"All you need is love"
by Mocha Butterfly
tłumaczyła Villdeo
Rozdział X
Cyganie
Draco niemal nie zmrużył oka tej nocy. Wiercił się i przekręcał z boku na bok aż do świtu, przeklinając się za to, że pragnie Ginny, za to, że wyobrażał sobie, jak przyciąga ją do siebie i całuje ją tak, że brakuje jej tchu, że ona się opiera... A akurat tego nie potrzebował widzieć. Na szczęście w końcu go zmorzyło i zasnął, śpiąc twardym snem aż do poranka.
Timothy obudził go, bardzo ostrożnie, jak gdyby Draco mógłby być zły, albo gorzej, eksplodować - gdyby szeptał za głośno.
- Cz-czas ws-ws-wstać, Wasza Wysokość - powiedział cicho, stojąc obok lóżka. Wyglądał na zdenerwowanego.
Draco budził się powoli, mrugając oczami i unosząc brwi. Przez minutę nie bardzo wiedział, co się dzieje; to nie był pokój znajdujący się ani w jego zamku, ani w Malfoy Manor. Gdy sobie przypomniał, wspomnienia przeszłej nocy zwaliły mu się wszystkie na raz. W tym momencie miał tylko jedno życzenie - aby się to wszystko nigdy nie wydarzyło. Nie mógł dopuścić do tego, aby Ginny Weasley, WEASLEY w nim utkwiła, żeby czuł ją tuż pod skórą. Nie mógł. Bo kiedy wszystko normalnieje i wrócą co własnych czasów, nie miałby szans na to, żeby być z nią w takich stosunkach, w jakich pozostawali teraz. Oczywiście, te wszystkie uczucia zostały stworzone przez beznadziejność sytuacji i bezradność, jaką w sobie chował. Znikną, gdy tylko pojawi się we własnym domu, bezpieczny w roku 1997.
Musiał, po prostu musiał zapomnieć, jak cudownie jest czuć jej skórę dotykającą jego. Musiał zapomnieć o uczuciach, jakich doznawał, gdy jej palce dotykały jego policzka, gdy ich usta były blisko i jak wspaniałe były jej jedwabiste, płomiennorude włosy. Musiał to wymazać z własnej pamięci i zacząć myśleć o niej w sposób pejoratywny. O tym, jaka była denerwująca, gdy się wściekała. O tym, że była naiwna, młoda i niewinna. O tym, że zupełnie do niego nie pasowała.
- W-w-wasza Wys-s-sokość - wyjąkał Timothy, przerywając jego myśli. - Śn-n-niadanie jest nie-niemal pod-d-da-dane. Cz-czy życz-y-ycie so-obie ub-br-brać was?
A czy miał wybór? Oczywiście, że by chciał, w końcu nie mógłby tu ciągle siedzieć.
Po pół godziny zszedł do komnaty jadalnej razem z Timothym, który niemal mu deptał po piętach. Myślał tylko, dzięki Bogu, o tym, żeby jak najszybciej wrócić do Walii i ponownie dowiedzieć Dumbledore'a; mógłby go wtedy przekonać, że Ginny nie jest mu tak bardzo potrzebna, aby wrócić do własnych czasów, gdy będą rozmawiali... jeśli w ogóle będzie jakaś szansa na to, że porozmawiają. Wcale, ale to cale nie myślał o pewnej rudej królewnie, z którą ożeni się za mniej niż dwa tygodnie...
Nachmurzając się, otworzył drzwi i zauważył Elle, która siedziała przy stole. A naprzeciw niej siedział Tom.
Draco przez chwilę nie wiedział, co ma robić. Rozejrzał się po ogromnym, niemal pustym pokoju. A gdzie jego ojciec? Rodzice Ginny? Gdzie Ginny?
- Podejdźże, Draco, posiłek stygnie - zawołała Elle. - Nie stójże tak...
Chłopak oczyścił twarz z uczuć i usiadł obok swojej "siostry", twarzą w twarz z Tomem. Chwilę później zauważył, że jeśli Ginny dołączyłaby do nich, musiałaby usiąść u szczytu stołu; musiałaby usiąść pomiędzy nim a Tomem. A znając jej uczucia, jakie żywiła do Toma, Draco wiedział, że niezbyt ją by to ucieszyło.
I co z tego, pomyślał, wzruszając ramionami i zapominając o tym.
Podpatrywał doktora, gdy ten zapełniał swój talerz. Tom wyglądał na miłego i grzecznego, miał na ustach mały uśmiech, jak gdyby był czymś uszczęśliwiony albo usatysfakcjonowany. Wyglądał na pochłoniętego jedzeniem, patrzył na swój talerz, ale nagle spojrzenie jego błyszczących niebieskich oczu napotkało szare Dracona.
Zwykle Draco tak długo się wpatrywał w faceta, aż ten odwróciłby wzrok, ale Tom miał w oczach coś takiego, co sprawiło, że Draco miał ciarki. Bardzo rzadko, jeśli w ogóle, odczuwał strach, ale teraz właśnie ten wzrok sprawił, ze Draco czuł się niezręcznie i coś mu się przekręcało w żołądku.
Gdy Tom zamrugał, Draco odwrócił spojrzenie, a dziwne uczucie natychmiast znikło. Poczuł się jak głupek i zaczął wymyślać samemu sobie. Nie miał absolutnie żadnej przyczyny, żeby czuć taki trach. Tylko dlatego, że Tom wyglądał jak młody Lord Voldemort jeszcze nie oznaczało, że nim był. Nie było w ogóle możliwe, że to mógłby być prawdziwy Tom Riddle, ponieważ Voldemort już nie żył i nie potrafił wysłać samego siebie w przeszłość.
Jednak pamiętał o tym, co Ginny mu powiedziała przeszłego wieczora, o tym, co jej się śniło. Jasne, to mogło mieć sens, że Tom mordował te rodziny, ponieważ... ponieważ mogło. Nikt inny w tych czasach nie mógłby być tak bestialski, a nawet jeśli Tom nie był Riddlem, mógłby posiadać takie same mordercze instynkty.
W każdym razie, to nadal nie był powód do tego, aby Draco się go bał. Poza tym nie znał Toma od tamtej strony i nie mógł powiedzieć o nim nic innego, niż to, że był uprzejmym, młodym lekarzem, który wyleczył Ginny niemal natychmiast. I tak teraz część niego wierzyła w to, że sny Ginny są prawdziwe, ale to nie byłą ta realistycznie myśląca połowa. Sny to sny - możliwe było, że jej podświadomość wzięła nocą górę i zamieniła jej najgorsze obawy w koszmarne obrazy.
Jakby na zawołanie, do komnaty weszła Ginny. Draco udawał, że nie zauważył i zaczął dziabać jedzenie widelcem, choć słyszał stukanie jej butów o posadzkę, zanim drzwi się otworzyły i zanim w nich stanęła.
Tom, który przy wejściu Draco nie uczynił żadnego pozdrowienia teraz uniósł głowę i uśmiechnął się.
- Dzień dobry, Virginio - zawołał.
Nie odpowiedziała. Przeszła przez salę, siadając u szczytu stołu pomiędzy Tomem a Draco.
Nastała długa, prawie niezręczna cisza. Draco nawet usłyszał, jak Elle, siedząca obok niego, żuje jedzenie. W dodatku nawet ona zauważyła, że atmosfera się zagęściła, stała się ciężka i poważna.
Tom znalazł temat do rozmowy, więc zapytał grzecznie:
- Jakoż na balu było, Ginny?
Draco zauważył, że Tom zachowywał się, jakby tylko ona tam była. Spojrzał na nią i zobaczył, że spuściła wzrok i przygryzła dolną wargę. Wiedział, że nie zamierzała odpowiedzieć, więc zrobił to za nią.
- Nudno było.
Tom przeniósł spojrzenie na niego, a Draco raz jeszcze poczuł, jak fala strachu spływa mu po ciele.
- Przykro mi niezmiernie, iż uczestniczyć w nim nie byłem mogłem - odparł Tom.
- Ja też - zaćwierkała Elle, która nabrała odwagi do rozmowy. - Lecz Draco ma rację - nudny był bardzo. A mi tańczyć nie było wolno, bom za młoda...
- A wyście tańczyła, Ginny? - przerwał Tom, kompletnie ignorując Elle. Draco zauważył, że ogień w jej oczkach zgasł, opuściła ramiona i wróciła do jedzenia.
