"All you need is love"
by Mocha Butterfly
tłumaczyła Villdeo
Rozdział XIII
Sztuka
W ciągu kolejnych dwudziestu czterech godzin Ginny i Draco zagrali dwadzieścia dwa razy w szachy, trzydzieści razy w karty, nauczyli się od Elle, jak się gra w kości, po czym zagrali w nie jedenaście razy.
Draco wygrał tylko kilka razy, ale gdy Ginny zaczęła coś zawzięcie szeptać Elle do ucha, nabrał niejasnego podejrzenia, że zamierzają dać mu wygrać.
To nic jednak nie znaczyło. Nic prócz nudy nie mogło wyprowadzić go z równowagi.
- Tak się dłuży do lata - zauważyła ze smutkiem Elle.- Tedy bawić się na dworze będzie można. Lecz dopiero co zima zawitała.
Mam nadzieję, że latem już mnie tu nie będzie, pomyślał Draco, prychając cicho i zatrzymując tę myśl dla siebie.
Po obiedzie, lub raczej czymś, co jego siostra nazwała kolacją, pojawili się u nich służące Ginny i zabrały ją z komnaty, narzekając, że nie zdąży się przygotować na sztukę. Draco, któremu całkowicie wypadło to z głowy, zastanowił się, czy on czasami też nie powinien się przebrać.
Przebieranie się było jego najmniej ulubionym zajęciem w tych czasach, co mówiło wiele, ponieważ była jeszcze ogromna masa innych zajęć, które go nudziły albo denerwowały. Włącznie z grami - gdyby nie ciągłe porażki i to, że bez przerwy był albo wściekły albo zmęczony, zanudziłby się na śmierć. Z drugiej strony gdyby ciągle wygrywał, też nie byłoby to takie ekscytujące, jak było.
Gdy doszedł do swojej komnaty, Timothy już na niego czekał. Służący przesłał mu tyci-tyci, drżący uśmiech, gdy Draco podszedł do niego.
- Co chcielibyście założyć od teatru, Wasza wysokość? - głos mu się trząsł, ale nareszcie się chłopiec nie jąkał. Blondyn miał ochotę poklepać go po plecach w ramach gratulacji.
- To, w co już jestem ubrany.
Timothy spojrzał na niego od góry do dołu, a w jego oczach ukazało się potępienie - największy przejaw buntu, na jaki chyba było stać dzieciaka - ale nic nie powiedział.
- Jak sobie życzycie, Wasza wysokość. Powóz za godzinę przybędzie. Zaw-zawołam was, gdy czas przyjdzie.
- Dzięki - odrzekł Draco, obserwując służącego, który odszedł w dół korytarza.
Sam wszedł do najbliżej znajdującego się pokoju, zastanawiając się nad tym, co ciekawego mógłby zrobić przez godzinę. Rozejrzał się szybko dokoła, zauważając, że komnata nie była chyba używana przez rodzinę królewską, ponieważ nie była obładowana meblami od podłogi po sufit. Ściany były gołe, stało tu tylko kilka kolumn, ustawionych na obwodzie kwadratu. Na podłodze leżał maleńki dywanik, nie było kominka, a stare i zużyte sofa, krzesło i stolik stały pod ścianą.
Obrócił się i już chciał wyjść, gdy coś przyciągnęło jego wzrok. Pomiędzy ostatnimi kolumnami rozwieszona była ciemna kotara. Przyjrzał jej się, coś było na niej namalowane, ale więcej bez światła rozpoznać nie potrafił. Słońce, wdzierające się przez niewiarygodnie brudne szyby było za słabe.
Poczuł się chory od samego dotyku zasłony, przestraszył się, czy czasami mu nie spadnie, bo była strasznie ciężka. Cofnął się do pustej, zimnej komnaty i chwycił kandelabr. Gdy zbliżył się do makaty, zmrużył oczy, zastanawiając się, kto o zdrowych zmysłach namalowałby coś takiego jak to.
Na makacie widać było wyłącznie krew, pożogę, przerażenie i śmierć. Kilka wyglądających jak gobliny istot z długimi paznokciami, wielkimi stopami, ogromnymi kłami i ciemnoczerwonymi oczami warczało w kierunku ludzi, wśród których większość stanowiły kobiety i dzieci, ich usta otwarte były w niemym krzyku strachu i rozpaczy, a w oczach widniało przerażenie. Kilka stworzeń wpychało ręce w mężczyzn, rozrywało szyje kobiet bądź obdzierało ich twarze ze skóry. Jeden z goblinów wkładał rękę do rozdartego brzucha kobiety. Oczywiście, jakże by inaczej, będącej w ciąży.
- Tym ludziom się najwidoczniej nudzi - wyszeptał Draco, przyglądając się w ciszy arrasowi.
Bezmyślnie dotknął wolną ręką materiału i odsunął go, spodziewając się ujrzeć ścianę, lub ewentualnie jakieś przejście. Ale nie.
Za kotarą stało krzesło.
- Krzesło? - zapytał zdumiony. Stało w zakamarku, szerokim i długim na kilka stóp, dosyć dużym, żeby pomieścić obity ciemnozielonym aksamitem tron z wysokim oparciem. Za tak wielkim arrasem kącik był niewidoczny.
Dziwne miejsce do siedzenia, przecież siedząc na krześle kolanami stukało się o storę. A może to tylko jakiś schowek na tron? No bo czy mogło być to coś ważnego?
Westchnął i puścił makatę, która opadła na swoje miejsce. Odwrócił się i wyszedł z komnaty, wmawiając sobie, że to nieważne, czemu tron stoi w takim dziwnym miejscu. To nie miało przecież żadnego znaczenia.
