All you need is love
by Mocha Butterfly
tłumaczyła Villdeo
Rozdział IX
Bal
Nawet jeśli Draco ani razu nie odwiedził jej po pocałunku, i nawet jeśli ciągle miała koszmary o mordowaniu niewinnych dzieci, no i nawet jeśli wypiła różowy eliksir Toma po raz trzeci, Ginny stawała się zdrowsza.
Wydawało się, że leży w tym łóżku miesiącami, nie, latami! I poci się przeraźliwie i ma te głupie dreszcze, raz z choroby, a drugi na wspomnienie koszmaru. Ale stawało się - wracała do zdrowia.
Mówiąc już o koszmarach, te niezbyt pomagały w całym tym procesie. Każdy następny był identyczny jak pierwszy - przerażająco prawdziwy i straszne czarno-biały. Za każdym razem były to inne rodziny... Inne dzieci. Zawsze Tom mordował i zawsze jego wspólnik miał w łapach następną ofiarę, a czasami nawet się śmiał, chociaż to wszystko nie było śmieszne!
Koszmary powtarzały się sen w sen po pierwszym; tak jakby to wszystko działo się tylko w jej snach. Wyglądało na to, że jest zbyt przerażona, by zamknąć oczy, co było niedorzeczne, bo przecież spała. Ale, jakby nie było, zdrowiała, a z każdym snem była w coraz lepszym stanie.
Kilka pierwszych razy budziła się z krzykiem na ustach i Maria wlatywała jak burza o jej pokoju. Błagała ją, żeby wyjaśniła, co jest nie tak, co się działo w jej koszmarach, ale Ginny nie była zdolna, by przemówić. Trzęsła się kropnie i potrząsała głową, gwałtownie przełykała ślinę i przyciągała do siebie koc ze wszystkich sił, jak gdyby mogłoby to coś pomóc. Maria w końcu dawała sobie spokój i odczepiała się, trzymając ją mocno za spoconą dłoń, aż Ginny nie uśnie.
Po tych pierwszych razach Ginny nauczyła się budzić, nie robiąc hałasu. Zawijała się wtedy szczelnie w pierzyny i koce, tak, żeby nie było żadnej szparki, przyciskała głowę i włosy do poduszki z całej siły, a z ust wydobywało się jej tylko cichutkie skomlenie wraz z ulga, że to już na dzisiaj koniec. Leżała tak, obudzona i gapiła się w baldachim, próbując oczyścić myśli i usnąć, zanim pierwsze promienie słońca przebiją się przez zasłony w pokoju.
Niewyspana, z marnym apetytem i koczującą w niej samotnością - rzeczywiście było zadziwiające, że wracała do zdrowia. Nocą dnia trzynastego zażywania naparu Toma, ostatniego już teraz, zasnęła oczywiście, miała straszny koszar, obudziła się, przekonywała się, żeby iść spać, bo do wschodu jeszcze trzy godziny, zasnęła po raz drugi, obudziła się dnia czternastego, zmęczona, słaba, ale bez gorączki.
Usiadła i odrzuciła od siebie pierzynę. W ciągu przeszłej nocy wypociła z siebie chyba całą wodę w organizmie, byłą pewna, że miała przesilenie. Ale nareszcie to już koniec i gdyby nie była taka szczęśliwa, pewnie zaczęłaby podejrzewać jakieś matactwo w tym wszystkim.
Powieki opadły jej ciężko, nie pragnęła niczego innego poza snem, ale pamiętała jednak o koszmarach, które zawsze jej podczas odpoczynku towarzyszyły, więc przemogła się, żeby wstać.
Jak gdyby nacisnęła jakiś włącznik, drzwi otworzyły się i wleciała Maria. Ginny spojrzała na jej twarz - wyglądała na wyczerpaną, kąciki ust miała zapadnięte, a pod oczami cienie. Ale gdy tylko zauważyła swoją podopieczną stojąca na dwóch nogach przed łóżkiem, jej twarz rozjaśniła się.
- Wasza Królewska Mość czujecie się lepiej? - zapytała, podlatując i mocno ją do siebie przytulając.
Ginny niewiadomo skąd miała jeszcze siłę na to, żeby się uśmiechnąć.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała, na wpół zdolna do objęcia Marii.
Służąca puściła ją i odeszła kilka kroków w tył, wyglądając na niesamowicie szczęśliwą, w związku z czym dotknęła czoła dziewczyny.
- Ne macie już gorąca - zakomunikowała uszczęśliwiona. - Czujecie się dobrze? A jak z waszą piersią? Oddychać możecie?
- Oczywiście - powtórzyła Ginny, pocierając ręką szyję. - Chyba wyzdrowieję.
Ale zachoruję psychicznie, jeśli jeszcze raz będę miała te okropne sny...
Maria nada na nią spoglądała, ale jej uśmiech zniknął, zamiast tego na jej twarzy pojawiło się zamyślenie.
- Nie spałyście zbytnio, nieprawdaż, kwiatuszku? - zapytała cicho, jakby czytając jej w myślach.
Ginny, zawstydzona, spojrzała w bok.
- Słucham? - powiedziała raczej głupio, nieprzygotowana na takie pytanie.
Kobieta zacmokała i westchnęła.
- Pierwszym razem tom myślała, że to może ten mór sprawia, że macie ten przestrach we spojrzeniu, ale teraz wiem, że to nie to - wyjaśniła.- Spójrzcie na się w zwierciadle. Proszę.
Ginny podeszłą powoli do ogromnego lustra. Jej odbicie patrzyło na nią, i wtedy zauważyła, że ma strasznie zapadniętą twarz i bladą cerę, ciemne, ogromne oczy, a pod nimi wielkie szare cienie, a żeby było śmieszniej, to trzęsła jej się broda. Maria miała rację - wyglądała na nawiedzoną. I przerażoną.
Jasne, że jestem przestraszona... Jakby ona widziała to, co ja widziałam przez kilkanaście ostatnich nocy, to padłaby trupem, a nie była przerażona.
- Potrzebujecie kąpieli, kwiatuszku - powiedziała delikatnie Maria, pojawiając się za nią i łapiąc ją za ramię.- Może to pomoże.
E, e, e, wanna!
Ginny nie umyła się dokładnie ani razu, odkąd przybyła na to zadupie. Jak była chora, to przemywali jej twarz mokrą szmatką i na tym się mycie kończyło. Ale na szczęście miała teraz okazję, więc rzuciła tyko ostatni raz okiem na swoje odbicie i wyszła za Marią z pokoju.
Wanna była bardzo misternie zrobiona, tym bardziej, że oczekiwała zobaczyć zwykłą drewnianą balię. Ale widok tego cudeńka przypomniał jej, że jest z rodziny królewskiej, a królewny zasługiwały na coś o niebo lepszego niż nawet dorośli w tym siedemnastym wieku. No cóż, bycie królewną miało także swoje dobre strony.
Pierwszą rzeczą przygotowawczą było to, że musiała stanąć przed Marią całkowicie rozebrana, w związku z czym stanęła, owszem, ale nie tylko rozebrana, ale też czerwona jak burak. Na szczęście służąca nie zauważyła tego.
Ale gdy tylko zanurzyła się w ciepłej wodzie, Ginny zapomniała o wstydzie i z jej ust wyrwało się tylko ciche westchnienie. To chyba była najlepsza rzecz, jaka ją tutaj spotkała.
Hej, hej, oprócz pocałunku Dracona...
Nie miała nawet czasu, żeby pomyśleć o tym głębiej, bo kilka sekund później Mara wylała jej chyba na głowę z wiadro gorącej wody. Wzdrygnęła się, nie oczekując w ogóle czegoś takiego, i zaczęła oddychać głęboko, zanim woda wypłynęła jej z nosa.
- Dziękuję bardzo - powiedziała nieco sarkastycznie, ogarniając włosy z oczu.
Maria uśmiechnęła się do niej lekko, jak gdyby nawet nie zauważając, że zrobiła coś złego, po czym uklękła obok wanny z grudką czegoś szarego, co po zapachu wskazywało na mydło. Zanurzyła rękę w wodzie i zaczęła myć Ginny plecy.
- Nie jestem kaleką - powiedziała z uśmiechem w oczach dziewczyna, chcąc uciec mydłu.- Umiem się umyć. Nie musisz tego robić.
Maria spojrzała na nią zaskoczona, ale wzruszyła tylko ramionami.
- Niechaj będzie, Wasza Wysokość, co tylko sobie życzycie. Nigdy wcześniej nie wykazywałyście chęci do tego, aby myć się sama. Prawdopodobnież... - ucięła nagle, a w twarzy ukazało jej się coś dziwnego, ale uśmiechnęła się szeroko, zmazując to.
Prawdopodobnież byłam leniwym szczeniakiem, co? Skończyła za nią, uśmiechając się wszechwiedząco do Marii, która wstała i podała jej mydło, a następnie usiadła na najbliższym krześle, składając coś, co wydawało jej się rąbkiem od sukienki. Gdy dziewczyna zapytała, czym ma umyć włosy, Maria spojrzała na nią jak na Saracenkę i uśmiechnęła się drwiąco.
- Od czegóż macie ręce, Wasza Wysokość.
Ginny spojrzała na mydło i w jednej chwili zaskoczyło jej, że tu nigdzie nie ma szamponu i co gorsza, raczej nie będzie. Westchnęła i zaczęła nacierać włosy tą grudką, trąc i trąc każdy włosek.
Kąpiel dała jej dziesięć minut cudownej, wspaniałej przerwy w myśleniu o tym horrorze, który dział jej się w myślach. Zmuszała się do tego, żeby nie myśleć o niczym nieprzyjemnym. Tylko dlatego, że woda zrobiła się zimna i wykorzystała całe mydło i nie było nic innego do roboty niż rozpamiętywanie snów, w końcu wstała i zapytała, czy nie ma tu czegoś do wytarcia.
Dwadzieścia minut później Ginny została mocno zasznurowana i wpakowana w sukienkę przynajmniej dwa numery na nią za małą. Jeśli była chora i nosiła tylko białą koszulę nocną przez dwa tygodnie, to mogłyby ja trochę odciążyć. Chciałaby trochę pooddychać.
Możliwe, że kąpiel jej trochę pomogła, ale te czarne koła pod jej oczami ciągle były czarne, nie, przepraszam, fioletowo-niebieskie, i nieważne jak bardzo chciała się uśmiechać, oczy ciągle zostawały w tym samym miejscu.
Nastał czas na śniadanie, a wraz z tą myślą żołądek Ginny zabulgotał z całą mocą.
Nareszcie, normalne, prawdziwe, ludzkie jedzenie.
No i, nawet jeśli strasznie dziwnie to zabrzmiało, chciała zobaczyć się z Draconem.
Głęboko w sobie rozmyślała o tym, czy ten ich pocałunek zmienił coś w ich stosunkach. Teraz była zdrowa, a wszystko, co ją martwiło wtedy, wydawało się o połowę lepsze niż było. W końcu się przecież stąd wydostanie - nie może tu zostać na zawsze. A sny na pewno znikną, gdy tylko wróci do Hogwartu - one tez nie mogłyby trwać wiecznie. A pocałunek Dracona nie był taki znowu okropny. Po prostu to nie był ten czas.
Ale gdy tylko otworzyła drzwi jadalni, zobaczyła tam tylko swoich rodziców. Nie podchodząc ani kroku bliżej, zwróciła głowę ku Marii stojącej za nią.
- Gdzie Draco? - wyszeptała.
- Do domu wrócili, Wasza Wysokość - odpowiedziała takim tonem, jak gdyby Ginny o tym wiedziała.- Powinni wrócić za kilka dni, na ślubne przygotowania.
Do domu?
Ginny poczuła się tak, jakby jej żołądek nie miał dna. Poczuła się bardzo, bardzo samotna. Odrętwiała usiadła na swoim miejscu. Gdzieś tam słyszała swoją matkę rozprawiającą o tym, jak to wspaniale, że jej córka wróciła do zdrowia, jak bardzo się o nią martwiła, ale tak naprawdę to Ginny nie słuchała.
Tak naprawdę to nawet nie miała pojęcia, czemu czuła się taka zdołowana. Draco musiał wyjechać. Prawdopodobnie pewnie nawet nie chciał zostać. Tak w ogóle to ona była chora przez ten cały czas... ale to nie tak, żeby była dla niego jakimś towarzystwem! Nie wspominając nawet o tym, że on jej towarzystwa nienawidził. W każdym razie, jej żołądek chrobotał niemiłosiernie, ale nie mogła nic przełknąć, nawet jeśli miał to być jej normalny, prawdziwy, ludzki posiłek.
Gdy odsiedziała swoje i coś zjadła, przeprosiła rodziców i wyszła z pokoju.
Cóż... pomyślała z westchnięciem, idąc korytarzem. Mam kilka dni i żadnego pomysłu na zabicie czasu... co by tu porobić?
O, o, po pierwsze upewni się, że Toma już nie ma, że go już zwolnili. Nie chciała , żeby był w zamku ani minuty dłużej. A może gdyby miała szczęście, nie byłoby go już w mieście - albo jeszcze lepiej, w kraju. Obydwa. Wtedy morderstwa by się skończyły.
Ale jak nie... to muszę się w to wmieszać i sama z tym skończyć... muszę znaleźć kogoś, kto złapie Toma na gorącym uczynku.
Podczas jej choroby zamordowano sześć rodzin. Śniła o każdej z nich, nawet tych, które wymordowano, zanim zachorowała. Czasami śniło jej się, że widziała tych ludzi dwa razy, podczas dwóch nocy. Z drugiej strony, te całe sny to nie były jakieś proroctwa. Widziała to, jak już było po wszystkim. Nie mogła więc wykorzystać ich do tego, żeby wskazać zagrożoną rodzinę.
