"All you need is love"

by Mocha Butterfly

tłumaczyła Villdeo

Rozdział XVII

Abrogo Anima

Ginny czuła jedynie przerażenie, kiedy ręka Dracona wysunęła się z jej dłoni, a on sam upadł na posadzkę. Przełknęła ślinę, zamrugała oczami i spojrzała na Toma, który przesłał jej lekki, niby-uśmiech. Maria, stojąca za nim, obwieszczała kłopoty za pomocą radości palącej się w jej oczach.

- Mario - przemówił Tom, nie odwracając od Ginny wzroku - wracaj do komnaty i przygotuj wszystko.

Kobieta pokiwała głową i zawróciła, by wykonać to, co jej polecił.

- Chodź - powiedział cicho do Ginny.

Skierował różdżkę w kierunku Draco, który natychmiast uniósł się w powietrzu, a jego stopy niemal dotykały posadzki. Głowa poleciała mu w dół, a gdy Tom odwrócił się i zaczął podążać przed siebie, Draco pospieszył za nim niczym upiór.

Dziewczyna nie miała innego wyboru niż pójść za nim. Miała wrażenie, jakby jej nogi były z ołowiu, ale zmusiła się do pójścia przed siebie. Nawet myśl, że Dumbledore był tu, by im pomóc, jej nie pocieszała - bo czy teraz uratowałby ich, gdyby mógł?

Wiedziała, że tak łatwo się nie podda, ale w tym momencie trudno jej było pomyśleć nawet o tym, co się właściwie stało. Serce biło jej szybko, a oddech był urywany. Utrzymywała dystans pomiędzy sobą a Tomem i modliła się, by wydarzył się jakiś cud.

Może i ten cud się wydarzył, może i nie. Ginny wiedziała jedynie, że w jednej chwili była na granicy pomiędzy histerycznym szlochem a krzykiem, a w kolejnej doznała olśnienia.

Tom potrzebuje mnie żywej - pomyślała w przebłysku jasności. Mało tego... Dracona też potrzebuje.

A więc gdyby Ginny mu, powiedzmy, zwiała i spróbowała dostać się po pomoc, Tom nie mógłby zabić ani jej, ani Draco podczas jej nieobecności.

Była jeszcze możliwość, że mógłby ją powstrzymać za pomocą magii, ale jeśli... jeśli zrobiłaby to ostrożnie - wtedy, gdy szedł prosto przed siebie i nie patrzył na nią - i po cichu, to może potrafiłaby wymknąć się niezauważenie w kilka sekund. A jemu mogłoby zabrać trochę czasu, zanim zauważyłby jej brak i zatrzymał się, a wtedy może mogłaby go już zgubić w labiryncie korytarzy.

Przez głowę przebiegło jej tysiące myśli, większość z nich wywoływana przez głos rozsądku, nakazujący porzucić tak beznadziejnie głupi pomysł.

Z łatwością cię odnajdzie... to jego świat, nikt ci nie pomoże!... Może się tym nie przejąć i zabić Draco... jest za sprytny; on wie, co planujesz, zanim nawet zdążysz o tym pomyśleć...

Ale trudno się mówi - gdy dotarli do zakrętu Ginny zauważyła, że jej nogi podążają w odwrotnym kierunku, niż trzeba. Tom skręcił razem z Draco unoszącym się tuż za nim i znikli jej z oczu.

Odwróciła się i pobiegła co sił w nogach na dół do foyer.

Tom zauważył już po chwili, wiedziała, ponieważ nagle powietrze pełne było jego śmiechu i słyszała jego głos, jak gdyby mówił do niej będąc zaraz obok.

Mimo wszystko biegła, słysząc rytm własnego serca, które waliło jak opętane. Poczuła kolejną porcję energii w sobie - siłę, która nakazywała jej walkę - kolejny zastrzyk adrenaliny, która zaczęła krążyć w jej żyłach wraz z krwią. Wszystko, co w tej chwili się liczyło, to ucieczka stąd, jak najdalej od Toma... nic, nawet życie Dracona (możliwe, że to przez świadomość, że był bezpieczny) nie wydawało się tak ważne, jak to.

Buty stukały jej o kamienną podłogę, a ona osiągnęła kolejny korytarz. Nie zamierzała wracać ani się cofać, choćby nie wiadomo co; Tom musiałby ją dogonić, żeby ją mieć.

Musiała znaleźć drogę na zewnątrz... jakąkolwiek; w tej chwili otworzyłaby nawet okno i wyskoczyła przez nie. Musiała znaleźć przejście na pierwsze piętro. Potrzebowała tylko zejść tam.

Korytarz za korytarzem. Wydostanie się stąd miało najwyższy priorytet na jej liście, ale tak długo, jak zdolna była zgubić Toma, nie wydawało się to tak pilne, jak ucieczka przed tym mężczyzną.

Przynajmniej na razie.

Nareszcie, po biegu, który trwał, wydawałoby się, godzinami, zatrzymała się. Położyła dłoń na ścianie i zaczęła głęboko oddychać, by się uspokoić, by wstrzymać swój głęboki i ciężki oddech. Uciekła Tomowi po raz drugi tego wieczoru, ale tym razem nie czuła się tak pewna siebie, jak wtedy. Teraz do niej docierało, że to był jego świat i że zapewne nie znajdzie nikogo, kto mógłby jej pomóc.

Niby istniał Dumbledore, ale co mogła z niego na razie mieć? Poza tym, przebywał w Walii - jak mogłaby się dostać, zanim Tom by ją złapał? Zbyt skomplikowane.

Zaczęła podążać przed siebie, próbując narobić jak najmniej hałasu. Wkrótce w jej głowie powstał nowy plan.

Draco przyjechał na koniu, który prawdopodobnie czekał na nią gdzieś na zewnątrz. Mogłaby pogalopować do zamku i znaleźć jakąś młodą i rudą służącą. Dać jej obstawę, królewski powóz, kilka tuzinów zbrojnych i wysłać... na północ. Sama pognałaby do Walii, a Tom podążyłby za karetą.

