Jak zawsze po alkoholu Hermiona budzi się znacznie wcześniej, niż zamierzała. Serce bije je jak oszalałe, a pierś rozpierają od środka niepokój i wstyd. Tyle że tym razem — zdaje sobie sprawę Hermiona — rzeczywiście ma powody do wstydu.
Czuje parcie na pęcherz, idzie do łazienki i wzdryga się, widząc na majtkach odrobinę krwi. Wrzuca je do kosza na pranie i czym prędzej wchodzi pod prysznic. Z jednej strony chce jak najszybciej zmyć z siebie wszystko, co zostało na jej ciele z wczorajszego dnia, jednak z drugiej strony na myśl o pozbyciu się resztek śladów Malfoya ogarnia ją żal. Niemal z sentymentem przejeżdża dłonią po posklejanych włosach między nogami.
Zacisnąwszy zęby, opuszcza palce i odkręca wodę. Stoi pod prysznicem tak długo, aż skóra na jej stopach i rękach jest cała pomarszczona. Mimo że dokładnie wyszorowała każdy cal ciała, nadal czuje się brudna i zużyta.
Hermiona wybiera numer do Ginny i czeka na połączenie, dziękując w duchu za to, że regularne wyjazdy na mecze quidditcha zachęciły przyjaciółkę do kupna telefonu.
Ginny odzywa się dopiero po kilku sygnałach.
— Halo — mówi zaspanym głosem.
— Ginny? Śpicie? — Hermiona zerka na zegarek. Chciała jak najszybciej wymigać się ze wspólnego obiadu i zapomniała, że nie wszyscy zaczynają dzień tak wcześnie jak ona. — Przepraszam.
— Wszystko w porządku?
— Tak, tak, wszystko w porządku — uspokaja dziewczynę Hermiona. — Po prostu nie pomyślałam, że jeszcze śpicie.
— Tak się składa, że akurat miałam wstać — zapewnia Ginny.
— Nie kłam — śmieje się Hermiona. Zbyt dobrze zna upodobanie Ginny do snu. — Słuchaj, przed chwilą dzwoniła do mnie mama i zaprosiła mnie dzisiaj na obiad. — Hermiona ma szczęście, że nie prowadzą tej rozmowy przez kominek. Ginny nie uwierzyłaby w jej słowa, gdyby widziała jej twarz. — Bardzo chciałabym do was przyjść, ale sama rozumiesz.
Zapada cisza. Hermiona czuje się podle, oszukując przyjaciół, jednak ostatnią rzeczą, na jaką ma teraz ochotę, są spotkania. Z kimkolwiek. Nie chce też żadnych pytań, a nic tak nie studzi zapału jej przyjaciół do dociekania jak drażliwy dla Hermiony temat rodziców.
— Och, Hermiono, to wspaniale! — odpowiada wreszcie Ginny i Hermiona nie potrafi ocenić, czy Ginny rzeczywiście się cieszy, czy tylko udaje. A może jej współczuje, ponieważ potrafi przewidzieć finał takiej wizyty. — Następny tydzień mam luźniejszy. Możemy się spotkać któregoś dnia po pracy. Albo w weekend. — Znowu zapada cisza. — Hermiono? Pamiętasz, że gdyby coś się działo, możesz do nas przyjść o każdej porze, prawda?
Kiedy połączenie dobiega końca, Hermiona oddycha z ulgą. Wygrzebuje z kąta szuflady paczkę papierosów na czarną godzinę i wychodzi do ogródka. Przysiada na zimnym murku, wyjmuje dwa papierosy i spala je jeden po drugim, gapiąc się na kołyszące się drzewa i przelatujące ptaki i licząc na to, że znajdzie w nich coś, dla czego warto żyć.
Wchodzi z powrotem do środka, po czym sięga do szafki po Eliksir Słodkiego Snu i odmierza jego dokładną dawkę. Spogląda z wahaniem na wyświetlacz telefonu, chociaż i tak wie, że ani ojciec, ani matka do niej nie zadzwonią i nie zaproszą jej na żaden obiad. Nic jej nie ominie, nawet jeśli miałaby spać całą wieczność. W końcu wychyla miksturę i ostatnim, o czym myśli, nim traci świadomość, jest dotyk dłoni Malfoya na jej talii.
