"All you need is love"

by Mocha Butterfly

tłumaczyła Villdeo

Rozdział XIV

Ostatnie już morderstwo

Draco oczekiwał, że ostatni tydzień, który pozostał mu do ślubu, minie jak z bicza strzelił. Myślał, że ostatnie dni jego kawalerstwa spłyną w okamgnieniu.

Ale tak naprawdę dni wlokły się niemiłosiernie.

Pragnął, by czas trochę przyspieszył. Przynamniej w czas ślubu będzie coś robił. Skoro nie mógł w jakikolwiek sposób pomagać w przygotowaniach, łaził po zamku i nudził się, patrząc na służbę, która krzątała się to tu, to tam.

On, Ginny i Elle grali już którą każdą grę, w którą zdążyli zagrać. Kilka razy wraz z Ginny poddał się i wyszli, żeby się przejść po umarłym ogrodzie. Nie rozmawiali, ale zauważył, że w jakiś dziwny sposób przechadzka ta go cieszy, choć nie przyznałby się do tego w życiu.

Z każdym dniem robiło się coraz zimniej, a słońce zakrywały ciężkie szare chmury,

Nie minęło dużo czasu, a zaczął pragnąć tego, by śnieg stopniał, temperatura wzrosła - wtedy mógłby więcej czasu spędzać poza tym cholernym zamkiem. Przebywanie w pewnych miejscach robiło się wprost meczące.

Wiedział, czemu tak czuł. Ludzie tutaj nie byli zbyt skromni, jeśli chodziło o świętowanie. Rodzice Ginny wieczór w wieczór biesiadowali, i to nie były zabawy wśród kilkorga osób z królewskiej rodziny, nie. Na kolację zjawiało się mnóstwo osób, gromadzących się w głównej sali, gdzie mogli jeść przy muzyce i obserwować błaznów, którzy wygłupiali się tuż przed nimi. Draco przekonał swojego ojca, by usprawiedliwiał go przed rodzina królewską, bo jakoś go to wszystko nie bawiło. Ginny, niestety, uczestniczyć w tym wszystkim musiała.

W Wigilię, ostatnie dzień przed ślubem, wszyscy w zamku zajęci byli robotą. Wyglądało na to, że gdziekolwiek poszedł, wchodził komuś w paradę. Westchnął w końcu i poszedł poszukać Ginny, mając nadzieję, że będzie miała ochotę przejść się z nim trochę.

W ciągu przeszłych sześciu dni zdążył poznać wszystkie zakamarki tak wielkiego miejsca, jakim był zamek. Nie martwił się już o to, że się zgubi. Szło mu nawet coraz lepiej domyślanie się, w jakiej komnacie może w danym momencie znajdować się Ginny, nie musiał już więc obchodzić całego zamku, by ją odnaleźć.

Zajęło jej dziesięć minut ubieranie się - oczywiście z pomocą służącej Marii (która upierała się przy zamianie sukni na cieplejsze, bo dziewczyna mogła znów się zaziębić) - zanim mogła do niego dołączyć.

Nie całował jej od wieczoru przed sześcioma dniami i nie dotykał jej. Ale zdarzyło się kilka razy, że ich spojrzenia spotkały się, a on z ogromnym trudem pokonywał impuls, by chwycić ją w ramiona. To uczucie zaczynało go przerażać; zamiast zniknąć z czasem, emocje te rosły w nim, stając się coraz silniejsze. Rzecz jasna wcale mu nie pomagało to, że widzieli się po kilka razy dziennie każdego dnia i to, że gdy ją widział, miał ochotę się śmiać tylko dlatego, że tam była. No i nie potrafił zapomnieć jej pocałunków.

Szczerze mówiąc, nic mu nie pomagało.

Wlekli się w ciszy po ogrodzie wśród pognitych kwiatów i nagich drzew, gdy nagle Ginny przemówiła po raz pierwszy.

- Jutro ślub.

Spojrzał na nią, chyba tylko dlatego, by zobaczyć, że powiedziała to bez żadnego uczucia. Przywykł już do tego, że emocje widać jej było zawsze jak na dłoni, ale chyba teraz się przeliczył.

- Jeśli mam być szczery, to nie uważam tego małżeństwa - odparł, wzruszając ramionami i spoglądając przed siebie.- Gdy już będziemy w przyszłości, nie będzie się liczył.

Nie odpowiedziała, więc znów na nią spojrzał. Tym razem wyglądała na niepocieszoną. Ignorowała go, choć chyba czuła, że się jej przyglądał.

Nagle poczuł ukłucie w piersi i zatrzyma się. Zauważyła, że jego kroki nie współgrają z jej, więc także przystanęła i spojrzała na niego przez ramię.

Zmusił się do wyszczerzenia zębów i powiedział:

- Nie nachmurzaj się tak, Ginny. Poślubisz najprzystojniejszego faceta w dwudziestowiecznej Anglii. Nie, najprzystojniejszego faceta żyjącego od powstania państwa Anglii, u diabła. Każda dziewczyna skakałaby ze szczęścia.

Uśmiechnęła się lekko, a jej twarz rozjaśniła się, choć w oczach nadal coś się czaiło.

- Faktem pozostaje, że bardzo potężny i bardzo zły czarnoksiężnik stwarzając ten świat, wyzuł go z powód, dla których skakałabym z radości, przykro mi.

Ta odpowiedź nieco go zaskoczyła. Oczekiwał tego, że powie coś w rodzaju aluzji do wyczytania pomiędzy wierszami, że nie miała ochoty za niego wychodzić. Choć z drugiej strony przez cały przeszły tydzień nic takiego z jej ust nie padło. Jemu także to nie przyszło do głowy. W jakiś sposób zaczął akceptować to, że nie mogli anulować zaślubin. Tylko czy był to prawdziwy powód? Być może nie chciał zaakceptować innego - może zaczęła mu się ta myśl podobać?

Nie, pomyślał z mocą. Nawet jeśli lubił Ginny, czemu nie potrafił w tym momencie zaprzeczyć, nie chciał jej poślubiać. Gdy był młodszy, złożył sam sobie przyrzeczenie, że nigdy się nie ożeni i nie zamierzał go łamać, choćby sytuacja tego wymagała.

Tylko że w tej chwili nie miał zbytniego wyboru. Ale w przyszłości przecież ten ślub nie będzie miał żadnego znaczenia. Małżeństwo będzie historią... bardzo odległą historią.

