"All you need is love"

by Mocha Butterfly

tłumaczyła Villdeo

Rozdział XV

Za kotarą

Święto szybko się skończyło, po tym jak wrzeszcząca Elle podbiegła do swojego ojca. Nowina szybko się rozprzestrzeniła i za niedługi czas wszyscy już wiedzieli, że w zamku miało miejsce morderstwo, w związku z czym powrócili do własnych domów z ogromną chęcią.

Ginny byłaby przerażona, gdyby nie miała złego przeczucia dotyczącego osoby, która została zamordowana.

Jej matka, Lavinia, była tylko zła. Gdy zostały same na zewnątrz, wymamrotała pod nosem: - - Cóż za nieodpowiedni moment. Twa noc poślubna się opóźni.

Dziewczyna próbowała nie wyglądać na zaskoczoną.

- To okropne, matko - powiedziała tylko, nie mogąc się powstrzymać przed wypowiedzenia tego z radością.

- Powinnam była odesłać Ramiro do domu i zaprosić go jutrzejszego wieczoru - ciągnęła Lavinia, bardziej do siebie niż do Ginny, która nie mogła pozbyć się wrażenia, że słyszy za dużo. - Bałagan aż do jutra winien być sprzątnięty.

- Kim jest Ramiro? - zapytała Ginny, korzystając z okazji.

Lavinia przesłała jej zgorszone spojrzenie.

- Czy wy słyszcie cokolwiek się do was mówi?

- Nie - odparła szczerze.

Jej matka ledwo się powstrzymywała, by nie wybuchnąć gniewem.

- To jeden ze świadków, których najęłam byłam na twą noc poślubną.

Ginny poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy, a morderstwo wyleciało jej z głowy.

- Świadek? - wychrypiała.

- Przecie powinniście już o tym wiedzieć, Ginny! - krzyknęła Lavinia. - Milionym razy ci powtarzała.

- Ktoś będzie nas podglądał, jak uprawiamy ze sobą seks? - upewniła się dziewczyna.

Lavinia spojrzała na nią, zaskoczona szczerością swojej córki, ale stagnacja przerodziła się w spojrzenie pełne furii. Zanim mogła jakoś odrzec dziewczynie, jej maż, Edward, wyszedł, wskazując, że mogą już wejść. Była królowa nie spojrzała na Ginny i wzeszła do środka.

Rudowłosa myślała, że umrze ze zdziwienia. Po pierwsze wyszła za mąż, bo ją zmuszono, a teraz ma pozwolić, żeby Draco ją przeleciał? W dodatku przy widzach? Już wcześniej w jej głowie zapalało się czerwone światełko z napisem "noc poślubna", ale myślała, że skończy się na tym, iż będzie udawała, co się stało. I myślała - a raczej modliła się o to całą mocą - że ona i Draco znikną z tego świata, zanim ktokolwiek spostrzeże, że nie była w ciąży.

Oszołomiona wróciła do zamku. No cóż, musiała znaleźć sposób na ucieczkę, zanim zacznie się jutrzejszy wieczór. A co gdyby znów zachorowała? To nie był znów taki głupi pomysł...

Później się będę martwiła, powiedziała sama do siebie, przypominając sobie o osobie, która została zamordowana. Musiała przeanalizować to, co się tam wydarzyło. Choć chętnie zrobiłaby to później, gdy już wszystko będzie jasne jak słońce.

Zapytała jednego ze służących, gdzie są jej rodzice i znalazła ich w jednej komnacie wraz z Draco, Edwardem, Elle i Francisem. Francis rozmawiał z Edwardem i miał grobową minę. Elle ściskała rękę swego ojca, miała szeroko otwarte oczy, a policzki czerwone od wycieranych co chwila łez.

- Więc któż to był? - zapytała zniecierpliwiona Lavinia. - Czy możemy zapomnieć o tem, skazać na przypomnienie?

- Duszko... - odezwał się Robert ostrzegawczym tonem, spoglądając na nią skonsternowany. Udawała, że go nie usłyszała, ale nic więcej już nie mówiła.

- Niemożliwe było odgadnąć po twarzy - odparł Francis, po czym zwrócił się do Edwarda.- Jednakże włosy i ubranie naprowadziły mnie, iż to brat waszej żony.

Ginny patrzyła przez chwilę na porucznika, próbując zrozumieć to, co przed chwilą powiedział. Brat żony Edwarda? Więc to był... wuj Dracona i Elle? Nie wiedziała, że mieli wujka. Spojrzała na Draco pytającym wzrokiem, ale nie patrzył na nią. Był bardzo zamyślony, jak gdyby próbował przypomnieć sobie, czy w ogóle tego wuja kiedyś spotkał.

- Wuj nie żyje? - krzyknęła niespodziewanie Elle, ciągnąc swego ojca za rękę i patrząc na niego, jak gdyby chciała się przekonać, czy zaprzeczył.

- Ćśś... - wyszeptał do niej Edward, po czym spojrzał na nią i od razu złagodniał. Objął ją ramionami i przycisnął do siebie. Odwrócił twarz, by popatrzeć na Francisa. - Więc to Arsen był został zamordowany? Wierzycie w to?

- Jego włosy, przesiąknięte krwią, miały kolor słońca w południe - odparł Francis, ale jego odpowiedź nie mówiła zbyt wiele. - Poza tym widziałem sir Arsena wcześniejszą porą. Miał na sobie zielony kubrak. Taki sam nosił zamordowany mężczyzna.

- Lecz kto zabiłby Arsena? - zapytał Robert, wyglądający na zmieszanego. - Czy przypuszczać możem, iż morderca... zaatakuje razem następnym któreś z rodziny królewskiej?

- Nie bądźcie tak pochopni, Wasza Wysokość... - zaczął Francis.

Lavinia mu przerwała.

- Nie bądźcie pochopni! - powtórzyła zimno. - Mężczyzna, będący osobą z domu panującego, został zamordowany! Oczywiście, że następnym będzie jedno z nas, Francisie, a wy macie rozstawić straże wszędzie, gdzie tylko można. Przy każdym wejściu, przy każdym dużym oknie, a oddział chroniący pokoje moje i Roberta...

