"All you need is love"
by Mocha Butterfly
tłumaczyła Villdeo
Rozdział V
Kulturalna rozmowa
Ginny była strasznie rozczarowana, gdy następnego dnia, obudzona przez Marię, ujrzała tę samą zabytkową ogromna komnatę a na sobie nosiła białą koszulę nocną. Oznaczało to, że nadal żyje w siedemnastym wieku jako księżniczka.
No i ciągle wychodziła za Dracona.
Niemalże głośno zajęczała na wspomnienie wydarzeń ostatniej nocy. Sam fakt, ze dał jej ponad połówkę jabłka był głupi, bo sprawiał, że coś jej szamocze w żołądku i nie był to głód. Nie spała prze to prawie pół nocy. No i dlaczego tak długo opierał się, żeby z niej wstać?
Oczywiście najbardziej prawdopodobne było wyjaśnienie, że chciał ją rozdrażnić. Wbrew wszystkiemu, ona dziwnie reagowała - chciała leżeć pod nim, chciała czuć na sobie jego ciało, mięśnie, uda...
Zadrżała z zimna, ale Maria na szczęście schylała się, wiążąc jej buty, więc nic nie zauważyła.
Obydwie wstały równocześnie. Maria uśmiechnęła się do niej ciepło Ginny była od niej wyższa o kilka centymetrów.
- Spotkanie z Jego Wysokością Draconem nie było wczoraj tak okropne, prawda? - spytała, uśmiechając się nieco psotnie.
Ginny zamyśliła się. Owszem, było dość okropne, zważając na to, że Malfoy nadal miał paskudny, arogancki charakter. Z drugiej strony był jedyną osoba, z którą była wpakowana w tę całą kabałę.
Wzruszyła ramionami.
Na ustach służącej wykwitł uśmiech w stylu „ja i tak wiem swoje". Ubrała Ginny w prostą jasnoniebieską sukienkę, ale tym razem dziewczyna sama się uczesała - po prostu spięła niektóre kosmyki, aby nie wypadły, ale reszta zwisała jej luźno. Patrząc w lustro, zastanawiała się.
To nie była krótka sprawa na jeden dzień. Nie. Co to oznaczało? Od samego początku wiedziała, że to nie sen. I nikt nie mógłby użyć Zmieniacza Czasu, bo po prostu nie mogła wrócić z powrotem, a w przeszłości raczej też nie byłą znaną księżniczką. To było po prostu niemożliwe.
Co, jeśli musiałaby tu zostać do czasu ślubu? Może mogłaby się jakoś wykpić z małżeństwa?
Nie - zmarszczyła brwi. Sposób, w jaki nasi „rodzice" wczoraj rozmawiali... Tak bardzo chcą ślubu, że nie ma szans im tego wyperswadować, my nie mamy nawet żadnego prawa do sprzeciwu.
Już rozmyślała o ucieczce. Ale było tu jakieś „gdzieś", gdzie mogłaby się ukryć? Przeszukaliby każdy zakątek - więc kryjówka odpada. Nie dość, że nie mogłaby już nigdy wyjść, to nici z szukaniem drogi powrotnej.
W dodatku obiecałam Malfoyowi, że z nim wrócę, pomyślała rozeźlona. Ale ja jestem głupia... Ja powiedziałam coś takiego?
Śniadanie nie różniło się wiele od wczorajszego lunchu. Ginny skoncentrowała się na jedzeniu, gubiąc się w marzeniach. Zadręczała się myślami o zaręczynach z Draconem i dylemacie z Harrym.
Jak mogła naprawić stosunki między nim a sobą, jeżeli nie miała pojęcia, co się stało? Wszystko, co wiedziała, to tyle, że miało związek ze śmiercią Lily. Ale jeśli ona jej nie zabiła, to czemu Harry tak jej nienawidzi?
Nagle do jadalni wbiegła dziewczyna.
- Wasza Wysokość... Wydarzyło się co... Złego... Potrzeba was.
W jakiś dziwny sposób jej rodzice i ojciec Dracona wiedzieli, o którą „Waszą Wysokość" chodzi. Jej rodzina powstała natychmiast i poszła za dziewczyną. Ginny oraz Draco, Elle i ich ojciec zostali przy stole sami. Nastała długa niezręczna cisza, która niemal dzwoniła w uszach.