Miał ten plan kilka wad, oj miał, wiedziała o tym. Szanse na to, że Tom da się zwieść, były bliskie zeru. I nie czuła się dobrze na myśl, że miałaby wysłać jakąś dziewczynę razem z mnóstwem mężczyzn gdzieś, gdzie miałaby ich spotkać pewna śmierć.

No i prawdopodobnie gdyby Tom dowiedział się, że został wyrolowany, zabiłby Draco.

Jak na razie tylko to wpadło jej do głowy. I miała nadzieję, że chociaż ten plan mogłaby urzeczywistnić.

Tylko że na razie musiała wydostać się z tego cholernego zamku!

- Wasza Królewska Mość?

Ginny poczuła, jak coś rośnie w jej gardle i miała wrażenie, jakby na sekundę jej ciało przestało funkcjonować. Powoli jednak rozpoznała głos i odwróciła się.

Dokładnie za nią stał Harry, patrząc na nią z bojaźnią i zażenowaniem.

Przepłynęło przez nią mnóstwo uczuć, począwszy od ulgi i wdzięczności, a skończywszy na podejrzliwości i poczuciu zdrady. Czy Harry ciągle współpracował z Tomem?

Zmarszczyła brwi... Nie, poza tym, czy Tom czegoś o tym nie mówił? To dlatego był pewnie tak pewien siebie, gdy uciekła... wiedział, że spotka Harry'ego i że ten ją złapie...

Niechętne zaniepokojenie, które miał w oczach, wyglądało na tak szczere, że miała ochotę uwierzyć mu z całego serca, uwierzyć temu, że był po jej stronie i nie miał pojęcia o tym, co się tu działo. Z drugiej strony musiała być ostrożna. Najmniejsza oznaka urazy czy złośliwości w jego spojrzeniu, a ona od niego ucieknie. Cały czas źle odczytywała uczynki Marii - kilka objawów zawiści czy zazdrości wzięła za coś innego - i nie chciała popełnić tego samego błędu po raz drugi.

- Czy... - przełknął ślinę - czy nic wam nie jest?

- Jestem cała - odparła ostrożnie, prostując się. - Nigdy nie czułam się lepiej. Co ty tu robisz?

- Ja... podążyłem tu za Jego Królewską Mością... - wyjaśnił, spoglądając na nią w taki sposób, jak gdyby przyznawał jej się do udziału w zbrodni i czekał na karę. - Myślałem, iż coś się... stało.

Serce jej zmiękło wbrew podejrzliwości, jaką w nim chowała.

- Bardzo się cieszę, że tu jesteś. Twoja obecność mnie uspokaja, Harry - to była prawda.

Spojrzał na nią zażenowany i nieco zaskoczony.

- Co tu robicie, jeżeli wolno mi spytać?

- Zabrano mnie tu - odparła powoli. - Wbrew mojej woli. Ty i ja mieliśmy właściwe powody, by nie lubić Doktora Toma. On jest zły.

Harry pokiwał głową, jak gdyby chciał przyznać, że wiedział o tym cały czas. Zesztywniała, oczekując jak najmniejszego powodu, by mu nie ufać.

- Gdzie Jego Królewska Mość? - zapytał, zauważając jej napięcie.

- Także pojęty - odparła, wzruszając jednym ramieniem. - Myślałam o tym, jak go stąd zabrać, ale najpierw muszę zrobić co innego.

Czuła się, jak gdyby gadała do jakiegoś przedmiotu, do rzeczy, zwykłego nie do zwykłego człowieka. Jednak jej ostrożność względem faktu, że Harry może być wrogiem, nakazywała jej zachowywać się zimno.

- Tak jest - odrzekł, stając niezdarnie, jakby nie wiedząc, co ma teraz zrobić.

Tylko nie oferuj mi pomocy - pomyślała Ginny, gryząc się w policzek i patrząc na chłopaka. Nie oferuj mi pomocy... jestem pewna, że współpracujesz z Tomem, więc nie oferuj mi czegokolwiek...

Cisza trwała kilka chwil. Była dusząca i piękna zarazem. Pewne było, że Harry nie zaproponuje jej już nic, dlatego też rozluźniła się nieco.

Naprawdę? Mogła o coś takiego podejrzewać Harry'ego? Byłoby cudownie, gdyby mogła mu zaufać, ale musiała być ostrożna.

- Tak jest - powtórzył. - Domyślam się, że powinienem teraz odejść. Zostały zadania, które trzeba w zamku wykonać...

- Pomóż mi - poprosiła natychmiast.

Uniósł brew. Jedynym uczuciem, które się pojawiło na jego twarzy, było zakłopotanie.

- Pomóc wam? - powtórzył niepewnie.

- Tak - potwierdziła szybko, próbując się wytłumaczyć. - Pomóż mi policzyć się z Tomem. On ma Dracona - a ja jestem sama. Potrzebuję pomocy. Jesteś jedyną osoba, do której prawie czuję zaufanie, Harry.

Proszę bardzo. Nie powiedziała, że mu ufa, ale wspomniała, ze jest tego bardzo bliska.

Wiedziała, że są tylko dwie możliwe odpowiedzi: albo Harry odmówi i powie, że to niemożliwe, albo natychmiast się zgodzi. Nie miała tylko pojęcia, które z zachowań połączyć ze współpracą z Tomem, a które nie.

Zauważyła, że mina mu stężała, zacisnął usta, które zaczęły tworzyć cieniutką linię, a jego zielone oczy zaczęły patrzeć na nią z blaskiem złości. Nie miała pojęcia, czy to oznaczało jego niechęć do niej, czy też może to, że pomagał Tomowi. Albo może patrzył tak na nią, ponieważ myślał, że to ma jakiś związek ze śmiercią jego matki. Nie potrafiła zrozumieć... myślała, że będzie potrafiła, ale nie mogła, a wszystko okazało się stratą czasu!