Ale dlaczego schowano go za tak brutalnie namalowanym arrasem?
Ginny czuła się chora. Maria tak ciasno związała jej gorset, że wydawało jej się, iż wszystko jest ze dwadzieścia razy cięższe niż zwykle. A gdy zaczęła narzekać, że nie może oddychać, służąca tylko jej odrzekła:
- Będziecie widziane publicznie, Wasza Wysokość. Musicie wyglądać modnie.
- To lepiej, żebym zemdlała przed wszystkimi, przed tymi ludźmi, ale miała nienormalną... niezdrową... patykowatą... talię? - zaczęła się wykłócać, oddychając głęboko.
- Och, Wasza wysokość - uzyskała odpowiedź.
W powozie, gdy jechali do teatru (były tam ze trzy inne powozy z eskortą, nie musiała się martwic o kolejny atak) siedziała jak na szpilkach. Draco, będący naprzeciwko niej (byli w powozie tylko we dwoje), zauważył to, po czym uśmiechnął się do niej złośliwie.
- Czyżby majteczki cię w dupcię uwierały, Ginny? - zapytał.
Przesłała mu mordercze spojrzenie.
- Zamknij się, Draco.
Jazda trwała około dwudziestu minut - dwudziestu minut czystej tortury dla jej bioder i brzucha. Gdy już wróci do własnych czasów, będzie jej chyba potrzebny jakiś medyczny cud; czuła, że każdy z jej organów zajął inne miejsce niż poprzednio.
- To tylko my będziemy na tej sztuce? - zapytał Draco, żeby tylko coś powiedzieć.
Ginny próbowała się przedrzeć przez ubranie i wsunąć kilka palców pod gorset, blisko ramienia, żeby go troszkę rozluźnić, ale nie miało to żadnego skutku.
- Wiem tylko, że będzie Maria, ale ona jest w innym powozie - odpowiedziała, spoglądając w dół. Wysoki kołnierz drażnił jej szyję i gardło. - A czemu Elle nie ma?
- Nie była zaproszona, nie? - odparł natychmiast, patrząc na nią tak, jakby to było oczywiste.
Przewróciła oczami, po czym ponownie spojrzała w dół, na nowo zajęta tym przeklętym gorsetem. Naprawdę próbowała go poluźnić, choć trochę przy piersiach. Westchnęła głęboko.
- Zderzaki mam bezpieczne. To, że nie będą wolne dzisiejszego wieczoru, jest pewne.
- Pomóc ci je odbezpieczyć? - zapytał niewinnie Draco.
- Odczep się.
Powóz nareszcie się zatrzymał, a ktoś z zewnątrz otworzył drzwiczki. Ujrzeli młodego mężczyznę. Przez chwilę Ginny nie bardzo wiedziała, co ma robić, a Draco wyszedł bez niczyjej pomocy. Gdy wstała, mężczyzna zaofiarował jej dłoń, a ona podparła się na nim, żeby nie stracić równowagi. Jako wygrzebała się z środka.
Byli blisko wejścia do teatru, przed którym mały tłumek ludzi czekał na to, by dostać się wewnątrz. Zakotłowało się, gdy weszła miedzy nich, czując na sobie wzrok wszystkich ludzi. Spłonęła rumieńcem, przypominając sobie, że wyskoczenie z powozu w jej wykonaniu nie było chyba tym, czego spodziewali się po osobie tak wysoko urodzonej.
- Potrzebujecie ramienia, Wasza Wysokość?
Obejrzała się na dźwięk znajomego głosu i ujrzała Toma Riddle, który nagle jakby znikąd pojawił się przy jej boku. Oddech zamarł jej w piersiach, a krew zastygła w żyłach. Utkwił w niej spojrzenie swoich pięknych oczu. Zadrżała. O, nie! Co on tu robi? Odmawiam, ma go tutaj nie być!
No ale co mogła zrobić? Gdy stała tak jak idiotka, gapiąc się na niego, on wziął jej milczenie za "tak" i uśmiechnął się, kładąc jej dłoń na swoim ramieniu. Jego dotyk był ciepły, ludzki, zupełnie niepodobny do tego, który zaofiarował jej, gdy leżała rozgorączkowana i chora w łóżku. Jego ciepło wytraciło ją z osłupienia. Spojrzała na Draco.
Obserwował ich, stojąc po jej drugiej stronie, patrzył na Toma nieodgadniętym wzorkiem i zmrużonymi oczami.
- Wasza wysokość? - zapytał Tom, spoglądając na nią rozbawiony. - Czy przejdziemy? - wskazał w kierunku budynku.
Wzięła głęboki oddech i uwolniła od niego swoją rękę, szybko szukając wyjaśnienia.
- Wcześniej... - powiedziała łagodnie, zmuszając się do uniesienia kącików ust. - Obiecałam Draco, że to on mnie odprowadzi. Prawda, Draco?
Nie czekając na odpowiedź, złapała jego ramię i zaczęła iść tak szybko, jak tylko potrafiła. Utworzyło się przed nimi wąskie przejście, prawdopodobnie uszykowane właśnie dla niej.
W środku korytarza wyglądającego jak hol zauważyła Francisa, który patrzył na nią, szczerząc się. Machał w ich kierunku.
- A to kto? - szepnął Draco.
- Francis. Porucznik. Moja matka chyba się w nim podkochuj-...
- A ten maszkaron obok niego?
Ginny przyjrzała się towarzyszce Francisa, w myślach gratulując Draco celności opisu dziewczyny, którą musiała być Elsabeth. Była paskudna. Tyle że rudowłosa nie mogła dokładnie ustalić, co czyniło ja tak ohydną. Nie był to jej nos, nawet jeśli nieco za duży. I nie były to też oczy, koloru jasnego błękitu, które w żadnym wypadku nie pasowały do jej jaśniutkiej cery. I nie usta. Widocznie jednak to wszystko sprawiało, że dziewczyna była esencją brzydactwa.