Oprócz tego, jeśli ten świat nie był prawdziwy, jak ślub mógłby być?

- Nudzi mi się - odezwała się nagle Ginny.- Zrobimy bałwana?

- Nie chce mi się - doprał machinalnie, unosząc brew.

Uśmiechnęła się, a wszystkie przygnębiające myśli nagle uleciały jej z głowy. Kucnęła i próbowała zebrać trochę śniegu z ziemi, problemem jednak było ubranie, przez które nie była w stanie robić tak skomplikowanych czynności. Z głośnym "Aaa!" upadła na śnieg, uderzając w ziemię tyłkiem.

- Kurde, ta cholerna kiecka - wymamrotała cicho.

Draco usiadł obok niej, uginając kolano i opierając się o nie.

Przesłała mu rozdrażnione spojrzenie.

- Żywię nadzieję, że nie będzie mnie tu aż TAK długo.

Nastała długa cisza. Draco był pewien, że dziewczyna kombinuje nad czymś ważnym, ale sam nie był zdolny do myślenia o specyficznych tematach. Przechylił głowę do tyłu i spojrzał w zasnute szarymi chmurami niebo. Wyglądało na to, że znów będzie padał śnieg. Jeszcze tylko tego tu brakowało. Większej ilości śniegu...

Coś zimnego i mokrego uderzyło go nagle w twarz, aż podskoczył. Ginny zaczęła histerycznie chichotać. Dostał ze śnieżki prosto w twarz.

Zdenerwowało go trochę, że dał jej się tak łatwo. Położył dłoń na śniegu i zacisnął palce, wpatrując się w nią. Nadal się śmiejąc, zauważyła, co jest grane, więc odwróciła się, chcąc uciec. Nie udało jej się, ponieważ chwycił ja za kraj płaszcza i przyciągnął do siebie. Ze śmiechem upadła mu wprost na kolana, unosząc ręce i zakrywając twarz.

Była dla niego za wolna. Odwrócił jej twarz do siebie i wysmarował śniegiem. Piszczała i wyrywała się, gdy nacierał jej twarz, trochę nawet włożył jej do ust. Kiedy wreszcie zobaczył wyraz jej twarzy, spostrzegł, że nie była zła, wręcz przeciwnie. Uśmiechała się, choć próbowała tego nie robić.

- Draco! Jak mogłeś, ty chamie! - nie poruszyła się, złapała tylko garść śniegu i usiadła obok. Tym razem przygotował się do tego, by w razie czego położyć się. Jednak gdy rzuciła śnieżką, powędrowała mu przed nosem i upadła kilka stóp dalej.

Spojrzał tam i uśmiechnął się kpiąco, siadając w pionie.

- Ha, chyba nie trafiłaś, Gin-... - zaczął i odwrócił głowę, żeby na nią spojrzeć. Zauważył tylko, że odchyliła rękę i wyrzuciła trzecią kulkę śniegu. Zamilknął, gdy śnieżka trafiła go prosto w prawe oko.

Poczuł zimno. Jednak gdy tylko śnieg spłynął, zimno zastąpił przeraźliwy ból.

Zamrugał gorączkowo okiem i przycisnął palec do powieki, próbując złagodzić szczypanie. Śmiech Giny zmarł na jej ustach, gdy zauważyła, że go zabolało. Szybko do niego podskoczyła.

- Nic ci nie jest, Draco? - zapytała, w jej głosie zabrzmiało zainteresowanie i zdenerwowanie.- Wybacz... Ja nie chciałam ci nic zrobić...

Spojrzał na nią swoim zdrowym okiem.

- Nie, nie boli, jest zaczepiście.

Zaczęło go męczyć to, że nagle stała się tak szczerze słodka. Nie znosił przesadnej słodkości.

Westchnęła tylko cicho i podniosłą się na kolana. Położyła swoją ciepłą dłoń, zakrytą rękawiczką, na jego i zacisnęła ją delikatnie, próbując odsunąć od oka.

- Pokaż mi, Draco. - rozkazała łagodnie.

Odsunął się od niej, przyciskając dłoń jeszcze mocniej do twarzy.

- Zostaw mnie w spokoju, Ginny. Po prostu odejdź.

- Ale z ciebie dzieciak, no daj mi zobaczyć. - uparła się, zaciskając rękę na jego nadgarstku i powoli odsuwając jego dłoń.

Nie poruszył się tym razem, ale łypnął na nią zdrowym okiem. Udając, że nie widziała tego, położyła dłonie na jego policzkach, żeby okręcić jego głowę ku sobie i dotknęła kciukiem zranionego oka. Poczuł, że było mokre - była to naturalna reakcja ciała - i zabolało go, gdy je otwierał. Zacisnął mocno powiekę, nadal obserwując ją zdrowym okiem, które robiło niemal tak dobre wrażenie, jakby wpatrywał się w nią obojgiem oczu.

- Nic nie ma - zbagatelizowała, uśmiechając się lekko.- Trochę śniegu dobrze ci zrobi.

- Na pewno spuchnie. - wymamrotał przez zaciśnięte zęby, wspaniale zdając sobie sprawę z tego, że trzymała ręce na jego twarzy. Spróbował zignorować ten fakt i przycisnął palec do oka. - I boli.

Zaśmiała się krótko.

- W życiu bym nie pomyślała, że usłyszę od ciebie, że coś cię boli.

Zastygła nagle w bezruchu, zdając sobie sprawę, jak ważną rzecz powiedziała. Jej radość znikła w mgnieniu oka, a ona znów westchnęła. Pochyliła się ku niemu i nie wiedział, co chciała zrobić, póki tego nie uczyniła. Nacisnęła ustami na jego zranioną powiekę.

Natychmiast poczuł się lepiej.

Lub po prostu był bardziej skupiony na tym, że poczuł jej usta na swojej twarzy niż na bólu oka.

Nie bolało zbyt mocno, a gdy odsunęła głowę i spojrzała mu w oczy, nie był zdolny mówić przez kilka minut.

- Lepiej? - zapytała w końcu na bezdechu.

Pokiwał głową i położył rękę na jej karku, przybliżając jej twarz do swojej. Tym razy upewnił się, że jej usta napotkają jego.

