"All you need is love"
by Mocha Butterfly
tłumaczyła Villdeo
Rozdział XVI
Przez szyb
Gdy tylko rzucił okiem na stajnię, miał wrażenie, że była pusta. Ucieszyło go to, w taki sposób nikt by go nie zatrzymywał. Cieszył się, póki nie przypomniało mu się, że nie umie dosiadać konia.
Czy to takie trudne? - zapytał sam siebie, próbując się uspokoić. Cóż, mogło być jeszcze gorzej, na przykład nie miał pojęcia, gdzie trzymają siodła.
- Wasza Królewska Mość?
Draco zmusił się do nie podskoczenia z zaskoczenia i zacisnął zęby. Obrócił się i ujrzał tę sama zaniedbaną dziewkę, która pomagała mu kilka dni wcześniej.
- Jam... jam nie wiedziała, że kto tu przyjdzie - wyjaśniła szybko, zauważając, że jego ciało napięte jest do granic możliwości. - Jam myślała, że pałac zamknięty... że straże stoją.
- Bo stoją - odparł krótko. - Przygotujesz dla mnie Jacka, prawda?
Przełknęła ślinę, dygając, ale nie uczyniła żadnego ruchu. Sama nie wiedząc, co ma robić, przemówiła doń:
- Jej Królewska Mość Lavinia rozkazy dawała, by nikogo z rodziny królewskiej nie wypuszczać poza mury...
- Ona już nie jest królową - przerwał jej Draco. Jego głos był ostrzejszy, niż chciał, a słysząc jego odpowiedź, dziewczyna wzdrygnęła się. Ucichł nieco i ciągnął dalej:
- Czy nie słyszałaś? Ginny jest teraz królową. Ja jestem królem. Mogę podważać wszystko to, co mówi Lavinia.
Zamyśliła się nieco.
- Tak, Wasza Królewska Mość, ale...
Przerwał jej po raz trzeci, tracąc całą cierpliwość.
- Zrób to! – rozkazał głośno.
Dziewczyna wciągnęła powietrze i podskoczyła, przerażona jego gniewem, po czym pokiwała szybko głową. Po chwili odwróciła się na pięcie i znikła w jednym z boksów znajdujących się na końcu stajni.
Blondyn poczuł się nieco winny, gdy odeszła. To nie była jej wina, że Lavinia cierpiała na paranoję - po prostu musiała wykonywać rozkazy. A tak w ogóle nie zasługiwała na to, żeby jej rozkazywać krzykiem. Biedna dziewczyna była tak chudziutka, że miało się wrażenie, iż nawet lekki wietrzyk może ją wywiać.
Wrzasnął na siebie w myślach.
Mięknę... - zrozumiał, zauważając współczucie, które odczuwał. Taa, właśnie tak to działa. Otworzył swe serce dla jednej osoby, a tu już tuzin zaczyna się wpychać do środka.
To wszystko była wina Ginny. Gdyby... gdyby nie znalazła jakiegoś sposobu, żeby mu się wcisnąć do serca i żeby tam nie zakiełkować, jak jakieś drzewo na nową miotłę, którego potem wyrwać nie można, wtedy nic nie byłoby tak źle, jak było teraz. A przynajmniej choć wiele rzeczy byłoby nie w porządku, to potrafiłby w dalszym ciągu panować nad własnymi uczuciami. Ale nie, w tej chwili Draco musiał nabierać chęci, żeby z Toma wypruć flaki, jeśli w ogóle by jej coś zrobił, choćby najmniejszą krzywdę. Za każdym razem, gdy wyobrażał sobie to, co Harry mu opisał (Toma niosącego biały materiał na ramieniu), jego serce podskakiwało mu w kierunku gardła i potrafił pomyśleć tylko o jednym: by odnaleźć Ginny i by z powrotem była w zamku, bezpieczna. Bez znaczenia było, jak bardzo Draco chciał sobie wmówić, że jest zupełnie inaczej - to była zupełnie czytelna oznaka, że martwił się o nią. Zniszczyła wszystko, co w sobie budował i co sobą przedstawiał przez tyle lat, i nie potrafił nic z tym zrobić!
Stajenna wróciła po chwili, niosąc ze sobą siodło, które wyglądało na dwa razy cięższe niż ona sama. Aż się uginała, żeby je unieść i Draco - niech cholera weźmie jego miękkie serce - podbiegł, by jej pomóc. Uśmiechnęła się do niego w podzięce i poprowadziła go do boksu Jacka.
- Pokaz mi, jak to mam zrobić - powiedział do niej, mając na myśli siodłanie konia.
Po chwili zaczął żałować swojej decyzji, ponieważ dziewczyna zaczęła zakładać Jackowi siodło o wiele wolniej, jakby to demonstrowała dzieciom z przedszkola. Nawet zaczęła mu to wszystko wyjaśniać. Gdy już się z tym uporała, minęło pięć minut, z których każda mogła sprawiać, że Ginny znajdowała się coraz bliżej śmierci... jeśli już nie była martwa...
Nareszcie skończyła. Draco spojrzał na nią po raz ostatni, podczas gdy ona pogłaskała Jacka po szyi. Była tak cienka, że nie mógł już na nią patrzeć, a zważając na to, że ubrana była bardzo lekko i nie miała na sobie butów, musiało być jej zimno.
Przeklinając samego siebie, blondyn pogrzebał w kieszeni i wyjął garść monet, które ze sobą nosił. Nawet w tym świecie musiał mieć pieniądze przy sobie. Chrząkając głośno, by przykuć jej uwagę, wyciągnął ku niej dłoń, by złapać jej rękę. Otworzyła szeroko usta, spoglądając na monety wielkości galeonów, gdy włożył je w jej garść.
- Wasza... Wasza Królewska Mość...Jam... mi nie wolno... - zaczęła się jąkać.
- Kup sobie tylko buty - mruknął, unikając jej spojrzenia. - I nie mów nikomu, że ci to dałem.
Pokiwała skwapliwie głową, przełykając głośno ślinę i zacisnęła palce na monetach,.
- I co? Zejdziesz mi drogi? - zapytał.
Szybko się odsunęła, ale czuł, że się do niego uśmiechała, gdy wdrapał się na konia z minimalnym zachwianiem. Miał nadzieję, że chociaż tego się wreszcie nauczy. Było to bardzo bezużyteczna umiejętność, bo nie miał jakoś ochoty po powrocie do swojego świata brać lekcji jazdy konnej.
Włożył nogi w strzemiona i wyprowadził konia ze stajni, oddychając znów zimnym grudniowym powietrzem. Noc się kończyła. Wyglądało na to, że gdy Draco miał okazję by próbować uratować Ginny przed niebezpieczeństwem, na zewnątrz musiało być ciemno. Nawyk, z którego chciałoby się wyrosnąć. Albo lepiej, nawyk, którego nigdy nie chciałoby się nabyć.
Teraz miał konia i mógł wyjechać z zamku, ale nie bardzo wiedział, gdzie się kierować. Tom mógł być wszędzie, z pewnością znał tu wszystkie szlaki. Draco w dalszym ciągu czuł ochotę, by powrócić do niechronionych drzwi i znaleźć coś, co mogło go naprowadzić na trop Toma lub do miejsca, gdzie uciekli.
Jak na zawołanie, znalazł ślady kopyt odciśnięte w śniegu, tuż na skraju lasu, w pobliżu wyjścia z tajemnej komnaty. Oczami powiódł za śladami, które kończył się głęboko w lesie.
Na dobry plan wyglądało, żeby pójść nimi i zobaczyć, gdzie go zaprowadzą.
Mocniej uchwycił cugle swoimi na wpół zamarzniętymi już palcami, po czym zgarbił się, by wtopić się w swój podwójny kołnierz. Ścisnął kolanami Jacka, zmuszając go do galopu i miał nadzieję, że podróż nie będzie zbyt długa.
Przytomność powoli powracała, ale gdy Ginny po raz pierwszy tworzyła oczy, obraz nadal był nieco zamazany. Miała wrażenie, że podskakuje bardzo szybko, więc zastanowiła się, co się z nią stało.
