ODCINEK V: WYSPY MARZEŃ

Jay odchrząknął nieśmiało, stając w drzwiach mesy, w której Amber karmiła małego Braya.

-Amber, mogę cię o coś zapytać?

-Strzelaj – odparła, nie podnosząc wzroku skupionego na dziecku pijącym mleko z butelki.

Chłopak usiadł na krześle naprzeciwko niej.

-Jesteś... zła na mnie?

Rzuciła mu przelotne spojrzenie.

-Niee, niby czemu miałabym być?

Blondyn nerwowo przełknął ślinę.

-Za to wczoraj. Wiesz, na pokładzie.

-Nana! – zawołał nagle Bray, oznajmiając swojej mamie, że nie chce już więcej mleka. Dziewczyna odłożyła butelkę na stół i położyła rękę na dłoni swojego chłopaka.

-Nie jestem na ciebie zła. Nie mam powodu. Chodzi po prostu o to... – Jay słuchał w milczeniu. – Nie możesz wymagać ode mnie, żebym zapomniała o wszystkim. Ja po prostu już taka jestem.

Smutne myśli powoli opuszczały umysł Lexa. Woda w oceanie stała się jakby mniej niebieska i jakaś taka zamulona. Fale stały się jakby mniejsze, ale za to głośniejsze. Chłopak poczuł mokre krople na swojej twarzy. Z niedowierzaniem podniósł wzrok.

-Hej, ludzie! – wrzasnął nagle. – Ziemia na horyzoncie!

Amber siedziała w mesie z małym Brayem i zastanawiała się, co powiedzieć Jayowi, gdy dotarły do nich słowa Lexa. Oboje nie byli pewni, co o tym myśleć.

-Czy on znowu sobie z nas żartuje? – mruknęła Amber. Oczywiście pierwszym uczuciem, jakiego doświadczyła, była dzika radość, ale utrzymała swoje emocje na wodzy. Nie chciała doznać rozczarowania, gdyby okazało się, że to rzeczywiście głupi żart.

-Chyba nie – stwierdził Jay, wstając i wyciągając rękę ku dziewczynie. – Chodźmy!

-Naprawdę miałaś na myśli to, co mi powiedziałaś… wcześniej?

Trudy oderwała wzrok od kilwateru, który z ciekawością obserwowała przez ostatnie kilka minut.

-Co? – zapytała trochę nieprzytomnie. – Co powiedziałam?

W tej samej chwili dał się słyszeć donośny głos Lexa:

-Hej, ludzie! – Reszta jego słów utonęła gdzieś wśród głośnego szumu fal.

-Coś się stało – powiedział Ram ponuro. – Lepiej chodźmy!

Trudy przytaknęła i razem pobiegli w stronę dziobu, trzymając się za ręce.

-Gel! – zawołała Lottie po kilkuminutowym wyglądaniu przez bulaj ich wspólnej kabiny. – Coś się stało!

-Cooo? – zapytała starsza dziewczyna leniwie, przymierzając chyba dwudziestą z kolei spódniczkę.

-Nie wiem – wyjaśniła szatynka ze zniecierpliwieniem. – Słyszałam, jak ktoś krzyczał, chyba Lex, ale nie dosłyszałam, co.

-Lex? – zainteresowała się Gel.

-Idę tam! – postanowiła Lottie. Szarpnęła drzwi kabiny i wybiegła na zewnatrz.

-Zaczekaj! – zawołała za nią blondynka. – Ja też idę!

-Jack? – Ellie uchyliła drzwi kabiny. – Dobrze, że tu jesteś. Musimy porozmawiać.

-Okej – rzucił, odkładając komiks, który właśnie czytał. Ellie usiadła obok niego na koi.

-Widzisz, Jack…

-Poczekaj… - przerwał jej chłopak, przykładając palec do ust. – Słyszałaś to?

-Co? – zapytała Ellie, zdezorientowana.

-Jakby coś się działo na dziobie… - mruknął, nadal uważnie nasłuchując.

-Och, chyba nikt nie wypadł za burtę – odparła Ellie z przekąsem.

Chłopak przewrócił oczami.

-Ellie, możemy dokończyć tę rozmowę trochę później? – zapytał i, nie czekając na odpowiedź, chwycił ją za rękę i wyciągnął z kabiny.

