"All you need is love"

by Mocha Butterfly

tłumaczyła Villdeo

Rozdział VII

Doktor Thomas

Ginny, obudziwszy się, prawie od razu uświadomiła sobie, gdzie się znajduje. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, był ktoś pochylający się nad nią i kładący jej na twarzy zimny okład. W związku z tym pomyślała, że pewnie jest w domu, a ten ktoś nad nią, to jej mama. Ale za drugim razem, gdy już zrozumiała, co do niej mówi, z przykrością stwierdziła, że nie jest w domu.

Spróbowała się podnieść.

- Mamo?- zapytała. Ktoś chciał ją z powrotem położyć. - Gdzie jestem?

- Wasza matka śpi, kwiatuszku - odrzekł znajomy głos, a ciepłe, miękkie ręce położyły jej kompres na głowie. - Jest północ.

Maria. Ginny przypomniała sobie wszystko i z rezygnacją położyła na łóżku. W tej chwili uświadomiła sobie, że boli ją głowa, całe ciało i w dodatku czuje się jak w piekarniku. Gdy znowu spróbował się odezwać, przerwał jej kaszel. Bolało jak cholera, ale co mogła zrobić? Najlepiej się poczuła, gdy odjęła już rękę od ust i położyła ja obok siebie.

- Co mi jest? - wychrypiała.

Kobieta uśmiechnęła się do niej łagodnie, patrząc na nią zaniepokojona. Zabrała jej z czoła szmatkę, zanurzyła ją w misce z zimna wodą i ponownie położyła.

- Nie nam wiedzieć, kwiatuszku - odpowiedziała.

Nie nam?

Ginny patrzyła na nią przez chwilę, jednak znowu zakasłała. Zrobiło jej się strasznie zimno, a potem znowu napłynęła fala ciepła, które sprawiało, że jest jej niedobrze.

Kaszel... Chłód... Ból gardła... Gorączka...

Brzmiało, jakby miała grypę, jednak nigdy wcześniej jej nie przechodziła i nie bardzo wiedziała, czym to grozi.

Przestała się na chwilę zastanawiać i utkwiła wzrok w Marii.

- Czy ja umrę?

Zaniepokojenie znikło z twarzy kobiety, a pojawiło się oburzenie.

- Oczywiście, że nie! - zakrzyknęła gorąco. - Nie pozwolę wam umrzeć! Obiecuję! - ścisnęła jej rękę, po czym podeszła do drzwi.

- Idę przynieść wam coś ciepłego do napicia, zaraz wrócę - przesłała jej ciepły uśmiech.

Ginny jęknęła cicho i odwróciła głowę w drugą stronę. Nie miała zamiaru pić nic ciepłego - i tak było jej już wystarczająco gorąco. Odsunęła pierzyny i próbował się podnieść, ignorując ból, którym krzyczało jej ciało.

Obietnica Marii nie poprawiła jej humoru. To było miłe, naprawdę, ale Ginny nie była idiotką. Wiedziała bardzo dobrze, że nie mieli zbyt dobrej pomocy lekarskiej w siedemnastym wieku. Ludzie umierali z prostego przeziębienia, nie mówiąc już o grypie.

Zamknęła oczy i oblizała suche wargi, próbując sobie wyobrazić, że jest we własnym łóżku w domu. Gdy była chora, mama siedziała przy niej non-stop, a gdy nie mogła, zajmowali się nią bracia albo tata. Ginny wiedziała, że drżeli o nią wszyscy w rodzinie - dlatego pilnowana była przez starszych braci na okrągło. Z drugiej strony była im niewypowiedzianie wdzięczna, gdy przy niej zostawali i nie musiała leżeć sama.

Teraz oprócz niej nie było nikogo i cisza dzwoniła jej w uszach. Było jej niewiarygodnie gorąco, przez gorączkę, a gardło bolało ją niemiłosiernie. Bolało nawet gdy przełykała ślinę. Jedynie gdy kaszlała, odczuwała mniejszy ból. Ale niewiele mniejszy.

Była wyczerpana, ale chciała być przytomna. Nie chodziło o to, że chciała jeść, w ogóle nie była głodna, w dodatku gardło by jej nie pozwalało przełknąć niczego. Nie. Chciała zapytać Marię o Dracona.

Pamiętała, że z nim rozmawiała na korytarzu, zanim zasłabła. A on dotknął jej twarzy... choć nie wiadomo, czy to nie był majak.

Nie była pewna, czy chciała, by to był sen, czy nie. Nie umiała powiedzieć, co było bardziej niepokojące - to, ze śniła o tym, że Draco dotyka jej twarzy, czy też to, że jej naprawdę dotknął. Nie chodziło o to, że to nie było miłe, wręcz przeciwnie, czucie jego chłodnej ręki na policzku było cudowne i nie była pewna, czy gdyby nie była chora, nie przebiegłyby jej jakiś dreszcz.

Dzięki Bogu, jestem chora.

Co on zrobiła, jak upadła? Zostawił ją, czy też ją gdzieś zaniósł?

Uświadomiła sobie, że chciałaby, by zrobił to drugie, chociaż wiedziała, że nie powinna. Dla Dracona Malfoya typowe byłoby, gdyby ją zostawił, nawet jeśli miałaby tam umrzeć. I prawdopodobnie tak zrobił.

Draco nie miał pojęcia, czemu miał kłopoty z zaśnięciem. Przerzucał się z boku na bok całą noc. Coś go gniotło w środku i chociaż nie pomyślał ani razu o Ginny, czuł, że chodzi o nią.

Myślał o wszystkim oprócz niej, specjalnie omijał ją w myślach, jednak w końcu się poddał i musiał przyznać, że bał się o nią. Była poważnie chora i gdy zajrzał do niej przed snem, zauważył, ze jej skóra parzyła. To oznaczało, że miała wysoką gorączkę.

Z innych symptomów wywnioskował, że miała zapalenia płuc. Sam to przechodził nawet dwa razy, gdy zamykał się w samej piżamie w lochach i nie bardzo wiedział, co robić.

Miał dziwne przeczucie, że oni tu nie wiedza, jak się zajmować chorą na zapalenie płuc. Nie mieli zbyt rozwiniętej medycyny. Możliwe było, że przez ich niewiedzę Ginny po prostu umrze.

Wyjaśniło się, czemu nie mógł zasnąć. Tak długo go to męczyło, że w końcu z westchnieniem zrzucił z siebie pierzynę i usiadł na łóżku.

Idę się przejść... Może to mi trochę pomoże...

Jego oczy w końcu dostosowały się do ciemności i nie musiał się potykać o każdy sprzęt na swojej drodze. Znalazłszy szatę, ładnie złożoną w kostkę i jakieś spodnie, wyszedł na korytarz, cicho zamykając drzwi.

Naprawdę nie wytrzymywał już w tym zamku. Płonące świece dodawały niewiele ciepła zimnym kamiennym ścianom i posadzce, z której ciągnęło jak diabli, a poza tym nieco oświetlały korytarze. Miał jakieś głupie dziwne wrażenie, że zza rogu wyskoczy zaraz wampir albo jeszcze inne dziwadło, nie mówiąc o czarnym kocie. Nie, żeby się bał, skądże, przecież jego dom sprawiał podobne wrażenie. Ale nigdy jeszcze nie przyznał, że mu się to podoba.

Draco nie był zbyt pewien, gdzie idzie – to miał być tylko spacer, nocna przechadzka, ale nogi same kierowały się do pokoju Ginny.