Hmm... może pewnego dnia poszłaby za Tomem na "wycieczkę", jak będzie sprawdzał swoich "pacjentów". Mogłaby się ukryć i czekać, aż nie zacznie się dziać coś dziwnego, a wtedy pobiegłaby po pomoc i przybyła ze świadkami, żeby zobaczyli, co jest grane,
Problem jej samopoczucia został rozwiązany, więc znowu miała następny do główkowania, mianowicie jej ulubiony - jak się stąd wydostać i wrócić do siebie.
Ta kobieta, o której mówiła Maria... Alexandria... Mogłabym ją odwiedzić... Może ona wie, co się dzieje.
Jak na razie to nie był najlepszy plan, ale to byłą jedyna rzecz ,na jaką wpadła. Zanim zastanowiła się głębiej nad tematem, usłyszała za sobą kroki. Zatrzymała się i odwróciła. Przez minutę w piersi zastygło jej chyba serce, a powietrze, które miała w płucach zamarzło, bo myślała, że to Tom. Ale gdy tylko podszedł bliżej, z ulgą stwierdziła, że to na szczęście był Harry.
Nie tylko Tom ma czarne włosy, spoko...
Zawstydziło ją to, że porównała go do Harry'ego.
- Wasza Królewska Mość - powiedział, zauważając, że go obserwowała. Podszedł do niej i stanął, spoglądając jej w oczy. Trzymał coś w dłoni.
- Książę Draco kazał mi to wam przekazać - podał jej kawałek zwiniętego pergaminu.
Ginny spojrzała na niego zdezorientowana, chociaż o wiele bardziej zastanawiała ją myśl, że Draco zostawił dla niej coś takiego jak list. Wzięła go od Harry'ego i szybko złamała pieczęć. Napisał do niej czarnym atramentem i schludnym, raczej dużym, odręcznym pismem: i Odwiedzę Dumbledore'a. Jak się czegoś dowiem, prześlę ci słówko./i
Obróciła notkę, ale nic już nie było. Żadnego podpisu nawet.
- Draco ci to dał? - zapytała Harry'ego, spoglądając na niego wątpiąco. Spośród wszystkich służących Draco wybrałby Harry'ego? Co się stało?
Kiwnął raz głową.
- Cóż... dziękuję ci - powiedziała w końcu, zwijając pergamin. Harry ponownie kiwnął głową, gotowy do odejścia. Ginny obserwowała jego coraz mniejsze plecy, ale niczego bardziej nie pragnęła niż tego, aby został. Jakby miała się tutaj tak nudzić, bez Dracona, to mogłaby się chociaż ponudzić nie sama... miałaby chociaż kogoś do rozmowy. I zanim mogłaby się powstrzymać...
- Harry, czekaj!
Stanął, ale się nie odwrócił.
- Tak, Wasza Wysokość?
Tym razem nie umiała odczytać uczuć w jego głosie.
Przemyślała przez sekundę, co mogłaby mu powiedzieć, żeby został.
- Eee... Czy wiesz może, gdzie żyje Alexandria?
Teraz Harry się obrócił, mrużąc oczy i zastanawiając się.
- Alexandria? - powtórzył powoli. - Nie jestem pewien, czy znam kogo takiego.
Poczuła, jak czerwienią jej się policzki, ale nie miała pojęcia, czemu.
Przyzwyczajenie organizmu... Gdziekolwiek jestem przy kimś, kto jest podobny do Harry'ego Pottera, ale się tak nie zachowuje, czerwienię się nawet bez powodu...
- Maria mi o niej opowiadała - wyjaśniła.- Powiedziała, ze jest... magiczna.
Oczekiwała jeszcze dziwniejszego wyrazu twarzy, ale tym razem Harry zwykle pokiwał głową
- Wiem chyba, o kim mówicie.
- No to... zabrałbyś mnie do niej?
Patrzył na nią chwilę, zanim odpowiedział, widocznie nie wiedział, co powiedzieć. Otworzył nagle usta i...
- Jest mi ogromnie przykro, Wasza Królewska Mość, ale dziś za bardzo zajętym. Jeśli poprosiłybyście...
- Jutro? - przerwała delikatnie, niegotowa, ażeby się poddać. - Upewnię się, że zostaniesz zwolniony na ten czas z obowiązków.
Teraz było go dopiero trudno rozczytać, zmrużył oczy, które przybrały barwę zimnej zieleni.
Chyba się boi, ze zrobię mu jakąś krzywdę... Pomyślała nagle. Ale zanim dodała cokolwiek, odpowiedział:
- Jak sobie życzycie, Wasza Wysokość.
W Walii nie było śniegu. I nie było dość zimno jak na zimę.
Jeżeli mamy być szczerzy, padało.
Draco siedząc w powozie naprzeciwko Timothy'ego, swojego chudego i płowowłosego służącego czuł, jak go roznosi. Zanim tu weszli, to blondyn zaoferował, żeby chłopak jechał w powozie razem z nim, a twarz tego się tak rozjaśniła i wyglądał na tak zaskoczonego, że Draco się bał, że młody się zaraz posika ze szczęścia. Jednak służący tylko pokiwał skwapliwie głową i wpakował się do środka, zanim Draco powiedział coś więcej.
A teraz obydwoje siedzieli w ciszy. Krople deszczu stukające w dach i kląskanie koni było wystarczającym odgłosem, jakakolwiek rozmowa byłaby zbędna. No i nie mówiąc o tym, że w środku było jeszcze dwóch uzbrojonych rycerzy, którzy tworzyli obstawę swojego księcia. Nie, Draco naprawdę nie miał ochoty na pogawędki.
Okienka były zamknięte, aby do środka nie wleciał deszcz.
Co oni, nie słyszeli o szklanych oknach?
Nawet nie mógł wyjrzeć na zewnątrz. Za to jego wzrok obadał już całe wnętrze powozu, ale w końcu, wzdychając, oparł głowę i zamknął oczy.
Spać też się nie dawało. Przez kilka przeszłych dni spał dobrze, może nawet za dobrze. Był pewien, że gdyby Elle nie budziła go każdego poranka (bądź co bądź była jedyną osobą, która robiąc to, nie bała się o własne życie), przesypiałby całe dni. Po prostu nie chciało mu się wstać. Z jednej strony był strasznym leniem, a z drugiej nie chciał, żeby jego ojciec zobaczył go obudzonego w pełnym stroju. Gdyby tak było, pewnie zmusiłby go do zobaczenia miejsca, gdzie stanie wkrótce dom Dracona i Ginny.
- Upewnij się, czy wszystko wybudowane jest, jak należy - burknąłby król Edward, jak gdyby miał o wiele lepsze rzeczy do roboty niż pouczanie własnego syna. Potem by wyszedł, a Draco musiałby się tam włóczyć cały dzień i pewnie marudzić. Może nie byłoby takie złe, tylko że codziennie padało. I to nie był świeży letni deszczyk, o nie, to była zimna, lodowata ulewa. I nawet jeśli Draco miał swój mały namiocik, w którym siedział, to nie był on wodoodporny - krople w końcu padały mu na głowę i spływały mu po szyi.
Nie byłby zaskoczony, gdyby miał być chory.
Więc w końcu Draco przekonał ojca, żeby go nie posyłał na budowę jego nowego zamku. A tak w ogóle to nie widział w tym żadnego sensu. Co oni, budowali nowy zamek za każdym razem, jak ktoś z rodziny królewskiej się pobierał? Owszem, zapytał o to Edwarda, ale ten tylko odpowiedział:
- Co jakiś czas potrzeba nowego. Isabella wraz ze mną mieszkać będzie tutaj, a gdy ja zemrę, ona przeprowadzi się do was, a królowa mieć musi jak mieszkać.
I tak się skończyła rozmowa.
Po tych kilku dniach Draco poznał faceta, który był jego ojcem, trochę lepiej. Nawet jeżeli ciągle go denerwował i się wymądrzał, i nie zwracał na Elle żadnej uwagi, za wyjątkiem chwil, gdy ją pytał o lekcje. Chyba lubił go o wiele bardziej niż swojego prawdziwego ojca. Ten w tym świecie był o wiele mniej brutalny.
No i ten nigdy nie eksplodował, gdy chodziło nawet o jakiś bezsensowne szczegóły. I nie próbował powiązać żadnego pecha ze śmiercią i nieobecnością Voldemorta.
Draco musiał przyznać, że mu się nawet podobało. Miał całkowitą kontrolę nad wszystkim. To nie było pomiatanie zwykłymi domowymi skrzatami, nie, to było pomiatanie prawdziwymi ludźmi. W swoich czasach nie miał nikogo, kto by spełniał jego rozkazy. Tutaj robili wszystko, co im kazał. No i na przekór temu, że ubrania były strasznie skomplikowane w użyciu i nieco głupie, musiał przyznać, że wyglądał w nich doskonale. Większość ciuchów było specjalnie dla niego szyte i projektowane i, dzięki Bogu, wszystkie były jakoś w jego kolorach, albo chociaż stonowane. Jeżeli była chociaż jedna rzecz, której Draco nienawidził - prócz herbaty, oczywiście - to na pewno były to cukierkowe, ostre kolory. Brrr...
Podróż była strasznie nudna, powóz był niewygodny i daleko mu było do godności powozu książęcego. To wszystko, wraz z pogodą, wtrącało go w zły humor. A, jak to się zazwyczaj okazywało, gdy był nie w sosie, jego myśli od razu wędrowały w stronę Ginny Weasley.
Nie słyszał o niej nic, odkąd wyjechali. Mało, pierwszy i chyba ostatni raz przełknął swoją pychę i zapytał ojca, co z jej zdrowiem, ale Edward tylko wzruszył ramionami, spojrzał na niego poirytowany i wrócił do rozmowy, jak gdyby Draco go o nic nie zapytał.
Z tego, co wiedział, to mogła już nie żyć. Miał szczerą nadzieję, że tak nie było, nie chciał zostać zamordowany przez któregoś z jej braci zaraz po powrocie do swoich czasów.
- Daleko jeszcze? - zapytał Timothy'ego, próbując pomyśleć o czymś mniej przygnębiającym.
- Je-... Jeszcze chwilę tylko, Wasza Wysokość - wyjąkał chłopiec, uśmiechając się słabo.
Łał, co za poprawa, pomyślał Draco, uśmiechając się krzywo. Tylko raz się zająknął.
Wyglądało jednak na to, że to nie była tylko chwila. Draco westchnął i zaczął wpatrywać się w punkt w dachu. Czekanie go męczyło. Robił to chyba odkąd się tylko w tym świecie obudził.
Nareszcie usłyszał, jak woźnica gwiżdże na konie, żeby się zatrzymały. Kilka sekund później otworzył się przed nim drzwi. Nie wiedział czy wysiąść, w końcu jak wysiądzie, to zmoknie. To że było mu zimno, to jedno, ale żeby było mu zimno i mokro, o nie, tego by nie tolerował. Całe szczęście, gdy tylko wyjrzał przed powóz, zauważył, że woźnica szybko wyjmuje storę. Była cała, ale nieco przykrótka i biegła do raczej małego domu, kończąc się przy samym wejściu.
Draco powoli wygramolił się na zewnątrz. Rozejrzał się i pojął nagle, że ten dom jest w samym środku lasu.
Najbardziej jednak wkurzające było to, że nawet jeśli rosły tutaj drzewa, to nie stanowiło to dla deszczu żadnej bariery. Po chwili stora była cała mokra.
Stanął w końcu na suchej powierzchni, zbliżając się do drzwi. Ale im bardziej się zbliżał, tym bardziej był zaniepokojony. Jaki jest tutejszy Dumbledore? Taki sam z niego stary stuknięty pryk, jakim był w Hogwarcie? A może jest zupełnie inny?
- J-ja tu po-po-poczekam, Wasz-sz-sza Wysoko-ko-kość - powiedział Timothy, wołając z powozu.
Draco powoli pokiwał głową, chociaż był pewien, że chłopiec i tak niczego nie widzi. Zapatrzył się w drzwi, aż w końcu dostrzegł duży drewniany znaczek. Litery nieco się już zmazały, ale napis był nadal czytelny: Albus Dumbledore, Mistrz Magicznych Sztuk. Pewien siebie Draco wciągnął głęboko powietrze i zastukał w drzwi, a pukanie rozległo się po całym lesie.
Nie minęła chyba nawet sekunda, gdy drzwi nagle się otworzyły, a Draco wpatrywał się w twarz Albusa Dumbledore'a. Wyglądał kropka w kropkę jak w Hogwarcie - te same niebieskie przenikliwe oczy, ta sama uprzejma i pomarszczona twarz, identyczne długie białe włosy i półokrągłe patrzałki. Tylko ubranie miał inne; nie takie znowu dziwne, ale wyglądało rzeczywiście na stare. Z drugiej strony Dumbledore nosił takie ciuchy, bo mu się podobały. Jednak to była jedyna różnica w jego wyglądzie.
Dumbledore patrzył na niego chwilę, po czym pochylił się, oddając mu ukłon, jego plecy wygięły się w łuk.
- Wasza Wysokość... - powiedział ponuro, zanim na jego twarzy wykwitł uśmiech.
- Witaj - odrzekł niezręcznie Draco, nie bardzo wiedząc, jak się do niego zwracać. Nie mógł do niego powiedzieć "profesorze" ani "dyrektorze", a po nazwisku brzmiało zbyt formalnie. Zdecydował, że będzie tak mówił, aby nie musieć używać jego imienia.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, jeżeli masz chwilę.
