"All you need is love"

by Mocha Butterfly

tłumaczyła Villdeo

Rozdział VIII

Przez chorobę do zdrowia

- Zemrzeć może - powiedziała "matka Ginny", królowa, przy obiedzie.

Draco podniósł głowę znad zupy. Przysłuchiwał się rozmowie pomiędzy królową a swoim "ojcem". Opowiadała o zdrowiu Ginny w taki sposób, jakby Ginny miała już umrzeć - oczywiście przesadzała.

- Mówiłamże ci, Robercie, iż powinniśmy mieć więcej dzieci - dodała na końcu. Przez cały wieczór nie mówiła głośniej niż ochrypłym szeptem. - Jeśli Ginny umrze, któż przejmie po mnie władzę? Nie będę mogła odejść tak szybko, jakem myślała.

- Oczywiście, ma droga - odrzekł nieobecnie jej mąż, ledwie zwracając na nią uwagę.

Blondyn zmrużył oczy i spojrzał na swą przyszłą "teściową". Nudziła go. Próbowała udawać, że przejmowała się stanem Ginny, ale tak naprawdę obchodziło ją tylko to, kiedy odejdzie na swoją królewską emeryturkę. A to, co go najbardziej w niej irytowało, to to, że nie bała się o zdrowie Ginny.

A tak w ogóle, to czemu akurat to? Dlaczego był taki wściekły? W tej chwili trudno mu było stwierdzić, na kogo lub na co jest zły.

- Cóże więc powiedział doktor? - zapytał nagle jego "ojciec"

Doktor... Czy Elle czasami nie mówiła, że Dumbledore jest lekarzem?

Z jakiejś przyczyny Dumbledore całkowicie wyleciał mu z głowy. Ale nie wyglądało na to, że miałby on coś tu zdziałać. Poza tym, był nadal w Walii, prawda?

- Rzekł, że dał jej naparu, który obniżyć ma gorączkę - wyszeptała królowa.- Sprawdza ją co jakiś czas przez dzień cały, podobnoż córa ma zasnęła spokojnie, choć nadal ma gorąc we krwi.

- Czemuż ten chłopiec nie dołączył do nas do obiadu? - zapytał ojciec Ginny. - Czyżby za bardzo zajęty był opieką nad królewną?

- Chłopiec? - wymknęło się Draconowi, czym zarobił zdziwione spojrzenia pozostałych. Zignorował je.

Czy lekarz z prawdziwego zdarzenia nie powinien być mężczyzną?

- Więcej nad dwadzieścia jeden wiosen nie ma - odburknął Robert, spoglądając znudzony. Draco nie bardzo chciał wiedzieć na kogo.

- Do miasta miał wybyć - powiadomiła delikatnym głosem królowa. - Odwiedzić musiał innego pacjenta. A wierzę, że właśnie teraz sprawdza Ginny, nieprawdaż, Mario?

Draco odwrócił głowę i ujrzał Marię, stojącą przy drzwiach do kuchni, oczekującą na polecenia. Kiwnęła głową.

- Tak jest, Wasza Królewska Mość, to prawda.

- Czy możesz zaprosić go, aby zaszedł tu do nas i posilił się? - zapytała królowa.

Maria dygnęła i opuściła jadalnię.

Doktor nie zechciał przyjść się posilić. Maria powiedziała im, że nie był głodny w tym momencie, ale jeśli będzie, zajdzie do kuchni.

Gdy Draco i Elle wstali od stołu, dziewczynka zapytała go z zapałem:

- Czy chciałbyś pobawić się śniegiem?

Już miał dopowiedzieć "nie", bo chciał zobaczyć się z Ginny. Ale spojrzał na podekscytowaną twarz Elle, złagodniał i powiedział "tak". A tak w ogóle to Ginny prawdopodobnie nadal spała. No i czemu miał chcieć pójść tam i zrobić następną niezręczną scenę jak zeszłej nocy?

Słońce właśnie zachodziło i robiło się zimno. Ale byli blisko zamku, więc światło dochodziło zza okien. Poza tym księżyc jasno świecił i widzieli to, co mieli widzieć.

Draco wiedział, że był niemiły i zranił uczucia Elle, ale odmówił jej czegoś tak głupiego jak lepienie bałwana albo robienie orzełka na śniegu. Przestał robić takie rzeczy odkąd skończył dziesięć lat i raczej nie zamierzał cofać się w rozwoju. To było zbyt dziecinne i wprawiało go w zakłopotanie, nawet jeśli nikt ich nie widział i jeśli miałby uszczęśliwić Elle.

- Z tobą nie ma uciechy, Draconie - nadąsała się Elle, po czym sama rzuciła się w zaspę śniegu, tworząc aniołka.

Chłopak oparł się o mur zamku, skrzyżował ramiona i obserwował ją. Po ppiętnastu minutach zrobiło jej się zimno, znudziła się i chciała wrócić do zamku. Wiedział, że długo nie wytrzyma.

Gdy szli w kierunku budynku, Elle ziewnęła potężnie. Draco pojął, że to dla niej czas na dobranoc.

- Wyskakuj z tym przemoczonych ubrań - powiedział do niej na odchodne.- I do łóżka. Nie chcę, żebyś była taka przeziębiona jak Wea-... Ginny.

- Wea-... Ginny? - powtórzyła dziewczynka, uśmiechając się do niego po malfoyowsku. Zatrzymała się i położyła ręce na biodrach w oskarżycielskiej pozie. Draco spojrzał na nią.- Prawie powiedziałżeś nań Weasley?

- Twojej uwadze nic nie ujdzie - wymamrotał.

- Oj tam. Ale skąd wiesz, że Ginny jest przeziębiona?

- Nie wiem - powiedział niemal szczerze. - Chyba jest.

- Widziałeś się z doktorem? Przystojny.

- To chyba była raczej zmiana tematu - zadrwił. - Grasz na zwłokę, żeby nie iść spać, co?

- Nie - odpowiedziała, wydymając wargi. Ale nagle westchnęła (Draco pomyślał, że jest taka zmienna jak kobieta w ciąży). - Położysz mnie spać?

