"All you need is love"
by Mocha Butterfly
tłumaczyła Villdeo
Rozdział XVIII
Jack, Fiuu i Lucjusz Malfoy
Coś ciepłego i wilgotnego połechtało Dracona po policzku. Na początku stwierdził, że to tylko sen. Po chwili zrozumiał, że cokolwiek to było, próbowała go rozbudzić i najwidoczniej wyrwało go z głębokiego snu.
Poczuł coś nieprzyjemnego.
Zamrugał, otwierając powili oczy, a to coś miękkiego i wilgotnego nadal łaskotało jego policzek, trącając go. Spojrzał przed siebie i przez jedną głupią sekundę myślał, że to koń, z pyskiem przyciśniętym do jego twarzy i oddychający mu prostu w nos nosa i że jest z powrotem w Malfoy Manor.
Tyle że ta jedna głupia sekunda zmieniła się w kopniętą rzeczywistość. Chłopak krzyknął bezgłośnie i od razu się rozbudził, przeskakując na drugą stronę łóżka. Wstał natychmiast i rozejrzał się po pokoju, zauważając, że koń naprawdę był w jego pokoju, wydzielając z siebie okropny, koński smród.
- Co do cholery? - niemal krzyknął, mocno trąc policzki.
Po chwili pojął, że to był Jack.
Ponownie się rozejrzał, tym razem ostrożniej i doszło do niego, że jest z powrotem w domu, nie w zamku, ale w swojej nowoczesnej sypialni, którą zajmował, odkąd się tylko urodził. Od zwykłego stanu pokój różnił się jedynie tym, że w środku, obok łóżka, stał koń, machający ogonem, potrząsający grzywą i prychający na wszystko i wszystkich.
Draco spojrzał po sobie i spostrzegł, że nie ma już na sobie obcisłych spodni ani kubraka - nosił natomiast parę własnych, czarnych spodni i ciemną koszulę, w których to położył się spać, zanim obudził się w roku 1607.
Gdyby tyko Jacka tu nie było, pomyślałby, że to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Ale ten chrzaniony koń tam był, żywy jak on sam i nie wyglądało na to, że miałby zniknąć.
Przeklął i znów potarł policzek.
- Ty tu zostań. - rozkazał powoli Jackowi, po czym wyszedł z pokoju.
Poszedł w kierunku jadalni, gdzie, miał nadzieje, znalazłby swoją matkę, jedzącą śniadanie. Musiał się koniecznie dowiedzieć, jaki jest dziś dzień.
Co się stało? - zadawał sobie na okrągło pytanie. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, było to, że stał wraz z Ginny na korytarzu, zanim Tom go nie ogłuszył. A następnie... obudził się we własnym łóżku.
Albo Tom nagle zdecydował, że będzie miły i pozwolił im wrócić do własnych czasów, albo... no cóż, Draco nie mógł wymyślić niczego innego. Nic nie miało sensu, nawet jego własna teoria.
Ale czemu Tom go ogłuszył? Ginny zrobił to samo? Draco był kompletnie zagubiony, jeśli chodziło o powód, dla którego się znalazł z powrotem w domu. Nie był pewien, czy jego nieprzytomność coś dała, jeżeli Tom go z jakiegoś powodu potrzebował, ale z nim wszystko było możliwe. Może po prostu chciał zabić go później.
Ale jeśli tak, to czemu Draco był w domu?
A czy to ważne?
Cóż, liczyło się to, że był w domu. I nie było w pobliżu żadnego śladu Toma, a chłopakowi wydawało się, że mężczyzna w ogóle już nie istniał. Powinien się tym martwić w takim razie? Czemu pytać się o coś, czego się pragnęło, skoro się to otrzymało?
Gdy wkroczył do jadalni, matka siedziała przed pustym talerzem, czytając książkę. Nie spojrzała na niego, a po chwili uniosła brew i powiedziała:
- Dobry wieczór, Draconie.
- Który dziś jest? - zapytał prosto z mostu, zajmując krzesło obok niej.
- Jest prawie pierwsza - odparła nieobecnie.
- To dobrze, ale który dziś jest dzień? - powtórzył nieco szorstko.