Widzi Malfoya pierwszy raz od rozprawy w Wizengamocie. Mija go na korytarzu w Ministerstwie i ledwie utrzymuje w żołądku to, co zjadła na śniadanie. Nie dlatego, że się go boi czy brzydzi, tylko dlatego, że jest jego widokiem kompletnie zaskoczona i momentalnie przenosi się w czasie do bawialni w jego domu. Znowu nerwy palą ją żywym ogniem. Znowu ma mokre od moczu spodnie. Znowu robi jej się coraz słabiej od ubywającej krwi. Znowu jak przez mgłę widzi, że Malfoy przygląda się jej z drugiego końca pomieszczenia. Znowu dociera do niej, że tym razem wyczerpał się jej limit szczęścia i nie wyjdzie z tego żywa.
Odpowiada Malfoyowi ledwie widocznym skinieniem głowy, po czym pędzi do najbliższej łazienki i siedzi w jednej z kabin ponad godzinę. W tym czasie trzykrotnie najpierw rozdrapuje bliznę na przedramieniu, a potem ją leczy.
Budzi ją stukanie do okna. Hermiona przyświeca sobie różdżką i dostrzega za szybą znajomego puchacza, który ma przywiązaną do nogi kopertę zalakowaną pieczęcią z herbem rodu Malfoyów. Spanikowana, mało co nie upuszcza różdżki. Wie, że powinna zaprosić sowę do środka i jak dojrzały człowiek otworzyć list od Malfoya, jednak ogarniają ją tak paraliżujące zdenerwowanie i wstyd, że nie może się ruszyć. Doskonale rozumie, że prędzej czy później będzie musiała skonfrontować się z Malfoyem, że nierozsądnym jest to odkładać, ale teraz nie jest jeszcze w stanie tego zrobić, potrzebuje więcej czasu, żeby oswoić się z wydarzeniami wczorajszego dnia. A co, jeśli Malfoy napisał, żeby się upewnić, że Hermiona bierze eliksir i żaden jego półkrwi bękart nie będzie się pałętał po świecie? A może chce ją prosić o dyskrecję czy wręcz zagrozić, żeby nie rozpowiadała o tym, co między nimi zaszło? Hermiona nie wie, jakie dokładnie relacje ani umowy łączą go z Astorią, jednak ciężko jej wyobrazić sobie układ, w którym Astoria nie miałaby nic przeciwko temu, że jej potencjalny narzeczony sypia z inną kobietą, a już w szczególności z mugolaczką.
Wpadłszy na dziecinny pomysł, Hermiona działa impulsywnie. Skoro puchacz Malfoya ją widział, na pewno nie odleci bez dostarczenia koperty, choćby miał tu czekać do rana. Hermiona delikatnie konfunduje ptaka, po czym rzuca na dom odpowiednie zaklęcia ochronne i odstraszające.
Trafiona zaklęciem sowa odbija się od okna i zmierza wprost ku ogrodzeniu. W ostatniej chwili przed zderzeniem skręca w prawo, wykonuje w powietrzu kilka chaotycznych kółek i zaczyna się wznosić coraz wyżej.
Mając poczucie winy, Hermiona ściska kurczowo parapet i szepcze:
— Przepraszam, Argosie.
Obserwuje ptaka, dopóki ten nie znika na nocnym niebie.
Przez głowę przelatuje jej, żeby stchórzyć całkowicie i wykorzystać zaległy urlop, ale nie pozwala jej na to resztka godności.
Zerka na telefon. Do oczu napływają jej łzy, gdy nie widzi żadnych nieodebranych połączeń ani wiadomości. Szybko przeciera twarz i wyjmuje z paczki kolejne dwa papierosy. Wypala je i wlewa do miarki nową dawkę Eliksiru Słodkiego Snu. Zmusiwszy się do zjedzenia jogurtu, myje zęby i kładzie się do łóżka. Miała dzisiaj tyle zrobić, tyle przeczytać, a zamiast tego musi iść spać, bo jedyne, o czym może myśleć, to wstyd i obezwładniające pragnienie bycia teraz z Malfoyem i leżenia w jego ramionach.
Hermiona wypija eliksir jednym haustem i w końcu jest wolna.
Gdy widzi w kalendarzu wyznaczony termin spotkania z Malfoyem i prośbę o jego akceptację, musi przeczytać wpis dobre kilka razy, by dotarło do niej, że jeszcze nie postradała zmysłów i Malfoy rzeczywiście ma do niej jakąś sprawę.