Spojrzał na nią. Nikt wcześniej nigdy go o coś takiego nie prosił. Z jakiegoś powodu zrobiło mu się cieplej w środku. - Sama nie możesz? - zapytał, a w jego głosie nadal drżała kpina.

Nie wyglądało na to, że zniechęciło ją jego pytanie

- Tak. Ale chcę, abyś ty to uczynił. Dawnoś tego nie robił, a ojca nie chcę prosić. I tak odrzeknie "nie".

Draconowi było przykro z jej powodu. Była bardzo o do niego podobna. I to nie tylko z wyglądu. Chodziło o to, że jak on, miała zimnego jak skała ojca i nie miała matki. Jego rodzicielka zajmowała się wyłącznie sobą i nigdy nie pomogła swojemu dziecku w trudnej sytuacji. Równie dobrze mogłaby nie żyć. Prawdę mówiąc, tak szczerze, nie miałby nic przeciwko.

- No dobra - zgodził się, wzdychając. Wyszczerzyła zęby z zadowoleniem i złapała go za rękę, prowadząc do swojego pokoju.

Jedna z jej służących przebrała ją w koszulę nocną. Draco nie został obsłużony, dzięki Bogu. Służąca opuściła pokój, a Elle wskoczyła do łóżka, przykrywają się pierzyną po nos.

Draco robił to tak szybo, jak tylko było możliwe. Zgasił świece i podszedł do niej, po czym...

- Dobranoc, Elle.

... i pogłaskał ją pospiesznie po wilgotnych włosach. Już chciał wyjść, kiedy...

- Draconie, czekaj. Nie pocałujesz mnie?

Skulił się w sobie.

Cóż... Przynajmniej nie prosi o bajeczkę...

Odwrócił się do niej i pochylił, całując ją w czoło w takim tempie, jak gdyby coś go miało za to zjeść.

- Dobranoc - powtórzył i jeszcze raz obrócił się w stronę drzwi.

- Ojej, Draconie, jakże ty masz zimne usta - zawołała, jak gdyby go obwiniając o to.

Nie odpowiedział. Zamknął tylko za sobą drzwi. Na korytarzu płonęły świece, więc zgasił tę, którą trzymał w dłoni. Ostatnie słowa Elle namolnie kołatały mu się w głowie. Chyba nie miał aż takich zimnych, prawda?

I co z tego?

Skręcił w korytarz obok i zwalił świecznik. Patrzył, jak spada z hukiem na posadzkę, a świece połamały się.

Od czego są służący... Posprzątają po mnie, spokojnie.

Był tak zajęty patrzeniem na spadający świecznik, że nie zauważył kogoś, kto także chciał skręcić, tyle że w korytarz Dracona. Chłopak odskoczył, wdeptując w coś i oglądając do tyłu, zaskoczony.

- Przykro mi bardzo - usłyszał ciche przeprosiny.- Nie widziałam cię.

- Cóż, trudno - odparł i spojrzał osobie w twarz. Był to młody mężczyzna, prawdopodobnie niewiele starszy od niego samego, z czarnymi włosami i ciemnoniebieskimi oczami. Blondyn miał przeczucie, jakby już go kiedyś widział, ale nie miał pojęcia, gdzie.

- Uważaj gdzie idziesz następnym razem.

Ten drugi nie wyglądał na złego, ale spoglądał na niego z takim dziwnym spojrzeniem, choć na ustach miał przyjemny uśmiech.

- Wybaczcie, Draconie - odrzekł i zaczął iść w swoim kierunku.

Draco obrócił się.

- Draconie? - zawołał za nim.- A może by tak "Wasza Wysokość"?

Mężczyzna odwrócił się i podszedł do niego powoli, stając z nim twarzą w twarz.

- Lekarze nazywają swych pacjentów imieniem - wyjaśnił z rozbawieniem.- Nie jest ważne, czy to rodzina królewska, czy nie.

Lekarze?

Jak ten facet mógł być lekarzem, skoro nie miał więcej lat, niż on sam? No i dlaczego wyglądał tak znajomo?

Czy to może ktoś z przyszłości, a ja go nie rozpoznaję?

- A wiec jesteś lekarzem - powiedział Draco, uśmiechając się kpiąco. - Nie odchodź ode mnie, gdy z tobą rozmawiam - rozkazał, kiedy tamten ponowił wędrówkę.

Zatrzymał się.

- Jeżeli tego sobie życzycie - odparł cicho, jadowitym i zimnym głosem. Draco poczuł się poirytowany.

Co to za jeden, co podaje się za lekarza, a zachowuje jak książę?

Blondyn podszedł do niego powoli, krzyżując ramiona i czekając. Zauważył strasznie dziwną rzecz, że facet miał nienaturalnie długie palce.

- Na co chora jest Ginny? - zapytał nagle, stając przed nim.

- Nie umiem powiedzieć - odpowiedział tamten łagodny tonem. - Zapodałem jej coś do wypicia i mamże nadzieję, że wkrótce powróci do zdrowia. A teraz, Draconie, jeżeli nie macie sprzeciwów, jestem głodny, nie jadłem przez dzień cały. Czy pozwolicie mi odejść? - Jedno pytanie - denerwował go ten wkurzający wyraz twarzy mężczyzny.

Jeszcze bardziej mi się wydaje, że go znam, gdy go widzę z taka miną...

- Jak się nazywasz?

- Thomas Riddle - odpowiedział tamten prawie szybko. - Dobrej nocy - dodał z lekkim ukłonem, po czym obrócił się i ruszył przed siebie.

Draco uniósł brwi, zmieszany.

- Thomas Riddle? - powtórzył. To była ostatnia osoba, na którą spodziewał się wejść. Cóż, wiedząc, ze Tom Riddle to młody Voldemort, wszystko zaczynało mieć jakiś sens.

Wcale nie - zaprzeczył nagle. Voldemort jest trup. Wielki i przecudowny Potter go pokonał. Nie ma mowy, na pewno nie byłby w stanie wysłać Ginny i mnie, w dodatku razem ze swoją młodszą wersją, w przeszłość alternatywnego świata... A może jednak?