Wreszcie śniadanie się skończyło. Ginny poszła poszukać Marii, która wiedziała, czym jest to „coś złego", co się wydarzyło. Zła i sfrustrowana, Ginny otworzyła drzwi do swojego pokoju.
Co robili w ludzie w tych czasach, żeby sobie uprzyjemniać życie?
Zagapiła się w portret na ścianie. Drażniło ją to, że nie wiedziała, o co chodzi Harry'emu, że w ogóle nie miała pojęcia, co się dzieje i że nie było żadnego sposobu, aby się dostać do przyszłości.
Czas płynął baaaaaaaardzo wooooooolno. Nudziła się. Próbowała czytać książkę, ale nie umiała się na niej skupić. Rozmyślała na poważnie, czy czasami nie pójść poszukać Dracona, ale przerwała jej Maria.
Ginny podniosła się, odkładając książkę.
- No co się stało? - zapytała zniecierpliwiona.
- Popełniono zbiorowy mord - odrzekła Maria. - Znaleziono dziesięcioosobową rodzinę, zabitą we własnym domu. Tego ranka.
- Co? - Ginny zrobiło się okropnie zimno. Wstała i podeszła do służącej. - Jak to: zabitą?
- Morderca użył noża - odpowiedziała, wycierając oczy. - Najmłodszy dzieciuch miał dwa latka.
- Kto... Kto by śmiał...? - niemal wykrzyknęła.
- Nie jest wiadome - odrzekła Maria, szlochając. Nagle wyprostowała ramiona.- A teraz czas na herbatę. Spożyjecie ją z Jego Książęcą Mością Draconem.
Ginny, zmuszając się do skończenia myślenia o morderstwie, spróbował nie jęknąć.
- Sami?
Maria wymusiła drżący uśmiech.
- Zaczniecie lubić Go przed, czy raczej po ślubie?
Opuściły pokój i podążyły wzdłuż korytarza.
- W ogóle - odrzekła uparcie. - Nie chcę go lubić. Jest straszny.
- Nie chcę was obrażać, Wasza Wysokość, ale przejmujecie się bardziej, niż powinnyście - powiedziała służąca.- On jest naprawdę dobrym człowiekiem. Głęboko w sobie.
- Chyba bardzo, bardzo głęboko w sobie - mruknęła Ginny, przewracając oczami. - Tak głęboko, że nie możemy zauważyć tego dobrego Dra-... Malfoya.
Maria uniosła brew, ale nic nie odpowiedziała.
Gdy przybyły do pokoju, chłopaka jeszcze tam nie było. Maria poszła po niego i zostawiała Ginny samą w komnacie. Dziewczyna usiadła na sofie mieszczącej maksymalni dwójkę ludzi. W komnacie było zimno i marzyła teraz tylko o tym, aby móc ogrzać dłonie o kubek z gorącą herbatą. Ale napoju nie było i prawdopodobnie miało go nie być aż do przybycia Dracona.
Przyszedł pięć minut później, przez które siedziała i wpatrywała się przed siebie.
Nawet nie spojrzawszy w górę, zapytała:
- Co?
Niemal poczuła jego uśmiech.
- Nie lubię herbaty.
Zaskoczony uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Mimo że kpiąc, powiedział prawdę.
- Nie lubisz?
- Nie powiedziałem tego przed chwilą?
- Jesteś dziwny - odrzekła, opierając się. - Wszyscy lubią herbatę.
- Wszyscy, których znasz? Wiesz, Weasley, mam dla ciebie wiadomość: nie znasz wszystkich.
- Dzięki Draco, nigdy o tym nie wiedziałam.
Nastała cisza i Ginny nie bardzo wiedziała, z jakiego powodu. Spojrzała w swoją herbatę i nagle coś ją uderzyło - nazwała go po imieniu!
Ponownie spojrzała w górę i napotkała jego wzrok, który ją bez przerwy drażnił.
Zakłopotana, zaczerwieniła się. Szybko wsypała sobie cukru do filiżanki, choć było go już tam tyle, że zrobił się roztwór nasycony.
- Więc... - powiedział w końcu. - Odkryłaś może, jak się stąd wydostać?
Spojrzała na niego gniewnie.
- Poprzedniego wieczoru? Nie, nie odkryłam.