- Lavinio, duszko, uspokój się - odparł Robert cichym głosem. - Arsen był diukiem, owszem, lecz Edward nam powiedział, iż nieczęste były jego spotkania z Arsenem, jeśli w ogóle bywały. Od kiedy Orla zmarła, unikali się wzajemnie.

Ginny pojęła, że Orla musiała być matką Dracona.

- Jeśli kto był zabił Arsena, nie oznacza to, że chce także pomordować nas. Wszyscy zaś wiedzą, iż dla Edwarda człowiek ten nic nie znaczył.

- Dla mnie tak - wymamrotała cicho Elle, tak cicho, że rudowłosa pomyślała, że tylko ona to usłyszała.

- Robercie, serce moje, pomyśl choć chwilę? - poprosiła łagodnie Lavinia, zmieniając taktykę. - Arsen został zamordowany w naszym zamku, na ślubie naszych dzieci. Jeżeli nie zostało to uczynione po temu, by nas przerazić, Arsen zostałby zabity we własnym domu, z daleka od nas.

- Chyba, że morderca żyje tutaj - mruknęła Ginny. Nie oczekiwała, że ktokolwiek ją usłyszy, ale, zaskakujące, spojrzeli na nią jak jeden mąż.

- Co chcecie powiedzieć? - odezwał się Francis, zmieszany.

Oczywiste było, że Ginny podejrzewała Toma o zabicie Arsena, ale gdyby przecież powiedziała o tym swojej matce, ta na pewno by zaprzeczyła. W takim razie dziewczyna wzruszyła tylko ramionami i nie odpowiedziała.

- Ignorujcie ją - westchnęła Lavinia po chwili ciszy. - Ginny, słońce, zostaw dorosłym tę sprawę.

Ginny ugryzła się w język, żeby nie odpyskować. Ostatnimi dniami jej opinie po prostu wylatywały jej z ust i nie potrafiła tego zatrzymać.

Odwróciła się na pięcie i opuściła komnatę. Za nią od razu wyszedł Draco. Gdy byli już daleko od komnaty, Ginny zatrzymała się i stanęła z nim twarzą w twarz.

- Nigdy mi nie powiedziałeś, że masz wujka - powiedziała ostro, próbując wyrzucić z siebie całą frustrację.

- Zapomniałem - odparł, wzruszając ramionami. - Spotkałem go na balu. Nawet nie znałem jego imienia.

- No, teraz nie żyje. Nie była pewna, po co to powiedziała.

- Taa, dzięki za nowinę.

Zacisnęła ręce w pieści, szukając jakiejś marnej odpowiedzi.

- Uspokój się, Ginny - powiedział od niej, arogancko szczerząc zęby.- Jeszcze eksplodujesz, jeśli będziesz się coraz bardziej czerwienić.

Jego wesoły głos sprawił, że odprężyła się nieco. Westchnęła głęboko i opuściła ramiona.

- Wybacz - przeprosiła.- Lavinia mnie wkurwia.

- Twoja matka?

- Owszem.

- Nie przejmuj się nią. Pewnego dnia dostanie za swoje - stwierdził, a Ginny przypomniało się, jak Ron kiedyś powiedział to samo o nim. Uderzyło ją ironia losu, ale nie była w nastroju, żeby się śmiać.

- Mam ochotę dać jej tę nauczkę - odparła. Zmusiła się niemal do uspokojenia i zmieniła temat.- Toma nie było na naszym ślubie.

- Co za szkoda - wymamrotał Draco.

- Chcę powiedzieć, że widocznie był zbyt zajęty mordowaniem twojego wuja - wytłumaczyła powoli. - To oczywiste... ale po co go zabił?

- Może myślał, że to ja - stwierdził zimno chłopak.

Zmrużyła oczy, patrząc na niego.

- To nie było śmieszne, Draco.

- Wcale nie próbuję być zabawny, Weasley - odparł rozzłoszczony.

Jęknęła głośno, sfrustrowana i zaczęła przeczesywać włosy palcami, czym nieomal zrzuciła z głowy koronę. Zupełnie o niej zapomniała. Zdjęła ją z głowy, mając ochotę rzucić nią przez korytarz. Ścisnęła ją tylko mocno, czym schłodziła dłonie.

- A może ty spróbujesz znaleźć jakieś zrozumiałe wyjaśnienie? - zapytała zniecierpliwiona.

- To jedno z tych najbardziej zrozumiałych, które mogę wymyślić! - odstrzelił. - Czy tak ci trudno pojąć, Ginny, że nie jestem w tym bardziej zagubiony, niż ty? W porównaniu z tobą, ja nie wiem o wszystkim.

- Dobra, słuchaj, wrzaski i kłótnie do niczego nas nie odprowadzą - odparła krótko.

- To ty się kłócisz, przynajmniej na to mi wygląda - przerwał jej bez wahania.

Sposób, w jaki mówił, zaczynał ją męczyć. Denerwował ją za każdym razem, gdy tylko tworzył usta! Ja mogłaby z tym żyć? I jak mogliby mieć dzieci, które wyżyłyby z takim ojcem?

Nagle wpadła na pomysł. Była zdesperowana, to było oczywiste. A Tom na pewno zamierzał jej coś zrobić. Dlaczego miała na to czekać?

Powinna pojechać do Dumbledore'a. Nadal przecież była nadzieja, że mógł im pomóc. A jeśli nie, jeśli został przez Toma obrócony przeciwko nim, to cóż z tego? Prędzej czy później i tak by przyszła śmierć, a Ginny nie zamierzała na nią czekać tak długo, żeby mieć dzieci z Draco w międzyczasie.

- Idziemy - powiedziała szybko, łapiąc chłopaka za rękę i pociągając w stronę schodów na dół.

- Idziemy gdzie?

- Zobaczyć się z Dumbledorem.

Poszedł za nią, ale słyszała, jak w jego głosie słychać zaskoczenie, gdy powtórzył:

- Dumblem? Jeśli się nie mylę, mówiłaś, że jest zły.