Szedł powoli korytarzem. Thomas Riddle tutaj tylko mącił w głowie. To był prawdziwy Riddle? Młodszy Lord Voldemort? A może to normalny lekarz z tych czasów, który tylko przez przypadek się tak nazywa i zachowuje się podob-...

Potter, zrozumiał natychmiast. To jego mi przypominał. Pottera.

Im dłużej się zastanawiał, tym bardziej mętne było to wszystko. Nie miał zielonego pojęcia, jak wyglądał Tom Riddle - ten z przyszłości. No i mógł to być tylko zbieg okoliczności, że miał na nazwisko Riddle, w końcu nie nazywa się Tom...

Ale znowu Tom jest skrótem od Thomas. No i co za przypadek, skoro jest taki podobny do Harry'ego? Następny zbieg okoliczności?

W takim razie Draco mógł tylko wierzyć, że wszystko jest możliwe. Cóż, w końcu nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że obudzi się czterysta lat wstecz jako książę. No bo tu nim był, księciem z siedemnastego wieku. Więc, czy u diabła, mógł to być zbieg okoliczności, że lekarz o imieniu takim samym jak najpotężniejszy czarnoksiężnik z przyszłości był podobny do Harry'ego?

Draco westchnął, stając w miejscu i potrząsając głową, by ją oczyścić z myśli. Może powinien się zobaczyć z Ginny. Czy to nie ona miała jakieś powiązania z Tomem Riddle w pierwszej klasie Hogwartu?

Możliwe, że wiedziała, jak wyglądał.

Zauważył, że bardzo mu się do niej spieszy. Gdy już dotarł, znalazł Marię, siedzącą na zewnątrz na krześle, opierała głowę o ścianę i cicho chrapała. Gdzieś mu w głowie kołatało, że jest już późno i wszystko wskazywało na to, że chyba spała. Ale co z tego; mógł ją obudzić. Chciał widzieć, co ona myśli o tym wszystkim, o tym całym lekarzu, Tomie Riddle'u, przecież miała już z nim pewnie widzenie.

Popchnął drzwi i wszedł do środka. Maria spała nadal, pomimo tego że zamknął za sobą drzwi najciszej, jak tylko potrafił.

W pokoju paliło się kilka świec. Podszedł do łóżka i już miał ją obudzić, ale... coś go powstrzymało. Widział ją w cieniu, przykrytą pierzyną i kilkoma kocami, jej czerwone włosy leżące na poduszce. Wszystko wydawało się takie ciche... dziwne...

Podążając za uczuciem, którego nie umiał nazywać ani opisać, stanął przed stołem i chwycił kandelabr, po czym wrócił. Nawet teraz nie widział jej dokładnie - była pod kilkoma nakryciami, a włosy miała wszędzie, nawet na twarzy. Ale dlaczego chciał ją tak bardzo zobaczyć? Przyszedł tu, żeby jej zadać kilka pytań, a nie gapić się na nią, gdy spała.

Zostawił świece na stoliczku obok łoża. Przemógł się i lekko ją szturchnął.

- Ginny.

Nie poruszyła się, nawet nie zamruczała. Westchnął i zbliżył się jeszcze, po czym złapał ją za ramiona. Potrząsnął nią.

- Ginny! - powtórzył głośniej, zirytowany.

Jakby się obudziła. W jednej chwili leżała w bezwładności, a w drugiej wydała z siebie ochrypły krzyk i zaczęła się wiercić, jakby chcąc się opędzić od jego dotyku.

- Zostaw mnie! - krzyknęła. Puścił ją i wyprostował się, zaskoczony jej nagłą reakcją. Obserwował, trochę zaszokowany, a trochę rozbawiony, jak próbowała się podnieść jak najszybciej i odgarniała sobie z twarzy swoje rozwichrzone włosy. W końcu skupiła na nim swój wzrok i wydała z siebie coś w rodzaju westchnienia z ulgą, po czym znowu się położyła na łóżku.

- To tylko ty - wyszeptała, oddychając powoli, ale z pewnym trudem.

- No kurde, Ginny, a myślałaś, że kto? - zapytał. - Koszmarek, tak?

Patrzyła na niego wyblakłym wyrazem twarzy, po czym zaśmiała się.

- To wszystko jest koszmarem - powiedziała, przykładając rękę do czoła.- Nie muszę spać, żeby to poświadczyć.

- Dobra - odparł powoli. Chciał zmienić szybko temat na ten, który go interesował. Nie przyszedł tutaj przecież po to, żeby siedzieć na łóżku i słuchać jej narzekania, jak to straszny był ten świat.

- Lekarz złożył ci już wizytę, tak? - spytał po sekundzie.

- A ty go widziałeś, co? - odgryzła się, ciekawa jego reakcji.

- Owszem. Wiesz, jak się nazywa?

Zmrużyła oczy, chociaż nie było w ich złości. Jak gdyby próbowała coś zrozumieć.

- Mogę ci go nazywać jego pełnym imieniem - odparła nagle.- Mogę powiedzieć, kiedy się urodził, jakie miał stopnie w Hogwarcie i jakiego profesora wtedy uwielbiał, a jakiego nienawidził.

Nastała cisza, podczas której ona patrzyła na niego, a on próbował się wysłowić.

- Jesteś pewna, że ten Riddle jest Voldemortem Riddle? - zapytał, klęcząc przy jej łóżku, żeby być na jej wysokości, łokcie oparł na obok niej. - Ciemny Pan nie żyje. Jak mógłby tu wysłać sam siebie, mnóstwo lat wstecz, razem z nami...?

- To jest Voldemort, Draco - wyjaśniła tępym głosem. - Mógł zrobić wiele rzeczy, nawet martwy.

Wzburzyło go to, ale mówił dalej.

- Nie wszyscy są tu z naszych czasów. Potter nie jest. I jeśli Dumbledore ukrywa to, że jest lekarzem, co byłoby bardzo do niego niepodobne, to można powiedzieć, że ten też jest inny od...

- Czekaj. Dumbledore? - wyglądała na zaintrygowaną. Draco zauważył, że jej oczy nabrały jakiegoś blasku. Może jej się polepszało?