Draco całował wcześniej mnóstwo dziewczyn. Czasami zdarzało się, że czuł coś innego niż znudzenie, gdy to robił. Wtedy myślał, że to było coś więcej, ale teraz zrozumiał, że to było czyste pożądanie. Bo dopiero całowanie Ginny sprawiało, że znajdował się w stanie, którego nie potrafił opisać i oczywiste się stało, że czegoś takiego nie czuł jeszcze nigdy do nikogo.

W chwili, gdy usta Dracona były złączone z Ginny, miał wrażenie, że całe zło tego świata znikło gdzieś w oddali. Nie liczyło się to, że to nie był normalny świat ani to, że nie była w jego typie. Nie liczyło się nic prócz tego uczucia spowodowanego dotykiem jej skóry i smakiem jej ust.

Oj, jakiś głos jednak mówił mu gdzieś w głowie, że gdyby tylko usiadł i zastanowił się chwilę nad tym, co teraz robił, natychmiast sam by sobie przyłożył w twarz za te myśli, które były okropnie nie-malfojowe. Ale to też nie miało teraz znaczenia. Jak wszystko inne prócz Ginny, nie miało żadnej wartości.

Z niezwykłą jak na nią determinacją pchnęła go na ziemię, w jaki to sposób znalazła się w jednej chwili na nim. Ta poza była niczym kubeł zimnej wody na jego łeb, odwrócił głowę, aby zakończyć pocałunek. Napotkał jej zachmurzone spojrzenie i zauważył, że uniósł brew. Zapytał:

- Czemu masz być na wierzchu?

Uśmiechnęła się, zdejmując jedną rękawiczkę. Nagą dłonią sięgnęła ku jego twarzy i zawinęła kosmyk jego włosów na palec.

- Bo znów będę chora, gdy to ja będę na spodzie – odparła.

Znów zamokło mu oko, co sprawiło, że widział ją zamazaną. Otarł je wierzchem dłoni, by lepiej ją zobaczyć.

Uśmiechnęła się do niego i zanurzyła palce w jego włosach, po czym złożyła głowę na jego piersi. Obserwował, jak opadała i unosiła się, gdy oddychał.

Dlaczego ta chwil wydawała się taka... pełna? Doskonała?

- Co zrobisz jako pierwsze, Draco, gdy już będziemy w domu? - spytała, rysując palcem kółka na jego pelerynie.

Zastanowił się chwilę.

- Chyba zrobię sobie przyzwoite jedzenie za pomocą różdżki.

Minęła chwila, zanim ona odrzekła:

- A ja włożę na siebie stare dżinsy i koszulkę.

Uśmiechnął się.

- To właśnie zrobię jako pierwsze.

Nagle przestała mówić i zapanowała cisza. Draco wpatrywał się w zachmurzone niebo i przestał myśleć o czymkolwiek. Nie miał ochoty na zamartwianie się, na które będzie miał później mnóstwo czasu. Bóg wiedział, ile czasu zmarnował w zeszłym tygodniu, poświęcając go na myślenie.

Po raz pierwszy w swoim życiu poczuł, jak gdyby nie miał w życiu żadnych problemów.

Co, rzecz jasna, było totalna odwrotnością rzeczywistości.

Ślub. Ślub. Ślub.

Ginny czuła, jakby miała w ustach pustynia. Głos grzązł jej w gardle, poprosiła najbliższą pokojówkę o szklankę wody. Dziewczyna pospieszyła, by wykonać polecenie, ale nawet podczas jej nieobecności w komnacie było zbyt wiele służących, by je wszystkie policzyć.

Siedziała na łóżku z rękoma ułożonymi na kolanach, ubrana w cholernie ciężką suknię ślubną. Była oczywiście biała, z niezwykle pięknym stanikiem lśniącym złotą nicią, ułożoną w jakiś skomplikowany wzorek. Rękawy były długie i bufiaste, Ginny zauważyła, że taka panowała moda. Spódnica natomiast miała kilka jedwabnych warstw, a bielizna, którą zazwyczaj nosiła pod suknią, była jeszcze większe niż zazwyczaj. Tylko gorset był tak niewygodny, jak zwykle, co było niewiele pocieszającą już tradycją. Teraz jednak miała coś więcej, co ją jeszcze uwierało - naszyjnik. Uciskał ją w kark o wiele bardziej niż myślała, że będzie.

Pomyślała, że ci ludzie są z tych, którzy spaliliby kogoś żywcem za noszenie takich drogocenności, ale z drugiej strony królowa zaaprobowała strój, tak samo Maria. Nie powinna się więc chyba o to martwić.

Choć w dalszym ciągu nie było to coś, co się nosi na codzień.

Włosy miała rozpuszczone, ale to nie to nie tym razem chodziło. Natomiast wysypali jej mnóstwo pudru na twarz i zrobili czerwone koła na policzkach. Czuła się jak wieśniaczka idąca na zabawę wiejską, żeby złapać męża.

Czuła się zmęczona ze zdenerwowania. Służąca wróciła z jej wodą, ale nawet gdy Ginny ją wypiła, nie pomogło to zbytnio.

Minęło kolejne dziesięć minut, a ona nadal siedziała, gapiąc się w podłogę i skubiąc paznokcie. Wokół niej skakały pokojówki, szepcząc między sobą i wchodzące, i wychodzące z pokoju z różnymi przedmiotami. Cały zamek stał na nogach od samego świtu - Ginny obudziła się, zanim wzeszło słońce i od razu była ustawiana po katach.

Do ślubu została tylko godzina, a ona TERAZ miała trudności z oddychaniem. Wbrew temu potrafiła skupić się tylko na jednym, odległym od problemów z oddychaniem: na Draco.

Owszem, był przystojnym i zważając na to, jak całował, chyba także wspaniałym kochankiem... ale mężem? Nawet ona nie była pewna, jak jej pójdzie z rolą dobrej żony, a jeśli ona by taka nie była, wychowywana we wspaniałej rodzinie, to Draco nawet nie dorastał do pięt dobremu mężowi.

No i co z dziećmi? W tym wieku ludzie szybko mieli dzieci. Matka na pewno będzie ją nękała o potomka, żeby mieć pewność, iż jej ród nie zaginie.

A Ginny ledwo mogła znieść myśl o ślubie, dzieciaki nigdy nie przyszły jej do łowy. Nigdy.

