"All you need is love"
by Mocha Butterfly
tłumaczyła Villdeo
Rozdział XII
W kotka i myszkę
Było już po południu, kiedy Maria wyrwała Ginny z głębokiego snu. W ciągu całego pobytu tutaj nie spało jej się tak dobrze, więc z niechęcią otworzyła oczy.
- Posiłek, Wasza Miłości - wyszeptała służąca.- Wstańcie, pożywić się trzeba. Obudźcie się, kwiatuszku.
Jedzenie. Tak, to był powód, dla którego opłacało się wstać. Powoli uniosła się i usiadła wśród mnóstwa poduszek rozsypanych po całym łożu. Skrzywiła się, opierając na pociętej ręce. Spojrzała w dół, zauważając, że dłoń ma przewiązaną lśniącym bielą bandażem. Już nie musiała się o to martwić - na razie czuła tylko, jak burczy jej w brzuchu. Kiwnęła głową Marii, żeby postawiła jej tackę na kolanach. Zaczęła niemal pożerać to, co był na talerzu, niezbyt po królewsku ładowała sobie wszystko do buzi.
Ale było też coś, co nie dawało jej spokoju. Coś, o czym nie powinna była zapomnieć...
Przypomniała sobie i ta myśl sprawiła, że żołądek jej zaterkotał, a jedzenie w ustach stało się ciężkie niczym kamień.
Harry.
Coś trzeba z nim zrobić.
Zaczęła się zastanawiać. Odłożyła tackę i zaczęła wygrzebywać się z pościeli, spoglądając na Marię. Służąca dziwnie na nią spoglądała, Ginny nie mogła rozczytać tego spojrzenia. Ale zanim nawet spróbowała, niecodzienna mina została zastąpiona ciepłym uśmiechem, obejmujmy także skrzące się czarne oczy.
- Czujecie się zdrowiej, kwiatuszku?
- Powiedzmy - przyznała, stawiając stopy na podłodze. Zauważyła, że zeszłej nocy nie kłopotała się zbytnio przebraniem w koszulę nocną, widocznie zdarła z siebie tylko tę zeszmacona spódnicę i zniszczony kubrak, i poszła spać w bieliźnie. Tak, przypomniała sobie, jak zmuszała się od zaśnięcia i zapomnieniu o uciskającym ją gorsecie oraz puszystej i uwierającej halce. - Przyślij tu, proszę, Harry'ego - poleciła nagle.
Na twarzy Marii pojawiło się zaskoczenie.
- Toć to nieprzyzwoite, Wasza Wysokość...
Ginny pokiwała głową, choć konwenanse ją nudziły.
- Tak, wiem. Ale wszystkie części ciała, które muszę mieć przekryte, przykryte są, więc chyba nie ma nic złego w tym, żeby przyszedł. Przyślij mi go tu natychmiast.
- Jak... Jak sobie życzycie, Wasza Wysokość - Maria skinęła głową, po czym obróciła się i wyszła.
Gdy była sama, Ginny wstała i zaczęła się przechadzać. Miała dziwne wrażenie, że to była głupota, żeby go tu przysłać, bo był przecież mordercą. Mógł ją zabić, a ona nie zauważyłaby nawet, kiedy.
No ale to tez było idiotyczne. Gdyby ją zabił, to wszyscy by wiedzieli, że to on, bo tylko on tu z nią by był w tym czasie.
Z drugiej strony jakaś malutka cząstka niej pytała, czy by nie powiedzieć o nożu rodzicom. Rzecz jasna nie byłoby możliwe, żeby go oskarżyć wtedy o zabójstwo, ale pewna była, że sam fakt noszenia broni, szczególnie przy rodzinie królewskiej, był przeciwko prawu. Gdyby dowiedzieli się o tym jej rodzice, na pewno by go wysłali za to do wiezienia. Widziała w myślach swoją matkę, wzywającą na pomoc, ponieważ jeden ze służących nosi przy sobie sztylet. Nie byłoby łatwiej go rozbroić i zamknąć, niezdolnego do przestępstwa?
Byłoby, wiedziała o tym, ale była też szansa na to, że król i królowa zareagują za gwałtownie. I na przykład Harry'ego za to stracą. A jeśli tak, a morderstwa nadal będą się działy, udowadniając, że to nie on je popełniał, nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Bo tak naprawdę, tam głęboko w sercu wierzyła, że był niewinny, bo przecież... przecież Harry nie mógł być taki zimny i taki brutalny. Musiała się z nim zobaczyć i dać mu szansę obrony.
Będę umiała stwierdzić, czy kłamie, czy nie.
Harry z przyszłości nigdy nie potrafił ukrywać swoich uczuć; ten Harry w takim razie też nie potrafił. Miał przecież kłopoty z ukryciem swego gniewu i urazy, które do niej czuł. Nie, tutaj też nie potrafił ukrywać emocji.
Tak więc zada mu pytanie. Odkryje, czy jest winny, czy nie. A jeśli tylko będzie pewna tego, że jest, powie swoim rodzicom o nożu, który miał w posiadaniu. I upewni się, że zostanie tylko zamknięty, nie powieszony czy stracony.
Dziwne było, że nadal się o niego martwiła, nawet jeśli jej nienawidził i nawet jeśli to on zabijał dzieci i ich rodziców. Jakoś nigdy nie potrafiła znielubić czy gardzić Harry'm Potterem. Stara miłość nie rdzewieje, a przynajmniej nie całkiem.
Co robił prawdziwy Harry Potter? Ten z przyszłości? I co w ogóle co się działo za trzysta dziewięćdziesiąt lat od teraz? Ziemia nadal się kręciła, a ona nadal tego tam doświadczała?
Prawdopodobnie, pomyślała, marszcząc brwi. Ta Ginny Weasley, którą tutaj wszyscy znają jest teraz w przyszłości i próbuje działać jako ja...
Właśnie to się działo? Królewna Anglii znajduje się na jej miejscu? Czyżby ich światy się zamieniły, jakoś połączyły, i możliwe było, żeby prawdziwa królewna była taka sama jak Ginny, nosiła jej imię? Możliwe też, że wszyscy ci, którzy ją znali tam, właśnie się przekonywali do tego, że tamta to naprawdę Ginny.
Jęknęła cicho. To było zbyt skomplikowane. Tyle rzeczy mogło się wydarzyć. Przecież prawdopodobnie mogła całkowicie zniknąć z tamtego świata, a jej rodzina i przyjaciele właśnie jej szukali.
Nigdy mnie nie znajdą, pomyślała, śmiejąc się cicho i nieśmiesznie. Przynajmniej nie tutaj.
Uderzyło ją coś innego - może w przyszłości w ogóle jej nie było? Ktokolwiek jej to zrobił, wymazał jej osobę z tamtych czasów i wpisał w te. Mogła istnieć rodzina Weasley, ale bez najmłodszej siostrzyczki. Mogła istnieć Komnata Tajemnic, ale nigdy nie została otwarta, nikt nie odnalazł dziennika Toma Riddle'a i nie używał go.
Myśl o tym, że mogło jej tam nie być była tak przygnębiająca, że w oczach pojawiły jej się łzy. Co, jeśli ona powróci, a własna matka jej nie rozpozna? Co wtedy? Co powinna zrobić? Żyć we własnych czasach, skoro nie istniała? Co, jeśli nie miałaby żadnego dowodu własnej tożsamości, rodziny, przyjaciół?
To byłoby gorsze niż życie tutaj... Może to i lepiej, żebyśmy tu zostali? Przynajmniej Draco tu jest.
Wiedza o tym była o wiele przyjemniejsza niż przed tygodniem. Ale nadal nie czuła się bezpieczna ani wesoła.
Nie będę wesoła zanim nie wrócę do 1998 - pomyślała, szlochając i wycierając oczy. Jeśli rodzina mnie nie rozpozna, to się wproszę w ich życie. Sprawie, że mama się mną zajmie i znowu stanę się jakąś ich częścią. Nie pozwolę na to, żeby nigdy mnie nie znali.
A może była po prostu przewrażliwiona. W każdym razie, nigdy się nie dowie, dopóki nie wróci.
Rozległo się pukanie do drzwi. Wytarła oczy i westchnęła cicho.
- Proszę - zawołała, dziękując Bogu za swój czysty głos.
Harry wszedł do środka i zaczął już zamykać drzwi, kiedy uniósł wzrok i spojrzał na nią. Natychmiast zwrócił spojrzenie ku podłodze i wymamrotał:
- Wybaczcie mi, Wasza Wysokość, zaczekać powinienem, nim się odziejecie...
Zmarszczyła brwi i przemówiła, zanim wyszedł.