- Tego nie powiedziałam - odparła. - Ja tylko przypuściłam. Mogłam się mylić.

- Czy wiesz, że Dumbledore mieszka w moim kraju?

- Tak, dziękuję za ostrzeżenie, Draco - odrzekła krótko. Znów ją wkurzał.

- Ach tak? Zamierzasz wiec wziąć powóz i w czasie podróży modlić się, że nikt cię nie porwie? - zakpił, przypominając sobie Cyganów.

Nie odpowiedziała. Przekonała się, że lepiej panować nad sobą i zastanowić się dwa razy zanim coś się mu odpowie.

W końcu byli przy drzwiach prowadzących do stajni, ale kilku strażników ich zatrzymało.

- Wybaczcie, Wasza Królewska Mość. Królowa Lavinia kazała, by nie pozwalać opuszczać wam zamku - wyjaśnił jeden z nich.

- Królowa? Ona już nie panuje; ja jestem królową! - krzyknęła Ginny, choć raz korzystając z władzy, jaką posiadała.

Strażnik, który z nią rozmawiał, poruszył się niespokojnie.

- Wybaczcie, Wasza Królewska Mość, nie wolno wam tędy przejść.

Dziewczyna przygryzła wargę, by powstrzymać się od krzyku. Zostawało tylko jedno wyjście - zmusić swoja matkę do zniesieniu rozkazu. Przecież miała być najpotężniejszą sobą w królestwie, nieprawdaż? Jakim prawem jej matka miała jeszcze większą władze, niż ona?

Jak strzała wyleciała, by znaleźć swoją matkę, ale zatrzymała się, czując, że wciąż trzyma nadgarstek Dracona. Musiał poczuć, jak ucisk jej dłoni staje się mocniejszy, bo przestał za nią iść. Poirytowana, okręciła się, by się dowiedzieć, co się stał, ale to on przemówił pierwszy:

- Ginny, uspokój się.- rozkazał łagodnie. Sposób, w jaki się do niej odnosił, jeszcze bardziej ją denerwował. Mówił, jakby był jej ojcem albo kimś takim - Wyglądasz, jakbyś właśnie dostała ataku serca.

- Może tak było - odparła szybko.

- W każdym razie, to, co planujesz albo chcesz zrobić, na pewno jest głupie - ciągnął dalej. - Więc może najlepsze będzie nie puszczać cię.

- Och, obydwoje będziemy... - zaczął.

- Wasza Królewska Mość? - przerwał ktoś.

Ginny obciął się, spoglądając w śmiejącą się twarz Marii. Dziewczyna próbowała się uspokoić i postępować rozsądnie.

- Słucham? - spytała.

- Wybaczcie, iż wam przerywam - zaczęła służąca. - Lecz musicie pójść ze mną.

- Czemu? - Ginny usłyszała głos Dracona zza swoich pleców, co ją zdziwiło, bo by poszła nawet bez pytania. Westchnęła tylko i zamknęła oczy.

- Przepraszam za niego. Tak, oczywiście, że z tobą pójdę.

- Później się zobaczymy - wyszeptał Draco do jej ucha. - I dokończymy tę rozmowę.

Rzuciła mu spojrzenie przez ramię, zastanawiając się, czemu on musi być zawsze taki ułożony. Jego twarz, tak jak zwykle, wyzuta była z wszelkich uczuć. Odwróciła się, zwracając przodem do przeciwnego kierunku, tego, z którego przyszli.

- Chodźcie - odparła Maria z uśmiechem, łapiąc łokieć Ginny, by ja poprowadzić.

- Muszę się przebrać? - zapytała. - Nadal jestem w mojej sukni...

- Nie - ucięła Maria, nieco ostrym głosem. - Nie, kwiatuszku, to zajmie tylko chwilę.

Utrzymywały bardzo szybkie tempo, a dziewczyna zastanawiała się, dlaczego tak szybko się poruszają. Spojrzała na Marię, by ją zapytać, ale zauważyła, że służąca okropnie się spociła. Jej czoło aż się świeciło.

- Mariu? Nic ci nie jest?

- Oczywiście, iż nie - odparła Maria szybko, nie spoglądając na nią.

- Jesteś cała mokra.

- Boć tu ciepło.

Ginny było akurat nieco zimno, a to ona miała na sobie tony materiału. Cóż, Maria była niska i pulchna, wiec może gdy się poruszała, robiło jej się cieplej.

Maria zaprowadziła ją do komnaty, w której Lavinia przyjmowała swoich gości.

- Usiądźcie chwilę - poleciła służąca Ginny, a dziewczyna zrobiła to, z sekundy na sekundę czując się coraz bardziej zażenowana. Maria dziwnie się zachowywała, jakby denerwowała ją jej własna siła.- Proszę, wypijcie to. - dodała, podając jej srebrna czarę. - Powinnam za chwilę wrócić z jegomościem, który chciał z wami konwersować.

Po czym znikłą za drzwiami.

Ginny uniosła brew.

- Dziwne to wszystko - wymamrotała do siebie.

Spojrzała na kielich, który miała w rękach. Ciecz była jasna, więc przypuściła, iż to tyko woda. Łyknęła trochę i odkryła, że to nie była woda. To było coś strasznie słodkiego i owocowego.

Zmusiła się do zapomnienia o frustracji, po czym rozsiadła się w fotelu na tyle, na ile pozwalał jej gorset i dopiła napój.

- Wasza Królewska Mość!

Draco niemal zderzył się z Harrym, który prawie biegł korytarzem. Jego pierwszą reakcją na widok służącego był stek przekleństw pod jego adresem, ale nagle sobie przypomniał, że to nie był Potter, który zrozumiałby przekleństwa, więc tylko ugryzł się w język i nic nie powiedział.

- Wasza Królewska Mość, trzeba wam coś pokazać - wyjaśnił Harry na bezdechu.

Blondyn już prędzej zrobiłby z Elle bałwana, niż z nim poszedł. Lecz Harry wygadał na tak ucieszonego i jednocześnie zaniepokojonego, że Draco westchnął i powiedział tylko:

- No dobra, ale lepiej się pospiesz.

