś w ciąży! – zapytała, zaskoczona.
Spłonęła rumieńcem.
-Nie wiem... Tak mi się wydaje – przyznała, wbijając wzrok w podłogę. – Od ponad tygodnia źle się czuję rankami i… wiesz – mówiła coraz ciszej i Amber trudno było wyłowić jej słowa z wszechobecnego szumu fal. – To chyba… co o tym myślisz?
Amber energicznie pokiwała głową i uściskała koleżankę gorąco.
-Ellie, to wspaniale! Moje gratulacje!
-Dzięki. – Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
-Czy Jack wie?
Pokręciła głową, jeszcze bardziej czerwona.
-Mmm... nie... nie jestem pewna, jak on to przyjmie.
Zapadła cisza.
-Jak to? Coś nie w porządku między wami? – zapytała w końcu Amber.
-Niee, coś ty. Wszystko okej. Tylko... wiesz, on sam często zachowuje się jak takie małe, samolubne dziecko.
-Taak... – Amber zachichotała. – Szczerze mówiąc, nie za bardzo wyobrażam sobie jego jako ojca.
Na śniadanie poszły razem, prawie płacząc ze śmiechu.
-Czy mogę prosić wszystkich o uwagę? – zapytał Jay wstając, gdy śniadanie dobiegało już końca.
Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu. Rozmowy przy wszystkich stolikach umilkły, Jack dłubał widelcem w bułce i starał się nie zwracać uwagi na siedzącego obok niego Rama.
-Będę mówił krótko – zaczął. – Plany się zmieniły. Nie płyniemy już... tam, gdzie zamierzaliśmy płynąć na początku.
Nikt nie zdawał się być tym specjalnie zmartwiony czy w ogóle poruszony. Ellie spojrzała na naburmuszonego Jacka.
-I co z tego? – zapytała ostrożnie. Nie mogła już doczekać się końca śniadania, by podzielić się z chłopakiem radosną – chyba – nowiną. Kilka osób pokiwało głowami, chyba wszyscy mieli podobne zdanie na ten temat.
-Och, nic, nic. – Jay uśmiechnął się. – Chciałem was tylko poinformować, że nie wiemy, jak daleko znajduje się najbliższy, hm, bezpieczny ląd. To wszystko.
-Bunt nie wybuchnie, kapitanie – zapewniła go ze śmiechem Salene.
-Najważniejsze, że w ogóle płyniemy – dodała Trudy, jednocześnie próbując zmusić Brady do przełknięcia jeszcze jednej łyżki kaszki. – Jeszcze.
-Jasne – mruknął Jack. Przemowa Jaya rozeźliła go na nowo. Odłożył widelec na talerz, mruknął „dziękuję" i wyszedł z kuchni. Po chwili dało się słyszeć jego kroki na schodach prowadzących na mostek.
Jay z westchnieniem usiadł na swoim miejscu przy stoliku, który dzielił z Amber. Dziewczyna, ubrana w seledynowy skórzany top i czarne, również skórzane spodnie, poiła siedzącego na jej kolanach Braya juniora ciepłą herbatą z butelki.
-Dobrze, że im powiedziałeś – stwierdziła, uśmiechając się do niego ciepło. Jej nastroje zmieniały się jak przysłowiowa chorągiewka na wietrze; zdawała się już zapomnieć o ich wczorajszej prawie-kłótni.
Nie na tyle jednak, by z nim o tym szczerze porozmawiać.
-Nie robi im to wielkiej różnicy – odparł, również się uśmiechając.
-Na razie nie – zgodziła się, biorąc wolną ręką kawałeczek chleba i wkładając go sobie do ust. – Ale gdyby potem coś poszło nie tak, lepiej, że od początku byłeś z nimi szczery.
-Szczerość jest zawsze najlepsza – powiedział cicho Jay.
Po śniadaniu Ellie wyszła z mesy w całkiem dobrym nastroju. Jack znowu wkurzył się na Jaya, tak, to prawda – ale ona teraz zamierzała przekazać mu nie byle jaką nowinę, która zupełnie zmieni patrzenie na świat. Teraz jej rudowłosy chłopak nie będzie już w ogóle miał ochoty na dziecinne kłótnie z Ramem ani w ogóle z nikim innym. Taką przynajmniej Ellie miała nadzieję.
Weszła wąskimi schodkami na górę i pchnęła ciężkie drzwi sterówki. Jack klęczał na podłodze i grzebał śrubokrętem w jakiejś wielkiej skrzynce pełnej kolorowych kabelków. Dziewczyna uśmiechnęła się i przyklęknęła obok niego, bo nagle znów zaczęło kręcić się jej w głowie.
