ODCINEK IV: NOWE ŻYCIE, STARY CHAOS

-Cześć, Amber, cześć, Trudy – mruknęła Ellie, siadając na ławeczce obok wygrzewających się w słońcu dwóch matek. Brady, w słodkiej różowej sukience, słuchała uważnie książeczki czytanej jej przez Trudy, a Bray spał słodko w ramionach Amber. Blondynka tęsknie uśmiechnęła się na ten widok. Matka chłopca spojrzała na nią porozumiewawczo. Ellie z westchnieniem pokręciła głową.

-Próbowałam, ale nie da się z nim dzisiaj rozmawiać. – Rzuciła szybkie spojrzenie na dziewczynę o fioletowych włosach. – Oczywiście, możesz powiedzieć Trudy.

-Ellie będzie miała dziecko! – wypaliła Amber, którą już od dawna korciło, żeby poinformować o tym swoją najlepszą przyjaciółkę.

Trude rozpromieniła się.

-To wspaniała wiadomość! Moje gratulacje!

-Dzięki. – Blondynka uśmiechnęła się nieśmiało.

-Dobrze by było, żebyśmy dotarli do jakiegoś lądu – westchnęła Amber.

Trudy pokiwała głową.

-Woda się kończy. Jedzenia też niewiele już zostało.

-Mam dosyć tego pływania – mruknęła Ellie.

Na horyzoncie pojawił się Ram.

-Witam, moje drogie panie – zażartował, opierając się o burtę w ich pobliżu. – O czym to tak dyskutujecie przed obiadem?

-O niczym, co dotyczyłoby ciebie – odpowiedziała mu słodko Amber. Ellie, mimo tego całego stresu i presji, jaką na sobie odczuwała, roześmiała się serdecznie.

-Och. – Ram udał urażonego. – Z ludźmi na tej łodzi po prostu nie da się gadać!

-Och, nie przejmuj się nimi! – Trudy wstała i podeszła bliżej do niego. – Ze mną zawsze możesz porozmawiać!

-Naprawdę? – Chłopak starał się ukryć zdziwienie.

-Jasne – odparła Trude z szerokim uśmiechem i oboje, gawędząc, odeszli na boczny pokład.

Amber uniosła wysoko brwi.

-Rany, ta to dopiero jest pewna siebie – mruknęła.

-Ech, też chciałabym taka być... – Ellie pokiwała głową, a potem nagle dodała: - Chyba nie myślisz, że ona... znajduje się pod czyimś... wpływem?

Dziwne zachowanie Trudy, kiedy to została, w pewnym sensie, opętana przez Strażnika i jego Wybrańców, znane było Amber tylko z opowiadań, potrafiła jednak rozpoznać, czy jej przyjaciółka działa z własnej woli czy pod presją.

-Niee – z przekonaniem pokręciła głową. – Chociaż... nie wydaje ci się to dziwne: Trudy i Ram?

Obie roześmiały się serdecznie – nie po raz pierwszy tego ranka.

-Jack jeszcze o niczym nie wie, a moje życie już rozleciało się na kawałki – westchnęła Ellie, nagle zmieniając temat. – Totalny chaos.

-Wiem, jak się czujesz. – Amber współczująco objęła ją ramieniem. – Na początku ciąży i mnie tak się wydawało. Zobaczysz, że ci to przejdzie. Jeszcze będziecie z Jackiem bardzo, bardzo szczęśliwi.

Z westchnieniem zwróciła twarz ku wschodowi, nie mówiąc nic więcej. Ellie odwróciła wzrok, myśląc, iż ona jest przynajmniej na tyle szczęśliwa, że jej dziecko będzie miało ojca...

-Czy mogłabyś podać mi moją długą różową spódnicę, tę z falbankami? – zapytała Gel pretensjonalnym tonem, strojąc różne miny przed lustrem, ubrana tylko w stanik i halkę.

Lottie wzruszyła ramionami i beznamiętnie rzuciła jej wskazaną część garderoby.

-Ej, ostrożnie! – oburzyła się Gel, prawie potykając się, gdy chciała chwycić spódnicę w powietrzu.

Lottie przewróciła oczami. Gel denerwowała ją właściwie od zawsze, ale ostatnimi czasy, gdy modnisia chciała zrobić z niej swoją pokojówkę, ledwo mogła wytrzymać w jej towarzystwie.

-Och, uspokój się, Gel, to tylko spódnica!

-To moja ulubiona spódnica – poprawiła Gel ostro, przymierzając pstrokaty kapelusz i cmokając z niezadowoleniem.

-Ciekawa jestem bardzo, jak to się stało, że pozwolili ci wziąć całą tę garderobę – mruknęła Lottie, z niechęcią przerzucając stertę pstrokatych T-shirtów z dużymi dekoltami.