- To nie ma znaczenia - powiedziała. - Chcę tylko chwilę z tobą porozmawiać. Jeżeli ja nie mam nic przeciwko temu, żebyś na mnie patrzył, ty też nie powinieneś.
Wlepił wzrok w podłogę, ale pokiwał głową i zamknął drzwi, stając przed nimi. Nie odważył się wejść głębiej do komnaty.
Ginny westchnęła głęboko po raz drugi i zaczęła przesłuchanie.
- Skąd masz ten nóż?
- Jaki nóż? - zapytał zbity z tropu, patrząc na dywan.
Spiekł raka, co ja zdezorientowało. Jak mógłby być winny morderstwa, kiedy rumienił się na sam widok jej nagich stóp i ramion?
- Wiesz dobrze, o jakim nożu mówię - odrzekła chłodno i cicho. - O tym z czarną rękojeścią. Tego, którego użyłeś w powozie.
- Skąd go mam? - powtórzył, nadal patrząc w dół. Unikał jej spojrzenia, bo próbował kłamać, czy może naprawdę był zakłopotany jej negliżem?
- Tak.
- Czy to ma jakieś znaczenie?
Trzeci raz westchnęła, nieco sfrustrowana. Czemu nie odpowiadał jej na pytanie? Zaczęła wiercić palcami w dywanie, po czym przeszła do najważniejszego pytania.
- Zabiłeś ich?
Uniósł głowę, nareszcie napotykając jej spojrzenie. Patrzyła mu w oczy, próbując odkryć oszustwo. Był szczerze zaskoczony tym pytaniem, ale jego wzrok miał zachmurzony. Co to za uczucia? Dlaczego nie mogła odgadnąć?
To jest mieszanka różnych... Szok, nienawiść, smutek... i litość? Jeśli tak, to musiało mu być żal samego siebie.
- Zabiłem kogo? - zapytał. Był zaintrygowany, odkryła to po tonie jego głosu, ale co jeśli to była tylko zmyłka, żeby zamaskować co innego? Może tkwiła tam jeszcze złośliwość?
- Rozmawialiśmy o tym wczoraj w powozie - odpowiedziała Ginny po swojemu. - Zanim... Przed Cyganami.
Twarz Harry'ego rozluźniła się, ale zmrużył oczy.
- Tak, pamiętam. Myślicie, iż to jam zabił tych ludzi.
- A zabiłeś?
- Nie! - nie było tam żadnego wahania, tylko natychmiastowe oburzenie i opór. Mogła wszystko o nim powiedzieć, ale nie to, że kłamał.
- Dlaczego więc masz nóż, który był używany do mordowania tych rodzin?
Zamrugał oczami, odwracając wzrok.
- Nie mam - odpowiedział łagodnie, ale bez wewnętrznej mocy. To byłą dla niej pierwsza oznaka tego, że sam nie wierzył w to, co mówił.
- Owszem, masz - zacisnęła usta. - Dobrze wiesz, że go masz. Ja to też mogę powiedzieć. A jeśli posiadasz broń, którą posługiwał się morderca... - podeszła do niego, mając nadzieję, że w ten sposób będzie mogła lepiej rozczytać wyraz jego twarzy - ... to powinnam wierzyć że to ty jesteś mordercą. Powiedz mi prawdę, Harry. To ty zamordowałeś te rodziny, czy nie ty?
Im bliżej podchodziła, tym bardziej on się cofał w kierunku drzwi. Patrzył na nią upartym wzrokiem, ale jego oczy były niezwykle spokojne i ciche.
- Nie. Prawdę wam mówię, Wasza Wysokość. W takich sprawach nie byłbym mówił zmyślenia - wysyczał.
Jak bardzo chciała mu wierzyć. Wyglądał tak.. szczerze.
Ale jeśli nie on zabił, czemu ma nóż? Krzyczało coś wewnątrz niej, przypominając o tym, żeby się nie poddawać. Nie mogła pozwolić, żeby uczucia wtrącały się w jej osąd.
- Powiedz mi więc coś innego... skąd masz nóż? - stała już przed nim, sprawiając, że nie mógł się ruszyć. - Powiedz mi, Harry i nie krąż wokół odpowiedzi.
Jego oczy nagle zapaliły się żywym ogniem.
- Chcecie wiedzieć, Wasza Wysokość? Dobrze zatem, powiem wam. Od doktora go mam.
Ginny zmarszczyła brwi z zakłopotania. Akurat nie takiej odpowiedzi oczekiwała.
- Od Toma?
- Thomasa - poprawił ją, po czym rozluźnił mięśnie, a jego spojrzenie zmiękło. - Dał mi go, zanim żeśmy zamek wczoraj opuścili byli.
- Cze-... Czemu? - nie była pewna, czemu serce bije jej tak szybko. Za to miała pewność, że Harry je słyszy.
- Pewien nie jestem - odrzekł i wiedziała, że mówi jej prawdę. - Gdy mi go wręczył, rzekł: "Do obrony go użyj. Ty i królewna potrzebować tego możecie". Miał dziwną ekspresję mówiąc mi to, i choć nie ufam mu, nie potrafiłem odpowiedzieć mu nie, wyższej jest rangi ode mnie. Przyjąłem go zatem.
Wiedział. Tom wiedział, że Cyganie nas zaatakują, Ginny próbowała zmusić się do oddychania. To dlatego dał Harry'emu nóż.
Oj, jaka była głupia, jak mogła nawet pomyśleć, że powinna się bać Harry'ego? To był Tom, to tak, jak myślała od samego początku! A teraz, kiedy ona się leniła, on mógł zabijać. A ona marnowała czas na rozmowie z Harrym. Jak to się stało, że była taką idiotką?
Bez zastanowienia Ginny zbliżyła się do niego i zarzuciła mu ręce za szyję. Zesztywniał pod jej dotykiem, ale nie obchodziło jej to; uścisnęła go mocno, kładąc policzek na jego ramieniu i próbując powstrzymać łzy.
- Wybacz mi - powiedziała cicho, zamykając oczy i oddychając głęboko.
Ooo, pachniał tak jak Harry z przyszłości... Tym samym mydłem. To było takie uspokajające, najbardziej uspokajająca czynność, jaką robiła od wieków.
To było cudowne, mieć kogoś, do kogo można się przytulić, nawet nie obchodziło jej to, że on nie odwzajemnia jej uścisku i że jego ramiona zwisają sztywno wzdłuż tułowia, a on był niezdolny do żadnego ruchu. Przytulała się do niego i to wystarczało. Przytulanie się do Harry'ego było zupełnie inne od tulenia do Draco - ten wytwarzał erotyczną aurę, był przerażający i niebezpieczny - a trzymanie Harry'ego w ramionach było... było takie braterskie. To było jak przytulanie jednego z braci, a tylko Bóg wie, jak bardzo za tym tęskniła.
- Wybacz mi to wszystko, co ci zrobiłam - powiedziała, jej głos był nabrzmiały od powstrzymywanych łez. - Jestem taka głupia, taki z mnie ćwok, ja wiem. Wiem, że mi nigdy nie wybaczysz. Ale tylko wiedz, że ja zawsze tu będę dla ciebie, Harry, nawet jeśli mnie nie będziesz potrzebował. Jeśli ty albo twój ojciec czegoś będziecie potrzebowali, przyjdź do mnie. Nie myśl nawet, po prostu przyjdź.
Odsunęła się od niego, spoglądając w dół i pocierając policzki knykciami. Harry patrzył na nią z kamiennym wyrazem twarzy, a jego oczy były nieczytelne. Nie wiedziała, czy jej uwierzył, ale to nie miało znaczenia, przynajmniej teraz. Z Harrym załatwi sprawy później; teraz musiała się zobaczyć jeszcze z Draco.
- Możesz odjeść - powiedziała cicho, odwracając się. Nie musiał widzieć jej żałosnych łez.
Nie ruszał się przez długa chwilę. Wreszcie, kiedy chciała już na niego nawrzeszczeć, żeby się wynosił, powiedział cicho:
- Ojciec mi mówił, by wam nie ufać.
Delikatność w jego głosie sprawiła, że musiała się obrócić. Objęła się ramionami, czując, jak serce łomocze jej w piersi.
- Nie wiń mnie za to, co uczynili moi rodzice - wyszeptała, a z oczu pociekł jej łzy zmęczenia. Boże, jak ona nienawidziła płakać przy ludziach. Wiedziała, że wygląda wtedy bezradnie.
Oczy zabłyszczały mu współczuciem.
- Nie możemy wybierać swych rodzin. Nie winię was za to, co się wydarzyło - odrzekł.