Harry pokiwał głową i zaczął go prowadzić przez zamek. Nie rozmawiali ze sobą. Draco myślał o różnych rzeczach na raz - o śmierci jego wuja, o Ginny, o swoim ślubie... nie miał czasu martwic się tym czymś, co Harry tak bardzo chciał mu pokazać

- To tutaj - zawiadomił go brunet, gdy tylko zatrzymali się przed drzwiami. Szybo złapał pochodnię, wiszącą na ścianie i otworzył drzwi.

Draco wszedł pierwszy do środka i zanim Harry rozświetlił wnętrze światłem pochodni, natychmiast rozpoznał komnatę. To był ten pusty pokój z okropnym arrasem i ukrytym tronem.

- Tak, już widziałem ten tron - blondyn westchnął, gdy Harry podszedł do kotary. - To dziwne miejsce, ale nie mam pojęcia, kto go tam postawił.

- Ale czy widzieliście to? Czy zechcecie podejść i przyjrzeć się temu? - zapytał służący, zbyt podniecony tym, co chciał pokazać, żeby uświadomić sobie, z kim rozmawia.

Draco westchnął głęboko i podszedł do niego. Harry zacisnął palce na pochodni i odsunął arras. Zielony tron nadal tam stał.

- Nie... - zaczął blondyn.

- Patrzcie - uciął Harry. Wyciągnął przed siebie rękę i złapał za ornament na oparciu. Następnie przekręcił go dokoła, jednocześnie okręcając naokoło siedzenie. Usłyszeli skrzypiący dźwięk, jak gdyby ktoś przesuwał jakiś ogromny kamień po posadzce. Ściana za tronem nagle się otworzyła, ujawniając szary nieoświetlony korytarz. - A o tym wiedzieliście? - zapytał Harry, odwracając tron do normalnej pozycji.

Blondyn pospieszył szybko do przodu, zabierając Harry'emu pochodnię, ale nie widział przed sobą nic prócz ciemności, wyłączając światło ognia.

- Nie - odparł nieobecnie. - Nie wiedziałem. Trzymaj.

Oddał mu pochodnie i wkroczył za tron, po czym wskoczył do korytarza. Wyciągnął rękę po światło, a gdy miał pochodnię znów w dłoni, zaczął iść przed siebie. Po chwili spostrzegł, że Harry za nim nie podąża.

- Co ty, Potter, nie idziesz?

Za chwilę Harry stał tuż za nim. Draco znów zaczął podążać naprzód.

Korytarz ciągnął się prosto przez około sto stóp, po czym zaczął się obniżać. Szli ciągle posadzką, ale Draco zauważył, że poziom się opuścił, że byli na tyle nisko, by iść już pod zamkiem.

To jakieś tajne przejście, które chyba prowadzi na zewnątrz.

Przejście kończyło się drzwiami. Blondyn opuścił pochodnię i nacisnął klamkę, przypuściwszy, że i tak są zamknięte. Przekręcił ją i upewnił się, że się nie poruszają w żadną stronę.

Gdyby miał różdżkę, bez trudu by je otworzył.

Przeklinając pod nosem, Draco odwrócił się, stając twarzą w twarz z Harrym. Jego twarz, oświetlana przez pomarańczowe światło ognia, sprawiała wrażenie, jakby powstał z martwych.

- Czy coś nie tak? - zapytał.

- Zamknięte - odparł zimno. - Kto zamknąłby drzwi, gdy nie byłoby za nimi czegoś ważnego?

- Może tu gdzieś jest klucz? - zasugerował Harry, rozglądając się po przejściu. Nie było żadnego miejsca, by ukryć w nim klucz - ściany i podłoga zrobione były z solidnego kamienia.

- Znajdę coś, czym to rozwalimy w zamku - powiedział Draco i odwrócił się, by wrócić.

Zaczęło go to męczyć. Do czego te drzwi broniły dostępu? Do pokoju? Na zewnątrz? No i kto zrobił ten cały korytarz? I czy ktokolwiek o nim widział? Zamek w drzwiach był tak stary, że możliwe było, iż nikt nie dotykał go od lat.

Nawet nie byli w połowie drogi, gdy Harry nagle wydobył z siebie zduszony krzyk. Draco odwrócił się w sama porę, by zobaczyć, jak tamten upada na podłogę.

Blondyn westchnął z irytacji.

- Pięknie, Potter, o coś ty się potknął? O własne nogi?

Harry spojrzał na niego i kucnął. Zwrócił wzrok na posadzkę, w miejsce, w którym upadł

- Poświećcie tu, Wasza Królewska Mość.

Uczynił tak i zdziwił się, że szczęśliwym trafem się jakoś nie przewrócił. W podłodze ruszał się kamień. Mało, ruszał się z taka łatwością, że bez trudu można by go było wyjąć.

- Dobra, spróbuj go wyjąć - rozkazał blondyn. Wbrew wrażeniu, że przejście nie było używane od wieków, wyglądało na to, że ktoś dość często z niego korzystał. I ten ktoś wiedział, że kamień się rusza.

Harry z trudem próbował unieść kamień, ale nie poruszał się ani o centymetr. Kamień wystawał około cala nad posadzką.

- Coś go powstrzymuje - powiedział w końcu.

- No to wyjmij.

Brunet zrobił tak i włożył palec w dziurę. W środku, na samym dnie, leżał stary, miedziany klucz.

Ginny niemal wypuściła czarę z dłoni, gdy Maria ponownie przekroczyła próg. A to ponieważ podążał za nią Tom.

Dziewczyna skoczyła na równe nogi, a kielich upadł na podłogę.

- Ja tu jestem dla niego? - wykrzyknęła.

- Wasza Królewska Mość, proszę - odezwała się Maria. Tom przeszedł za sofą, a przed dziewczyną i jej pobladłą twarzą. Ignorował ją!

- Nie! - wrzasnęła. - Nie, na to mnie nie namówicie!