- Przepraszam, ale moja siostra do ciebie mówiła - uciął Tomowi, czując, że musi obronić dziewczynkę. - I nawet jeśli nie słuchałeś, mogłeś zaczekać, aż skończy.
Ginny spojrzała na niego i mógłby przysiąc, że przesłała mu uśmiech.
- Wybaczcie mi, Isabello - odrzekł Tom, uśmiechając się w stronę Elle. - Czasami zamykam się we świecie własnym, niczego nie ważąc. Dalej mówcie.
Elle otworzyła już usta, żeby odpowiedzieć. Wyglądała na szczęśliwa. Ale Draco ja uprzedził.
- Nie zauważasz? A więc nie słyszałeś, że mówiła? - zapytał.
Tom wyglądał na zaskoczonego, a Elle krzyknęła:
- Dray-co!
- Nie jestem głodna - obwieściła nagle Ginny, wstając gwałtownie. Nawet nie tknęła jedzenia - prawdę mówiąc jej talerz był pusty. - Muszę się przejść.
- Czy pozwolicie mi, abym wam towarzyszył? - zaoferował Tom, także się podnosząc z miejsca.
Draco nie usłyszał nawet westchnienia Elle, która poczuła się zapomniana. Patrzył tylko na wyraz twarzy Ginny, gdy ta wpatrywała się w Toma. Była przerażona.
- Nie! Nie musisz - odpowiedziała, zanim obróciła się i pospiesznie wyszła z komnaty.
Tom zatrzymał się dopiero na środku pokoju, zaskoczony. Odwrócił się i lekko wzruszył ramionami.
- Nie wiem, czemuż ona się mnie boi - rzekł, wracając na siedzenie. - Ucieka niczym łania, gdym jest dla niej miły.
Blondyn poczuł, że lepiej nie odpowiadać. No bo co mógł powiedzieć?
- Ojciec pojechali do miasta wraz z rodzicami Ginny - powiedziała Elle, próbując oczyścić atmosferę. - Kolejna rodzina zamordowana została.
Chłopak spróbował odczytać wyraz twarzy Toma, ale ten po prostu patrzył na dziewczynkę zaskoczony i zainteresowany.
- Toż to okropne - przemówił.- Ile już to familii? Pięć?
- Sześć - poprawiła Elle, kiwając smutno głową, chociaż trudno było jej ukryć zachwycenie spowodowane tym, że Tom z nią rozmawiał.
- Masz może pojęcie, kto to robi? - zapytał przypadkowo Draco, chociaż wiedział, że pytanie jest dalekie od normalnego.
- Skądże miałabym wiedzieć to? - krzyknęła Elle.
- Nie ty, on - przerwał Draco nieco niemiło, kiwając głowa w stronę Toma.
- Nie wiem - odparł mężczyzna.
Draco patrzył na niego jeszcze chwilę, po czym spojrzał we własny talerz.
Jest coraz gorzej, pomyślał, drżąc nieco. I nie wygląda na to, żeby kiedykolwiek miało być lepiej...
Ginny wybiegła z jadalni, próbując się uspokoić. Próbowała udawać przy Tomie nieporuszoną i zimną, a nie pokazywać mu własny strach. Pozwolić mu wiedzieć, że się go boi nigdzie jej nie zaprowadzi. Pokazywała swoją słabość.
Ale ten arogancki sposób, w jaki na nią spoglądał sprawiał tylko, że odchodziła od zmysłów. Czasami nawet zmęczenie pojawiało się na jej twarzy, gdy tylko spojrzał na nią, a czasami zamarzała od środka, gdy to robił. Czuła niemal, jak twarz ciemnieje jej z wściekłości. Jak on to robił, wydobywając z niej tyle reakcji? Wiedziała przecież, że jest zły, a tak... już sama nie wiedziała co czuje. Chyba zażenowanie.
Muszę porozmawiać z Draconem, pomyślała, zatrzymując się na końcu korytarza. Mogłaby nawet poczekać, aż wyjdzie z jadalni. Mam tylko nadzieję, że Tom nie będzie pierwszy - dodała w myślach.
Po staniu w miejscu przez dwie minuty poczuła znudzenie, podeszła więc do okna. Trzeba się było zamocować, żeby odsunąć ciężkie aksamitne story, albo chociaż wejść za nie. Okno było bardzo wysokie, szyba była zimna, a na zewnątrz padał biały śnieg, Była na pierwszym piętrze, z trudem więc mogła dojrzeć cokolwiek na ziemi oprócz grud śniegu. A w każdym razie, lepsze było to niż patrzenie na szare kamienne ściany.
Patrzyła tak, w ogóle nie myśląc, gdy nagle usłyszała kroki, wydobywające się z kierunku korytarza prowadzącego w stronę jadalni. Wyjrzała zza story i westchnęła z ulgą. Na szczęście to był Draco, który, dzięki Bogu wyszedł przed Tomem. Wyszła przed okno, żeby mu się pokazać, a gdy stanął tuż przed nią, przemówiła:
- Musimy się stąd wydostać - powiedziała cicho, ale stanowczo.
- Długo nad tym myślałaś, Weasley? - zakpił.
- Nie, myślałam za to nad tym, żeby odwiedzić tę kobietę, Alexandrię - mówiła dalej, ignorując go. - Miałam nadzieję...
Przerwała, sama nie wiedząc, co powiedzieć. Już chciała dodać: "Miałam nadzieję pojechać do niej z Harrym", ale nagle pomyślała, że Draco nie musi tego wiedzieć.
- Teraz jest na to najlepsza pora. I w ten sposób będę daleko od Toma.
- Wiesz, że następna rodzina została zamordowana - powiadomił ją sucho i bezuczuciowo Draco.
Ginny poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
- Boże... Więc to tam był ostatniej nocy - wyszeptała. Zakręciło jej się w żołądku. - To dlatego nie było go na balu. Czy ktokolwiek na tym cholernym świcie zauważył, że gdy on znika, ginie jakaś rodzina? Nie umieją zliczyć dwa do dwóch?
- Ginny - zaczął Draco zniecierpliwiony. - On jest szanowanym i znanym na całym świecie uzdrowicielem. Prędzej niż jego zaczęliby podejrzewać ciebie. Pomyśl też o tym.
Jej przerażenie zamieniło się w furię. Przez moment miała nawet wizję, że to Draco jest pomocnikiem Toma.
Czy to możliwe? Zastanowiła się, patrzał na niego ze zmrużonymi oczami. Nie, nieprawda, był przecież ostatniej nocy na balu.
Ale nie miała przecież ostatniej nocy żadnego snu o mordowanej rodzinie, o zabójstwie, które wydarzyło się podczas balu. Ale wiedziała też, że tym razem Tom mógł zadziałać sam.
- Po czyjej stronie jesteś? - zapytała, zdenerwowana. - Gdybym cię nie znała, powiedziałabym, że pomagasz mu w tym!
Natychmiast pożałowała tych słów, pragnąc ich nigdy nie wypowiadać. Oczy Dracona poszerzyły się i pociemniały ze złości. Zbladł, zanim na twarz wyskoczyły mu rumieńce. Podszedł krok do przodu, zbliżając twarz bardzo blisko jej. Na początku cofnęła się do tyłu i wzięła głęboki oddech, ale skapnęła się, że jeszcze krok i znajdzie się pomiędzy nim a zimnym oknem.
- Nie znasz mnie lepiej - wyszeptał. Ich nosy niemal się stykały, a ona miała wrażenie, że jego oczy stopiły się w jedno duże. - Więc nie sprawiaj wrażenia wszechwiedzącej, bo gówno wiesz.
Był teraz bardziej zaskoczona niż przestraszona. Położyła mu ręce na ramionach i zbliżyła się do niego, naciskając na niego swoim ciałem, żeby się odsunął. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Ciągle gapił się jej w oczy.
- Odsuń... się, Draco - wyrwało się jej, gdy zastanawiała się, czemu zachowywał się właśnie tak, jeśli miał ją zastraszyć. Uczucia, których doznała poprzedniej nocy wróciły i zaczęły krążyć pod jej skórą, w końcu czuła, że ledwie stoi. Za nią zimna szyba zaczęła przemakać przez storę i przez jej ubranie. A przed nią ogrzewało ją ciepło Dracona. Czuła się, jakby nic na sobie nie miała i jak gdyby nic nie mogło powstrzymać jego dotyku.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenie, jego usta wylądowały na jej, chwytając łapczywie jej wargi. Natychmiast rozsądek i racjonalne myślenie diabli wzięli, a ona także go pocałowała z całą pasją, jaką w sobie miała, wiedząc bardzo dobrze, że tego tylko przez cały czas pragnęła...