Zanim pomyślała o tym, co chciał przez to powiedzieć, odwrócił się i wyszedł.
Godzinę później Ginny była ubrana i siedziała na łóżku Dracona. Władowała mu się do pokoju i zauważyła, że śpi, więc go obudziła. Musieli porozmawiać.
Obserwowała, jak jego cherlawy służący go ubiera, ale nie czułą się ani trochę niezręcznie. Tak długo, jak miał coś na swoich biodrach, nic jej nie przeszkadzało. A nawet jeśli przeszkadzało, miał na sobie mnóstwo ciuchów, jak i wszyscy w tych cholernych czasach. Pomyślała, że to bardzo znamienne dla tej epoki - mieć na sobie całą garderobę. Zupełnie inaczej, niż za czterysta lat.
- Mam zamiar sprowadzić tu Alexandrię - powiedziała, gryząc się w policzek, żeby się nie uśmiechnąć, gdy próbował stanąć w swoich obcisłych spodniach. Szybko, zanim wybuchnęła śmiechem, mówiła dalej: - Może ona będzie wiedziała, jak mamy się stąd wydostać.
- Nie ma więcej sensu to, żeby tu wezwać Dumbla? - zapytał Draco. Klapnął służącego w rękę i sam zapiął spodnie.
- Tak. Ale najpierw chcę zobaczyć się z tą dziewczyną.
Wzruszył ramionami, przeczesując palcami włosy i napotykając jej spojrzenie.
- Niech ci będzie. Tak długo, jak będziemy mieli szansę zobaczyć się z Dumbledorem.
- I jeśli w ogóle tu przyjedzie. Nie ufam już podróżom powozem - wyszczerzyła się do niego.
Powinnam częściej przychodzić w czasie, gdy się przebiera, pomyślała. To było największe widowisko, jakiego od lat nie widziała.
Zauważył, że się do niego uśmiechnęła, uniósł więc brew i przesłał jej kpiący uśmieszek.
- Nie będzie. Cieszę się bardzo, że uczestniczyłaś w tym małym pokazie, ale może teraz wyjdziesz i poślesz po tę całą czarodziejkę?
Wstała i chciał już wyjść, ale nagle o czymś pomyślała. Stanęła w miejscu, patrząc na niego i zastanawiając się, czy powinna o to pytać. Draco i jego służący byli zajęci szukaniem krezy, ale blondyn poczuł na sobie jej spojrzenie.
- Co? - zapytał.
Usiadła z powrotem, przygryzając dolną wargę.
- Wczoraj, kiedy uratowałeś mnie przed Cyganami...
Gdy przestała mówić dalej, nacisnął:
- Nooo...?
- Jak długo tam byłeś?
- O co ci chodzi? - przesłał jej krótkie spojrzenie, ale jego twarz wyrażała tylko zainteresowanie, nic więcej.
- Cóż... jestem ci wdzięczna za ratunek... - zawahała się.- Ale mogłam cię użyć ze trzy minuty wcześniej. Krzyczałam trochę, prawda? Nie słyszałeś mnie?
- Słyszałem - odparł powoli.
Zakłopotana, Ginny próbowała pomyśleć o tym, jak sformułować pytanie. Przyłożyła dłoń do czoła,
- Więc czemu tak długo czekałeś na to, żeby przyjść mi z pomocą?
Draco przestał pomagać swojemu służącemu i stał przez chwilę w bezruchu, kiedy chłopiec nadal pracował. Westchnął cicho i spojrzał na drzwi, zanim zwrócił na nią wzrok.
- Hmm.. częściowo dlatego, że nie byłem zbyt blisko przez cały czas. Byłem dość daleko, próbowałem znaleźć konia.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Otworzyła szeroko oczy.
- Że jak? – zapytała.
Patrzył na nią przez moment, po czym podszedł do niej i usiadł obok, mając całkowicie w nosie to, że jego służący nadal go ubierał.
- Siedziałem tam, myśląc przez kilka minut i wymyśliłem, że miałbym o wiele większe szanse z koniem, właśnie wtedy, gdy wszyscy siedzieli i nie ruszali się. Zabrał mi to z minutę, bo niemożliwe jest, żeby biegać w takim głębokim śniegu. Gdy już tam byłem, ty wstałaś i zaczęłaś uciekać, ale wyglądałaś jak, za przeproszeniem, szmata, w dodatku cała pokrwawiona. Szczerze, to było obrzydliwe.
Utkwiła w nim spojrzenie.
- Przepraszam, że cię zraziłam - odparła.- Gdybyś był choć trochę inteligentny i przede wszystkim wziął ze sobą swojego cholernego konia, ten oblech nie leżałby na mnie cały czas, a ja bym ni musiała rozwalić mu łba kamieniem i nie musiałabym w ten sposób nurzać się we krwi.
Uniósł brew, patrząc na nią.
- Uderzyłaś go w głowę kamieniem?
- Draco, to był moment "Zdobądź lub zostań zdobytym" - odpowiedziała, unosząc podbródek. - Zadusiłby mnie.
- Zabiłaś kogoś? - widocznie trudno mu było uwierzyć w coś takiego.
- Nie wiem, czy go zabiłam - rzuciła, zdenerwowana jego reakcją.- Ale może mieć kłopoty z mózgiem przez resztę życia.
Powoli Draco uśmiechnął się zajadliwie.
- Ty - Gryfonka - zabiłaś kogoś. Ten świat rzeczywiście musiał ci pomieszać w głowie.
Wstała gwałtownie, patrząc na niego przez zmrużone oczy.
- Wychodzę. Wyślę kogoś po Alexandrię. A jeśli nadal będziesz mnie dręczył wydarzeniem z kamieniem, upewnię się, że sama wrócę do domu.
Potrząsnął głową, nadal się śmiejąc.
- Nie, nie zrobiłabyś tego. Obiecałaś mi, że mnie ze sobą zabierzesz, a nawet jeśli kogoś zabiłaś, nadal jesteś Gryfonką i nie potrafisz złamać obietnicy. Zbyt lojalna jesteś - przez niego to słowo zabrzmiało tak... głupio, śmiesznie.
- Zamkniesz się? - znajome nerwy pokazały się w pełnej krasie, a ona poczuła chęć uderzenia go w ten głupi pysk.
- Jest tylko jeden sposób, żebym siedział cicho.
- A co to... - zaczęła, ale on złapał ją za rękę i pociągnął w dół, żeby móc dosięgnąć jej ust. Zaskoczona patrzyła, jak przymykał powieki. Nagle poczuła znajome uczucie - tę całkowitą błogość i kompletne poddanie. Ironiczne było, że z taką samą mocą, z jaka kochała jego pocałunki, nienawidziła jego stosunku do świata.
Niestety, pocałunek był krótki i chłodny, nie umywał się nawet do tych wcześniejszych. Przerwał go on, uśmiechając się do niej arogancko, po czym puścił jej dłoń.
- Dobra, zabieraj się stąd. To mój pokój.
Ucieszyła się z tego, że stała do niego plecami, gdy wychodziła, nie mógł w ten sposób widzieć śmiesznego uśmiechu na jej twarzy.
Skoncentrowała się na znalezieniu Richarda, żeby tylko pozbyć się myśli o Draco, i na tym, żeby posłał kogoś po Alexandrię i ją tu przyprowadził.
- Gdy przybędzie, natychmiast ją do mnie odeślijcie, okej? - upewniła się.
- Jak sobie tylko życzycie, Wasza Wysokość - odparł Richard, patrząc na nią spod na wpół przymkniętych powiek. Wygadał tak, jakby zaraz miał zasnąć.
Następnie skierowała się z powrotem do Draco, nie bardzo wiedząc, co ma z nim zrobić, gdy tylko go odnajdzie.
Ale nawet nie doszła do połowy korytarza, na którym była jego komnata, kiedy drogę zagrodziła jej matka, co wyglądało, jakby wyskoczyła ze ściany, ale okazało się, że to był tylko nieoświetlony korytarz.
Królowa Lavinia byłą bardzo podekscytowana, jej śródziemnomorska cera kontrastowała z czerwienią policzków, a ona sama przesłała Ginny lekkie wygięcie ust, wyglądające na uśmiech, gdy ją zobaczyła.
- Ukochana, znalazłyśmy was. Chodźcie z nami, musicie opowiedzieć Fracisowi i nam, co wam się wydarzyło wczoraj.
Ginny przygryzła wargę, próbując powstrzymać jęk. Nie miała ochoty na opisywanie tego koszmaru. Ale Lavinia złapała ją za nadgarstek i poprowadziła tam, gdzie chciała. Uścisk na dłoni Ginny był delikatny, niemal matczyny, ale jej delikatne palce były lodowate.