Minuty dłużyły się w nieskończoność. Było jej coraz zimniej i miała coraz większą tremę. Zastanawiała się, czy ludzie, którzy się kochają i pragnęli być ze sobą na śmierć i życie też się tak czuli, czy to tylko efekt odczuwania pietra.

Zimno zdawało się rozchodzić po ciele razem z krwią i osiągać każdy nawet najmniejszą cząstkę jej ciała.

- Chodźcie, Wasza Wysokość - powiedziała Maria, a jej głos brzmiał strasznie cicho. - Czas już zejść na dół.

Ginny pokiwała głową i próbowała się podnieść, pomagając sobie ramieniem Marii, bo z trudnością przychodziło jej wyczuwanie własnych nóg. Nagle zapytała samą siebie, czemu nie ma tu jej matki, ale po namyśle uznała, że królowa pewnie sama się przygotowuje i nawet nie myśli o swojej córce w tej chwili.

Ślub odbyć się miał w tym samym miejscu, co wcześniej bal - w Wielkiej Sali. Ginny słyszała, jak Maria nazwała tak tę komnatę, a słysząc to samo miano, które nosiła jadalnia w Hogwarcie, niemal wybuchła płaczem.

Kilka minut później czekała już przed drzwiami do komnaty, wraz z tuzinem różnych innych kobiet. Nie rozpoznała żadnej z nich, ale miały na sobie dosyć ładne szaty, a nie ubrania służących, więc zgadła, że to chyba jej druhny. Nie było wśród nich dziewczynki sypiącej kwiatki.

- Wszyscy goście juże przybyli, w środku są - wyszeptała Maria, strzepując niewidzialny pyłek z rękawa sukni, była tak samo zdenerwowana jak i panna młoda. - Za minut kilka drzwi otworzą. Zostańcie tutaj, pierwsze wpuśćcie dziewczęta.

Dziwne dla niej było to, że powiedzieli jej o tym pięć minut przed rozpoczęciem. W każdym razie pokiwała głową.

- Trzymajcie, Wasza Wysokość - przed nią pojawił się służący i wręczył jej bukiet kwiatów.

Zmusiła się do lekkiego uśmiechu na myśl o tym, jakże nowoczesny był to ślub. Uniosła bukiet i powąchała kwiaty. Pachniały rozmarynem i lawendą, wydedukowała więc, że pewnie jest złożony z ziół, nie kwiatów.

- No i zapomnieć o tym nie możecie - dodała Maria zabierając coś od najbliższej służącej i odwracając się ku Ginny, by mogła zobaczyć, co to jest.

To była korona - nie diadem, który nosiła podczas balu, ale złota, okrągła korona królowej. Inkrustowana była kilkoma małymi klejnotami, które rozpoznała jako prawdziwe szafiry, rubiny i diamenty. Była piękna, lecz nie tak elegancka jak tamten diadem.

Maria uśmiechnęła się i położyła ją na głowie dziewczyny. Była ciężka.

- Wyglądacie wspaniale, Wasza Wysokość - powiedziała cicho, a jej ciepłe oczy zalśniły łzami. - Takam szczęśliwa, iż ten dzień nadszedł także dla was.

Ginny była zbyt przerażona, by się nawet zmusić do uśmiechu.

Mijały ostatnie minuty, najgorsze ze wszystkich. Czuła się, jakby każda sekunda była wiekiem. W końcu minęła Marię i wyszła na środek, a druhny weszły do komnaty. Wewnątrz nie grała żadna muzyka. Cisza na pewno nie sprawiała, że Ginny czuła się lepiej.

Krew uderzyła jej do głowy, a ona jęknęła głośno, przez co otrzymała kuksańca od Marii na opamiętanie. Czy to już czas na nią? Nie, niemożliwe. Gdy już wejdzie, nie będzie odwrotu. Gdy wkroczy do sali, znajdzie się na drodze do zaślubin.

Z Draconem Malfoyem.

Poczuła się strasznie chora. Przez koszmarną sekundę miała wizję wymiocin pojawiających się na ślicznej sukni ślubnej.

Od razu zapomniała o złym samopoczuciu. A co jeśli nadepnie na tę cholerną spódnicę? Co, jeśli się potknie i wyłoży, nie mogąc powstać bez pomocy kogo innego?

- Wszystko będzie dobrze - pocieszyła ją Maria, zauważając przerażenie w oczach dziewczyny.

Niestety słowa otuchy na nią nie działały. Maria popchnęła ją bliżej stronę drzwi drzwi.

Stała tam chwilę, która wydawała się trwać miliony lat, a była tylko kilkoma sekundami. Miły zapach uderzył jej nozdrza, ale nie potrafiła się nim cieszyć. Miała uczucie, jakby nogi wrosły jej w posadzkę.

Maria pacnęła ją w plecy, co nie przyniosło zbytniego efektu, ponieważ Ginny miała na sobie grubą suknię. Ale wiadomość dotarła i nikt nie musiał jej tłumaczyć, że ma zacząć iść do przodu.

Boże... Wcale tego nie robię, to niemożliwe. To się wcale nie dzieje... Ja śnię. Nie ma mnie tu. Śnię, gdzieś daleko... gdziekolwiek, ale tu mnie nie ma.

Szła niesamowicie wolno. Westchnienia i szepty zachwytu rozległy się po komnacie, kiedy wkroczyła między ludzi. Nie było żadnych krzeseł dla gości; wszyscy stali, a ci z tyłu wyciągali szyje w górę, żeby choć przez sekundę móc ją widzieć. Próbowała patrzeć przed siebie, ściskając bukiet z całych sił, tak mocno, że czuła, jak napinają jej się mięśnie palców. Niemal zmuszała się do oddychania.

Nie potrafiła spojrzeć jeszcze na Draco. Nie potrafiła i koniec. Poruszała głową na boki, rozglądając się ukradkiem po Wielkiej Sali, byle tylko na niego nie spojrzeć. Każdy, nawet najmniejszy skrawek pokoju zakryty był kwiatami, nie, to musiałby być zioła. Między wieńcami, w których środku znajdowały się świece, zrobiono przejście. Kwiaty był ułożone na schodach, wyznaczając drogę do ołtarza. Wszystkie kolory były skomponowane w taki sposób, że komnata sprawiała wrażenie pięknej i przytulnej, pomimo ostrego zapachu ziół.

Tak jak wcześnie czas wlókł się niemiłosiernie, tak teraz podwoił swoją szybkość. Wydawało jej się, że doszła do ołtarza wcześniej, niż zdążyła mrugnąć okiem.