Starszy patrzył na niego przez moment, który wydawał się wiecznością. Wyglądał na strasznie poważnego, zmrużył oczy, jak gdyby chcąc coś wyczytać w twarzy chłopaka. Draco stał tam, czując się nieco nie na miejscu, nie wiedział, co ma zrobić, ale z drugiej strony nie chciał się ruszyć. Już otworzył usta i chciał powiedzieć, że to strasznie nieładnie gapić się na kogoś, gdy Dumbledore nagle przemówił:
- Wiem, po coście tu przybyli - powiadomił go nieco dramatycznym tonem.
- Taak? - zwątpił Draco, w odruchu sceptycyzmu unosząc brew.
Możliwe, że tylko udaje... Cóż, tych, którzy żyją w świecie mugoli i uważają się za magów, uważa się za oszustów. Dlaczego on ma nim nie być?
- Tak - odparł nieco delikatniej.- Lecz nie mogę powiedzieć.
- Że co? - Draco nieco się zmieszał.- Nie możesz mi powiedzieć czego?
- Nie bez dziewki - mówił dalej Dumbledore, zachowując się, jakby go w ogól nie usłyszał.- Wybaczcie mi, przybądźcie innego dnia.
I chciał zamknąć Draconowi drzwi przed nosem.
- O nie, poczekaj ty... - zadrwił Draco, wkładając rękę pomiędzy drzwi a framugę. Zrobił krok do przodu, a Dumbel ciągle się gapił, ale jakby go nie zauważał.- O jakiej dziewczynie mówisz? O Ginny?
- Dziewce, z którą tu przybyliście - odpowiedział spokojnie. Jeszcze raz spróbował zamknąć drzwi, ale teraz chłopak stał w przejściu, z ręką uniemożliwiającą zatrzaśnięcie.
- O Ginny ci chodzi, tak? - nalegał.
O nie, nie zamknie tych drzwi, dopóki mi czegoś nie powie.
- Królewnę Ginny? To ty nas tu sprowadziłeś?
- Wasza Wysokość, wróćcie z dziewką - powtórzył łagodnie Dumbledore, jakby w ogóle nie zbył zniecierpliwiony.
- Niee... - Draco zaczął siłować się z drzwiami, próbując je otworzyć, ale nagle usłyszał, jak ktoś woła go po imieniu. Obejrzał się za siebie, na powóz, który ciągle stał, gdzie stał, na drogę, gdzie stały pozostałe. W ich kierunku poruszał się jakiś jeździec, mało, galopował. Sekundę później Draco rozpoznał w nim swojego ojca.
Gdy Draco się tak oglądał, Dumbledore uderzył go w rękę i zatrzasnął drzwi. Chłopak przeklął i odwrócił się, waląc w nie i naciskając klamkę, ale nic z tego - był zamknięte. Znowu przeklął i spojrzał na Edwarda, który, cały mokry, zatrzymał się w końcu.
Książe poszedł wzdłuż story wraz z koniem, aż w końcu stanął przy synu. W ogóle nie wyglądał na zaciekawionego faktem, co też Draco robi w domu starego czarodzieja. Zamiast tego spojrzał na niego, a lodowata kropla wody z jego włosów spłynęła na ramię chłopaka. Koń potrząsnął głową i prychnął.
- Wracamy, Draconie – przemówił w końcu Edward.- Mam wieści, że królewna Ginny zdrowa już, bal na jej cześć szykują.
Wkurzony tym, że ojciec musiał przybyć akurat wtedy, gdy miał swoją jedyną szansę, żeby porozmawiać z Dumbledorem, jedyną na następne kilka dni, Draco powtórzył ogólnikowo i krótko:
- Bal?
- Owszem, nazajutrz. Natychmiast musimy powracać, jeśli gotowi być mamy na noc jutrzejszą.
Książę złapał za uzdę, odwracając konia, gdy Draco zajarzył, co powiedział mu ojciec. Obiegł konia i stanął naprzeciwko ojca, spoglądając mu prosto w twarz.
- Czekaj. To Ginny już nie jest chora?
- Właśnie tom powiedział, nieprawdaż, Draconie? - odrzekł Edward, marszcząc brwi. -Tak, królewna jest zdrowa. A teraz wracamy do zamku, boć inaczej spóźnieni będziemy.
I kończąc tym, wsiadł na konia, wkładając stopy w strzemiona i pogalopował w stronę, z której właśnie wracali przez pół dnia. Straż za nim nie pojechała. Ale Draco już swoje wiedział - Edward nie lubił być eskortowany przez swoich rycerzy w każdym miejscu, więc gdy tylko mógł, włożył na siebie swoje szare ubranie, pelerynę i jechał sam, nie zważając na nic.
Dlatego chyba właśnie podróżował sam w tym mroźnym deszczu. Draco pomyślał, że ma ojca wariata, przecież to byłą prawdziwa głupota, skoro mógł wejść sobie do powozu, gdzie byłoby mu nieco cieplej i na pewno sucho.
Jedyny plus tego wszystkiego był taki, ze Draconowi poprawił się humor. Odwrócił się i powędrował w stronę swojego powozu. Timothy nadal siedział na swoim miejscu, naprzeciw niego, znowu uśmiechnął się nieśmiało. Po chwili wyglądał na bardzo zainteresowanego krawędzią własnej tuniki.
Draco westchnął i potrząsnął głowa. Zaskoczyło go uczucie, którego doznawał na myśl o powrocie do zamku w Anglii. Widocznie chciał znowu zobaczyć Ginny, w stosunku do czego nie miał już żadnego usprawiedliwienia. No a bal mógł być rzeczywiście ciekawym wydarzeniem.
Oprócz, rzecz jasna tego, że nie miał żadnego, ale to żadnego pojęcia, jak oni w tych czasach tańczyli.
Co nieco psuło mu szyki. Ale co zrobić?
- Jak? - zapytała Ginny, spoglądając z niewiarą na matkę.
Było wczesne popołudnie tego samego dnia, w którym Ginny przeczytała liścik Dracona. Oddałaby wszystko za to, żeby iść porozmawiać z Alexandrią, ale Harry nie mógł się wyplatać z obowiązków, nieważne jak bardzo Ginny chciała go zwolnić u Mistrza Pokojowych, który był wymagający, nudny i nazywał się Richard. Musiała poczekać kilka godzin, ale miała ogromną nadzieję, że jeszcze dzisiaj uda jej się namówić Harry'ego, żeby zabrał ją tam, gdzie mieszka Alexandria.
Oczywiście mogła zapytać o to Marię, mogła jechać bez niego. Ale szczerze, bardzo chciała, żeby on tam z nią pojechał. Chciała naprawić to, co było między nimi nie tak - nawiązać nić przyjaźni, sprawić, żeby przestał jej nienawidzić. A to przecież nie stałoby się nigdy, dopóki nie zostałaby z nim sam na sam.
W przeciwieństwie do tego, że miała tak dużo przeszkód, Ginny musiała przyznać, że ten dzień był bardzo dobry. Nie miała żadnego koszmaru i spędziła w bibliotece większość czasu, czytając książki z łacińskimi tytułami, ale zawartością po angielsku. No i usłyszała imię swojej matki, jak służący ją obgadywali, nie wiedząc, że Ginny stoi nieopodal. Powiedzieli coś w rodzaju: Ta przeklęta królowa Lawinia. Ucieszyła się, bo chociaż nigdy nie miałaby szansy nazywać swoich rodziców po imieniu, zawsze dobrze było wiedzieć, jak się nazywali.
- Bal - powtórzyła królowa, spoglądając poirytowana na Ginny. Były teraz w jej komnacie sypialnej, przynajmniej dwa razy większej od pokoju Ginny, gdzie służąca wiązała Lavinii gorset.
- Na cześć twojego zdrowia, w podzięce Thomasowi. Dzięki niemu zdrowa teraz jesteś. Dniami i nocami kurował cię, wraz z Marią.
Ginny próbowała nie nachmurzyć się, słysząc imię Toma. Siedziała teraz na dużym, ciemnozielonym, nieziemsko pewnie drogim fotelu.
- A kiedy ten bal ma być?
Królowa Lavinia skrzywiła się, gdy służąca szarpnęła sznurówkami gorsetu, po czym odpowiedziała:
- Jutro wieczór.
Ginny zacisnęła usta, patrząc na matkę. W młodości musiała być bardzo atrakcyjną kobietą, chociaż nawet teraz była urodziwa. Miała ciemne włosy i oliwkową cerę; tego Ginny na pewno po niej nie odziedziczyła. I wbrew jej wyglądowi dziewczyna nadal widziała w niej tylko wredna, złą i zazdrosną sukę.
- Thomas też będzie? - zapytała, próbując sprawić, żeby jej głos był zimny, nawet jeśli z góry znała odpowiedź.
- Oczywiście - odparła Lavinia, zaciskając rękę na pościeli, gdy służąca jeszcze mocniej ścisnęła gorset.- Jest honorowym gościem, głupia.
Dziewczyna cicho westchnęła.
Będę go ignorowała...
Nagle pomyślała o czymś zupełnie innym.
- A Draco będzie?
- Ojciec twój wysłał z rana wieść do księcia Edwarda - odpowiedziała Lavinia. - Powinni przybyć na wieczór.
Ginny poczuła się trochę bezpieczniej. Przynajmniej nie będzie jedyną osobą, która nie będzie wiedziała, co tam robić.
Nawet nie umiem tańczyć - pomyślała, marszcząc brwi. Przynajmniej nie tak, jak oni.
Lavinia zaczęła wymieniać wszystkich najważniejszych gości, ale Ginny się wyłączyła. Im bardziej zastanawiała się nad tym, że nie umie tańczyć, tym bardziej się denerwowała. A skąd miała w ogóle to wiedzieć?
No jasssne... Lavinia na pewno będzie narzekała, że nie mogę tańczyć, ale nie powiem jej przecież, że nie wiem, jak.
To chyba był największy problem. Pocieszała ją nieco myśl o tym, że ona nie wiedziała, jak tańczyć, ale to nie na jego cześć był bal. Ludzie na pewno będą oczekiwali, że będzie tańczyła.
Jeśli nie, to ta kobieta przede mną może tak się wściec, że mnie zatłucze na śmierć, albo wystrzela z łuku.
To był nieco czarny i niegrzeczny żart, ale uśmiechnęła się trochę.
- Otóż, Virginio, jeżeli naprawdę nie słuchasz, co mówimy, wyjść możesz - powiedziała ostro Lavinia, wstając, a służąca włożyła na nią okropnie różową suknię. - Uwagę masz godną pięcioletniego dziecka, a to nie przystoi damie, szczególnie królewnie.
Ginny wstała i pokiwała tylko głową, szczęśliwa, że może już wyjść.
Nie jestem królewną - powtórzyła sobie, wychodząc szybko z ogromnej komnaty. To nie jest moje życie, a to nie jestem ja.
Powolnym krokiem skierowała się do swojej komnaty, zastanawiając się, czy jest tam Maria. Bardzo potrzebowała kogoś, z kim mogłaby porozmawiać, a jedną osobą, która ją tutaj rozumiała, była Maria.
Zna mnie przez całe życie... Albo przynajmniej myśli, że tak jest. Może nie będzie się zbytnio wzbraniała przed moją nauką tańca, nawet jeśli powinnam wiedzieć, jak.
Wkroczyła do pokoju i owszem, Maria tam była, ale nie sama. Obok niej stał wysoki, szczupły i łysy mężczyzna, z kryzą wokół szyi, która sprawiała wrażenie, jakby głowę mu podano na śnieżnobiałym talerzu. Czytał on jakąś książeczkę i co chwila pykał fajkę. Ginny zastygła na moment, patrząc na niego. Wyglądało na to, że jej nawet nie zauważył, tylko co chwila palił fajkę i przewracał stronę. Maria układała coś w szafie, przekopując się przez suknie Ginny i cicho sama do siebie skrzecząc na bałagan.
- A tu co się dzieje? - zapytała Ginny, co nawet nie zabrzmiało jak pytanie. Wkurzało ją to, że facet, nie zważając na nią, zadymił jej całą sypialnię, jej sypialnię. Szczególnie, że była królewną i mogła go wywalić z miasta, gdyby jej się zachciało. Nagle przyszło jej do głowy, że to może być ktoś ważny i może właśnie dlatego zachowuje się, jakby miał całkowite prawo zachowywać się właśnie tak. Ale z drugiej strony to nie miał żadnego prawa, żeby palić. Już cały pokój śmierdział tytoniem.
Mężczyzna ze spokojem zamknął książeczkę i wyjął fajkę z ust. Maria zamknęła szafę i uśmiechnęła się do niej.
- Wasza Wysokość, Marquis zrobi wam przymiarkę.
Ginny zmarszczyła brwi, patrząc na faceta.
- Co mi zrobi? - zapytała tępym tonem. Po tym, jak została "sprawdzana" przez Toma Riddle'a, była bardzo ostrożna w stosunku do tej "przymiarki".
- Waszą suknię balową - wyjaśniła szybko Maria, zauważając na twarzy Ginny zdenerwowanie. - Wasi rodzice sprowadzili go, aby przygotował wam suknię na jutrzejszy bal.
- Królową Francji zostawiłem, aby suknię wam przygotować, Wasza Królewska Mość - powiedział Marquis z okropnym francuskim akcentem. Z ust śmierdziało mu fajkami. Ginny obserwowała, jak wokół jego głowy tworzy się chmurka z dymu. - Czekać nie możemy. Podejść proszę, stanąć tuż przede mną - pokierował ją, wymachując fajką i wskazując nią miejsce, w którym miała stanąć.
Ginny wpatrywała się niego jeszcze chwilę, po czym powoli podeszła do miejsca, które wskazywał.
- Proszę odłożyć fajkę - powiedziała strasznie zimnym tonem. - W innym razie zaduszę się tu.