W poniedziałek Hermiona przychodzi do pracy tak wcześnie, że po drodze do biura spotyka tylko dwie osoby. Mimo to w obawie przed spotkaniem Malfoya na każdym kroku rozgląda się wokół, jakby ktoś ją śledził.
Zostawia sekretarce wiadomość. Pisze, że musi dzisiaj załatwić dużo rzeczy w innych działach, więc gdyby była potrzebna, wystarczy wysłać do niej notkę. Bierze niezbędne dokumenty, schodzi do ogólnodostępnej części archiwum, chowa się w ulubionym, najbardziej odosobnionym kącie i pracuje do późna. Nie wychodzi nawet na lunch, a każda przechodząca w pobliżu osoba i każdy — nawet najmniejszy — stukot przyprawiają ją niemal o zawał serca.
Gdy Hermiona wraca do domu, wyjmuje z paczki dwa papierosy i przyrzeka sobie, że to dwa ostatnie. Wypala je, oglądając gwiazdy, ale nawet one przypominają jej o istnieniu Malfoya. Nawet na niebie Draco nie pozwala jej zaznać spokoju.
— I dlaczego akurat ty chcesz się tym zająć? — pyta Malfoya, przyglądając mu się uważnie. Gdyby nie zbyt ostre rysy twarzy, wystający podbródek i wiecznie skrzywione usta, mógłby nawet – zapewne wśród ludzi o wątpliwym guście – uchodzić za przystojnego.
— Bo jestem mistrzem eliksirów — odpowiada Malfoy i uśmiecha się pyszałkowato.
Hermionę ogarnia oślepiająca zazdrość. Eliksiry to jedna z niewielu dziedzin, w której można w czarodziejskim świecie kontynuować naukę, i właśnie Malfoyowi, akurat jemu, musiało się to udać, podczas gdy Hermiona, najbystrzejsza czarownica swojego pokolenia, zamiast dalej się kształcić i wykorzystać cały swój potencjał, jak ostatnia naiwniaczka przyjęła propozycję pracy w Ministerstwie, wierząc, że właśnie złapała Pana Boga za nogi i zreformuje całą magiczną Wielką Brytanię.
— Więc jeśli dobrze rozumiem, ty będziesz przygotowywał eliksiry, a ja mam znaleźć grupę wilkołaków chętnych do ich testowania. — Malfoy kiwa głową. — Co będę miała w zamian?
Mężczyzna unosi brwi.
— Czy pomoc biednym wilkołakom nie będzie wystarczającą zapłatą dla obrończyni uciśnionych?
Hermiona zaciska zęby.
— Nie — kłamie.
— Podziękuję ci we wstępie — wzdycha Malfoy i ze znudzeniem stuka palcami w biurko.
— Nie chcę podziękowań — niecierpliwi się Hermiona. Czując ogarniające ją szaleńcze podekscytowanie, pochyla się do przodu i mówi: — Chcę być twoją asystentką. — Malfoy otwiera usta, żeby zaprotestować, ale Hermiona nie daje mu dojść do słowa. — Chcę w tym uczestniczyć, nawet jeśli miałabym tylko kroić korzonki. A możesz mi wierzyć, potrafię to robić równie dobrze jak ty. Nie przepuszczę takiej okazji. — W głosie Hermiony pobrzmiewa groźba.
— Ktoś mnie szukał, Lauro? — pyta sekretarkę Hermiona.
— Był tu Hathaway i Lewis. — Laura przewraca kartki notatnika. — Ach, no i jeszcze Malfoy. — Hermiona zastyga w bezruchu. — Ale żaden z nich nie zostawił wiadomości.
Hermiona oddycha z ulgą.
Nie może znieść panującej w pracowni ciszy. Ma wrażenie, że wszystko, co robi, jest zbyt głośne. Zbyt głośno oddycha, zbyt głośno przełyka ślinę, zbyt głośno popija herbatę. Nawet jej kości strzelają zbyt głośno, gdy się prostuje.
— Mogę włączyć muzykę? — wypala w końcu, krojąc już chyba tysięczny korzeń tojadu.
Zirytowany, Malfoy przygląda jej się znad kociołka.
— Tylko na czas krojenia — tłumaczy pospiesznie Hermiona.
Malfoy gapi się na nią jeszcze chwilę i westchnąwszy, kiwa głową.