Przed trzema schodkami stały druhny, uśmiechające się do niej.

Po jej prawej przy ołtarzu stali jej rodzice, wyglądający na dumnych w ich swoisty arogancki sposób, ubrani w coś, co musiało być ich najlepszymi strojami. Po jej lewej był Draco, jego ojciec i Elle. Dziewczynka chichotała, zakrywając usta dłonią i spoglądała na Ginny, otrzymując jedynie reprymendę od swojego ojca.

Ginny szybko spojrzała na Draco. Miał na sobie zwykły stój wyjściowy, tylko w innych kolorach. Jego obcisłe spodnie były czerwone, a dublet złoto-karminowy. Pelerynę miał krwistoczerwoną, a na jego głowie lśniła ogromna korona, mająca o wiele więcej drogocennych kamieni, niż jej. Nie wyglądał na rozluźnionego, choć nie potrafiła stwierdzić, czy to przez ubranie, czy może przez ślub. Chyba jednak przez to ostatnie - wyglądało na to, ze nawet jego przerażała myśl o małżeństwie.

Pomiędzy obiema rodzinami stał starszy mężczyzna, mający na sobie lśniącą białą szatę. Pewnie to on miał przewodniczyć ceremonii.

Ginny zauważyła, że pozostał jej zaledwie krok do tego, by osiągnąć ołtarz. Jej matka przesyłała jej lodowate spojrzenia, a przez wzrok ojca, utkwiony w niej, miała wrażenie, że uważa ją za idiotkę.

Miała ochotę zawyć, ale nie miała na to sił. Uniosła spódnicę wolną ręką, weszła po schodkach i stanęła tuż obok Draco, unikając jego spojrzenia.

Mężczyzna przed nimi uśmiechnął się lekko, po czym otworzył księgę i zaczął czytać.

Wciągnęła powietrze, ściskając bukiet oboma dłońmi.

To jest to.

Próbowała sobie wmówić, że to tylko ślub, nic więcej. W ich czasach wszystko będzie w porządku, będą mogli się wtedy ignorować. To małżeństwo nie grało żadnej roli. Nie mogło się liczyć.

Z drugiej strony, jeśli to wszystko była prawda, to czemu czuła się jak spetryfikowana?

Draco zauważył strużkę potu spływającą Ginny po twarzy i słyszał jej urywany oddech. Najwidoczniej była stremowana.

Bo on był.

Nie potrafił w tym momencie myśleć racjonalnie. Za każdym razem, gdy chciał wywnioskować coś mądrego, sprowadzało się to do jednego - Żenię się z Ginny Weasley.

Co by powiedział jego ojciec? Jego prawdziwy ojciec? Gdyby się dowiedział, Draco na pewno zostałby wydziedziczony. Chłopak był tak zdenerwowany, że nie docierało do niego, że jego ojciec nie dowie się o tym nigdy, chyba że Draco sam mu powie, gdy będzie już w swoich czasach. A nie miał żadnego zamiaru uczynienia tego.

No ale... Draco i tak o tym wiedział. Jeśli znów będzie to robił, w przyszłości, będzie miał świadomość, że jeden ślub już jest za nim, nawet jeśli ślub odbył się przed czteroma setkami lat.

Ledwo słyszał to, co mówił mężczyzna stojący przed nim. Czy to papież? Minister? Pojęcia nie miał. Nie obchodziło go to. Koncentrował się tylko na tym, by nie zrobić jakiegoś okropnego grymasu.

Czas jakoś płynął dalej. Mężczyzna przewodniczący zaślubinom nie przestawał mówić, przy czym miał tak monotonny głos, że Draco miał wrażenie, iż zaraz zaśnie na stojąco. Trzeba naprawdę nudnego człowieka, by sprawić, że Draco chciałoby się spać w jednej z najważniejszych chwil życia.

Z zadumy wyrwał go głos mężczyzny, który skierował do niego swe słowa:

- Wasza Wysokość, obrączka - zwrócił uwagę, spoglądając na blondyna.

Obrączka? Kutwa. Nikt mi nic nie mówił o obrączce!

Patrzył przed siebie, próbując coś powiedzieć. Po raz pierwszy w swoim życiu czuł się zażenowany.

Nagle ktoś pociągnął go za rękaw. Spoglądając w dół, Draco zobaczył Elle, trzymającą małą poduszkę na rękach i uśmiechającą się. Na poduszeczce leżał złoty pierścień z ogromnym diamentem.

Zmusił się do wymamrotania podziękowań i zabrał obrączkę z poduszki.

Obrócił głowę, spoglądając Ginny w oczy. Nie wiedziała, co ma robić; jej spojrzenie wędrowało od niego do mężczyzny stojącego przed nimi. Draco zdecydował, że zrobi jedyną rzecz, o której mógł teraz pomyśleć. Sięgnął po jej lewą dłoń, ale zanim wsunął obrączkę na jej palec, mężczyzna znów zaczął mówić.

- Tym pierścieniem poślubiam ciebie. - powiedział.

Draco spojrzał na niego, unosząc brew. Co on gadał? To nie on się żenił z Ginny, tylko Draco.

Olśniło go, że miał powtórzyć te słowa. Czując się jak kretyn, skierował głowę ku dziewczynie i powtórzył powoli.

- Tym pierścieniem poślubiam ciebie.

- Przyrzekam szanować ciebie i dbać w czas moru - ciągnął dalej człowiek stojący przed nimi.

- Przyrzekam szanować ciebie i dbać w czas moru... - Draco zauważył, że nie było tu ani słowa o miłości. Jak dla niego bomba. Nigdy nikogo nie kochał i nie chciał obiecywać nikomu, że będzie.

- Rządzić i być sprawiedliwym, zawsze kierować się dobrem państwa...

Czy to rota ślubna czy koronacja?

Powtarzał wszystko słowo w słowo, nie czując nic i wpatrując się w Ginny. Przesłała mu maleńki, dodający odwagi uśmiech. Gdy skończył, wsunął jej pierścionek na palec.

Był za mały i za wąski, zatrzymał się na jej stawie i nie chciał przejść dalej. Przygryzła wargę i zagięła palec, aby obrączka się nie ześlizgnęła.