Zaczęła iść w kierunku drzwi, ale Tom był od niej szybszy. Wyciągnął ramię i objął ją w pasie, unosząc niczym piórko i przestawił obok siebie. Gdy ją dotknął, miała wrażenie, jakby krew przestała w niej krążyć i zastygła w żyłach. Jęknęła ochryple i zaczęła kopać nogami. Nawet jeśli ją złapał, nie będzie mu tak łatwo powstrzymać jej przed ucieczką!

- Uspokój się, Ginny - mruknął, ale jego głos brzmiał, jakby był gdzieś daleko. - Nic ci nie zrobię. Przynajmniej dopóki nadal będziemy w zamku.

W głowie zapaliła jej się czerwone światełko, ale od razu zgasło. Przecież nie mogą tak sobie opuścić zamku - przynajmniej dopóty, dopóki Lavinia nie odwoła rozkazu danego strażom. Jak na razie Ginny była bezpieczna.

- Wypuść mnie - wysyczała, próbując się mu wyrwać. Puścił ją po prostu, gdy spodziewała się tego, że ściśnie ją mocniej. Niemal upadła na podłogę z tą mocą, z którą się telepała w jego ramionach.

- Proszę - powiedział miłym tonem, wskazując na sofę przed sobą. - Usiądź.

Nie wyglądało na to, by miała wybór. Spojrzała na Marię, która miała złożone ręce i uśmiechała się do niej z sympatią. Gdy popatrzyły sobie w oczy, służąca zaczęła się usprawiedliwiać:

- Pan tylko prosili o rozmowę z wami, Wasza Królewska Mość. Ja zaczekam na zewnątrz.

I zanim Ginny mogłaby zaprotestować, Marii już nie było.

Łypnęła spod oka na Toma i opadła na sofę. Mężczyzna już siedział i uśmiechał się do niej sennie.

- Już nie udajemy, co? - zapytał. - Unikałaś mnie, bo wiesz, kim... i czym... jestem.

Ginny nadal na niego patrzyła, zaciskając usta jak najmocniej.

Toma pochylił się ku niej, jak gdyby chcąc jej coś powiedzieć w sekrecie. Rzeczywiście, wyszeptał:

- Wiesz, Ginny, miałem powód, by was tu sprowadzić. Ciebie i Dracona. Chyba wiesz o tym.

- Owszem - odparła ostro.

- To dobrze - wyglądał na usatysfakcjonowanego, po czym oparł się plecami o sofę. Zapytał: - Spotkałaś kiedyś Arsena?

Ta zmiana tematu była tak nieoczekiwana, że Ginny przez chwilę zastanawiała się, o czym w ogóle mówił. Spojrzała na niego.

- Nie.

- Taa... jeśli się zastanawiałaś - to nie ja go zabiłem - wyjaśnił jakim tonem, jakby rozprawiali o pogodzie.

- Jasne.

A ona miał w to wierzyć?

- Miałem kogo innego, żeby to za mnie zrobił. Powinnaś już wiedzieć, o kim mówię - powiedział, a jego piękne oczy przewiercały ją na wylot. Próbowała spojrzeć w bok, ale nie potrafiła. - Widziałaś tę osobę w swoich snach.

Wyprostowała się gwałtownie. To, o czym jej przypomniał, sprawiło, że zakręciło jej się w żołądku i zrobiła się blada.

- To ty sprowadzałeś na mnie te sny? - zapytała. W jej głosie nie było jednak tyle mocy, ile by chciała w niego włożyć.

- Uważasz, że ten różowy napar, który ci zaleciłem, nie tylko leczył zapalenie płuc, nieprawdaż? - odrzekł. - Powinnaś mi za niego podziękować. Gdyby nie te sny, nie wiedziałabyś, czy jestem zły, czy też nie. Nie wiedziałabyś, czy masz mi ufać.

- W życiu bym ci nie zaufała - odgryzła się. Miała wrażenie, jak gdyby język ważył jej tonę. Czyżby zaczęła bełkotać?

- Prawda. Sam sobie bym nie zaufał.

Próbowała szybko poskładać myśli. Czuła się, jakby mózg jej parował. Potrząsnęła głową i, pomyślawszy jeszcze raz, zmusiła się do zejścia na temat rozmowy.

- Ten twój przydupas z moich snów zabił wuja Dracona?

Tom kiwnął raz głową.

- Tak. Arsen chciał zasugerować Draconowi, by mnie wygnał. Miał chłop jakieś przeczucie, które go przede mną ostrzegało. Tak więc go zamordowałem.

Poczuła przypływ sympatii dla Arsena. Nie wiedziała, kim był, a chciał jej pomóc. Teraz nie żył.

- Tak, a teraz każde miejsce jest zablokowane, żebyś nie mógł uciec - powiedziała, mając nadzieję, że go przechytrzyła. Tylko że w jaki sposób mogła go nastraszyć, skoro miała uczucie, iż nigdy nie będzie nad nim górować? - Lavinia postawiła straże przy każdym wyjściu. Nie uciekniesz.

- Mam swoje sposoby, Ginny - powiedział z takim spokojem, że aż ją to przeraziło. Czy on nie bał się niczego?

Pewnie nie.

- Kto zabił Arsena? - zapytała niemal szeptem, a głos jej się trząsł. - Powiedz mi natychmiast.

Tom wyglądał na zaskoczonego. Uniósł brew i w tej chwili niezwykle przypominał Draco.

- Ty nie wiesz?

- Powiedz mi! - krzyknęła. Miała wrażenie, jakby całą siła z niej ulatywała, a ona sama nie potrafiła już uciec przed paniką.

Nie odpowiedział od razu. Uniósł brew, jak gdyby zaintrygowany jej krzykami. Wreszcie wychrypiał:

- Cóż, to Maria. Myślałem, że wiesz o tym.

Klucz pasował jak ulał do starego zamka w drzwiach. Przekręcając go, Draco usłyszał klik, po czym otworzył drzwi na oścież. Wewnątrz było ciemno. Wszedł do środka, mocno trzymając pochodnię. Harry był nieopodal, ale jego oddech było słychać chyba w całym pomieszczeniu. Blondyn przygryzł wargę, żeby nie krzyknąć do służącego, by się zamknął.