- Jak sobie życzycie - odpowiedział, chociaż jego oczy zapłonęły. Jeszcze raz sobie pyknął, po czym odłożył fajkę na stoliczek i podszedł do Giny. - Zobaczmy - wymamrotał, spoglądając na nią. - Urosłyście, odkąd wiedziałem was ostatni razem? Proszę, Mario, podać mi tę ciemnoniebieską suknię, tam - wskazał palcem na krzesło w rogu, na którym, Ginny wcześniej nie zauważyła, leżał stos sukni, spódnic, kaftanów i innych pierdoł. Maria niemal podbiegła do krzesła i podała Marquisowi to, o co prosił.
- To ostatni krzyk mody, wprost z Paryża, Wasza Królewska Mość - wyjaśnił, przystawiając suknię do ramion dziewczyny. - Zobaczyć trzeba, co pasować będzie, co poprawić trzeba... - zamyślił się. Po chwili wystawił język i podał suknię Marii. - Nie, nie, nie, nie, nie z waszą cerą. Zobaczmy tę...
Gdy już w końcu znalazł kolory, który mu pasowały, poprosił Marię o to, aby rozebrała Ginny. Nie sprzeciwiała się zbytnio, w końcu miała na sobie jeszcze kilka warstw bielizny, więc stanęła w niej przed Marquisem, który właśnie przebierał między sukniami. Po chwili podał jej tę, która mu przypasowała i poprosił, aby ja na siebie założyła.
Ze dwadzieścia minut trwało, zanim Ginny w końcu pokazała się ubrana, ale to jeszcze nie było koniec, to był dopiero początek, wybrał tych sukni kilkanaście. W końcu Marquis stwierdził, że niedobrze jej będzie w różowym.
Wyglądam w nim jak trup, cóż, odbijają mi moje włosy... Pomyślała, przewracając oczami.
Żadnego innego pastelowego koloru też nie wybrał.
- Żaden z tych tam nie pasuje - wymamrotał, bardziej do siebie niż do nich. - Czekać trzeba, aż wreszcie coś mnie zaskoczy, coś poruszy...
Nic go nie "zaskoczyło", więc rozkazał Marii, żeby wyszła i przyniosła inne suknie, które ze sobą przywiózł. Ginny stała ciągle w tym samym miejscu, strasznie, ale to strasznie zdenerwowana. Nawet nie to, że musiała przymierzyć chyba ze sto sukni było najgorsze, ani to, że było jej tak zimno, że myślała, że zamarznie. Wkurzało ją to, że pokój śmierdział dymem, a Marquis czuł się w takiej atmosferze jak w domu. Zaczęła już się modlić, żeby Bóg ją wysłuchał i sprawił, by już nie musiała nic przymierzać.
Po połowie godziny Maria przyniosła już wszystko, co było możliwe. Marquis nagle przystanął i spojrzał na jedną z sukni.
- Aha! - zakrzyknął z triumfującym uśmiechem. - To ta! Mario, czy zgodzisz się ze mną?
Maria, która siedziała nieopodal i coś szyła, poderwała głowę. Jej twarz się rozjaśniła. Pokiwała głową.
- Oczywiście, Marquisie, udało ci się. Ta jest doskonała!
Ginny próbowała się zmusić do tego, żeby nie zagderać. Nie czuła się w niej dobrze. Była tak niewygodna jak inne sukienki, które tutaj nosiła - a może nawet jeszcze bardziej, bo była strasznie wymyślna i Ginny bała się, czy jeśli się poruszy, to jej coś nie odleci. Z drugiej strony, jasne, była najładniejszą, jaką dzisiaj widziała. Kaftan był biały, jak i rękawy, a gorset niebieskawo-purpurowy. Spódnic była tak niesamowicie długa, że aż ciągnęła się po podłodze, zrobiona z białej satyny i z podobnymi co gorset wstawkami przy wcięciach. Marquis obszedł ją dokoła, podszedł do stosu ciuchów, sięgnął purpurową pelerynę i położył Ginny na ramionach
- Przepięknie - wyszeptał w uniesieniu, składając razem ręce.
Później tego wieczoru, gdy nie było ani Dracona, ani jego rodziny, Ginny siedziała na łóżku, nie mając już na sobie tej cholernie niewygodnej sukni. Trochę ją to martwiło, ponieważ myślała sobie, że spódnica jest jak dla niej nieco za długa i w związku z tym taniec w niej będzie koszmarem nie z tej ziemi. Marquis, wybrawszy dla niej robę, spakował się w kilka minut i wyszedł, zanim zdążyła go poprosić o skrócenie spódnicy.
Jak ja mam niby tańczyć, kiedy nawet nie mam sukienki, która by na mnie dobrze leżała?
Och, na pewno nie czekała na bal z utęsknieniem.
Teraz obserwowała Marię, mordującą się czyszczeniem ogromnego zwierciadła. Dmuchała na nie i chuchała, stojąc na palcach i próbując dosięgnąć wierzchołka. Ginny patrzyła na nią jakiś czas, nie bardzo wiedząc, co ma właściwie robić, gdy Maria nagle zapytała:
- Czemu się tak przypatrujecie, kwiatuszku?
- Przepraszam.
- Nie przepraszajcie - odrzekła.- Po prostu ciekawam, czemuż mi się tak przyglądacie. Coś was może trapi?
Ginny powinna od razu zrozumieć, że wyraz jej twarzy widać w lustrze tak jasno, jak słońce. Westchnęła, jej ramiona wzniosły się i opadły, a ona sama szybko wypaplała:
- Nie umiem tańczyć.
Maria wyglądała tak, jakby ją zmroziło w trybie natychmiastowym, ale możliwe, że to była tylko wyobraźnia Ginny. Powoli, niska służąca spojrzała jej w oczy.
- Nie umiecie? Wasza Wysokość, wy tańczycie odkąd byłyście w miarę duże, aby chodzić.
Ginny podrapała się po nosie.
No pięknie, i jak to teraz wytłumaczyć?
Jak mogła wyjaśnić, jeśli tańczyła od dziecka, że nagle tańczyć nie umie?
- Ja tylko... Potrzebuję tylko kilku lekcji, tak dla powtórki - zakończyła, wymamrotawszy.
Maria uśmiechnęła się zażenowana.
- Wasza Wysokość, wstańcie i podejdźcie tutaj - powiedziała, odkładając szmatkę na stolik. Gdy Ginny nadal na nią patrzyła, kiwnęła na nią ręką.
- Podejdźcie, podejdźcie. Ma jeszcze wiele obowiązków do spełnienia.
Ginny podeszła do niej, czując się strasznie niezręcznie.
- Którego z tańców nie umiecie czynić? - zapytała Maria unosząc brwi. W jej głosie zabrzmiało zdziwienie.
Ona to uważa za zabawne - zrozumiała Ginny, jeszcze bardziej marszcząc brwi.
- Umiem wolne tańce - powiedziała cicho. No ale te wolne tańce w tych czasach były zupełnie inne od tych w jej. A nawet jeśli nie, to jak ma się z nimi uporać w tej swojej bubce?
- W pewnym sensie - dodała. - Pokażesz mi jeszcze raz figury?
Maria obdarzyła ją bardzo dziwnym spojrzeniem.
- Jak sobie życzycie, Wasza Królewska Mość - odrzekła z westchnieniem, po czym uniosła ręce. Ginny zauważyła, że to nie jest ten rodzaj wolnego tańca, o którym myślała. Wolne tańce nie wymagały rąk w rękach faceta. Ginny trzymała je zazwyczaj na ramionach swojego partnera.
Próbując ukryć zawstydzenie, Ginny wsunęła dłonie w ręce Marii. Maria odsunęła je i potrząsnęła głową.
- Co? - zapytała Ginny, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.
- Tak, Wasza Wysokość - poleciła, układając prawą rękę na talii Ginny. Wolną ręką poprowadziła lewą dłoń dziewczyny na swoje ramię i chwyciła drugą rękę. Skinąwszy głową, Maria zaczęła poruszać nogami, a Ginny wraz z nią. Po chwili opuściła ramiona i cofnęła się.
- Musicie się rozluźnić - powiedziała. - Jesteście bardzo spięta. Ale jak na razie wszystko jest w porządku.
Z niewielka ulgą, Ginny zapytała:
- Jakie tańce będą na balu?
- Te, co zwykle - odpowiedziała Maria nieco nieobecnie, unosząc ściereczkę i dalej wycierając lustro.- Pawana, kadryl, Fabritio Caroso...
Ginny zadrżała, a jej żołądek zaczął skręcać się ze zdenerwowania.
Nigdy o takich nie słyszałam... Nic nie umiem, nawet pojedynczego kroczka...
- Zupełnie zapomniałam, jak je tańczyć - powiedziała głośno. - Czy mogłabyś mi je objaśnić?
Maria zaśmiała się swoim sprowadzającym ciarki śmiechem i nawet się nie obróciła.
- Na miłość Boską, Wasza wysokość, nawet jeśli nie wiecie, jak tańczyć, nie ma sposobu, abyście nauczyły się każdego kroku na jutrzejszy bal. I coś mi się czuje, że nie mówicie prawdy.
Ginny uniosła ramiona.
- Chciałabym spróbować - powiedziała po chwili. - Naprawdę zapomniałam.
Zaczęła odczuwać panikę względem balu i zaczynało jej nie obchodzić, czy Maria uzna ją za jakąś wariatkę, czy też nie.
Gdy służąca ponownie się zaśmiała, Ginny dodała:
- Oczywiście, jeżeli tego sobie życzycie, Wasza Wysokość - odparła w końcu Maria, odkładając ponownie ściereczkę i obracając się. - Po tym, jak leżałyście przez kilka dni w łożu, rozumiem waszą chęć praktyk.
- To dlatego, że ja naprawdę nie umiem tańczyć - z punktu widzenia, który przed chwilą wyjawiła Maria, mogłaby ona nie uwierzyć Ginny. Dziewczyna mogła teraz nawet wykrzyczeć, że pochodzi z przyszłości dziejącej się od dziś za czterysta lat, a służąca prawdopodobnie tylko by się zaśmiała i powiedziała jej, że to świetny żart.
No ale w takim razie kto by mi uwierzył? Nie jestem taka pewna, czy wierzyłabym komuś, kogo znam przez całe życie, gdyby nagle powiedziałby mi, że pochodzi z przyszłości.
- Może zaczniemy od kadryla? - zapytała Maria, uśmiechając się i podnosząc jedną rękę w górę.
- Eee... oczywiście - odrzekła Ginny.
Co to u diabła jest? - zastanowiła się, opuszczając skrzyżowane ramiona. Ten taniec chociaż znała ze słyszenia. Ale chyba powinna wiedzieć, że to nie było takie znowu proste.
Maria kilka razy zamrugała oczami.
- Potrzebujecie tylko jednej ręki, Wasza wysokość - powiedziała, zawstydzona. - I nie stójcie przede mną... a obok mnie. Wiecie chyba, jak stać.
Nie, nie wiemy... - miała już odpyskować, ale ugryzła się w język, ponieważ taka odwyka nie byłaby teraz najlepsza. Stanęła obok Marii bez słowa, modląc się tylko o to, żeby to nie był trudny taniec.
- Gotowiście? - zapytała służąca, patrząc na nią i przesyłając jej łagodny uśmiech. Zacznijmy...
Zrobiła krok w lewo, a Ginny podążyła za nią niezręcznie, otrzymując tylko nieco zdziwione spojrzenie od Marii.
- Nie, nie tak, Wasza Wysokość. Zanim zaczniemy, trzymajcie stopy razem. Po pierwszym kroku ponownie je łączycie. Pamiętacie?
Czując, jak płoną jej policzki, Ginny wymamrotała:
- Tak, już pamiętam.
Uśmiech powrócił na usta Marii i skinęła ona głową.
- Zacznijmy raz jeszcze.
Znowu zrobiła krok w lewo, a Ginny powtórzyła, ciągle pamiętając o łączeniu nóg. Maria zrobiła kolejny krok w tym samym kierunku, a Ginny znów za nią podążyła. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, Maria zrobiła krok w prawo, wdeptując na Ginny, która się w ogóle czegoś takiego nie spodziewała.
- Teraz na prawo, Wasza wysokość - powiedziała, a w jej głosie zabrzmiało zniecierpliwienie.- Co wy próbujecie udowodnić? Wiem, że nie umiałyście zapomnieć, nie dalej jak miesiąc temu był przecie bal. Niemożliwym jest zapomnieć tańczyć w tak krótki czas.
- Powiedziałam ci, że zapomniałam - odrzekła Ginny, czując się jak idiotka. Ale znalazła wyjaśnienie, wiec szybko dodała: - To musi być ta choroba. Musiała sprawić, że nie pamiętam, jak się tańczy.
Maria wyglądała na skonsternowaną, po czym potarła ręce i podeszła do dziewczyny.
- Prawda to? Czy macie kłopoty z pamięcią? Zapomniałyście może jeszcze co inne?
Ginny poczuła, jak dusza w niej podskakuje - Maria chyba uwierzyła, że naprawdę nic nie pamiętała i prawdopodobnie zacznie uczyć ją jeszcze raz. W takim razie nie wyszłaby na totalnego głupka na balu.
- Wszystko inne pamiętam - odpowiedziała, próbując się nie uśmiechać. - Ale z jakiejś dziwnej przyczyny nie pamiętam, jak się tańczy.
- Matko Boska - służąca wyglądała na zdenerwowaną. - Przypomniałyście wszystkie tańce, jakichście się kiedykolwiek uczyły?
- Powiedzmy - oparła Ginny, zaciskając wargi.
- Matko Boska - powtórzyła Maria, cofając się krok do tyłu. - Nie ujdzie to, nieprawdaż? Nie może to być, żeby wam, królewnie, z którą każdy z wielmożów będzie chciał tańczyć, uciekło, jak tańczyć. Prawdopodobnie trzeba mi zasugerować Jej Królewskiej mości, aby bal odwołać.