Zatrzymał się, gdy właśnie zrozumiał, gdzie idzie. Co z nim? Przecież Ginny jeszcze nie umarła, nie przesadzajmy, mógł spokojnie zaczekać do rana, żeby się z nią zobaczyć. Z drugiej strony, dobrze pamiętał, jak źle się czuła.

Wcześniej wyglądała strasznie. Chyba rzeczywiście nie chcę jej widzieć w takim stanie...

Jeśli była choć jedna rzecz, której Draco nie lubił tak naprawdę, to była to bezradność. Po prostu nie wytrzymywał psychicznie, widząc zagubionych, bezradnych ludzi, jak Ginny dzisiejszego popołudnia. To dlatego przeciwstawił się wszystkim swoim malfoyowskim odruchom i jej pomógł. Jęcząca z bólu w półśnie, drżąca z zimna i gorąca jednocześnie. I tak serio to ona ciągle bredziła, a on nawet nie miał czasu się jej przypatrzeć.

- Wasza Wysokość?

Draco obrócił się i ujrzał Marię, patrzącą na niego. W jednej dłoni niosła tackę, na której stała parująca czymś miseczka. Podeszła bliżej, a on zauważył na jej twarzy wyczerpanie. Widocznie kobieta przez cały dzień nie miała ani chwili wytchnienia.

Zatrzymała się przed nim i spojrzała mu w oczy.

- Czy czegoś potrzebujecie, Wasza Wysokość? - zapytała znużonym tonem.

- Nie - odrzekł. - Po prostu... Wyszedłem na spacer.

Służąca zacisnęła usta i uśmiechnęła się lekko.

- Prosiłabym bardzo, abyście nie odbywali przechadzek tak późno, Wasza Wysokość. Musicie wypocząć.

- A ty nie musisz? - zapytał, unosząc brew.

Widocznie zrozumiała to źle, bo zaczęła się gęsto tłumaczyć.

- Och nie, Wasza Wysokość, to nie to miało oznaczać. Chciała tylkom powiedzieć, że wy będziecie jutro zmęczeni i dlatego chciałam...

- Nie, chyba się źle zrozumieliśmy - przerwał jej. - Po prostu patrząc na ciebie przyszło mi do głowy, że ty także powinnaś odpocząć. Wszystko.

Przez moment patrzyła na niego, jakby zleciał z księżyca. Nagle zamknęła usta i wydawało się, że sobie przypomniała, co ma do roboty.

- Wybaczcie, Wasza Wysokość, ale muszę to zanieść Jej Królewskiej Mości.

Wyminęła go i skręciła w korytarz, gdzie był pokój Ginny.

- Nie śpi? - zapytał wcześniej, niż mógłby się powstrzymać.

Maria przez chwilę nie odpowiadała, patrząc na niego.

- Tak, otworzyła oczy przed momentem.

Widocznie jego nogi też się go nie słuchały, bo za chwilę stał razem z Marią przed drzwiami.

- Czyli to oznacza, że jest z nią coraz lepiej?

- Nadziejuję tak, Wasza Wysokość – odrzekła, drżąc ze zdenerwowania. - Nigdym nie widziała takiej choroby jak ta.

To ma sens... Oni chyba nie mają pojęcia o tym, co to jest zapalenie płuc...

I nawet zgadzało się, że jeśli G inny pochodziła z czasów odległych od tych prawie czterysta lat, to w takich warunkach musiała zachorować.

- Chcielibyście ją odwiedzić?

W głosie Marii było coś takiego, co sprawiło, że musiał na nią spojrzeć. Nadal wyglądała na przestraszoną, ale teraz chyba dlatego, że bała się, że na nią nawrzeszczy za robienie mu takich propozycji.

Chciał ją zobaczyć? No jasne, że tak. W to nie wątpił. I miał jakiejś dziwne uczucie, że powinien tam z nią być, nie bardzo wiedział, skąd mu się to wzięło i chciał, aby jak najszybciej odeszło, ale czuł, że chciałaby go zobaczyć o wiele, wiele bardziej niż kogokolwiek innego stąd. Może dlatego, że obydwoje pochodzili z przyszłości.

Ten absurd we własnej głowie go zaszokował. Robił z igły widły. Ginny go nienawidziła, proste i zrozumiałe. Zawsze przechodziły ją dreszcze, gdy był przy niej. Nigdy nie wyglądała na zadowoloną, gdy z nim rozmawiała. A propos rozmów, te zawsze kończyły się awanturami - rzucaniem wszystkiego co popadnie i wrzaskami. Nie wspominając już o tym, że on sam nie mógł jej znieść, tak mu działała na nerwy. Tyle, że miło było na nią rzucić okiem, jeszcze niczego nie oznaczało. A teraz, gdyby tam wszedł, też pewnie by jej nie uszczęśliwił, bo była śmiertelnie chora. A on był jej największym wrogiem.

- Wasza Wysokość, czy...? - zapytała Maria, gdy nie odpowiedział.

- Zobaczę się z nią - odpowiedział, zanim skończyła.

Ginny walczyła z tym, aby się obudzić, a że przez chwilę nikogo przy niej nie było, to chciała sobie nadal wyobrażać, że jest tutaj Maria. Podjęła w końcu decyzję o otworzeniu oczu. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, że drzwi się właśnie otwierają.

Do środka weszła Maria, niosąc parującą miseczkę.

Ale za nią wszedł Draco.

Pierwsza jej myśl była taka, że pewnie ma halucynacje. Patrzyła na Marię, jak ta wchodzi do pokoju i siada przy jej łóżku, poprawiając jej poduszki i głaszcząc ją po dłoni.

Draco ciągle stał przy drzwiach z skrzyżowanymi ramionami i spuszczoną głową, patrząc na nią spode łba.

Służąca odwróciła się w kierunku drzwi i spojrzała na niego.

- Tylko kilka minut, Wasza Wysokość - powiedziała cicho. - Jej Królewska Mość jest bardziej wyczerpana, niżem myślała.

Kiwnął głową, a Maria wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Ginny napotkała przez chwilę jego wzrok, po czym spuściła głowę i spojrzała na tackę z pewnie smacznymi, ciepłymi jeszcze bułeczkami, na które nie miała apetytu.

Ginny chciała, żeby natychmiast wyszedł. Wiedziała, że wygląda strasznie, wręcz przerażająco. Włosy kleiły jej się do głowy, i była tak mokra, że koszula nocna przylegała jej się do ciała. Spojrzała na lekko zaśniedziałą srebrną łyżeczkę i przejrzała się w niej, potwierdzając swoje najgorsze obawy. Naprawdę wyglądała okropnie, z tymi szarymi cieniami pod oczami i bladą skórą.

Wręcz przeciwnie do tego, jak była zawstydzona swoim wyglądem, czuła ulgę. Dlaczego, u diabła, obecność Dracona Malfoya przynosiła jej ulgę, nie miała zielonego pojęcia. Znowu na niego spojrzała i zauważyła, że on nadal jej się przygląda swoim pustym wzrokiem.

Czemu on wygląda zawsze tak doskonale? Jego wygląd sprawia, że czuję się jeszcze gorzej...

Jak gdyby czytał jej w myślach, otworzył usta i parsknął.

- Wyglądasz jak, nie przymierzając, śmierć.

Spojrzała na niego wściekła, ale nagle się zaśmiała. To nie był prawdziwy śmiech, brzmiało to raczej jak rzężenie starego fiata sprzed 80' roku, ale się przecież uśmiechnęła. Rozładowało to napięcie między nimi i nagle przestało ją obchodzić to, jak wygląda.