Teraz była kolej Ginny, bo powtarzać tekst przysięgi, królowa podała jej obrączkę dla blondyna, a dziewczyna zaczęła recytować za mężczyzną. Jej rota trochę się różniła, była w niej mowa o "poświeceniu swojemu królowi" i "pomocy swemu królowi na wszystkie możliwe sposoby", jakby gdyby była jakąś pokojówką, a nie królową. Draco wydawało się to trochę seksistowskie. Lecz przez większość czasu i tak ignorował to, co mówiła.

Chwyciła jego rękę w swoja małą i ciepłą dłoń, jej skóra była bardzo delikatna. Jego obrączka, gruba i złota, z jakąś łacińską sentencją wygrawerowaną na wierzchu, pasowała jak ulał. Jedynie wyglądała jak nie na miejscu; nigdy nie nosił biżuterii, a pierścionki uważał za najbardziej kobiecy jej rodzaj.

Ginny uśmiechnęła się do niego, ale nie był to miły i szczęśliwy uśmiech. Był raczej wymuszony i drżący, jakby koniecznie chciała uchronić się od płaczu.

Z jakiejś przyczyny coś ścisnęło go w żołądku. Naprawdę był tak koszmarny, że zbierało jej się na płacz na myśl o byciu jego żoną?

Nie było żadnego całowania panny młodej. Mężczyzna obwieścił, iż są "mężem i żoną", po czym dodał: "Nowy Król i Królowa Walii i Anglii". Tłum powitał wiadomość owacją.

Uroczystość była zarazem ślubem i zaczątkiem nowego państwa.

Draco był gotowy, żeby odejść, ale nie wyglądało na to, żeby to był koniec. Jego ojciec wyszedł tuż przed niego, stanął tyłem do gości i uśmiechnął się do niego lekko. Następnie zdjął swoją, większą i bardziej szykowną koronę z głowy.

Gdy jego syn nie zrobił tego samego, Edward spojrzał na niego podejrzliwie.

- Twoja korona. - wymamrotał bezgłośnie.

Wzdychając, Draco uniósł ręce i zdjął koronę. Edward zastąpił ją swoją własną, królewską, a tłum znów zaklaskał. Odwróciwszy się, Draco zauważył, iż wymiana koron nastąpiła także pomiędzy Ginny i jej matką.

Dziewczyna gapiła się przed siebie z kamienną twarzą, a usta jej zbielały. Draco miał ochotę objąć ją ramieniem, by ją podtrzymać, ale odpędził się do tej myśli.

Ojciec Ginny, król Robert, wszedł pomiędzy nich i przemówił do wszystkich znajdujących się w środku.

- Ceremonia zakończona.- zawołał, wyciągając rękę w stronę gości w fałszywym geście.- Prośbę mamy, byście dołączyli do nas na ogrodach, gdzie miejsce mają zabawa i turnieje. Upewnijcie się, czyście są ubrani ciepło.

Zabawa i turnieje, co?

Draco spojrzał na Ginny z pytaniem w oczach, ale ona tylko wzruszyła ramionami.

Ludzie powoli zaczęli opuszczać komnatę. Nie bardzo wiedząc, co ma zrobić, Draco odwrócił się do swojego ojca. Zanim jednak zdążył spytać, co się dzieje, ktoś poklepał go po ramieniu, zwracając na siebie jego uwagę. Stanął twarzą w twarz z matką Ginny, która uśmiechała się do niego szeroko.

- Artysta czeka, Draco - powiedziała.

- Artysta? - powtórzył bezmyślnie.

- Jaki artysta? - zapytała jak echo Ginny, stając tuż obok Lavinii.

- Ten, który będzie malował wasz portret, Virginio - odparła kobieta, zmuszając się do ukrycia niezadowolenia i znudzenia. - Czyście nie słyszała, jak dziś z wami o tym rozmawiałam?

- Najwidoczniej nie - odpowiedziała Ginny. W jej głosie nie zabrzmiało tyle groźby, jak by chciała - wręcz przeciwnie, trząsł się on ze zdenerwowania.

Draco nie wierzył sam sobie, że się ożenił. Czuł się tak, jak wcześniej; ani zadowolenia, ani przygnębienia... w ogóle nic. Był tylko zaskoczony, że ceremonia tak szybko się skończyła.

Ja się, wcale nie hajtłem, powiedział sam do siebie i postanowił, że więcej nie będzie wracał do tego tematu.

- W taki razie będzie malował tylko portret Ginny - powiedział, próbując pomyśleć o czymkolwiek innym, niźli to, co go przed chwilą uderzyło.

Lavinia spojrzała na niego ze złością, marszcząc brwi.

- Nie, Draconie, on namaluje portret was obojga - po głosie można było poznać, że ledwo się powstrzymywała od krzyku.

Sprężył się w sobie, by nie odszczeknąć czymś niemiłym albo wręcz wulgarnym. Cały gniew włożył w spojrzenie, które przesłał Lavinii i miał nadzieję, że zetrze on ten jej irytujący i wszechwiedzący wyraz z twarzy królowej.

Zignorowała go.

Lavinia puściła ich przodem do drzwi znajdujących się z drugiej strony Wielkiej Sali, w jaki to sposób nie weszli między tłum gości, a do komnaty. Ginny szła bok Draco, ściskając w ręku kilka warstw swojej wielgachnej spódnicy i spoglądając w dół, by na coś nie nadepnąć. Na myśl o jej upadku uśmiechnął się lekko, ale trwało to tylko chwilę.

Pokój w środku był w pełni umeblowany, ale cały sprzęt był upchnięty tylko z jednej strony. Na jednej ze ścian wisiało duże czerwone prześcieradło albo coś w tym rodzaju, sięgające podłogi i rozkładające się po niej niczym dywanik. Przed nim stał mężczyzna w średnim wieku z ogromnym płótnem na sztalugach, krzesłem i zestawem farb.

Kiwnął głową w ich kierunku i to było jedyne pozdrowienie, które im przesłał.

- Róbcie, co John wam powie - wyszeptała Lavinia do ucha swojej córki, najwidoczniej chcąc skłonić chłopaka do podsłuchiwania. Następne zawinęła kieckę, odwróciła się i wyszła.

- Ja ją zabiję - przeklęła cicho dziewczyna.

Draco postanowił nie odpowiadać. Podszedł do Johna.

- Jak długo zajmuje malowanie portretu? - zapytał.