-Hej, Jack – powiedziała pogodnie.
Chłopak upuścił śrubokręt, który wpadł do owej dziwnej skrzynki – musiał wcześniej nie zauważyć obecności swojej dziewczyny – i spojrzał na nią z bardzo dziwnym wyrazem twarzy.
-Hej – westchnął i natychmiast wrócił do swojego zajęcia, którym aktualnie było wyławianie śrubokrętu z plątaniny przewodów.
-Co robisz? – zapytała Ellie wesoło. Tak naprawdę nie zależało jej na tym, żeby wiedzieć, do czego służy skrzynka z przewodami, ale od czegoś musiała zacząć rozmowę.
-Staram się naprawić radar – wyjaśnił chłopak, nie odrywając się od pracy. Na jego czole błyszczały kropelki potu.
Ellie zajrzała mu przez ramię.
-I... chyba niezbyt ci to wychodzi, co?
Spojrzał na nią, zrezygnowany.
-Co masz przez to na myśli?
-No wiesz... – Ellie zastanowiła się chwilkę. – Zawsze byłeś dobry w robieniu planów, rysunków i tak dalej, ale nigdy w ich praktycznym wykorzystaniu.
-Słucham? – Patrzył na nią zdezorientowany, nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
-Myślę, że naprawa tego... radaru to naprawdę dobry pomysł – powiedziała szybko, aby go udobruchać. – Ale może powinieneś poprosić kogoś o pomoc?
-Czy masz na myśli to, że... – Był coraz bardziej poirytowany. – Uważasz, że nie poradzę sobie sam? A kto skonstruował filtr do wody? A turbinę? Kto...
-Właściwie... – Ellie chciała powiedzieć, że większą część pracy przy budowie tych dwóch urządzeń wykonał Dal, ale wiedziała, że to tylko pogorszy sprawę. Wstała. – To nie ma sensu! – warknęła sama do siebie.
-Hej, CO nie ma sensu? – zawołał Jack, ale Ellie nie było już w sterówce.
Ruby stała na pokładzie twarzą do morza, oparta o burtę, i wymiotowała, przeklinając w myślach. Gdy wstała, było jej tylko niedobrze, ale już gdy zjadła dwie kromki chleba na śniadanie, musiała szybko wybiec na zewnątrz. Z tego, co było jej wiadome o ciążach, orientowała się, że taki stan rzeczy może trwać jeszcze nawet trzy miesiące. To wpędzało ją w jeszcze gorszy nastrój – o ile to w ogóle możliwe.
-Choroba morska... kochanie? – usłyszała nagle jadowity głos.
Odwróciła się gwałtownie, zasłaniając usta ręką.
-Nie udawaj, że cię to obchodzi, Ebony – odpowiedziała zimno, jednocześnie myśląc, prawie z satysfakcją: „Gdybyś wiedziała, ty wiedźmo... gdybyś wiedziała...".
-A ty nie udawaj takiej twardej.
Zamilkły, mierząc się wrogimi spojrzeniami.
-Wiem, że coś kombinujesz – powiedziała niespodziewanie Ebony oskarżycielskim tonem. Ruby zrobiło się zimno.
-Przepraszam? Zdawało mi się, że to ty jesteś tą osobą, która ciągle coś knuje – odparła spokojnie.
-Może cię jeszcze spotkać przykra niespodzianka – warknęła ciemnowłosa dziewczyna. – Lepiej trzymaj się z daleka od Slade'a.
-Och, naprawdę? – Ruby starała się zachować zimną krew, chociaż w głowie jej się kręciło, a w żołądku nadal przewracało. – A co mi zrobisz?
-Slade jest mój – oznajmiła Ebony, ignorując jej pytanie. – Mój, łapiesz? I tak już zostanie.
Odwróciła się na pięcie i odeszła, a Ruby zrozumiała, że musi jak najszybciej zapomnieć o facecie, który tak nikczemnie ją porzucił, i którego dziecko urodzi za kilka miesięcy. Bo nadal go kochała – i musiała to przed sobą szczerze przyznać.
Ram, wślizgnąwszy się cicho do sterówki, zastał Jacka pochylonego nad rozmontowanym radarem. Odchrząknął.
-Jack – odezwał się, starając się, by jego głos brzmiał pewnie.
Rudowłosy chłopak przewrócił oczami.
-Możemy pogadać później? Jestem zajęty! – warknął.
-Widzę. Widzę też, że nadal się na mnie wściekasz.
Jack nie odpowiedział.
-Słuchaj, stary, to naprawdę nie ma sensu! – kontynuował Ram. – Naprawdę głupio mi, że zasnąłem, ale przecież nic się nie stało! Nie mogło się stać!