- Może usiądziesz, co? - zapytała, wskazując głową na krzesło, na którym leżała łyżeczka. Nienawidziła teraz swojego głosu, brzmiało to, jakby złapała chrypę i nie mogła się jej pozbyć, albo jakby paliła papierosy od początku życia. Ale naprawdę nic nie mogła poradzić.- Przysuń sobie krzesło.

Przez chwilę patrzył na nią, jakby się namyślając, wtem wzruszył ramionami i opuścił je wzdłuż ciała, podszedł do krzesła i podsunął je do łóżka. Rozsiadł się, położył łokcie na kolanach i przytknął palce do ust. I siedział, nic nie mówiąc.

W końcu się jednak odezwał.

- Wiesz co? - zapytał. - To pierwszy raz, kiedy jesteś dla mnie taka miła, aż podejrzewam, że majaczysz.

- Nie majaczę - zaprzeczyła skrzeczącym głosem. - I byłabym o niebo milsza dla ciebie, gdybyś tylko ty był uprzejmy względem mnie.

- I to właśnie musisz zrozumieć, Weasley - powiedział, wpatrując się w nią. Nie była pewna, czy to jego pewne spojrzenia sprawiło, że serce zaczęło jej bić szybciej.- Ja nie jestem miłą osobą. Ja jestem sobą. I zawsze pozostanę.

Zwracała mu spojrzenie, aż w końcu odwróciła je na bułki. Jak mogła coś takiego powiedzieć? Cóż, to była prawda.

Draco Malfoy rzeczywiście był nieprzyjemną i wstrętną istotą i nic nie mogłoby tego zmienić. Rozumiała, że nie zachowywał się przy niej właśnie tak, żeby ją zdenerwować albo coś w tym rodzaju. Po prostu takie miał usposobienie i z każdym innym robiłby tak samo.

Ale dla Weasleyów musi być podwójnie nieprzyjemny.

Nastała naprawdę długa cisza, którą przerywało tylko kruszenie bułki przez Ginny. Nie było miło myśleć, że po twarzy ścieka jej pot, uważała to za obrzydliwe. Czego by teraz nie oddała za Pieprzowy Eliksir Madame Pomfrey.

Gdy już nie mogła bułki, przestawiła tackę na łóżko obok siebie. Nie miała pojęcia, co powiedzieć albo co zrobić. Nie czuła się dobrze, gapiąc się na niego bez mówienia, więc spojrzała na swoje ręce.

Męczyło ją jedno pytanie, ale musiała pomyśleć kilkaset razy, zanim je zadała.

- Czemu przyszedłeś? Jest prawie czwarta rano.

- Lubię wstawać wcześnie.

Powoli przeniosła na niego wzrok, chcąc zauważyć cokolwiek głupiego w pokoju, żeby zacząć się śmiać. Była zmęczona. Spojrzała na niego. Jego twarz była nieczytelna.

- Czy kiedykolwiek ktoś ci powiedział - zapytała ochrypłym głosem. - Że jesteś dziwny?

Uśmiechnął się półgębkiem, w jego stalowych oczach pojawiło się rozbawianie.

- Nie, jesteś pierwsza.

- Nie rozumiem cię - szła w to głębiej, zachęcona przez jego jasną odpowiedź. - W pierwszej minucie wydaje mi się, że mnie nienawidzisz, a w następnej robisz właśnie coś takiego.

Zadziałało. To było jak rozsunięcie kurtyny w teatrze, teraz wszystko widziała w jego twarzy.

- Coś jakiego? - zapytał cicho.

Zmarszczyła brwi i schylił głowę. Straciła wątek. Nagle zachciało jej się spać.

- Znaczy - wymamrotała. - Odwiedziny. Nie rozumiem cię.

- To już słyszałem.

- To wybacz. Ale naprawdę tak jest.

- Ja wale nie chcę, żebyś mnie rozumiała - odrzekł.- Jesteś ostatnią osobą, od której oczekiwałbym zrozumienia.

Gdyby tylko nie była taka zmęczona i chora, na pewno byłaby wściekła.

- Dobra. Nawet nie będę próbowała - powiedziała.

- Jesteś zmęczona, co?

- Nie, wszystko w porządku - skłamała, nawet na dobrą sprawę nie wiedząc czemu. Może dlatego, że nie chciała, żeby sobie poszedł.

Na jego ustach wykwitł uśmieszek.

- Tak samo w porządku jak wcześniej na korytarzu, gdy zemdlałaś?

- Ja nie zemdlałam - zamrugała oczami.- Ja tylko... Osłabłam. No.

- To jest to samo.

- A czy ty lubisz wstawać wcześnie, czy chciałeś mnie odwiedzić?

Nie oczekiwał takiego pytania, więc nie miał przygotowanej odpowiedzi. Spojrzała na niego zdziwiona, nie, teraz nie mogła usnąć.

- Po prostu byłem ciekawy - powiedział w końcu cicho. - Jak bardzo jesteś chora. Chciałem sam zobaczyć, na co jesteś chora, żeby móc postawić diagnozę.

- I co?

Zawahał się.

- To zapalenie płuc.

- O. To dobrze. Ludzie przeżywają zapalenie płuc - powiedziała. Język wydawał jej się strasznie ciężki, wiedziała, że mówi strasznie niewyraźnie.

Draco zmarszczył brwi.

- Tak, chyba tak jest - spojrzał na nią z ukosa. - Chyba już pójdę - zaczął wstawać.

- Nie - zaprzeczyła. Złapała go za rękę, a potem za ramię. - Nie odchodź. Proszę - wyszeptała.

W jego oczach pojawiło się zaskoczenie, spojrzał na nią, na jej dłonie kurczowo trzymające jego ramię, znowu na nią, chcąc jej dać do zrozumienia, żeby go w końcu puściła. Ale nie zrobiła tego.

- Zostań - poprosiła. - Dopóki nie zasnę.

Wydawało się, że przez chwilę nie wiedział, co robić i przez moment była pewna, że się zgodzi. Miał wzrok utkwiony w jej twarzy, jak gdyby to ona miała odpowiedzieć.

- Nie myślisz jasno - powiedział w końcu. - Zaraz wróci Maria.

Zdjął jej palce ze swojego ramienia i kilka sekund później był już przy drzwiach.

Nawet się nie obejrzał za siebie i nie przejął się wcale zamknięciem drzwi.

Ginny patrzyła na nie przez chwilę, próbując zrozumieć to, co się właściwie stało. Prosiła go, żeby został jeszcze chwilę, a on sobie poszedł.

Ale myślała jasno... prawda?

Będę później tego żałowała?

Położyła się z powrotem, ale nie zamknęła oczu. Nawet jeśli wcześniej myślała, że wystarczy jej samo przyłożenie głowy do poduszki. Musiała pomyśleć, co nią kierowało, że tak bardzo chciała, aby został.

Dlaczego? Dlaczego, jeśli przez całe życie go tak nienawidziłam?

Sekundę później już spała.

Draco, chcąc jak najszybciej wydostać się z pokoju Ginny, natknął się na Marię. Stała w pobliżu wrót, i, podsłuchał, rozmawiała z kimś.

Nie bardzo go to zadowalało, ale nie mógł tak po prostu zapytać. Trudno. Wyminął ją, słysząc jak głośno wciągnęła powietrze, gdy ją popchnął i skręcił w boczny korytarz, czując na sobie spojrzenie jej czarnych oczu.