Gdy światło wpłynęło do środka, Draco zobaczył przed sobą mały, kwadratowy pokoik. Przy jednej ze ścian stał stół, zabałaganiony pergaminami i fiolkami. Przy przeciwległej ścianie był kolejny stolik, na którym leżało to samo. Cała komnata przypomniała Draco o wiele mniejszy i brudniejszy loch do eliksirów.

Chłopak poszedł jeszcze dalej, próbując zobaczyć, czym to wszystko pachnie. Kilka fiolek było pełnych jakiejś cieczy.

Ale jakich?

Zaciekawiony, przysunął się do stołu, a Harry za nim, oświetlając pomieszczenie jeszcze bardziej. Blondyn podniósł jedną z menzurek, zawierającą coś, co wyglądało jak krew, i powąchał ją.

To była smocza krew.

Ten cierpki, piekący zapach rozpoznałby wszędzie. A o ile się nie mylił, mugole nie używali smoczej krwi. Poza tym mugol nie posiadałby takiego laboratorium, jak to.

By się upewnić, sięgnął po inną fiolkę, w której była żółtawa, oleista substancja. Nie musiał jej wąchać, żeby wiedzieć, co jest w środku. Ropa czyrakobulwy.

Teraz był pewien, że pomieszczenie to nie należy to mugola. Ale jeśli w tym świecie nie było żadnego czarodzieja, komnata na pewno należała do Toma Riddle'a.

On jest magiczny - pojął Draco w jednej chwili. Ginny powinna się o tym dowiedzieć. Wiedział, iż nie była pewna, czy Tom potrafił używać magii, czy nie. Draco powinien jej powiedzieć, by trzymała się od niego z daleka.

Odwrócił się do wyjścia, zauważając, że Harry stoi tak blisko niego, iż niemal zderzyli się głowami.

- Potter! - zawarczał, wymijając go.

Harry ewidentnie zignorował jego poirytowany ton, po czym złapał go za ramię, by nie mógł iść dalej.

- Czekajcie. A te drzwi dokąd prowadzą?

Blondyn zatrzymał się i odwrócił, patrząc w miejsce, które Harry wskazywał pochodnią. Były tam inne drzwi, naprzeciw tych, przez które weszli. Były niemal ukryte w cieniu, a ciemnobrązowe drewno, z którego był wykonane, niewiele się różniło od szarych ścian.

- Otwórz je - rozkazał Harry'emu.

Brunet usłuchał i otworzył drzwi bez żadnych problemów. Za nimi były schody.

Draco poczuł powiew zimnego powietrza. Złapał od Harry'ego pochodnię i poszedł przed siebie, po czym wyszedł z komnaty i pokonał kilka stopni. Nie musiał iść dalej. Szczyt schodów oświecało światło pochodzące z zewnątrz. Widocznie prowadziły na dwór.

- To wyjście.- wymamrotał, zamykając drzwi za sobą i odwracając się do Harry'ego - Są niechronione.

- Pewnie nikt o nich nie wie- stwierdził brunet.

Draco próbował nie okazywać poirytowania.

- Tak, i to jest problem. Komnata należy do Toma. Prowadzi tu jakieś dziwne prace.- nie oczekiwał, że Harry go zrozumie, ale w każdym razie pokiwał głową - Idziemy po Ginny. Jestem pewien, że chciałby się o tym dowiedzieć.

- Cóż, to Maria. Myślałem, że wiesz o tym.

Ginny podniosła się natychmiast, a po plecach przebiegła jej fala dreszczy. W oczach pojawiły się plamki, dlatego musiała je zamknąć, by przeszły.

Musiałam wstać za szybko, powiedziała do siebie, po czym rozwarła powieki i przesłała Tomowi gniewne spojrzenie.

- Nie Maria - powiedziała łagodnie, ale z mocą. - To nie mogłaby być Maria. To mężczyzna, jestem pewna, że...

Mężczyzna się zaśmiał, a jego głos sprawiał, że krew zastygała jej w żyłach. Patrzyła na niego, zaskoczona, aż nie przestał i nie przemówił:

- Moje dziecko, osoba z twoich snów nie jest mężczyzną. To Maria. Tobie bym nie skłamał.

Poczuła, jak żołądek zamienia się jej w kamień, co udowodniło, że musiał mówić prawdę. Czuła się zdradzona, tak chora, jak wtedy, gdy pomyślała, że to Harry mordował te wszystkie rodziny. Tylko że ta myśl, nie wiedząc czemu, wydawała się miliony razy gorsza.

Miała wrażenie, że miękną pod nią nogi, a ona pojęła, że to nie jest efekt szoku. Pokonała krok w kierunku drwi, po czym przystanęła i zamrugała oczyma. Co jej się stało? Czemu czuła się taka... bez życia?

- Mario! - zawołał Tom, przesyłając Ginny mały i niegrzeczny uśmieszek. - Możesz wejść. Myślę, że napój zaczyna działać.

Napój? Jego słowa kołatały się w jej głowie. Jaki napój?

Drzwi się otworzyły, ale miała wrażenie, jak gdyby wydarzyło się to gdzieś daleko. Zacisnęła oczy, po czym odwróciła się do wejścia. Otworzyła powieki, a w kącikach oczu miała zamazany obraz. Co się działo? Co za napój wypiła?

Maria podeszła do Toma. Dziewczyna widziała na tyle dobrze, by zobaczyć, że służąca uśmiechała się do niego. Wtedy właśnie pojęła, o jakim napoju mówił Tom.

Pochyliła głowę w kierunku, gdzie leżała srebrna, pusta czara. Picie, które dała jej Maria, musiało być zatrute!

Och... Ginny zrobiła krok do przodu w kierunku drzwi, ale musiała stanąć w miejscu. Chodzenie sprawiało, że była coraz bardziej zmęczona.

Ty razem, gdy zwróciła swe spojrzenie na Toma i Marię, zakręciło jej się w głowie. Czuła się tak, jakby widziała wszystko przez grubą, zamazaną szybę. Rozmyte postacie bujały się przed jej oczami, a cały pokój wirował. Miała wrażenie, jak gdyby podłoga chciała ja przywitać, tak szybko się do niej zbliżała. Wyciągnęła przed siebie ręce, by się zbytnio nie poturbować przy upadku, ale straciła równowagę i wyłożyła się jak długa.