Dopiero po kilku minutach rozumiała, że jedzie konno, na siedząco, po damsku, a plecami oparta jest o kogoś delikatnego i ciepłego. Nie w pełni pamiętając, co się wydarzyło, że jest w takiej sytuacji, zamknęła oczy z powrotem, mając fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
Gdy budziła się ponownie, wiedziała już dobrze, co się stało, zamrugała więc oczami, otwierając je szybko. Potarła policzki, myśląc o ostatnim wspomnieniem, po czym podniosła się.
W pokoju było ciemno, nie stały tu żadne świece, a ciemność wlewała się nawet oknami. Widziała dość wyraźnie, choć jej oczy z trudnością dostosowywały się do atmosfery panującej w środku.
Leżała na ogromnym łożu, które składało się z samego materaca. Przy jednej ze ścian stała duża szafa, a na przeciw niej była plama na ścianie, jak gdyby ktoś zrobił w niej nieprawdopodobnie wielką dziurę i jeszcze jej nie zakrył. Jednakże wygląd ten nie martwił Ginny, która zastanawiała się jedynie, gdzie teraz jest i jak ma się stąd wydostać.
Spojrzała w bok, a jej wzrok przykuła jej śmieszna i słodka suknia ślubna, którą nadal na sobie miała. Gorset niemiłosiernie ją uwierał.
Próbując pozbyć się uczucia mdłości po wypitym naparze, wstała i przeszła klika kroków po komnacie. Zawroty głowy męczyły ją jeszcze przez chwilę, ale miała nadzieję, że wszystkie ingrediencje, z których Maria przygotowała eliksir, już dawno utraciły właściwości.
Maria! - pomyślała nagle Ginny. To przez cały czas byłą jej pokojówka! Migrenę na siebie sprowadzała od myślenia, któż może być pomocnikiem Toma w tych okropnych czynach, a Maria nigdy, ale to nigdy, nie przyszła jej do głowy. Ani razu. W ogóle.
Jedyna osoba, której ufała przez cały pobyt w tym świecie, pchnęła ją nożem w plecy. Skutkiem tego siedziała teraz tutaj, w tym pokoju z - próbowała je otworzyć - zamkniętymi drzwiami; uwięziona. Tom sprowadził ją tam, gdzie mógł jej użyć i skąd nie mogła uciec.
Były tylko dwa okna, obydwa bardzo wysoko, kilka stóp ponad jej głową. Wspięła się na łóżko, żeby choć na placach wyjrzeć przez jedno z nich, ale zobaczyła tylko granatowe niebo. Gdy wiatr zawiał, kilka gałęzi uderzyło o szybkę, która zadrżała.
Musiała być wysoko. Co nie oznaczało, że w jakiś sposób nie mogłaby zepsuć okna i wyskoczyć przez nie... i połamać obu nóg oraz leżeć zmarznięta na ziemi - dodała. Nawet jeśli udałoby się jej stłuc szybę, na pewno miałaby kłopoty z zejściem na dół.
Okna były pozycją, która mogłaby wykreślić z listy "sposoby ucieczki".
Zeskoczyła z łóżka, próbując się nie wywalić o spódnicę, po czym podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Były zamknięte mocno, nieważne, jak mocno starała się przekręcić gałkę. W tej chwili pragnęła mieć swoją różdżkę bardziej, niż cokolwiek innego na świecie.
Klamkę też mogła już wykreślić. Położyła jeszcze ręce na ciężkich drewnianych drzwiach, po czym pchnęła je, żeby zobaczyć, czy się poruszą. Jakby popychała skałę. W ogóle się nie ruszały.
Poczuła nagle frustrację, która pchała się jej do gardła, więc krzyknęła cicho. Zacisnęła pięści, waląc nimi w drewno i słysząc głuchy dźwięk, który zaczął się z nich wydobywać.
Dlaczego nic nie mogło być w porządku? Albo zostanie pionkiem w jakiejś cholernej gierce Toma Ridlle'a, albo zginie. Tutaj. Z dala od rodziny, na tej planecie, gdzie jedyną osobą, która nawet nie udawała, że Ginny ją obchodzi, a którą nienawidziła przez całe życie był on: Draco Malfoy. Czemu... czemu ona?
Nie zrobiła nic, żeby na to zasługiwać. Wbrew temu, iż wiedziała, że nie potrafi przewyższyć swoich sześciu starszych braci, którzy każdym uczynkiem przynosili zaszczyty Hogwartowi, ona starała się najbardziej i nawet jej wychodziło. Choć faktem było, że nie został prefektem ani Prefektem Naczelnym, nie wzięli jej do drużyny Quidditcha i nie była zbyt popularna w każdym tego słowa znaczeniu. W każdym razie, miała kilku wypróbowanych przyjaciół, z których była zadowolona. Nigdy nikogo nie skrzywdziła z premedytacją, nawet nie obraziła żadnego ze Ślizgonów, którzy ciągle wyśmiewali się z tego, że była Weasleyówną. Robiła wszystko tak, jak powinna i to ona była teraz w najgorszej pod słońcem sytuacji.
Straciła już nawet nadzieję na wydostanie się stąd. Nawet dobrze, że Tom ją zabije, będzie miała święty spokój.
Odsunęła się od wejścia i opadła na łoże, ukrywając twarz w materacu. Zaczęła płakać łzami powstrzymanymi od trzech tygodni. Zdawało jej się, że wypłacze ból i strach, jaki czuła - ale to się tylko zdawało.
Była tak zajęta płaczem, że nie usłyszała, jak otwierają się drzwi. Poczuła powiew zimna na plecach i zdała sobie sprawę, że ktoś jest w środku. Podniosła się niemal natychmiast. Do środka wkroczył Tom, trzymający kandelabr, a za nim szła Maria. Jej wyraz twarzy był zupełnie inny od tego, który Ginny zapamiętała po wypiciu eliksiru, kobieta wyglądała wtedy na przerażoną. Jej ciemne oczy lśniły jakimś złym blaskiem, a w kącikach ust tkwił arogancki uśmiech.
Jak mogła zmienić się tak nagle?
Dziewczyna poczuła, jak opuszcza ją energia. Usiadła bezwładnie i popatrzyła na nich oboje, czekając, aż coś powiedzą. Maria zostawiła otwarte drzwi, ale Ginny nawet się nie zerwała, by przez nie uciec. To by było bezsensowne.
Kobieta od razu pomyślała, iż może to być droga ucieczki, tak więc zatrzasnęła drzwi, gdy zauważyła szparę.
- No i co? – zapytała Ginny wzutym z uczuć tonem. - Jak masz mnie zabić, to zaczynaj.
- Nie zamierzam cię zabić - odparł natychmiast mężczyzna. On także wyglądał na w jakiś sposób uradowanego i uśmiechał się delikatnie. - Gdybym chciał cię zabić, Maria uczyniłaby to wieki temu.
Przeniosła spojrzenie na Marię, która nadal miała na sobie stój służącej. W jakiś dziwny sposób była teraz wyższa, niebezpieczniejsza...
Tom również spojrzał na kobietę.
- Wyjdź! - rozkazał.
Kiwnęła głową, zwracając Ginny spojrzenie, po czym opuściła komnatę.
- Jesteś tutaj, ponieważ musisz mi pomóc - powiedział Tom gdy drzwi znów był zamknięte. Postawił kandelabr przy szafie, po czym przeszedł prze pokój i usiadł na łóżku obok dziewczyny. Materac ugiął się nieco, przez co Ginny zjechała w jego stronę. Położyła dłonie na łóżku i odsunęła się, nie mając ochoty czuć jego ciała w pobliżu swojego. - Ty i Draco - dodał powoli.
Uniosła brew i nie mogła się powstrzymać przed zadaniem pytania.
- Jest tutaj? Jego też tu sprowadziłeś?
- Nie - odparł, a iskierka nadziei zgasła w jej piersi natychmiast. - Ale wkrótce tu będzie. Jestem pewien, że zostawiłem mu klucz dość łatwy do odgadnięcia.