Skinął głową.

- Możliwe jest, że ten Riddle, to nie jest ten sam z przyszłości...

- Dumbledore tu jest? - ucięła, zniżając głos do chrypiącego szeptu.

- Elle wspominała o nim pierwszego dnia, na śniadaniu - odrzekł, chcąc powrócić do swoich spostrzeżeń.

- I jest lekarzem? - zapytała, zanim mógł powiedzieć coś innego.

- No i co z tego? - odparł, pokazując swoje zdenerwowanie.

- Tak! - wyjaśniła rozeźlona. Usiadła, prostując się, co sprawiło, że była od niego wyższa. Wstał, czując przekornie, że nie, że to on będzie wyższy.

- Cholera, Draco, Dumbledore jest tu cały czas i ty mi nic nie mówisz?

- Jest w Walii - wyjaśnił monotonnym i znudzonym tonem. - Ja go nie widziałem, to Elle o nim mówiła. Ne wspominając o tym, że po prostu zapomni-...

Ale Ginny już nie słuchała.

- Ale tu jest - wymamrotała, a Draco pojął, że mówiła do siebie. - Był tu cały czas. On jest lekarzem, ja jestem chora. No i poszukuję kogoś, komu bym powierzyła życie - syknęła, unosząc wzrok i posyłając mu spojrzenie, które mówiło o tym, że mówiła również do niego. - Ale nie musiałam trafić na kogoś, kogo na śmierć się boję. I to wszystko dlatego, że ktoś to wszystko zapomniał?

Oj, nie oczekiwał wcale, że będzie aż tak wściekła. Szczególnie, że dzień wcześniej wyglądała chorą tak bardzo, jakby lada chwila miała wyzionąć ducha. A teraz po prostu unosiła głos.

- Słuchaj, Weasley... -zaczął, gapiąc się na nią.

- Nie, ty słuchaj, Draco - przerwała. Zadziwiające było, że wyglądała na przerażoną, gdy siedziała wśród tych falbaniastych poduszek, jedwabnej pościeli i welwetowych koców. - Niektóre rzeczy mogę w tobie znieść. Mogę znieść to, że obrażasz mnie i moją rodzinę. Umiem znieść to, że mnie nienawidzisz. Umiem znieść to, jak mnie traktujesz. Nawet to twoje chamskie zachowanie mogę znieść. Ale tego... tego ci nie daruję.

Patrzył na nią, niezdolny uwierzyć w to, co powiedziała.

- Że jak! - krzyknął. - O czym ty do cholery pieprzysz?

- Wiedziałeś, że Dumbledore tu jest i że jest doktorem - wyrzekła oskarżycielskim tonem.- Mam gdzieś, że o nim zapomniałeś, ale jak tylko zauważyłeś, że jestem chora, powinieneś sobie przypomnieć!

- Ja nie... - zaczął, próbując się ochronić.

- Nie masz pojęcia, jak to jest - mówiła dalej, widocznie nie chciała wiedzieć, co miał do powiedzenia. - Nie wiesz, jak to jest, gdy on tu był, z krwi i kości, prawdziwy. Wyczuwałam go, czułam, słyszałam... To było dziesięć razy gorsze niż to, co mi się przydarzyło na pierwszym roku. Na pewno słyszałeś o tym niewinnym żarciku, że twój ojciec wrzucił mi do podręcznika pamiętnik Toma, i że ja go używałam, na pewno się zaśmiewałeś miesiącami z tego, ale dla mnie to był koszmar. Ty nie wiesz, jak to jest wiedzieć, że dzieje się z tobą coś przerażająco złego, robisz straszne rzeczy pozostałym uczniom i nawet nie wiesz kiedy ani jak. Wyobraź sobie, jak...

- Ginny, mam to gdzieś! - eksplodował ,unosząc ręce w górę. - Nie obchodzi mnie to! Nie musisz mi o tym mówić, wiesz!

- Jasne, że masz to gdzieś! - odwrzasnęła, czerwona na twarzy.

Jeżeli się nie uspokoi, to naprawdę może jej się coś stać, pomyślał, naprawdę się ciesząc. Może wtedy by się przymknęła i zostawiła go w spokoju. Ale niestety. - Ciebie nic nie obchodzi! A wiesz, czemu? Bo masz pojebaną rodzinę, nigdy nie miałeś żadnych przyjaciół i nikogo nie obchodzisz!

Zacisnął ręce w pieści, tak mocno, jak tylko potrafił, jeszcze nigdy w życiu nie miał ochot tak nikogo uderzyć, jak ją. Chociaż się powstrzymywał - wiedział, że będzie tego żałował no i nie mógłby uderzyć dziewczyny, szczególnie chorej. Nie mógł pobić kogoś, kto nie umiałby oddać.

Ale Ginny się nie poddawała.

- Zastanawiasz się, dlaczego wszyscy mają cię gdzieś, co, Malfoy? - zadrwiła. - Bo jesteś okropny! Prawda w oczy kole, co? Jestem pewna, że każdego wieczoru przychodzi ci do głowy, jakby to było, gdybyś miał inne życie, gdybyś mógł coś zmienić! Ale wiesz co, Malfoy? Nawet w zupełni innym świecie jesteś debilem i nikt cię nie lubi...!

Mógł powiedzieć, że rzucała w niego takimi kurwami, żeby tylko go zranić. Ale nie działało - po prostu coraz bardziej wkurzało. Zamknie się wreszcie? Głowa go bolała od jej głosu. Przymknął oczy i stawiał na własną cierpliwość.

- A najgorszą rzeczą w tobie, jest to, Malfoy...

- Och, zamkniesz się wreszcie! - miał już dość.

- Nie! Jeszcze nie skończyłam! - krzyknęła. - Jesteś tylko człowiekiem, Malfoy... Cóż, może nie jesteś...

Miał jej dosyć. I gdyby nie zrobił niczego, na pewno by ją uderzył. A więc bez słowa usiadł przy niej i położył dłonie za jej uszami.

- Co ty u diabła...? - zaczęła, ale musiała uciąć z niemrawym odgłosem, kiedy zamknął jej usta swoimi.