- Nie mam wyboru, by wam nie pomóc... - powiedział lodowatym tonem - nieprawdaż?

- Oczywiście, że masz wybór - odparła.

No tak, nie oczekiwał przecież, że zgodzi się bez żadnej urazy.

- Pomogę wam, Wasza Królewska Mość - przyznał, choć w jego głosie zabrzmiała pogarda, jak gdyby chciał ją zdenerwować. Skłonił się głęboko. - Jestem waszym sługą, czyż nie?

- Och, przestań - przerwała ostro. - Wstawaj i błagam, rób, co chcesz, ale nigdy mi się nie kłaniaj.

Wyprostował się, a na jego twarzy zagościła złośliwość.

- I tak też mnie nie nazywaj! - krzyknęła, dotykając palcami skroni i zaciskając oczy. - Nie jestem Twoja Królewską Mością! W ogóle nie jestem jejmością! Nie jestem z królewskiej rodziny, nie jestem wcale bogata i...!

Zimny i nieprzenikniony wyraz jego twarzy znikał powoli, ustępując miejsca strachowi. Chyba sobie pomyślał, że musiała być wariatką. No i pewnie się bał, że w takim stanie mogła mu coś zrobić.

Westchnęła głęboko przez zaciśnięte zęby, po czym rozprostowała ręce i otworzyła oczy.

- Pomożesz mi? Z własnej, wolnej woli? Bo ty jesteś wolny, Harry, i mogę obiecać tobie i twemu ojcu wolność.

- P-pomogę wam - powiedział szybko.

Rzecz jasna, zapewne powiedział to tylko dlatego, że był przerażony. Wiedziała, że wyglądała okropnie, mogła sobie wyobrazić, jak jej czerwona twarz pasowała do jej rozczochranych włosów, ale to się nie liczyło. I tak opuściłaby ten chrzaniony budynek, z Harrym czy bez niego, co za różnica?

- No to chodź - odrzekła bezdźwięcznie, idąc w kierunku foyer.

Budynek rzeczywiście przypominał labirynt. Od jednego korytarza odchodziło kilka innych, spośród których niektóre nie prowadziły do nikąd. Drzwi, dekorujące ściany korytarzy, były pozamykane, nie mieli więc żadnego dostępu do okien. Z minuty na minutę rosła w niej frustracja, a cała moc, jaka wcześniej w sobie czuła, uleciała gdzieś. Czuła się ciężka i bezużyteczna. Marzyła jedynie o tym, by rzucić się na łóżko i zasnąć, zapomniawszy o wszystkich kłopotach.

Przed tym wszystkim powstrzymywał ją tylko fakt, że nigdzie w pobliżu nie było żadnego łóżka.

Była tak skupiona na własnym zmęczeniu, że nie zauważyła, jak Harry przestał za nią iść, aż do chwili, w której usłyszała śmiech. Zatrzymała się powoli, a jedyną myślą, jaka przychodziła jej do głowy była ta o tym, że to Harry się śmiał, najprawdopodobniej tylko dlatego, że zdobył coś, czego pragnął. Ale gdy tylko się odwróciła, spostrzegła, że to nie on tak zimno chichotał - to była Maria.

Naprawdę musiała być głęboko zamyślona, bo jakimś sposobem Maria mogła złapać Harry'ego i przytknąć mu do gardła sztylet, a Ginny nic nie usłyszała.

Przez długą chwilę tylko tam stała, przyglądając się zdarzeniu. Harry nie walczył, ale pewnie tylko dlatego, że obawiał się tego, że przy najmniejszym ruchu sztylet może utknąć w jego krtani. Maria była tak niska, że Harry musiał się zgiąć, by zrównali się chociaż głowami. Obydwie jego dłonie znajdowały się na jej ramieniu, które okrążało jego szyję, ale nie wyglądało na to, żeby miał ją odepchnąć. A Maria zapewne też nie miała ochoty przemieścić ręki.

- Musisz być głupią, by próbować od nas uciekać, Ginny - wycedziła Maria głosem pełnym jadu. - I żal, żeś jego w to wplątała - popchnęła Harry'ego, wskazując go. - Teraz muszę go zabić.

Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Nie wiedziała nawet, o czym pomyśleć. Harry był krok od śmierci, a wszystko, co mogła zrobić, to tylko patrzeć na niego.

Złapano ją w pułapkę.

Była przyszpilona... miała tylko dwie opcje wyboru. Uciec i zostawić Harry'ego na pastwę Marii, a jego śmierci prawdopodobnie zjadłaby jej sumienie, albo mogła też zostać i patrzeć na to, jak umierał. Żadne z wyjść nie wydawało się dosyć dobrym. Nie mogła sobie stąd odejść, no i nie mogła pozwolić Marii, żeby wykończyła chłopaka.

Nie po raz pierwszy zamarzyła sobie, by nie lubić Harry'ego, tyle tylko, że teraz z zupełnie innego powodu. Tym razem chciała go nienawidzić z taka mocą, by móc go tu zostawić i pozwolić mu umrzeć.

Niestety, nie było tak, jakby sobie życzyła. Została, mając wrażenie, jakby ktoś jej przykleił nogi do posadzki.

Sekundy mijały, Maria wpatrywała się w Ginny, a oddech Harry'ego był coraz szybszy i coraz głębszy. Każde z nich czekało na jakikolwiek ruch, ale nic się nie wydarzyło.

W tym momencie przybył Tom. Wydawało się, że jedynie Harry zauważył jego obecność - Maria nie odwróciła spojrzenia od Ginny, a dziewczyna patrzyła się przed siebie.

- Mario - przemówił Tom swoim głębokim i przynoszącym poczucie bezpieczeństwa głosem, jednakże wpatrywał się w nią zimno i złowieszczo. - Proszę uwolnić Harry'ego.

- Zabić bym go mogła... - wysyczała Maria.

- Nie.

To byłą tylko jedna sylaba, wymówiona szeptem, ale z zadziwiającą mocą. Maria zmrużyła swoje zimne oczy i powoli odsunęła sztylet od gardła Harry'ego. Jej twarzy pozbawiona była jakiegokolwiek koloru.