Tak jest! Natychmiast zgodziła się Ginny. Brak balu jest o niebo lepszy aniżeli nauka tańca w jedną noc.
No tak, ale nieważne, czy powodem byłaby nawet wojna, Ginny wiedziała, że Lavinia nawet po swoim trupie nie odwoła balu. Była z tego rodzaju kobiet, dla których taka uroczystość jest jednym z głównych powodów do życia. Na balu mogła się pokazać, poruszać wśród najważniejszych osób w kraju (nawet jeżeli była żoną tego najważniejszego), mogła plotkować i obgadać wszystkich. Prawdopodobnie zmusiłaby swoją córkę siłą do przyjścia na uroczystość. A później ochrzaniłaby ją za robienie z siebie idiotki.
Tym razem Ginny nie mogłaby skłamać i powiedzieć, że nie czuje się zbyt dobrze i niestety nie może uczestniczyć w balu. Bo czy bal nie był przecież wyprawiany na cześć jej zdrowia?
Dziewczyna westchnęła, myśląc o tym, że popełniła okropny błąd, po czym powiedziała:
- Nie, nie potrzeba odwoływać. Królo-... Matka na pewno na to nie pozwoli, jestem pewna. Muszę się tylko nauczyć. W końcu mamy jeszcze dwadzieścia cztery godziny, prawda?
Maria potrząsnęła głową.
- Tak jest, ale to nie będzie takie łatwe - służąca westchnęła, trąc się po twarzy i próbując podnieść się w jakiś sposób na duchu.
Jeszcze raz spojrzała na Ginny, tym razem podejrzliwie, i spytała:
- Jesteście pewne, że przypomniałyście, Wasza Wysokość?
- Przysięgam - odrzekła szybko, podnosząc jedna rękę. - Naprawdę zapomniałam.
- Dobrze więc.
Wiec wyglądało na to, że Maria jej uwierzyła, ale też na to, że teraz zaczęła myśleć nad tym, jak to wszystko urządzić w miarę mądrze.
- Znaleźć powinnam kogo od was wyższego - jednego ze służących. Zaraz powrócę.
Wyszła z pokoju, zostawiając Ginny samą. Ta obróciła się i padła na łóżko.
Cudownie... Muszę się nauczyć wszystkich tańców, o których nigdy w życiu nie słyszałam i nigdy nie widziałam, i zdążyć z tym na jutrzejszy bal.
Nie wyglądało na to, że to będzie najlepszy wieczór, ani jutro najlepszy dzień.
Pomartwiła się jeszcze trochę o taniec i jutrzejszy bal, po czym jej myśli popłynęły w stronę Dracona. Wyobraziła sobie, że cały bal przesiedzi pewne przy stole, jedząc i kłócąc się ze wszystkimi. Bo chyba prawdopodobnie on też nie miał zielonego pojęcia o tańczeniu i będzie dorzucał każdą propozycję. Ginny nie lubiła o tym myśleć, ale pewnie będzie miał mnóstwo propozycji; jak by nie było, był księciem, ale był też prawdopodobnie jednym z najprzystojniejszych tam facetów.
Ciekawe, czy widział się z Dumbledorem, zastanowiła się, próbując pomyśleć o czymś innym niż o uroczystości. Owszem, niby jej przesłał notkę, ale z tego, na ile go znalazła, nie zrobił tego, co jej obiecał.
Ginny była pewna, że po tym, gdy tylko będzie miała szansę zobaczyć się z Alexandrią i wydobyć z niej informacje, sama pojedzie się zobaczyć z Dumbledorem. Chciała wiedzieć, jaki był i jeśli w tym wiecie istniał ktokolwiek, kto wiedział, w jaki sposób ona i Draco mieli się stąd wydostać, to tylko on. No, oprócz Toma, który nie wygadał na takiego, co powiedziałby im, że są w alternatywnej rzeczywistości i jak się maja stąd zabrać.
Nagle drzwi się otworzyły, a Ginny usiadła, żeby zobaczyć, kogo też Maria przyprowadziła na jej partnera. Nagle przyszła jej do głowy okropna myśl - co jeśli to był Tom?
Ale na szczęście nie był to Tom. To był Harry.
Nie wyglądał na zbyt uszczęśliwionego tym, że się znalazł u niej w pokoju. Otwarcie się wykłócał z Marią, chociaż trzymała go za ramię i wyglądał na bardzo zmęczonego. Kobieta nie wyglądała na taką, co by się tym przejmowała, kiwnęła tylko na Ginny, żeby wstała i podeszła do nich. Teraz wszyscy stali w tej części pokoju, która nie była sprzątnięta i nie stało tam zbyt wiele mebli. Ginny stała, czując się bardzo niezręcznie, obok Harry'ego, a Maria podeszła do nich, oczywiście aby ich poobserwować i pouczać.
- No dobrze, zacznijmy od kadryla - powiedziała, wzdychając i przygotowując się psychicznie do tego, że będzie to bardzo długa noc.
Rzeczywiście, to była strasznie długa noc. Ginny była zmęczona już po pierwszych dziesięciu minutach. W dodatku ciągle deptała Harry'emu po placach, a on wyglądał tak, jakby chciał znaleźć się gdziekolwiek indziej, byle nie tu, nie trzymając jej dłoni w swoich i nie "douczający" się tańczyć razem z nią. Noc płynęła, a Ginny próbowała go o nic nie obwiniać, chociaż miała ogromną ochotę.
Okazało się, że kadryl jest najłatwiejszym tańcem spośród pozostałych. Każdy krok wrył jej się w myśli i łączył z pozostałymi, jak i inne tańce... ale i tak popełniała pomyłkę za pomyłką. Harry nie był może najlepszym tancerzem, ale w każdym razie on chociaż wiedział, jak to robić, co skończyło się tym, że zaczęła go męczyć. Nie powiedział tego, oczywiście, tylko co chwilę wzdychał i był bardzo rozdrażniony i zniecierpliwiony.
Malfoyowie nadal nie przybyli, choć czas posiłku dawno już minął. Maria zasugerowała, żeby zjedli kolację w komnacie, w takim razie będą mogli ponownie zacząć po skończeniu jedzenia. Ginny pokiwała głową, szczęśliwa, że będzie chociaż chwila przerwy. Gdy służąca wyszła, aby przynieść posiłek, dziewczyna opadła na łóżko, rozciągając się.
- Nigdy się tego nie nauczę - jęknęła, po czym potarła mocno twarz. Kiedy Harry nie odpowiedział, podniosła się na łokciu i zaczęła na niego patrzeć. Siedział przy stole, bardzo zainteresowany własnymi palcami. Poczuła się nieco winna, przecież nie zgłosił się na ochotnika, żeby jej pomagać, a tym bardziej słuchać jej narzekań. Dodała wiec:
- Gdy Draco już będzie, możesz odejść. On może być moim partnerem.
- Dziękuję wam, Wasza Wysokość - odrzekł nieobecnie neutralnym głosem.
- Jestem ci wdzięczna jak na razie - powiedziała, próbując sprawić, żeby zabrzmiało to szczerze, ale chyba się nie udało. Ześlizgnęła się z łóżka i wstała, obciągając spódnicę. Podeszła do stolika, mówiąc dalej:
- Jesteś chyba jedyna osobą, która jest odpowiednia do tego, żeby mi pomóc w nauce tańca.
Zauważywszy, że stała teraz tuż obok niego, spojrzał na nią, ale jego wzrok był nieczytelny.
- Tak, Wasza Wysokość - odpowiedział. - Lecz jest zawsze Doktor Thomas, który niewątpliwie także jest dla tego odpowiedni.
Krew Ginny zastygła w jej żyłach, chociaż tak naprawdę nie bardzo wiedziała, czemu. Może to przez wspomnienie Toma? Jeżeli tak, to słyszała przecież jego imię tysiące razy, dlaczego teraz zareagowała tak dziwnie? A może to przez ton głosu, jakim Harry się wyraził, mówiąc o nim? Jakby próbował subtelnie jej zasugerować, że to może Tom powinien teraz z nią tańczyć, a nie on.
Jej myśli powędrowały do jej snów, które przedstawiały pomocnika Toma, którego twarz zawsze byłą ukryta w cieniu.
A może to był Harry? Zastanowiła się, przypominając sobie wcześniejsze podejrzenia dotyczące właśnie Harry'ego. I nawet teraz, chociaż wiedziała, że to Tom mordował, możliwe było, ze tamta postać przedstawiała Harry'ego.
Nie, na pewno nie, skapnęła się po chwili. Mogła nie rozpoznać tego dziwnego głosu, mogła nie widzieć twarzy, ale widziała ciało. A Harry nie był niski i przygruby, tak jak pomocnik Toma. Nie, Harry był wyższy, szczuplejszy, a jego głos było kilka oktaw niższy.
To niemożliwe, aby to był on - Ginny próbowała przekonać samą siebie.
- Nie - odparła Ginny na przytyk Harry'ego. Opadła, na pewno nie jak dama, na krzesło obok niego i odwróciła się, żeby spojrzeć mu w twarz. - Nie chciałabym, aby Doktor Thomas tańczył ze mną. Nie chcę, aby kiedykolwiek mnie już dotykał i nigdy już nie chcę go widzieć. Pragnę, aby opuścił ten zamek tuż po balu.
Harry uchwycił jej spojrzenie, wyglądał na zaintrygowanego.
- Wy... Wy nie macie zbyt wysokiego mniemania o sir Thomasie? Nawet wiedząc o tym, iż gdyby nie jego lecznicze umiejętności, mogłybyście już dawno zemrzeć? - zapytał, unosząc jedną brew, zanim druga za nią podążyła.
Ginny westchnęła i potarła oczy.
Może by mu tak powiedzieć? Chyba nie będzie paplał wszystkim naokoło o tym, co ja myślę o Tomie, a nawet jeśli, mam to gdzieś. Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, co myślę.
- Tak, rzeczywiście mam o nim niskie zdanie - powiedziała po chwili. - To nie jest dobry człowiek, Harry. Nie obchodzi mnie, co mówią inni, nie obchodzą mnie plotki, i nawet mam gdzieś, że jest to najlepszy lekarz na tym cholernym świecie. Jest zły, nikt nie wie, jak bardzo. Jest po prostu... no, zły.
Harry patrzył na nią, jego oczy otworzyły się szeroko, jak gdyby nie bardzo był zdolny do uwierzenia w to, co przed chwilą mu zdradziła. Po chwili, gdy zrozumiał, że skończyła, wyraz jego twarzy znowu był pusty, a on sam odpowiedział:
- Wierzę wam, Wasza Wysokość.
No, to teraz Ginny była zaszokowana. Zamrugała oczami, mrużąc je podejrzanie, po czym spytała:
- Naprawdę?
- Nie widziałem niczego na własne oczy z tego, co czynił - ciągnął Harry, mówiąc coraz niższym tonem. - Lecz każdego razu, gdym go widział, miałem to... To... - przestał mówić, jakby nagle powiedział za dużo. Po prostu przestał. - Nieważne, Wasza Wysokość, to nie jest ważne. Lepiej skończę sprzątnie tam, gdzie Maria zaczęła...
Wstał, ale Ginny położyła mu rękę na ramieniu, żeby powstrzymać go od poruszania się. Wzdrygnął się, napinając mięśnie, ale nie odepchnął jej. Zamiast tego natychmiast spojrzał jej w oczy.
- Nie, czekaj... - powiedziała cicho. - Chciałabym usłyszeć to, co myślisz o nim. Proszę.
Harry patrzył na nią przez chwilę, a na jego twarzy pojawiła się jakby niepewność, jakby jedna strona jego kłóciła się z drugą o to, czy zdradzić jej to, czy też nie. Nareszcie, gdy wyglądało na to, że podjął decyzję, wyciągnął ramię spod jej ręki, chociaż nie tak obronnie, jak się spodziewała.. Z powrotem usiadł na swoim krześle i patrzył jej w oczy, kontynuując:
- Każdym razem, gdym go widział - powtórzył cicho, jakby bał się, że ktoś go może usłyszeć.- Niemal wyczuwałem jego prawdziwego ducha. Wyczuwałem ten uśmiech, który przesyłał każemy, każdej istocie, nieważne, czy stała ona wysoko, czy nisko, był to uśmiech na pokaz, aby ukryć jego prawdziwe "ja".
Ginny była bardzo zainteresowana, co sekundę przybliżała się coraz bliżej, żeby lepiej go słyszeć.
- Myślisz, że jaką jest tak naprawdę osobą?
Harry niezdecydowanie potrząsnął głową.
- Aby być szczerym, Wasza Wysokość, pewien nie jestem. Ale wiem, że nie jest tak ciepłym, cudownym doktorem, za jakiego wszyscy go biorą.
Serce Ginny nie biło jeszcze tak szybko w ciągu tych wszystkich dni. Więc nie była tutaj jedyną osoba, która nie uważała Toma za cud chodzący po ziemi! W tej chwili niemal chciała pocałować Harry'ego w policzek, ale uspokoiła się natychmiast, bo wiedziała, że może go to przestraszyć, albo powstrzymać od mówienia.
- Zgadzam się z tobą - powiedziała tylko rzeczowo, próbując utrzymać głos na wodzy.- Nie jest dobry. Jest czystym złem, Harry. Jesteś jedyna osobą, która jest blisko rozpoznania tego.
- Zgadzacie się - to nie było pytanie, to było tylko zwykłe zwątpienie. Harry ponownie uniósł brew, potem drugą.
- Tak - Ginny byłą zainteresowana jego reakcją. - Czemu, myślałeś, że tak nie będzie?
Chłopak uśmiechnął się kpiąco, co zupełnie nie pasowało do jego twarzy. Prychnął.