John nawet na niego nie spojrzał; wcisnął tylko pędzelek w jakąś farbę i maznął nim po płótnie, przyglądając się kolorowi.

- Nie wolno popędzać artysty, Wasza Królewska Mość - odparł znużonym tonem.

- Cudownie - wymamrotał blondyn.

- Gdzie mamy stanąć? - mruknęła Ginny. Była w złym nastroju. Niech diabli wezmą królową - teraz Draco musiał cierpieć w tej komnacie wraz z nie potrafiącą nad sobą panować Weasleyówną.

Mężczyzna wskazał im pędzlem czerwone prześcieradło.

No tak, to jedyne miejsce z uszykowana przestrzenią, pojął szybko Draco, wchodząc tam. Ginny podążyła za nim z ponurą miną i uniosła wyżej suknię, żeby nie podwinąć materiału leżącego na posadzce.

Stali tak przez sekundę, a John wpatrywał się w swoje białe płótno. Blondyna zaczęło to denerwować.

- Słuchaj, może nam powiesz, czy mamy tu stać, czy może gdzieś przejść! - wybuchnął. - Albo inaczej... wygnamy cię z państwa.

Ginny przewróciła oczami, myśląc, że to, co powiedział, było strasznie idiotyczne. Przesłał jej mordercze spojrzenie, ale nie patrzyła w tamtą stronę i nie zobaczyła tego.

- Stańcie razem - rozkazał w końcu John, wreszcie na nich spoglądając. Czuł widocznie przyzwolenie na to, żeby nimi dyrygować. Draco powoli tracił cierpliwość, robiąc to, co im kazał. A nie było to zawsze mądre.

W końcu stanęli ramię w ramię, Ginny z lewej strony Johna, a Draco z jego prawej. Dziewczyna była nieco okręcona przodem do swojego męża, a ona trzymał obydwie jej dłonie w swoich rękach.

Artysta ustawił się przed nimi, przypatrując się im.

- Spójrzcie na mnie i nie ruszajcie się - powiedział John i zaczął malować.

Pozycja, w jakiej się znajdowali, była wygodna, ale stać w niej przez grubo ponad trzy godziny, to była przesada. Kilka razu Draco złapał skurcz i miał wrażenie, że umrze, jeśli się nie przeciągnie, a po pół godziny poczuł, że musi skorzystać z toalety. Bolały go stopy od stania w jednym miejscu. Zaczął się pocić i czuł jak kropelki potu spływają mu po szyi. Nie mógł nic z tym wszystkim zrobić, co powoli wprowadzało go w furię.

Ręce Ginny zaczęły się pocić w jego własnych. Było jej tak niewygodnie, jak jemu, jeśli nie bardziej, zważając na jej suknię. Ale Draco był zbyt zajęty myśleniem o sobie, żeby w ogóle myśl o niej przemknęła mu przez głowę.

Próbował sobie znaleźć jakieś twórcze zajęcie, które zajęłoby mu czas. Zmuszał się do liczenia w myślach, ale zaczął się gubić po sześćset siedemdziesiąt cztery. Następnie zaczął sobie przypominać wszystkie zaklęcia, jakich kiedykolwiek się nauczył i kolejność, w jakiej je poznał. Po chwili stwierdził, że to za trudne i zaczął przywoływać w pamięci wszystkie wyniki meczów Quidditcha, w których brał udział, ale zauważył, ze to niemożliwe, bo za wiele ich było. A na końcu zaczął sobie przypominać wszystkie przepisy, jakie znał, co nie trwało długo, bo nie potrafił gotować.

Nareszcie, po koło trzech godzinach, mężczyzna odłożył pędzel i paletę, rozprostował się i zaczął oglądać płótno, po czym z satysfakcja pokiwał głową.

- Skończyłem - obwieścił.

Gdyby zawołał coś w rodzaju: "Właśnie znalazłem sposób, w jaki możecie wrócić do własnych czasów", Draco nie mógłby być szczęśliwszy. Puścił dłonie Ginny i wytarł pot z karku. Ginny usiadła na posadzce tak szybko, na ile pozwoliła jej suknia i westchnęła głęboko z ulgą.

John spojrzał na nich z pytaniem z oczach.

- Czyż nie chcecie go zobaczyć?

Nie. Draco nie pragnął oglądać niczego, co mogło go przedstawiać. Ale co tam, stał tu przed ponad trzy godziny, to może zobaczyć, co wyszło temu tłukowi.

Pomógł Ginny się podnieść i podeszli do sztalug. Głęboko wciągnęła powietrze, widząc to, co było na płótnie.

Cóż. Obraz sam w sobie był niesamowity, ale nie był z tych, dla których Draco chciałby stać nieruchomo, żeby go mieć. Z drugiej strony nie poświęciłby czasu na pozowanie do żadnego obrazu. W każdym razie, obraz namalowany był niezwykle realistycznie, o wiele lepiej, niż się spodziewał, coś takiego jak portret jego "matki" w komnacie w Walii.

John namalował całe ich ciała, a ubrania Ginny i Dracona był oddane z najwyższą dokładnością. Lecz to w ich twarzach tkwił diabeł. Oboje patrzyli przed siebie, chociaż na pewno nie tymi minami, które musieli mieć, czekając na zakończenie męczarni. Draco miał tępy wyraz twarzy, jaki, żywił nadzieję, miał normalnie. Coś jednak było w jego zmarszczeniu brwi, jedna z nich była uniesiona w taki sposób, jakby coś go irytowało. Natomiast Ginny wyglądała niemal na szczęśliwą. Miała zamknięte usta, ale uśmiechała się lekko. John oczywiście trochę podkoloryzował jej wyraz twarzy, albo namalował go na samym początku, kiedy dziewczyna jeszcze się uśmiechała, bo w żadnym wypadku nie robiła tego po godzinie stania w jednym miejscu.

John najwidoczniej czekał na pochwały. Ginny wymamrotała jedynie ciche "dziękujemy", zanim Draco złapał ją za ramię i wyszli z pokoju.

Elle przymknęła za sobą drzwi, mając nadzieję, że ktoś usłyszy to wśród głośnych wrzasków, śmiechu i toastów, ale oczywiście, nikt nie usłyszał. Nikt nawet nie zauważy jej zniknięcia,

Przez minione cztery godziny wszyscy goście bawili się, krzyczeli i śmiali niezwykle donośnie na zewnątrz zamku. Świętowali koronację nowego króla i królowej. Elle widziała nawet, że jej ojciec, Edward, bawił się wyśmienicie, co rzadko się zdarzało. Nawet Ginny i Draco dołączyli do zabawy na samym końcu, po tym, jak namalowano ich portret, ale obydwoje wyglądali na zdenerwowanych.