Chłopak natychmiast odsunął się od Marii i podszedł do Ginny, podświadomie dotykając ręką szyi.

Rudowłosa wpatrywała się w Toma, próbując wyszukać jakąś oznakę Dracona w pobliżu. Nie było go jednak w zasięgu jej wzroku. Czy to oznaczało, że Tom pozostawił go samego, nieprzytomnego, w jakimś pokoju?

Niech się obudzi...

Może mógłby uciec, gdyby zmusił się do przytomności.

- Powinienem pójść za wami obojgiem - powiedział cicho Tom jadowitym tonem. - Mario, prowadź.

Ginny powinna wiedzieć, że nie może uciec - powinna wiedzieć, że Tom upewnił się, iż nie mogłaby tego zrobić. Może i warto było spróbować, ale teraz kłopoty miał także Harry.

Nie mogło być chyba już gorzej.

Maria zaprowadziła ich do ogromnej sali balowej - a przynajmniej na takie wyglądało przeznaczenie pokoju. Ściany naprzeciw zrobione był z czystego szkoła i przysłonięte były falistymi białymi zasłonami. Na zewnątrz panowała nieprzenikniona ciemność. Pustota w komnacie przerażała Ginny i sprawiała, że było jej zimno i pomimo tego, że stał tam duży kandelabr z wieloma świecami, na podłodze tańczył cienie.

Harry wszedł pierwszy, Ginny tuż za nim, ale zatrzymała się, gdy tylko znalazła się w środku. Drzwi zamknęły się za nią bez pomocy niczyjej dłoni. Rozejrzała się po komnacie i zauważyła w kącie jakiś tobół, którym okazał się być Draco.

Oparła się mocno o zamknięte drzwi z nadzieją, że przeniknie przez drewno.

- Harry - powiedział nagle Tom zajadliwie zimnym głosem. Stał na środku pokoju z wyciągniętą różdżką w dłoni.- Cieszę się, że dołączysz do nas dzisiejszego wieczoru, ale muszę cię zmartwić, ponieważ będziesz musiał oglądać wszystko stamtąd.

Z ostatnim słowem Tom skierował różdżkę w kierunku ściany po prawo. Harry natychmiast się tam znalazł, niezwykle szybko... Maria musiała po prostu zauważyć coś podejrzanego.

Kobieta stała za Tomem, a na jej twarzy gościło zaskoczenie. Nic jednak nie powiedziała.

Czarnowłosy uderzył o ścianę z głośnym plaśnięciem. Nie krzyknął, a gdy Ginny patrzyła na niego, jak leżał na posadzce, zauważyła, że nie czuł się dobrze. Powoli podniósł się na kolana, a jego twarz skrzywiła z się z bólu tak mocno, że Ginny ruszyła mu na pomoc.

Nie mogła się jednak ruszyć. Mogła jedynie obserwować. W tej chwil pragnęła tylko, by Harry odszedł, by go tu nie było.

Wiedziała, że umrze i nawet jeśli nie był to Harry, którego tak dobrze znała, lubiła go dość, by płakać, patrząc na jego cierpienie.

- Cóże... - zaczął Harry, ale nie było mu dane skończyć, ponieważ Tom mu przerwał.

- Petrificus totalus.

Ciało chłopaka momentalnie zesztywniało, a on zdążył otworzyć jedynie usta, zanim upadł na posadzkę. Leżąc na plecach, przypominał Ginny zimny, przewrócony posąg. Patrzyła na niego, ogromnie zdziwiona tym, że Tom go jeszcze nie zamordował.

Maria wpatrywała się w niego bezgłośnie. Odwróciła głowę ku Tomowi, by go zapytać o coś, ale wyraz jego twarzy nosił piętno takiego gniewu, że tylko odwróciła się, zaciskając mocno usta.

Mężczyzna rozluźnił mięśnie i powiedział z jawną satysfakcją:

- Proszę bardzo. Został objęty opieką - przeniósł spojrzenie na Ginny. - Podejdziesz do mnie i sprawisz, że to wszystko będzie łatwiejsze dla nas obojga, nieprawdaż?

Ginny gwałtownie i mocno potrząsnęła głową. Jeżeli zamierzał ją mieć, będzie musiał to zrobić przy użyciu siły. Tak łatwo mu się nie da.

- Tomie - przemówiła nagle Maria. - Nóż mam. Zabić ją mogę - dodała pospiesznie, spoglądając na dziewczynę z nikczemnym uśmieszkiem. - Trzymać ją będziesz mógł...

- Cisza - uciszył ją natychmiast. - Będziesz stała i się przyglądała, zrozumiano?

Kobieta otworzyła usta, by zaprotestować, ale widząc jego spojrzenie, zmusiła się do ponownego przemyślenia sprawy. Nic dziwnego, że łatwo było ją kontrolować, skoro była tchórzem.

Tom musiał ją nieźle już zastraszyć - przemknęło Ginny przez myśl.

- Tak jest - wymamrotała Maria i cofnęła się kilka kroków.

Rudowłosa patrzyła w jej kierunku, nie zwracając na Toma żadnej uwagi. Wydała z siebie krótki okrzyk, kiedy nagle jej stopy znalazł się kilka centymetrów nad ziemią, a ona sama nagle poleciała na jedną ze ścian - Tom po prostu zaczął się nią bawić za pomocą różdżki. Uderzył nią o kamienną ścianę nieco gwałtownie, przez co się zatchnęła. Upadła na posadzkę, bo zanim stanęła na nogach, straciła równowagę. Tom pstryknął palcami, a za nią natychmiast pojawiły się metalowe kajdany. Za ponownym pstryknięciem w kajdanach pojawiły się jej nadgarstki, kostki, pas i szyją, co przyciągnęło ją do ściany. Wiedziała, że jeśli będzie próbowała się wyrwać, zaboli. Stała sztywno, wiedząc, że teraz na pewno już nie ucieknie, nie będzie miała jak. Mężczyzna wpatrywał się w nią zawzięcie.