- Wierzyłem w to, że próbujecie wpędzić mnie w zawstydzenie lub wydobyć coś, czego użyjecie przeciw mnie - powiedział, spoglądając na drzwi.
- I co? - próbowała nie okazać rozczarowania.
On mnie naprawdę nie lubi, co?
- Nie wiem, co powinienem wam powiedzieć - powiedział, a zimny ton jego głosu wrócił do użycia. - Z tego, com wiedział, mogłybyście wszystko wyjawić swym rodzicom; oni by mnie pewnie zwolnili.
Ginny zszokowana otworzyła usta i nic inteligentnego nie przyszło jej do głowy.
- Nigdy bym tego nie zrobiła, Harry - odrzekła tylko zraniona.
- Ach, nie? - odparł, rozeźlony, wstając natychmiast. Odwrócił się w stronę drzwi i podszedł do nich, Ginny tez wstała. - Idę zoczyć, czy Marii nie trza czasem jakiej pomocy przy posiłku...
- Nie, nie odchodź - rozkazała Ginny, przerywając mu. Przestał mówić, a ona w tym czasie podleciała pomiędzy niego a drzwi, stajać do nich tyłem. - Nie odchodź jeszcze, Harry. Naprawdę chciałabym z tobą porozmawiać. Tym razem oznacza to rozmowę.
- Wiele razy rozmawialiśmy, Wasza Wysokość - odpowiedział Harry, a jego oczy były zimne jak lód. - I powinniśmy nadal omówić coś, co niezwykle mnie interesuje.
- Harry... - Ginny przymknęła oczy, odetchnęła i otworzyła je, jeszcze raz na niego spoglądając. - Patrz, Harry. Ja wiem, ja wiem, że w przeszłości byłam dla ciebie straszna. Wiem, że jesteś służącym, a ja jestem królewną, i wiem, że uważasz to za trudne - nie, niemożliwe - żeby uwierzyć w to, że chcę teraz zostać twoja przyjaciółką. Ale taka jest prawda, Harry. Chcę być twoją przyjaciółką. Może jeśli ja będę próbowała zapomnieć o tym, że ty jesteś służącym, ty zechcesz zapomnieć te straszne rzecz, które kiedyś do ciebie mówiłam i te okropieństwa, które moja rodzina uczyniła twojej - przestała mówić, aby zaczerpnąć oddechu i zobaczyć, czy jej mowa uczyniła na nim jakiś skutek. Jego twarz była czyta, ale słuchał, widziała to. Poczuła się odważniejsza.
- Jest coś, co chciałabym, abyś widział - mówiła dalej, opuszczając wzrok. - Nie kocham swojej rodziny. Nie obchodzą mnie oni, ponieważ ja nie obchodzę ich. Moja matka dba jedynie o biżuterię i modę, o przyjęcia i ważnych ludzi, których na nie zaprasza. Mój ojciec troszczy się jedynie o to, aby królestwo miało dziedzica. Nigdy nie mają dla m nie czasu...
- Wasza Wysokość, naprawdę muszę... - zaczął Harry, sięgając do klamki.
- Pozwól mi skończyć - powiedziała, łapiąc klamkę w taki sposób, aby jej nie dosiągł.- Właśnie próbuję cię przeprosić, Harry. Próbuje przeprosić za te okropne, straszne, potworne obrzydliwe rzeczy, jakie moi rodzice uczynili twojej mamie. Próbuje przeprosić za moje zachowanie i próbuję ci powiedzieć, że już nigdy nie będę się w taki sposób zachowywała.
Harry patrzył na nią naprawdę długo, jego twarz nie okazywała niczego, ale w końcu powiedział:
- Nie musicie przepraszać za swoich rodziców, Wasza Wysokość - odrzekł cicho i bezuczuciowo. - To, co oni byli uczynili nie powinno was niepokoić.
Ginny uwolniła klamkę, rozumiejąc, że to jest jedyna bliska pozytywnej odpowiedź, którą potrafiłaby z niego wydobyć.
Odrętwiała, usunęła się sprzed drzwi, pozwalając mu przejść. Gdy już wyszedł i była sama w pokoju, z ledwością doszła do krzesła, usiadła na nim, oparła się o stolik, potrząsnęła nogami i rozłożyła je.
Czy to znaczy, że zaakceptował moje przeprosiny? Zastanowiła się. Ale wszystko, co powiedział, to tylko to, że nie powinna przepraszać za swoich rodziców. To nie oznaczało, że jej przebaczył. Wcale.
Westchnęła i położyła łokcie na stoliczku, po czym ukryła płonącą twarz w dłoniach. Wyglądało na to, że ta noc nigdy się nie skończy.
Draco przybył naprawdę późno tej nocy, nie byli zdolni opuścić Walii aż do późnego popołudnia. Edward był w okropnym nastroju przez to wszystko, co musieli odwołać i przez to, że nie mieli żadnego na tyle wygodnego powozu, żeby choć trochę wypocząć. Elle siedziała całą drogę cicho, bojąc się, że chociaż jedno jej słowo może wywołać u ojca wściekłość, a Draco przez cały czas był zmęczony i znudzony.
Gdy nareszcie przybyli, podążył do swojego pokoju w towarzystwie Timothy'ego, który tym razem był przy nim od początku. Po chwili blondyn był już w łóżku i zasypiał, w ogóle nie przejmując się balem, który miał odbyć się następnego wieczoru.
Niestety, gdy tylko się obudził, poczuł ten strach. Po chwili przypomniał sobie, że to przez przyjęcie, na które nie był w ogóle przygotowany.
Po prostu będę mówił nie, gdy dziewczyny będą chciały tańczyć - postanowił, ale to w dalszym ciągu nie uspokoiło jego skaczącego z przerażenia żołądka.
I w ten właśnie sposób, ten rzadko denerwujący się Draco tego dnia potrafił kłócić się o wszystko. Przywykł do tego, że potrafi być przygotowany na wszystko, albo chociaż nawet jeśli coś skrewi, to jest zawsze ktoś, kto potrafi tę pomyłkę ukryć. W Hogwarcie robił to profesor Snape. W domu jego ojciec. Tutaj wyglądało na to, że będzie musiał wyjść na idiotę, bo przecież nie wiedział, jak się tańczy i nie ma tutaj ojca, który rzuciłby na gości zaklęcie zapomnienia.
Nie, tutaj, niestety, będzie musiał wyjść na olewającego wszystko głupka, a raczej nawet na idiotę, który nie potrafi tańczyć.
Po śniadaniu miał pierwszą od kilku dni szansę, żeby zobaczyć się z Ginny, znowu zdrową. Weszła do jadalni zaraz po tym jak on sam usiadł i zaczęła się obsługiwać, a ich ojcowie nieco przygłośno się o coś kłócili. Jej matka jeszcze nie zeszła, a Elle jadła, świergocząc zadowolona, widocznie zatopiona we własnym świecie.
Kiedy uniósł wzrok i ujrzał ją, przesłała mu niewielki uśmiech, jej policzki zaróżowiły się, a on sama zajęła miejsce po prawej stronie swego ojca.
Ona będzie musiała tańczyć - nagle pojął Draco, patrząc we własny talerz i w ogóle nie czując się głodny. To ona powinna się denerwować, a nie ja.
Tylko czekał na to, aż porozmawia z nią sam na sam, ale od razu po śniadaniu jej służąca zabrała ją, aby przygotować do balu. Draco zastanawiał się, jak długo może to trwać, ale od razu sobie przypomniał, że to nie było takie łatwe i proste ładnie się ubrać w tych czasach.
Z westchnięciem oznaczającym zdesperowanie, opuścił jadalnię i poszedł znaleźć cokolwiek, co mogłaby go zająć i pomóc zapomnieć o czekającym go wieczorze.
Ginny wzięła kolejną kąpiel, ale ta była o wiele dłuższa, no i tym razem była myta i wycierana przez trzy służące, czwarta dolewała zimnej wody, za to piąta przynosiła wiadra ze wrzącą. Ginny mogła powiedzieć, że to będzie najbardziej szaleńczy dzień od samego początku.
Miała ogromną nadzieję, że będzie miała jeszcze tego poranka chwilę na to, żeby poćwiczyć kroki, ale nie było w ogóle okazji. Po prostu wyglądało na to, że będzie musiała wieczorem wypróbować tę wąską wiedzę, którą posiadła. To sprawiało, że była wdzięczna za bieganinę i krzątaninę wszystkich, którzy się nią zajmowali. Uzmysłowiła sobie, jak ważną osobą musiała być.
Po kąpieli było jej nieco zimno, jej palce u stóp i nóg były pomarszczone, a ona sama pachniała tłustym, kwiatowym mydłem. Wróciła do swojej komnaty, żeby się ubrać.
- O której zaczyna się bal? - zapytała Marii, która wreszcie znalazła chwilę, żeby się jej przyjrzeć. Chwyciła właśnie jakieś ciuchy, które walały się po podłodze.
- Późnym popołudniem - odrzekła nieobecnie, po czym szybko opuściła pokój.
Ginny miała ogromną nadzieję, że to Maria będzie jej pomagała w przygotowaniu, ale miała tylko do dyspozycji sześć młodych dziewczyn, z których jedna do drugiej mówiła tak szybko, że Ginny po prostu nie nadążała za ich tokiem myślenia. Ubrały ją w bieliznę i dwie grube halki, krzyczącą i jęczącą wepchnęły w gorsecik, po czym na skołowaną założyły szeroką spódnicę na obręczy. Nie miała żadnej chęci ubierania się w to cholerstwo, bo dziwnie było nie czuć żadnego materiału pomiędzy nogami.
Następnie włożyły na nią purpurowa i białą robę i Ginny przestała się dziwić obręczy - gdyby nie ona, pewni by się wywaliła. Zawsze przecież lepiej było nic nie czuć niż co chwila leżeć twarzą do posadzki.
Jej włosy, już wysuszone, zostały wymyślnie ułożone w dopracowane we wszystkich szczegółach loczki. Ginny jednak była zbyt skoncentrowana na oddychaniu, żeby zauważyć, jak i kiedy to zrobiły. Bała się, że jeśli zacznie oddychać za szybko, to po prostu wykopyrtnie. Gorset tak ścisnął jej wszystkie wewnętrzne organy, że niektóre przesunęły się w górę, niektóre w dół. A już na pewno złamała żebro, albo nawet dwa.
Po tym, jak już jej włosy były ułożone, została obsypana pudrem, a służące nałożyły jej różyk na policzki i niektóre części twarzy. Zakaszlała. Bała się, że naprawdę coś jej się stanie, ale jakoś nawet się nawet nie zakrztusiła ani nie osłabła.
Po ubieraniu, malowaniu i czesaniu Ginny nareszcie miała chwilkę dla siebie. Większość dziewczyn zaczęła sprzątać, a ona sama byłą zdolna do tego, żeby dostać się do swojego łóżka, usiąść na krawędzi i pomyśleć przez chwilę.
Prawdę mówiąc to trudno jej było nie myśleć o niczym innym niż sukienka. Gdy usiadła, obręcz się uniosła, prawie na wysokość jej biustu. Wygładziła spódnicę i zauważyła, że koło jest strasznie sztywne, po czym odmówił cichutka modlitwę o to, żeby nie zajmowało to niczyjej uwagi. Bo ta oto czynność była cholernie wstydliwa!
Nie martw się... Powiedziała sama do siebie. Nawet nie będziesz miała czasu na to, żeby usiąść dzisiejszego wieczoru. Nie będziesz miała żadnej szansy na to, żeby wygiąć obręcz albo ją złamać.
No cóż, mogła jeszcze zejść z tego świata przez zbyt nieregularne oddychanie. I wyglądało na to, że coś takiego ma pierwszeństwo w wydarzeniu się.
- Wasza Wysokość! - krzyknęła Maria, stając w drzwiach. - Wasza Wysokość, proszę tutaj! Zaraz przybędą goście!
Poalarmowana, Ginny spojrzała na zegar. To już było wpół do piątej?
O nie...
No to upokorzenie gotowe.
Powoli, próbując się nie wywalić, bo nie wyglądało na to, żeby mogła później wstać bez niczyjej pomocy, powstała i przeszła przez pokój. Zmuszała się do tego, żeby iść godnie, z gracją, ale w efekcie Maria tylko się z niej zaśmiała.
- Wyglądacie jak gdyby ktoś wam kręgi połamał - wyszczerzył się. - Chodźcie już, macie tylko kilka minut na to, aby przyzwyczaić się do chodzenia.
Na korytarzu Ginny potknęła się kilka razy, ledwo słuchając wszystkich wskazówek, którymi obdarzała ją Maria. Ginny coraz bardziej się denerwowała, skręcało ją w żołądku, a ciało jej drętwiało.
To będzie okropne - przeczuła, unosząc podbródek według polecenia służącej i próbując iść nieco bardziej naturalnie. Ja nie mogę chodzić, nie mówiąc już o tańcu.
Po około dziesięciu minutach Maria westchnęła i stanęła obok niej.
- Cóże... - powiedziała. - Lepiej jest coraz. Próbujcie po prostu, co w waszej mocy, kwiatuszku, przynamniej to mnie zadowoli.
Jej ciepły uśmiech uspokoił Ginny, która zwróciła go. Dziewczyna obróciła się i wyszła przed kobietę i, próbując zapomnieć o strachu przed złamaniem czegokolwiek, mocno ją uścisnęła.
- Dziękuję ci, Mariu - wyszeptała, ściskając ją. Czuła się bardzo obco w tej pozycji, ale to musiało być przez to, co na sobie miała. Z drugiej strony czuła się trochę bardziej swobodnie, zawieszona na kimś, ale w końcu odsunęła się i wyprostowała.
- Wyglądacie bardzo słodko, kwiatuszku - odrzekła cicho Maria, mocno ściskając ręce Ginny. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję - jej uśmiech urósł. - Jest szansa w końcu, że panowie będą uciekali stopami w obawie, że ich możecie podeptać. Albo się potkną.