I nie poprawiało jej wyglądu też to, że chyba z rok się nie kąpała. Jej pozlepiane ze sobą włosy, wyglądające na blond, wisiały wzdłuż jej białych policzków.
- Wasza Wysokość - przemówił Francis, uśmiechając się szeroko, gdy do nich doszli. Spojrzał na Draco.- Pamiętasz moja prześliczną córkę, Elsabeth, nieprawdaż?
Blondyn przesłał Elsabeth mały uśmiech.
- Oczywiście, że tak - odrzekł z fałszywą słodyczą.
Uśmiechnęła się do niego lekko i niepewnie, pokazując pożółkłe zęby. Mimo wszystko wyglądała tak nieśmiało i słodko, że Ginny miała ochotę trzepnąć Draco po łbie za to, że był niegrzeczny.
- Wchodzimy pierwsi - zawiadomił ich porucznik, spoglądając ponad ramię Ginny. Odwróciła się, zauważając, że weszła tuż za nimi cała eskorta, włącznie z Tomem i Marią. Jęknęła. Królowa widocznie wysłała cały regiment wojska, żeby ją ochraniał w czasie sztuki.
Człowiek, który wygadał na właściciela teatru, wskazał im ich lożę, który w trzech rzędach liczyła po około siedem miejsc. Cały teatr był jakiś taki blady, za wyjątkiem siedzeń, obitych ciemnoczerwonym aksamitem. Scena była przykryta ciemną kurtyną bez jakichkolwiek ozdób.
Ginny upewniła się, że nie siedzi w pobliżu Toma, ale okazało się, że nie. Skończyła na tym, że miała miejsce w pierwszym rzędzie, pomiędzy Francisem i Elsabeth (zajmującą miejsce na samym końcu). Draco siedział po drugiej stronie porucznika, a zaraz za nim był Tom. Reszta eskorty Ginny czekała w holu - oni nie zostali zaproszeni na sztukę.
Chciała zacząć prosić o to, by Marii tez dany było obejrzeć sztukę, ale służąca znikła, zanim Ginny powiedziała cokolwiek.
W ciszy patrzyła na scenę, gdy nagle Elsabeth pochyliła się ku niej i powiedziała cicho:
- Jeszcze nie zwolniłyście tej niegodnej dziewki służącej?
Ginny spojrzała na nią, unosząc wysoko brwi.
- Marii? - zapytała.- Zwolnić ją?
- Oczywiście to wasza decyzja, Wasza Wysokość - odpowiedziała pospiesznie dziewczyna, nadrabiając słabym uśmiechem. Usiadła znowu prosto, pozostawiając zaciekawiona Ginny samą sobie.
Zanim zaczęła się nad tym zastanawiać, do loży weszło kilka osób. Ludzie pokłonili się jej lub dygnęli, po czym mężczyźni zaczęli pod niebiosa wychwalać jej urodę, a kobiety podziwiać suknię. Ginny nie miała zielonego pojęcia, kim byli, więc uśmiechała się tylko i kiwała głową. Dziwna uwaga Elsabeth wyparowała jej z głowy.
Zanim przedstawienie się jeszcze zaczęło, osoby z wyższych sfer podchodziły do niej, a następnie udawały się do Draco, żeby z nim porozmawiać. W którymś momencie udało jej się pochwycić jego spojrzenie. Uniósł brew, a na jego twarzy pojawiło się znużenie. Uśmiechnęła się.
W końcu wszyscy wyszli, a ci, którzy pozostali, usiadłszy na swoich miejscach, przestali jej przeszkadzać. Westchnęła z ulgą i próbowała znów rozsiąść się w fotelu, ale nie udało się - ubranie za bardzo ją uciskało. Ponownie się wyprostowała.
Nagle kurtyna się podniosła, a w teatrze zapanowała cisza. Ginny pomyślała, że powinni zdmuchnąć świece, ale gdy zaczęła się pierwsza scena, nadal płonęły. Może dlatego, że na scenie nie ma zbyt wiele światła.
To nie była jedyna rzecz, której się nie spodziewała. Oczekiwała wspaniałych kostiumów, doskonale dobranych rekwizytów, no bo przecież jeśli Szekspir osobiście wystawiał sztukę, to musiał dopracować ją do perfekcji. Okazało się jednak, że kostiumy, które mieli na sobie aktorzy, były bardzo podobne do siebie i nawet nie tak wymyślne jak suknia Ginny. Scena, na której grali była niemal pusta, bez dekoracji.
Zakłopotana Ginny zastanowiła się, czy to naprawdę jest takie wielkie wydarzenie, na jakie się zapowiadało.
Pierwsza wypowiedź sztuki udowodniła, że głęboko się myliła.
Już nam się zbliża, piękna Hipolito,
Godzina ślubu. Nowy za dni cztery
Zabłyśnie księżyc. O, jakże ten stary
Z wolna ubywa spóźniając me szczęście
Jako macocha lub na dożywociu
Wdowa, co ścieśnia dochód spadkobiercy
Aktor przemawiał z takim uczuciem i z taką mocą, że dziewczyna natychmiast zrozumiała, jak wielki błąd popełniła. Przez kilka chwil była oczarowana sztuką.
Lecz nieważne, jak piękne było przedstawienie, Ginny było niewygodnie. To, że musiała siedzieć nieruchomo, powili ją zabijało. Wiedziała, że wkrótce będzie musiała się podnieść i przejść, bo inaczej nie wytrzyma.