Był tak wielu ludzi, że gdyby Elle chciała znaleźć towarzysza, nie szukałaby długo. Niestety wszyscy byli wyrośnięci. Nie było nikogo w jej wieku, nawet w zbliżonym do jej! To było niezwykle przygnębiające. Jej własny wuj, który zazwyczaj skakał wokół niej podczas każdej zabawy i wmawiał jej, że jest podobna jak dwie krople wody do swojej matki, był zbyt zajęty moczeniem głowy w beczce i jedzeniem jabłka, żeby ją zauważyć. Nigdy, w ciągu całego jej życia, jej nie ignorował.

Był tylko jeden sposób, aby uciec przed pijaństwem i krzykami dorosłych - ucieczka do zamku. W środku panowała śmiertelna cisza, większość służących miała wolne na ten dzień, spędzali go więc z rodziną lub na zabawie na gruntach zamkowych. Prócz tego pozostawała tylko kaplica, gdzie Elle nie miała ochoty się pojawiać.

Wzdychając z nudy, dziewczynka skierowała swe kroki do kuchni, mając nadzieję, że znajdzie jakieś świeże owoce, nie zanurzone w tłustej galarecie albo wetknięte świni w ryj. Czasami miała ochotę na zjedzenie czegoś świeżego.

Zapiszczała z uciechy, gdy znalazła pomarańczę, którą ktoś musiał upuścić, gdy wynosili jedzenie na zewnątrz. Tylko raz w ciągu życia jadła pomarańczę. Przywozili je z Ameryki i trudno było je dostać, więc ugryzła tylko pół cząstki, ale już wtedy wiedziała, ż to jej ulubiony owoc.

Wyszła z kuchni, wciskając paznokcie w skórkę i myśląc o tym, gdzie mogłaby się udać, by posiedzieć i zjeść owoc bez przeszkadzania. Niestety nie znała tego zamku zbyt dobrze, więc nie była pewna, gdzie może się ukryć. Zdecydowała, że pójdzie do swojego pokoju.

W jej komnacie zazwyczaj było ciemno, ale gdy weszła do środka, atmosfera tam panująca zaskoczyła ją. Była pewna, że mówiła służącej rano, by odsunęła kotary. Musiała zapomnieć.

Elle podeszła do okna. Znała pokój na tyle dobrze, że mogła się po nim poruszać w ciemnościach. Wiedziała, że pomiędzy drzwiami i oknem nie stoi nic na drodze, więc na pewno na nic nie wejdzie i na pewno nie upadnie. Nie oczekiwała, że coś mogłoby leżeć na podłodze.

Ale jej palec wplątał się między coś, a ona, z krótkim krzykiem, potknęła się o aksamitną sukienkę i upadła jak długa. Pomarańcza wypadła jej z dłoni, gdy próbowała w locie chwycić skraj sukni, by się o nic nie rozdarła. Słysząc, jak owoc upada gdzieś daleko, ugryzła się w wargę aż do krwi. Świetnie, pewnie teraz będzie na niej mnóstwo śmieci. Wspaniale, a zdążyła ją obrać.

Nogi miała ułożone na tym czymś, o co się potknęła. Okręciła się, podkurczając kolana pod siebie. Zła była na to coś, o co się potknęła, zła na tę osobę, która to coś tutaj zostawiła i przez co musiała opuścić swoje ukochane jedzenie.

W ciemności nie mogła niczego dostrzec. Struga światła, wpływająca do komnaty przez szparę w drzwiach, nic nie dawała - Elle była od niej za daleko. Wyciągnęła rękę, by odsunąć to, cokolwiek tam leżało i poczuła coś twardego, powleczonego materiałem.

Cofnęła dłoń natychmiast i zastygła w bezruchu. Ależ... ależ taka w dotyku jest skóra człowieka!

Od razu zapomniała o pomarańczy i szybko się podniosła. Czuła, jak narasta w niej panika, a serce bije, jakby chciało wyskoczyć z jej piersi. Czuła się tak, jakby dopiero co zbudziła się z koszmaru, ale przeczuwała, że koszmar dopiero się zaczął.

Podniosłą się dopiero przy zasłonie i odsunęła ją na całą szerokość, pozwalając słońcu wpaść do środka. Oświetliło nieżywą osobę, leżącą na podłodze.

Elle wpatrywała się w nią przez chwilę, po czym zamknęła oczy.

Odejdź, zmoro. Gdy otworzę me oczy, ciebie już nie będzie.

Wypowiedziała te słowa na głos, żywiąc nadzieję, że w ten sposób to, co zobaczyła, zniknie. Ale gdy rozwarła powieki, ta osoba nadal tam leżała i nie wyglądało na to, że zaraz wstanie i wyjdzie, uśmiechnięta i żywa.

Elle powoli zmusiła się do podejścia bliżej i zobaczenia, kto to jest. Twarz odwrócona była w kierunku drzwi, więc musiała przyklęknąć. Przerażona, że człowiek może się poruszyć i nagle chwycić ją za rękę, cofnęła się ze strachu do tyłu i spojrzała w dół tak szybko, żeby mieć czas uciec ręką.

Zajrzała tej osobie w twarz i odchyliła się, a szloch utkwił jej w gardle. Łzy spłynęły jej po policzkach. Przycisnęła ręce do piersi, próbując się uspokoić i wymazać z pamięci to, co zobaczyła.

Nie miała pojęcia, kto to jest. Fizjonomia była tak zakrwawiona, że trudno było powiedzieć, kto to, ale wygląd tej osoby sprawiał, że chciało jej się wymiotować. Pomyślała, że bardzo dobrze, iż nie zjadła pomarańczy.

Histeria rosła w niej coraz bardziej, aż w końcu z trudem przyszło jej oddychanie. Musiała pójść po kogoś! Musiała komuś powiedzieć! I musiała stąd wyjść!

Uniosła spódnicę po kolana, przeskoczyła przez trupa i pobiegła przed siebie tak szybko, na ile pozwalały jej krótkie nóżki.

Koniec rozdziału XIV