Wreszcie jego matka uniosła głowę, odkładając książkę.
- Który? Tuszę, że piąty.
- Grudnia?
- Nie, Draconie, czerwca - odparła sucho. Zauważyła jednak wyraz jego twarzy i otrzeźwiała, po czym zbliżyła swoją twarz do jego, mrugając swoimi jasnoniebieskimi oczami. - Dobrze się czujesz?
- Świetnie - wyrzekł przez zaciśnięte zęby. - Piąty grudnia, powiadasz?
- Tak, Draconie - westchnęła rozdrażniona.
- To ja ciągle tu byłem - powiedział szczerze.
- Nie przypominam sobie, byś gdzieś wychodził - dodała, wracając do lektury.
- W moim pokoju jest koń - odparł, mając nadzieję, że to przyciągnie jej uwagę.
Uniosła tylko brew, a on poczuł się niechciany, słysząc odpowiedź Narcyzy:
- Proszę, Draconie, ja czytam.
Westchnął głęboko, po czym opuścił jadalnię. Teraz wszystko jeszcze bardziej się pokomplikowało. Jak te przeszłe tygodnie mogły minąć, skoro nie było go tylko dwanaście godzin? Ależ na pewno to wszystko się wydarzyło. Bo jak inaczej Jack znalazłby się w jego sypialni?
Może to nie Jack, pomyślał nagle. Był tak spanikowany obecnością konia w swoim pokoju, że mógł nie zauważyć nawet, jak to zwierzę wyglądało. A może to był tylko jakiś żart?
Nie znał jedynie nikogo, kto uważałby za śmieszne wstawienie do pokoju konia.
Draco czuł się zmieszany, a bardzo nie lubił tego uczucia. Zawsze musiał wszystko wiedzieć, by znać działanie każdego elementu świata. Ale teraz wyglądało na to, że nic nie ma sensu, w zawiązku z czym niczego nie potrafił pojąć. Czemu ktoś mu tego nie wyjaśni?
Wrócił do pokoju. Koń nie ruszył się w ogóle, nadal stał obok łóżka.
Blondyn zamknął drzwi i podszedł do zwierzęcia, by mu się przyjrzeć. Nie no, to na pewno był Jack. Miał nawet białą kropkę na uchu, a cała resztę ciała czarną. Cholera - nawet siodło wyglądało na znajome.
- Skąd ty się tu wziąłeś? - zapytał Draco, chwytając uprząż i gładząc Jacka po nosie.
Koń poruszył swoim dwukolorowym uchem.
Chłopak nie miał pojęcia, co zrobić z Jackiem. Nie miał przecież stajni i nie wiedział, czy w ogóle jakakolwiek znajduje się w pobliżu. A nie zmierzał zostawić konia we własnej sypialni. A co, jak będzie zamierzał sobie ulżyć?
Draco usiadł na łóżku i próbował pomyśleć, jakoś posortować to wszystko, co mu się nagromadziło w głowie, co było trudne, bo nawet nie wiedział, o czym ma myśleć. W dalszym ciągu czuł się beznadziejnie zagubiony i zaciekawiony wszystkim.
Po pierwsze: Ginny. Została porwana przez Toma. Ten mógł jej wyjaśnić co nieco. Zapewne ona wiedziała, co się stało.
Tak, jasne, nawet jeśli wiedziała, to Draco nie czuł się pewien, czy powinien jej wysyłać sowę. Pewnie była z powrotem w Hogwarcie i na pewno nie chciała mieć już z nim nic wspólnego.
Bardzo dobrze, w końcu on też już miał jej dość.
No... prawie dość. Po prostu chciał się dowiedzieć, co jest grane - co oni robili w roku 1607 i dlaczego wrócili tak nagle. Jeśli by nie wiedziała, w porządku, to by nie odpisała. Ale jeśli tak, to będzie miał jej odpowiedź.
Podszedł do biurka i wyjął rolkę pergaminu. Po pięciu minutach patrzenia się w nią zdecydował, że nie wie, co napisać. "Droga Ginny" brzmiało zbyt osobiście, a "Weasley"... dziecinnie. Napisał w końcu tylko "Ginny" i zaczął myśleć nad następnym zdaniem.