Sceny zmieniały się subtelnie, bez opuszczania i podnoszenia kurtyny, ale nietrudno było jej zrozumieć, co działo się na podwyższeniu. Zaskoczył ja profesjonalizm osób, które pomagały przy przedstawieniu. Nie myślała, że ludzie w tych czasach tak bardzo na serio biorą aktorstwo. Rzecz jasna się myliła.
Przy końcu pierwszej sceny trzeciego aktu Ginny postanowiła, że dłużej już nie wytrzyma. Przechyliła się i wyszeptała do Francisa:
- Potrzebuję powietrza.
Po czym podniosła się, mając nadzieję, że zrobiła to wdzięcznie. Wymknęła się z loży, czując na sobie wzrok tych, którzy siedzieli w pobliżu. Cóż, te kobiety były przyzwyczajone do gorsetów; musiały tylko przyjąć do wiadomości, że ona nie była.
Nawet w opuszczonym holu słyszała słowa Tytanii: Strzeżcie go, wiedźcie wraz do mej altany...
Ginny pokluczyła trochę, znów próbując rozluźnić gorset, ale nie wyglądało na to, żeby miało jej się powieść. Nie szło ani trochę rozerwać tych cholernych sznurków. Postanowiła, że w chwili, gdy wrócą do zamku, zrzuci z siebie wszystko i będzie spała nago. Prawą rękę by oddała, żeby móc nosić zwykłe dżinsy i koszulkę.
- Czy coś się stało, Wasza Wysokość? - zapytał ktoś za nią.
Podskoczyła i obróciła się. To był Tom. Nie słyszała, jak wszedł do holu. Szybko się rozejrzała, modląc się w duchu o to, by ktoś znalazł się w pobliżu. Nikogo nie było. Była z nim sama, a to sprawiło, że żołądek zaczął jej ciążyć coraz bardziej. Poczuła, jak napinają jej się mięśnie, a poziom jej komfortu spadł jeszcze niżej.
- Co ty tu robisz? - zapytała szybko, zaglądając ponad jego ramię. Przyszedł stamtąd, gdzie, gdyby podbiegła, byłaby bliżej ludzi, gdzie by jej nie skrzywdził; musiałaby go albo wyminąć, albo odwrócić się i wybiec z teatru. Gdyby jednak wybrała drugą opcję, na pewno by ją złapał. I wygrał.
- Wyglądałyście na blada, gdy opuszczałyście lożę - odrzekł, uśmiechając się do niej promiennie. Nie umiała powiedzieć, czy podobało jej się to jego spojrzenie, czy też nie. - Upewnić się zechciałem, czy dobrze się czujecie.
- Dobrze - odpowiedziała natychmiast.- Możesz odjeść. Chciałam tylko rozprostować nogi.
- Boicie się mnie - to nie było nawet pytanie czy stwierdzenie. To był fakt, a on o tym wiedział.- Czemuż to?
Napotkała jego spojrzenie i tym razem zmusiła się do tego, aby nie odwrócić wzroku. Wyprostowała podbródek i spytała lekko:
- Naprawdę musisz pytać?
- Tak.
Głęboko chwyciła powietrze. Jego uśmiech znikł, teraz patrzył na nią z czystą powagą. Nawet jeśli był wściekły, nie okazywał tego.
- Jesteś mordercą.
Oczekiwała tego, że zaprzeczy. Miała nadzieje, że zmarszczy czoło, skonsternowany i zaskoczony, a jego piękne oczy nagle się rozszerzą, po czym pojawi się w nich ból. Ale nie zrobił tego, czego oczekiwała.
Uśmiechnął się. Zimny uśmiech, który zmroził jej krew do szpiku kości. Skrzyżował ramiona na piersi, a pająkowate palce zacisnęły się na jego czarnym fraku. Podszedł krok do przodu, a Ginny natychmiast się cofnęła.
- Nie jesteś taka głupia, prawda Ginny? - zapytał łagodnie, a ona natychmiast poczuła, że jest w niebezpieczeństwie. Nawet najmniejszy włosek na karku stanął jej dęba. Podszedł jeszcze krok bliżej niej. - Rozpoznałaś mnie w chwili, w której mnie ujrzałaś.
Próbowała przełknąć ślinę, ale się nie udało. Jej racjonalne myślenie nagle zostało zagrożone, a tym bardziej mowa. Cofnęła się kilka kroków do tyłu, aż nie napotkała ściany. Nagle zauważyła, że i tak nie panuje nad własnymi nogami.
- Wiesz, kim jestem - powiedział powoli, a jego uśmiech znikł.- Wiesz, że nie należysz do tego świata... I że ja także do niego nie należę.
Zatrzymał się dopiero, gdy stał tuż przed nią, gdy złapał ją w pułapkę. Nie mogła odwrócić wzroku, nie mogła się nawet ruszyć, choć tak bardzo tego chciała. Musiał rzucić na nią jakieś zaklęcie, kontrolował ją, a ona nie potrafiła tego złamać.
Zmusiła się do przełknięcia śliny, co sprawiło, że odnalazła głos.
- Sprowadziłeś nas tu - przemówiła, dumna ze swojego mocnego i zimnego głosu.
- Owszem - delikatny uśmiech wykwitł mu na ustach.
- Jak? W naszych... w moich czasach nie żyjesz. W obu postaciach. - Ginny miała ogromną ochotę, aby przenikać przez ścianę, aby zniknąć. Nie udawało się.