Niemal na niej leżał, przygniatając ją do szyby. Całował ją z taką siłą, że jej głowa niemal przebijała się przed okno, ale to nie było ważne. Już nie czuła zimna wydobywającego się z szyby; nie istniało nic oprócz ognia. Ognia, który płonął w jej żyłach, pod jej skórą, w jej ustach... Z trudnością stała.
Jego dłonie mocno ściskały jej ramiona, jak gdyby przytrzymywał ją w pozycji stojącej. Nagle jego usta opuściły jej i powędrował po policzku w kierunku szyi. Zamknęła oczy, pragnąc, by się to nigdy nie skończyło.
Jej ramiona obejmowały go za szyję, przyciskając go do jej ciała. Rozgorączkowany zostawiał pocałunki na jej dekolcie, na obojczyku, aż w końcu znowu zaczął całować jej usta.
To niewiarygodne, przekonywała sama siebie, oszołomiona i senna. Właśnie całowała Draco z taka samą mocą, z jaką on całował ją, a to wszystko sprawiało, że zaczęła czuć się skołowana. Nikt, ale to nikt teraz by nie uwierzył, że się nawzajem nienawidzili.
Myśl ta była jak wiadro zimnej wody, które ktoś na nią wylał. Ale nie miała chęci przerywać tej chwili. Zauważając, że nie może poruszyć głową ani do przodu, ani do tyłu, odwróciła twarz, zamykając oczy i opuszczając głowę i sprawiając, że Draco pocałował ją w policzek. Przez chwilę, podczas której żadne z nich się nie poruszyło czuła, jak przyciska nos do jej twarzy, jak jego usta jej dotykają i jak gorący jest jego oddech, który uderza o jej policzek. Ginny opuściła w końcu ręce z jego ramion i ułożyła je wzdłuż siebie. Wydawało jej się to niemożliwie, ale uczyniła to, próbując go w ogóle nie dotknąć.
Co ja wyprawiam! Zastanowiła się. Te uczucia... nie są prawdziwe. Ja wcale nie czuję tego, co czuję do Dracona Malfoya. Nienawidzę tego głupka. On nienawidzi mnie. Zachowujemy się tak, bo...
Bo co? Tego właśnie nie była pewna. Bo byli w innym świecie, dlatego czuli zupełnie co innego do siebie nawzajem? Czy może jakiś rodzaj dziwnej magii w powietrzu sprawił, że ona tak pociąga jego, a on ją? A może po prostu czuła się samotna i przerażona, tak bardzo, że musiała chwycić się czegokolwiek znajomego, nawet jeśli był to podły Draco Malfoy?
On nie jest podły - poprawiła samą siebie, niemal automatycznie. Jest zupełnie inaczej. Jest jedynym z najlepszych facetów, którzy tak fantastycznie całują. Cholera, jest najlepszy.
Chwila, w której przestała czuć jego oddech na policzku przywróciła ja do rzeczywistości. Gdy odsunął twarz, mogła nawet mówić.
- Czemu to zrobiłeś? - zapytała cicho.
Powoli odwróciła twarz, by napotkać jego wzrok. Zauważyła, że wpatrywał się w nią intensywnie. Dreszcze przebiegły jej w dół kręgosłupa - ale był to dreszcze przyjemne. Dlaczego tak nagle czuła się tak przez niego przyciągana? Kiedy to się stało? Wyglądało na to, że pojawiło się zeszłego wieczoru.
- Pozwoliłaś mi - odpowiedział na jej pytanie, ale zabrzmiało to raczej jak zgrzytanie zębami.
Poczuła, jak jej serce spada w dół, odbija się o żołądek i wraca na swoje miejsce, skacząc tak mocno, że nieomal nie rozrywając żeber. Nie mogła już mu patrzeć w oczy, musiała odwrócić wzrok... ale nie potrafiła.
To się nie dzieje... To wszystko to jest jakiś koszmar. Wszystko! Ja nadal śpię w Hogwarcie, a gdy się obudzę, wszystko będzie w porządku...
Ale przecież przestała wierzyć w to, że to sen już pierwszego dnia, gdy się obudziła w tym świecie. To działo się naprawdę. A ona naprawdę się zakochiwała w Draco. I co było najgorsze, nie umiała przestać, tak samo jak nie potrafiła powstrzymać Toma przed mordowaniem ludzi. Chciała - Bóg wie, jak bardzo - ale nie potrafiła.
Oddychając głęboko, próbowała odwrócić wzrok i spojrzeć trochę ponad jego głowę, prosto w sufit.
- Nie... - powiedziała cicho, a nawet jej samej jej głos wydał się niepocieszony. - Nie rób tego.
Zastanowił się, czemu mówi rzeczy, w które sama nie wierzy i których nie chce. Możliwe, że to jej lepsze ja wzięło górę, za co później byłaby wdzięczna. Ale teraz czuła tylko, jak wszystko w niej wrzeszczy.
Co ty robisz! Sama nie wiesz, co mówisz! Szybko, powiedz mu, żeby został...
Ale przecież raz mu już to powiedziała. I nie zrobił tego. Nie miała zamiaru ponownie go prosić.
Odważyła się znów na niego spojrzeć, ale miała tylko małą chwilę, aby przyjrzeć się jego ciemnym i zakłopotanym oczom, ponieważ zamknął je i odsunął się. Odwrócił się i odszedł. Stała w bezruchu, póki nie poszedł do końca korytarza i nie skręcił, znikając za rogiem.
Ginny westchnęła głośno, zastanawiając się, czemu tak nagle zrobiło jej się zimno. Przypomniała sobie, że praktycznie leży na oknie. Podniosła się, przeklinając własne kolana za to, że są tak chwiejne. Wygładziła przód swojej spódnicy, próbując uspokoić skołatane serce, wyprostowała się i podążyła korytarzem w kierunku odwrotnym niż Draco.
Muszę pomyśleć o czymś innym niż on, pomyślała. Nieobecnie liżąc usta, zauważyła, że nadal czuje w nich mrowienie, jak gdyby Draco nadal ją całował.
Jak w takim stanie mam się dostać do Alexandrii? - dodała, wyzywając się za przypominanie o nim.
Aby do niej pojechać, to po pierwsze musiała odnaleźć Harry'ego. Towarzystwo Draco było w tym momencie niewskazane, ponadto był jej drugim wyborem. No dobra, przez cały czas był jej pierwszym wyborem. Myślała nad tym, że będzie jej raźniej, gdy Draco przy niej będzie.
Ale sprawy przybrały inny obrót, jak i jej myśli. Nawet nie wiedziała, jak ma się teraz zachowywać wobec niego. Rozzłościła go, a później jeszcze nawet bardziej, bo kazała mu spadać? Po tym, jak ją całował? Nie wspominając nawet o tym, jak niezręczna była ta ich rozmowa? Nie było mowy o tym żeby siedziała spokojnie i grzecznie obok niego, gdyby jechali powozem - prawdopodobnie czułaby się zakłopotana i rumieniłaby się całą drogę bez dokładniej przyczyny.
Najlepiej będzie, gdy pojedzie z Harrym, jak planowała wcześniej.
Gdy wróciła do swojego pokoju, znalazła w nim Marię i inną służącą, która słała jej łóżko.
- Mariu - odezwała się. - Czy mogłabyś poszukać dla mnie Harry'ego? Przekaż mu, że ma się stawić natychmiast, ponieważ jedziemy do Alexandrii. I powiedz, aby przygotowano dla nas powóz.
Nie lubiła rozkazywać ludziom tak jak teraz, bo wszyscy byli równi, a poza tym nie chciałaby, aby ktoś mówił w taki sposób do niej. Ale Maria przesłała jej rozumiejący uśmiech i pospiesznie wyszła z pokoju, zrobić to, o co ją poproszono.
Druga służąca nadal robiła łóżko. Ginny usiadła na krześle na pewno nie jak królewna, rozłożyła nogi i czekała, aż Maria wróci.
Draco nie mógł przestać myśleć o Ginny. Bez znaczenia jak bardzo nie chciał, jak trudno było mu się zachowywać normalnie, nie umiał pomyśleć o czymkolwiek innym niż ona,
Co jest ze mną? - pomyślał, zdenerwowany. To się nie dzieje. Naprawdę nie.