Maria spoglądała zza jego pleców, zaniepokojona, co wzmocniło jej pewność siebie.

- Jakoż...

- Przestań się odzywać, Mario - wysyczał Tom, patrząc na Ginny.

Kobieta wysłuchała go, ale Ginny zauważyła, że na jej twarzy widać było coraz większą złość na Toma, kiedy gapiła się na jego plecy.

Dziewczyna rozejrzała się za Draco, który nadal leżał w kącie, nieprzytomny. Obudzi się? Uratuje ją jakoś? Szanse na to były, niestety, bardzo niskie, ale poczułaby ogromną ulgę, gdyby się przebudził.

A wtedy pewnie Tom znów by go wprowadził w stan nieświadomości - przypomniała sobie, marszcząc brwi. Nie chciał, by Draco temu wszystkiemu świadkował i pewnie by się upewnił, by to się nie stało. Bez sensu było marzyć o tym, by Draco się ocknął i przyszedł jej z pomocą.

A co z Harrym? - pomyślała, spoglądając na chłopaka, który leżał sztywno na posadzce, w ogóle nie wykazując zdolności do ruchu.

Zmusiła się w końcu, by popatrzeć na Toma. Nic jej jeszcze nie zrobił; po prostu stał przed nią z różdżką w ręku, na jego ustach widniał mały uśmiech nieskrywanej radości i dumny z siebie samego. Wiedziała, co nadchodzi; wiedziała, że zaraz będzie próbował nad nią zapanować. Możliwe, że już zaczął. Skąd bowiem miała o tym wiedzieć?

Zapewne wtedy, kiedy już nie będzie jej we własnym ciele. O, wtedy będzie wiedziała.

Czuła, jak serce jej wali, jak gdyby miało się wyłamać spomiędzy żeber. Zastanowiła się, czy można zemdleć od samych przewidywań. Nie miała ochoty na coś takiego - chciała być gotowa na chwilę, w której Tom ją zabije.

Nie chodziło o to, że umrze, ponieważ jej ciało przestanie działać. Chodziło o śmierć psychiczną, o to, że Ginny Weasley będzie skończona. Odejdzie. Na zawsze. Bez drogi powrotu. Pozostanie tylko jej ciało we władaniu Toma Riddle'a.

Po raz enty z kolei Ginny bardziej niż zwykle zamarzyła, by nigdy nie zacząć pisać w tym starym pamiętniku, który znalazła wśród książek podczas swojego pierwszego roku nauki. Sześć lat temu nieomal ją to zabiło i gdyby nie Harry, pewnie by się Tomowi wtedy udało. Wszystko przez dziecinną, idiotyczną decyzję, którą podjęła w wieku lat jedenastu.

Wtedy jednak nie wiedziała, że to będzie jej gwóźdź to trumny.

Miała wrażenie, jakby wraz z krwią po jej ciele rozlewał się jakiś lodowato zimny płyn, przez co poczuła się zamroczona. Może to zaklęcie Toma zaczęło działać - może to jego dusza brała górę nad jej własną w tym ciele?

Zaczęła myśleć o wszystkim na raz, niekoniecznie poukładanym w logiczną całość. O swoich rodzicach, braciach... Co się z nimi stanie? Zrozumieją, że jej już nie ma, czy wcześniej zabije ich Tom?

I co z jej życiem? Miała tylko siedemnaście lat - i... to chyba jej wystarczało, że była mężatką, choć nie do końca. To było jej jedyne marzenie z dzieciństwa. Spotkać miłego i przystojnego męża i mieć z nim dzieci. Później była dobrze płatna praca. Chciała udowodnić, że była sobą, a nie kolejną Weasleyówną.

Szanse na to uciekły jak motyle, tak jak za chwilę miało uciec jej życie.

- Ginny - przemówił nagle Tom.

Podskoczyła na dźwięk jego głosu. Podejrzewała, że zaczął się już nią zajmować.

- Zapewne nic nie poczujesz... - zaczął powoli, nagle uśmiechając się szeroko - zapewne patrzył na jej przerażony wyraz twarzy. - Jestem pewien, że to będzie szybkie i bezbolesne. Przynajmniej mogę tak spekulować. Nigdy wcześniej nie przeprowadzałem takiego eksperymentu.

Poczuła w ustach suchość, tak dużą, że nie mogła odpowiedzieć.

- I jeszcze coś - dodał, zaciskając różdżkę w pięści. - Dziękuję ci. Zachowywałaś się właśnie tak, jak przewidywałem. Jestem ci wdzięczny.

Nagle zapragnęła mieć w ustach trochę śliny, bo to była wymarzona okazja, żeby splunąć mu prosto w twarz.

Tom uniósł różdżkę, w jego oczach zaświecił ogień szaleństwa, po czym wykrzyknął dwa słowa:

- Abrogo anima.

Nie miała pojęcia, co te słowa oznaczały, ale zaklęcie musiało być potężne. W jednej chwili do komnaty wtargnął zimny wiatry. Przebił się przez zasłony i zgasił wszystkie świece na kandelabrze, a cały pokój spowiła ciemność. Jedynym odgłosem, który słyszała, było wycie wichru, świdrującego jej w uszach, sprawiającego, że włosy zaczęły jej tańczyć wokół głowy... Włosy Toma także były w nieładzie, który przypomniał jej codzienną fryzurę Harry'ego.

Wzrok mężczyzny odznaczał się stanem najwyższej koncentracji, a jego różdżka skierowana była w jej kierunku, ale zauważyła, że usta Marii się poruszają. Nie słyszała, co mówiła kobieta; możliwe, że to przerażenie przyćmiło jej słuch, choć mogło być to też huczenie wiatru... w każdym razie, Maria krzyczała coś do Toma i wyglądało na to, że była wściekła.

Jego oczy, dotychczas utkwione w Ginny, przeniosły się na kobietę, a spokój w nich został zastąpiony przez wściekłość.