Zrobił to tylko dlatego, żeby się zamknęła, żeby nie musiał już jej słuchać. To była pierwsza rzecz, która przyszła mu do głowy, i mówiąc szczerze, była strasznie głupia. Ponieważ, kiedy jej tylko dotknął, nastąpiło między nimi coś w rodzaju wybuchu,

Z głowy całkowicie wyleciało mu zdenerwowanie. W głębi umysły zapaliło mu się czerwone światełko na znak ostrzeżenia i pamięci, nie tyko o tym, że nie powinien tego robić, bo była chora. Nie. Teraz zrozumiał, choć wcześniej ani razu o tym nie pomyślał, jak bardzo chciał ją pocałować. A nie powinien tego robić, to było złe i nie...

Jej usta były tak zaskakująco miękkie. W momencie, gdy pocałunek się rozpoczął, odpowiedziała natychmiast, jak gdyby oczekiwała tego. Otoczyła jego szyję ramionami, żeby być bliżej niego. To, jak się do niego garnęła, jakie był jej usta... wyglądało na o, że go potrzebowała, że tylko on mógł uchować ją od wariactwa. Wyglądało to na bardzo ironiczne, w końcu to on ją tak wkurzył na maksa.

Nie powinienem...

Czuł puls na jej szyi, pot na jej skórze, jej mokre skołtunione włosy. Czuł nawet sól w jej ustach. Była chora.

Mogę się zarazić... Nie wspominając o tym, że właśnie się obściskuję z Ginny Weasley...

Ignorował głos rozsądku, bo... Bo nie chciał się powstrzymać. To było takie... Cudowne całować ją, czuć jej skórę pod palcami. No i tak w ogóle właśnie wichrzyła mu włosy i oddawała pocałunek z takim samym entuzjazmem. Czuł, że podoba jej się tak, jak jemu.

Nareszcie to jego drugie ja doszło do głosu, więc położył ręce na łóżku i skończył ją całować. Ginny chyba przytrzymała ręce na jego szyi nieco dłużej, niż było to konieczne. Ale chyba w końcu zajarzyła, że się skończyło i zdjęła je. Obserwował jej twarz i prawie uśmiechnął się krzywo na widok jej twarzy w kolorze buraczkowym.

Nastała długa, niezręczna cisza. Draco nie miał pojęcia, czy ma wyjść, czy nie. Połowa niego znowu chciała ją pocałować.

No i z tą moją połową jest coś nie tak. Nie będę jej znowu całował.

No ale chciał.

- Draco - powiedziała w końcu, spoglądając w dół. - Wybacz. Nie powinnam tak mówić. Przepraszam.

- I tak mam to gdzieś - odrzekł szczerze.

Zauważył katem oka, że parzyła na niego, więc odwrócił ku niej głowę.

No pięknie, znowu zacznie wrzeszczeć.

Wstał i przygotował się do wyjścia.

- Gdzie idziesz? - spytała, zaczynając rozumieć, że znowu nic go nie obchodzi.

- Do łóżka - odpowiedział krótko. Nagle stanął w miejscu, przypominając sobie coś. Obrócił się i spojrzał na nią, opierając się na jednej ręce o łóżko. - Mogę cię o coś zapytać?

Spojrzała na niego, zaskoczona bliskością jego twarzy.

- Właśnie to zrobiłeś.

Przesłał jej zniecierpliwione spojrzenie i zrobił to, o co przed chwilą prosił.

- Mam zimne usta?

Zamrugała oczami, po czym zajrzała mu w oczy, jakby chcą mu przeczytać myśli. Przez długi czas nie odpowiedziała, ale powoli otworzyła usta i w końcu wyszeptała:

- Nie, były bardzo ciepłe.

Draco wyprostował się natychmiast, zaskoczony odpowiedzią. Jakieś dziwne uczcie potrząsnęło nim, po czym złamał spojrzenie i odwrócił się. Jak najciszej, jak gdyby nic się nie działo, podszedł do drzwi i wyszedł, zamykając je za sobą.

Przejechał ręka po włosach.

Musze się napić czegoś zimnego.

Ginny czuła się lepiej.

Czułą się już lepiej w momencie, gdy Draco potrząsnął nią, aby ją obudzić. Oczywiście, miała jeszcze gorączkę no i ciągle bolało ją gardło, ale czuła już zmianę. I wyglądało na to, że nie pociła się tak bardzo - cóż, przynajmniej do czasu, gdy sobie poszedł.

Siedziała na łóżku jeszcze długo po tym, jak wyszedł, myśląc o tym, co się tak właściwie stało. Pocałował ją. Pocałował ją z ochotą. Jak gdyby ona też tego chciała.

A on? Czy może zrobił to tylko dlatego, żeby przestała gadać? Nawet jeśli, nie musiałby robić tego tak długo i entuzjastycznie.

Jęknęła i schowała płonącą twarz w dłoniach. Rzeczy były coraz bardziej pokręcone. W jednej chwili martwiła się o Harry'ego, w drugiej o Toma Riddle, a w następnej dlaczego Draco ją pocałował.

Oddałabym wszystko za to, żeby móc się budzić w Hogwarcie i mieć normalne lekcje, bo to wszystko już mnie męczy, pomyślała, chwytając poduszkę i przytulając ją do siebie. Dlaczego ja? Czy to się kiedykolwiek skończy?

Teraz nie obchodziło jej to, że Harry miał lepiej. Chciała, żeby wszystko wróciło do normy. Przyszłość nie była chyba dla niego taka zła, prawda? Miał przyjaciół, kasę... nie był tak całkowicie nieszczęśliwy jak ona teraz. On by tam przetrwał, a ona, jeśli miała tu zostać, na pewno by zwariowała i się zabiła.

Draco może tego nie wiedział, ale tym pocałunkiem tylko wszystko pogorszył. Był cudowny, to prawda, nie mogła temu przeczyć. Był zadziwiająco delikatny, chociaż mało co wtedy zauważała. I co z tego, że to było takie niesamowite wtedy, skoro teraz tylko przysparzało problemów? Draco coś o niej czuł? Więc nie było dziesięciu minut, jak się na siebie darli?