Co z nim? Wydawało mu się, że nie dość szybko wyszedł z pokoju Ginny. Jednocześnie tego nie rozumiał. Dlaczego tak nagle? Tak szybko?

Ale ze mnie dureń...

Gdyby teraz nie wyszedł, to może wszystko między nimi później układałoby się może lepiej, a na pewno inaczej niż teraz. Gdyby wyszedł wcześniej, nie mogłaby go zapytać, czy by nie został.

Na pewno nie wiedziała, co mówi... Po prostu tak bardzo chciała, żeby ktoś z nią został, że musiała mnie poprosić. Gdy dojdzie do siebie, będzie pewnie zakłopotana i to ona wtedy będzie się czuła jak idiotka.

Ale to nadal nie wyjaśniało, dlaczego tak szybko wyszedł, jakby go goniła sfora wilków. Chociaż wiedział, o co tak naprawdę chodziło.

Chciał z nią zostań

Nie zaprzeczał. Już miał się zgodzić, i to go przeraziło. Nie panował nad sobą, gdy był z nią, nie wiedział co myśli, co robi i nie miał pojęcia dlaczego. A tak w ogóle to przez większość czasu to go wkurzała. Dużą większość. Ale były też takie razy, gdy zauważał, że na nią patrzy z takim dziwnym uczuciem, którego nie potrafił dokładnie opisać. Nie wierzył w to, że jej pragnie - nie pragnął Ginny Weasley. To było po prostu coś w rodzaju pożądania, coś w rodzaju uczucia, że tylko ona wie, że naprawdę wdepnęli w głębokie bagno i tylko ona to rozumie.

Wrócił powoli do swojego pokoju i czuł, jak atakuje go ból głowy. To pewnie przez to całe zamieszanie z ucieczką jej pokoju i z tą nawałnicą myśli.

Chciał to zrozumieć. Co on tak naprawdę czuł do niej? Na pewno nie była to już niechęć. Czuł się winny za to, że jest taka chora, chociaż dlaczego czuł skruchę, nie miał pojęcia.

Nie ma się co martwić - uśmiechnął się pod nosem. Jak wyzdrowieje, znowu będzie nieznośna i znowu zacznie na ciebie wrzeszczeć.

Trochę go to podniosło na duchu. Może po prostu źle to wszystko rozumiał. Może to, co do niej czuł, to było tylko i wyłącznie poczucie winy, że on jest bezradny na to, że ona przechodzi taki ból, że możliwe, że umrze. I to prawdopodobnie dlatego chciał tak bardzo z nią zostać.

Ale to nadal nie mówiło mu nic o tym, że czuł się źle z tego tylko powodu, że ona czuła się źle, a jego nigdy nic nie obchodziło, jak czują się inni. Gdy usłyszał o śmierci Cedrika Diggory'ego, nic nie czuł. Kiedy słyszał o całym niebezpieczeństwie, które Potter spotkał, gdy w zeszłym roku zniszczył Voldemorta i prawie nie stracił życia, nie czuł niczego. Nigdy nie czuł nic do nikogo, a teraz nagle napadło go poczucie winy, coś w rodzaju to-wszystko-przeze-mnie, względem Ginny Weasley?

Znalazł w końcu swój pokój i wszedł do środka. Po tym, jak przyłożył głowę do poduszki, zasnął natychmiast.

- Ginny... - zabrzmiało z daleka. - Ginny, obudźcie się, kwiatuszku.

Nie chciała się obudzić, nie chciała czuć zmęczenia chorobą, nie chciała chrypieć, więc przycisnęła poduszkę do głowy.

- Spadaj, Ron - wymruczała.

Poczuła, jak po plecach spływa jej dreszcz.

- Ron? - zapytał ten sam głos, tym razem zakłopotany.

- Virginio, proszę wstać. Czy mamże zmusić Thomasa, aby wylał ci na głowę kubeł zimnej wody?

Mmm... To byłoby cudowne...

Ale chyba w końcu musiała się obudzić, bo zaczęła się coraz bardziej trząść.

Otworzyła oczy, ale to nie Marię zobaczyła pierwszą, ale królową, która siedziała obok niej na łóżku i próbowała ją obudzić.

Jakoś pamiętała, pomimo zmęczenia i choroby, co ta kobieta zrobiła mamie Harry'ego. I, pomimo że pewnie chciała, aby jej córka była zdrowa i dbała o nią, to Ginny myślała tylko o tym, że siedzi przy niej zła, bardzo zła osoba, która zasługuje na śmierć za to wszystko, co zrobiła.

- Nareszcie - powiedziała królowa, zaciskając usta. - Thomas przybył cię zobaczyć. Czeka za drzwiami.

- Thomas? - wychrypiała.

- Tak - gdy jej matka zauważyła jej pusty wzrok, westchnęła i zabrała się do wyjaśniania.- Thomas, jeden z najlepszych uzdrowicieli na świecie? Wynajęliśmy go, aby przybył i zobaczył, co się dzieje z tobą. Na szczęście na te kilka dni zatrzymał się w Londynie.

- Aha - to była cała odpowiedź Ginny.

Kobieta zmarszczyła brwi.

- Mam nadzieję, że nie zaczniesz zachowywać się, jak gdybyś spadła z nieba. Nieprzytomność umysłu jest w tym momencie jak najmniej pożądana...

Jej własna córka umiera... Pomyślała Ginny, patrząc na swoją "matkę". A ona myśli tylko o tym, co jest pożądane...

- Przestań się tak glapić - pouczyła ją królowa. Siedziała chwilę na łóżku, po czym wstała i zbliżyła się do drzwi. - Przysyłam tu Thomasa. - Zatrzymała się przed drzwiami i odwróciła się. – Ach, i czy mogłabyś mnie oświecić? Kim jestże Ron?

Ginny była pewna, że teraz jej zapocona, czerwona twarz jeszcze bardziej się zaróżowiła. Była w półśnie, kiedy to powiedziała, więc nie myślała, co mówi.

- Kto? - zapytała.

Kobieta ponownie zacisnęła usta i przewróciła oczami.

- Czasem zastanawiam się, co to będzie z tobą...

Wyszła, a Ginny wymierzyła palec w plecy swojej "matki", ale ta nie zauważyła tego. Dziewczyna podniosła i opuściła głowę, nasłuchując głosów doktora i królowej, wydobywające się z korytarza. Nie rozumiała słów, ale miała złe przeczucie, że "matka" nie mówi o niej raczej dobrze.

Thomas wszedł tak cicho, że nawet nie zauważyła, że stoi przy jej łóżku. Musiał się poruszać ciszej niż kot, bo naprawdę, nie słyszała nic. Miała zamknięte oczy, ale oczekiwała zobaczyć potężnie zbudowanego mężczyznę z dobrze rozwiniętym mięśniem piwnym, siwymi, wypadającymi włosami i w ogóle, który by trzymał w ręce czarną skórzaną aktówkę służącą mu za apteczkę.

Ale zamiast tego wszystkiego, co spodziewała się ujrzeć, usłyszała tylko...

- Virginio.

Nie powiedział Wasza Wysokość ani nic takiego. Tylko imię. Musiało jej się wydawać, czy się nie przesłyszała, więc otworzyła w końcu oczy. Stał, uśmiechając się do niej lekko, wysoki i szczupły. Miał czarne włosy, które sprawiały, że jego i tak jasna cera nabierała koloru mleka. Oczy jego były kryształowo niebieskie, koloru szafiru, ale miały w sobie jakaś dziwną głębię, ciemność, jak gdyby ukrywał jakiś mroczny sekret. Ręce trzymał skrzyżowane na piersi, chociaż białe palce przyłożył do skroni, nieopodal brwi, co dziwnie kontrastowało.