- Powiem ci wszystko - wymamrotał, dając ostatni krok przed siebie i tym samym burząc dystans między nimi. Poczuła ciepło jego ciała i przerażenie jednocześnie. Była uziemiona i choć pragnęła, żeby trzymał się do niej z daleka, nie miała szans, aby mu uciec. Nagle pożałowała tego, że się w ogóle cofała, wchodząc na ścianę. Dlaczego musiała się zachować tak głupio?- Powiem ci wszystko - powtórzył Tom, po czym dodał: - ale jeszcze nie teraz.
Poczuła, że ma kłopoty z oddychaniem. Rozkazała samej sobie uspokoić się i pomyśleć nad tym, jak się stąd wydostać. Jeśli pozwoli mu na to, by ją przerażał za każdym razem, gdy go zobaczy lub będzie blisko niego, to ją w końcu zdominuje. Będzie mógł kontrolować. Nie mogła mu na to pozwolić. Musiała mu pokazać, że się go nie boi.
Nawet jeśli ją przerażał.
- Czemu nie teraz? - wyszeptała głośno. Wystawiła język nieco nad dolną wargę. - Czas dobry jak każdy, nie sadzisz?
- Nie ma cię na sztuce - odrzekł bardzo łagodnym głosem. Miał w oczach jakiś dziwny głód, co sprawiało, że serce biło jej jeszcze szybciej z większego strachu.
- Nie szkodzi - powiedziała, powoli unosząc ręce. Położyła pięści na jego piersi. Uśmiechnął się do niej. - Cofnij się i mi odpowiedz... po co sprowadziłeś tu Draco i mnie?
Zaczęła go odpychać od siebie, ale gwałtownie uniósł dłonie i złapał ją, owijając ręce wokół jej nadgarstków. Z ust wyrwał jej się krzyk, gdy ścisnął ją z ogromną siłą, a jego twarz była zimna z furii. Odepchnął od siebie jej pieści i przycisnął je do ściany, tuż nad ramionami. Poczuła, jak po plecach przebiegają jej dreszcze przerażenia, zmusiła się do tego, aby nie okazywać uczuć. Mnóstwo siły musiała zużyć, aby zachować spokój na twarzy, nawet jeśli była pewna, że w oczach widnieje jej strach.
- Jest coś, co powinnaś już o mnie wiedzieć, Ginny - wysyczał jadowicie. Przypominał jej teraz węża, jego oczy zwężyły się i zrobiły czerwone z gniewu. - Nie mów mi nigdy, co mam zrobić. To mnie denerwuje najbardziej, Ginny, a ty chyba nie chcesz mnie denerwować.
- Boli - powiedziała cicho.
Znowu się uśmiechnął, a gdy dodać do tego jego czerwone oczy, wyglądał jak szaleniec. Skłonił głowę tuż obok niej i wyszeptał jej do ucha:
- Jeszcze nie dość cię boli.
Tym razem napotkał jej wzrok, spotykając się z gniewem, z jakim na niego spoglądała.
Nie pozwól mu, by zobaczył twój strach... - poleciła samej sobie.
- Jeśli mnie natychmiast nie puścisz - powiedziała mu zajadliwie.- będę krzyczeć. I nie ważne, jak wysoka jest opinia mojej matki o tobie, nic cię nie uratuje od śmierci, gdy znajdą cię napastującego królewnę.
Jego usta wykrzywił spokojny uśmiech.
- Czy ty nie rozumiesz, Ginny? - zapytał łagodnie. - Ten świat jest mój. On nie istnieje. Stworzyłem go. Kontroluję go i przez to mam większą władzę, niż twoja matka.
Przełknęła powoli ślinę, nie wiedząc, jak odpowiedzieć. Zapomniała o walce ze strachem... i nagle przyszło jej coś do głowy.
- Jeśli go stworzyłeś... - zaczęła drżącym głosem. - To dlaczego jest w nim...
- Ginny? - usłyszała nagle bardzo znajomy głos.
Draco.
Tom puścił jej nadgarstki i cofnął się, odwracając. Draco przeszedł przez hol swoim normalnym tempem, patrząc na nich ze stoickim spokojem. Stanął obok Toma.
- Dobrze się bawisz? - zapytał mrocznym tonem.
Jeszcze nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa, jak teraz, widząc go. Natychmiast zapomniała zapytać Toma o to, co w tym świecie robi Dumbledore, pospieszyła tylko, żeby stanąć obok blondyna.
- Dowiedziałam się, przez kogo tu jesteśmy, Draco - powiedziała, czując się o niebo bezpieczniejsza, gdy tu był.
Draco spojrzał na Toma, który przesłał mu kpiący uśmiech, po czym przemówił lekko:
- Jeśli mogę prosić o wybaczenie, chcę obejrzeć przedstawienie.
I bez słowa pożegnania opuścił ich, wchodząc do loży. Przerażenie uleciało z Ginny wraz chwilą, gdy za Tomem zamknęły się drzwi.
- Po raz kolejny zjawiłeś się na czas, ale mogłeś być tu już kilka chwil wcześniej - powiedziała Ginny.
- Co on robił? - zapytał Draco.
- Groził mi. Przyznał, że jest mordercą i że nas tu sprowadził - odparła, wzruszając ramionami, jakby to był pryszcz dla niej.- No i powiedział, że stworzył ten świat.
Blondyn kiwnął głową, zanim także pomyślał o Dumbledorze.
- No ale jeśli to jego świat, to co tu robi Dumbledore?
- Chciałam go o to spytać, ale nam przerwałeś.
Uśmiechnął się drwiąco.
- Następnym razem upewnię się, że skończyliście rozmawiać - prychnął.
Zignorowała go.
- Jeśli on stworzył tutejszego Dumbla, to znaczy, że nie możemy mu ufać.
- Nie ufać Dumblowi?