Ruby leżała na koi w swojej kabinie – zamierzała uciąć sobie małą drzemkę przed obiadem, ale nie mogła zasnąć. Otworzyła okno; słone wilgotne powietrze wtargnęło do środka i sprawiło, że psychicznie poczuła się troszkę lepiej. Zawsze kochała morze i nie miała nic przeciwko pływaniu łodzią. Ale jej życie stało się ostatnio trochę zagmatwane: była w stanie błogosławionym, a ojciec jego dziecka był z inną kobietą i chyba nie do końca wierzył, że Ruby naprawdę jest w ciąży. Czy nie wierzył jej naprawdę czy tylko chciał uciec przed odpowiedzialnością?

Słyszała jakieś hałasy na zewnątrz, ale była zbyt zmęczona i za bardzo pogrążona we własnych myślach, żeby bardziej się nimi zainteresować. I tak nie sądziła, by chodziło o coś istotnego.

Zamknęła oczy. Wydawało jej się, że nareszcie zaśnie, jednak w tym momencie drzwi do jej kabiny otworzyły się z hukiem. Ruby zerwała się z łóżka.

-May, Salene! – wykrzyknęła ze zgrozą, widząc dwie stojące w progu postacie.

-Ruby, musimy natychmiast biec na dziób! – zawołała May, podbiegając do niej i ponaglając, gdy powoli zapinała swoje długie buty. – Och, grzeczna dziewczynka. A teraz szybko, chodźmy!

-Słyszałaś? Lex coś krzyczał – powiedział Slade w zamyśleniu. Stał przy oknie i wyglądał na zewnątrz, jako że odkrył, iż brak mu świeżego powietrza.

-Tak, tak – mruknęła Ebony lekceważąco. Leżała na łóżku, nie odrywając oczu od sylwetki chłopaka. No cóż, było na co patrzeć.

-Myślę, że to coś ważnego, a ty? – Odwrócił się twarzą do niej.

-Tak, ja też jestem ważna – zażartowała, zwlokła się z łóżka, podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję. – A Lex rzadko ma coś naprawdę istotnego do powiedzenia.

-Wybacz, Ebony. – Slade uwolnił się z jej uścisku. – Ale chcę tam pójść i to sprawdzić. – Spróbował zrobić przepraszającą minę.

-Jak chcesz. – Dziewczyna skrzyżowała ramiona na piersiach.

Byli tam wszyscy; wszyscy stali na dziobie i jak zahipnotyzowani wpatrywali się w niedaleki brzeg.

Amber ze zdenerwowaniem bębniła palcami o krawędź burty. Nerwowo przygryzła zębami wargę, raz po raz oblizywała usta. Oczy błyszczały jej jednocześnie ciekawością i strachem. W końcu przecież była przywódcą plemienia, czuła się odpowiedzialna za swoich ludzi. Drżała pod swoim grubym, beżowo-zielonym płaszczem. Obok niej stał Jay i obejmował ręką jej ramiona. Wpatrywał się przed siebie nieobecnym, rozproszonym wzrokiem. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. W końcu był to nowy, nieznany ląd, o którym zupełnie nic nie wiedzieli. Mógł to być raj, wyspa marzeń, a jednocześnie mógł to być ląd, na którym czyha na nich niebezpieczeństwo jeszcze większe od tego, przed którym właśnie – jak się zdawało – uciekli.

Ruby stała sama, z boku, wdzięczna, że nudności dawno jej przeszły. Jakoś nie miała ochoty wymiotować przy wszystkich, a do tego nie chciała „zabrudzić" wód oblewających nowo odkrytą wyspę. Czuła się trochę mniej podekscytowana niż reszta, za to bardzo zmęczona. Owszem, bardzo się cieszyła, że wreszcie znaleźli ląd – jakikolwiek by miał on nie być – bo miała dosyć pływania i marzyła, by postawić stopę na twardym lądzie. Po prostu nie podobało jej się to całe zamieszanie – najchętniej wróciłaby do swojej kabiny i tam poczekała, aż bezpiecznie przybiją do brzegu. Ale przecież nie mogła tego zrobić, nie wzbudzając dziwnych szeptów i podejrzeń... Zastanawiała się więc tylko w ciszy, co czeka ich na tej wyspie, czy rzeczywiście okaże się ona wymarzonym lądem... co czeka ją... jak dalej potoczy się jej życie... czy Ruby wypłynie na wierzch, jak już tyle razy się zdarzało? Czy może nie? Przeczucia w jej sercu nie były do końca jasne i radosne.