- Martwiliśmy się o was, wiecie - przemówiła królowa, patrząc przed siebie i nie kłopocząc się spojrzeniem przez ramię. Jej głos był przepełniony uczuciami, ale Ginny zauważyła, że był też przesłodzony. Zbyt fałszywy i zbyt udramatyzowany. - Gdy ten służący Gary czy jak mu tam...
- Harry - poprawiła automatycznie Ginny.
- ... przyszedł do Roberta i powiedział im, że zostałyście przez Cyganów porwane, nasze serce niemal się zatrzymało - przez moment w jej głosie zabrzmiał płaczliwy ton, Ginny pomyślała, iż może ocenia królową zbyt surowo, ale dłużej się nad tym nie zastanawiała. - Pewna nie jesteśmy, co zrobiliśmy, gdyby nie było was tutaj. Któż królestwem by się zajął? My nie będziemy żyć po wieczność i nawet próbować nie będziemy. Nie zamierzamy rządzić państwem w nieskończoność. Czkamy tylko, gdy móc będziemy odejść od tronu... Ile jeszcze dni czekać mamy? Osiem? Tydzień to do ślubu został?
Żołądek dziewczyny przewrócił się na drugą stronę, choć nie wiedziała, czy było to uczucie miłe, czy też nie. Za siedem dni jest ślub. Za osiem będzie już mężatką. Będzie miała siedemnaście lat i męża.
Zostanę Ginny Malfoy - zaschło jej w ustach. Królową Ginny Malfoy. Jej Królewską Mość Ginny Malfoy.
Jaki by je tytuł nie był, zawsze będzie się kończył słowami "Ginny Malfoy"
Czemu tylko ta myśl teraz nie była upiorna tak, jak była, gdy usłyszała o tym po raz pierwszy?
- Tak dużo jeszcze do zrobienia zostało - mówiła dalej królowa, a brzmiało to jak narzekanie. - Uwierzycie, iż jeszcze nie ma kwiatów? Taki bałagan. Jednie wasza suknia szyta jest podług planu. Lecz co, jeśli z choroby byście poległa? Lub ci barbarzyńcy zabiliby was? Wtedy nikt nie mógłby włożyć szaty, gdy nastanie dzień Narodzenia Pańskiego.
Cóż, jeśli tylko zamkniesz tego dupka, który obwołuje się moim lekarzem, w wiezieniu, to mi to wystarczy - pomyślała gniewnie. Musiała zacisnąć zęby, żeby nie wybuchnąć.
Lavinia puściła jej dłoń i kiwnęła na Ginny, aby do niej podeszła. Zrobiła to, zastanawiając się, co by jej matka pomyślała sobie, gdyby Ginny w tej chwili uciekła z powrotem. Prawdopodobnie by krzyknęła: "Gdzież twe maniery!", zanim zaczęłaby narzekać i jęczeć, że jej córka może skręcić kark biegając w tej ciężkiej spódnicy.
- Tak chętna jesteśmy usłyszeć o tym, co wydarzyło się wam i tym dzikusom - powiedziała Lavinia, a słowo "dzikusy" zabrzmiało w jej ustach tak jakby miało jakiś gorzki smak i musiała koniecznie je wypluć. Ginny nachmurzyła się.
Chętna? Jak gdyby porwanie byłoby jakąś przygodą, przeżyciem, o którym z chęcią się opowiada?
- Francis zachwycony będzie, gdy dowie się, co miejsce miało - dodała królowa. - Musi być przecie pewien, za co skazać ma tychże głupców...
- Kim jest Francis? - przerwała Ginny nieobecnie, nawet nie bardzo pojmując, że jeśli jej matka po raz pierwszy nazwała go po imieniu, to Ginny powinna doskonale wiedzieć, kim był.
Lavinia uniosła swą elegancko wyskubaną brew i zwinęła usta w ryjek. Dziwna była ta mina.
- Wiecie dobrze, kimże jest Francis - odparła srogo. - Toć to ojciec Elsabeth.
- A, on, tak.
- Elsabeth także przybyć chciała - wydawało się, że królowa nigdy nie skończy mówić. Zatrzymały się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, ale nie weszły do środka. Lavinia odwróciła się i spojrzała na Ginny.- Na bal się jednak przygotowywała. Później może się tu dostanie...
O nie, nie idę już na żaden bal! Rudowłosa nieomal jęknęła. Ale zamiast tego zapytała:
- Czy my w tym balu także będziemy uczestniczyć?
- Nie bądźcie głupia, Virginio - przerwała jej królowa. - Oczywiście, że tak. Bal odbędzie się w Wigilię - jeśli dodać co można, tylko na to czekamy. Kolejny w dzień Bożego Narodzenia, tuż przed ceremonią zaślubin. Wiele odbędzie się przyjęć, uczestniczyć w nich będziemy. Dwudziestego szóstego uroczystość jest w Białych Wrotach. Aż do stycznia zajęci będziemy okropnie.
- Lecz teraz dość - zakończyła rozważania Lavinia. - Powinnyście wiedzieć to; czemu pytacie, pojąć nie możemy. Chodźcie, Francis czeka, a wiecie dobrze, jakże niecierpliwym potrafi być...
Ginny utkwiła wzrok w drzwiach, gdy królowa chwyciła za klamkę i otworzył je na oścież, po czym weszła, wprowadzając za sobą Ginny.
To była ta sama komnata, w której dziewczyna po raz pierwszy zobaczyła księcia Draco, z tymi samymi aksamitnymi poduszkami, fotelami i rozpalonym ogniskiem.
W środku był dwie osoby - mężczyzna, który prawdopodobnie nazywał się Francis i pokojówka nalewająca mu herbaty. Ginny przypomniała sobie, że Francis to ten sam ważniakowaty gostek, który czekał wczoraj na nich w lesie i zaoferował jej, by wróciła do zamku razem z nim. Był atrakcyjnym facetem, około trzydziestki, z dość długimi brązowymi włosami i szarozielonymi oczami. Miał na sobie ciuchy podobne do tych, które nosił Draco - ciasno opinające nogi spodnie, dużą wyhaftowaną jak podkoszulek koszulę i cienkie buty. Tyle że jego ubranie nie było tak wystawne, jak Dracona, co było zrozumiałe, ponieważ Francis nie był z rodu królewskiego.
Była niemalże pewna, że w tej chwili flirtował ze śliczną - i młodą - służącą, ponieważ uśmiechał się niegrzecznie gdy weszły i patrzył na pokojówkę, której twarz była koloru pomidorowego. Gdy były już w środku, Francis natychmiast wstał, uśmiechając się, a dziewczyna zmyła się prawie natychmiast.
- Nie oddalaj się, Rebecco - przemówiła królowa, gdy ta ją mijała. - Może my też zechcemy herbaty.
- Tak jest, Wasza Królewska Mość - odparła Rebecca, po czym wyszła.
Ginny spojrzała na swoją matkę, ale uwaga Lavinii była teraz skierowana na Francisa. Kobieta uśmiechała się łagodnie, co sprawiło, że jej twarz nabrała ciepła i zrobiła się ładniejsza.
- Poruczniku - zawołała, podnosząc dłoń. - Nasze serce cieszy się, widząc cię ponownie.
Francis rzeczywiście na porucznika wygląda nadal się szczerzył i pocałował królową w rękę.
- Takoż i ja, Wasza Królewska Mość. Niemal miesiąc minął, nieprawdaż?
Lavinia pokiwała głową, a Ginny z trudem oprała się temu, by nie odchrząknąć głośno, by okazać swoje zniecierpliwienie.
- Roberta obwiniałyśmy, że na kontynent kazał ci jechać w jakiejś niemądrej sprawie. Czyż to nie on jest od tego? Ale nie rozmawiajmy o sprawach nieważkich. Rozumiemy, iż otrzymałeś naszą wieść, gdyś spotkał wczoraj kochaną Ginny; niech Bóg ci to wynagrodzi. Tak nam drogi jesteś, Francis...
Rudowłosa zaczęła zastanawiać się, czy nie wykręcić się jakoś, żeby nie musieć słuchać tych całych wywodów Lavinii. Niedobrze jej było na samą myśl o tym, jak słodko i łagodnie królowa mówiła do tego człowieka, jak gdyby tyko oni tutaj byli. Dziewczyna odchrząknęła, przypominając im o siebie.
- I wy, Wasza Wysokość - zawołał Francis, spoglądając na nią. - Wyglądacie odrobinę lepiej niźli ostatniej nocy, co?
Ginny uśmiechnęła się lekko.