Jedyną rzeczą, którą wiedział i która trzymała go jeszcze przy zdrowych zmysłach było to, że wtedy, gdy będzie już we własnych czasach i wróci do normalnego życia, zapomni o niej zupełnie. Każda odrobina tego ciepła i nie wiadomo czego, które do niej czuł znikną wtedy jak zły sen - najlepiej byłoby, gdy znikły razem i już nigdy nie wracał.
Bo jeśli nie, on nadal by myślał o Ginny Weasley w tamtych czasach, gdy miała sześciu dorosłych braci. Miałby wtedy za swoje. Nie mógł pozwolić na to, żeby tak się stało.
Gdy wszystko wróci do normalności - zdecydował. Znajdę sobie dziewczynę-wilę i zapomnę o wszystkim, co związane z jest z piegowatą, rudowłosą Ginny.
Ale to, że siedział tak i myślał o swoich uczuciach do niej na pewno nie sprawi, że o niej zapomni. Musiał zacząć robić coś, co by go zajęło na tyle, żeby przestał myśleć. Po raz pierwszy zażyczył sobie, aby pojechać na budowę, zobaczyć konstrukcję nowego zamku. Może to by pomogło. A przynajmniej zająłby czymś czas.
Chyba pójdzie poszukać Elle. Ona na pewno wiedziała, co się robi, jak się nudzi w wielkim zamku. Ona na pewno znalazłaby mu zajęcie na kilka godzin.
Poszedł do jej pokoju, nawet nie kłopocząc się pukaniem, i po prostu otworzył. Nie było jej, co nie powinno być żadną niespodzianką. Bo czemu rozpuszczona, pełna werwy siedmiolatka miałaby chcieć siedzieć przez cały dzień we własnym pokoju?
Pokój Elle był najprawdopodobniej najjaśniejszy w całym zamku, ponieważ miał dwa ogromne okna w jednej ścianie. Chociaż dzień był pochmurny i szary, tutaj wydawało się jak gdyby było zupełnie inaczej.
Draco już się odwrócił, aby wyjść, gdy nagle za oknem usłyszał rżenie konia. Możliwe było, że to wrócił jego ojciec. Jeśli tak, to prawdopodobnie wkrótce będą się zbierali do domu, czego Draco bardzo chciał.
Przeszedł przez pokój i wyjrzał przez okno, które wychodziło na przedzamcze. Blisko głównego traktu zauważył ciemny powóz. Jego kolor był nie do zidentyfikowania z takiej odległości, ale widziało się jego splendor i przepych, a Draco zastanowił się, dlaczego powóz, w którym on jeździł, nie był taki pyszny. Zostały do niego zaprzęgnięte cztery konie, niemal tak białe, jak śnieg, a z tuzin rycerzy stało wokół drzwiczek.
Hmm... To wygląda o wiele lepiej niż moja obstawa... - zauważył Draco. Prawdopodobnie przyjechali król i królowa...
Szybko zapomniał o tym, ponieważ gdy jeden ze strażników otworzył wejście, nikt nie wyszedł. Za to ktoś wszedł. Draco nie zobaczył, kto to był, stał za wysoko, ale po chwili do środka weszła postać z jasnymi czerwonymi włosami, a za nią drzwi powozu się zamknęły.
To Ginny - nachmurzył się. Co ona sobie myśli, gdzie ona jedzie? No i kto z nią jest?
Draco obserwował, nadąsany, jak kilku rycerzy sadowi się na zewnątrz powozu, trzymając się tego samego uchwytu i stawiając nogi na identycznych podestach. Nagle woźnica zagwizdał głośno, tak bardzo, że nawet Draco usłyszał, a konie zaczęły biec, depcząc biała śnieżną pierzynę. Wkrótce powóz wyjechał za mury, kierując się w stronę miasteczka.
Gdzie ona wyjechała? - zastanowił się, a w jego myślach nagle pojawiła się odpowiedź. No jasne. Miała się zobaczyć z Alexandrią. Chciała go poprosić o to, czy z nią pojedzie, ale on zrobił z siebie totalnego idiotę i ją pocałował, oczywiście dając jej powód do tego, aby trzymała się od niego z daleka.
Ale, chociaż sprawiało to, ze czuł się jeszcze bardziej głupio, zapaliła się w nim gwałtownie jakaś iskierka. Przecież potrzebowała jego. Naprawę myślała, że uda jej się wrócić samej? Jasne, że nie. A nawet jeśli ta cała Alexandria znajdzie jakiś sposób, aby przywrócić ich do ich rzeczywistości, on też tam musi być, nieprawdaż? Obiecała mu, że nie odejdzie stąd bez niego.
Sfrustrowany, odsunął się od okna z warczeniem. No dobra, w takim razie on pojedzie za nią. Nie dopuści do tego, aby sama znalazła się w przyszłości, zostawiwszy go tutaj.
Nie było czasu na to, żeby przygotowywać mu powóz, musiał pojechać konno. Oczywiście, że jeździł konno, nawet raz, gdy miał dziewięć lat, a matka zabrała go na obóz jeździecki. Tamtego lata jego ojciec wypełniał jakąś niezwykle ważną misję wraz z pozostałymi Śmierciożercami i nie miał zielonego pojęcia o obozie, aż nie wrócił. Gdy się dowiedział o mugolskich wakacjach i nauce jazdy konnej, nawrzeszczał na Narcyzę i pobił Draco za to, że pojechał tam bez ojcowskiego pozwolenia. To były jedne z najgorszych wakacji w życiu Dracona. A co w końcu dał mu ten obóz? Nic. Raz tylko jeździł na koniu, w dodatku spadł z niego wtedy. Otrząsnął się jak na wspomnienie czegoś okropnego. Więc, prawdę mówiąc, bez sensu było wyjeżdżać, bo nawet się nie nauczył jeździć.
Ale to było dziesięć lat temu, a konie nie wydawały się mu teraz tak ogromne jak wtedy, gdy miał lat dziewięć. Nie wspominając o tym, że nie miał żadnego innego wyboru. Jeżeli aby wrócić do własnych czasów ma tylko przejechać się konno, to zrobi to.
Gdy Draco wszedł do środka, była tam tylko stajenna, czyszcząca boksy. Był zaskoczony, widząc chudą, pochyloną dziewczynę, która zbierała koński nawóz. Obserwował ją przez chwilę, zanim odchrząknął, obwieszczając w ten sposób swoją obecność.
Obróciła się do niego i szybko sprzątnęła coś grabiopodobnego, czego używała do czyszczenia boksów, po czym pochyliła się. Miała około piętnastu lat i związane, kręcące się brązowe włosy, a na sobie brązowa sukienkę, która przypominała worek. Był ubrudzona, może nawet łajnem, a wyglądała tak, jakby jej codziennym posiłkiem był tylko groch.
- Taa jest, Wasza Wysokość? - zapytała cichutko i z zapartym tchem, albo przez to, że była blisko niego, albo wstydziła się tego, co robiła.
- Czy możesz dać mi konia? - odparł.
- Taa jest - powiedziała. - Którego wam trza?
- Tego, którego najszybciej osiodłasz... Albo coś w tym rodzaju - zakończył.
- Jego Królewska Mość mają wybór najszybszych i najłodpowiedniejszych koni - wyjaśniła dziewczyna. - Niemal tuzin rumaków, uważanych będących za w Anglii najszybszych...
Draco zaczął się niecierpliwić. Im dłużej rozmawiali, tym dalej był powóz z Ginny. A jeśli tak, Draco będzie coraz trudniej ją dogonić, jeśli w ogóle ich odnajdzie.
- Wybierz, którego chcesz - wymamrotał. Już mniej chyba nie mogło mu zależeć. Ale nagle dodał: - Tylko żeby był szybki.
Dziewczyna odważyła się na uśmiech, ale wystraszyło ją to, że pozwolił jej zadecydować. Podbiegła do najbliższego boksu - Draco zauważył, że nie miała na sobie żadnych butów, a to był środek zimy - i przyprowadziła stamtąd czarnego, dużego konia.
- To Jack. To łon je najszybszy. To je kóń łużywany przez Jego Królewską Mość w wojnach, łodkąd Jego Królewska Mość przestał wojny toczyć. Łon...
- Dobrze, dobrze - przerwał jej Draco. - Pospiesz się, dobra?
- Taa jest, Wasza Wysokość - powiedziała dziewczyna, dygając.