Ginny zaschło w ustach, zatrzymała wzrok na palcach... tych pajęczych dłoniach z nienormalnie długimi palcami...

Zmusiła się do tego, by ponownie spojrzeć mu w oczy. Też na nią patrzył.

Boże, nie... To nieprawda... To się nie dzieje, mam albo halucynacje, albo nadal śpię...

Tak nie było. Obojętnie, jak bardzo by nie błagała o sen, mężczyzna nie zniknął.

Tom Riddle stał przy jej łóżku i uśmiechał się do niej zimno. Był tam i chyba nie zamierzał odejść.

- Witajcie, Virginio - powiedział. - Jakże się czujecie?

Ten głos... przywodził na myśl wspomnienia. Jej straszny pierwszy rok nauki, gdy ją kontrolował, gdy zmuszał ją do robienia rzeczy, których sama nigdy w życiu by nie uczyniła. W dodatku był to głos miły dla ucha, głęboki i gardłowy. Ale gdyby się ktoś tylko dobrze wsłuchał, zauważyłby w nim zimno, to subtelne zło, które w nim wibrowało.

Ginny miała wrażenie, że serce jej wyskoczy z piersi. Już nie było jej gorąco, o nie - wydawało się, że krew zastygła jej w żyłach. Tyko dzięki sercu wiedziała, że jeszcze nadal żyje, bo waliło w niej jak bęben bojowy.

Uśmiechał się do niej. Uśmiechał, jak gdyby nie zauważył, jak przerażona była, albo że z jej twarzy odpłynęła wszelka krew. Uśmiechał się jakby wszystko na świecie było jak w najlepszym porządku, jak gdyby wszystko było tak, jak miało być.

Ginny ledwo oddychała, co dopiero mówić. Tak wiele rzeczy jej teraz przypominało. Czy to Tom Riddle sprawił, że pojawiła się tu wraz z Draconem? Czy to on zabił tę rodzinę w osadzie? Zabije ją teraz? Czy wiedział o tym, że ona jest z przyszłości?

- Nie patrzajcie tak na mnie, Virginio - powiedział, oczywiście rozbawionym tonem. - Nie jestem aż tak znany... Nie pozwólcie na to, bym wam przestraszył.

Gdyby nie trzęsła się tak okropnie i nie bała się wymówić choć jednego, najmniejszego słowa, to prawdopodobnie by się zaśmiała. Myślał, że ją przestraszył! I to tylko dlatego, że miał być sławnym "doktorem"! To musiał być specjalny ruch. Wiedział pewnie, jak na to zareaguje. Na pewno wiedział, bo przecież był zły.

Patrzyła na niego. Nie miał więcej niż dwadzieścia lat - jak mógł zostać doktorem, w dodatku takim sławnym? Podobieństwo pomiędzy nim i Harrym było znów niezwykłe: w oczach mieli podobny przejrzysty blask, ten sam kolor włosów... Nawet uśmiechali się bardzo podobnie.

Nie został Voldemortem w tak młodym wieku. Ale wiedziała, że to jeszcze nie znaczyło, że nie był niebezpieczny. Tom Riddle chował w sobie nienawiść od najmłodszych lat, jako nastolatka coraz bardziej go zżerała, i nareszcie gdy był już dorosły, wziął sprawy w swoje ręce i zaczął się wyładowywać na wszystkim w okropny sposób.

Jest niebezpieczny... Może mnie zabić w każdym momencie...

Chciała zawołać pomocy. Ale nie umiała otworzyć ust. Nie umiała wydobyć z siebie głosu. Za bardzo była roztrzęsiona, za bardzo bała się tego, co mogło jej się stać.

Gdy spojrzała na niego po raz trzeci, zastała jego twarz zaniepokojoną.

- Trzęsiecie się z choroby?- zapytał delikatnym głosem. Opuścił ramiona, sięgając do niej. Odsunęła się gwałtownie na drugi koniec łóżka, nie mogąc się powstrzymać, żeby nie patrzeć na jego palce. Rech, jak ona ich nienawidziła...

- Nie zrobi wam krzywdy. Jestem, aby pomóc wam, Virginio - powiedział spokojnym i uspokajającym głosem.

- Nie dotykaj mnie - szepnęła, ale to nadal nie zabrzmiało tak jak chciała, aby było - wydawało się tylko, że boi się dotykania, bo jeszcze bardziej może być chora. Ale to definitywnie nie była prawda.

- Virginio, muszę - odrzekł. - Jeżeli chcecie przeżyć tę niezwykłą chorobę, musicie pozwolić mi się dotknąć.

Nigdy.

Ale szybciej niż by to powiedziała, wychrypiała.

- To zapalenie płuc.

- Wybaczcie, ale chyba nie słyszę.

Położyła się i zwinęła w kulkę, próbując na niego nie patrzeć.

- Zapalenie płuc - powtórzyła, wytrzeszczając oczy, żeby nie płakać. - Mam zapalenie płuc.

- Ach, naprawdę? - znowu wyglądało to na rozbawienie i ona po prostu musiała na niego spojrzeć. Znów się uśmiechał, choć był to uśmiech normalny. - Nigdy nie słyszałem o takiej chorobie. Samaście ją wynalazła?

Zacisnęła usta tak mocno, jak tylko umiała. Musiał wiedzieć, że była z przyszłości - po prostu musiał. To on cofnął ich w czasie. Tylko on dysponował taką mocą. W jakiś sposób jego dusza musiała przetrwać, może w jakimś innym pamiętniku. To, że zniszczyli go w przyszłości, ponad czterysta lat od teraz, nie oznaczało jeszcze, że nie byłby zdolny do czegoś takiego. Prawdopodobnie miał w zapasie miliony planów, nawet na wypadek śmierci.

To jego sprawka... To przez niego jesteśmy w alternatywnym świecie. To musiał być on.

- Ma droga, przyrzekam, że nie zrobię wam krzywdy - ton tego głosu sprawił, że spojrzała mu w oczy i na moment zatraciła się w tych błękitnych głębiach. Nie myślała o niczym... Ale obudziła się wreszcie z tego transu, wściekła na siebie samą.

Bawi się tobą... Wiesz, że powinnaś uważać. Jest potężny i niebezpieczny. Tylko tyle, że jesteście w siedemnastym wieku nie oznacza, że...

Znieruchomiała, gdy poczuła jego dotyk. Chwycił ją za ramiona, którymi przyciskała do siebie nogi, i lekko je rozluźnił. Jego dotyk był zimny, ale to bardzo dobrze, choć nie chciała tego przyznać, skóra na nowo zaczęła ją palić, więc dotyk jego chłodnych dłoni przynosił jej ulgę. W końcu ułożyła się tak, jak chciał. To chyba były najdłuższe minuty jej życia. Była przerażona, a gorąco i zimno jednocześnie sprawiało, że chciało jej się wymiotować. Od dawna nie jadła czegoś porządnego i to całe szczęście, bo tylko to zatrzymało ją od niepożądanych odruchów żołądka.

- Zawsze bije wam tak serce, gdyście chora? - zapytał Tom Riddle, ale ona tylko spojrzała mu w oczy, koncentrując się na tym, żeby dotykał ją jak najmniej. - Czy to może po temu, że dotykam cię?