- Tylko odrobinę! - zgodziła się nieco zbyt entuzjastycznie, nie mogąc oprzeć się złożeniu rąk razem.
Tak naprawdę nie czuła się ani trochę lepiej niż wczoraj, chociaż miała czystą twarz i ręce oraz miała na obie świeżą suknię, nadal była brudna i przepocona.
- Cudownie - Francis znowu spojrzał w oczy Lavinii.
- Usiądźmy - królowa uśmiechnęła się szeroko, zażenowana zachowaniem Ginny. Bardzo dobrze wiedziała, że dziewczyna kpi sobie z Francisa. A sama Ginny miała świadomość, że nie powinna, ponieważ mężczyzna wyglądał na miłego. Jednak mówił w taki sposób, że nie potrafiła nie żartować sobie z niego.
Pierwsza usiadła, a raczej rozwaliła się na kanapie, po czym złożyła usta w ciup. Francis spoczął obok niej, uśmiechając się.
Królowa także usiadła, sztywna jak kłoda, a jej twarz spięta jak prąd w przewodach. Wskazała ręką w kierunku swojej córki, a światło świec oświeciło kamienie szlachetne w pierścieniach, które miała na placach.
- Ginny, kochanie, czy zechciałybyście opowiedzieć Fracisowi, jak wyglądali ci... Ci barbarzyńcy?
Zamrugała oczami, patrząc przez chwilę na Lavinię.
- Co chcesz powiedzieć przez "jak wyglądali"? Gdy zostałam wczoraj uratowana, gromiło ich około pięćdziesięciu facetów z mieczami i łukami. Złapaliście ich wszystkich, prawda?
Był zaskoczona, przez co też może niemiła. Zimne spojrzenie Lavinii podpowiedziało jej, że królowa nie pochwala tonu głosu Ginny. Dziewczyna spojrzała na Francisa, który nadal się szczerzył, ale jego uśmiech nieco zbladł. Postanowiła ignorować sposób, w jaki Lavinia na nią patrzyła.
- Czy możesz mi to wyjaśnić, poruczniku? - zapytała, mając nadzieję, że jej głos zabrzmiał nieco delikatniej niż wcześniej. Nie chciała być taka pyskata - ale Lavinia widocznie miała to gdzieś, ponieważ studiowała teraz pobladły uśmiech Francisa, który na pewno się zastanawiał nad tym, czemu była nieuprzejma.
- Wielu z nich zabiliśmy byliśmy - odrzekł lekko, chociaż jego twarz wyrażała co innego. - Lecz kilku uciekło. Prawdę rzekłszy, więcej niż kilku. Połowa. Upraszam o wybaczenie, boć żaden z tych zabity nie został. Nie ujdzie karać tych... hmm, przypuszczam, że słowo "istot" będzie najodpowiedniejsze... za to, iż porwać się was, pani, ośmielili. Wydawać się może, iż moich rycerzy ominęli byli - toż niełatwo biegać jest w zbroi. I łatwym także nie jest strzelać z łuku pośród lasu. Krótko mówiąc, uciekli. Tak samo jestem z tego powodu niezadowolony, jako wy, Wasza Wysokość.
- Cóż, to chyba żadna strata - Ginny wzruszyła nonszalancko ramionami, ale w środku czuła się nieciekawie. Czy Tom znowu ich użyje, żeby ją zabić? Jeśli tak, to wtedy pewnie by ją zamordowali od razu, bez mrugnięcia okiem, bo nie chodzi tylko o to, że zabiła ich przywódcę, ale była też odpowiedzialna za to, że ponad połowa ich została zasieczona.
Co się będę martwiła... Już jest dość źle, że muszę tutaj być - wmawiając sobie paranoję nie będzie wcale lepiej.
- Tak... Ginny, czemuż nie wyjaśnicie, co też się wydarzyło? - zasugerowała nagle królowa, przesyłając kolejny obrzydliwie słodki uśmiech w stronę Francisa.
Odpowiedział uśmiechem, ale rudowłosa zauważyła, że to tyko z grzeczności. Chyba nawet czuła do niego sympatię: o n też nie mógł wytrzymać z królową.
Opowiedziała o wszystkim tylko dlatego, że Francis tego chciał i mogło to pomóc złapać resztę Cyganów. Opuściła jednak wiele szczegółów. Wyjaśniła, że wyjechała z Harrym, ponieważ chciała zakupić prezenty świąteczne - w duszy modliła się o to, żeby w tych czasach już była tradycja obdarowywania się, ale nikt jej nie przerwał ani nie zadał pytania, więc mówiła dalej - i nagle nadjechali oni, bandyci, zabili cała obstawę. Później mówiła samą prawdę, opuszczając tylko fragment o tym, że Alec ją całował, leżał na niej, chciała ją zgwałcić, a ona uderzyła go kamieniem prosto w skroń. Nie, powiedziała im, że gdy Cyganie przestali jej pilnować, wymknęła się i od razu w lesie znalazła Draco. Podobno w tej samej chwili porywacze zauważyli, że nie ma "zdobyczy", a ona razem z Draco uciekli.
- Och - westchnęła Lavinia, gdy Ginny przestała mówić.- Wy moje biedactwo - pojęcia nie miałyśmy jak niebezpieczne to było.
To było nawet gorsze od tego, co opowiedziałam, kochanie, pomyślała, próbując nie przewracać oczami.
- Szczęście to, że Jego Wysokość tam był, co? - powiedział Francis, uśmiechając się ciepło w stronę Ginny. Odesłała mu maciupki uśmieszek.
Czemu nie mogła mieć takiego ojca jak Francis?
Była zła na siebie za rozmyślanie o takich rzeczach.
Mam ojca... który jest tysiąc tysięcy razy lepszy niż jakiś tam Francis, pomyślała ciepło. Muszę tylko wrócić do czasów, gdzie on żyje.
Nagle Lavinia zmieniła temat. Ginny miała świadomość, że dłużej niż dziesięciu minut bez mówienia o sobie by nie zniosła. Teraz Francis cierpliwie słuchał, królowa nawijała i nawijała, natomiast Ginny zagapiła się w jakiś punkt na ścianie, nie myśląc o czymś szczególnym. Czuła się zaniepokojona - kiedy ją w końcu zwolnią, żeby mogła pójść posłać po Alexandrię?
- Czy cieszycie się tym, Wasza Wysokość?
- Czym? - zapytała Ginny, wyrwana do odpowiedzi. Spojrzała na Francisa. Ponownie zauważyła swoją matkę, która wlepiała w nią wzrok, wściekła za to, ze jej córka okazała się źle wychowana.
- Zapytałam, czy wy i książę przyłączycie do nas i Elsabeth jutrzejszego wieczoru, aby przedstawienie obejrzeć? – powtórzył mężczyzna, wyglądając na rozbawionego.
- Co to za przedstawienie?
- Czyżbyś nie słuchała? - Lavinia spojrzała na nią ostro.
- Nie szkodzi, Wasza Królewska Mość - odparł Francis z uśmiechem. - Sam często zapominam, gdzie żyję. O sztuce Szekspira mówiłem byłem, która mieć miejsce będzie jutro miała w teatrze Roberta. Wierzę, iż William sam się zjawi.
Ginny nie bardzo załapała.
- William...? - powtórzyła, czekając na odpowiedź.
Francis spojrzał na nią, zrozumiawszy, że dziewczyna zachowuje się bynajmniej dziwnie.
- Szekspir - dokończył powoli, głosem wskazując na to, że musiała być nieco opóźniona, skoro nie wiedziała, o kim mówił.
Już chciała powiedzieć: „Ty idioto, Szekspir nie żyje", ale nagle przypomniało jej się, że nie była w dwudziestym wieku, tylko w siedemnastym, a skoro tak, to mógł żyć. Zaskoczyło ją to, ale zauważyła, że jest też podekscytowana.
Iść zobaczyć sztukę Szekspira, gdy na spektaklu miał się pojawić jej autor? Ilu ludzi w jej czasach mogło powiedzieć o sobie, że owszem, było na takim przedstawieniu?
- Łał, oczywiście że pójdziemy - odparła szczerze. - Która to sztuka?
- Sen noc letniej, jeśli się nie mylę - odparł Francis, zadowolony jej reakcją.
Przynajmniej miała teraz powód, żeby wyjść. Prawdę mówiąc, to chciała o tym powiedzieć Draco. Nawet jeśli nie wydawało jej się prawdopodobne, by się tym przejął.
- Czy to nie Cuthbert Burbage jutro występuje? - zapytała Lavinia.
- Nadzieję mam, iż wszyscy trzej bracia Burbage zjawią się jutro na... - zaczął mężczyzna.