Kiedy skończył, zwinął pergamin i pognał na dół, by wysłać list, ale nagle się zawahał. Co, jeżeli nie będzie wiedziała, o co mu chodzi? Co, jeśli o niczym nie pamiętała?
To też nie byłoby takie złe. Ktokolwiek ich tu przywrócił, zapomniał mu wytrzeć pamięć. Nieprawdaż?
Poczuł się cieplej na samą myśl, że Ginny otrzymałaby jego list, choć nawet mogła nie wiedzieć, o czym do niej pisał. Może jednak lepiej by było udać się do Hogwartu i zobaczyć jej reakcje na jego widok...
Zgniótł list i wyrzucił.
A najlepiej będzie, jak o tym wszystkim zapomnę.
Jack prychnął i zastukał kopytami o podłogę, jak gdyby chcąc się kłócić.
- Tak, jak gdybyś cokolwiek wiedział.- odparł Draco, trąc ręką kark.
Westchnął po raz tysięczny, rozumiejąc, że ten głupi koń miał rację - nieważne, jak by się nie zmuszał, nie potrafiłby zapomnieć tego, co mu się przydarzyło. A już na pewno nie potrafiłby zapomnieć o tym, co czuł, kiedy w pobliżu była Ginny Weasley.
Na szczęście Ginny nie musiała szukać gabinetu dyrektora. Dopiero co zaczął się lunch i profesor także Dumbledore zaczynał swój posiłek. Gdy tylko zobaczył, jak wkroczyła do Wielkiej Sali i zaczęła podchodzić do stołu nauczycielskiego, grzecznie i krótko wmówił się od rozmowy z profesorem Flitwickiem i skinął na nią, by mogli porozmawiać w spokoju i na osobności.
W tej chwili wiedziała, że to Dumbledore ich uratował.
Nigdy nie kochała bardziej tego starszego pana.
- Porozmawiajmy w moim gabinecie, dobrze Ginny? - zapytał, mrugając wszechwiedząco oczami.
Zgodziła się, głównie ze względu na to, iż nie chciała, żeby ktoś podsłuchiwał to, co miała do powiedzenia. Podążyła za nim w ciszy do wieży, gdzie znajdował się jego gabinet i grzecznie udała, że nie słyszała hasła otwierającego wejście ("czekoladki z wiśniówką"), dzięki któremu gargulec przy ścianie nagle odskoczył. Nigdy wcześniej nie była w gabinecie Dumbledore'a. Powoli wspinała się po kręconych schodach, nic nie mówiąc. Gdy już tam dotarli, mężczyzna uśmiechnął się do niej przyjaźnie i spytał, czy zechciałaby usiąść, po czym sam zajął miejsce za biurkiem.
Nastąpiła długa i przeciągająca się cisza, w ciągu której dziewczyna, czując zaciekawienie, próbowała się nie rozglądać po portretach śpiących byłych dyrektorów i dyrektorek szkoły.
W końcu przemówił Dumbledore:
- Czy mogę pani w czymś pomóc, panno Weasley?
Napotkała jego spojrzenie i zauważyła, że lekko się uśmiechał.
- Eee, tak - odparła. - Co mój i Dracona portret... Dracona Malfoya... co on robi u mnie w łóżku?
Dyrektor przytknął do siebie opuszki swoich palców lewej i prawej dłoni, po czym zapytał, zaskoczony:
- Portret?
Przez jedną okropną chwilę Ginny myślała, że może on nie wie o tym, co mu chciała powiedzieć.
- Pomyślałem, że pamiątka na pewno cię ucieszy - dodał, zanim zdążyła wyskoczyć z krzesła i zbiec na dół, zażenowana. Uśmiechnął się do niej tajemniczo.
Rozluźniła się, opierając o krzesło. Zauważyła, że ściska podłokietniki.
- A więc... zabrał mnie pan stamtąd? Nas?
Mężczyzna, teraz wyglądający już poważniej, kiwnął głową.
- Owszem - odparł.