Hermiona spędza w archiwum cały tydzień. Przychodzi wcześnie, do domu wraca późno, a w ciągu dnia stanowisko opuszcza jedynie, kiedy musi się udać do toalety. Nie przerywa pracy nawet w trakcie lunchu. Je, dalej pochylając się nad dokumentami, zakreślając odpowiednie fragmenty, czytając przepisy i robiąc notatki.
Mija kilka tygodni, nim Hermiona zbiera się na odwagę i zadaje nurtujące ją od dawna pytanie:
— Dlaczego akurat wilkołaki?
Malfoy przenosi na nią wzrok, po czym znowu spogląda w dół i wraca do robienia notatek. Hermiona prawie już nie pamięta, że o cokolwiek pytała, gdy ze spojrzeniem dalej utkwionym w zeszycie Malfoy w końcu odpowiada:
— Greyback mieszkał w moim domu przez ponad dwa lata. Rzeczy, które widziałem… — Przełyka ślinę. — Nie da się ich zapomnieć.
Jak co tydzień o tej samej porze Hermiona dzwoni do rodziców, jednak tym razem nikt nie odbiera. Matka oddzwania dopiero po kilku godzinach. Informuje Hermionę, że są z ojcem w Hiszpanii, dokąd wybrali się na spontaniczną wycieczkę. Wyleciało im zupełnie z głowy, że nie napomknęli Hermionie o wyjeździe, a odebrać poprzedniego telefonu nie mogli, bo akurat meldowali się w hotelu. Obiecują wysłać Hermionie kartkę z podróży.
Hermiona gryzie się w język i nie pyta, od ilu miesięcy mieli zaplanowany wyjazd. Nie kpi, że ani matka, ani ojciec nie wiedzieliby, co to spontaniczność, nawet gdyby Umbridge kazała im przepisać definicję słowa tysiąc razy. Życzy im jedynie dobrej zabawy i mówi, że nie może się doczekać pocztówki.
Po rozmowie znowu ma ochotę na papierosa, ale nie sięga po paczkę, którą odłożyła w poniedziałek do szuflady. Kładzie się wcześniej do łóżka i płacze w poduszkę tak długo, aż zasypia ze zmęczenia.
Hermiona ma ochotę zapaść się pod ziemię, gdy ciszę przerywa nagle burczenie w jej brzuchu. Popija herbatę, by oszukać żołądek, ale sytuacja znowu się powtarza i Malfoy pyta:
— Jesteś głodna?
— Nie — mamrocze Hermiona i w tej samej chwili po raz kolejny burczy jej w brzuchu. Przyłapana na kłamstwie, czerwieni się i spuszcza wzrok.
— Ubieraj się — rozkazuje Malfoy i sam zdejmuje fartuch.
— Ale po co? — Hermiona przygryza wargę.
— Idziemy coś zjeść — mówi nieznoszącym sprzeciwu głosem mężczyzna.
— N-nie — jąka się Hermiona. — Nie możemy. Ja nie mogę. Nie mogę tak tego zostawić. Muszę to skończyć — protestuje.
— Jedyne, co teraz musisz, to zjeść. — Malfoy rzuca jej ostre, poirytowane spojrzenie. — Nawet nie ma dyskusji.
— Plenus venter non studet libenter — próbuje kolejny raz Hermiona.
Kręcąc głową z niedowierzaniem, Malfoy prycha pod nosem.
— Granger, jest prawie dwudziesta. Koniec nauki na dzisiaj. Już tu nie wrócimy. A do jutra zdążysz zgłodnieć. No, ubieraj się. — Patrzy na Hermionę wyczekująco, kiedy ta dalej stoi w miejscu. — Lubisz włoskie jedzenie? Znam dobrą restaurację.
Z ciężkim sercem Hermiona odkłada nóż i porządkuje stół jednym machnięciem różdżki. Jest doszczętnie zrozpaczona tym, że nie skończy wyznaczonego na dzisiaj zadania, i dopiero po chwili dociera do niej, że Malfoy zaprosił ją właśnie na kolację. Zatrzymuje się gwałtownie i zwraca się do niego:
— Spotkałeś kogokolwiek, kto nie lubi włoskiego jedzenia?
— Ha, znalazłem cię!
Hermiona podskakuje na krześle, odruchowo łapiąc się za serce.
— Harry, przestraszyłeś mnie! — syczy, obróciwszy się ciałem do przyjaciela. Wychyla się do przodu i do tyłu, żeby sprawdzić, czy którekolwiek z biurek w pobliżu jest zajęte.