Oj, była zmieszana. Pocałunek prawdopodobnie nic nie znaczył. I chyba tylko to wszystko źle pojęła. Zrobił to, żeby się zamknęła. Cóż, trzeba było przyznać, że udało mu się wspaniale.

Po prostu... po prostu królewskie życie Ginny, jakkolwiek wcześniej nudne, stało się trochę trudniejsze.

Następnego poranka weszła Maria, pociągająca nosem i świecąca na policzkach. W takim stanie zajmowała się Ginny przez prawie pięć minut, wkładając na nią zimne i wilgotne ubrania, aż w końcu królewna miała dość.

- Co się stało? - spytała, kaszląc lekko.

- Strasznie rzeczy - zaszlochała Maria.- Rodzina następna zamordowana.

Ginny usiadła z wrażenia. Odpędziła od siebie ręce kobiety, nie chcąc jej dłużej zajmować własną osobą. No i czuła się o wiele chłodniejsza niż przeszłej nocy.

- Ilu ludzi?

- Ośmioro - odrzekła tamta.- Najmłodszy to dzieciątko, malusie jeszcze.

Tom! Tom to zrobił! Ja wiem, wiem! Tylko on mógłby zrobić coś tak koszmarnego, tak paskudnego...

- Czy ktoś wie może, kto to mógł uczynić? - pisnęła.

- Nie - odpowiedziała służąca, sięgając do kiszeni fartucha i wyjmując chusteczkę. Wydmuchała głośno nos.- Nikt pojęcia nie ma. Waszych rodziców całą noc juże nie ma, próbują odnaleźć przyczynę tragedii. Za kilka godzin nawet ich nie będzie.

Jejku jej!

Ginny o wiele bardziej była zajęta zamordowaną rodziną. Niem miała zielonego pojęcia, na jakim poziomie technologicznym teraz byli, nie wiedziała, czy wynaleźli już coś takiego jak świadek morderstwa i wspólnik. A tak w ogóle to wszystko było strasznie wkurzające, bo była pewna, że nikt jej nie uwierzy, gdyby powiedziała, że zabójstwa na niewinnych ludziach dokonał wielki, wspaniały i cudowny Doktor Thomas Riddle.

A może Maria by i uwierzyła... Pomyślała, obserwując, jak kobieta krząta się po pokoju, ściera kurz z mebli i od czasu do czasu pociąga nosem. Chyba mi ufa, prawda? Tylko to, że mam gorączkę, nie oznacza jeszcze, że mi nie uwierzy.

Ale w sercu głęboko wątpiła w to, że Maria w ogóle mogłaby nabrać podejrzeń, że cudny "Thomas" jest przestępcą. Była wściekła, jak Ginny go znieważyła - ciekawe, jak by zareagowała na wieść, że jest zabójcą?

- Czy... - zaczęła ostrożnie. Maria stanęła w miejscu i odwróciła się do niej twarzą.

- Czy co, kwiatuszku? - zapytała, uśmiechając się do niej lekko, chociaż policzki jej się nadal świeciły. Ginny brnęła dalej.

- Czy myślisz, że jest możliwe... że to... że to doktor Thomas pozabijał tych ludzi?

Maria wciągnęła głośno powietrze, tak mocno, że Ginny była zadziwiona, jaką pojemność mogą mieć ludzkie płuca. Złożyła ręce w błagalnym geście i wyrzuciła z siebie:

- Królewno Virginio! Wierzyć nie mogę! Doktor Thomas daje życie, nie odbiera!

Chyba się zamknę.

- Tak... Oczywiście, masz rację - przyznała szybko.

Kobieta westchnęła z ulgą, ale nadal na nią patrzyła.

- Wiem, że nie lubicie Thomasa - powiedziała. - Bóg wie jednakoż, że nie lubicie żadnego dobrego człowieka...

Jeżeli pomyślała teraz o Draco, to leżę trupem.

- ... ale taka osobistość jak on nie mógłby popełnić morderstwa. Nie miał nawet powodu - jest branym, kochanym, atrakcyjnym, bogatym... Czego takiego nie zrobiłyby.

- Okej, zapomnij, że cokolwiek powiedziałam - ucięła.

Wyglądało na to, że służąca jej nie usłyszała.

- Doktor Thomas jest najłagodniejszym człowiekiem, jakiego spotkałam w życiu swoim. Na pewno, na pewno nie jest kimś, kto zabijałby bez powodu.

- Zamknij się, kochana... - wymamrotała Ginny.

- Proszę? - Maria odwróciła się ku niej całkowicie, jak gdyby chcąc ją usłyszeć dokładne.

- Nieważne! - krzyknęła dziewczyna. - Chcę iść spać!

- Oczywiście - powiedziała kobieta łagodniejszym tonem. - Wybaczcie za krzyki, Wasza Królewska Mość. Thomas wkrótce powróci, aby...

Jakby na zawołanie, rozległo się pukanie do drzwi. Maria zaprosiła gości, no i Riddle wszedł, trzymając w rękach srebrny kielich. Pokiwał lekko głową, reagując na uśmiech Marii i wtedy zwrócił swoje ciemnoniebieskie oczy na Ginny.

Po minucie musiała w końcu zamrugać. Miała wrażenie, jakby coś ją szarpnęło. Gdy ponownie zamrugała, przed jej oczami malowała się dziwna scena.

Co jest...? Poczuła, jak coś głośno bije jej w piersi. No co, kurczę?

Przymknęła lekko oczy; przed nią coś się działo.

Stała w jakimś pokoju - choć z całą szczerością mogła powiedzieć, że tak nie jest, przecież czuła, że siedzi na swoim własnym łóżku. I kilka stóp od siebie widziała Toma, chociaż teraz nie stał on już przy drzwiach jej pokoju, tylko na środku tego, w którym teraz była. Wyraz jego twarzy był przerażający - to był uśmiech wariata, który chce zabijać. Uśmiechał się szeroko do chłopca siedzącego na podłodze, który zasłaniał twarz rękoma w geście obrony.

To było tak, jakby ona tam była, stała wśród tego wszystkiego. Ale jak to mogło być, skoro czuła, że siedzi na własnym łóżku?