- Czy mogę wyjść? - przerwała Ginny, nie mogąc dłużej wysiedzieć. Nie mogła nawet znieść myśli o tym, żeby zmarnować tutaj kolejną godzinę.
Gdyby spojrzenia mogłyby zabijać, Ginny leżałaby uśmiercona przez to rzucone przez Lavinię. Królowa uniosła swoje zmarszczone brwi, co miało oznaczać, że nie jest zadowolona tym, że jej córka w tak niemiły sposób przerwała rozmowę.
- Możesz tu zostać i z nami konwersować, Virginio - odrzekła ostrożnie i chłodno, a w jej głosie zabrzmiała ukrywana furia.
Francis się zaśmiał.
- Ja też już muszę wracać, Wasza Królewska Mość - oznajmił, wstając. - Dzięki wam za nigdy nie kończącą się gościnność, nadziejuję, iż wkrótce znowu się zjawię. Z wami, Wasza Wysokość, obaczę się jutro wieczór - dodał, spoglądając na Ginny. Schylił się, całując Lavinię w rozpostartą dłoń, po czym mrugnął okiem w stronę rudowłosej, obrócił się i wyszedł.
- Wasze zachowanie jest zadziwiające - krzyknęła Lavinia w chwilę po tym, jak za Francisem zamknęły się drzwi. - Nigdyśmy jeszcze nie została tak upokorzona w ciągu całego żywota. Garbiłyście się! Obgryzałyście paznokcie - och, nawet sobie nie możemy wyobrazić, co Francis sobie o was pomyślał. Co za diabeł w was wstąpił, Virginio?
Ginny, nieprzygotowana do werbalnego ataku, patrzyła na nią przez moment.
- Przepraszam - powiedziała po chwili, wzruszając ramionami. Miała gdzieś to, co królowa o niej myślała. Ale czy naprawdę obgryzała paznokcie? - nawet nie zauważyła.
- Zejdź nam z oczu - przemówiła Lavinia. - Zanim stracę swą kontrolę, a wy głowę postradacie. Bóg wie, że niewiele nam trzeba, aby zabić swą jedyną potomkinię...
- Nie wygląda na nawet na to, że masz coś przeciw zabijaniu niewinnych służących -wymamrotała cicho Ginny, wpatrując się w nią. Wstała, a królowa nadal do siebie coś mruczała. Ale wyglądało na to, że usłyszała uwagę dziewczyny.
Poderwała głowę i spojrzała na swoją córkę. Ta przewróciła oczami zanim podeszła do drzwi.
- Coście powiedziały, Ginny? - zapytała bezgłośnie.
Zatrzymała się w połowie drogi, odwróciła i uśmiechnęła złośliwie.
- Mam to powtórzyć? Jeśli się nie mylę, powiedziałam, że nie przejmujesz się nawet zabijaniem swoich niewinnych służących - powtórzyła powoli.
Lavinia wyglądała na zaniepokojoną, zanim jej oczy zrobiły się zimne i obce.
- Nie wiemy, o czym mówicie - powiedziała cicho. - Ale zaczynacie naprawdę nas męczyć.
Ginny wpatrywała się w nią przez długą minutę, choć królowa wyglądała już przez okno, mówiąc coś sama do siebie. Dziewczyna miała na końcu języka mnóstwo, mnóstwo okropnych rzeczy do powiedzenia. Czuła, że jeszcze sekunda, a wybuchnie, wyrzuci swojej matce wszystko, co o niej myśli, ale coś ją od tego powstrzymało.
Tylko jeszcze bardziej się wścieknę, zauważyła. A krzykiem i tak nie sprawię, że mama Harry'ego ożyje.
Kiedy indziej. Zanim wróci do własnych czasów, do domu, wygarnie Lavinii wszystko to, czego królowa słyszeć by nie chciała.
Ale nie teraz. Teraz musiała znaleźć znowu Draco i poczekać, aż Alexandria przybędzie.
Po zapytaniu kilku służących o to, gdzie był, dowiedziała się, że wraz z Elle znajdował się w bibliotece.
Tak, siedział przy okrągłym stole na środku pomieszczenia, naprzeciwko swojej siostry. Grali w karty.
- Nie wolno ci tego uczynić, Draco - pouczała go Elle, marszcząc brwi, gdy spoglądała na karty leżące na stole. - To przeciwko zasadom, wiesz o tym!
- Tak? - odparł, zaciekawiony. - Nie bardzo wiem, co źle zrobiłem. Już ci powiedziałem: nie umiem grać w tę cholerną grę.
- A w co gracie? - zapytała Ginny, wchodząc do komnaty i zamykając za sobą drzwi. Elle i Draco obrócili głowy, widocznie wcześniej nie zauważyli, że weszła.
- W atu - odrzekła Elle i uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. - Draco drze o to koty - zachowuje się, jakby przypomniał całkiem zasady gry. Czy zechcesz do nas dołączyć i okazać mu, w jaki sposób ma grać?
Ginny podeszła i usiadła na krześle obok.
- Tylko że ja też nie umiem - przyznała.
- Naprawdę? Byłam myślałam, że jednak potrafisz - dziewczynka uniosła brew, tak jak robił to Draco, co nadało jej twarzy cechy podejrzliwości. - Ach, dobrze. Nauczyć was tedy powinnam, tak, by Draco postawił swą ostatnią koszulę.
- Nie wiem tylko, jak. Mam na sobie za dużo warstw - wtrącił.
Rudowłosa przegryzła wargę, żeby się nie zaśmiać. Elle rozdała karty, ale były one zupełnie inne od tych, które dziewczyna znała ze swoich czasów. Prawdę mówiąc, te obrazki były... hmm, cóż... Kilka kart wydawało się być królami, ale reszty nie potrafiła rozpoznać.
- Co to za karty? - zapytała, unosząc brew i robiąc minę, jakby była z jakiegoś biura i robiła inspekcję kart do gry.
- Francuskie - odparli w tym samym momencie Draco i Elle.
Blondyn przesłał jej złośliwy uśmieszek.
- Zadałem to samo pytanie. Widocznie francuskie karty są trochę... złe.
- Co wszyscy wiedzą - dodała Elle, tonem głosu wskazując, że to, co powiedziała, jest oczywiste. Zaczęła objaśniać zasady gry, które okazały się być nawet proste. Po kilku minutach Ginny załapała. Jak na razie była to jedyna rozrywka, a ona sama nie musiała myśleć o czym innym.
- Idziemy jutro wieczorem na sztukę - oznajmiła Draco, nagle sobie o tym przypominając.
- Jestem przerażony - odparł tępo, kładąc na stół kartę.
- Jesteś głupcem, Draconie, nie wolno ci tego robić - powtórzyła Elle, chyba po raz dwudziesty, odkąd Ginny tutaj przyszła.- Musisz trzymać tego króla... nie, także tego odłożyć nie możesz... Odłóż waleta... Właśnie. Co się z twym mózgiem stało, bracie? Tyleż razy mnie pokonałeś w tej grze. Czyżby Cyganie zbyt mocno uderzyli cię w głowę?
- Ha-ha - zaśmiał się nieśmiesznie Draco. Ginny zauważyła, że był zdenerwowany, ale w końcu nic dziwnego, przecież koncertowo przerywał z nią i ze swoją młodszą siostrą. Niemal śmieszne było to, jak w tej chwili wyglądał.
- Nie uwierzysz, co to za sztuka - mówiła dalej, odkładając na stół jednego ze swych króli.
- A ty nie uwierzysz w to, że mam bardzo głęboko gdzieś, co to za sztuka - odpowiedział opryskliwie, gdy Ginny odłożyła swoją ostatnią kartę na stół i zapiszczała. Wygrała z łatwością tę partię - znowu.
- Hmm, myślę, że sztuka sama w sobie się nie liczy - przyznała Ginny. - To Sen nocy letniej. Ale tam będzie Szekspir.
- Osobiście? - uniósł brew, bardzo zajęty rozdawaniem kart.
- Owszem. Idziemy jutro wieczorem.
- Ooo, Szekspir - powiedziała Elle, patrząc na swoje karty. - Byłam na Romeo i Julii kilka lat temu. Nie zrozumiałam, o czym dokładnie to było, miałam przecie tylko pięć lat, ale kostiumy i dekoracje były zadziwiające - a przynajmniej myślę, iż tak było. Wszystko, co zapamiętać zdołałam, to mnóstwa kolorów. Ty chyba także byłeś na tej sztuce, Draconie, nieprawdaż?
- Nie - odparł, jak gdyby nawet nie zauważając jej pytania, po czym prychnął, patrząc w swoje karty. - Jasny gwint, mam najgorsze rozdanie, jakie mogło się trafić.