Nie mogła odpowiedzieć. Po prostu nie mogła. Serce biło jej bardzo szybko i ledwo mogła złapać oddech.

- Obawiam się, że muszę nieraz was tknąć - powiedział delikatnie.- Muszę wyczuć cokolwiek niezwykłego. Czy może tak być?

Czy mogło tak być? Nie, nie mogło! Nie zamierzała mu pozwolić, żeby te jego pająkowate ręce dotykały jej skóry. Nie zamierzała mu pozwolić, żeby sprowadzał na nią gęsią skórkę przez samo dotknięcie. Niech by się świat palił i walił, nie zamierzała mu pozwolić, żeby...

Ale już mu pozwoliła. Nawet nie czekał na jej odpowiedź. Przyłożył pieść do jej klatki piersiowej, wzdrygnęła się od samego dotknięcia jego zimnej dłoni. Drugą przyłożył do jej czoła.

Ginny otworzyła oczy i zauważyła, że się nad nią pochylał, w dodatku bardzo nisko. Trzeba jednak było przyznać, że był profesjonalistą - o wiele bardziej był zaabsorbowany tym, co robił, niż nią.

Był przystojny. Może nawet o wiele bardziej od Dracona. Poczuła, że oddycha coraz spokojniej.

- Wysoka gorączka - wymamrotał unosząc brew i nawet na nią nie patrząc. Patrzy w jakiś punkt ponad jej głową, gdzieś od strony ucha. - Miały żeście może dreszcze?

Owszem, ale odkąd przyszedłeś wydaje mi się, że drżę więcej, niż powinnam.

Otworzyła tylko usta.

- Tak - wychrypiała.

- Powstańcie - powiedział, przykładając palec do jej ust. Wyskoczyła, niemalże dotykając sufitu, ale Tom udał, że nie zauważył. Gdy ponownie nie zrobiła tego, o co prosił, westchnął.- Ułatwicie mi, albo utrudnicie, Virginio. Nie pragnę was męczyć, ponieważ żeście chora bardzo, możliwe, że bliskaś śmierci, robię więc tylko to, co mam za powinność.

Kłamca... Sam mnie chcesz zabić. Zamęczyłbyś mnie na śmierć, gdybyś tylko mógł. Jakoś wcześniej nie miałeś problemów z tym, żeby mnie męczyć otworzeniem Komnaty Tajemnic, co?

Gdy znowu nie odpowiedziała, on znowu westchnął, po czym chwycił jej podbródek i opuścił jej głowę. Posiadał zaskakującą siłę, a tak w ogóle to nie była na coś takiego przygotowana. Uniósł twarz tak, że mogła go zobaczyć, znowu wyglądał tylko, jakby wykonywał to, co do niego należało.

Zastygła w takiej pozycji, starając się ignorować fakt, że jedną ręka nadal trzyma ją za brodę, a drugą za włosy, w taki sposób, że mógł ją okręcić w taką stronę, jaka mu się tylko podobała. Nadal miał zimne ręce, a ona zauważyła, że nie przejmuje jej już to obrzydzeniem.

Boże, muszę przestać myśleć. Była na siebie zła za to, że nie bała się jego dotyku na sto procent.

- Wasze gardło czerwone - zauważył po chwili, po czym zabrał ręce z jej głowy. - Kaszlecie dużo, nieprawdaż?

Milcząc, skinęła głową.

Też pokiwał głową i spojrzał na nią nieco przestraszony.

Łał, ale z niego świetny aktor. Gdybym go nie znała, to uwierzyłabym, że martwi się o mnie.

- Więc... - zaczął, ponownie wzdychając. - Nie jestem pewien, co powinienem uczynić. Zaraz jeszcze raz zbadam was, dobrze?

Usiadł, więc nie był zdolny jej zrobić nic złego. Spojrzał w bok tak, że nie zauważył, jak gwałtownie kręci głową.

Nie, już mnie zostaw!

Chciała to powiedzieć, ale słowa nie chciał opuścić jej gardła.

I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, poczuła jego ręce po obu stronach na wysokości żeber. Pisnęła, czując zimno jego skóry nawet przez grubą koszulę nocną, a zaraz po tym zawierciła się. Wytrzymał jakoś jej zachowanie, ale przesłał jej takie spojrzenie, po którym poczuła się winna.

- Puszczaj mnie - zareagowała, łapiąc jego ręce w przegubach i próbując je odepchnąć. - Jak śmiesz mnie dotykać, ty...

Opuścił ręce. Wyglądał na zaszokowanego.

- Wybaczcie, Virginio - powiedział z lekkim odcieniem gniewu. - Lecz twa matka prosiła, abym sprawdził was i zobaczył, co jest nie tak.

Sprawdził ją? Co ona, miotła? Nie musiała być "sprawdzana" - bardzo dobrze wiedziała, co jej dolega!

- Choruję. Na. To cholerne. Zapalenie. Płuc - powiedziała cicho i powoli.

Uniósł brew. Nadal wyglądał na rozeźlonego.

- Nie ma czego takiego - odrzekł, powoli tracąc cierpliwość. - Jam tu doktorem, Virginio. Połóżcie się więc i...

- Pozwolić tobie, aby dotykały mnie te twoje pajęcze przeszczepy? Nie, na pewno nie! - odgryzła się. Znalazła w sobie siłę, żeby z nim rozmawiać, choćby w taki sposób. Ale wkrótce po tym, jak to powiedziała, pragnęła cofnąć czas i nigdy tego nie powiedzieć. Była pewna, że go wkurzyła, a w takim przypadku mogła się pożegnać z cudownym życiem księżniczki. W ogóle z życiem.

Tom przez chwilę patrzył na swoje ręce, jak gdyby zastanawiając się, jak mogła je nazwać "pajęczymi", tym bardziej "przeszczepami", po czym uniósł głowę i spojrzał na nią z ogniem w oczach.

- Przykro mi, że takoż czujecie - powiedział zimno, a w jego głosie w ogóle nie było smutku.- Ale wykonam to, czego życzy sobie wasza matka. A ty wy na to pozwolicie.

Ginny poczuła, jak wodospad dreszczy spływa jej po plecach. Zauważyła, że wpadła i to nieźle. Czuła się teraz strasznie zmęczona i zniechęcona, w dodatku wiedziała, że nie ma wyjścia. Jeśli spróbuje uciec, to prawdopodobnie złapie ją, zanim dotknie chociaż klamki i z powrotem przyniesie do łóżka, a jeśli nawet uda jej się uciec z zamku, to niewiele to pomoże.

Ale nie mogła ot tak mu pozwolić! Nie czułaby się dobrze, gdyby dotykał ją tak normalny lekarz, co dopiero Tom Riddle.

Co miała robić? Nic nie mogła. Pokiwała głową i zamknęła mocno oczy, modląc się w duchu o to, by szybko skończył.

Nie było tak źle. Po prostu nacisnął jej na żołądek i ścisnął po bokach, co normalnie by ją łaskotało. Teraz tylko się skrzywiła. Sprawdził jej puls, odgarną rękawy koszuli nocnej i sprawdził jej ramiona.

Jakbym miała coś z rękami nie tak...

Jednak najgorzej zareagowała, gdy podwinął jej koszulę nocną, żeby zobaczyć jej nogi. Nie dalej niż do kolan, ale to i tak była jedna z najbardziej denerwujących chwil jej całego życia.