— Bez nerwów. — Harry unosi dłonie w uspokajającym geście. — Nikogo tu nie ma. A poza tym to nie biblioteka. Nie musisz mówić szeptem.
Hermiona marszczy czoło.
— Nie czytałeś regulaminu? — Harry przenosi wzrok na sufit, udając niewiniątko. — Oczywiście, że nie! — wzdycha Hermiona. — Punkt trzeci: W archiwum należy zachować ciszę.
— Mam ludzi od przeglądania dokumentów. — Harry posyła jej pewny siebie uśmiech, na co Hermiona przewraca oczami. — A jeśli już tu schodzę, to raczej do Ściśle Tajnego. — Przysiada na biurku Hermiony i opiera ręce o kolana. — Tam nie da się zachować ciszy.
Harry ma rację. Hermiona nieraz korzystała ze Ściśle Tajnego i mimo odpowiednich pozwoleń żaden z archiwistów nie odstąpił jej nawet na krok, a o każdą teczkę musiała się wręcz dopraszać.
— Skąd wiedziałeś, że tu jestem? — pyta Hermiona.
Harry zerka na rozłożone wokół dokumenty, unosi brwi i stwierdza:
— Ma się swoje aurorskie sposoby. — Hermiona się śmieje. — A tak naprawdę domyśliłem się, że skoro nie ma cię w biurze ani nie siedzisz z Malfoyem w pracowni, pewnie jesteś w miejscu, które najbardziej przypomina bibliotekę. — Harry wzrusza ramionami. — Malfoy też pytał, czy cię nie widziałem. — Puls Hermiony przyspiesza. — Chyba się przed nikim nie ukrywasz, co? — Harry wbija w nią spojrzenie. — Na przykład przed Malfoyem? — Mruży oczy.
Hermiona znowu się śmieje, próbując zatuszować zdenerwowanie.
— No co ty, Harry! — Szturcha go w udo. — Po prostu mam dużo pracy i potrzebuję dokumentów. Mój projekt będzie poddany pod głosowanie już w przyszłym tygodniu.
Harry przygląda się jej jeszcze przez chwilę badawczym wzrokiem, po czym proponuje:
— Lunch?
Hermiona kiwa głową.
— Podobno otworzyli w pobliżu nowy pub — informuje i zaczyna zbierać kartki.
Harry łapie ją nagle za rękę i mówi:
— Jeśli Malfoy zachowuje się jak dupek, wystarczy jedno słowo i przeprowadzę z nim poważną rozmowę. Mogę mu też przetrącić kilka żeber albo wybić ze dwa zęby.
Hermiona odczuwa jednocześnie ulgę i zawód. Przez moment bała się, że Harry zauważył panującą od jakiegoś czasu między nią a Malfoyem, napiętą atmosferę, tyle że Harry dalej żyje szkolnymi niesnaskami, a w jego świecie nadal brakuje odcieni szarości i każdemu przykleja łatkę albo tego dobrego, albo tego złego. Jak zwykle błędnie rozpoznał też to, co trapi Hermionę, ale Hermiona nie powinna go za to winić. W końcu praktycznie mu się nie zwierza, a przecież Harry zawsze miał problemy z odczytywaniem dawanych przez innych sygnałów.
Mimo to Hermiona nie może się pozbyć wrażenia, że Harry po prostu nigdy nie patrzy na nią wystarczająco uważnie.
Stoją za ochronną szybą i przyglądają się bulgoczącej miksturze. Z nerwów Hermiona zdrapuje skórki wokół paznokci, cały czas ledwie się powstrzymując, by nie zacząć ich obgryzać. Zerka kątem oka na Malfoya i gdyby nie to, że pracują ze sobą już prawie pół roku i zdążyła go w tym czasie trochę lepiej poznać, uznałaby, że mężczyzna jest zupełnie spokojny. Teraz dostrzega jednak, że stoi przesadnie wyprostowany i napina mięśnie. Jeśli uderzyłaby go w brzuch, pewnie nawet nie poczułby ciosu, myśli z rozbawieniem.