Coś ty mi zrobił? - chciała zapytać. Ale nie potrafiła otworzyć ust. Nie mogła nic zrobić. Poczuła, jak uginają się pod nią łokcie i upadła na podłogę.

Jakieś głosy mieszały się w jej uszach, a świat zabłysnął tysiącem kolorów. Czuła ostry dywan przy swoim policzku, a coś dziwnego podpowiedziało jej, że wszystko to zdarzyło się naprawdę i nie było, niestety, żadnym snem.

Nagle, jakby ktoś nacisnął taki czerwony guziczek, wszystko stało się czarne i znikło.

Draco rozkazał Harry'emu wszystko pozamykać i położyć klucz tam, gdzie go znaleźli, po czym poprosił go o to, by poszedł wraz z nim, na co brunet odparł, że chętnie, gdy tylko skończy. W taki to sposób mieli się za jakiś czas spotkać.

Po raz pierwszy od jakiegoś czasu nie miał pojęcia, gdzie może znaleźć Ginny. Spytał kilku służących, ale oni także nie wiedzieli. Wreszcie się wściekł i zaczął podnosić głos, pytając gdzie jest królowa. Dziewczyna odpowiedziała, że królowa bierze kąpiel i nie będzie w stanie przyjmować gości za czas krótszy, niż godzinę.

Sfrustrowany Draco przyczesał ręką włosy, po czym przeklął sam siebie za to, że spadła mu korona. Założył ją z powrotem.

Po dziesięciu minutach postanowił poszukać Marii. Pokojówka na pewno wiedziała, gdzie mógł teraz znaleźć Ginny, bo często sama ją gdzieś zabierała.

Ale kobiety też nie mógł znaleźć. Jak gdyby wszyscy, których szukał, nagle się rozpłynęli. Znów przeklinając (zaczynał powoli myśleć, że używa bardzo barwnego języka), polecił Timothy'emu dowiedzieć się, gdzie poszła Ginny i w ogóle jej poszukać, po czym poszedł po Elle. Ona na pewno czymś by go zajęła, a może nawet wiedziałaby, gdzie jest jego żona.

Elle nie wiedziała. Znalazł ją niemal przyklejoną do rękawa ich ojca, nadal niezadowoloną z faktu, że ich wujek został zamordowany. Draconowi zabójstwo zupełnie wyleciało z łowy. Po chwilowej ochocie, by ją jakoś pocieszyć, wrócił do krążenia po zamku, w celu dowiedzenia się, gdzie Ginny jest lub gdzie mogła być - bądź, najlepiej, samemu ją napotkać.

Po półgodzinnych poszukiwaniach Draco zauważył, że nie ma Harry'ego. Jego pamięć o nim ograniczała się do prośby dotyczącej tego, czy nie chciałby razem z nim poszukać Ginny, gdy już wszystko skończy robić. Chciał go mieć przy sobie, gdy tylko Harry skończyłby z "pracownią" Toma.

Tak, teraz miał kolejne zadanie: dowiedzieć się, gdzie był Harry. Może po prostu brunet nie mógł go odnaleźć, jak on nie mógł znaleźć Ginny. To miało sens.

Pytał już w kuchni i kilku innych miejscach, ale żaden ze sług go nie widział. Przełykając kilka wyjątkowo niekulturalnych słów, Draco odwrócił się na pięcie i poszedł do głównej części zamku.

Zaczął się denerwować! Gdzie byli wszyscy? Ukrywali się tylko po to, żeby go wkurzyć?

Nagle coś go uderzyło. Możliwe przecież, że Harry nadal był u Toma w laboratorium.

No, to przecież oczywiste. Jak mógł nawet zacząć ufać Harry'emu? Nie znał go, a z tego, co mówiła mu Ginny, jasne było, że Potter różnił się zupełnie od cud-chłopca z przyszłości. Mroczny, niezadowolony, zły... i skąd wiedział o tronie? Jak go "znalazł"? Kręcił się po komnacie i nagle przekręcił gałkę na oparciu, tak dla jaj? Wyglądało to podejrzanie, a Draco niemal zawył, że nie zauważył tego wcześniej.

Po raz drugi w tym dniu blondyn spostrzegł, że nogi same prowadzą go w kierunku zielonego tronu. Minęło kilka minut, nim odkrył, że przejście było puste i nie wydobywały się z niego żadne podejrzane odgłosy. Gdy wreszcie doszedł do drzwi, prowadzących do ukrytej komnaty, zauważył, że coś jest nie tak.

Tam było ciało, leżące pomiędzy drzwiami a framugą, przez które drzwi się nie zamykały.

Draco wiedział w jakiś dziwny sposób, że to Harry. Niemal natychmiast złapał za pochodnię. Zaciskając mocno rękę na uchwycie, podszedł powoli do nieruchomego ciała. Leżał na plecach, z głową zwróconą ku komnacie, a Draco, stojąc przed nim, zastanawiał się, czy Harry jeszcze żył. Czuł, jak narasta w nim szok, ale dziwnie było się dowiedzieć, że Harry Potter już nie egzystował z nim w jednym świecie.

Szok natychmiast zastąpiła chęć dowiedzenia się czegoś ważniejszego: mianowicie, czy klatka piersiowa Pottera porusza się, czy jest nieruchoma? Poruszała się. Harry żył.

Blondyn uniósł pochodnię wyżej, otwierając drzwi jeszcze szerzej i kucając tuż obok chłopaka. Nie zadrżał ani nie mrugnął powieką. Gdyby jego płuca nie działały, Draco rozważałby jego śmierć,

- No dalej, Potter - powiedział drżącym głosem, trzęsąc ramieniem Harry'ego trochę za mocno. - Wstawaj.

Patent z oddychaniem nie działał. Brunet wygadał, jakby zostało na niego rzucone zaklęcie.

To sensowne, pomyślał Draco. Pewnie Tom zszedł na dół i go tu znalazł, myszkującego. Harry miał szczęście, że jeszcze żył.