Nareszcie opuścił jej ubranie, wstał i westchnął głęboko.

- Nie mam pojęcia, co powiedzieć wam mam, Virginio - powiedział, złość w jego głosie znikłą, ustępując miejsca głosowi "lekarza". - Nic nigdy takiegom nie widział.

Otworzyła oczy, żeby na niego spojrzeć. Ugryzła się w język, żeby ponownie mu nie powiedzieć, że ona wie, co jej jest. Zwrócił jej spojrzenie i uśmiechnął się.

Dobrze mu idzie ukrywanie tego zła, za dobrze... zastanowiła się, niezdolna do odwrócenia wzroku. Ale czemu? Może to zło szkaluje jego duszę, zanieczyszcza ją jak jakaś trucizna...

Jego uśmiech był pewien i delikatny, ale Ginny mogłaby przysiąc, że przez sekundę coś błysnęło w jego oczach. Coś mrocznego, niebezpiecznego, coś, co objawiało jego prawdziwe "ja", to był ktoś, kim był. Po chwili ten błysk zniknął i jeśli Ginny nie znałaby go tak dobrze, wmówiłaby sobie, że to tylko przywidzenie.

Ale to nie przywidzenie... Ja to zauważyłam serio...

- Mogę mieć, coś, co wam pomoże - powiedział po długiej ciszy, podczas której patrzyli na siebie. - Wkrótce przyślę wam służącą. Tymczasem spróbujcie wypocząć.

Odwrócił się do niej plecami i spojrzał na drzwi tak, jak gdyby miał zamiar wyjść. Ale gdy wykonał pierwszy krok, nagle zatrzymał się i odwrócił na pięcie.

Ginny wstrzymała oddech i zauważyła, że znowu próbuje jej dotknąć.

Machinalnie zamknęła oczy, co wydawało się, robiła przez ostatnie pół godziny, gdy był blisko. I... Poczuła delikatny chociaż zimny dotyk jego palców, głaszczących kosmyk jej przepoconych, posklejanych ze sobą włosów. Zaskoczona, otworzyła powoli oczy i zobaczyła, że spogląda na nią w podobny sposób, jak zwierzę spogląda na ofiarę. Trudno było jej nie krzyknąć. Przygryzła wargę i ponownie przymknęła oczy, modląc się w duchu o to, by już sobie poszedł.

Zostaw mnie! Wiem, kim jesteś i wiem, co chcesz zrobić. To wszystko, co muszę o tobie wiedzieć! Więc wyjdź!

Minęło kilka chwil, a Ginny nadal miała zamknięte oczy. Nagle poczuła powiew chodnego powietrza na twarzy i otworzyła ślepia, unosząc brwi. Drzwi były otwarte, powietrze wpływało z korytarza, a jej pokój by pusty. Tom Riddle odszedł.

Odetchnęła głęboko z ulgą i rzuciła się na poduszki. Jeśli go nie było, mogła pomyśleć ze spokojem. Ból choroby wrócił, gdyż nie miała na czym skupić strachu i prawie natychmiast poczuła kroplę potu spływającą jej po twarzy.

Przeleciała w myślach całą jego wizytę. Boże dogi, zachowywała się jak dzieciak! Pomyślała o tych rzeczach, które mogła zrobić inaczej, żeby wyglądało na to, że swoja sytuację rozumiała jak dorosły człowiek. Ale nie, musiała odgrywać przerażone zwierzątko. Na pewno pomyślał, że jest słaba - na pewno wiedział, że mógł zrobić z nią, cokolwiek by mu się zachciało. Już więcej nie mogła, gdy przypomniała sobie jej reakcję na wieść, że ją zbada. Przecież powinna się po prostu położyć i dać mu wolną rękę!

Oczywiście, teraz zebrało mi się na myślenie, jak niebezpieczeństwo minęło. Na pewno zawsze się tak będę zachowywała, jak będzie blisko...

Szczerze, to była zawstydzona, ale co mogła poradzić na strach, nie mogła się o to obwiniać. Zawsze czuła strach i ściskanie w żołądku, gdy ktokolwiek wspominał Voldemorta, nawet jeśli nazywano go Sam-Wiesz-Kim. I to nie Voldemort sprawiał, że się tak zachowywała - to Tom Riddle. Młody Tom Riddle, który przeszedł ta wiele zmian, zanim zaszył się pod imieniem Czarnego Pana.

Nawet zanim się zmienił, miał dość sił, żeby się zaszyć w pamiętniku, był dość potężny, żeby zapanować nad jej ciałem i robić to, co mu się żywnie podobało. Wyjaśniało to, jak bardzo był silny, jak bardzo był zły jako młodzieniec.

I dlatego to, że nie wyglądał jak Voldemort i nie był jeszcze Voldemortem, nie oznaczało, że nie zdolny do tego, żeby jej zaszkodzić.

Im dłużej nad tym myślała, tym więcej pojawiało się pytań. Ta lepsza część jej, ta, co miała więcej nadziei, zastanawiała się, czy jest, czy nie jest niebezpieczny. Przecież... byli w alternatywnym świecie. Harry, który był bardzo potężnym czarodziejem tam, nie był taki sam. Nie miał swojej mocy i nie zachowywał się tak samo. Oczywiście, było wyjaśnienie w tym, że jego matka została zamordowana, w dodatku o wiele bardziej brutalnie niż przez Voldemorta. No i w końcu miał ojca.

Czy to mogło oznaczać, że Tom Riddle był tylko normalnym, zwykłym lekarzem? Na pewno zachowywał się właśnie tak.

Oprócz tego czasu, gdy pokazał swoją złość. Wtedy... Cóż, wtedy była zupełnie przerażona.

Z drogiej strony, to jej bardziej trzeźwo myślące ja miało bardzo silne przeczucie, że to jest ten sam Tom Riddle, którego spotkała w przeszłości. Podczas pierwszego roku, kiedy to zaczynała podejrzewać, kto nią steruje i kto sprawia, że robiła tak okropne rzeczy, kiedy pisała o sobie w tym pamiętniku. Czuła wtedy, jak gdyby ktoś jeździł jej kotką lodu po kręgosłupie, w dodatku robiło jej się niedobrze. To samo odczuwała, gdy przekroczył dziś próg jej pokoju, oprócz tych kilku momentów, gdy zacieśniało jej się w piersi.

Zamknęła oczy i przestała myśleć o czymkolwiek, chcąc tylko spać i zapomnieć o wszystkim. Ale kilka sekund później weszła Maria, trzymając w dłoniach srebrny kielich. Delikatnie ją obudziła.

- Wypijcie to, kwiatuszku, a wtedy możecie zasnąć - powiedziała kojącym głosem. Ginny ucięła jęk, który wyrwał jej się z ust i spróbowała usiąść. Maria pomogła jej i czekała na to, aż ułoży się najwygodniej, po czym podała jej naczynie

Dziewczyna uniosła ją do ust, żeby wypić, ale natychmiast ją odrzuciło. Skrzywiła się, opuszczając ręce.

- Obrzydlistwo - wymamrotała. - Co to jest?

Służąca uśmiechnęła się do niej.

- Thomas przygotował to dla was. Rzekł, że poczujecie się lepiej.

Ginny zabrało chwilę zastanowienie się nad tym, kim jest Thomas. Nagle gwałtownie uniosła głowę.

- To znaczy Tom Riddle?

Maria wyglądała na zmieszaną.

- Tak, Thomas Riddle - odparła powoli.