Czuła się winna temu, że tak bardzo chciała, by Draco był tu z nią, by narażał się przez nią na niebezpieczeństwo, ale nie mogła nic na to poradzić. Modląc się o to, by Draco przybył jak najszybciej, zapytała:
- Gdzie jesteśmy?
- W inny zamku - odrzekł. - Jest nieopodal tego, w którym żyłaś. Ale mugole go nie mogą zobaczyć.
Na dźwięk tak znajomego słowa jej serce zatrzepotało.
- Mugole? - powtórzyła. - My... ja jestem magiczna?
- Oczywiście, że tak - powiedział do niej, widocznie zdenerwowany tym, że nie przyszło jej to do głowy. - Nawet ja nie potrafiłbym wyzuć magii z twojego ciała i ciała paniczna Malfoya. Upewniłem się po prostu, że nie będziecie mieli ze sobą swoich różdżek.
- Ale... - zaczęła, nie bardzo wiedząc, jak powiedzieć to, o czym myślała. Jeżeli była magiczna, czemu brwi Lavinii nie znikały, gdy Ginny się na nią wkurzała? Czemu nie zapaliła się jej suknia? Czemu nawet takie małe oznaki - oznaki, które pojawiały się, gdy dorastała, które pojawiały się, gdy nie miała jeszcze różdżki, a które udowadniały już wtedy, że jest czarownicą - czemu ich nie było?- Ale czemu nic się nie działo? - skończyła kulawo, mając nadzieję, że Tom zrozumie, co chciała mu powiedzieć.
Pojął. Uśmiechnął się do niej spokojnie i powiedział:
- Mogę kontrolować waszą magię. Zawsze byłem w pobliżu, gdy o tym nie wiedziałaś. Szczególnie, gdy przebywałaś ze swoją matką. Wiedziałem, że jej nie znosisz. Upewniłem się, że twoja magia nagle z ciebie nie wypłynie, gdy nie będziesz potrafiła się już kontrolować.
Przygryzła wargę, rozczarowana. Ale czy to się liczyło? Nie miała różdżki - a bez niej magia nie uratowałaby jej życia. Jednak zdenerwowało ja to, że Tom zawsze miał ją na oku.
- Czemu mi nie powiedziałeś... - zaczęła. - Po co tu jesteśmy, ja i Draco? Myślę, że to nie fair w stosunku do nas, przetrzymywać nas tu bez tej wiedzy.
- A kto powiedział, że cokolwiek musi być fair? - odparł. - Tu się nie liczy, czy coś jest fair. Tu jest tylko to, co uczynię ja. I ty nie możesz nic zmienić, i przeznaczenie nie może zmienić niczego. Tylko ja mogę. Tutaj, w moim świecie, należysz do mnie.
Poczuła się tak, jak gdyby znów miała jedenaście lat i znów pisała w swoim kochanym pamiętniczku i rozmawiała z doskonałym Tomem. Wtedy też ją miał w garści, należała do niego, nie wiedząc o tym. Teraz, choć wiedziała, jej zachowanie nie było ani pod jej kontrolą, ani czyjąkolwiek. Wyglądało to o wiele gorzej, ponieważ teraz była starsza, potrafiła nad sobą panować, a nie umiała wziąć spraw w swoje ręce, nie mogła tego uczynić. Jak gdyby we wnętrznościach miała jakiegoś węża, który jej mówił, gdzie ma wymiotować, gdy miała na to ochotę.
Mdłości nareszcie jej przeszły, a Ginny zmusiła się do tego, by ponownie spojrzeć Tomowi w oczy. Uśmiechał się do niej wszechwiedząco, jak gdyby bawił się jej myślami i próbował sprawić, żeby uwierzyła, że widzi przez jej czaszkę i widzi to, o czym myślała. Próbowała w to nie wierzyć.
- Powiedz mi, co tu robimy - powiedziała ochrypłym szeptem.
- To piękna historia - wyjaśnił, wstając i odwracając twarzy ku niej. - To jeden z najznakomitszych ruchów, jakie kiedykolwiek uczyniłem, coś w rodzaju pamiętnika, który miałaś szczęście otrzymać na swoim pierwszym roku nauki.
- To nie ma nic wspólnego z tym dziennikiem - przerwała Ginny, żywiąc nadzieję, że to, co powiedziała, było prawdą.
- Nie całkiem - odparł delikatnie. - Ale pomysł jest podobny.
- Gdy rosłem w siłę... - zaczął, spoglądając w plamę na ścianie przed sobą, po czym przeniósł wzrok na okno. - Gdy Harry Potter był w piątej klasie, wiedziałem, że to moja najlepsza szansa, by pozbyć się tego, co chciałem zniszczyć od lat. Rozumiesz, Ginny, że nie miałem ochoty powracać to tego pastwa... pełnego słabostek. Chcąc tego uniknąć, zachowałem jedną z najśmielszych rzeczy w historii magii - a raczej najśmielszą. Nikt nigdy tego nie uczynił prócz mnie i prawdopodobnie nikomu więcej się to nie uda. Nikt nie ma wystarczającej mocy.
- Co to jest? - przerwała zniecierpliwiona.
Zignorował ją.
- Dwa lata zajęło mi ukończenie tego. Miałem szczęście, że udało mi się, nim Harry Potter wykończył mnie w rzeczywistości. Rzecz jasna, gdy to tworzyłem, nawet nie przypuszczałem, że umrę. Przypuszczałem tylko, że mogę utracić ciało na jakiś krótki czas. W każdym razie, świat, który stworzyłem, przysłużył mi się. Zabrało mi kilka miesięcy, by zdecydować, kogo umieszczę jako graczy w mej Grze, jak to lubię nazywać.
Grze? - pomyślała mgliście. To dla niego gra.
- Zdecydowałem się na ciebie, Ginny, ponieważ już nad tobą wcześniej panowałem - powiedział, stwierdzając fakt, a chłód w jego głosie spowodował, że po plecach przebiegł jej dreszcz. - A gdy się już kogoś kontrolowało, z łatwością można zrobić to ponownie. Wybór ciebie był prosty.
- Ale potrzebna była mi potęga, której ty nie posiadałaś. Nikt w świecie czarodziejów nie bał się ciebie ani cię nie poważał. Twoje nazwisko nie było powszechnie znane. Potrzebowałem kogoś innego, kogoś, kto mógłby ci pomagać - raczej nam - na naszej drodzy do zdobycia władzy nad wszystkimi na świecie.
To nie miało żadnego sensu. Chciała mu przerwać, ale pomyślała, że to i tak do niczego nie doprowadzi, więc pozwoliła mu skończyć.
- Nagle mnie trafiło. Pomocnik był tuż pod moim nosem. Jeden z mych najwierniejszych i najpożyteczniejszych sług miał syna, który uczęszczał do Hogwartu i wkrótce miał go ukończyć. Nie został jeszcze Śmierciożercą, ale to miało zostać wykonane w dniu jego dwudziestych urodzin.
- Nikomu nie powiedziałem o swoim świecie, rzecz jasna, a mój Śmierciożerca nie musiał wiedzieć, że użyję jego syna. Przywykłem do używanie rzeczy, Ginny, bez pozwolenia na to ich właścicieli. - Ginny pomyślała, że robi się oczywisty, ale mu nie przerwała. - W taki więc sposób zdobyłem swoich graczy, a mój świat miał zostać niedługo ukończony. Musiałem się pospieszyć z jego tworzeniem przed czerwcem 1998, kiedy to Harry Potter uciekł mi po raz ostatni, zabierając ze sobą moje życie. Szczęście, że udało mi się dokończyć me dzieło, ponieważ teraz jest to mój jedyny klucz d odzyskania potęgi.
Nastała cisza, a Tom nadal patrzył przez okno na niebo. Ginny była coraz bardziej zaciekawiona i zaintrygowana. To, co powiedział, nie miało żadnego sensu, a przynajmniej nadal nic nie wyjaśniało.
- Nie rozumiem - powiedziała w końcu.
Ich spojrzenia spotkały się, w jego oczach utkwiło niezrozumienie. Spojrzał w dal, zamyślony.