Dziesięć minut później Jack był gotowy do drogi. Draco, wymamrotawszy do dziewczyny "dziękuję", wsiadł na konia z drugiej strony stodoły, gdzie czuł się bezpiecznie na tyle, żeby to zrobić - tam nikt na niego nie patrzył. A wiedział, że to jego wsiadanie będzie wyglądało śmiesznie.
Na szczęście, dostał się na grzbiet zwierzęcia bez jakichś głębszych upadków. Ale gdy już był u góry, spojrzał w dół i poczuł się niepewnie. Przecież koń nie mógł być tak wysoki!
Próbując zapomnieć o tym, że coś jest nie tak, chwycił za uzdę i włożył stopy w strzemiona. Miał nadzieję, że będzie umiał pokierować Jacka. Kiedy koń zaczął poruszać się do przodu stwierdził, że miał rację.
Po kilku minutach skłonił Jacka, aby ten galopował i wreszcie osiągnął szybkość taką, jaką chciał. A już zdążył zapomnieć, jak bardzo nienawidził jeździć konno. Trzęsło gorzej niż podczas jazdy powozem, w dodatku jeszcze bolało. Skapnął się, że powinien stać w strzemionach i podnieść się trochę na siodle, żeby było mu wygodniej. Po chwili zaczęły mu dokuczać mięśnie łydek, ponieważ musiał trzymać nogi pod dziwnym kątem.
Przekonując się do tego, żeby zapomnieć o tym, co jest nie tak z tym zblazowanym koniem, skoncentrował się na obraniu kierunku, w którym podążyła Ginny. Był trakt główny, który powadził do wioski, biegnący lasem przez około dwadzieścia minut. Na szczęście, jeśliby się pospieszył, mógłby ich nawet dogonić, jeśli byli nadal w lesie i nie stracić z oczu, kiedy wjadą do miasteczka.
Cholera, jak niewygodnie, pomyślał Draco, wzdrygając się i próbując poradzić sobie z kierowaniem konia.
Zamierzał zabić Ginny za to, że go puściła kantem. Prawdę mówiąc mógłby jej się nawet włamać do środka powozu, ale zrezygnował. Musiał jechać konno, na koniu, który uderzał przy galopie tak twardo o ziemie, że Draco miał wrażenie, że na siodle, pomiędzy jego nogami jest przymocowana jakaś metalowa tyczka.
W lesie było bardzo cicho i bardzo biało. Gałęzie krzewów i drzew był pokryte warstwą śniegu, a na poboczach leżało go chyba z sześć cali. Było go tak dużo, że przestało być słychać kląskanie kopyt Jacka. Ale Draco był zbyt skoncentrowany na siedzeniu w siodle, żeby zauważyć ten spokój.
Droga w lesie ciągle skręcała, tak że niemożliwe niemal było zauważenie powozu. Draco modlił się, żeby dogonić ich, zanim dojadą do miasteczka, wtedy nikt, widząc go na koniu, nie weźmie go za wariata. Nawet Jack wydawał się zauważyć, jaki był sztywny i zwolnił nieco, jak gdyby próbując stawiać łagodniejsze kroki.
- No dalej, szybciej - syknął Draco. Im szybciej pogalopują, tym prędzej dogonią orszak i powóz.
A jeśli nie, to on, Draco, się prawdopodobnie podda, zejdzie z Jacka i pójdzie pieszo.
Ginny kilka razy próbowała wdać się w rozmowę z Harrym. Ale on odpowiadał tylko półsłówkami, jeśli w ogóle. Najwidoczniej nie miał ochoty na rozmowę z nią.
- Urodziłeś się jako nasz służący? - zapytała tak grzecznie, jak się tylko dało, nawet jeśli pytanie było niezręczne.
- Tak - mruknął, patrząc na podłogę.
- Dobrze ci z tym?
- Czasami.
- Miałeś kiedyś wakacje?
- Nie.
- Naprawdę?
- Naprawdę - odparł sarkastycznym tonem.
- Cóż, myślę, że ty i twój ojciec zasługujecie na wakacje - powiedziała z jasnością w głosie. - Tak szybko, jak tylko zdołamy wrócić, porozmawiam z Richardem i rozkażę mu zwolnić ciebie i twojego ojca na kilka tygodni od pracy. Mogę nawet porozmawiać z rodzicami, żeby opłacili wam jakiś wypoczynek. Będziecie mogli pojechać, gdziekolwiek tylko zechcecie. Co ty na to?
Patrzył na nią zimno, tak zimno, że czuła, jak jej samej marzną oczy.
- Głupoty - odparł. - Toż głupie jest. Nie chcę niczego od waszych rodziców. Jako i mój ojciec. Zostawcie nas w spokoju, dobrze?
- Do-dobrze - wymamrotała, spoglądając na dół i próbując pozbyć się łez.
Co mogła powiedzieć, żeby jej zaufał?
Z głębokim westchnieniem postanowiła zakończyć tę rozmowę. A przynajmniej do czasu, aż on nie zdecyduje się z nią porozmawiać. Wyprostowała się, czując, jak gorset uciska ją w żebra. Jeśli nie siedziała zupełnie prosto, czuła, jakby powietrze samo uciekało jej z płuc.
Nagle usłyszeli głośne rżenie koni, a powóz gwałtownie się zatrzymał. Harry nieomal wypadł z siedzenia, tylko jakaś nieznana siła go w nim utrzymała. Ginny natomiast, siedząca tyłem do kierunku jazdy, przesłała mu alarmujące spojrzenie, zanim upadła na kolana. Wszystko się zakotłowało w środku. Dziewczyna musiała się powyginać, żeby wstać. W końcu udało się jej utrzymać równowagę pomiędzy dwoma ławeczkami. Okno powozu było zasunięte, chciała odsunąć zasłonkę, żeby zobaczyć, co też dzieje się na zewnątrz. Zauważyła jednak że materiał był przybity do drzwi, co wywołało w niej frustrację.
- Co się dzieje? - zapytała, spoglądając na Harry'ego.
Słyszała, jak na zewnątrz rycerze rozmawiają z kimś o burkliwych, nieprzyjemnych głosach. Jeszcze bardziej ją zdenerwowało to, że nie bardzo rozumiała, o czym mówią. Po chwili rozległy się odgłosy stukającej o siebie broni. Dźwięki te sprawiły, że atmosfera stała się okropna i nieprzyjemna. Coś na pewno było nie tak.
Jej serce zaczęło bić bardzo szybko, nacisnęła ręką na klatkę piersiową, żeby je uspokoić.
To pewnie tylko jakieś dzikie zwierzęta albo coś w tym rodzaju. Rycerze się nimi zajmą.
Oddychając głęboko, usiadła. Harry nie wyglądał na przestraszonego - wręcz przeciwnie, raczej na rozeźlonego. Jego oczy były nieco zmrużone, a jego twarz przybrała kamienny wyraz.
Po kilku minutach metalicznych dźwięków Ginny zawarczała zniecierpliwiona i zaczęła mieć dosyć czekania. Już sięgnęła po klamkę, gdy nagle jeden z rycerzy na zewnątrz zawołał:
- Zostańcie w powozie, Wasza Królewska Mość!
Jeszcze bardziej zaalarmowana, spojrzał znów na Harry'ego, którego zmrużone oczy zaświeciły się z ciekawości.
- Harry, wiesz, co się dzieje? - zapytała, choć wiedziała, że nie wie.
Nawet nie kłopotał się odpowiedzią. I prawdę mówiąc nie czekała na nią zbyt długo; wstała i podeszła do zasłonki, zaczynając ją wyrywać. Wydobył się odgłos rozrywanego materiału i nastała cisza. Zasłonka jednak nie ustępowała.
- Czekajcie - powiedział Harry, jakby sobie coś przypominając. Ginny spojrzała na niego, jak sięga pod tunikę, która sięgała do połowy jego spodni. Chwilę później wyciągnął do niej rękę, w której trzymał nóż.- Może ja powinienem.
Poczuła, jak jej całe ciało twardnieje i zamienia się w ogromny blok lodu i strachu. Cofnęła się na siedzenie, serce biło jej tak oszalałe, że miała wrażenie, iż zaraz jej wyskoczy z piersi. Przycisnęła do siebie rękę, a jej wzrok spoczywał na nożu, który trzymał Harry.
Wydawał się nie zauważyć jej zdenerwowania. Złapał tylko zasłonkę jedna ręką i przeciął ją jak zwykły papier. Chwilę później powtórzył wszystko z dolną częścią.
