Rozdział 224: Zabieram cię do domu
Mycroft westchnął cicho, opierając dłonie na uchwycie parasola, obserwując mijane ulice Londynu. Niecierpliwie stukał kciukami w gładkie drewno, krzyżując kostki i opierając się o siedzenie. Gregory'ego nie było w domu, kiedy wrócił z biura i chociaż młodszy mężczyzna nie był tym faktem zaskoczony to wciąż był trochę rozczarowany.
Jego biedny Gregory zajmował się absurdalnie niechlujną sprawą morderstwa przez prawie dwa tygodnie. Nawet z Sherlockiem pomagającym w śledztwie, dotarcie do sedna sprawy zajęło strasznie dużo czasu. Mycroft nawet inwestował w to własne środki, nawet jeśli jego partner nie do końca o to poprosił.
Spojrzał w górę, patrząc na nocne niebo przez okno. To była zaskakująco pogodna noc i można było ujrzeć gwiazdy, może nie tyle ile na wsi, ale były. Szczerze mówiąc, było raczej spokojnie. Mycroft oblizał wargi, pogrążając się w myślach. Musiał wkrótce zorganizować dla nich wakacje. Minęło zbyt dużo czasu od ostatnich.
Sprawdził pocztę, gdy zbliżali się do miejsce zbrodni, przeglądając swój plan na następny dzień, który właśnie przesłała mu Anthea. To byłby dość spokojny dzień, gdyby wszystko poszło zgodnie z harmonogramem, więc może mógłby zaplanować przygotowanie kolacji dla nich obojga, kiedy wrócą do domu. Myślał o tym, już układając w głowie opcje posiłków, gdy samochód w końcu zwolnił i zatrzymał się.
Wkładając komórkę do kieszeni marynarki, Mycroft wziął parasol i wyszedł z samochodu. Prostując się, zaczepił parasol na łokciu, wpatrując się w obklejone taśmą miejsce zbrodni. Najnowsze ciało znajdowało się w opuszczonym budynku, który był kiedyś budynkiem rządu. Stał się jednak trochę zbyt niebezpieczny dla zdrowia (ponieważ był to dość stary budynek), więc jakieś dziesięć lat temu przenieśli się bliżej Pałacu Buckingham i zostali tam do tej pory.
Spojrzenie jasnoniebieskich oczu przeskanowało kolumny, które stanowiły wejście do budynku, odklejone zwykłą żółtą taśmą typową dla miejsc przestępstwa i tworzące niewielką ścieżkę, którą funkcjonariusze i osoby z kryminalistyki używali, by dostać się do środka. To było sprytne miejsce na porzucenie ciała, chociaż Mycroft podejrzewał, że tylko do tego wykorzystano ten budynek. Nie wiedziałby tego na pewno bez wchodzenia do środka, ale mimo że to miejsce było opuszczone, wciąż znajdowało się w zamieszkałej okolicy, że trudno byłoby tu popełnić faktyczne morderstwo.
Wzdychając przez nos, przeszedł przez ulicę do zaparkowanych w pobliżu samochodów policyjnych. Przeszedł pod taśmą, zanim ktokolwiek zdążył coś przeciwko temu powiedzieć. Wchodząc po schodach, natknął się na sierżant Donovan, która zatrzymała się zdziwiona.
— Gregory jest w środku? — zapytał gładko, patrząc na nią. Skinęła głowa.
— Jest tam — powiedziała, wskazując za siebie. — Powinien teraz kończyć.
— Sprzeciwiłabyś się, gdybym zabrał go? — zapytał z delikatnym ruchem brwi.
Donovan parsknęła z uznaniem.
— W ogóle. Jest wyczerpany.
Skinęła mu głową, zanim go ominęła, wydając rozkazy kilku zbliżającym się funkcjonariuszom. Mycroft spojrzał za nią, po czym odwrócił się i wszedł do środka. Zobaczył Gregory'ego stojącego nad ciałem, rozmawiającego z zespołem kryminalistycznym, który pracował nad jego pakowaniem. Przyjrzał się scenie, zauważając, że Sherlock robił to samo po drugiej stronie pokoju, jak zwykle pospiesznie rozmawiając z Johnem. Podszedł do inspektora i położył mu rękę na ramieniu.
— Jezu, Myc — szepnął Greg, podskakując lekko i odwracając się, by zobaczył, kto za nim stał. Choć zmęczony udało mu się uśmiechnąć. — Przepraszam, przestraszyłeś mnie. Co tutaj robisz?
— Zabieram cię do domu — powiedział Mycroft, ściskając ramię niższego mężczyzny, pocierając je. Niechętny wyraz jego brązowych oczy mówił wiele, ale Mycroft się tylko uśmiechnął. — Tak, najdroższy. Czas wracać do domu. Zrobiłeś dzisiaj wystarczająco dużo.
Oczywiście Gregory wciąż się wahał, ale w końcu skinął głowa. Odwrócił się i zawołała do Sherlocka, którzy zobaczywszy Mycrofta, skrzywił się, ale po chwili odprawił ich machnięciem dłoni. Następnie, Lestrade zwracając się do Andersona powiedział, żeby rano dostarczono do biura wyniki toksykologiczne i raporty z autopsji. W końcu skupił się na Mycroftcie i westchnął.
— Idziemy do domu? — Praktycznie ziewnął, a jego ramiona opadły lekko.
Mycroft skinął głowa, chwytając dłoń starszego mężczyzny. Ściskając luźno drugą ręką parasol, zaczęli wychodzić z budynku. Przed nimi roztaczała się noc oświetlona pełnią księżyca i światłami Londynu. Usłyszał, że idący obok niego Greg nucił.
— Pięknie tu — skomentował, spoglądając na Mycrofta z bardziej szczerym i radosnym uśmiechem. Mycroft odwzajemnił go.
— Zdecydowanie tak — zgodził się. Londyn naprawdę był pięknym miejscem.
— Czy nie jest to trochę romantyczne? — zapytał Greg, uśmiechając się nieco szerzej. Mycroft zaśmiał się.
— Tak, najdroższy — powiedział łagodnie, ściskając dłoń Gregory'ego, zbliżając się do niego, gdy szli wspólne w ten chłodny wieczór.