- Jak stworzyłeś ten świat? Jak nas tu sprowadziłeś? - zapytała szybko. Lubiła, gdy był zdenerwowany, ponieważ wtedy nie patrzył na nią i nie przewiercał ją swoim oczami na wylot.
- Ciemna magia - powiedział cicho. - Miesiące, lata trudnych, złożonych i poplątanych zaklęć czarnej magii, których nikt prócz mnie, Lorda Voldemorta, nie potrafił wywołać. Gdy stworzyłem atmosferę i ziemię, miejsce, gdzie mogłyby zamieszkać żywe istoty i gdzie nie można było zauważyć różnicy pomiędzy nim, a światem prawdziwym, dodałem swoich graczy. Moje pionki, na które składałaś się ty, Draco, ja... i Maria.
- Maria? - Ginny niemal o niej zapomniała. - To ona też jest magiczna?
Tom zaśmiał się krótko, a jego oczy spoczęły na jej twarzy.
- Nie, jest nieprawdziwa. Została stworzona w specyficzny sposób. Wszyscy w tym świecie, nawet Harry Potter, zostali stworzeni, by być. Maria była mi potrzebna. Potrzebna do pomocy, by bez żadnej wiedzy o mnie doprowadzić cię do mnie. Ona nadal wierzy, że jesteś królową.
Zakręciło jej się w głowie od nawału informacji, przez co dostała bólu głowy.
- Więc... czemu ci pomaga? Bo ją kontrolujesz?
- Nie, robi to na ochotniczkę - odparł z tajemniczym uśmiechem. - Nie może znieść twojego widoku, Ginny.
Ale... czemu? Maria... wyglądało na to, że ją kocha, jak tylko służba może kochać swojego pana. Dlaczego oszukiwała, dlaczego odgrywała coś, czego nie czuła?
- Maria myśli, że to jej świat, że innego nie ma - powiedział. - Gdy budowałem ten świat - dodał - starałem się stworzyć go takim, by nie różnił się wcale od tego, w którym my żyjemy. Ludzie, którzy tu egzystują, myślą, że to wszystko... że zostali stworzeni przez los. Rozumiesz mnie?
Patrzyła na niego, próbując poukładać to wszystko w swojej głowie. Głowa nadal jej ciążyła, to był pewnie efekt wypitego napoju. Ale próbowała nadążać za jego myśleniem.
- Chodzi ci o to, że jeśli chcesz jakiś kolor, na przykład niebieski, to nie musi to być błękit królewski, jasny błękit, denim tak długo, jak jest to niebieski?
Pokiwał powoli głową.
- Niemal. Rozumiem te powiązania, które sobie zrobiłaś. Po stworzeniu miejsca, przy użyciu magii stworzyłem dwóch królów, królową i młodą królewnę. Jak się zachowywali, nie obchodziło mnie zbytnio. Ich osobowości, ich wygląd... to ich sprawa.
Chyba zrozumiała. Nie było to racjonalne myślenie, ale miało sens w sobie.
- Jeżeli chodzi o Harry'ego Pottera, dodałem go do tego świata, by go uczynić... trudniejszym - ciągnął Tom. - Pamiętałem bardzo dobrze, jak go adorowałaś, gdy byłaś mała. Wiedziałem, że cię nienawidził, co sprawiało, że sytuacja była jeszcze trudniejsza. Nie chciałem, by twoja rola królewny zbytnio ci się podobała.
Prychnęła z niewiary. Nawet bez Harry'ego jej rola nawet obok łatwej nie stała.
- Miałem swój własny świat, stworzony tylko za pomocą magii, miałem tych, których chciałem tu sprowadzić i którzy nie wiedzieli, skąd by się tu wzięli. Z chwilą, w której Potter mnie zabił, moja dusza uleciała z tamtego świata i dostała się do tego, do ciała Toma Riddle. Lato i kolejne miesiące spędziłem budując własną reputację i stając się potężny niczym Lord Voldemort w prawdziwym świecie.
Przestał mówić i spojrzał na nią, zmuszając ją do patrzenia na siebie.
- Jestem tutaj jedyna osobą, która może używać magii, Ginny - wyjaśnił łagodnie, po czym sięgnął do swojej kieszeni. Chwilę później wyjął z niej różdżkę.
Patrzyła na nią pożądliwie. Coś w niej mówiło, by naskoczyła na Toma, przydusiła go do podłogi i zabrała mu różdżkę, jednakże podświadomie wiedziała, że jej się nie uda. A gdyby nawet, co wtedy? Nie znała żadnego użytecznego zaklęcia, które pozwoliłoby jej się wynieść z tego świata. Była po prostu uziemiona.
- Nawet jeżeli w twoim świecie byłem nieżywy - przemówił Tom, ponawiając swój wywód. - Żyłem tutaj. To była jedynie kwestia czasu, byście do mnie dołączyli, ty i Draco.
Przerwała mu.
- Ale co z czasem, zanim tutaj przybyliśmy? Kto był w naszym miejscu? Gdyśmy tu byli, oni nas wszystkich znali jako królewnę i księcia, ale jeżeli ten świat istniał, zanim się tutaj pojawiliśmy, jakim cudem...
- Kolejny magiczny wyczyn, który mogłem dokonać - odparł Tom, uśmiechając się delikatnie.- Gdy już w końcu doszedłem do władzy w tym świecie, mogłem, i co zrobiłem, sprowadzić was tu z dowolnego zakątka Wszechświata.
- Tak, ja rozumiem, ale nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie - warknęła, ponownie mu przerywając.
Nie zareagował na jej wzburzenie, ale zdecydował jej się to wyjaśnić.
- Odkąd ten świat jest w mojej władzy, mogę kontrolować tych ludzi, mogę im narzucać myśli, wspomnienia, poglądy. Mogłem położyć twoich rodziców spać z myślą, że nie mają dzieci, a ich poddanych, iż tylko królem i królową maja się zajmować, po czym obudzić ich, pamiętających o tobie, o tym kim i jaka jesteś. To samo stało się z paniczem Malfoyem. Przyznaję, Ginny, nie było mi łatwo. Jedynie naprawdę potężny człowiek mógł uczynić coś takiego. W tym przypadku byłem to ja.
- A więc każesz im wszystkim myśleć fałszywymi myślami? - zapytała, będąc pod ogromnym wrażeniem. Fred i George zawsze starali znaleźć się jakiś sposób, by za pomocą magii nauczyć się wiadomości z eliksirów, w rzeczywistości nie ruszając od nich książek. Ale nie byli zdolni tego zrobić. Dla Ginny coś takiego było po prostu niemożliwe.
Lecz właśnie się okazało, że Tom to uczynił.
W każdym razie spytała:
- Jeżeli kontrolujesz tu wszystkich, czemu tak się bałeś, żebym nie użyła magii pod nosem Lavinii? Gdyby tak było, nie mógłbyś jej po prostu wykasować wspomnień?
- Oczywiście, że bym mógł, ale to zabrałoby trochę czasu. A ja nie mam go aż tyle, by go marnować - dodał nieco dramatycznie. - O wiele łatwiej było się upewnić, by nie doświadczyła żadnej magii.
- A Marii nie objawiłeś, kim tak naprawdę jesteś? - naciskała Ginny. - Ona także nie była świadkiem żadnego zaklęcia?
Tom uśmiechnął się zimno.
- Sama to wkrótce odkryje. Na pewno. W każdym razie, najlepiej dla mnie, gdy żyje w niewiedzy.
Zmarszczyła brwi, ale pozwoliła mi mówić dalej.
- Dzień później po tym, gdy ty i Draco się tutaj znaleźliście, próbowałem wymyślić jakiś sposób, by dostać się do zamku, nie musząc być służącym. Wieść o tym, ze jesteś chora rozniosła się niezwykle szybko, więc otrzymałem od ciebie wspaniałą szanse na to, by móc tu być.
Wyglądał na bardzo zadowolonego, prawdopodobnie z siebie.
- Kazałeś ludziom uwierzyć, że jesteś lekarzem znanym na całym świecie?
- Oczywiście. I, rzecz jasna, gdy król i królowa dowiedzieli się, kim jestem, byli niezwykle radzi gościć mnie u siebie w czasie twojej rekonwalescencji i po niej.