- O Boże... - wyszeptała Ginny. Cały powóz wirował jej przed oczami, wirował jej w głowie, a odgłosy z zewnątrz przemieszały się. Wszystko wydawało się dziać tak wolno... wszystko oprócz bicia jej serca.
Nóż, który trzymał Harry wyglądał na zwykł sztylet. Miał czarną rączkę i srebrne ostrze, mające mniej więcej długość od łokcia do nadgarstka Ginny. Ale rozpoznałaby go wszędzie.
To był ten sam nóż, którym Tom zabijał swoje ofiary.
Pewna jesteś? - zapytała samą siebie, zmuszając się do oddychania. Była w stanie, w którym ludzie zazwyczaj krzyczą, zatykają się i wrzeszczą z histerii, ze strachu i szoku. Pewna jesteś, że to Tom ich mordował? Może nie? Może to były tylko twoje myśli, twoja cicha modlitwa, że to był Tom, bo tak naprawdę to cały czas był Harry. Może chciałaś tak bardzo widzieć w Tomie mordercę, że nie zauważyłaś, że to właśnie on. Może Tom jest miłym człowiekiem... A to Harry'ego powinnaś się bać?
Ale... Ale Harry? Niemożliwe. Odmawiała uwierzenia w coś takiego, w żadnym, ani w tym, ani w tamtym świecie on nie umiałby zabić niewinnego człowieka. Był Chłopcem Który Przeżył, a nie Chłopcem, Który Życie Odbiera.
Skończył, chowając sztylet pod tunikę. Obserwowała go, jak gdyby to był sen, jakby zza zasłony z mgły, gdy wstał i wytarł okno. Nagle stanął w bezruchu.
- Cyganie - obwieścił cicho.
Czy była pewna, że używał tego samego sztyletu?
Jest mnóstwo takich z czarnym trzonkiem...
- Wasza Królewska Mość, czy mnie słyszycie? Przez Cyganów zostaliśmy byli zaatakowani...
Jednak było możliwe, że to był inny nóż. Ale z jakiejś przyczyny coś w dołku, ściskając ją, mówiło jej, że to jest to samo ostrze.
Harry to morderca, pomyślała, czując, jak w żyłach zamiast krwi ma lód. To nie był Tom. To był Harry.
Ciągle patrzyła w miejsce, gdzie zobaczyła jego nóż. Zamknęła na chwilę oczy, przypomniał jej się urywek snu. Tom - lub prawdopodobnie nie-Tom, ale szczupły, ciemnowłosy chłopak - spod swojej tuniki wyciąga czarną rączkę, która wydaje się być bezbarwna w ciemnościach nocy. Swoją wolną ręką łapie garść włosów, należących do jakieś malutkiej, bezbronnej dziewczynki...
Poczuła się strasznie chora. Gardło jej się zatknęło, a oczy miała nieprzytomnie otwarte, popłynęły z nich łzy.
O Boże, pomyślała, łapiąc się za brzuch. Jestem w powozie razem z mordercą. Harry ich zamordował... On zamordował... Zamordował...
Ale na razie spoglądał na nią z zakłopotaniem.
- Wasza Królewska Mość...?
- Zabiłeś ich, prawda? - wyszeptała, jej głos był niezwykle cichy. Była tak zaskoczona, że z trudnością mówiła.
- Zabiłem kogo? Cyganów? - w oczach Harry'ego zawitało niedowierzanie - w tych zielonych oczach, które niegdyś uważała za najpiękniejsze na świecie. Ale teraz chciała je mu wydrapać, chciała, żeby zapłacił za to, co zrobił tamtym rodzinom.
- Bardzo dobrze wiesz, o kim mówię, gówniarzu - wysyczała, szukając rozpaczliwie klamki. Poczuła za sobą ściankę, ale nie odwróciła wzroku, chciała widzieć ruch Harry'ego, gdy ten wyjmie nóż. Miała kłopoty ze znalezieniem uchwytu, jej ręce szukały po całych drzwiach.
Kurde, gdzie klamka?
Zdziwienie znikło z twarzy Harry'ego, a jego oczy stały się zimne jak lód, twarz przybrała wyraz bezuczuciowej maski.
- Nie, nie wiem, Wasza Wysokość. I nie wiem takowoż, czmum zgodził się z wami jechać; Wiedzieć żem powinienem, iż to tylko insunua-...
- Śniłam o tobie - wyszeptała, z trudem przełykając ślinę, gdy zacisnęła palce na czymś długim i chłodnym. Wszystko, co musiała zrobić, to lekko nacisnąć, otworzyć drzwi, wyskoczyć na zewnątrz i uciekać tak szybko, jak tylko potrafi. Wiedziała, że jeśli tylko zdoła, zdejmie spódnice, żeby biec szybciej. Ale z jakiejś dziwnej przyczyny nie odważyła się na to i mówiła dalej: - Myślałam, że to Tom. - nie dodała, że marzyła o tym, aby to był Tom. Mniejsza część niej wrzeszczała właśnie, żeby się zastanowiła nad tym, czy Harry byłby kiedykolwiek zdolny do uczynienia czegoś takiego.
Ale tak było - odpowiadała ta mądrzejsza część jej. To on miał nóż. Ten sam nóż...
- Nie wiem, o czym mówicie, Wasza Wysokość - odparł zimno Harry.
- Jasne, że wiesz! - krzyknęła tak nagle i z taką siłą, że Harry stanął w bezruchu. - To ty zamordowałeś każdą i wszystkich z tych rodzin! Widziałam, to byłeś ty! Masz ten sam nóż...
- Zamordowałeś? - chłód jego głosu zamienił się w niewiarę, a on usiadł oszołomiony. - Myślicie, że to ja mordowałem tych ludzi?
- Ja nie myślę, ja wiem! - wrzasnęła. Zamknęła ponownie oczy, zastanawiając się, co tu jeszcze robiła, skoro mógł w każdej chwili chwycić za sztylet i ją pchnąć. Tym razem, gdy przypominała sobie sen, zamieniła osobę Toma jego osobą. W jej koszmarach twarz zabójcy zawsze była zakryta cieniem i niewidoczna - teraz zrozumiała, że to prawdopodobnie jej podświadomość starała się ukryć przed nią prawdziwego mordercę.
Tak bardzo się bała, że z trudem mogła oddychać.
Muszę się stąd wydostać! - pomyślała oszalale. Nie mogę tu być ani minuty dłużej.
Czułą się, jakby w każdej chwili mogła zginąć.
Nacisnęła klamkę i wstała gwałtownie, używając ramienia do tego, aby pchnąć drzwi. Otworzyły się, a ona wyszła, przypominając sobie o tym, żeby postawić stopy na śniegu.
Zaślepiona przez napływające do oczy łzy i ociemniała przez okropne myśli, które sprawiały, że jej zimno, odeszła kilka kroków od powozu. Tylko że gdy szła, spódnice i halki nasiąkały jej wodą - po chwili były byt ciężkie, żeby móc iść. Ale nie miała czasu, żeby się zatrzymać i je zdjąć. A tak w ogóle, aby się z sukienki uwolnić, musiałaby zdjąć też kaftan i stanik.
Zapomnij o ciuchach! - rozkazał jej jakiś głos. O cholera, cholera, cholera, muszę się stąd wydostać jak najszybciej!
Wtarła oczy, chociaż to i tak nic nie dało, o nie widziała terenu dalszego niż dwie stopy od niej - podniosłą nogę i przygotowała się do biegu takiego, jak najszybciej potrafiła, żeby wbiec do lasu i zgubić Harry'ego. Przecież znajdzie sama drogę do zamku, ścieżkę, dróżkę, cokolwiek, czym pójdzie jak najdalej z tego miejsca. Musiała uciec od powozu jak najdalej się dało.
Zrobiła trzy roki, po czym o coś zahaczyła nogą przy następnym i padła frontalnie twarzą w śnieg. Poczuła chłód lodu na policzkach, które już były mokre o łez, ale... nie, nie mogła się poddać. Musiała wstać i uciekać. Położyła ręce na śniegu, podciągnęła nogi i próbowała wstać i utrzymać się w pozycji pionowej. Raz spojrzała do tyłu w dół, i to, co zobaczyła, przekroczyło jej oczekiwania.
Krzyk zamarł jej w ustach. Serce zaczęło tak tłuc jej w piersi tak, że znów pomyślała, iż wyleci.
