Rozdział 228: Okropny tydzień

Greg miał okropny tydzień. To był jeden z najgorszych tygodni, jakie miał od dłuższego czasu. Pracował praktycznie przez całą dobę nad trzema oddzielnymi sprawami, ponieważ mieli za mało personelu i nie było go stać na dodatkową siłę roboczą do pomocy. Pierwsza z nich była dość wyraźna i prosta, ale obręcze, przez które musieli przeskoczyć, sprawiało, że było to horrendalnie czasochłonne, ponieważ było to zaangażowana biurokracja. Pozostałe sprawy… były bałaganiarskie. Jedna z nich szybko awansowała do statusu Sherlocka Holmesa i z dnia na dzień stawała się coraz bardziej stresująca, a ostatnia była po prostu… grrrr.

Co więcej, jego cholerna była żona próbowała ponownie zaangażować prawników w ich sprawy o opiekę, która została ustalona wieki temu. Teraz co miesiąc dzielili czas z dziewczynkami dość równomiernie, a Christina najwyraźniej nie była z tego powodu zadowolona. Nie miała mocnych postaw, więc wiedział, że nie uda jej się ograniczyć jego czasu z Elizabeth i Abby, ale dodatkowy stres był czymś, czego zdecydowanie nie potrzebował w tej chwili.

A wisienką na torcie, sprawiając, że ten tydzień był okropny było to, że Mycroft był poza krajem. Mycroft był w zasadzie kołem ratunkowym Grega i jego siłą, kiedy to było potrzebne, a teraz był gdzieś w Rosji lub Turcji lub w innym miejscu (ale co najważniejsze nie w ich łóżku). Nie było go już przez dwa tygodnie i gwarantowane było, że nie wróci co najmniej do kolejnego tygodnia.

Greg czuł się tak, jakby był na krawędzi. Był niemiłosiernie zestresowany i szczerze mówiąc, raczej przygnębiony. Nienawidził wracać do pustego domu, ale nie mógł siedzieć w swoim biurze dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu, ponieważ mógłby się rozchorować, gdyby to zrobił. Był już praktycznie na granicy tego, bo ledwo miał czas i energię, by utrzymać normalne nawyki żywieniowe, ale… W zasadzie był w okropnym stanie.

Jedyną rzeczą, która pozwoliła mu przerwać te dni, była jego wieczorna rozmowa telefoniczna ze swoim partnerem. Czasami byli w stanie porozmawiać przez godzinę lub dwie, ale czasami Mycroft musiał zakończyć połączenie po 10 lub 15 minutach, jeśli coś się działo. Gdyby mieli szczęście, mogli użyć Skype'a, ale zdarzało się to dość rzadko. Jednak w tym momencie Greg był z tym w porządku. Nie chciał utrudniać tego wszystkiego, pozwalając Mycroftowi wyczytać z jego twarzy wszystko i od razu wiedząc, z czym walczył. Młodszy mężczyzna zawsze mógł wystarczająco dużo wywnioskować z jego głosu.

I dokładnie to wydarzyło się dzisiejszego wieczoru.

— Gregory, najdroższy, co się dzieje? — zapytał Mycroft po około 20 minutach spokojnej rozmowy.

Greg westchnął, opadając na łóżko i wolną ręką pocierając twarz.

— W tej chwili wszystko jest naprawdę do kitu — odpowiedział po chwili, próbując, ale bez powodzenia, utrzymać spokojny głos.

— Sprawy się pogorszyły — powiedział melodyczny głos na drugim końcu połączenia.

Greg skinął głową, chociaż jego partner nie mógł tego zobaczyć.

— Tak — westchnął ponownie, ściskając grzbiet nosa. — A Christina znów jest w natarciu. Chciałbym tylko… Boże, chciałbym, żebyś tu był.

— Wiem, Gregory. Bardzo mi przykro. — Greg wręcz mógł ujrzeć, jak Mycroft marszczy brwi.

— W porządku. — Wzruszył ramionami, przewracając się na bok, zwijając się w kłębek. — Masz ważną pracę. Dam sobie radę.

Rozmawiali dalej, Mycroft przejął konwersację i pozwoli, by Greg powoli się zrelaksował. Wkrótce nieśmiało poprosił młodszego mężczyznę, aby opowiedział mu historię, przy której mógł zasnąć. Tylko w ten sposób mógł z powodzeniem wpaść w ramiona Morfeusza będąc w łóżku. W inne noce spędzał czas na kanapie. Mycroft z radością zastosował się do jego prośby, rozpoczynając opowieść o dzieciństwie swoim i Sherlocka.

Greg nie miał pojęcia, która była godzina, kiedy się obudził. Początkowo nie miał również pojęcia, co spowodowało wyrwanie go ze snu. Wciąż było ciemno, więc wyraźnie nie zbliżała się pora świtu. Wtedy poczuł ruch na materacu i zbliżające się do niego ciało. Co do cholery?! Zamarł, szeroko otwierając oczy i zaciskając pięści, zanim smukłe ramię owinęło się wokół jego talii i znajome zapachy dotarły do jego nosa.

Zamrugał, wciąż zamrożony. Czy to nie było zbyt piękne, aby mogło być możliwe? Musiał śnić. On…

— To ja, Gregory — szepnął Mycroft przy jego szyi, uśmiechając się. — To nie sen, zaufaj mi.

Oblizując wargi, Greg zdołał odwrócić się w jego uścisku i chociaż było ciemno, był w stanie wyraźnie rozróżnić twarz swojego partnera. Musiał powstrzymać napływające łzy.

— Jakim sposobem… jesteś tutaj? — zdołał w końcu zapytać, z wahaniem dotykając policzka Mycrofta, jakby wciąż próbował uwierzyć, że to prawda.

— Wziąłem odrzutowiec, afrykański polityk był na tyle hojny, że mi go pożyczył. Musieliśmy wstrzymać dzisiejsze spotkania, więc miałem trochę wolnego czasu.

— Wykorzystałeś go zatem, aby polecieć z powrotem do Londynu, żeby być ze mną — stwierdził Greg, uśmiechać się z niedowierzaniem. To jest… łał.

— Naturalnie. — Mycroft skinął głową, pochylając się, by pocałować go w czoło. — Muszę wyjść rano, ale nie wcześniej niż zjemy razem śniadanie.

Greg westchnął, zwijając się przy Mycroftcie i wtulając twarz w bladą szyję. Zasnął z Mycroftem gładzącym go po włosach i całującym powoli, czując się lepiej niż przez ostatni tydzień.