Przez te pół roku dowiedziała się też o nim na tyle dużo, by zrozumieć, dlaczego udało mu się zostać mistrzem eliksirów i dlaczego — choć ciężko jej to przyznać — ona nie miałaby na to większych szans. Malfoy jest cierpliwy i potrafi warzyć eliksiry bez konkretnych instrukcji. Dodaje i odejmuje składniki wedle uznania. Tworzy własne mikstury, przewiduje, jak się zachowają, i nie boi się eksperymentować, a Hermiona… Hermiona w kwestii eliksirów zawsze trzymała się przepisów i pieczołowicie stosowała się do każdego przykazu zawartego w książkach. Zaczęła się otwierać dopiero przy Malfoyu. Myśli coraz mniej schematycznie i oferuje mu coraz więcej uwag. Kiedy Malfoy chwali ją za dobre spostrzeżenia, Hermiona rumieni się niczym wyróżniona przez ulubionego profesora uczennica. Zdaje sobie sprawę, że z ich eliksiru może nic nie wyjść, ale taka zapłata jej w zupełności wystarczy.
Mieszanina zmienia kolor na fioletowy i przestaje wrzeć. Przywarłszy palcami do ekranu, Hermiona pochyla się do przodu. Wypuszcza głośno powietrze i szepcze:
— Udało się. — Rozciąga usta w uśmiechu. — Udało się! — powtarza podekscytowanym głosem i odwraca się do Malfoya. Odruchowo, jakby Malfoy był Harrym albo Ronem, zarzuca mu ręce na szyję i go obejmuje. Zdezorientowany, Malfoy stoi nieruchomo, po czym w końcu zaczyna ją sztywno poklepywać po plecach.
— Udało się — wzdycha w jej włosy.
Hermiona przegląda sobotnie wydanie Proroka Codziennego. Gdy przechodzi do rubryki towarzyskiej, jej oczy od razu przyciągają dwa nazwiska. Malfoy. Greengrass. A poniżej jedno zdjęcie przedstawiające Malfoya wychodzącego z Astorią z restauracji na Pokątnej i trzymającego rękę u nasady pleców dziewczyny. Astoria wygląda pięknie. Zakłada idealnie proste włosy za ucho, spogląda w górę na wpatrzonego w nią Malfoya i posyła mu promienny uśmiech, po czym wszystko zaczyna się od nowa.
Hermiona czuje bolesne ukłucie zazdrości. Nawet nie zna Astorii, a już jej nienawidzi. Opuszcza głowę i uderza czołem w stolik. Astoria wydaje się sympatyczną dziewczyną. Idealną kandydatką na żonę dla Malfoya. Zapewne ma nienaganne maniery, nieskazitelne pochodzenie, a jej rodzina, choć początkowo nie brała udziału w wojnie, pod koniec opowiedziała się przeciwko Voldemortowi.
Mimo że Hermiona chciałaby być na miejscu Astorii i na samo wspomnienie dziewczyny zdarza jej się miewać — zupełnie bezpodstawnie — mordercze myśli, nie potrafi życzyć źle Malfoyowi. Chce dla niego jak najlepiej. Bo zależy jej na nim tak mocno, że pragnie dla niego szczęścia, nawet jeśli nie będzie ono jej udziałem.
— Dostałem zaproszenie na konferencję w Wiedniu — przerywa ciszę Malfoy.
— O, to świetnie — odpowiada odruchowo Hermiona, dokładając na wagę więcej kwiatów. — Jaką konferencję?
— Coroczną Konferencję Mistrzów Eliksirów.
Nie może wymierzyć odpowiedniej ilości składników. Kwiatów jest ciągle albo za mało, albo za dużo.
— Chcesz ze mną jechać?
— Dokąd? — pyta z roztargnieniem i dorzuca na szalę jeszcze kilka płatków.
— Na konferencję. Do Wiednia.
Gdy docierają do niej słowa Malfoya, zaskoczona propozycją zahacza niechcący o ciężarek i zrzuca go na stół.
— JA? — skrzeczy, podnosząc wzrok znad wagi i spoglądając Malfoyowi w oczy.
— Widzisz tu kogoś poza tobą? — kpi Malfoy.
Hermiona kręci głową, a serce wali jej, jakby chciało wyskoczyć z piersi.
— Pewnie — zgadza się ochrypłym głosem. — Kiedy? — Wie, że zaprosił ją tam tylko dlatego, że jest jego asystentką, ale mimo to z przerażeniem stwierdza, że czuje podniecenie na myśl, że będzie sam na sam z Malfoyem w zupełnie obcym mieście.