Rycerz, zapuszkowany w srebrną zbroję, leżał na plecach, sztywny i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Z rany na piersi sączyła się krew, farbująca śnieg na czerwono, na purpurowo. A Ginny zrozumiała, że moment temu klęczała w kałuży posoki. Spojrzała w dół. Jej jasna spódnica była cała zakrwawiona.
To nie jest prawda... - pomyślała, próbując się uspokoić. Ale w tej chwili czuła, jakby już nigdy nie potrafiła być spokojna. To nieprawda, jestem w zamku i znów śni mi się koszmar. To wszystko to jeden wielki sen. I Harry po prostu nie może być mordercą...
- Wasza wysokość! - usłyszała głos Harry'ego. - Gdzie idziecie? Cyganie atakują!
Ginny przeniosła wzrok z nieżywego rycerza na to, co działo się przed powozem. Harry właśnie z niego wychodził, sztywny i ostrożny.
Odwróciła głowę, zauważając kolejne ciało. Z ust wyrwał jej się szloch. Ukryła twarz w dłoniach i padła na śnieg, czując go na swojej twarzy, ale co z tego. Blisko koni leżał woźnica. Nie ruszał się, a wokół niego była tylko czerwona kałuża.
Rozejrzała się, trzęsąc jak liść i zauważyła czterech pozostałych rycerzy, wszystkich leżących na skraju lasu, wszystkich porytych śniegiem i krwią.
Harry ich wszystkich zabił? - zapytała sama siebie, racjonalne myślenie wyleciało jej z głowy. To właśnie zrobił, gdy nie patrzyłam? O Boże, jestem tu z nim uziemiona!
Harry podszedł na skraj ścieżki, warcząc cicho. Ginny cofnęła się rakiem do tyłu. Nie była pewna, czy może stać, wydawało jej się, że ma kolana jak z waty. A nawet jeśli potrafiła się podnieść, nie umiałaby mu uciec. On nie miał na sobie pięciuset pięćdziesięciu pięciu halek i cieniutkich pantofelków. No i, jeśli naprawdę chciałby ją zatrzymać, wystarczyło wyjąć nóż i ja pchnąć. Wtedy na pewno nie mogłaby uciec.
Nie mogę uwierzyć, że doczekałam dna, w którym śmiertelnie boję się Harry'ego Pottera, pomyślała, skomląc cichutko. Ten świat nie jest normalny ani trochę.
Nie podszedł bliżej, ale Ginny i tak była unieruchomiona przez własne przerażenie. Kiedy zbierała w sobie odwag, żeby wstać i uciekać, coś zajęło jej uwagę, więc spojrzała na Harry'ego i na to co robił.
Ktoś wspinał się bezszelestnie na powozów i bez ostrzeżenia, wskoczył za chłopaka. Obcy pchnął go ramieniem w plecy na wysokości klatki piersiowej z taką mocą, że Harry poleciał na ziemię, a on razem z nim. Brunet miał tylko niewielką chwilę, aby uciec, bo sekundę później został przygnieciony do ziemi.
Przez moment Ginny obserwowała nieznajomego, a z jej ust wyrwała się cicha ulga. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Była pewna, że się odwdzięczy swojemu wybawcy, gdy tylko się dowie, kim on jest. Uratował przecież jej życie i złapał przestępcę.
Dzięki Ci, Boże, pomyślała. Poczuła, jak mięśnie jej się rozluźniają, położyła się więc na śniegu. Trzeba Harry'ego przymknąć, gdy już będziemy w zamku...
Niespodziewanie, ktoś mocno ścisnął jej ramiona i podniósł ją na wysokość własnych oczu. Nie miała nawet szansy spojrzeć, kto to był, ani w ogóle się odezwać - natychmiast jakaś brudna ręka zakryła jej usta, tamując jakiekolwiek krzyki albo pytania. Znowu poczuła, jak bije jej serce i zastanowiła się, czy możliwe jest, żeby przeżyła jakiś atak serca albo umarła z przerażenia. Pewnie byłby to cud sam w sobie.
Kręciła się z pasją, żeby wyrwać się z rąk faceta, ale nim zdołała się od niego oddalić, drugą ręka przytrzymał jej ramiona. Próbowała go podrapać, ale w niewiadomo jaki sposób złapał jedną ręką oba jej nadgarstki, zakładając je jej na plecy i trzymając je mocno. Wydobyła z siebie jęk bólu i zaczęła wyrywać się spod jego uścisku. Ale nic z tego. Kimkolwiek on był, przyciskał ją mocno do siebie, wciskając palce w jej skórę.
Nagle Ginny przypomniała sobie o kimś, kto zawsze pozostawał w cieniu podczas gdy Tom lub raczej Harry - zabijał.
To on? - pomyślała. Zapomniałam o tym pokurczu! Mogłam się skapnąć już wtedy, gdy tamten skakał z powozu!
Żałując swojego postępowania, zrozumiała, że miała wtedy szansę, aby wskoczyć na konia i pogalopować jak najdalej stąd.
Ale teraz było za późno.
Nie mogła pozwolić sobie na ot takie sobie umieranie właśnie tu. Nie, nie mogła zostać zamordowana przez Harry'ego Pottera.
- Wy, spójrzta na to - wymamrotał jej do ucha jakiś spity głos. Mężczyzna obrócił jej jedną ręką twarz w swoją stronę. Poczuła jego oddech na policzku, jego tłuste włosy i brodę na skórze. Próbowała zobaczyć jego twarz, ale miał głowę zwróconą bardziej w górę, niż w dół, tak że trudno było jej na niego spojrzeć. Ale mogła stwierdzić, iż posiadał ciemne włosy, urywany oddech i brodę taką, jakby jej nie golił z tydzień albo dwa. - Skarb że to prawy.
Odwrócił od niej twarz i wyjął jej rękę z ust, po czym pogładził ją ręką w dół szyi, więc nie naciskała już o niego głową. Wyglądało na to, że straciła głos, nie mogła krzyczeć z nadzieją, że ktoś ja usłyszy i uratuje. Nagle przypomniała sobie mężczyznę, który zeskoczył na Harry'ego. No jasne! Przecież to był jej wybawca... prawda?
- Patrzta, chłopy, co mamy! - krzyknął jej łowca, jego tubalny głos zadzwonił jej w uchu.- Królewna!
Ginny utkwiła wzrok w miejscu, gdzie tamten mężczyzna zaatakował Harry'ego. Nadal tam stał, trzymając chłopaka jedną ręką i popychając go ciągle, żeby stał. Zastanowiła się, czemu nie podejdzie i jej nie uratuje, ale skapnęła się, że nie mógł – trzymał przecież chłopaka.
Sama się zajmę tym za mną, pomyślała w przypływie odwagi. Jeśli mój wybawca potrafił złapać Harry'ego, ja mogę się wydostać od tego tu i...
Właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że drzewa się poruszają. Zaszokowana, dziewczyna zaczęła kręcić głowa we wszystkie strony i poczuła, jak mężczyzna za nią łapie ją za szyje, żeby się nie wierciła. Chwilę później już wiedziała, że to nie drzewa - to byli ludzie. Wszyscy ubrani w brązowe tuniki, wyglądające na nie prane od kilu lat.
Czy możliwe było, żeby Ginny wplatała się w coś takiego? Może naprawdę jej się to tylko śniło? Sytuacja stawał się coraz gorsza, niemal ironiczna. Ale... ale pewna była, że jednak nie śpi; nigdy wcześniej nie czuła aż takiego strachu jak teraz. Ciało zastygło jej w bezruchu, strużki potu ściekały jej po twarzy wzdłuż policzków, choć wiedziała przecież, że jest okropnie zimno. Stawy jej zamarzły, a facet, który ją trzymał nie musiał się już dłużej kłopotać - i tak by nie uciekła. Tak w ogóle to było ich około dwóch tuzinów, a nawet więcej, zaczęli ich okrążać dokoła, a każdy z nich wyglądał tak, jak ten za nią śmierdział.
Cyganie, Ginny nagle przypomniało się to, co Harry do niej powiedział, gdy próbowała uciekać. Oczywiście, to miało więcej sensu - to Cyganie zabili rycerzy i woźnicę - nie Harry. Tak, to było logiczne wyjaśnienie, aż się ucieszyła, że właśnie w to powinna wierzyć, bo nie potrafiła sobie wyobrazić, że Harry potrafiłby zabić kogokolwiek. I tak w ogóle to było niemożliwe, żeby zabił kogoś tutaj, bo przecież cały czas z nim była i na niego patrzyła.