Ginny zaśmiała się, chociaż pomyślała, że to było bardzo głupie.
Jeśli się potkną, to chyba tylko dlatego, że wdepną mi na spódnicę.
- Och! - nagle krzyknęła kobieta. - Niemalżem zapomniała. Wrócę za chwilę, kwiatuszku, czekajcież.
Pobiegła w dół korytarza, znikając za rogiem.
Ginny zaczęła się przechadzać, pamiętając o zasadach, które przed chwilą wpoiła jej Maria. Podbródek wysoko, twarz prosto, ramiona do tyłu, oddech miarowy, ale nie głęboki... Jak ona niby miała to wszystko spamiętać?
Kilka sekund później kroki Marii znów się rozległy po korytarzu, a ona sama trzymała coś w dłoniach. Gdy w końcu była blisko, Ginny zauważyła, zaskoczona, że jest to diadem. Maria, widząc wyraz jej twarzy, uśmiechnęła się i uniosła nakrycie głowy na poziom jej oczu, aby dziewczyna mogła lepiej widzieć.
Ginny aż bała się dotknąć; bała się, że może to zrzucić i po prostu potłuc.
Była srebrna, z delikatnymi, malutkimi kamyczkami powtykanymi w różne miejsca...
- Diamenty? - zapytała cicho, bojąc się, że gdy powie to głośno, diadem zniknie. - Zrobiona z diamentów?
- Oczywiście - odparła Maria. - Skłońcie głowę, abym mogła wam ją założyć.
Tym razem Ginny zauważyła, jak bardzo boli samo pochylenie się. Poczuła tylko, jak służąca kładzie jej diadem na głowie i wyprostowała się ostrożnie. Teraz do strachów doszło jeszcze martwienie się o to, żeby nie chodzić zbyt szybko, bo ten cudowny przedmiot może po prostu spaść i się potłuc.
- Nie obawiajcie się - rzekła kobieta, jakby czytając jej w myślach. - Grzebyczki są, czyż nie czujecie? Utrzymają diadem w miejscach, w których ma się on trzymać.
- Jest... piękny.
"Piękny" wydawało się jednak zbyt słabym słowem na opisanie tego cudu.
W takich właśnie chwilach Ginny kochała być królewną.
To była właśnie sala na takie okazje - tak wielka, że Draco pomyślał, że gdyby podzielić ją na dwie, a może i trzy Wielkie Sale, to zostałoby jeszcze na pewno trochę miejsca.
Miał na sobie śmieszny zielony garnitur - spodnie były o wiele za ciasne, a marynarka za wielka. Czuł się trochę jak stary gościu, który miał patykowate nogi, wielkie bary i rozbudowany miesień piwny oraz prostą złotą koronę na czubku głowy... no i krezę wokół szyi.
Był mnóstwo jedzenia. A na końcu sali było podwyższenie, gdzie stał jego własny tron. Tron Ginny był właśnie tam, gdzie on teraz stał. Z jej prawej był tron jej ojca, później jej matki, Edwarda, Elle i nareszcie Dracona. Po siedzeniu na swoim przez niemal godzinę, rozleniwił się nieco. Co jak co, tron był bardzo wygodny.
W końcu pusty żołądek zaczął domagać się jedzenie, więc blondyn zmuszony był do opuszczenia wygodnego zakątka i przespacerowaniu się miedzy stołami. Niestety (wiedział to zbyt dobrze), jego tron był strefą bezpieczeństwa - tam żadna dziewczyna nie ośmielała się wejść i poprosić o taniec. A teraz, gdy sobie stamtąd poszedł, był wolny. Wkrótce najodważniejsza go poprosi, za nią podążą następne i zanim Draco się obejrzy, będzie rozchwytywany na prawo i lewo. Musiał po prostu coś capnąć i wrócić z powrotem.
Była jeszcze jedna przeszkoda do pokonania - gdy przeszukiwał stoły w poszukiwaniu czegokolwiek zjadliwego, nie mógł za nic znaleźć żadnej serwetki. Ani czegokolwiek w tym rodzaju, w co mógłby wepchnąć udziec, kilka kiści winogron i spokojnie wrócić na tron. W końcu był już tak sfrustrowany, że z wściekłości oberwał kawałek obrusu. Nie oczekiwał, że pójdzie mu to tak łatwo, lniany obrus wyglądał na zrobiony solidnie.
I nie poszło.
Wzdychając, złapał jabłko i skierował się w stronę podwyższenia.
Ale ktoś zaszedł u drogę.
Dziewczyna, jakaś taka w jego wieku, z przylizanymi brązowymi włosami i dużymi brązowymi oczami, mająca na sobie różową sukienkę, pojawił się przed nim z dosłownie nikąd, dygając głęboko. Zagrodziła mu drogę, i zanim zdołał ją wyminąć, uniosła głowę. Nie przeszedłby już niezauważenie, a nie chciał, żeby pomyślała o nim jak o niewychowanym prostaku. Zacisnął więc zęby i czekał.
- Dobry wieczór, Wasza Wysokość - powiedziała, jej głos drżał nieco. Nie była żadną pięknością, po tym, jak uśmiechnęła się szeroko, ujrzał najbardziej krzywe, najbardziej żółte i najbardziej szare zęby, jakie w życiu widział, ale nie była też jakimś monstrum. - Jak się czujecie? Nadziejuję, iż zastałam was w dobrym zdrowiu.
Draco ugryzł jabłko, próbując się nie krzywić, gdy gryzł skórkę. Gdyby tylko miał nóż! Skórka od jabłka była ohydna, gruba i śliska, ale miał do wyboru albo zjeść jabłko ze skórką, albo umrzeć z głodu. Z niesmakiem w ustach i zmarszczonym nosem, odrzekł:
- Wszystko w porządku, dzięki. Ale jeśli podeszłaś, aby gadać o zdrowiu, to lepszą partnerką do rozmowy będzie królewna Ginny. To bal z okazji jej zdrowia, nie mojego.
Uśmiech dziewczyny zrzedł, zanim zupełnie zniknął całkowicie.
- Czy zechcielibyście zatańczyć? - zapytała, z góry znając odpowiedź.
- Nie, dziękuję, chciałbym wrócić na swoje miejsce. Dziękuję - dodał, skinąwszy głową i wyminął ją, czując, że wlepia w niego wzrok. No cóż, był tak uprzejmy, jak tylko umiał, a ona była i tak zła.
Taa... pomyślał, znowu odgryzając kawałek jabłka i przełykając je szybko. Nie wszystko można mieć, co mała?
Był już w połowie drogi do tronu, gdy znowu ktoś zastąpił mu drogę, tym razem mężczyzna. Przez króciuteńką chwilę Draco pomyślał, że być może on też pranie poprosić go do tańca, ale mężczyzna natychmiast wyszczerzy żeby i zapytał donośnym głosem, klepiąc go po ramieniu:
- Draco! Jakoż twe zdrowie, chłopcze?
Mężczyzna był wysoki, miał około sześciu stóp i brodę. Blondyn czuł się przy nim malutki i cherlawy, szczególne z tymi swoimi patykowatymi nogami. Uniósł głowę, żeby przyjrzeć się nieznajomemu, i choć przestudiował go kilka razy i choć gość miał jasne włosy i niebieskie oczy, nic nie wskazywało na to, że to rodzina. Draco pomyślał, ze to pewnie jakiś stary przyjaciel albo ktoś w tym rodzaju,
Po chwili chłopak skapnął się, iż mężczyzna czeka na jego odpowiedź, więc szybko przemełł jabłko
- Wspaniale, dziękuję - odrzekł, przełykając owoc i znów odgryzając następny kawałek.
Facet nadal się do niego szczerzył, trzymając mu rękę na ramieniu. Najwidoczniej oczekiwał, że Draco powie coś jeszcze. Gdy tego nie zrobił, mężczyzna zaśmiał się, odwracając w stronę podwyższenia.
- Królewna Ginny wygląda dzisiejszego wieczoru niczym gwiazdka na niebie - powiedział, spoglądając w jej stronę. Siedziała na swoim tronie i wyglądała na znudzoną.
- Mm-hmm - odrzekł nieobecnie Draco. Prawdę rzekłszy, próbował nie myśleć o Ginny. Wyglądała za dobrze. Za ładnie. Ważne było dla niego, żeby myśleć o czymkolwiek oprócz niej, ponieważ zbyt dobrze wiedział o tym, że podobała mu się i naprawdę go pociągała. To było po prostu tak oczywiste, że nie mógł przeczyć sam sobie. Jedynym więc sposobem było nie myśleć o niej w ogóle.
- Wielki dzień nadchodzi, nieprawdaż? - mówił dalej mężczyzna, uśmiechając się w kierunku Ginny i po chwili odwracając głowę w stronę Dracona. - Jeszcze aby... dziesięć dni?
Chłopak pokiwał głową, zrozumiawszy, że to była prawda. Dziś był piętnasty. Zostało tylko dziesięć dni do ślubu. Cos mu się przekręciło w żołądku na sama myśl o tym, poczuł, że natychmiast trzeba zmienić temat.
- Cóż... - przemówił facet, czując, że Draco jednak nic mu nie powie. - Miło było cię znowuż zobaczyć, Draconie. Nigdyś nie przybył, by mnie nawiedzić, nie tak jak niegdyś, gdyś był młodszy. Czyżby nudziły cię wizyty u swego jedynego wuja?
Draco resztką woli próbował nie powtórzyć tego, co usłyszał.
Wuja? Pomyślał, uśmiechając się.
- Wybacz, eee, wuju - powiedział. - Bądź pewien, że wkrótce do ciebie przyjadę.
- Dobrze - odparł jego "wujek", klepiąc go w po ramieniu po raz ostatni. - Dobrze.
I znikał w tłumie.
Draco nie miał zielnego pojęcia, że posiadał kogoś takiego, jak wujek. Czemu Edward o tym nie wspominał? W każdym razie, nie miało to wielkiego znaczenie. Może nie byli zbyt dobrymi braćmi. A może...
A może to jest brat mojej matki - pomyślał. Obydwoje mieli takie same jasne włosy, nawet jeśli ten facet miał kilka ciemniejszych, a niektóre nawet siwe.
Zapominając o tym w mig, Draco w końcu skierował swe kroki w stronę tronu. Elle siedziała na swoim, obok niego, mając na sobie kunsztowną suknię z niebieskiego aksamitu i złoty diadem na głowie. Z zainteresowaniem śledziła wszystko, co działo się na sali. Kołysała się w rytm muzyki. Wyglądało na to, że oddałaby wszystko, by móc tak zatańczyć.
Mając dość memłania skórki w ustach, Draco odstawił jabłko pomiędzy jej i swój tron. Podnosząc się, spytał:
- Czemu nie znajdziesz kogoś, kto będzie chciał z tobą zatańczyć?
Otrząsnęła się i skierowała na niego swój wzrok. Uśmiechnęła się, ale był to smutny uśmiech.
- Tu nie ma nikogo w mym wieku - odrzekła z westchnieniem, znów spoglądając na tańczące pary.
Draco przez ten jeden moment zamarzył o tym, by móc umieć tańczyć i uszczęśliwić tę dziewczynkę tańcem. Ale życzenie natychmiast znikło, a on usiadł, podpatrując gości.
Minęło kolejne pół godziny i raczej nie wyglądało na to, żeby bal się kończył. Wlepiać oczy w ogromny zegar na ścianie, Draco zauważył, że była dopiero siódma.
Pewnie pociągnie jeszcze ze trzy, a nawet cztery godziny.
Westchnął, i wciskając się w tron, zaczął się modlić, żeby bal zaraz się skończył.
Może wtedy wreszcie będę mógł wziąć cos zjadliwego ze stołu.
TAK! Pomyślała Ginny, spoglądając na zegar. Wpół do dziesiątej, a ja nie tańczyłem jeszcze ani razu!
Wyglądało na to, że bal zaraz się skończy. Poza tym, to naprawdę było męczące, siedzieć na tronie cały czas i koncentrować się na oddychaniu w taki sposób, żeby się nie udusić. Ale było to warte wszystkiego, bo nie musiała się zbłaźnić tańcem.
No i, najlepsza rzecz, Toma nie było. To sprawiło, że nawet sukienka stała się znośna.
Może rodzina królewska ma obowiązek cały czas siedzieć na tronie...
Jej rodzice albo rodzina Dracona podnieśli się tylko kilka razy, najczęściej po to, żeby przynieść coś do jedzenia lub powitać ważnego gościa bądź starego przyjaciela. Zauważyła, że nawet Draco raz się podniósł.
Ale teraz wszyscy siedzieli. A Ginny się modliła i modliła, i modliła o to, żeby był to już koniec.
Aż za nienormalną uznała chwilę ,w której jej "ojciec" się podniósł i zaklaskał. Muzycy natychmiast przestali grać i odłożyli instrumenty. Królo Robert odchrząknął i obwieścił czysto i głośno:
- Panie i panowie, przykro mi niezmiernie, iże musimy zakończyć tak wspaniały wieczór... - Ginny prychnęła - raczej nie wyglądało na to, żeby zrobił cokolwiek, aby był on cudowny. - Lecz musimy...
- Każdy z was wie zapewne o tym, że za krótkich dziesięć dni i nocy nasza córka zostanie zaślubiona księciu Draconowi Malfoyowi - mówił dalej, a Ginny przestała oddychać od momentu, w którym o niej wspomniał. Nagle coś ją zatknęło w żołądku i zaczęło wibrować.. Z jakiegoś powodu doskonale wiedziała, do czego jej „ojciec" zmierzał, nawet jeśli tego jeszcze nie powiedział. Gdy król Robert przestał mówić, aby zostać nagrodzonym oklaskami, ona zmuszała się do tego, aby oddychać w miarę spokojnie.