- Uważaj, co mówisz, Draconie! – zwróciła mu uwagę Elle.
- Nie potrafię, powiedzmy, że to dodatek do mnie. Ale popatrz na moje karty - mówił dalej bez zaczerpnięcia oddechu. - Nic nie mam. Nul. Znowu przegram.
- Cóż, na pewno przegram, jeśli będziesz nam pokazywał, co dostałeś - powiedziała mu Ginny, przewracając oczami.
Przesłał jej sarkastyczne spojrzenie, ale niczego nie skomentował.
Grali przez następne dwie godziny, nie tylko w atu, ale też w kilka innych gier: pana, głupca i kilka innych, których nazw Ginny nie spamiętała. Nigdy o żadnej z nich nawet nie słyszała, ale wiedziała, że to możliwe, iż gra się w nie do dzisiaj.
Wreszcie, zmęczony przegrywaniem każdej pojedynczej partii, Draco rzucił kartami w stół i wstał.
- Boże, jakie to irytujące. Za każdym razem mnie pobiłyście. Idę się czegoś napić.
Ginny przesłała Elle uśmieszek, która także odpowiedziała uśmiechem. Musiała się dobrze z nimi bawić - zaśmiała się kilka razy, gdy Draco stracił swoje lewy. Czasami nawet na jego ustach wykwitł maleńki uśmiech, ale nie sięgał on jego oczu.
- Zaraz wrócę - zwróciła się dziewczyna do Elle, wstając i podążając za Draco. Musiała pobiec, żeby go złapać na końcu korytarza, co było samo w sobie wyczynem, jeśli wspomnieć na jej spódnice. Gdy już była przy nim, zapytała:
- Posłałam po Alexandrię. Może być w każdej chwili. Prawdę mówiąc, wyczekuję jej już od godziny.
- Cudownie - odparł sucho, po czym spojrzał na nią. - I dlatego za mną idziesz?
- Tak - wyszczerzyła się. - Poza tym zastanawiałam się, czy nie zechciałbyś zagrać ze mną w szachy. Muszę poprosić o nie Elle, chyba w tych czasach mieli już szachownice, prawda?
- Chyba sobie żartujesz, Ginny, szachy są od zawsze - powiedział. - No i jasne, że z tobą zagram ponieważ tylko w taki sposób się odegram.
- Ha, nie byłabym taka pewna - ostrzegła go. - Uczyłam się do najlepszych.
- A, tak, jasssne - zakpił. - Twój brat niemal nie został zmiażdżony na śmierć na ogromnej szachownicy podczas swojego pierwszego roku, nieprawdaż? Łał, rzeczywiście musi być profesjonalistą.
Spojrzała na niego zniecierpliwiona.
- Draco, ja wiem, że jesteś zazdrosny, bo nie udało ci się wtedy zostać bohaterem.
- Pozwól mi jeszcze dodać, jaki zazdrosny jestem o to, że niemal zabiło mnie, jak miałem jedenaście lat - dodał, przesyłając jej rozdrażnione spojrzenie. - Kurde, ludzie to maja szczęście. Twój cholerny brat miał szansę zrobić o to, o czym śniłem od wieków.
- Zamknij się - krzyknęła. Dlaczego musiał kpić ze wszystkiego, co powiedziała, na czemu?
- A tak w ogóle to gdzie idziemy? - zapytał, zatrzymując się i rozglądając wokoło. - Chodzimy w kółko.
Ginny także stanęła i wzruszyła ramionami.
- Po pierwsze chcę znaleźć Richarda i dowiedzieć się, czy Alexandria w ogóle przyjedzie - odpowiedziała. Podążyła w kierunku kuchni, mając nadzieję, że służący tam będzie. Draco poszedł za nią, mrucząc sam do siebie coś niezrozumiałego.
Na szczęście Richard nadzorował jakieś prace w kuchni i niemal chuchał w szyję jakiejś kucharce. Gdy zauważył Ginny, wyprostował się i spojrzał na nią krótko.
- Czy czegoś potrzebujecie, Wasza Wysokość?
- Tak - odparła, marszcząc brwi. - Alexandria - mieliście po nią posłać ponad godzinę temu.
- Tak jest, Wasza Wysokość, zrobiłem, co kazałyście - odparł, kiwając lekko głową. - Ale, z całym szacunkiem, mylicie się, pani, boć w miasteczku nie ma nikogo o imieniu Alexandria.
Zamrugała oczami, zbita z tropu. Nieopodal za nią Draco głośno wciągnął powietrze, zniecierpliwiony.
- Co? - zapytała głupio.
- W miasteczku nie ma osoby o takim imieniu - powtórzył Richard powoli i dokładnie, chyba myśląc, że nie usłyszała go. – Posłał żem po nią najszybszego zwiadowcę, a on oznajmił, iż w każdych drzwiach pytał o kobietę zwaną Alexandrią lub o to, czy ją znają. Lecz nikt nie odparł twierdząco.
Ginny byłą niewiarygodnie zażenowana. Żadnej Alexandrii? Niemożliwe, Maria o niej wspominała, a Harry też przyznał, że o niej słyszał... A może źle zrozumiałą imię? Może to była Alxelandria, albo... nie, to imię nie było łatwe do przeinaczenia.
To chyba i tak nic nie znaczy, pomyślała, czując, jak żołądek jej się zacieśnia. To Dumbledore'a potrzebujemy, prawda?
Dziewczyna obróciła się na pięcie i wyszła z dusznej kuchni. Nie, to nic nie znaczyło - ale nadal coś było nie tak. Czemu Maria opowiadała jej o kimś, kto nie istnieje? Na i dlaczego Harry powiedział, że o niej słyszał? Może służąca wspominała o kimś spoza miasteczka. To było bardzo prawdopodobne. No ale jeśli Alexandria była czarownicą znajdującą się NAJBLIŻEJ miasteczka, to czemu nikt o niej nie słyszał? Przecież... musiała być bardzo popularna.
- Moim zdaniem ta twoja służka jest nieco niedoinformowana - powiedział Draco, idąc za nią, gdy przemierzali zimne korytarze. Niemal poczuła, jak uśmiechał się kpiąco do jej pleców.
- A kto cię pytał o zdanie, Draco? - odparła Ginny. - Ja sobie nie przypominam.
Mimo wszystko został z nią i razem z nią szukał Marii po zamku. W końcu znaleźli ją siedzącą w komnacie, w której dziewczyna nigdy wcześniej nie była. Szyła i haftowała razem z trzema innymi służącymi, wszystkie się śmiały, gdy królewna weszła do środka.
- Witajcie, Wasza Wysokość. Czy mogę w czymś wam pomóc? - Maria natychmiast przerwała pracę i spojrzała na Ginny z ciepłym uśmiechem.
Rudowłosa zmusiła się do odpowiedzenia takim samym uśmiechem.
- Tak, Mariu. Czy mogę z tobą chwilę porozmawiać, na korytarzu?
- Oczywiście - wyglądała na zaciekawioną i zaniepokojoną. Odłożyła robótkę na krzesło, wstała i wyszła razem z dziewczyną na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Spojrzała na Draco, po czym zwróciła oczy ku swojej pani, pytając ją o to, czemu on tutaj jest.
- Ignoruj go - odparła z maleńkim uśmiechem, po czym wyprostowała się. - Muszę cię o coś zapytać.
- Tak?
- Dlaczego nie ma Alexandrii? - strzeliła pytaniem natychmiast, mając nadzieję, że to zaskoczy kobietę.
Maria patrzyła na nią przez moment niepewnie, po czym uśmiechnęła się.
- Och, tej wróżki. Ale co na nieba ma oznaczać "nie ma Alexandrii"?
- Wysłałam kogoś po nią do miasta - odpowiedziała. - Nie ma tam nikogo, kto by się tak nazywał, nikt też nigdy nie słyszał tego imienia.
- Oj, kwiatuszku, myślałam, że wiedziałyście. Wyprowadziła się do Walii, opuściła Anglię dopiero co - odrzekła służąca bez uśmiechu.- Nikt nie potrzebował jej usług, przeniosła się więc.
- W związku z tym żyła w pobliżu miasteczka, zgadza się?
- Tak. Prawdę rzekłszy, wyprowadziła się była, gdy wyście do zdrowia wracały. Ironiczne to, że jej tak bardzo teraz potrzebujecie - Maria wyszczerzyła się, mrugając do niej okiem.
Ginny przesłała jej nieszczery uśmiech.