Opuścił różdżkę i powoli odwrócił się w kierunku Marii.

W tej chwili dziewczyna pojęła, że to może być jej jedyna okazja do ucieczki. Nie patrzył na nią, może mogłaby jakoś wysunąć się z kajdan, na przykład jedną rękę, a resztę po prostu pozrywać.

Dziki wiatr w dalszym ciągu rządził się jej włosami i gdy opuściła głowę, by wysunąć nogę z oków, zauważyła, że spódnica także dobrze się bawiła.

Bolało, gdy próbowała się wydostać, ale przestało ją to obchodzić. Przecież nie mogła stać i czekać na pomoc. Czekała całe życie... bo i zawsze był ktoś, kto mógł jej pomóc. Teraz jednak nikogo nie było i musiała poradzić sobie sama.

Miała nadzieję, że jej się uda.

Zdecydowała się na inną taktykę - zwinęła ręce w pięści i zaczęła próbować oderwać się od ściany, żywiąc ogromną nadzieję, że łańcuchy puszczą. Niestety. Po chwili poczuła, jak metal wżyna jej się w ciało i odczuła, jak ciepła krew spływa jej po placach. Zebrała się w sobie, zacisnęła zęby i jeszcze raz pociągnęła.

Poczuła, jak oczy zapełniają jej się łzami i spojrzała na Toma, by wiedzieć, co robił w tej chwili i czy jej nie przyłapie. Na szczęście stał do niej tyłem, a Maria patrzyła na niego szeroko otwartymi, pełnymi złości oczami, jej usta wciąż się poruszały - pewnie na niego krzyczała, domagając się wyjaśnień, co tu się wyprawia.

Dziewczyna po raz kolejny pociągnęła za kajdany i jęknęła z bólu, który to odgłos nie osiągnął jej uszu, bo nie przedarł się przez wycie wiatru. Rozluźniła ręce i oparła głowę o ścianę. Nie udawało się. Nie mogła się uwolnić... Nie była tak silna. Poczuła, że palce ma całe mokre od krwi.

Próbowała odegnać łzy i spojrzała na stopy. Może... nogi miała zdecydowanie silniejsze - może to je powinna zacząć uwalniać pierwsze?

I co wtedy?

No i wtedy... byłaby krok do przodu.

Gdy tylko zaczęła wierzgać nogami, jej wzrok przyciągnął strumień zielonego światła. Zauważyła poprzez włosy tańczące jej przed oczami, jak Maria pada na posadzkę niczym marionetka, którą odcięli od sznurków.

Tom ją zabił.

Serce dziewczyny podskoczyło. Po prawdzie, mimo tego, że Maria chciała ją zabić, akceptowała jej obecność. Poza tym kobieta mogłaby próbować odwieść Toma od magii - tak, ta myśl była bardzo głupia, wiedziała o tym, ale jak to mówią, nadzieja matką głupich.

A teraz Maria nie żyła. Nie było nikogo świadomego, ruszającego się czy żywego w tej komnacie prócz Ginny i Toma. Ona przegrała, on wygrał... już nic nie mogła zrobić.

Rozluźniał mięśnie i tylko wiedza o tym, że gdy padnie, obręcz na szyi porani ją, trzymała ją jako tako w pionie. Choć ten pomysł nie wydawał się najgorszy; gdyby teraz umarła, Tom nie mógłby wykorzystać jej ciała.

Nie było jednak czasu na wybór śmierci. Mężczyzna ponownie uniósł różdżkę, patrząc jej prosto w oczy i uśmiechnął się. Tak, on także wiedział, że jest zwycięzcą. Za kilka sekund wszystko się skończy...

Czy wiatr nadal wiał? I czy to był jej krzyk? Zamrugała oczami, nie patrząc wcale na Toma. Jego twarz rozpłynęła się gdzieś tam, hen, ale ciągle widziała jego uśmiech... ten usatysfakcjonowany, zadowolony uśmiech zwycięzcy, ten, który sprawił, że jego błękitne jak niebo oczy stały się czarne, a przystojne oblicze zmieniło się w zimne i nieprzystępne...

Teraz już nic nie słyszała. Nie czuła wiatru, nie czuła krwi spływającej z jej rąk, nie czuła nawet oków... nie widziała, nie słyszała... czy to jej dusza wypłynęła z ciała? Już umarła?

I wtedy nastąpił koniec, po prostu wiedziała, że to jej koniec, że już odeszła... wszystko stało się czarne.

Lóżko było za twarde.

To była jedna z wielu rzeczy, które Ginny wyczuła, budząc się powoli. Przywykła już do wygód...

Przeciągnęła się rozkosznie, uśmiechając delikatnie. Ale miała przyjemny sen... była w ramionach mężczyzny o srebrnoblond włosach i wiedziała, że było jej tak wspaniale...

... jak gdyby spała na chmurze, ale jakoś... czuła się... jak gdyby do tego nawykła.

Budziła się powoli, leniwie... jak gdyby właśnie przeżyła najlepszą noc w swoim życiu, pomimo niewygodnego lóżka. Nie było nic, o co miałaby się martwić, nie prócz myśli, jak to cudownie jest spać i śnić.

Ziewnęła głęboko, rozprostowując nogi i zmusiła się do otworzenia oczu. Ponad nią był czerwony, aksamitny baldachim - tak cudownie znajomy. Ale czegoś jej w tym łóżku brakowało.

Nagle, jak gdyby dostała zastrzyk, nieomal krzyknęła, gwałtownie siadając.

Hogwart.

Natychmiast się przebudziła i zaczęła się wyczołgiwać spod koców i pierzyn, które zakrywały jej nogi. Po kilku sekundach wygrzebywania się z łóżka, wstała i rozsunęła zasłony. Jej oczy napotkały cudowny widok dormitorium dziewczyn z siódmego roku z Gryffindoru. Aż zatrzymała w sobie powietrze, jak gdyby nigdy wcześniej nie widziała niczego takiego.