Po drugiej stronie usytuowali się Ebony i Slade. Czy może raczej Slade przyciągnął tam Ebony, a teraz dziewczyna stanęła przed nim i z fascynacją wpatrywała się w zbliżające się do nich brzegi.

-Co to za wyspa? – odważyła się przerwać ogólne milczenie.

-Czy to w ogóle wyspa, czy jakiś nowy ląd? – zapytała nieśmiało May.

-Nie wiadomo – odparł Jack. – Nie mamy map tych mórz.

-To brzmi jak... przygoda – wyrwało się Slade'owi.

Ebony myślała o nowej wyspie po prostu jako o nowej lokalizacji. Nowa ziemia, po której będzie stąpać. Nowy dom, w którym zamieszka ze swoim chłopakiem. Może nawet będą mieć dzieci? Nie, dzieci zdecydowanie odpadają. Nie pasują ani do niej, ani do Slade'a. Ale może, może... Ebony zmieni się całkowicie? Nie chciała dopuścić tej myśli zbyt blisko siebie, ale może... jej życie potoczy się zupełnie inaczej, niż sobie to teraz wyobraża, właśnie w powodu tej całej wyspy?

Slade zastanawiał się szczerze i głęboko, jakim torem potoczy się jego nowe życie. Podejrzewał, że nie będzie to tor gładki i równy, i bez przeszkód. Nadal będzie rozdarty między dwoma kobietami: jedną – jego własną dziewczyną, i drugą – matką jego nienarodzonego dziecka, o ile Ruby naprawdę była wciąży. Slade nie umiał odpowiedzieć na pytanie, czy kocha którąkolwiek z tych dziewczyn. Jedno było pewne: Ebony była ogniem, a Ruby wodą. A on? Powietrzem, tlenem, którym jedna się żywi, a z którego w połowie składa się druga? Wzdrygnął się. To porównanie jakoś go przeraziło; czy to możliwe, żeby to Ruby-woda była jego... przełknął ślinę... drugą połową? Nie wiedział, czy w ogóle wierzy w istnienie czegoś takiego, ale... może to było przeznaczenie?

Gdzieś w tym małym tłumie stali Trudy i Ram, trzymając się za dłonie. Chłopak na swojej drugiej ręce starał się utrzymać Brady. Dziewczyna, ubrana w słodką czerwoną, błyszczącą sukienkę, śmiała się wesoło i zabawiała się ciągnięciem Rama za nos.

-Czy mój nos jest aż taki duży, że tak przyciąga jej uwagę? – szepnął do ucha jej matki.

Trudy odwróciła błyszczący wzrok od horyzontu i spojrzała na córeczkę ostro.

-Brady! Nie wolno ciągnąć Rama za nos!

Ram ze śmiechem cmoknął dziewczynkę w policzek.

-Trudy... szepnął nieśmiało. – Pamiętasz... co mi powiedziałaś... wcześniej?

Uśmiechnęła się do niego. Pomyślał, że gdy ona się uśmiecha, wygląda po prostu jak anioł.

-Tak, Ram. Oczywiście, że pamiętam.

Ellie nie odzywała się do nikogo. Ściskała w dłoni spoconą rękę Jacka. Czuła przez skórę, jak bardzo chłopak jest tym wszystkim zdenerwowany. Ona też była nerwowa. Była już prawie pewna, że jest w ciąży, ale nadal bardzo obawiała się powiedzieć Jackowi. Tłumaczyła się samej sobie, że po prostu nie miała jeszcze dobrej do tego okazji – chłopak przecież ciągle był zajęty. Westchnęła. Wiedziała, że dla własnego dobra będzie musiała powiedzieć mu prawdę, i to jak najszybciej. Miała tylko nadzieję, że od tego nie zwariuje.