- Ach no tak, zapomniałem - uśmiechnął się z drwiną. - Jesteś Gryfonką. Gryfoni nigdy nie wpadają na żaden przyzwoity, dobry plan, który mógłby im uratować skórę.
- A może ty coś wymyślisz, co! - krzyknęła. - Jakoś nie słyszałam jeszcze, żebyś cokolwiek zaproponował!
- To dlatego, że wierzę, że nic nie możemy zrobić - odpowiedział, zakładając ręce na piersi.- Sami się tu nie przenieśliśmy. Chyba logiczne, że sami się nie odniesiemy.
Przygryzła wargę i zamyśliła się.
- Maria wspominała o jakiejś magiczce - powiedziała. - Może ona potrafiłaby nam pomóc.
- Najprawdopodobniej to oszustka - mruknął.
- Kto, Maria?
- Nie mam pojęcia kim u diabła jest ta twoja Maria, więc jak mogę do niej nawiązywać? - odpyskował.
- Przepraszam. Mogłam się spodziewać, że jeśli powiem cokolwiek, spróbujesz mi odgryźć łeb, więc następnym razem będę siedziała cicho.
- To chyba najinteligentniejsza rzecz, jaką powiedziałaś w ciągu swojego życia, Weasley.
- Co cię tak wkurwia? - zapytała, stawiając filiżankę na stole. Otworzył usta, żeby powiedzieć coś złośliwego, ale... - Oprócz mnie.
- A nic - uśmiechnął się lekko. Ginny była zaskoczona - rzadko widywała jego uśmiech, zazwyczaj był to tylko grymas albo uśmieszek. - Tylko ty.
- Dziękuję ci - odrzekła z sarkazmem. - Czy od teraz możemy zacząć rozmawiać kulturalnie?
- Nie, chyba nie. Nigdy przedtem nie zdarzyło mi się rozmawiać kulturalnie z kimkolwiek z Weasleyów.
- Nigdy przedtem nie rozmawiałeś ze mną - odgryzła się.
- I marzę o tym, abym nigdy już nie musiał.
Parzyła na niego z nienawiścią przed długi moment. On musiał być najbardziej denerwującym człowiekiem na Ziemi.
Cholera, czy ja zawsze muszę mieć takie zezowate szczęście?
- Może słyszałeś, czemu moim rodzice musieli wyjść podczas śniadania? - spytała. Miała nadzieję, że ten temat sprawi, że zacznie być trochę poważniejszy, a przynajmniej przestanie ją denerwować.
- Nie, ale wiesz co? Nie obchodzi mnie to zbytnio.
- Zamordowano dziesięć osób - powiedziała. - Jedną z nich było dwuletnie dziecko.
Patrzył na nią z nieczytelnym wyrazem twarzy.
- Straszne - powiedział bez jakichkolwiek emocji. - Ale jeśli dobrze pamiętam, powiedziałem że mnie to nie obchodzi.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Jak można być tak nieczułym na krzywdę ludzką?
- Ty cholerny... Nieznośny... - popluła się z wrażenia, nie umiejąc opisać chłopaka przed sobą.
- Mógłbym tu z tobą siedzieć Weasley, pić herbatę i po ludzku rozmawiać - powiedział uprzejmie, wstając. - Jednak myślę, że mimo wszystko chętniej rzuciłbym sam na siebie Klątwę Cruciatusa.
Wstała, dzięki czemu łatwiej było jej spojrzeć mu w oczy. Nie był wiele od niej wyższy, a Ginny zawsze chciała wyjść za kogoś, kto umiałby ją wziąć na ręce jak piórko i nosić, gdzie tylko będzie chciała...
Co jest następnym powodem, dlaczego nie mogę wyjść za tego dupka... Pomyślała, spoglądając na niego groźnie. Parzył na nią rozbawiony i jakoś nie widać było po nim ochoty na to, aby wyjść.
- Rozwiedziemy się po miesiącu - powiedział.
- Nie zamierzam za ciebie wychodzić! – zawołała, czując się jak idiotka. Spuściła z tonu, ale mówiła dalej. - I jak twierdziłam wcześniej, mam nadzieję, że będę w Hogwarcie przed Bożym Narodzeniem.