Ginny kiwnęła głową, ale wewnątrz niej nadal kłębiło się mnóstwo innych pytań. W każdym razie, gdy wyjaśniał, wszystko stawało się o wiele jaśniejsze, jednakże nie dosyć.
- Dlaczego te czasy?
- Gdybym miał was umieści w świecie mugoli - odparł cicho. - Nie chciałbym, by było to w dwudziestym wieku. Pragnąłem czegoś kojarzącego się z zamierzchłymi czasami, prymitywnego, gdy mugole nie mieli jeszcze zmotoryzowanych pojazdów czy elektryczności... A także chciałem sprawić, byście w tym świecie mieli władzę. Wydawało mi się, że wiek XVII najcelniej pasował do moich pragnień.
Znów pokiwała głową i wlepiła wzrok w podłogę. Nagle dotarło do niej, że nie wytłumaczył najważniejszej rzeczy - dlaczego wybrał właśnie ją i Draco. Gdy go o to zapytała, utkwił w niej swoje świdrujące spojrzenie, po czym zaczął powoli:
- Jestem martwy, Ginny. W czasach i w świecie, w którym powinienem być, nie żyję. Potrzebuje ciała, którym mógłbym się posługiwać, a w takim wypadku nie miałbym szansy ponownie władać światem. Muszę zabić Harry'ego Pottera, chcę mieć panowanie nad wszystkim i wszystkimi. A, będąc martwym, bez jakiejkolwiek pomocy nie mógłbym tego dokonać.
- Oczekujesz, że ci pomogę? - zapytała aroganckim tonem.
- Nie masz wyboru - odparł z przekąsem, prychając. - Twoja wyobraźnia nie potrafi objąć tego, co mógłbym ci zrobić.
Jego głos był tak zimny, że Ginny z trudem się powstrzymywała, by nie zadrżeć.
- W przyszłości moje ciało już nie istnieje - powiedział. - Nie mam duszy, w ogóle nie egzystuję w żadnej postaci. Ale tu tak. Tu jestem niemal człowiekiem. A ty znajdujesz się tutaj, by pomóc mojej postaci w czasach, których chcę - za czterysta lat od teraz.
- Umieszczę swoją duszę, swoje życie w twoim ciele, Ginny.- wyjaśnił zimno Tom.- Gdy kontrolowałem cię za pomocą pamiętnika, używałem twojej siły, by uformować swoje własne ciało. Ale jestem już martwy, a ten pomysł jest teraz bezużyteczny. Teraz muszę zadziałać inaczej. Użyję cię. Ty umrzesz. Z moją duszą w swoim ciele, Virginia Weasley nie będzie już istniała, jednak ja tak. I by znowu odzyskać potęgę, użyję magii, by się zmienić - a raczej twe ciało - w okropnego potwora, którego wszyscy czarodzieje, czarownice, szlamy i mugole będą się obawiały. Znów stanę się Lordem Voldemortem.
Z trudem przełknęła ślinę, po czym wyszeptała:
- Czemu ja?
Wzruszył z nonszalancją ramionami.
- Już ci wytłumaczyłem, wcześniej już cię kontrolowałem. W chwili, w której moja dusza wejdzie w twoje ciało, twój duch - którego wystarczająco osłabiłem przed sześciu laty - zniknie, uleci z tamtego świata niczym wiatr. Ktokolwiek inny, kogo nigdy nie posiadłem, opierałby mi się około roku. Próbowałem już tego. Wydajesz się najlepszym wyjściem, a z pomocą młodego panicza Malfoya mam wrażenie, że się nie mylę.
Zamrugała oczami, przez chwilę myśląc, że to przez tamten wypity eliksir zmazuje jej się obraz, ale po chwili spostrzegła, że to łzy. Na myśl, ze miałaby ryczeć przy Tomie wzdrygnęła się i szybko wytarła łzy wierzchem dłoni.
- A Draco niby jak ci pomoże? - zapytała cicho, patrząc na swoje kolana i unikając jego spojrzenia.
- Jest o wiele bardziej potężny niż ty, Ginny - odparł niemal szeptem. - Ludzie czują ciarki na plecach, słysząc nazwisko Malfoy, nieprawdaż? Jego ojciec jest szanowany wśród wszystkich moich wiernych sług i jedynym powodem, dla którego nie wybrałem Lucjusza, by tu przybył, był zapał Dracona, jego życiowa energia, potrzebna mi tak bardzo do zrealizowania marzeń.
- Ale w jaki sposób on ci pomoże? - powtórzyła.
- Ty nie jesteś nikim niezwykłym - powiedział, niemal nie rozdzielając słów, jakby coś go goniło. - Sam, z twoją wątpliwą mocą, nie zdobyłbym niczego. Draco pomoże mi powstać, stać się znów tak potężnym, gdy byłem Lordem Voldemortem.
- On tego nie zrobi - przerwała mu Ginny z mocą, nie całkiem wierząc w to, co mówiła. - On nie jest taki, jak jego ojciec.
- Pomoże mi... - ciągnął dalej Tom. - Jeżeli będzie wierzył, że właśnie tego sobie życzysz.
Gwałtownie uniosła głowę, by na niego spojrzeć. Uśmiechnął się zimno.
- On się w tobie zakochał, czy ty tego nie widzisz? - wyszeptał. - Zrobi dla mnie wszystko, jeśli będzie wierzył, że to ty go prosisz. Gdy zrozumie, co się stało, będzie już za późno. Będę wtedy na tylko silny, by dojść do władzy bez jego pomocy. Zabiję go.
Poczuła, jak szybko zabiło jej serce. Zaczęła marzyć o tym, żeby czas się wrócił o kilka minut, a ona nie zadała pytania. Prawda była miliony razy gorsza niż niewiedza.
Zabrało jej chwilę, by mogła w miarę spokojnie przełknąć ślinę i przygotować się na zadanie Tomowi tuzina następnych pytań, ale ten nagle podszedł to drzwi.
- Wpuszczę Marię - wyjaśnił, kładąc rękę na klamce. - Pamiętaj, że ona nie wie o niczym.
Przesłał jej jeszcze jeden uśmieszek przez ramię, po czym wyszedł z komnaty, zostawiając Ginny sam na sam ze swoim łopoczącym sercem i dołującymi myślami.
Zanim jednak zdążyła poukładać w głowie wydarzenia, do środka weszła Maria, zamykając za sobą drzwi. Na korytarzu rozległo się donośne kliknięcie, kobieta, z zadowolonym uśmiechem na ustach, podeszła i stanęła naprzeciwko dziewczyny tak jak Tom przedtem.
- Witajcie, Wasza Królewska Mość - zadrwiła.
Jak... jak ona mogła być taka ślepa i nie zauważyć, jakie Maria miała ciemne oczy? Zupełnie jak profesor Snape, tyle że... gorsze. Zimne, niezgłębione, złowieszcze... niczym dwa minerały w zimnej czarnej skale.
- Zapewne zastanawiasz się o wielu subiekcjach w tej chwili - przemówiła kobieta z zachmurzona miną. - Zapewne także o tym, czemu pomagam doktorowi, by cię zabił?
Ginny natychmiast zrozumiała, że Maria tylko dlatego pomagała Tomowi, ponieważ myślał, że chciał zabić ją, Ginny. Głęboko się myliła, a dziewczyna założyłaby się nawet o dziesięć galeonów, że gdy to wszystko się skończy, Maria będzie martwa.
- Żaden z niego doktor - próbowała jej wyjaśnić, choć wiedziała, że i tak nic nie wskóra. - On jest magiczny.
- Jest cudowny - odparła łagodnie Maria, najwidoczniej nie rozumiejąc właściwie słowa "magiczny". - Zaskoczonam, iż tak długo przy życiu cię trzyma. Sama bym cię zostawiła, byś zmarła już przy chorobie, jak pies. Lecz takim to sposobem będę mogła świadkować twej śmierci.