W jej głowie pojawiło się tysiące pytań. iJak/i - to chciała zadać najbardziej, ale pragnęła też zacząć od samego początku.
- Był tam pan? Cały czas?
- Byłem - odrzekł, znów kiwając głowa.
- Tom nie wiedział o pańskiej obecności?
- Nie, nie wiedział - odpowiedział Dumbledore, a na jego twarzy pojawił się uśmieszek.
Ginny także się uśmiechnęła.
- Mogłam pojechać do pana, by porozmawiać i nie zrobiłam tego. Myślałam po prostu, że jeśli Tom stworzył tamten świat, wiedział, że pan tam jest. Jak to się stało, że nie wiedział?
- Nie oczekiwał tego, że ja także będę mógł się tam zjawić - wyjaśnił starszy człowiek. - Był tak pewien własnej potęgi, że zapomniał, iż ktoś może skrobać mu marchewki. - Dyrektor oparł się o fotel, patrząc na nią bez wyrazu, ale oczy mu się śmiały. - Nie miał pojęcia, że wiedziałem o tamtym świecie.
- Wiedział pan? - przerwała mu. - Czemu więc nie powstrzymał go pan przed tym, by nas tam zabrał, mnie i Dracona?
Natychmiast pożałowała swoich słów - zabrzmiało to tak, jak gdyby nie była mu wdzięczna za to, co uczynił.
W tej chwili pozostałości po Lordzie Voldemorcie tkwiły w jej ciele.
- Nie mogłem - odparł poważnie.- Jeśli mam być szczery, nie wiedziałem, jak to zrobić. Mogłem jedynie podążyć za wami do tamtego świata.
- Ale... - przestała mówić, sfrustrowana. - Jeżeli był tam pan cały czas, czemu nas pan o tym nie powiadomił? Skąd mieliśmy wiedzieć, że możemy panu ufać?
- Nie potrafiłem. Muszę ci się przyznać, Ginny, że Voldemort był ode mnie o wiele silniejszy, zanim Harry go zabił. Wiedziałem, że stworzył alternatywną rzeczywistość i że będzie próbował tam przenieść kogoś z Hogwartu, ale nie potrafiłem go powstrzymać. Nigdy wcześniej coś takiego się nie wydarzyło. Wszystko, co mogłem uczynić, to udać się tam, a i to ledwo mi się udało.
Myśl o tym, że Voldemort mógłby być potężniejszy niż Dumbledore'a przeraziła Ginny i podziękowała silne wyższej, że już go nie było. Westchnęła bezgłośnie i czekała na dyrektora, aż znów zacznie opowiadać.
On tylko patrzył na nią swoimi łagodnymi oczami, w których pojawiły się iskierki. Sama zapytała:
- Nie mógł więc nas pan powiadomić, że może pan nam pomóc.
- Próbowałem - przyznał. - Powiedziałem Draconowi, by z tobą wrócił. Nie wiedziałem, że to byłaś ty. Nie miałem zielonego pojęcia, co działo się w tamtym świecie. Dowiedziałem się jedynie, że Draco był księciem i skopiowałem pomysł Voldemorta, jeśli chodzi o zdolności magiczne - zasiałem w główce małej Elle, że mają rodzinnego doktora. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że informacja pójdzie dalej. Była tylko jedna rzecz, której nie mogłem w tym stanie uczynić, a chodziło o Anglię.
Skłoniła głowę, czując zniecierpliwienie, gdy Dumbledore przerwał na chwilę, po czym przeczyścił okulary krańcem swojej szaty.
- Dlaczego? - zapytała, gdy tylko założył je z powrotem na nos.
- Tom mógł wyczuć moją obecność - powiedział prosto. - A przynajmniej miałem przeczucie, że tak będzie. Ze względów bezpieczeństwa umiejscowiłem się w Walii. Miałem nadzieję, że Draco przyjdzie z tobą, ale nigdy już nie wróciliście.
Ginny, po raz nie wiadomo który przeklęła samą siebie za to, że tego nie uczyniła, gdy miała okazję.
- Ale... jak nas pan tutaj przywrócił? - zapytała z zapałem. To było pytanie, na które najbardziej chciała uzyskać odpowiedź.