- A czy myślisz, że Tom stworzyłby tutaj takiego dobrego, który potrafiłby nam pomóc? - przeciwstawiła się. - On próbuje nastawić w tym świecie wszystko przeciw nam. Harry'ego, moich rodziców... i to pewnie on sprawił, że Alexandria wyjechała. I to przez niego mieszkańcy miasteczka zapomnieli, że w ogóle tu była.
- Nie rozumiem tylko, po co.
- Ja też nie - przyznała. - Nie wyjaśnił.
- Ale zanim się stąd wydostaniemy, wyjaśni - poprzysiągł Draco.
- Ale... - Ginny przygryzła wargę, przygnębiona własnymi myślami. - Jeśli to jego świat, to nie ma drogi, żeby z niego uciec. Przynajmniej nie bez jego pomocy. A on nas tu sprowadził, bo nas potrzebował. Liczysz na to, że wypuści nas tylko dlatego, że tak nam się podoba?
Spojrzał na nią, wiedząc, że miała rację.
- Znajdziemy sposób.
Pokiwała głową, chociaż nie wierzyła w to, co mówił. I dopóki nie weszli do loży i nie usiadła na swoim miejscu, nie pojęła, że powiedział: "Znajdzieimy/i sposób". Załapał w końcu, że muszą we dwoje znaleźć jakąś drogę ucieczki.
Nawet jeśli nie była pewna, czy we dwójkę też coś zdziałają.
Gdy Draco wrócił na swoje miejsce, zaczął wpatrywać się w Toma, który odpowiadał ignorancją. Przedstawienie odeszło w zapomnienie. Bił się z myślami, nie wiedząc, co tak naprawdę powinni zrobić.
Ginny miała rację. Jeśli to Tom wykreował ten świat, nie było szans na to, żeby uciekli. Sprowadził ich tutaj, tylko ich dwójkę, którzy wiedzieli, że są z przyszłości i musiał mieć dla tego przyczynę. Prawdopodobnie nie było to coś dobrego. Prawdopodobnie była ona doszczętnie zła i przez nią świat skończy jako Zniewolony Przez Riddle'a.
Po koło dwóch godzinach sztuka się skończyła. Aplauz na końcu był porażający i trwał kilkanaście minut. Gdy inni stali i klaskali, Draco siedział. Ginny także stała, chociaż twarz zakrywał jej cień, ale nie wyglądało na to, żeby też zajęta była podziwianiem tego, jak wspaniałe było przedstawienie.
Nareszcie mogli wyjść. Draco powstał, tylko chyba po to, żeby dowiedzieć się, że kilku ważniaków przyjdzie im odwalić mowę pożegnalną. Przez kolejne pięć minut Draco, ze zmarszczonymi brwiami, musiał odpowiadać "Do widzenia" wszystkim, którzy mu się kłaniali.
- Chodźcie, Wasza Wysokość - Francis wyszczerzył się do Ginny, wskazując ręką na wyjście z loży. - Jaśnie pan Szekspir z radością się z wami spotka, jeśli macie czas.
- Nie, nie ma - odparł Draco, chcąc wyjść stąd jak najszybciej. Z jakiegoś powodu nie bardzo mu się podobało, żeby Tom pałętał jej się pod nogami. Drażniło go to.
Ginny zacisnęła usta i zabiła spojrzeniem Draco, co zrozumiał jako ciche "Zamknij się", po czym przesłała Francisowi bardzo przekonujący uśmiech.
- Oczywiście - powiedziała.- Ale zróbmy to szybko.
W takim wypadku Draco musiał pójść z nią, Francisem, jego potworna córką i eskortą za kulisy. Rozejrzał się tam w poszukiwaniu mężczyzny, którego widział na rysunkach, pięknie ubranego, z brązowymi włosami. Ale gościu, który podszedł do Ginny był wysoki, szczupły i stary. Miał białe włosy, a jego ubranie było nieco zniszczone, jakby nie zmieniał go od dobrych kilku dni.
W momencie, gdy mężczyzna ujrzał Ginny, ukląkł na jedno kolano i wyciągnął dłoń przed siebie. Dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę, zanim podała mu do pocałowania dłoń. Zawstydziło ją to.
- Wasza Wysokość, cieszę się, iż mogłyście być tu tego wieczora - powiedział, powstając. Spojrzał na Draco i skłonił się głęboko.- Jak i wy - dodał.
Draco kiwnął głową, pokazując w ten sposób, że go usłyszał. Tylko Szekspirowi pozwoliłby powiedzieć do siebie: "Jak i wy".
- Czy zechcielibyście zwiedzić teatr? - zapytał grzecznie mężczyzna.
Ginny spojrzała na niego niepewnie, Draco próbował napotkać jej wzrok, po czym potrząsnąć głową, żeby powiedzieć jej "nie", ale nie patrzyła na niego.
Znalazła jednak sposób, by odmówić, zachowując twarz.
- Prawdę rzekłszy, jestem bardzo zmęczona. Czy można się załapać na to następnym razem?
Szekspir uniósł brew, nie bardzo wiedząc, o czym mówiła. Ginny zaczerwieniła się jeszcze bardziej i dodała szybko:
- Przyjadę w jakiś czas po ślubie.
- Słuszna decyzja, Wasza Wysokość - jego maleńki, ale ciepły uśmiech wrócił na usta, a on skłonił się po raz ostatni. Francis złapał Ginny za łokieć, zupełni ignorując swoją córkę i wyprowadził ją z teatru.
Nie mogła zasnąć. Leżała w łóżku, przykryta toną kołder i pierzyn i obserwowała, jak drewno pali się w kominku. Ale myśli krążyły wokół tego, co powiedział Tom.