Nic nie miło kolorów, wraz z Tomem i chłopczykiem i wszystko było większe i jakieś takie przerażające. No i miała wrażenie, jakby jej obraz miał poopalane krawędzie, jak gdyby to wszystko było snem, nie jawą.

Ale nadal czuła strach. I głos. No i ten zapach...

- Błagam - wyszeptało dziecko, nie spoglądając w górę. Tom ukląkł przed nim na jednym kolanie.- Pan mi nie robi złe, proszę.

Ręce Ginny powędrowały do jej ust, Spojrzała w dół i zauważyła, że Tom coś trzyma. Srebro sztylet było zakrwawiony, na czerwono, nadal lśnił mokrą, zimna krwią...

Miała wrażenie, jakby serce chciało jej się wybić z piersi, ale nie było zdolna, aby wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Chciała jakoś powstrzymać to, co się miało wydarzyć na jej oczach, ale tak naprawdę jej tam nie było. Jak mogła przeszkodzić?

Nagle obraz się zmienił - teraz mogła obejrzeć całe pomieszczenie dokładnie. Uczyniła trochę hałasu, ale nie mogła powstrzymywać szlochu, który wyrywał jej się z ust. I nawet jeśli Tom ją usłyszał, nie okazał tego.

Jeżeli mnie tu nie, to on mnie nie może słyszeć, pomyślała. Albo raczej poprosiła.

Pokój był mały, prosty, z klepiskiem zamiast podłogi. Możliwe, że wcześniej było to przytulnie, miło… Nic z tego. Teraz wszędzie była krew... Na stole, na narzędziach rolniczych ustawionych przy ścianie, na ziemi, pomieszana z kurzem...

I teraz dopiero to zauważyła. Wszędzie leżały ciała. Koszmar, większość z nich było jeszcze dziećmi, dwoje tylko dorosłych, wszyscy mieli pocięte piersi. Ale z innych miejsc na ich ciałach też płynęła krew. Najstraszniejsze było, że wszyscy mieli otwarte oczy i patrzyli się ślepo w ścianę i w sufit. Patrzyli, ale nie widzieli. Już nie mieli widzieć.

Usłyszała zawodzenie niemowlaka. Odwróciła głowę i w rogu zobaczyła drewnianą kołyskę. W środku na pewno było dziecko, płakało, wyciągało raczki i kopało w powietrze. Wyglądało na to, że oprócz chłopca i Toma jest o jedyna żyjąca tu istota. Ale nagle...

- Tom, pospiesz no się - powiedział pijacko brzmiący głos. W drzwiach ktoś stało, głowę miał zasłoniętą narzutą. - Mewka nie będzie czekała

Mewka? Jaka mewka? Zastanowiła się, przerażona. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Chciała, żeby to był już koniec. Przewracało jej się w żołądku i czuła się tak, jakby za chwilę miała zwrócić wszystko, co zjadła. Cała ta krew... czułą ją, niemal ją smakowała... jak to mogło być, że jej tam nie było, ale wszystkie zmysły miała wyostrzone?

- Przynieś ja tu - odrzekł powoli Tom, nie odwracając wzroku od chłopca na ziemi. - Poogląda sobie, co robię jej bratkowi.

Postać znikła na chwilę w ciemności pokoju obok. Wrócił, ale teraz z jakąś inną, niższą od siebie. Trzymała dziewczynkę, prawdopodobnie niewiele straszą od chłopca, miała ona złote włosy i zapłakaną twarz. Mocowała się z tym kimś, kto ją trzymał, próbowała się uwolnić, ale niski i otyły ktoś w czarnej pelerynie zwiększył uścisk i trzymał mocno.

- Przestań ruchać, głupia - wysyczał do niej, popychając ja nieco.

- Na twym miejscu nie próbowałbym ucieczki - powiedział Tom, oglądając się przez ramię. - Popatrz sobie, co się stanie twemu braciszkowi... To samo zrobię za chwilę tobie.

Odwrócił się gwałtownie i złapał chłopca za włosy. Szarpnął go, szlochającego i piszczącego. Na pewno nie miał więcej, niż pięć lat. Tom podniósł go z lekkością w górę. Biedne dziecko kopało na oślep, żeby się tylko uwolnić.

Ginny patrzyła na to przerażona, czuła, jak rozchodzi się po jej ciele strach, kiedy Tom przyciągnął d siebie jedna rękę i coraz mocniej ściskał chłopczyka. W jednym momencie usłyszała krzyk dziewczynki, a mężczyzna pchnął ramię i wepchnął sztylet głęboko prosto w pierś dziecka.

To byłą najgorsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyła. Jej serce krzyczało wraz z dziewczynką, a ona sama nie chciała niczego bardziej, niż po prostu uciec stąd. Widziała już dość, nie chciała widzieć więcej... jej żołądek by nie wytrzymał. Ale oczy nie chciały jej słuchać trzymała je rozwarte, obserwując wydarzenia przed sobą.

Chłopiec uciszył się tak szybko, jak sztylet przebił mu płuca. W tej chwili jego oczy otworzyły się szeroko i zagapił się, po czym wydał z siebie ostatnie tchnienie, ramiona opadły mu bezładnie. Po kilku sekundach zwisał nieżywy.

Gdyby Ginny umiała krzyczeć jak kikimora, na pewno by to robiła. Ale dziewczynka wrzeszczała za nie dwie, po czym szarpnęła się i próbowała uwolnić z uścisku swojego strażnika.

Ale wyglądało na to, że Tom jeszcze nie skończył. Chłopczyk nie żył, ale sztylet nadal tkwił w jego klatce piersiowej, wbity tak głęboko, że niemal go przebijał. Rozległ się przerażający odgłos, gdy Tom przejechał ostrzem w stronę głowy. Jak gdyby ktoś rozkrawał mięso.

Ginny otworzyła usta i wydała z siebie długi, głośny zawód. Nie obchodził jej hałas, którego narobiła, nawet jeśli była teraz w sypialni i Maria martwiła się, co jej się stało. To było zbyt straszne...