- Zanim wkroczyłem do tamtego świata, w większości znane mi były plany Toma - rozpoczął, spoglądając na sufit. - Nie wiedziałem, kogo będzie chciał użyć, jednak wiadome mi było, że będzie chciał powrócić w czyimś ciele. Miałem swoich szpiegów - ludzi, którzy wykryli dla mnie te informacje - którzy próbowali wywiedzieć się o zaklęciu, którego będzie zamierzał użyć. W końcu dostali pergamin, na którym Tom napisał różne słowa i skopiowali go, po czym dostarczyli mi kopię.
- To było nieco głupie ze strony Voldemorta, zostawiać takie rzeczy na wierzchu, ale podejrzewam, że był tak pewien siebie, że nie pomyślał, iż ktoś może chcieć się dowiedzieć, co knuł.
Dyrektor przestał mówić, wpatrując się nadal mgliście w sufit i zatracając się w myślach.
- Eee, proszę pana? - zapytała łagodnie.
- Hmmm? - odparł grzecznie, spoglądając na nią po raz kolejny. - Ach, tak. Na pergaminie było spisane złożone zaklęcie, pozwalające przejąć czyjeś ciało, wzbogacone o poprawki, które prawdopodobnie Tom sam wprowadził. To było mistrzowskie posunięcie - nawet ja jestem pod wrażeniem jego inteligencji. Ale, powtarzam, uczynił głupio, zostawiając to na wierzchu. Wiedząc, jakiego zaklęcia zmierzał użyć, zacząłem pracować nad własnym, drobnym zaklątkiem.
- Jakim? - zapytała, zanim nawet miał szansę wyjaśnić.
- No, takie małe to ono nie było - poprawił się od razu. - Musiałem je przenieść wraz ze sobą do tamtego świata, by go zniszczyć. Następnie musiałem was stamtąd wydostać. Poza tym, zajęty byłem znalezieniem sposobu, by przenieść was dokładnie na czas i zniszczyć świat stworzony przez Toma.
- Pracowałem nad nim kilka tygodni, dwa tutaj i dwa w tamtym świecie. Niewiele sypiałem i wiedziałem, że Tom może zauważyć, że coś za dużo magii jest w tym jego świecie. Na szczęście każdą magię tam uważał za swoją. Nareszcie zdołałem ukończyć zaklęcie i zostało mi się tylko modlić, by zadziałało, gdy je rzucę.
Ginny przygryzła wargę, by nie powtórzyć pytania i zmusiła się do czekania na odpowiedź.
Uśmiechnął się szeroko, widząc jej zniecierpliwienie.
- Najlepsze słowo na opisanie tego zaklęcia jest jedno: zapalnik. W chwili, w której Tom zaczął rzucać swoje zaklęcie, by wyrzucić twoją duszę z ciała, jednocześnie uruchomił zaklęcie destrukcyjne. Miało ono zniszczyć jego świat, doprowadzić do końca, wraz ludźmi, którzy tam żyli i duszopodobnym stworem Toma. Jednoczenie zaklęcie miało odesłać ciebie, Dracona i, rzecz jasna, siebie, do dnia, w którym już was tu nie było w roku 1998 - co stało się zeszłej nocy. Jestem naprawdę zadowolony, że moje zaklęcie zdziałało.
Ginny patrzyła na niego z mieszaniną niewiary, szoku, radości i podziwu.
- Jak pan stworzył takie zaklęcie? - zapytała cicho.
Wzruszył ramionami.
- Moja własna świetność czasami mnie samego zaskakuje, panno Weasley.
Zaśmiała się krótko, ale jej uśmiech wkrótce zniknął.
- Dziękuję panu serdecznie - powiedziała łagodnie. - Ja... No, my... Chcielibyśmy podziękować.
- Nie ma za co, Ginny - odparł, uśmiechając się. - Jakieś jeszcze pytania?
- Eee, tak - odparła. - Te mordowane rodziny. Po co Tomowi były takie kłopoty, które sam sobie robił?
Dumbledore zmrużył oczy, które mu pociemniały na samą myśl o tych ludziach.