Ginny jakoś nie bała się tych wszystkich gróźb - miła przecież świadomość, że czeka ją o wiele gorszy los. Przez nią Draco umrze, a ona sama, a raczej jej ciało, przyczyni się do najgorszego spustoszenia w magicznym świecie. Co by powiedziała jej rodzina? Czy będą myśleli, że to naprawdę ona?
Nadal zastanawiało ją, czemu Maria była dla niej taka miła, cierpliwa, wyrozumiała, skoro z chęcią poderżnęłaby jej gardło podczas snu. Zapytała więc bezdźwięcznie:
- Dlaczego mnie nienawidzisz?
Maria odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się, a jej śmiech był ostrzejszy i zimniejszy niż śmiech Toma. Kobieta spojrzała Ginny w oczy i odrzekła:
- Nienawiść to nie dość dobre słowo, Ginny. Nie ma takich słów w naszym języku, które by zdołały opisać me uczucia do ciebie.
- Więc dlaczego byłaś dla mnie taka miła?
Twarz kobiety stężała, a on sama zaczęła wyglądać jak stary, niezadowolony buldog. Dotychczas Ginny myślała o niej jako o miłej, przystojnej, pulchnej kobiecie, ale teraz zauważyła, co tak naprawdę się w niej kryło.
- Cóż to za pytanie, ty głupia dziewko! Od razu pobiegłabyś do tatka i mamki, gdybym tylko nie potraktowała cię jak królewnę. W mgnieniu oka zostałabym wyrzucona.
- Powinnam ci powiedzieć Ginny, gdybyż nie świadomość, iż pewnego dnia się na tobie nie odegram, nie wahałabym się ni momentu. Od chwili gdyś dorosła na tyle, by móc mówić, mówiłaś do mnie po imieniu. Potrafiłaś rozkazać kucharzowi, by nie dał mi wieczerzy tylko po temu, że nie upięłam starannie twej roby i zrobiła się niepotrzebna zmarszczka na jedwabiu. Nienawidziłam tego. Zostałam tyko dlatego, by... - urwała, patrząc na Ginny zamglonym wzrokiem, po czym zamrugała oczami, zrozumiawszy, że mówi za dużo. - Nieważne jednak, po cóż zostałam - powiedziała szybko, a Ginny w myślach przyznała jej rację - lecz cóż kazałaś mi czynić. Z wiekiem stawałaś się tylko gorsza. W końcu znieść tego nie mogłam.
- Tedy właśnie Toma spotkałam. On także pragnął się na tobie zemścić, obmyśliliśmy więc nieprawdopodobny plan, który nie powieść się nie mógł. Twoja śmierć byłaby czynem Dracona Malfoya. Było to doskonale posuniecie. Nareszcie mogę uczynić to, o czym śniłam od tak wielu lat.
Skończyła, uśmiechając się dumnie, ale uśmiech zbladł, gdy zauważyła, że Ginny patrzy na nią znużonym wzrokiem. Nic, co powiedziała, nie robiło na niej wrażenia.
- I powiedzieć wam muszę... - zaczęła po chwili cichym zimnym tonem. - Jam zabiła Lily Potter.
Te słowa były tak niespodziewane, że Ginny aż poderwała głowę, a w jej znudzonym spojrzeniu pojawiły się iskierki zainteresowania. Maria, zadowolona, że zdołała ją sobą zająć, ciągnęła dalej:
- To nie była Lavinia. Skłamałam ci, a tyś z jakichś dziwnych powodów mi uwierzyła. Myślałam, iż znasz swą matkę. Może z niej arogantka, jakoż i ty, ale nigdy by nikogo nie zabiła. To ja zaprowadziłam Lily do lasu i kilkanaście razy, gdy nie patrzyła, przestrzeliłam ją z łuku. Umierała niezwykle długo, płakała, nie użalając nad własną śmiercią, lecz nad śmiercią dziecka... zawsze żałosna była, zawsze myślała pierwej o innych.. Lecz nareszcie była zmarła, a jam była szczęśliwa. Szczęśliwa, że już jej nie było.
Ginny, siedząc biała jak kreda i coraz bardziej skulona, zacisnęła pieści na swojej ślubnej sukni. Mimo wszystko... nie myślała, że usłyszy coś takiego. A już miała nadzieję, że nic więcej tego dnia jej nie zaskoczy... U diabła, przecież tylko przed siedmioma godzinami brała ślub... a teraz słuchała Marii, która opowiadała jej, jak zabiła matkę Harry'ego.
- W każdym jednak razie, wszyscy wierzą, iż to Lavinia ją zabiła - dodała Maria. - Pewnam była, by użyć strzał, których straże mają. Nikt mnie nie podejrzewał. Tak, jakoż nikt mnie nie będzie podejrzewał, iż to ja was zabiłam.
Dziewczyna poczuła nagle, jak do twarzy napłynęła jej krew, pragnęła jedynie teraz zerwać się i wbić paznokcie w delikatną, ciepłą szyję Marii. Ale zanim uczyniła jakikolwiek ruch, wysyczała gorzko przez zaciśnięte żeby:
- Czemu ją zabiłaś? Jej też nienawidziłaś?
- Znieść nie mogłam cudownej Lily! - Maria krzyknęła tak głośno, że Ginny aż podskoczyła.- Zabrała mi wszystko, co kiedykolwiek coś dla mnie znaczyło! Gdym już myślała, że to ja będę awansowana na osobistą pokojówkę królowej, Lily zajęła moją pozycję! Ona, która jeszcze niedawno była tylko zawszoną służącą i ja, która mogła rozporządzać całą służbą! I wtedy wyszła za Jamesa, syn im się urodził, stworzyli doskonałą familię... I wtedy król ją wybrał, nie mnie! Musiałam go już zmęczyć i był zadecydował, że to Lily zajmie me miejsce. Lecz ona go nie chciała...
Nagle przestała mówić, a Ginny po raz kolejny nie mogła oprzeć się wrażeniu, że kobieta musiała powiedzieć za dużo.
Rudowłosa uniosła brew, zastanawiając się, czy nie pomyliła się wcześniej w stosunku do swoich rodziców - może to jej ojciec był dupkiem, ale nie jej matka. Czuła niesmak na myśl, że sypiał ze służącymi.
- To się nie liczy już... - powiedziała Maria, wzdrygając się. - W kilka minut zginiecie, a ja będę od was wolna.
Po czym gwałtownie wstała, podeszła do drzwi i zapukała. Przesłała jeszcze Ginny jedno spojrzenie, zanim Tom otworzył drzwi i ją wypuścił. Gdyby dziewczyna miała dość energii, mogłaby teraz spróbować uciec, ale po tej całej rozmowie czuła się jak ciepła klucha. Chwilę później znów została sama w zamkniętej komnacie.
Rozsiadła się wygodnie, patrząc w ścianę i próbując przypomnieć sobie wszystko, czego się nauczyła. Jednak po kilku minutach jej powieki zasłoniły oczy, informując, że potrzebuje snu. Nie mogła sobie jednak pozwolić na spanie; musiała być trzeźwa i czuwać. Nieważne, co miało się stać. Tom nie dostanie jej ciała, a przynajmniej nie po ciężkiej walce.
Ale przecież... jeśli się wyśpi, będzie miała więcej siły...
Wstała i zaczęła kluczyć po komnacie, mrugając oczami ze zdenerwowania i próbując myśleć. Na tyko pytań jej nie odpowiedzieli... Na przykład na to, czemu był tu Dumbledore? Zaczęła aż podejrzewać, że Tom o nim nie wiedział. Nic jej o nim przecież nie powiedział. Może to do niego powinna się udać, gdy będzie miała szansę?
Na razie było bardzo późno. Jeśli naprawdę był tam po to, żeby im pomóc, nie mogła liczyć na nic innego niż na to, że ją uratuje. Ale nadzieja zbytnio jej nie pomagała.
No i co się działo w przyszłości? Czy nikt nie zauważył jej nieobecności? Jak Tom usprawiedliwiłby jej brak od ponad trzech tygodni?
Nie mogę tak siedzieć i się zastanawiać! Powiedziała rezolutnie samej sobie, próbując pokonać zmęczenie. Musiała coś zrobić. Co za pożytek był z myślenia o pytaniach, na które i tak nie znała odpowiedzi?