Na twarzy Lottie malowała się wielka ekscytacja. Jak to dziecko, niecierpliwie wyglądała wszystkiego, co zdawało się być ciekawe i emocjonujące. Przybycie na obcą wyspę z pewnością takie było. Może była jeszcze zbyt mała, żeby dostrzec w ty wszystkim jakiś głębszy sens. Nie myślała o tym jako o rozpoczęciu nowego życia, nie chciała zapominać o przeszłości.

-Idę się przebrać – postanowiła nagle stojąca obok niej Gel.

Dziewczyna spojrzała na nią jak na wariatkę.

-Jesteś głupia. Nikt nie przebiera się w takiej chwili.

Modnisia wydęła usta, ignorując jej opinię.

-Hm, idziesz ze mną? Mogłabyś pomóc mi wybrać spódniczkę, no i znalazłabym pewnie coś dla ciebie...

Lottie przewróciła oczami.

-Och, nie licz na to. Nie widzisz, że zbliżamy się do nowego lądu.

-Widzę – oznajmiła Gel ze spokojem. – Właśnie dlatego chcę zmienić ubranie.

-Nie radziłbym – stwierdził głośno Lex. Być może Gel naprawdę była na niego obrażona po tej ich całej historii, ale Lex nie miał żadnych oporów, by z nią rozmawiać i do tego jej dogryzać, choć to wszystko zdarzyło się zaledwie jakiś tydzień temu. – Wiesz, Gel, kto spóźnia się pierwszego dnia, ten płaci całe życie...

-A ty co myślisz o tej wyspie? – zapytała Lottie ciekawie.

-Mam nadzieję, że jak najszybciej postawię stopę na stałym lądzie – odpowiedział poważnie. – Czuję się jak marynarz po pięciomiesięcznym rejsie!

Mały Bray, z kciukiem w buzi, walił drugą piąstką w ramię Salene. Rudowłosa dziewczyna z radością przyciskała go do siebie, obawiając się zapewne, aby w ogólnym rozradowaniu i pośpiechu dziecko przyjaciółki nie wypadło jej z rąk. Bray kwilił cichutko, ale nikt go nie słyszał, chociaż poza krzykiem mew i szumem fal dookoła panowała cisza. Ładne usta Sal układały się w szeroki uśmiech.

-I co o tym myślisz? – szepnęła jej do ucha May, stając za jej plecami. Odpowiedziała jej jeszcze szerszym uśmiechem. Czarnowłosa dziewczyna odpowiedziała jej beztroskim mrugnięciem.

Nagle ciszę rozdarł przejmujący krzyk:

-Maaaaaaaaaaaaaaaaaaamo! – ryknął mały Bray, gdy dotarło do niego, że na jego ciche pomrukiwania nikt nie zwróci uwagi.

Amber drgnęła. Z przerażeniem rozejrzała się dookoła.

-Bray... gdzie jest Bray? – zawołała gorączkowo. Zapadła grobowa cisza, nawet mewy umilkły. Wszyscy przyglądali się jej w osłupieniu.

-Amber... Bray jest tutaj – Salene podeszła do niej i wręczyła jej dziecko.- Cały czas był tu... u mnie na rękach...

Amber przygryzła wargę. Czuła lekkie zawroty głowy, których przyczyny nie mogła zidentyfikować. To nie było nic fizycznego, to coś działało na nią od środka, gotowało się w niej jak kwas. Co to było? Przeczucie, chyba. Złe? Na to pytanie nie umiała sobie odpowiedzieć. Wzięła dziecko z rąk rudowłosej dziewczyny i przytuliła do siebie. Jej synek, już najzupełniej spokojny i zadowolony, włożył kciuk do buzi i, prezentując kilka białych ząbków, powiedział niewyraźnie:

-Maaaama.

Amber również się uspokoiła.

-Przepraszam cię, Sal. Nie wiem, co się dzisiaj z mną dzieje.

Rudowłosa uśmiechnęła się wyrozumiale.

-Każdy z nas czuje się dziwnie. Nowy ląd i te rzeczy. – Zachichotała.

Amber odwzajemniła uśmiech, ale nie była pewna, czy tylko fakt, iż zbliżają się do zupełnie nowego lądu, który prawdopodobnie odtąd będzie ich domem, jest przyczyną jej dziwnego samopoczucia.