- Mam kilka teorii w związku z tym, ale żadnej nie mogę być pewien. Na pewno chciał cię zaalarmować, że tam był i że był tak potężny, że nic go nie uwięzi i nie pokona. Ale możliwe jest także, że się zwykle nudził i potrzebował kogoś, kogo mógłby zabić. Prawdopodobnie prawda leży gdzieś po środku..
- Ale, Ginny - dodał dyrektor. - pamiętaj, że żadna z tych rodzin tak naprawdę nie istniała. Mimo tego, że było to okropne, nikomu nie stałą się żadna krzywda.
To była dla niej ulga. Ginny nadal miała przed oczami te biedne dzieci... te biedne dzieci, które traciły życia tylko dlatego, że Tomowi się nudziło...
- Coś jeszcze? - zapytał łagodnie Dumbledore.
Ginny myślała przez chwilę.
- James i Lily. Co oni tam robili? Czy Tom także ich stworzył na własne potrzeby?
- Zapewne tak było - odpowiedział. - To jedyne sensowne wytłumaczenie, nie sądzisz?
Pomyślała, że żadne z wyjaśnień, których jej udzielił, nie było sensowne, ale rozumiała go. Wzięła głęboki oddech i zapytała o coś, co nękało ją od około dziesięciu minut.
- A co z Draconem?
- A co ma z nim być? Jest bezpieczny we własnym domu wraz ze swoim nowym przyjacielem - w oczach profesora pojawiły się tajemnicze, psotliwe iskierki.
- Przyjacielem, panie dyrektorze? - powtórzyła, zmieszana. Nie wierzyła, żeby Draco narobił sobie przyjaciół w 1607, skoro nie miał ich nawet w 1998.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
- Możesz to nazwać osobistą pamiątką panicza Malfoya.
Ginny pojęła w jednej chwili, że nie chce wiedzieć, co otrzymał Draco, ale w jej umyśle pojawiło się kolejne pytanie.
- Jeżeli nie wiedział pan, co się dzieje w tamtym świecie, skąd pan wziął nasz portret? I co z pamiątką Dracona?
- Plotki szybko się roznoszą w każdym wieku i każdej społeczności, Ginny - wyjaśnił jej tajemniczo. - Walijskie kobiety z siedemnastego wieku wyglądały na bardzo zainteresowane tym, na jakim koniu jeździ książę Draco czy który artysta malował ślubny obraz nowej pary królewskiej.
- Na koniu? - powtórzyła ponownie Ginny, po czym pokręciła głową i zaśmiała się. - Koń! Dał pan mu konia?
Dumbledore uśmiechnął się tylko, ale jego spojrzenie mówiło, że owszem, zrobił to.
Czując oszołomienie, Ginny zechciała jedynie rzucić się przez biurko i uściskać swojego dyrektora za to, że był takim geniuszem, ale nagle jej się przypomniało, że był także starszym człowiekiem i nie chciała go skrzywdzić czy przestraszyć - a tak by się stało, gdyby okazała mu swoją wdzięczność.
Wstała i przesłała mu najszerszy uśmiech, na jaki było ją stać.
- Dziękujemy panu, panie dyrektorze. Teraz już wszystko rozumiem.
- To dobrze. Będziesz mi towarzyszyć w drodze do Wielkiej Sali? Myślę, ze lunch jeszcze się nie skończył.
Uśmiechnęła się i pokiwał głową, po czym zeszli na dół.
Później tego wieczoru Ginny, leżąc w łóżku, uśmiechała się sama do siebie. Cały miniony dzień był wspaniały. Wysłała sowę do każdego z rodziny, żeby im powiedzieć "cześć" i napisać, jak bardzo za nimi tęskni. Wiedziała, że poczują się nieco zmieszani, ale nie obchodziło jej to. Fakt, że mogła ich powiadomić, sprawiał, że czuła się bezpiecznie, przytulnie i jak w domu.
Nie zrobiła nic w ciągu tego sobotniego popołudnia - większość czasu paradowała po korytarzach w coraz to innych ciuchach. Wspaniale było móc ubrać się wygodnie.