- A, no tak, jasne, naprawdę sama ironia. A wiesz, co jest najbardziej ironiczne w tym wszystkim? - uniosła głos. - To, że nikt o tej kobiecie nigdy nie słyszał, nawet jeśli wyprowadziła się stąd kilka dni temu! To po ostu jest niesamowicie śmieszne!
Draco prychnął, a Maria straciła całą swoją wesołość. Wyglądała teraz na zranioną.
- Wasza Wysokość myślicie, że ja wam skłamałam o Alexandrii?
Poczuła się okropnie, a uśmiech zniknął z jej ust. Maria była jej jedyna przyjaciółka w tym świecie; jak ona... jak ona mogła tak do niej mówić? Tak, pewnie właśnie tak się zachowywała prawdziwa, zła Królewna Ginny.
- Nie - odparła cicho dziewczyna przepraszającym tonem. - Nie myślę. Po prostu to dla mnie dziwne - ciekawa jestem, dlaczego nikt nie słyszał o czarownicy, taki zawód przecież nie jest popularny w tych czasach. A ona była tutaj jeszcze kilka dni temu.
- Nie umiem wam na to odpowiedzieć, Wasza Wysokość - odpowiedziała delikatnie Maria. - Wybaczcie mi. Nie skłamałam wam - naprawdę była tu wróżka imieniem Alexandria. Kilku ludzi w zamku na pewno niej słyszało...
- Tak, wiem, Harry też o niej wspominał - przerwała szybko Ginny, chcąc się jakoś zrehabilitować. Nadal czuła się głupio za to, jak Maria musiała się poczuć, gdy ja oskarżyła o kłamstwo. - Nie, nie myślę, żebyś mnie okłamała, Mariu. Naprawdę.
Kobieta uśmiechnęła się, ale był to uśmiech nieobecny i daleki.
- Dziękuję wam, dziecko. Wrócić powinnam do swej pracy; jeśli czego potrzebowały będziecie, powiedzcie tylko.
Nie patrząc na nią, wróciła do komnaty.
- Tak, to wiele wyjaśnia - stwierdził sarkastycznie Draco.
- Taa - nieobecnie przyznała mu rację Ginny. - A tak w ogóle to nic to przecież nie znaczy; chodziło mi tylko o to, że Maria nakłamała. Ale teraz wiem, że nie... - Draco zacmokał, ale zignorowała go i mówiła dalej - ... tylko o Dumbledore'a powinniśmy się martwić. Trzeba po niego wysłać... jesteś pewien, że żyje, prawda?
- Owszem - odparł ostro. - Widziałem go na własne oczy.
- To dobrze, wspaniale - powiedziała, oddychając głęboko. Złożyła ręce, po czym spojrzała na Draco i uśmiechnęła się. - Zagrajmy w szachy, żebym mogła cię pokonać dziś po raz piętnasty.
Zaśmiał się sucho.
- Jassne, jesteś teraz pewna, ale gdy cię pokonam ja, już nie będziesz.
Ginny udało się zamatować Draco sześć razy, zanim skończył grę. Rozczarowało ją to trochę, bo naprawdę się bardzo dobrze bawiła - to było nawet weselsze niż gra w karty. Ponad połowę czasu była spłakana ze śmiechu, jak skrzeczał i mamrotał pod nosem sfrustrowany, gdy zabierała mu pionka. Nie wiedziała, jak udawało jej się wygrać, skoro większość czasu nie uczestniczyła w grze.
Po szóstej rozgrywce Draco wstał i pchnął stolikiem, pionki poleciały na podłogę, a plansza przeleciała przez pokój, uderzając o ścianę. Przez moment Ginny była przerażona, zastanawiając się, czy nie śmiała się z niego zbyt długo i czy nie rozwścieczyła go zbyt mocno. Ale gdy tylko na nią spojrzał, zauważyła, że się uśmiechał.
- Widziałem to kiedyś na jakimś obrazku w książce i zawsze chciałem zrobić to samo - powiedział od niej, siadając z powrotem. Teraz siedzieli naprzeciw siebie i nie ograniczał ich żaden stół.
- Następnym razem ostrzeż mnie, gdy będziesz chciał zrobić coś tak nieobliczalnego jak to, upewnię się, że będę wtedy dosyć daleko - odpowiedziała, chociaż bardzo chciała się nie uśmiechać.
- Nieobliczalnego? - powtórzył.
- Ooo, latające dokoła stoliki i pionki szachowe, którymi można sobie wybić oko to nie jest oznaka nieobliczalności? - zapytała, unosząc brew.
- Nie. Powinnaś pomieszkać w moim domu choćby z dzień z moim ojcem, gdy jest w złym humorze; wtedy zobaczyłabyś nieobliczalnego człowieka - odparł lekko, ale w jego głosie czaiła się gorycz. Wyjrzał przez okno znajdujące się obok niego, a nie było ono zbyt czyste. Zza szyby widać było tylko białe i brązowe plamy - przypuszczała, że te białe to śnieg, a brązowe to drzewa.
- Jeślibym mogła, to dziękuję, nie skorzystam z uroków mieszkania z twoją szczęśliwą rodzinką - stwierdziła, także przechylając głowę w stronę okna. Poczuła na sobie jego wzrok, ale nie spojrzała na niego.
- Jeśli mam być szczery, ja też by chętnie podziękował - przemówił po chwili. - Kupuję własne mieszkanie sekundę po tym, jak ukończę Hogwart, chyba że mój ojciec nie zmusi mnie do pozostania w domu.
Nie potrafiła na niego nie spojrzeć. Natychmiast napotkała jego wzrok.
- Dlaczego ma cię zmuszać?
- Nie mów mi, że nie wiesz, kim mój ojciec jest - lub raczej był - uniósł jedną brew, a drugą opuścił.- Myślałem, że wszyscy Gryfoni wiedzą.
- Wiedzą o tym, że twój ojciec jest Śmierciożercą? - zapytała, kiwając głową. - Tak, wszyscy wiedzą. Niech mnie diabli, jeśli wiem, jak mu się udało uciec od procesu i siedzenia w Azkabanie po śmierci Sam-Wiesz-Kogo.
- Niezbyt oczywiste? - odrzekł z kpiącym uśmieszkiem. - Przesądziło zdanie cudnego Ministra Magii, Korneliusza Knota. Każdy inny Minister był święcie przekonany o tym, że mój ojciec był winny, włączając w to Sekretarza Magii w Ameryce, a sama wiesz, że Amerykanie mieli całą sprawę z Voldemortem gdzieś, choć murem stali za tym, że powinni go zamknąć. Wszyscy myśleli, że mój ojciec był jednym z najpotężniejszych Śmierciożerców, a nie zamknięty, mógłby zająć miejsce Voldemorta.
Obserwowała go w ciszy. Czemu tak nagle przyszło mu do mówienia o swoim ojcu? W dodatku... w dodatku to brzmiało tak, jakby nienawidził Lucjusza Malfoya. Zawsze myślała, że całował ziemię, po której stąpał jego ojciec. Najwidoczniej się myliła.
- To, że mógłby zająć miejsce Czarnego Pana to głupi pomysł, bo Ojciec jest osobą, która z łatwością wykonuje rozkazy, ale która nie potrafi ich wydawać - mówił dalej, drapiąc się po szyi. - Knot lubił mojego ojca i myślę - myślę, że ojciec go przekupił. Bardziej prawdopodobne jest to drugie.
Czekała, aż znowu przemówi, ale po kilku chwilach zauważyła, że skończył.
- A czemu te obiekcje przeciw zostaniu w domu po Hogwarcie?
- Chce mnie uczyć Czarnej Magii - odpowiedział, wzruszając ramionami, jak gdyby to nic nie znaczyło. - Do niczego mnie jeszcze nie zmusił, ale wiem, że zamknie mnie w domu, gdy będę próbował odejść.
- To, jak o nim opowiadasz, niepokoi mnie, Draco - powiedziała do niego, drapiąc się po nosie.
- Teraz przynajmniej wiesz, skąd to mam - oczywista rzecz, próbował znaleźć jakąś dobrą stronę tej całe rozmowy, ale uśmiech omijał jego oczy. Musiał być trochę przygnębiony.
Po raz pierwszy w życiu zrobiło się jej go żal. Zrozumiała, czemu był taki zimny, nieczuły, obojętny dla wszystkich. Po prostu nigdy nikt mu nie pokazał, jak być dobrą osobą.
Co ten świat mi zrobił z mózgiem, ja nie wiem... pomyślała, wyglądając przez okno. Najpierw macam się z Draco, potem gram z nim w szachy. A teraz co, próbuję go zrozumieć?
Zaraz po powrocie do siebie potrzebna jej będzie dobra terapia, była tego pewna.
Koniec rozdziału XII