Rozejrzała się po komnacie, ponownie myśląc o tym, co mogłaby zrobić. Okna - zbyt wysoko. Drzwi - za ciężkie, no i zamknięte. Ściany - za grube, by się przebić i nic, co by mogło jej tym pomóc. Były jeszcze deski, przyczepione do ściany... tak w ogóle to po co?
Podeszła pod jedną z nich i zacisnęła palce na jej krawędzi, próbując się uchwycić. Nie były zbyt duże - mniej więcej tak długie jak jej ramię i tylko niewiele szersze - ale były przybite do ściany. W dodatku jedna z belek przechodziła przez pozostałe w poprzek, utrudniając wszystko.
Ginny zmarszczyła brwi. Jeśli tak je poprzybijali, to czemu nie miałyby ukrywać czegoś ważnego?
Pociągnęła za jedna z desek, szarpiąc z całej siły. Poruszyła się. Dziewczyna spróbowała ponownie, przez co deska zaczęła się trochę odchylać.
Po około dwóch minutach drewno odeszło, pokazując, że pozostały jeszcze cztery inne. Ginny poczuła drzazgi w palcach.
W każdym razie była z siebie niezwykle dumna. Zaczęła ciągnąć za kolejną deseczkę.
Kilka razy musiała przerwać prace, ponieważ w pobliżu drzwi rozlegały się kroki. Wiedział, że za kolejnym razem wjedzie tu Tom lub Maria, by "celebrować" morderstwo.
Gdy Ginny jeszcze raz podeszła do desek, zauważyła, że ukrywały dziurę w ścianie i nie był to raczej otwór wybity przypadkowo. Był to dość regularny kwadrat - spostrzegła nawet wyżłobione rogi. Poczuła, jak przepływa przez nią nadzieja, po czym ponownie zabrała się do pracy.
Po trzech minutach... trzecia deseczka puściła, w związku z czym pozostały jeszcze dwie. Dojrzała jednak tylko czarna dziurę, przez którą nic nie było można zobaczyć. Zdecydowała, że usunie resztę i weźmie świecę, by zobaczyć, co jest w środku.
Minęło pięć minut, a dziewczyna wreszcie pozbyła się ostatniej deseczki. Odłożyła ją na podłogę, klękając przed ścianą. Czułą, że krwawią jej zesztywniałe ręce, w które wbiło się z tysiąc drzazg. Ale musiała zrobić, co mogła, a teraz, patrząc na prostokąt w ścianie, nie mogła pozbyć się wrażenia, że musiał być to jakiś schowek.
Wstała, sięgając po kandelabr, który Tom postawił koło szafy i wróciła na miejsce. Położyła świece na podłodze, oświetlając w ten sposób dziurę. Minęła chwila, zanim zrozumiała, co to było.
Za deskami ukryta była niby-winda. Blisko otworu znajdował się kamienny blok oraz przymocowana do niego lina. Ginny przełożyła świecę do drugiej dłoni, próbując uchwycić sznur. Spojrzawszy w dół, zobaczyła tylko nieprzeniknioną ciemność. U góry był jedynie sufit. Wyglądało na to, że znajdowała się na ostatnim piętrze zamku.
Coraz bardziej podekscytowana, dziewczyna postawiła świecznik obok siebie na podłodze i zaczęła mocować się z liną, która wyglądała na od dawna nie używaną - strasznie skrzypiało, gdy próbowała ją poruszyć. Najwidoczniej miała wiele przeciwko temu, by być ponownie użytą.
Kilka chwil później Ginny przyniosła półkę, ustawiając ją na równi z otworem w ścianie, po czym opierając się o nią. Próbowała podważyć blok. Udało się nareszcie, a liną, dzięki Bogu, nie spadła. Wszystko, co w tym momencie trzeba było zrobić, to przywiązać linę na tyle mocno do czegokolwiek, by się nie zerwała, a jednocześnie umożliwiała wspinanie się po niej.
Powstała i ponownie rozejrzała się po komnacie. Szyb był jej jedyną drogą ucieczki. Tom zabił go deskami, więc chyba nie myślał, iż Ginny mogłaby te deski pozrywać. Część niej myślała, że Tom nie jest na tyle postrzelony, żeby przewidzieć cos takiego - jeśli nie chciałby, żeby Ginny okryła tunel, po prostu ukryłby go za pomocą magii.
W każdym razie, ucieczka stąd była o wiele lepsza niż siedzenie i czekanie. Musiała spróbować.
Gdy tylko pomyślała, że będąc bierna może minąć się z okazją do spotkania z Dumbledorem, postanowiła niemal natychmiast: nie będzie czekać z założonymi rękoma tylko dlatego, że
Tom może mieć z tym coś wspólnego.
Szyb był dość szeroki, by mogła do niego wejść, ale to "dość" to było aż za wiele. Zmierzywszy go wzrokiem, pomyślała, że będzie musiała pozbyć się kilku warstw swojej przepastnej sukni ślubnej.
Usiadła na łóżku i zdjęła z nóg płaskie buty z kwadratowymi noskami. Następnie powstała i zaczęła próbować sięgnąć ręką do pleców, by zdjąć kaftanik. Po piciu próbach dociągnięcia ręką do guzików zrozumiała, że jest w takiej idiotyczniej pozycji, iż nie może ich rozpiąć. Sfrustrowana, z myślą, że cenny czas upływa, a ona jeszcze nic nie zrobiła, Ginny uczyniła coś, o czym nie myślała, że kiedykolwiek zrobi - rozdarła kaftan w miejscu szycia i pociągnęła we dwie przeciwległe strony, wskutek czego uległ on rozdarciu. Po kilku chwilach, z głębokim westchnięciem, uwolniła się z gorsetu.
Z żalem odłożyła górną część sukni na podłogę po czym zaczęła zdejmować dół. Poszło lepiej - falbaniasta spódnica rozerwała się tylko jeden raz, zanim opadła. Pod nią miała stelaż z obręczą, z którego z łatwością wyszła. Szczerze mówiąc, była to jedyna rzecz, która głownie uniemożliwiała jej swobodny ruch. Wiedziała też, że powinna jeszcze zdjąć z siebie halkę i gorset, by móc się stąd wydostać.
Halkę uszyto z elastycznej tkaniny, która nie kleiła się do ciała, w związku z czym Ginny nie miała trudności z pozbyciem się jej. Gorzej było z gorsetem. To zawsze Maria go jej zakładała i zdejmowała. Sznurówki krzyżowały się zbyt gęsto, by można je było rozsupłać, ale odkryła, że jeśli rozwiąże dół, będzie mogła wyciągnąć sznurówki z dziurek. Co też zrobiła.
Nareszcie mogła oddychać.
Zdjęła bawełnianą, obszytą koronkami, białą zapaskę i grube białe pończochy, które trzymały jej się tuż nad kolanami za pomocą wpijających się w ciało podwiązek. Pomyślała jednak, że najlepiej będzie je zatrzymać na sobie - w zamku było zimno, a nie dawało się ukryć, że w pończochach było jej cieplej.
Wsunęła buty na nogi, a krew cieknąca z zadrapanych palców ubrudziła biała satynę. Odwróciła się w stronę szybu. Przesunęła szafę, by móc się po niej wspiąć i wejść do środka. Musiała się trochę podciągnąć - ustęp był nieco powyżej jej bioder - by po minucie być już w szybie, mocno trzymając się sznura, by nie upaść.
Jeszcze raz spojrzała na drzwi i zaczęła nasłuchiwać. Cisza. Teraz albo nigdy.
Wzięła głęboki oddech po czym zaczęła zsuwać się w dół po linie. Coś zapiszczało i zaszurało, ale wyglądało na to, że lina miała wytrzymać. Wkrótce światło, wydobywające się z jej pokoju, zaczęło zanikać w ciemności.
Nie wiedziała, dokąd zmierza. Pół jej duszy modliło się o to, by belka, do której przyczepiła linę, wytrzymała, nie złamała się i nie przygniotła jej, gdy Ginny będzie już leżała na dole, a druga połowa prosiła jakąś wyższą moc, żeby szyb nie kończył się w komnacie, gdzie zastanie Toma i Marię.