Co mogła zrobić z tym wszystkim w sytuacji, w jakiej się znaleźli? Nic? Miała się poddać, zaakceptować, że nie ma mocnych na to, co spotkało ją i Draco i że nic nie mogą uczynić?
Musi coś być... - przeciwstawiła się samej sobie. Musi być rozwiązanie.
Co, jeśli Dumbledore nie był zły? Czy to miało jakiś sens? Jasne, Tom na pewno stworzył go tutaj, żeby im było łatwiej… Nie, to nie miało żadnego sensu. Musiała to przyjąć, musiała uświadomić sobie, że Dumbel im nie pomoże. Nie tym razem. Tak w ogóle nie miała pojęcia, czy może mu zaufać, czy też nie. Nie mogła, chociaż nie była do końca pewna, czy nie stanąłby po jej stronie. Ale nie mogła oczekiwać od niego pomocy.
Usiadła, wzdychając. Czuła się okropnie niewypoczęta i trochę zbyt pełna energii. Odrzuciła pościel i sięgnęła po suknię i parę tego, co przez cały czasu uważała za kapcie i założyła je. Po chwili była już w zimnym, pogrążonym w ciszy korytarzu.
Było tak ciemno, cicho i mrocznie, że Ginny miała wrażenie, że dostanie ataku serca, gdy ktoś położył jej rękę na ramieniu. Zmusiła się do tego, by zatrzymać krzyk w gardle i odwróciła się, stając twarzą w twarz z Marią.
- Dziecko, co wy tu robicie o tej godzinie? - wyszeptała.
Ginny spojrzała na nią od stóp do głów, kładąc sobie rękę na sercu i próbując zwolnić jego bicie. Maria nadal była ubrana w swoją sukienkę i fartuch.
- Nie mogłam spać. A czy ty w ogóle sypiasz? - nie mogła wciągnąć powietrza z przerażenia.
Nawet w wątłym świetle zauważyła, że Maria się uśmiecha.
- To nie czas na sen, Wasza Wysokość. Przygotowania do ślubu trwają, mnóstwo pracy jest.
Dziewczyna poczuła, jak rośnie w niej gniew na matkę, która każe do tak późnej godziny pracować służbie. Położyła rękę na ramieniu kobiety.
- Idź do łóżka, Mariu - rozkazała łagodnie. - Ślub mnie tak bardzo znowu nie obchodzi.
- Mówicie tak teraz, ale jeśli coś się w Narodzenie Pańskie nie powiedzie, będziecie żałowały - stwierdziła Maria.
- Odpocznij tej nocy, dobrze? - nalegała Ginny, szczelniej okrywając się suknią. - Ja tylko się przejdę i też wrócę do łóżka.
- Niech wam będzie, Wasza Wysokość. Lecz wy tez powinnyście przespać się nieco. Musicie odzyskać siły, któreście straciły w czas choroby.
- Oczywiście, Mariu - odparła, uśmiechając się do niej na pożegnanie, po czym odwróciła się i odeszła.
Wiedziała, że zmierza na zewnątrz, ale gdy tylko weszła na główny korytarz, zobaczyła tam kilku mężczyzn, którzy pilnowali wejścia. Zmarszczyła czoło, odwróciła się i postanowiła poszukać innego wyjścia, domyślając się, że powinno być gdzieś w pobliżu kuchni.
Kuchnia była pusta i opuszczona, tego była pewna; nie miała ochoty na to, żeby Draco znowu pojawił się znikąd i znowu na nią wpadł i na niej leżał. Koniec końców ta cześć z "na-niej-leżał" nie była taka najgorsza, ale już i tak miała morko w majtkach, gdy Maria położyła jej rękę na ramieniu, a to, gdyby ktoś wpadł na nią nagle, sprawy by nie polepszyło.
Tak jak myślała, w kuchni znalazła drzwi prowadzące na zewnątrz i te nie były strzeżone.
Wysunęła się w zimną, cichą noc, trzęsąc się z zimna, gdy powietrze uderzyło ją w twarz.
Pokluczyła wokół zamku, próbując nie myśleć o lodowato zimnym śniegu i spoglądając w niebo. Było czyste, świeciło na nim miliony gwiazd, niczym diamenty na czarnym aksamicie. Tu nie było żadnych mugoli, którzy światłem potrafiliby przegnać mroczne piękno nocy. Wbrew niskiej temperaturze, Ginny uśmiechnęła się i zastanowiła nad pięknem świata.
Przystanęła w pobliżu ogrodu i usiadła na drewnianej ławce. Przez głowę przetoczyło jej się mnóstwo myśli, od wzbudzającego dreszcze spotkania z Szekspirem do przerażenia, że ona i Draco nigdy nie będą zdolni do tego, aby wrócić do swoich czasów.
Co, jeśli będzie musiała tutaj zostać? Poślubi Draco, wychowa dzieciaki i będzie rządziła krajem, tak, jak powinna? Z Tomem będącym zawsze w pobliżu i robiącym, co tylko mu się podoba z jej życiem?
Czy będzie mogła uciec? Pozostawić każdy z obowiązków, które by na nią spadły po małżeństwie i schować się przed Tomem?
To niemożliwe - zrozumiała. Jeśli Tom rządzi tym światem, znajdzie mnie. Z łatwością.
Westchnęła głęboko, zastanawiając się, dlaczego takie rzeczy muszą przydarzać się akurat jej. Każde rozwiązanie, na które wpadła, okazywało się niczym. To jak być związanym i nie wiedzieć, jak się uwolnić.
- Znowu będziesz miała zapalenie płuc jak jeszcze trochę tu posiedzisz.