Draco podniósł się i westchnął. Po co Tom mógł tu schodzić? Po składniki do trucizny? Obrócił się dokoła, chcąc zobaczyć, czy w pokoju czegoś nie brakowało, ale zanim pomyślał, zaskoczyła go własna głupota na około trzy sekundy.

Cały pokój był pusty. Po prostu. Stoły z porozwijanymi pergaminami i fiolkami znikły, a na podłodze nie było żadnego pióra ani nawet kropli atramentu.

Co tu się stało? Nie było go tylko około czterdziestu pięciu minut. Niemożliwe przecież, żeby to wszystko zabrać w tak krótkim czasie. Musiano to zrobić za pomocą magii.

Właśnie wtedy Harry zdecydował się obudzić. Jęknął, a Draco spojrzał na niego. Podnosząc się powoli, brunet zaczął wycierać oczy, wkładając palce pod okulary.

Blondyn otworzył usta by coś powiedzieć, ale jakiś hałas przerwał mu. Poderwał głowę w kierunku drzwi znajdujących się naprzeciw wejścia. Były nieco otwarte i poruszały się przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. Skrzypiały za każdym razem, gdy drewno ocierało się o posadzkę.

- Co się stało? - zapytał powoli Harry. Draco odwrócił się i podszedł od niego, pomagając mu usiąść.

- Rzucono na ciebie zaklęcie. - powiedział mu szczerze neutralnym tonem.- Wstań. Zawroty głowy powinny zaraz zniknąć.

Harry zrobił, co mu powiedziano, ale zajęło mu to chwilę. Gdy się wyprostował, jego twarz spochmurniała, zmarszczył brwi.

- Co się stało?- powtórzył, unosząc dłoń do głowy. Musiała mocno go boleć.

- Właśnie ci powiedziałem- odparł Draco. Ale z tego chłopaka był przygłup. - Zostałeś zaklęty.

Jak gdyby nie słysząc tego, Harry mówił dalej:

- Doktor Thomas zobaczył, jak zamykam drzwi... wyciągnął coś i krzyknął na mnie. To wszystko, co pamiętam.

Draco westchnął bardzo głęboko i przypomniał sobie, że Harry nie wiedział, co znaczy "zaklęty", więc nie było na niego bata. Tom musiał wyciągnąć różdżkę. To wszystko nie miało sensu na tyle, żeby wyjaśniać to Harry'emu.

- Miał coś ze sobą... - dodał nagle Harry, niemal po namyśle. - Kogoś...

To zainteresowało blondyna.

- Że co? - zapytał mgliście.

Harry przymknął na chwilę powieki i zakręcił się. Głowa znów dała o sobie znać. Sam doświadczył tego miliony razy po tym, jak dostał jakimś zaklęciem.

- Nie powiem wam dokładnie. To tylko przebłysk. Miał cos na swym ramieniu, co wyglądało na belę białego materiału.

- Właśnie powiedziałeś, że to była osoba - zwątpił Draco, denerwując się nie bardzo wiadomo czym. Zaczął nawet podejrzewać, że Harry może zmyślać. - Pomyśl, dobrze?

- Próbuję - odparł, odzyskując momentalnie siłę. Ale po sekundzie jego oczy znów zrobiły się niemal niewidzące. - Nie pamiętam, cóż to było.

Blondyn przewrócił oczami i próbował powstrzymać narastającą w nim frustrację. Ten dzień robił się z sekundy na sekundę coraz gorszy. Od niemal dwunastu godzin był żonaty, nie mógł nigdzie znaleźć swojej panny młodej, musiał pozować przez prawie cztery godziny do portretu, musiał...

Chwilę. Panny młodej?

Czując, jak coś mu ciąży w żołądku, Draco odwrócił się w kierunku Harry'ego jeszcze raz.

- Białego, powiadasz? - zapytał ze zniecierpliwieniem.

- Białego czego? - odrzekł Harry, a jego twarz wykrzywiła się z bólu, jakiego musiał doznawać.

- Białego materiału - dokończył Draco ostrym tonem. - Białego materiału, który Tom miał na ramieniu. To widziałeś, tak?

Harry zaczynał wzruszać ramionami, jak gdyby miał ważniejsze rzeczy do roboty, niż myślenie o tym, co widział.

- Powtarzam, Wasza Królewska Mość, iż pewien nie jestem...

Blondyn szybko złapał go za ramiona, a Harry zakrztusił się z zaskoczenia.

- Lepiej obie przypomnisz! - wrzasnął do niego Draco, potrząsając nim raz za razem. - Bo być może to Ginny widziałeś.

- Zali... zali czemu doktor miałby tędy prowadzić Jej Majestat? - spytał łagodnie, przerażony gwałtownością Dracona.

To było beznadziejne. Odrzucił Harry'ego w kąt, przez co służący zachwiał się na nogach, zanim odzyskał równowagę, i odwrócił się, przechodząc przez drzwi prowadzące na zewnątrz, dwoma krokami przeskakując schody. Miał złe przeczucie, że Tom uprowadził Ginny z dala od zamku. To nie było nawet przeczucie. To ona musiała być tą białą belą materiału, którą widział Harry.

- Pierdolić to! - przeklął pod nosem, pokonując po dwa schody na raz. Poczuł ulgę, wychodząc na dwór i czując powiew świeżego powietrza. Słońce niemal wstawało.

Nie mógł pozwolić po raz kolejny na to, by pogoda go zatrzymała. Nie zamierzał nawet zabrać ze sobą grubszego płaszcza. Ginny mogła być mordowana w lesie w każdej chwili. Jak... jak można być tak głupim jak on...!

Od początku Ginny próbowała mu powiedzieć, że Tom jest zły i że będzie próbował ich skrzywdzić. Draco sam się o tym dowiedział, gdy przerwał im rozmowę w teatrze. Czemu więc puścił ją samą? Czemu pozwolił jej pójść z Marią?

Rzucając na samego siebie najcięższe przekleństwa, pobiegł sprintem w kierunku stajni.

Koniec rozdziału XV