- Zanimże więc opuścicie nas, chcielibyśmy obwieścić ostatni taniec - taniec naszej wspaniałej córy i jej narzeczonego.
Tym razem aplauz był jeszcze głośniejszy. Ginny tylko zamrugała oczami.
To się nie dzieje, to się nie dzieje...
W ogóle, ale to ani razu nie przyszło jej głowy, że będzie musiała tańczyć z Draconem. Ciągle martwiło ją to, że będzie musiała być partnerką Toma. Ale skoro go tu nie było, strach zniknął. O Draconie w ogóle zapomniała.
Wszyscy teraz na nią patrzyli. Przez chwilę się zastanawiała, co ma zrobić, aż dotarło do niej, że wypadałoby wstać. Zaczerwieniła się, czując się przygotowana na hańbę. Przeszła po długim dywanie, ciągnącym się wzdłuż stojących tronów i kątem oka zauważyła, że wszyscy goście usunęli się pod ściany, robiąc dużo miejsca na środku sali. Odetchnęła z ulgą.
Chociaż będziemy tańczyli sami.
Podeszła jeszcze kilka kroków i spojrzała w stronę Dracona, którego tron stał najdalej od jej. Nie widziała jego twarzy, ale słyszała, jak Elle coś do niego szepcze, a chwilę później on także powstał. Wglądał na zmartwionego tą sytuacją. Miała wrażenie, że słyszy ciche przekleństwo z jego ust, zanim zacisnął szczękę.
Jasne. Wyglądał na tak opanowanego i pewnego siebie jak zwykle. Nawet jeśli nie miał żadnego pojęcia, co robić, wyglądał na takiego, który wie.
Próbując skupić się na chodzeniu w sukni, zeszła trzy stopnie i w końcu stanęła na parkiecie. Draco zrobił to samo, ale nieco wolniej. Prawdę mówiąc po raz pierwszy zobaczyła go dziś tak naprawdę - ten garnitur sprawiał, że chciało jej się wybuchnąć histerycznym śmiechem. Wyglądał tak, jakby miał na sobie rajtuzy,
Nachmurzył się jeszcze bardziej, gdy zauważył, że uniosła rękę w stronę ust, próbując zakryć uśmiech. Nagle muzycy zaczęli grać ponownie. Uśmiech od razu zniknął jej z twarzy. Tak, to była tak chwila, w której powinni zacząć tańczyć.
Zauważyła, że jedyny taniec, który pasowałby do takiej muzyki, musiałby być strasznie, ale to strasznie wolny.
W sali nagle pociemniało, a ona kątem oka zobaczyła, że służące zaczęły powoli gasić wszystkie świece. Poczuła na plecach dreszcz. Podeszła do Dracona. Po jego twarzy tańczył cienie, światło więc oświetlało jego włosy i odbijało iskierki od jego złotej korony. Nagle zapomniała o tym śmiesznym stroju, który miał na sobie.
Wyglądał cudownie.
Chwilę później przypomniało jej się, że tylko ona z ich dwojga wie, jak się tańczy. Wzięła głęboki oddech i stanęła przed nim. Muzyka wirowała jej w głowie. Czuła się, jak we śnie. Jej oddech był coraz szybszy, i nagle poczuła ciepło jego ciała, które było tak blisko jej. Chwyciła jego prawą rękę w swoją, unosząc ją nieco.
- Połóż mi rękę w pasie - powiedziała tonem bardziej cichym niż szept, bojąc się tego, że ludzie mogą usłyszeć, że go instruuje. Zrobił to, a ona położyła własną dłoń na jego ramieniu.
Zaczęła ruszać stopami, nie bardzo pamiętając, jak to się w ogóle tańczyło. Maria raczej pokazywała jej jak stać w tych figurach, a nie jak się ruszać.
Dobra, trzeba sobie radzić samemu...
A tak w ogóle to czy ktoś będzie śmiał im przeszkodzić tylko dlatego, że nie będę tańczyli tak, jak się powinno?
Przesunęli się na środek sali, tańcząc wolno i nieco niezdarnie. Napotkała wzrok chłopaka. Czuła, jak się rumieni i że jest jej ciepło od tego, że była tak blisko niego, a jego dłoń mocno zaciskała się na jej. Wyglądało też na t, że jej nerwy są na wyczerpaniu, gdy jego skóra dotknęła jej. Jeszcze nigdy tego nie czuła, nigdy nie czułą się tak kompletnie zauroczona facetem. Ale tak było... tak było dobrze.
Po raz pierwszy od tygodnia czuła spokój; czuła, jak wszystko na świecie jest takie, jakie być powinno. Uniosła wzrok i zauważyła, że Draco patrzył na nią - nie, nie na nią... na jej diadem. Uśmiechnął się krzywo, gdy poczuł jej wzrok na swojej warzy.
- Dlaczego twoja korona ma diamenty? - zapytał szeptem.
Uśmiechnęła się.
- Ty dostałeś złotą... i zielone rajtuzy - zaczęła cicho chichotać.
- To nie są rajtuzy - uciął natychmiast. - A tak w ogóle to myślisz, że to ja wybierałem ten cały stój?
- Ale one naprawdę wyglądają jak rajtuzy - powiedziała, śmiejąc się i próbując przestać. Mina, jaką przybrał, jeszcze bardziej ja rozśmieszyła.
Rozejrzał się wokoło, poirytowany, i powiedział w końcu ochrypłym głosem:
- Może się zamkniesz? Wszyscy się na nas gapią. Nie chcieliby pewnie zobaczyć, jak cię odpycham i jak ty się wywalasz.
Prawdopodobnie zaśmiałabym się wtedy jeszcze głośniej, pomyślała, rzeczywiście próbując przestać się śmiać. W końcu udało się jej przybrać zwykł uśmiech na ustach.
- Chciałbym mieć aparat fotograficzny. Nikt by mi w życiu nie uwierzył, że masz na sobie takie... że nosisz coś takiego.
- Racja, pewnie nie - zadrwił. - Ponieważ gdybyś komukolwiek pokazała takie zdjęcie, zakradłabym się nocą do twojego domu i wylał ci Przezroczystą Farbę, żeby włosy świeciły ci na czerwono. I zaufaj mi, nawet to by ci nie pomogło.
Ginny ugryzła się w język, próbując się nie znów nie śmiać. Była świadoma tego, że gdyby powiedział jej to kilka dni temu, albo gdyby byli w ich czasach, prawdopodobnie by się obraziła. Ale teraz... teraz było inaczej. Nie bardzo wiedziała, kiedy rzeczy się zmieniły i kiedy przestała nienawidzić Dracona Malfoya. Ale nagle przestał jej się wydawać taki zły. Prawdę mówiąc to nawet się cieszyła, że jest tutaj z nim. W tym monecie raczej nie wyobrażała sobie kogokolwiek innego, kto mógłby tu być zamiast niego.
Tego, co robili, na pewno nie można było nazwać tańcem. Po prostu stali w jednym miejscu i przenosili ciężar ciała z nogi na nogę. Ale nikt się nie odzywał, wszyscy ich obserwowali w ciszy, jak gdyby było to najdramatyczniejsze i najbardziej ekscytujące wydarzenie, jakie w życiu widzieli.
- Widziałeś się z Dumbledorem? - zapytała nagle Ginny, przypominając sobie, że miała się o to dowiedzieć.
Draco zastygł na chwile w miejscu, nim odpowiedział.
- Próbowałem. Nie pozwolił mi wejść.
Poczuła, że chce jej się śmiać.
- Jak to nie pozwolił ci wejść? - powtórzyła, próbując utrzymać równowagę i zachowywać się chłodno.
Pokiwał głową, wydając z siebie odgłos znudzenia. Rozejrzał się znowu, patrząc na ludzi którzy niemal wchodzili na ściany.
- Kazał mi do siebie wrócić razem z tobą.
Nie zdziwiło jej to zbytnio.
- Ze mną?
Zmrużył oczy, patrząc na nią.
- Tak, Ginny, właśnie to powiedziałem. Nie musisz powtarzać wszystkiego, co mówię.
- Sorry - odparła lekko.- Ale nie pozwolił ci wejść i kazał wrócić razem ze mną?
- Tak, wspominało tobie - powiedział Draco.- Powiedział coś takiego: "Wróć z dziewczyną". Przypuszczam, ze to chyba ty jesteś "dziewczyną".
- Dziwne - zastanowiła się, pogrążona w myślach. Po chwili zapytała: - Jak wyglądał? Czy to był, eee... Dumbledore?
- Tak, to był on - odrzekł, a kącik jego ust podniósł się nieco. - Nie rozmawiałem z nim długo, ale z tego, co mówił, można było wywnioskować, że to ten stary piernik.
Wyszczerzyła się, czując, jak z serca spada jej ogromny ciężar.
- To dobrze. On będzie wiedział, co mamy zrobić. I co w ogóle tu robimy.
Draco pokiwał nieobecnie głową, ale nie odpowiedział. Nastała cisza, a w sali słychać było tylko powolną muzykę. Nagle Draconowi coś zaskoczyło i zapytał:
- Tom też chyba powinien tutaj być.
Ginny zastygła na dźwięk tego imienia, ale zmusiła się do tego, żeby chociaż poruszać nogami. Spojrzała w dół i wymamrotała:
- Nie ma go, dzięki Bogu.
- Nie mógł przyjść? Bo chyba był zaproszony?
- No jasne, że był - odrzekł z goryczą w głosie, patrząc na niego. - Rodzice powiedzieli mi, że miał jakiegoś innego pacjenta, gdzieś na południu. Byłam tak szczęśliwa, gdy się dowiedziałam, że go nie ma, że nie pytałam o szczegóły.
- Czy on... - odwrócił głowę, łamiąc spojrzenie. - Czy on cię niepokoi?
Szczeka Ginny wydłużyła się nieco, ale odwróciła głowę, więc nie mógł tego widzieć.
Czy Draco zapytał mnie właśnie o coś... Co by go martwiło? Zastanowiła się, zamykając usta. Opamiętała się i odrzekła cicho:
- Nie, nie widziałam go, odkąd zaczęłam zdrowieć - nagle dodała zawziętym tonem:- Gdyby już będę królową, zamknę go w lochach. I to na zawsze. Nigdy stamtąd nie wyjdzie, nigdy.
Draco, zaskoczony, uniósł brew.
- Czemu go zamkniesz?
- Bo to on zabija te nieszczęsne rodziny! - wyjaśniła, zapominając o tym, żeby mówić w miarę cicho.
Chłopak spojrzał na nią dziwnie.
- Cóż, rozumiem chyba twój punkt widzenia, ale...
- Nie, Draco, ja go widziałam - zaprotestowała łagodnie. - Ja... mi się to śniło.
Nagle, gdy powiedziała to na głos, zabrzmiało to nie tylko niewiarygodnie. To było absurdalne.
- Sny są tylko snami, Ginny - odparł. - Nic nie znaczą.
- Ale te znaczą.
- Czemu? Niby czemu maja się różnic one od innych... Na przykład od tych, że wchodzisz naga na Eliksiry?
Gdyby nie była to tak ważna sprawa, to by się zaśmiała.
- Ponieważ wyglądały na prawdziwe - powiedziała uparcie.
Draco usłyszał ją wyraźnie, a z jego ust wyrwał się cichy śmiech.
- Tak jak sny wszystkich innych.
- Nie, bo ja miałam taki sam sen przez kilka dni i nocy, jedynie różniły się mordowane rodziny - zniżyła głos do szeptu i przybliżyła swoją twarz do jego. - I każdy z nich śniłam po tym, jak Tom dał mi eliksir. Skończyły się z dniem, w którym zaczęłam zdrowieć. Czy nie myślisz, że to... że to dziwne?
Nie zauważyła, jak blisko są ich twarze, że niemal stykają się nosami. Ale nagle zrozumiałą to i w płucach utkwiło jej coś, przez co nie mogła wykrztusić ani słowa. Jego oddech, który czuła na swoim policzku, stał się o wiele ważniejszy, jak i to, że ich ciała są niemal ściśnięte, a jej serce bije szybko i nieregularnie. Poczuła, ze nogi ma jak z waty.
- Nie obchodzi mnie to, Ginny - wymamrotał.
Ledwie go usłyszała. Myślała tylko o tym, jak wspaniale smakują jego usta, jak delikatnie jego dłonie dotykają jej włosów... naprawdę było trudno pomyśleć o czymkolwiek innym. Wszyscy w tym pomieszczeniu popadli w niepamięć, muzyka mieszała się z innymi odgłosami i wpadała w nicość...
Ginny nie była już pewna, czy się poruszają, gdy ich usta zetknęły się lekko. Wszystkie myśli znikły, jej puls był niemiłosiernie szybki, jej skóra płonęła... a to nawet nie był pocałunek. Jego usta był chłodne, ale gdy dotknęły jej, miała wrażenie, jakby płonęły. Musnął ustami jej usta, zanim się odsunął. Otworzyła gwałtownie swoje na wpół przymknięte oczy. Zrobił krok w tył i puścił jej rękę. Odsunął się. Zrobiło się jej nagle zimno.
- Piosenka się skończyła - wyjaśnił cicho i odwrócił wzrok.
Zauważyła, że miał rację - przestało grać, a muzycy opuszczali instrumenty. Nie wiedziała... Głosy gości nagle stały się bardzo głośne, wypełniły całą salę. Stała tam, nie patrząc na Dracona, gdy otoczyło go mnóstwo wypindrzonych dziewczyn. Poczuła, że marznie.
Ale jednocześnie czuła, że czuje się najbardziej lekka i najszczęśliwsza w ciągu całego tygodnia.
Koniec rozdziału IX