- Powodzenia - odrzekł, podchodząc do drzwi. Wciąż go obserwowała.
- Czyli chcesz się żenić! - wrzasnęła, jej cierpliwość poniosła sromotną klęskę. - Tego chcesz! To dlatego nic cię nie obchodzi!
Obrócił się powoli, w połowie drogi do drzwi.
Ginny wiedziała, że go rozgniewała, miał ciemniejsze oczy niż zwykle.
- Oczywiście, że mnie obchodzi. Nie mam zamiaru brać z tobą ślubu. W ogóle cała ta sytuacja jest, kurwa, bardzo śmieszna. Ale nic nie poradzę. A więc czemu mam siedzieć i użalać się nad sobą, jak to robisz ty?
Jak... jak ona mogła się ekscytować tym, że na niej leżał?
Miała ochotę mu przyłożyć. Chciała walnąć go tak mocno, że już zacisnęła pięści w antycypacji. Ale był dopiero w połowie drogi do drzwi i z łatwością mógłby ją powstrzymać. Fakt, że była niewiele niższa od niego, wcale nie oznaczał, że była jak on silna. Ten jego wzrok, to spojrzenie, które ze srebrnoszarego zmieniło się w popielate oznaczało, że jest zdolny do wszystkiego. Poczuła, że jej frustracja znika w czymś, co nazywało się strachem, ale wiedziała, że nie może się bać Dracona Malfoya. To było niedopuszczalne.
Wreszcie odwrócił wzrok i obrócił w stronę drzwi. Gdy była pewna, że na nią nie patrzy, krzyknęła z taką determinacja, jaką tylko w sobie chowała:
- Nienawidzę cię! - choć wiedziała, że to strasznie infantylne, nie obchodziło jej to. - Idź w cholerę!
Trzasnął drzwiami, w ogóle nie reagując na jej krzyk.
Usiadła, tak wściekła, że chciało jej się wrzeszczeć.
Jeśli się nie uspokoję, to powyrywam sobie kłaki... Weź na wstrzymanie, Ginny...
Ale jakoś nie mogła się uciszyć. Wszystko było tak strasznie wkurzające... Musiała wyjść za kogoś, na kogo nie mogła patrzeć, nie miała nikogo, komu mogłaby się poskarżyć, nie potrafiła wrócić do swoich czasów i jedyna osoba, z którą miała nadzieje, że uda jej się porozmawiać, żywiła do niej głęboką niechęć.
Tak w niej wrzało, że nie mogła już wytrzymać. Chwyciła jego filiżankę, pełną herbaty i rzuciła nią o drzwi. Mimo że był już daleko, to i tak się musiała wyładować.
- Nienawidzę cię!
Filiżanka roztrzaskała się na tysiąc kawałeczków, a herbata została na drzwiach. Ginny patrzyła na skorupę tylko przez chwilę, po czym wstała i pospiesznie wyszła w pokoju, nie chcąc, aby ktokolwiek dowiedział się tym, że to ona zrobiła ten bałagan.
A kogo to tak w ogóle obchodziło, że służący, który to będzie sprzątał, jeszcze bardziej ją znielubi!
Musiała wyjść z zamku, tylko to było ważne!
Nawet nie wzięła płaszcza - poszła wprost do ogrodu. Poczuła zimno na zaczerwienionych policzkach. Westchnęła głęboko. Świeże powietrze działało na nią bardzo uspokajająco.
Idąc coraz dalej w śnieg, objęła się mocno ramionami i spojrzała w dół. Miała na sobie odkryte buty na koturnie, śnieg sprawiał, że zamarzały jej nogi, ale co z tego.
Łzy, które powstrzymywała do dwudziestu czterech godzin nareszcie przyszły. Pozwoliła im spływać po twarzy, nie hamując żadnej z nich.
Spędziła tam dużo czasu, chodząc bez celu, przyglądając się uśpionym roślinom pod śniegową kołderką. W końcu zdecydowała się wrócić. Czuła się o wiele, wiele lepiej, chociaż miała wrażenie, że skostniały jej stopy, nos i palce.
Wróciła po pokoju, położyła się i wpatrzyła w sufit. Wiedziała, że wkrótce będzie lunch i wtedy znowu będzie musiała spotkać się z Draconem.
A tego obawiała się najbardziej.
Koniec rozdziału V