Gel spojrzała na odbicie młodszej koleżanki w lustrze.

-Kochana, albo jestem ja z moją garderobą, albo nie ma mnie w ogóle – powiedziała, wydymając wargi.

Lottie bezsilnie opadła na koję. To całe „nowe życie" nie zaczęło się dla niej ciekawie. Marzyła tylko o tym, żeby jak najszybciej dotarli do jakiegoś lądu.

-Czasami zastanawiam się, co bym teraz robił, gdyby nie stało się to wszystko.

Trudy z fascynacją wpatrywała się w zadumaną twarz Rama.

-Gdybyś nie został Techno? – zapytała ostrożnie.

-Nie... – Chłopak pokręcił głową, spoglądając w jej duże, ciemne oczy. – Gdyby nie wirus. No, nie dziw się tak – dodał z uśmiechem, widząc niedowierzanie na jej twarzy. – Nie jestem już diabolicznym przywódcą Technosów, jestem zwykłym śmiertelnikiem. – Trude roześmiała się nienaturalnie. – Też tęsknię za starym życiem... za moją rodziną... – Oboje spoważnieli. Ram zamilkł, jakby zaskoczony powagą sytuacji.

-Pewnie poszedłbyś na uniwersytet – roześmiała się Trudy, pragnąc rozładować napięcie. – Zostałbyś drugim Billem Gatesem... o ile już nim nie jesteś!

-Nie wiedziałem, że oprócz mnie ktoś jeszcze pamięta jego nazwisko. – Ram uśmiechnął się lekko.

-Takich ludzi się nie zapomina. – Trudy położyła rękę na jego ramieniu, zmuszając go, by spojrzał jej w oczy. – Takich jak on i takich jak ty...

-Kiedy nareszcie dotrzemy do tej szczęśliwej wyspy, czy o czym tam wszyscy marzą... – Ram pogładził palcem jej policzek – zejdziesz na ląd razem ze mną?

Czy to nie jest już druga osoba wspominająca „Titanica" w czasie tej podróży?

Trudy uśmiechnęła się leciutko.

-Tak... – szepnęła.

Lex samotnie stał na dziobie. Po raz pierwszy od opuszczenia miasta – a najprawdopodobniej też po raz pierwszy w życiu – dopadły go wspomnienia. Stał przy burcie i patrzył w głąb morza – i tak nadeszła chwila refleksji.

Myślał o tym, jakie do tej pory było jego życie, jakim był człowiekiem, co robił. Myślał o Zandrze – o tym, jak ją potraktował, jak skrzywdził... a także o swoim bólu po jej śmierci. Co właściwie czuł do Zandry? Raczej nie miłość, ale musiało to być coś silniejszego od zwykłego pożądania. W innym wypadku nie czułby tego, co czuł, gdy umarła. Ona i ich nienarodzone dziecko...

Potem była Tai-san, jego druga żona. Choć od tamtej pory minęło już tyle czasu, nadal uważał, że to miłość jego życia. Choć ich związek nigdy nie należał do łatwych, wraz z jej zniknięciem umarła jakaś część jego. To było śmieszne, nigdy by nie posądził siebie o taką wrażliwość.

No i Siva... kochał ją, był tego pewien. Nie tak bardzo, jak kochał Tai-san, ale jego zdaniem to też była prawdziwa miłość. Siva wbrew pozorom była egoistyczna i nieporadna, ale te dwie cechy podobały mu się u niej. Choć ich związek opierał się głównie na niedomówieniach i przerywany był pasmami kłótni i zdrad – głównie z jego strony – Lex czuł, że mógłby to naprawić, gdyby zostało im dane więcej czasu. Przypomniał sobie te chwile, które spędził przy jej grobie, płacząc.

Ebony, Ruby, May... o nich wolał już w ogóle nie myśleć. Z tą pierwszą była to już odległa przeszłość i choć oboje już o tym zapomnieli, Lexowi nadal głupio było przebywać samemu w jej towarzystwie. May chyba pałała do niego silnym uczuciem – czymkolwiek to uczucie było – ale platoniczna miłość do Pride'a chyba zupełnie je zabiła. Ruby bardzo go pociągała, ale za bardzo ją lubił, żeby ją skrzywdzić. Ona też zdawała się nie mieć za bardzo ochoty zacieśniać kontakty między nimi.

To wszystko przytłaczało go tak, że ledwie sobie z tym radził. Spojrzał jeszcze raz w odmęty oceanu – wyglądały ponętnie, ale nie zamierzał jeszcze ze sobą kończyć.

Wielki Lex nie poddaje się tak łatwo.