Nadal się nie odzywał. Ciemnowłosy chłopak wzruszył ramionami.
-Hej, naprawdę nie chcę się z tobą kłócić. Jesteś świetny w elektronice, moglibyśmy razem wiele zdziałać.
Jack przygryzł wargę.
-Twoja urażona ambicja jest dla ciebie najważniejsza na świecie, mam rację? –Głos Rama brzmiał całkiem przyjaźnie. – Szkoda tylko, że nie chcesz tego szczerze przyznać przed samym sobą.
Ani na chwilę nie przerwał pracy. Ram wzniósł oczy do nieba.
-Amber, mogłabym z tobą chwilę porozmawiać?
Blondynka w węzełkach na głowie, siedząca na słońcu z małym Brayem słodko śpiącym w jej ramionach, roześmiała się.
-Jesteś już trzecią osobą, od której słyszę to tego ranka. Jasne, siadaj.
Ruby zajęła miejsce obok niej. Amber spojrzała na nią współczująco.
-Pewnie nie za dobrze się czujesz, co?
Ruby pokiwała głową.
-Fatalnie. Zwłaszcza do południa... – Zabrakło jej słów. – Masakra.
Młoda matka uśmiechnęła się.
-Nie martw się. Nie ty jedyna na tym statku masz te dolegliwości.
Spojrzała na nią z wielkim zdziwieniem.
-Jak to? Ktoś jeszcze spodziewa się dziecka?
-Tak! Przepraszam, ale nie mogę ci powiedzieć, kto – dodała tajemniczo.
Ruby uniosła brwi. Nagle do głowy przyszła jej Ebony.
-Ale chyba nie ty!
-Nie, nie! – Amber zaprzeczyła ruchem ręki. – Jedno dziecko mi wystarczy.
-Taak... nie wiem, jak sobie poradzę, jak moje przyjdzie na świat. – Uśmiechnęła się smutno.
-Hej. – Amber otoczyła ręką jej ramiona. – Niczym się nie martw. Pomogę ci we wszystkim, i jestem pewna, że nie tylko ja.
-Dzięki, Amber. – Uścisnęła ją lekko. – Wiesz... tak dobrze mi się z tobą rozmawia. Tak szczerze. Nigdy jeszcze nie miałam takiej przyjaciółki jak ty.
Obie zamilkły na dłuższą chwilę.
-Powiedziałaś już Slade'owi? – zapytała Amber nieoczekiwanie.
-Nie. Nie zamierzam mu nic mówić.
Spojrzała na nią przelotnie.
-Więc powiesz mu, że czyje to dziecko?
Cisza.
-Nic mu nie muszę mówić.
-Oczywiście, że nie, ale nie uważasz, że szczera rozmowa jest najlepszym rozwiązaniem? – zasugerowała Amber delikatnie.
Ruby siedziała nieruchomo, wpatrując się w niebo tak błękitne, że aż bolało.
-Już nie – mruknęła.
Zamilkła; Amber domyśliła się, że z dalszej rozmowy nic już nie będzie. W duchu śmiać jej się chciało, bo właśnie oto dwie dziewczyny spodziewające się dziecka szukały w niej oparcia. Owszem, ona miała w tym jakieś doświadczenie, ale i tak ją to śmieszyło. Nie wiedziała, co ma zrobić, jak im pomóc. Obu doradzała szczerość, ale chyba żadna nie chciała skorzystać z tej rady. Zamyśliła się. O szczerości mówił też coś Jay po dzisiejszym obiedzie. O co mogło mu chodzić? Przecież niczego przed nim nie ukrywała. Była szczera w stosunku do niego. Prawda?
Wróciła myślami do przeszłości – ostatnio jakoś dziwnie lubiła to robić. Może dlatego, że przeszłość przestała ją aż tak bardzo boleć.
Teraz wspominała tamtą chwilę, kiedy, tak bardzo obawiając się powiedzieć Brayowi o dziecku, szukała pocieszenia u Trudy…
„Nie rozumiesz, prawda?" Amber z westchnieniem pokręciła głową. „Ja muszę mu ufać, a on mnie! On jest tą osobą na świecie, od której najbardziej tego potrzebuję!".
Trudy spojrzała na nią ze smutkiem. „Więc dlaczego nie pójdziesz do niego i mu tego wszystkiego nie powiesz?".
„Nie ma mowy, niby jak mam mu to powiedzieć!" wykrzyknęła blondynka. „Będę miała z nim dziecko!".
Czy teraz Jay był tą osobą, której najbardziej ufała?...