Razem z Harrym, George'em, Ronem i jego narzeczoną, Sarą, Hermiona wybiera się na mecz quidditcha Ginny. Podobno najważniejszy w sezonie. Albo najciekawszy. Hermiona nie pamięta dokładnie, ale wie, że z pewnością najdłuższy. Harpie odnoszą zwycięstwo dopiero po trzech godzinach gry, kiedy Ginny nurkuje gwałtownie w dół i złapawszy znicz niecałe pół metra nad ziemią, skręca w bok. Hermiona nie może się uspokoić po ostatniej akcji jeszcze przez dobre piętnaście minut. Na widok wychodzącej z szatni Ginny podbiega do niej i wykrzykuje, co sądzi na temat quidditcha i związanych z nim niebezpieczeństw.
Ginny się śmieje, Harry wzdycha, Ron przewraca oczami, Sarah przytakuje Hermionie, a George zaprasza ją do Nory na obiad. Hermiona odmawia. Ginny ponawia zaproszenie, ale Hermiona znowu odmawia, informując, że ma inne plany.
Nie ma żadnych. Wraca do domu. Najpierw czyta książkę, potem najnowszy periodyk na temat eliksirów. Na końcu włącza telewizor i ogląda dokument o rodzinie gepardów. Wyłącza go w połowie, gdy matka dwóch gepardów umiera i zostawia dzieci na pastwę losu.
Zastanawia się nad tym, że sama też kiedyś umrze, że przestanie istnieć i nic po niej nie zostanie. Że całe to życie jest bez sensu, a jej nawet nie jest dane przeżyć go w szczęściu. Myśli kotłują się jej w głowie jak opętane, a serce zaczyna walić tak szybko, że nie jest w stanie zasnąć. Bierze łyk eliksiru i spada w bezdenną otchłań.
Malfoy wchodzi do jej biura i od samego progu zaczyna rozgorączkowanym głosem:
— Granger, możemy porozmawiać?
— Coś się stało? — pyta zaalarmowana Hermiona. — Coś z eliksirami? — Odkłada pióro i podrywa się na nogi.
— Nie, nie. — Malfoy pokazuje ręką, żeby usiadła. — Po prostu muszę z tobą porozmawiać.
Serce Hermiony zaczyna szybciej bić. Malfoy chce jej powiedzieć coś ważnego. Coś tak ważnego, że nie mogło poczekać do popołudnia.
Lustruje Malfoya wzrokiem. Mężczyzna ma czerwone policzki, a jego włosy nie są zaczesane do tyłu jak zawsze, tylko opadają mu na oczy, przez co wygląda, jakby przenieśli się w czasie do Hogwartu.
— Nie mogę dłużej wytrzymać — kontynuuje. — Muszę cię przeprosić — wydusza z siebie, zaciskając dłonie na oparciu fotela.
Coś w Hermionie umiera. Wiedziała, że Malfoy nie przyszedł tutaj, by wyznać jej, że od pewnego czasu chyba też coś do niej czuje, jednak nie potrafiła zgasić tlącej się w niej przez moment nadziei.
— Za co? — odzywa się, próbując ukryć rozczarowanie.
— Za wszystko. Za wojnę. Za to, jak się zachowywałem. Za…
— Chcesz mnie przeprosić — przerywa mu Hermiona — bo rzeczywiście żałujesz swojego zachowania, czy dlatego, że nie możesz znieść, jaki potworny byłeś, i chcesz się teraz poczuć lepiej? — Wzbiera w niej złość. — Bo jeśli chodzi ci tylko o ciebie i o to, co czujesz ty — patrzy mu beznamiętnie w oczy — to nie chcę takich przeprosin.
Hermiona idzie z koleżanką z ministerstwa, starszą o cztery lata mugolaczką Lizzie, na targi książek. Obydwie obkupują się tak bardzo, że ratuje ich jedynie bezdenna torba Hermiony. Hermiona nie rozstaje się z nią od końca wojny. Gdyby coś się stało, gdyby przyszło jej nagle uciekać, oprócz ogromnych zapasów jedzenia, eliksirów, maści i ubrań, będzie miała co czytać przez następne pół roku.
Jak co miesiąc zachodzą z Lizzie wieczorem do ulubionego pubu i dołączywszy do dwóch innych dziewczyn, biorą udział w quizie. Hermiona zna odpowiedź na każde pytanie. Gdy jej drużyna wygrywa, jakiś podchmielony palant ze zranionym ego, który nie może przeboleć, że pokonały go kobiety, podchodzi do ich stolika i próbuje im udowodnić, że jest od nich mądrzejszy. Hermiona szybko wyprowadza go z błędu, po czym dyskretnie rzuca na niego zaklęcie, które sprawia, że przez cały następny dzień z ust mężczyzny będą się wydobywały same brednie.