- Och... - westchnęła.- O jasna cholera...

Nawet nie wiedziała, dlaczego przeklina, ale w każdym razie słowa wydawały jej się adekwatne do sytuacji. Spojrzała na sufit, nie wierząc w to, co widziała i miała ochotę głośno się zaśmiać.

Co też zrobiła.

Śmiała się jak wariatka, mając świadomość, że jeśli ktokolwiek był w innych lóżkach obok, to zaraz na nią nawrzeszczy za to, że przeszkadzała. Śmiała się tak, że bolał ją brzuch, a w oczach poczuła łzy... ale czuła się tak wspaniale, że nie mogła sobie po prostu odpuścić.

Była bezpieczna! Była w Hogwarcie, we własnym ciele... Toma nie było - był martwy -a ona żyła!

Ale... który to dzisiaj był? Czy ktoś zauważył, że jej nie ma?

Zatrzymała w sobie powietrze, by powstrzymać czkawkę, po czym powstała z pościeli i uklękła. Na jej komódce nocnej leżała najcudowniejsza rzecz, jakąkolwiek widziała - jej własna różdżka.

Sięgnęła po nią i, nie mogąc się powstrzymać, pocałowała. Uśmiech nadal nie opuszczał jej twarzy. Nawet jeśli Tom gdzieś się czaił w pobliżu - co było nieprawdopodobne, bo przecież znów była w Hogwarcie! - to miała ze sobą swoją różdżkę, co stawiało ją w o niebo lepszej sytuacji.

Spojrzała na swoje nadgarstki...

... okowy wpijały się w jej skórę, ostre niczym noże, powodując, że krew zaczęła spływać jej po rękach. pomyślała, że to może i dobrze, bo w taki sposób łatwiej jej będzie wyślizgnąć się z kajdan... choć bolało tak bardzo, że nawet sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać...

... by zastać je gładkie i nietknięte. Jeżeli naprawdę próbowała się oderwać od ściany, nie było na to dowodów. W takim razie albo się to wcale nie działo, albo ktoś ją uleczył. Oddałaby wszystko, by to było to pierwsze.

Ale... który to dzisiaj był? Wychyliła się na przód łóżka, gdzie na podłodze stał jej kufer i otworzyła go. Zaczęła szukać, jak gdyby ją coś goniło. Wreszcie znalazła swój kalendarz, w którym zapisywała daty wszystkich ważniejszych testów i wypracowań. Był mały, wielkości książki. Otworzyła go i przewróciła na grudzień.

W miejscu, gdzie było miejsce na: "Sobota, 5 grudnia" widniał napis: "dzisiaj", a zaraz pod tym spis wszystkich prac, które powinna na ten dzień dokończyć. Otworzyła szeroko usta i upuściła kalendarz.

Grudzień... piąty grudnia... nie opuścił nawet dnia...

musiała znać datę. Coś było nie tak, a data miała z tym bardzo dużo wspólnego.

- Jaki dziś dzień, Mario? - zapytała nagle.

- Piąty grudnia, dziecino…

... nawet sekundy... Nikt nie zauważyłby, że jej nie było.

Albo.. albo cały czas tutaj była.

Uśmiechnęła się szeroko. No jasne! Na pewno nie była w roku 1607, to musiał być tylko sen! Okropny, długi, meczący sen przypominający życie, ale to przecież był nic nie znaczący sen! Bo jeśli to wszystko naprawdę się stało, Tom nie wypuściłby jej do ich świata, całej i zdrowej...

Mogło być jednak jeszcze tak, że to Dumbledore ją uratował. To mogło być możliwe... bo jak inaczej by się tu znalazła?

Co, jeżeli to był tylko sen? Czy żeby się dowiedzieć, podejdzie do Dumbledore'a i powie: "Dzień dobry, panie dyrektorze, czy może mi pan powiedzieć, że uratował mnie pan przed Tomem Riddle w siedemnastym wieku?"

Jeśli tak nie było, zapewne spojrzy na nią jak na wariatkę.

Ale jeśli owszem, to ona powinna czekać na wyjaśnienia d niego. A on nie przemilczałby sprawy, jeśli to była prawa, na tyle znała Dumbla.

W każdym razie, nie powinna się martwić, nieprawdaż?

Odłożyła kalendarz na swoje miejsce i wstała, ściskając różdżkę, jak gdyby bojąc się, że ktoś mógłby ją jej odebrać, po czym wyszła z dormitorium. Zastanowiła się czemu tu tak pusto - ciekawe, które była godzina.

Przed wyjściem z komnaty rzuciła okiem na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał: "Zaspałaś, dziewczę drogie - jest południe!"

Południe?

Czemu jej nikt nie obudził? Przecież za chwilę będzie lunch.

Wiedziała, że nadal jest w swojej piżamie, ale i tak zeszła w wspólnego pokoju. Widok, który ją powitał, niemal doprowadził ją do płaczu - ona naprawdę wróciła. Kilku jej znajomych siedziało dokoła, korzystając z wolności, jakie dawało sobotnie popołudnie. Kilka osób wpatrywało się w nią z zaciekawieniem w oczach, pewnie chcąc się dowiedzieć, czemu zeszła na dół w piżamie i nawet bez szkolnej szaty, w dodatku tak późno, ale jej to nie obchodziło.

Chciała się jedynie upewnić, czy żyją tu ludzie, czy to niej jest jakaś kolejna sztuczka. Zaspokojona, uśmiechając się jak głupi do serca, odwróciła się i wróciła do sypialni. Rzeczywiście, wypadałoby się ubrać i zejść coś zjeść...

Wchodząc po schodkach, prowadzących do wieży, przypomniał jej się Draco. Po prostu jego twarz pojawiła się w jej myślach, a ona zatrzymała się w połowie kroku.

Jeżeli to nie był sen, to czy Draco był bezpieczny, w swoim domu? Bo jego przecież chyba też przeniosło, prawda? Czy może... czy może on ciągle leżał w tej lodowato zimnej sali balowej w 1607 roku...?