Zawsze wyobrażała sobie Cyganów jako wysokie, giętkie w postawie damy z falującymi czarnymi włosami, w pomarańczowo-czewono-purpurowym ubraniu, które tańczyły za pieniądze. I teraz zrozumiałą, że jej wyobrażenie było mylne, bo o Cyganach takich czytała tylko w bajkach. Poza tym, to byli Cyganie, nie Cyganki, a ci widocznie poruszali się w grupach.
- Skwapliwiej - powiedział mężczyzna, jego głos wydawał się strasznie głośny, choć to może dlatego, że miał twarz koło jej ucha. - Zwiążta tego chłopaka. Zostawta go tu, mus go znaleźć rycerzom króla, a im wiedzieć, że my dziewkę mamy - poruszył nieco łokciem, przez co Ginny mogła unieść brodę. Zrozumiała, że to był gest wskazujący na nią jako na „dziewkę".
Ponuro obserwowała, jak jej wybawca związuje Harry'ego do cienkiego drzewa, przyłączyło się do niego czterech Cyganów. I w jednej chwili zrozumiała – to nie był jej wybawca! On też był Cyganem! O Jezu, jaka ona jest głupiaaaaa! Gdyby tu był, żeby ją ratować, to by jej to powiedział! Wykrzyczałby do niej, że jest tutaj, żeby bezpiecznie ją odwieźć do zamku, kiedy już policzy się z Harrym!
Ale on tu nie był po to. Był tu po to, żeby porwać powóz razem z nią.
Nadzieja, że zostanie uratowana prysła jak bańka mydlana i zmieniła się w desperację. Nie umrze, przynajmniej nie z dłoni Harry'ego i przynajmniej jeszcze nie. Została porwana - złapana dla okupu. Tylko że w jakiś sposób to wydawało się po stokroć gorsze. Bo kto wiedział, co ci mężczyźni mogli jej zrobić? Zgwałcić, zagłodzić, pobić? Prawdopodobnie o wiele więcej, niż jej wyobraźnia była w stanie ogarnąć.
Ale wiedziała też, że mimo wszystko będzie żywa. Ale czy to naprawdę wielka pociecha? Nie, nie, to przerażało ją jeszcze bardziej. Wyłączyła się zewnętrznie - czuła, jak jej ciało robi się coraz cięższe, a ona sama sztywnieje. Była przepocona i czuła, jak dostaje gęsiej skórki. Jej krótki, szybki oddech zmieniał się w chmurki. Było za zimno, żeby nawet się trząść.
Po kilku chwilach przeklinania pięciu mężczyzn odsunęło się od drzewa. Harry został przywiązany, sznur został wokół niego obwinięty kilka razy, ramiona miał przyciśnięte do drzewa. Miotał się, próbując wydostać, ale to było bezsensowne. Tak go mocno związali, że wydawał się być tam przyklejony. Jedyna rzecz, którą mógł robić to kopać i odbijać się nogami od drzewa, co i tak prowadziło do nikąd.
Zabijcie go, pomyślała Ginny, czując, jak w ogóle nie ma jej we własnym ciele. Nie pozwólcie mu żyć. Zabije więcej ludzi, niż możecie sobie wyobrazić.
Sekundę później zrozumiała, że mimo wszystko nie chce, żeby Harry zginał, bez znaczenia było, ilu ludzi zamordował. Obraz jego, umierającego, sprawiał, że serce jej pękało. No i nadal było niemożliwie do przyjęcia, żeby Harry ich wszystkich naprawdę zabił. To było po prostu... niemożliwe.
Ale to on ma nóż, przypomniała sama sobie. Poczuła, jak jej nogi zaczynają się poddawać, a mężczyzna za nią
łapie ją za ramiona, trzymając prosto. To on ma nóż, który widziałam w snach. To był on i nieważne, że nie chcę w to wierzyć...
- Bierzwa ją - powiedział ochrypłym głosem mężczyzna, wpychając ja na kilku Cyganów w pobliżu.
Potknęła się, niemal upadając na swoje osłabłe kolana i mokre spódnice. Ale nie zdążyła, bo dwóch gości ja złapało i uniosło, ściskając mocno za ramiona. Ich palce były jak lód przebijający się przez jej skórę, mieli uścisk niczym niedźwiedzie.
Wyglądało na to, że facet, który ją puścił, był przywódcą tej zgrai. Odszedł teraz od Harry'ego, który nadal próbował się wyrwać z taką samą mocą, jak na początku, ale nagle przestał i spojrzał na tego, który do niego podchodził. Przywódca złapał go z włosy i podniósł jego głowę w górę, tak, żeby móc mu spojrzeć w twarz.
Harry spojrzał na niego mrocznie przez mrużone oczy i zazgrzytał zębami. Wzrok mu płonął z wściekłości Przez chwilę Ginny miała wrażenie, że zaraz napluje temu Cyganowi. Ale niestety nie.
- Powie królowi, że jego córę mamy - rozkazał mężczyzna. - Nadzieję mam, że dotrzyma?
Harry przez chwilę nic nie mówił. Nagle jednak otworzył usta i przemówił powoli:
- Puśćcie ją.
Przywódca odrzucił jego głowę i zaśmiał się. Śmiał się tak, jakby właśnie usłyszał najśmieszniejsza pod słońcem rzecz. Ginny zadrżała na dźwięk tego głosu, zastanawiając się, co też śmiesznego w tym wszystkim.
Uderzył głową Harry'ego o drzewo, jak gdyby było to małe dziecko, po czym odwrócił się i podszedł do reszty kompanów, stając przed nimi. Ginny i ci, co ją przytrzymywali, stali naprzeciwko nich.
Nie usłyszała, co też mężczyzna powiedział do swoich ludzi, a to sprawiło, że zrobiła się zła i zmęczona. Nie miała nawet sił, żeby uciekać; czuła, jakby zaraz miała umrzeć i nic nie wydawało się teraz warte wysiłku. Może gdyby trochę odpoczęła i coś zjadła - wtedy byłaby zdolna do ucieczki.
Przywódca Cyganów rozmawiał ze swoimi tak długo, że wydawało jej się to wiekami, ale nie było to dłużej niż trzy minuty. Wreszcie spojrzał na Ginny - a raczej na tych, którzy ją trzymali.
- Zwiążta ją – powiedział szybko, rzucając im linę. Następnie spojrzał na nią i przesłał jej koszmarny uśmiech, ukazujący jego pożółkłe żeby. Czułą do niego niechęć od samego patrzenia na niego - tłuste włosy, przepocona skóra, podarte ubranie - pewnie nie kąpał się od lat. Pewna była, że miał pchły albo/i inne żyjątka. Ginny modliła się w duchu tylko o to, aby nie wszyscy Cyganie byli tacy, jak on.
- Powinienem pozwolić wam samej iść, bo nie uchodzi inaczej, królewno - zadrwił, uśmiechając się lekko. - Jeśli tylko uciekać nie będziecie. Jeśli jednak tak będzie, przerzucę was przez ramię i zaniosę najsampierw. Rozumiecie mnie?
Ginny pokiwała głową, nawet jeśli myślała, że nie jest zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Widocznie była.
Po kilku minutach Cyganie odczepili konie od powozu i dowiązali do nich liny, żeby nie uciekły. Ginny pomyślała jak przez mgłę, że jeśli konie chcą uciec, to mogą się z łatwością zerwać i pogalopować tam, gdzie tylko chcą. Ale nie, te szły spokojnie, nie mając pojęcia o tym, że robią coś złego.
Ginny została zmuszona do pójścia w środku klanu, zaraz za zwierzętami. Gdy zaczęli już podróżować pomiędzy drzewami, będąc z daleka od Harry'ego i powozu, miała nadzieję, że konie nie poczują nagłej ochoty zrobienia siusiu lub czegoś takiego - wtedy pewnie oberwała by ona, czuła to.
Jasne, wiedziała, że to śmieszne - bać się nieczystości końskich, podczas gdy została porwana przez bandę zapijaczonych, zawszonych i brudnych Cyganów. Nawet nie chciało jej się myśleć o tym, co mogli jej zrobić. Po kilku minutach zastanawiania się nad sytuacją zrezygnowała, bo uznała, że to zbyt beznadziejne.
Cokolwiek się wydarzy, na pewno nie będzie to wesołe.
Koniec rozdziału X