Wraz ze znajomymi wypijają po dwa wygrane w quizie piwa i przenoszą się do innego pubu.
Hermiona wraca do domu pijana. Bez zastanowienia wychodzi do ogródka z paczką papierosów, wyjmuje jednego i go zapala. Przysiada na murku i myśli o Malfoyu. Pragnie go. Chce z nim być. Chce leżeć obok niego. Chce, żeby jej dotykał. Chce znowu poczuć w cipce jego palce.
Pójdzie. Pójdzie teraz do niego. Zaraz weźmie różdżkę i deportuje się do dworu Malfoyów. Już się nie wstydzi. Już nie boi się spojrzeć Malfoyowi w twarz.
Nie! — głos rozsądku przerywa potok wywołanych alkoholem myśli. Wystarczająco się zbłaźniłaś.
Po przerwie na lunch Hermiona zamiast do biura idzie prosto do pracowni. Potrzebuje zająć czymś ręce i nic nie nadaje się do tego tak, jak precyzyjne, mechanicznie krojenie składników. Wchodzi do środka i za zamkniętymi drzwiami nie potrafi już dłużej utrzymać emocji na wodzy. Z jej piersi wyrywa się szloch.
Opada na krzesło i płacze w najlepsze, gdy Malfoy zjawia się niespodziewanie w progu. Hermiona podrywa się z siedzenia jak oparzona i odwraca się do mężczyzny tyłem.
— Granger? — odzywa się Malfoy, zaniepokojony. — Coś się stało?
Hermiona zaciska powieki i zasłania dłonią usta, by stłumić szloch, ale ciszę i tak przerywa jej łkanie.
— Granger. — Głos Malfoya się przybliża. — Ktoś ci coś zrobił? — Malfoy chwyta ją za drżące ramiona i obraca przodem do siebie. — Granger — szepcze, oglądając ją od stóp do głów.
Wie, że nie powinna, że Malfoy to tylko znajomy z pracy, jednak nie może się powstrzymać i stawia krok w jego kierunku. Cały czas płacząc, wtula się w jego pierś i ma nadzieję, że mężczyzna jej nie odtrąci.
Tym razem Malfoy niemal natychmiast obejmuje ją rękoma i zaczyna gładzić po plecach. Hermiona delektuje się jego bliskością, chociaż zdaje sobie sprawę, że to tylko skomplikuje już i tak skomplikowane uczucia, jakimi od jakiegoś czasu go darzy.
Po kilku minutach uspokaja się na tyle, że może wydobyć z siebie głos.
— Przed wojną wymazałam siebie z pamięci rodziców, dałam im nowe imiona i wysłałam ich do Australii — mamrocze w mokrą od łez marynarkę Malfoya. — Jakimś cudem przeżyłam i ich odnalazłam. Potem próbowałam przywrócić im wspomnienia. Próbowałam tak długo, że myślałam, że już mi się nie uda, ale w końcu się udało. Sądziłam, że to koniec kłopotów, tyle że okazało się, że to dopiero ich początek. Nienawidzą mnie — przyznaje to po raz pierwszy na głos. — Staram się, jak mogę, ale oni i tak dalej mnie nienawidzą. — Śmieje się smutno, jednak w następnej chwili jej śmiech znowu przeradza się w szloch. — Mieliśmy taką małą tradycję. Co roku w urodziny ojca chodziliśmy w trójkę do tej samej restauracji, później szliśmy na spacer i na lody. Rok w rok, odkąd tylko pamiętam. Aż do dzisiaj. — Bierze głęboki wdech, a Malfoy otacza ją ciaśniej ramionami. — Na przerwie dostałam wiadomość, że nie mogą się spotkać. Nawet nie napisali, dlaczego. Myślałam… — Załamuje się jej głos. — Myślałam, że chociaż to się nie zmieni. Że chociaż to pozostanie takie samo. Że chociaż… chociaż raz w roku będziemy mogli udawać, że jesteśmy normalną rodziną. — Zapada cisza i Hermiona jest wdzięczna Malfoyowi, że nie oferuje jej pustych słów pocieszenia.