Podskoczyła, usłyszawszy głos Dracona. Okręciła głowę i spojrzała na niego, okrytego cieniem, który rzucał zamek. Był nadal ubrany, patrzył na nią spokojnie, a jego oddech przemieniła się w chmurki. Stał przed nią, z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
- Musiałam pomyśleć - odparła, spoglądając na swoje palce. Przyłapała się na tym, że skubie paznokcie. - Ładnie tutaj.
- Zimno tutaj - poprawił, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. Nagle zmienił temat.- O czym musiałaś pomyśleć?
- O czym zawsze myślę? - odpowiedziała automatycznie.
- O Harrym? - w świetle gwiazd zauważyła, że uśmiechnął się kpiąco.
- Nie - urwała, patrząc na niego zmrużonymi oczami.- Myślę nad tym, jak się stąd wydostać.
- Może przede wszystkim dowiemy się, czego Riddle chce od nas - stwierdził mądrze Draco.
- Dobra. Idź go spytaj - powiedziała. Nie chciała, żeby jej głos zabrzmiał tak ostro.
- Chyba czujesz się już lepiej - zakpił.
Spojrzała na niego zabójczo, po czym wzrok jej zmiękł. Westchnęła.
- To beznadziejne. A ty u diabła masz jakiś pomysł?
- Żadnego.
- Zawsze się tak chwalisz, że to Ślizgoni mają najlepsze pomysły. To czemu ty nie masz?
- Kłamałem - odparł lekko. - To Krukoni są najzdolniejsi.
- Tak, to rzeczywiście wszystko wyjaśnia - wymamrotała, kładąc rękę na kolanach i podpierając ręką podbródek. - A myślałeś nad tym w ogóle?
- Nie, chcę tu zostać - powiedział. Spojrzała na niego, a on przesłał jej drwiący uśmiech.- Jasne, że myślałem. Ale więcej niż ty nie mogę wymyślić.
Ponownie westchnęła i wstała, napotykając jego spojrzenie.
- Musimy myśleć jeszcze więcej - odarła, wzruszając ramionami. - Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam tu zostać i za ciebie wychodzić.
Jakieś uczucie pojawiło się nagle w jego niezgłębionych szarych oczach, ale zgasło tak szybko, że nie zdążyła pomyśleć, co to było. Zostało tylko zastąpione zwykłym spojrzeniem.
- Sam lepiej bym tego nie wyraził - odrzekł.
Dotarło do niej, jak blisko siebie byli; ich ciała znajdowały się cale od siebie. Serce zaczęło jej walić jak młot, a ona się zarumieniła, czując, jak rozgrzewają jej się policzki nabiegłe od krwi. Dlaczego musiał być tak cholernie wspaniały? Dlaczego nie mogła wyzbyć się myśli o jego ustach?
- Znaczy... - odparła bez tchu. - Nawet jeśli się pobierzmy, to nie tak, jakbyśmy zrobili to w przyszłości. Któregoś dnia wrócimy i dobre wiesz, że nawet teraz ten ślub nie będzie się liczył. Albo za czterysta lat od teraz.- zauważyła, że mówi chaotycznie, a policzki płoną jej z zażenowania, ale mówiła. Chociażby po to, żeby przełamać ciszę.- Zawsze mówiłam sobie, że nie wyjdę za mąż przed dwudziestką, nawet przed dwudziestką piątką, bo siedemnaście lat to nie jest wiek, który w ogóle uważałam za dopuszczalny, gdy zastanawiałam się nad...
- Ginny, zamkniesz się? - uśmiechnął się kpiąco, cicho się z niej śmiejąc.
- Okej - odetchnęła i pocałowała go.
Na początku było powoli, ciepło i cudownie. Nie zapomniała, jak to jest być przez niego całowaną, nie zapomniała, jak cudownie czuć, że miękną jej kolana, gdy była tak blisko niego. Nigdy, nigdy nie chciała, by przestał, nigdy nie chciała wypuścić go z ramion, ale... ale nagle ją odepchnął. Ta raptowność była jak nóż wbity jej w plecy i przypomniała jej, jak nieprzewidywalna robi się w takich chwilach.
- Powiedziałaś mi, żebym tego więcej nie robił - wyszeptał. Czułą jego oddech na policzku. Jego spojrzenie świdrowało ją na wylot. Oczy miał ciemne i widniało w nich pytanie.
- Nie powinniśmy tego robić - przyznała cicho.
Przesłał jej mały uśmiech.
- Ale ty tego chcesz.
To było stwierdzenie.
- A ty nie? - odszukała jego wzrok.
- Zastanówmy się chwilę - powiedział, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie. - Na pewno nie wydostaniemy się stąd przed ślubem...
Spojrzała na niego zakłopotana.
- No i...?
- Jeśli mamy się pobrać, czemu nie poćwiczyć?
Nie czekał nawet na odpowiedź. W jednej sekundzie jego usta znalazły się przy jej i próbował włożyć jej do nich język. To wszystko sprawiło, że wyzbyła się myśli i nie miała nawet szansy, by pomyśleć nad tym, co powiedział.
Byli tak zajęci sobą nawzajem, że wszystko obok stało się nieważne; nie zauważyli, że ktoś spogląda na nich przez okno na drugim piętrze.
Zęby Toma zabłysły w słabym świetle, jak gdyby się uśmiechał, ale nie wyglądało na to, żeby na jego twarzy gościło szczęście. Był to niemal uśmiech szaleńca. Pozwolił ciężkiej zasłonie opaść na swoje miejsce, po czym wyszeptał coś do niskiej, okrągłej osoby, która stała obok niego.
- Działa.
Koniec rozdziału XIII
PS. Wszystkie fragmenty pochodzą z dzieła W. Szekspira pt. iSen Nocy Letniej/i w przekładzie Stanisława Koźmiana, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1966