- Nazywa się Tom - mruknęła cicho Ginny, spuszczając wzrok, aby spojrzeć na różowatą ciecz w kielichu. Pamiętała objaśnienie Harry'ego, który mówił, jak powstało jego imię, z Tom Marvolo Riddle przekształciło się w I Am Lord Voldemort. Jeżeli jego imię brzmiałoby Thomas, to coś by się nie zgadzało.

Maria otworzyła usta, jak gdyby chcąc zaprzeczyć, ale widocznie pomyślała, że lepiej będzie się nie kłócić.

Ginny nadal gapiła się na naczynie w swoich dłoniach. Nie, nie mogła się zmusić do wypicia czegoś, co stworzył Tom Riddle. To pewnie była trucizna. Chociaż, nie wiadomo jak by się wysilała, grzebiąc po zdobytych wiadomościach ze szkoły, nie przychodził jej do głowy żaden eliksir z zajęć profesora Snape'a, po prostu nie przypominała sobie żadnego, który by wyglądał jak substancja w kielichu.

To jest alternatywny świat... A Tom Riddle na pewno był o wiele potężniejszy jako dorosły czarodziej. Mógł stworzyć taki eliksir, jaki mu się żywnie podobał. A tak w ogóle to nie musi to być wcale lek - prawdopodobnie wystarczyło tylko dodać czegoś dziwnego, żeby napój stał się magiczny.

I nagle zadała sobie ważne pytanie: Czy ten Tom był czarodziejem? Nie miała zielonego pojęcia. Ale zgadywała, że był, na pewno był.

- Wypijcie, Wasza Wysokość - popędziła ją delikatnie Maria, ignorując sposób trzymania naczynia przez dziewczynę

- Nie będę tego piła...

Ginny zaczęła kaszleć, niemalże się dusić, co sprawiło, że się zatrzęsła. Trochę różowej cieczy wylało się z kielicha i pociekło jej po ręce na prześcieradło.

Maria wstała i zaczęła szukać czegoś, czym mogłaby to wytrzeć. Kiedy to zrobiła, warknęła. Ginny zrozumiała, że coś jej nie zadowoliło.

Chyba nie wścieka się o rozlanie tego... tego czegoś...

- Thomas powiedział, jak się przy nim zachowałyście - zaczęła mówić służąca, wycierając z wigorem. - Rzekł, że krzyczałyście na niego, nie pozwalając się tknąć.

Ginny szeroko otworzyła oczy.

- Ja nie krzyczałam na niego - krzyknęła. - I tak w ogóle to rzeczywiście nie życzyłam sobie, żeby mnie dotyk-...

- On doktorem, na miłość boską, Ginny - syknęła do niej służąca, ponosząc głowę i napotykając wzrok dziewczyny. - On jednym z najlepszych na świecie, jakich kiedykolwiek kto znał. Wdzięcznaście być powinna, że taką macie opiekę. Jeżeli jest jaki sposób, by wam pomóc, Thomas go znajdzie.

Ginny przełknęła ślinę, zaskoczona tonem Marii.

- Przebaczcie mi, Wasza Wysokość - mówiła dalej. - Wiem, że to, com powiedziała, będzie kiedy kosztować mnie pracę. Ale jesteście najbardziej zepsutą osobą, jaką żem spotkała w ciągu życia. Od kilku dni zachowywałyście się normalniej i żem pomyślała, że zmieniacie się, a teraz... Zrobiłyście scenę przed jednym z najbardziej cenionych doktorów na świecie. Wrzeszczałyście nań, mówiłyście, by was nie tykał, znieważyłyście jego dłonie!

Ginny nie mogła nic pomóc na to, że się zaśmiała.

- Jego dłonie? - powtórzyła. - Jesteś na mnie wściekła, bo znieważyłam jego ręce? Nie wierzę, że nawet to ci powiedział!

Coś błysnęło w oczach Marii, opuściła wzrok i ponownie zaczęła ścierać z łóżka.

- Nie powiedział - odrzekła spokojnie, zawstydzona. - Podsłuchiwała żem przy drzwiach.

Dziewczyna zamrugała oczami, mając nadzieję, że dobrze usłyszała. Przecież mogła ją za to spalić! A ona odważyła jej się to powiedzieć?

Ponownie przełknęła ślinę, próbując pozbyć się jakiejś grudki z koszuli nocnej.

- Nie szkodzi - odrzekła po prostu, nie wiedząc, co ma dodać.

- Wybaczcie mi, Wasza Wysokość - szepnęła kobieta.- Wasza matka prosiła. Jej Królewska Mość chciała być pewna, że nie zrobicie jej afrontu przed tak ważnym gościem.

- No to chyba zrobiłam - odpowiedziała stanowczo.- A ty teraz pójdziesz i nakablujesz jej o wszystkim tym, co powiedziałam Thomasowi, tak?

Maria znów uniosła głowę.

- Nie, nie... Nie śmiałabym...

- Przestań - przerwała jej poirytowana Ginny, delikatnie odsuwając ręce służącej i ręczniczek od prześcieradła. Westchnęła głęboko. - Cóż, jestem wyczerpana, chcę spać i chyba mi się nawet udało, zanim król-... Moja matka weszła i zaczęła na mnie krzyczeć.

Chwyciła kielich, żeby go oddać Marii, ale ta nie chciała go przyjąć.

- Wypijcie to, proszę - powiedziała przyjaznym tonem. - Ufam Thomasowi - z pewnością lepiej się poczujecie.

W jej oczach było coś tak ciepłego, że Ginny musiała przyznać, że nie może być już dłużej zła na tę kobietę. Nadal jednak miała przeczcie, że tamta pójdzie do jej matki i powie jej o wszystkim tym, co nagadała Tomowi Riddle.

- Nie zostawię was, póki nie wypijecie - dodała Maria, zakładając rękę na rękę i udając, że przygotowuje się do długiego czekania.

Ginny pomyślał chwilę. Chciała naprawdę iść już spać, i żeby jej nie przeszkadzali. Żeby nie musiała się już niczym martwić.

A tak w ogóle to była gotowa zemdleć. Chyba prowadziła dzisiaj zbyt aktywny tryb życia jak na osobę chorującą na zapalenie płuc.

- Zrobimy tak - powiedziała śpiąco. - Ja to wypiję, a ty nie przekażesz mojej matce tego, co powiedziałam doktorowi.

Maria zamrugała oczami.

- Oczywiście, że nie powiem - obiecała.

Ginny skinęła głową, zadowolona.

Teraz byłą już gotowa, żeby wypić te różowe ścieki i iść spokojnie spać. A co, jeśli by się już nie obudziła? To by dopiero było! Tak w ogóle to i tak wszystko w tym życiu szło nie tak...

Podniosła naczynie do ust i wypiła, powoli i ostrożnie na początku. Napój był cudownie chłodny i smakował wiśniowo - albo truskawkowo, nigdy nie umiała wyczuć różnicy. Wspaniale spłynęło jej to w dół gardła i natychmiast poczuła się chłodniej, jak gdyby nie musiała się już tak pocić.

Dopiła do dna i oddała pusty kielich Marii. Po czym położyła się z powrotem, słysząc, jak Maria opuszcza pokój.

Cóż, jeżeli to naprawdę trucizna... Pomyślała, zapadając w sen. To pewnie się już nigdy nie obudzę...

Ta myśl jednak nie sprawiła, że otworzyła oczy. Ginny powoli zapadła w głęboki sen bez snów.

Koniec rozdziału VII