Zauważyła, że żaden z otworów w ścianie, takich jak u niej w pokoju, nie jest otwarty - były pozabijane deskami, a nie miała zbytniej ochoty sprawdzać i narażać się na upadek. Nie obchodziło jej to zbytnio, zdecydowała, że wejdzie do pierwszej lepszej komnaty, do której będzie mogła się dostać chwili łatwością.
Po chwili zrozumiała, że deski miały także ograniczyć dostawy światła z pokojów.
Zatrzymała się, mocno chwyciła się liny i zaczęła słuchać. Z komnaty, przed którą się zatrzymała, nie wydobywały się żadne odgłosy. Bezpiecznie byłoby zerknąć?
I tak musiała to zrobić. Pchnęła nogami okiennicę, która z łatwością odskoczyła. Pokój był pusty, nie było w nim nikogo i wyglądało na to, że od dawien dawna nie był używany. Meble przykryte były białymi prześcieradłami wyjętymi wprost z jakiegoś horroru, co sprawiało, że Ginny czuła, jak po plecach przechodzą jej dreszcze.
- To moje szansa. - wymamrotała do siebie, ciesząc się, że pierwszy pokój, który znalazła był pusty i że mogła nareszcie uciec z szybu.
Z trudem się wydostała. Próbowała nie zaplątać się w linę i trzymać się jej w tym samym czasie, uważając, żeby nie spadła na nią bela, do której liny była przywiązana. Wreszcie się jej udało i upadła na podłogę niczym tobół, ale to się nie liczyło - była tak szczęśliwa, jak nigdy jeszcze w tym świecie. Uciekła z zamkniętego pokoju, nie zginęła podczas wycieczki po szybie, mogła w każdej chwili uciec z zamku, spotkać się z Draco i ostrzec go.
Starała się zapomnieć o tym, że nawet jeśli by jej się udało, nadal nie wiedziała, w jaki sposób może wrócić do domu i nadal jest uziemiona w świecie, w którym Tom na pewno ją kiedyś złapie...
Kopyta odbijały się w miękkim śniegu, znacząc ślad prowadzący miedzy drzewami do zamku. Draco spojrzał w górę, widząc zarys budynku, rysujący się nieznacznie na czarnym niebie, i uśmiechnął się pod nosem. Cudownie. Widział nawet schody.
Już miał w pięknym stylu zeskoczyć z Jacka w biegu, ale stopa zaczepiła mu się o strzemiono, przez co zarył głową w ziemię. Przeklął na całe gardło, po czym ugryzł się w język, zapomniawszy, że ktoś mógłby go usłyszeć i spojrzał na nogę nadal zaczepioną o strzemiono. Jack kiwał głową i prychał, jak gdyby się z niego podśmiewając.
- Tak, śmiej się, śmiej - wymamrotał Draco, wstając, wdzięczny za to, że nie skręcił kostki lub że nie stało mu się coś gorszego niźli nawet to.
Zostawił Jacka na samym dole schodów, mając nadzieje, że koń mu nie ucieknie, po czym podszedł do frontowych drzwi. Był drewniane i zapewne ciężkie, jak wszystkie drzwi w tych czasach. I, ku jego zaskoczeniu, były otwarte
Stanął w progu, zastanawiając się, czy nie powinien wziąć ze sobą Jacka. Na koniu byłoby się łatwiej poruszać no i mógłby stratować Toma, zanim ten mógłby wystrzelić w niego jakimś śmiercionośnym zaklęciem... nie - zaprzeczył sam sobie, zrozumiawszy, co to za absurd. Nie chciał, żeby zwierzęciu się coś stało, bo pomimo tego że ten głupi koń zdawał się z niego śmiać, Draco chował do niego swoistego rodzaju czułość.
Tak więc wszedł sam, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Znalazł się w ogromnym foyer, o wiele większym niż to, które było w Malfoy Manor... mało tego, większym niż to w zamku Ginny. Było tu zimno, ciemno i pusto, nie zauważył jakichkolwiek mebli czy oznak życia.
Po chwili spostrzegł, że gdzieś podąża.
Nie miał pojęcia, gdzie się kierować. Wiedział, że za każdym zakrętem mógł się natknąć na Toma, a na to nie miał ochoty. Był pewien, że Riddle zabiłby go, gdyby tylko go ujrzał. Tylko zabiłby?
A może... a może Riddle zostawił te ślady w śniegu tylko po to, żebym z łatwością się tu znalazł...
No tak, to oczywiste. Tom nie był aż tak głupi i na pewno nie miał sklerozy, by pozostawić świeże ślady końskich kopyt na śniegu, nie chcąc, by ktoś się o nich dowiedział.
Mimo wszystko Draco szedł dalej, potrząsając co chwila głową i mamrocząc do siebie.
Kluczył około dziesięciu minut, zwiedzając korytarz po korytarzu, nic nie słysząc ani widząc. Czasami nawet przystawiał ucho do drzwi, ale nie wyczuwając niczyjej obecności, szedł dalej.
Kiedy już chciał stanąć w miejscu i wrzasnął, obwieszczając wszystkim swoje przybycie, to przekraczając zakręt, został zaatakowany. Dzięki Bogu, nie przez Toma. Przez Ginny.
Kilka razy uderzyła go pięścią w klatkę piersiową, zanim zauważyła, że to on. Rozwścieczony, Draco złapał ją za nadgarstki i powiedział ze złością:
- Uspokój się, Weasley, to tylko ja.
Na jej bladej twarzy pojawił się uśmiech.
- To dobrze - uznała bezgłośnie, ale światełko szczęścia w jej oczach natychmiast zgasło.
Nie przejął się tym. Puścił ją i spojrzał na nią.
- Co ty tu robisz w samych majtkach? - zapytał, a w jego głowie pojawił się nieprzyjemny obraz Toma.
- To tylko zapaska - odrzekła nieobecnie, nic więcej nie tłumacząc. Dla Draco wyglądało to bardziej na koszulę nocną, gdyby go zapytać. - Chodźmy stad, Draco, zanim Tom odkryje, że mnie nie ma. Czeka na ciebie...
Chwyciła go za rękę i zaczęła prowadzić korytarzem, z którego przyszedł.
- Właśnie to zrozumiałem - powiedział jej. - Co on, jeszcze nie spostrzegł, że cię nie ma? Jak mu uciekłaś?
- To długa historia, Draco i obiecuje, że wszystko ci wyjaśnię, gdy tylko się stąd wydostaniemy - odrzekła szybko, skręcając w kolejny korytarz. - To droga na zewnątrz?
- Nie wiem - odparł z rozbrajającą szczerością. - Sam się zgubiłem.
Rzuciła mu przez ramię poirytowane spojrzenie.
- Świetnie - po czym dodała. - Przyjechałeś na koniu?
- Nie, przyleciałem na miotle - zakpił.
Znów odwróciła głowę i miała coś powiedzieć, ale nie było jej dane. Zatrzymała się, wpatrując ponad jego ramię. Zacisnęła usta z niezadowolenia, a oczy jej pociemniały. Draco wiedział, kto jest za nim, nawet nie musząc się odwracać. Ale zrobił to i ujrzał Toma, stojącego na końcu korytarza razem z pokojówką Ginny, Marią.
- Dobrze, Draco, że przybyłeś - powiedział chłodno Tom, a w jego dłoni ukazał się różdżka. -Ale obawiam się, że w tej chwili nie jesteś nam potrzebny.
Poczuł, jak Ginny ściska go za rękę i kątem oka zauważył, że zbliżyła się do niego nieświadomie. A on sam musiał przyznać, że odczuwa bardzo nieznajome mu uczucie; że czuje strach.
- Stupefy - wysyczał Tom, kierując różdżkę w kierunku Draco.
Nie miał czasu, by zareagować. W jednej chwili przestał myśleć o czymkolwiek, w oczach mu pociemniało. Nieprzytomny zwalił się na posadzkę.
Koniec rozdziału XVI