Z drugiej strony Ginny wątpiła, czy jeśli Dumbledore zabrał stamtąd ją, to nie wziąłby i jego. Zapewne są w tym świecie oboje.

W takim razie - jeżeli Draco był z powrotem w domu - czy pamiętał? Czy obudził się w tej samej chwili, myśląc o niej, jak ona o nim?

- On się w tobie zakochał, czy ty tego nie widzisz? - wyszeptał Tom…

Czy to była prawda? Tom nie kłamał, ale skąd miał wiedzieć? Czy Draco Malfoy naprawdę potrafił kogoś kochać, a zwłaszcza ją, najmłodszą z rodziny, której nienawidził?

Nie była tego taka pewna, za to wiedział, że jest po uszy, beznadziejnie, głęboko, bez reszty i cudownie zakochana właśnie w nim. Chyba od momentu, w którym uciekła Cyganom i spotkała go na ścieżce w lesie...

...Jeden z nich wydał z siebie krzyk, po chwili pozostali krzyczeli razem z nim. I nie był to słowa wdzięczności.

- Eee... - wymamrotała, czując się słabo ze strachu. Zmierzyła ich wzrokiem. Odwróciła się natychmiast, gotowa do ucieczki, do tego, żeby wbiec w las i ich zgubić, gdy wstali, prawdopodobnie po to, żeby ją zaatakować.

Pokonała niewielki odcinek drogi i weszła już do lasu, kiedy zauważyła, że ktoś stoi jej na drodze ucieczki. W jednym momencie serce uderzyło jej o żołądek, ponieważ pomyślała, że to jeden z nich. Ale to byłą tylko sekunda, ponieważ to nie był kolejny obdarty, śmierdzący mężczyzna.

To był Draco...

... kochała go, odkąd zaryzykował własnym życiem, by ochronić ją przed tragicznym losem.

Jęknęła cicho i znów zaczęła iść przed siebie. Jeżeli Dumbel uratował ich boje, jeśli to wszystko się wydarzyło i jeśli możliwość, że Draco chociaż ją lubił, była prawdziwa, to jak mogliby ciągnąć swój związek w tym świecie? Ona miała sześciu dorosłych braci i łagodnego ojca, który robił się przykry dla każdego, kto choć wspomniał o rodzinie Malfoyów. Wszyscy oni zapewne zabiliby Draco na jej oczach, a ją samą zamknęli w pokoju na resztę życia, przez same podejrzenia, że czuła do niego coś więcej niż tylko zimną i głęboką nienawiść.

A tak w ogóle większość czasu w 1607 roku spędziła na zamartwianiu się, jak będzie wygadało ich małżeństwo- mało, siłą ja zmuszali, żeby za niego wyszła. Była na tyle głupia, by teraz wyciągnąć do niego rękę i być z nim?

Może go kochała, ale stworzeni dla siebie to oni nie byli. Za każdym razem, gdy tylko się usłyszeli, zaczynało się od krzyków i kłótni. Związek z nim zapowiadał się na emocjonalną huśtawkę.

Westchnęła głęboko, stając przed drzwiami do dormitorium. Musiała o nim zapomnieć, nieprawdaż? Nie żyli nawet w pobliżu siebie, nie chodzili w te same miejsca, bo ich status społeczny różnił ich niczym żebraczkę i księcia - łatwo byłoby go unikać -pomyślała przekonująco.

Mimo wszystko miała wrażenie, jakby coś w niej umierało.

Nagle zaczęła się zastanawiać nad siedemnastowiecznym Harrym. Nawet jeżeli nie był z jej świata, miała nadzieję, że nic mu nie było. Choć prawdopodobnie nawet już nie istniał.

Miała nadzieję, że nie istniał.

Weszła do sypialni i dotykając swoich brudnych, przetłuszczonych włosów, zdecydowała, że najpierw weźmie prysznic. Zauważyła, że jej pościel nadal leży w nieładzie, a zasłony od łóżka są rozsunięte na całą szerokość... ale zapewne skrzaty domowe zaraz się tym zajmą, więc nie miała się czy przejmować.

Podeszła do kufra, szukając nowej butelki z szamponem, który ostatnio kupiła w Hogsmeade, po czym wstała, by zasłonić łóżko, by nikt nie musiał patrzeć na jej skotłowaną pościel.

I wtedy go zobaczyła.

Z wrażenia upuściła butelkę z szamponem i nieomal sama nie upadła na podłogę.

Na jej łóżku, nad poduszkami, stał ogromny obraz w drewnianej ramie, pomalowanej złotą farbą. To był obraz mugolski, doskonale namalowany...

... włosy uwierały ją w kark, bolały ją nogi i musiał skorzystać z toalety. Po raz setny zastanowiła się, kiedy będzie koniec tej męczarni. Czy już nie dość wystali?...

... ślubny portret jej i Dracona.

- O... mój... - wyjąkała, nie wiedząc, co powiedzieć.

Miała wrażenie, jakby obraz żył własnym życiem... był straszny! W kąciku ust Dracona widniał jego niepowtarzalny uśmieszek, a sposób, w jaki unosił brwi, sygnalizował znudzenie. Nie zdziwiłaby się, gdyby zaraz miał zacząć się poruszać.

W swoich dłoniach luźno trzymał jej ręce...

... Pot... jej dłonie pociły się w jego, ale w jakiś dziwny sposób czuła się bezpiecznie. To ją uspokajało...

... a na palcach mieli obrączki. Patrzyła na ten uchwycony moment, przypominając sobie dotyk jego dłoni, a pragnienie, by go dotknąć w tej chwili było tak silne, że nie mogła tego znieść.

Wzdychając głęboko, Ginny zasunęła zasłony, by nikt nie mógł spojrzeć na portret, po czym pospieszyła do łazienki. Dziesięć minut później - rekordowe tempo - była już ubrana i szła korytarzem w poszukiwaniu Dumbledore'a.

Koniec rozdziału XVII