Pojawiło się więcej krwi. Krew, wypływająca z otwartej szyi chłopca, skapywała na ziemię, moczyła ubranie Toma i jego twarz. Wyglądało na to, że nawet nie zauważył - nadal się uśmiechał ze satysfakcją.

Puścił dziecko, które upadło na dół, zamieniając się w jednej chwili w stos krwi i mięsa. Odwrócił się w stronę dziewczynki, a w jego dłoni zalśnił sztylet. Dziecko krzyczało i wrzeszczało, wyrywając się, ale nagle zasyła w bezruchu, patrząc na mężczyznę, który do niej podchodził. Po jej twarzy spłynęły łzy, ale nawet nie zaszlochała. Ginny pomyślała, że dziewczynka jest tak przerażona, że nie umie wydobyć z siebie głosu.

- Następnaś, ma słodka - powiedział strasznym, uprzejmym głosem.

Nie! Już nie! Ja już nie mogę! Zabierz mnie stąd, zabierz!

Oczy nadal miała otwarte, ale zamrugała dla pewności. Chyba się nie myliła - była we własnej sypialni, nigdzie nie było dziewczynki, krwi, nic. Po twarzy spływał jej pot, a serce biło jej jak oszalałe, tak szybko, że bała się, czy nie wyskoczy jej z piersi.

Maria stała obok niej i dotknęła jej ramienia.

- Wasza Królewska Mość? Wasza Królewska Mość, nic wam nie jest?

Dziewczyna spojrzał na nią i nagle zadrżał jej żołądek. Odchyliła na bok głowę, niezdolna nawet do wymiotów. I chociaż jeśli ona była tutaj, bezpieczna, w swoim pokoju, to nie mogła się pozbyć z głowy tych strasznych scen... nie mogła zapomnieć krzyku dziewczynki, nie mogła nie widzieć rozprutego przez srebrny sztylet gardła chłopczyka, nie mogła po prostu przestać o tym myśleć...

- Niechaj ja zobaczę - odezwał się cicho Tom, jakby z daleka. Ginny natychmiast przypomniało się, że on tam był. Usiadła gwałtownie, a ulgę diabli wzięli. Napięła mięśnie, jakby przygotowując się do walki.

- Nie - szepnęła.- Nie trzeba, nic mi nie jest.

- Ależ...! - krzyknęła Maria z podziwem. - Zamknęłyście oczy i nagle jakby was nie było, zaczęłyście krzyczeć, ja gdyby ktoś z was pasy darł!

- Naprawdę nic mi nie jest - wychrypiała, patrząc na Toma. Zatrzymał się i teraz stał w środku pokoju, niepewny, czy ma stać, czy iść dalej.

Stój tam... Nie podchodź do mnie bliżej...

- Sir, czy nic jej? - zapytała Maria, odwracając głowę, żeby na niego spojrzeć.

- Jeżeli tak powiada... - Tom zastygł w miejscu. Dziewczyna ciągle na niego patrzyła. Wiedziała, kim był. Doświadczyła, jak zimnokrwisty był, jak bez litości zamordował chłopczyka i prawdopodobnie to samo zrobił całej rodzinie. Tylko jak teraz mógł wyglądać tak inaczej? Dlaczego był taki miły, spokojny? Dlaczego udawał przed nią? - Drżycie, Ginny. - dodał po chwili.

- Mówiłam, że wszystko w porządku - wysyczała przez zaciśnięte zęby. Nie zauważyła, że trzymała Marię mocno za rękę. Kobieta ścisnęła ja lekko, dając Ginny do zrozumienia, że trzymała ja nieco za mocno. Uwolniła ucisk, ale nie puściła dłoni. - Muszę tylko spać.

Usta Toma wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.

- Weźcie tylko to najpierw - powiedział do niej, wyciągając przed siebie czarę i podchodząc do łóżka. Teraz stał tuż przed nią. Siłą się zmuszała do tego, żeby się nie trząść. Zmarszczyła brwi i spojrzawszy na kubek, później na niego, uświadomiła sobie, że chciał, aby wzięła to od niego.

To pewnie coś więcej niż ten różowy napój z wczoraj, ładnie zapachniało. Mam nadzieję, że to jednak nie trucizna, bo w takim razie długo nie pożyję.

Wiedziała, że istnieje duża możliwość, że to była trucizna i że mogła sprawić, że będzie się męczyła przez kilka dni przed samą śmiercią.

Chyba chce mnie zbijać powoli, z cierpieniem... Pomyślała, a wyobraźnia podążyła za nią. Jeśli mnie otruje tylko trochę, będę umierała w agonii...

- Jeżeli to wezmę - odezwała się w końcu.- To nie wyjedziesz z zamku bez mego pozwolenia, czy tak?

Maria zaśmiała się krótko i nieśmiesznie, zawstydzona za Ginny. Próbowała ją trzepnąć po kolanie, ale nie trafiła, bo Giny miała nogi ukryte pod pierzyną.

- Oczywiście, Wasza Królewska Mość, wypijcie to tylko. A wtedy spać możecie.

Nie życzyła sobie już więcej morderstw podczas swojego snu. I była na śmierć przestraszona, czy czasami nie będzie asystowała przy następnych, poprzez taką samą wizję. Przez chwilę nie obchodziło jej, że nakazuje Tomowi Riddle zostać za murami zamku razem ze sobą. Nie chciał tylko, żeby nie zabijał innej rodziny.

- Obiecaj - nakazała. - Że nie wyjdziesz stąd, póki się nie obudzę. Obiecaj...

- Wasza Królewska Mość, jesteście śmieszna - przerwała jej Maria, strzelając w nią spojrzeniem swoich czarnych oczu. - Wypijcie i śpijcie już.

Ginny zrozumiała, że nie może się z nią kłócić. Obydwoje, i Tom, i Maria stali przed nią i patrzyli, czekając, aż wypije. Opuściła ramiona i westchnęła, poddając się. A co ją to - w końcu sama też powinna raz pomyśleć o własnym zdrowiu.

Chwyciła kielich trochę mocniej, niż było to konieczne i wypiła z niego.

Koniec rozdziału VIII