Ale teraz, gdy nie było nikogo, z kim mogłaby paplać o niczym, co robiła cały dzień, wędrowała myślami, gdzie tylko się dało. A dało się tylko do niego - do Dracona.
Był w domu i na pewno wiedział, że to, co im się przydarzyło, działo się naprawdę. Miał przecież konia jako dowód na to. Wyobraziła sobie wyraz jego twarzy po tym, gdy okazało się, że w jego domu jest koń, po czym zaśmiała się głośno, musząc ukryć twarz w poduszce, żeby nie pobudzić ludzi.
Ale.. jeżeli był w domu, to dlaczego jej o tym nie powiadomił? Musiało go ciekawić, co się stało i dlaczego. Z tego, co on nim wiedziała, nie czuł płomiennej miłości do Dumbledore'a. A w takim razie, jeżeli nie chciał rozmawiać z dyrektorem, to powinien chociaż porozmawiać z nią. A przynajmniej wysłać jej sowę. Wiedziała, że będąc na jego miejscu umierałaby z ciekawości, chcąc się dowiedzieć, co się wydarzyło. Udałoby jej się przełknąć choć raz dumę i zapomnieć o niechęci, którą żywiły do siebie ich rodziny, jeżeli miałoby chodzić o odpowiedzi.
Chyba zapomniała, że to chodzi o Dracona. A on prędzej przełknąłby sto węży niż własną dumę.
Przewróciła się na drugą stronę, uchyliła zasłonę i wyjrzała przez okno. Księżyc świecił srebrzyście - mgliste światło odbijało się od parapetu. Słysząc, jak wszystkie dziewczyny z jej klasy śpią głęboko, wyszła z łóżka i podeszła do szyby. Oparła się czołem o zimne szkło, patrząc na niebo pokryte ciemnymi chmurami i na jasny księżyc. Pięknie wyglądał.
Smutek w niej wzrastał z sekundy na sekundę.
Nawet księżyc można zdobyć pomyślała, marszcząc brwi.
Stała tak kilka chwil, a jej oddech odbijał się o szybę, kondensując na niej. Nagle zaczął padać śnieg - na początku tak delikatnie i łagodnie, że go nie zauważyła.
Powoli płatki zaczęły rosnąć i w jednej chwili już wiedziała, dlaczego czuła się, jakby ktoś jej ukradł połowę duszy.
Bo tak się stało. Ta połowa, a może nawet więcej, była w posiadaniu Dracona Malfoya.
Pokręciła głową, mając nadzieję, że to głupie uczucie zaraz z niej uleci, ale tak się nie stało. Nie wiedziała, co to znaczy miłość - jeśli ktoś spotka kogoś, swoją drugą połówkę, pokrewną duszę. To co się dzieje, kiedy jedna ze stron umrze? Co się wtedy dzieje z drugą? - ale wiedziała, że jeśli wkrótce nie zobaczy znów Draco, to zwariuje. Przez resztę życia zapewne, nawet jeśli wyszłaby za miłego, przystojnego chłopaka, który by jej ciągle nie znieważał i byłaby z nim niemiłosiernie szczęśliwa, nie potrafiłby przestać się zastanawiać: "A co, jeśli to by był Draco?"
Spojrzała na zegarek i spostrzegła, że była dopiero jedenasta. Gdyby się pospieszyła... mogłaby ukraść jakąś miotłę z kantorka i polecieć do Hogsmeade, co zajęłoby jej około godziny. Za pomocą Fiuu mogłaby się dostać do domu Dracona. Prawdopodobnie jeszcze nie spał, więc wszystko poszłoby jak po maśle. W każdym razie, przypuszczała - czy raczej miała nadzieję - że miał kominki podłączone do sieci Fiuu. Bo jeśli nie, nie wyglądało to pięknie.
A jeśli Fiuu nie będzie otwarta... to będzie czekała na wakacje i choćby miałby jej to zająć tydzień, żeby się tam dostać, poleci na miotle.
Zdeterminowana i w pełni rozbudzona, pospieszyła do kufra, by poszukać jakichś ciepłych ubrań. Złapała jeszcze kilka galeonów, które jej dała mama, zaznaczając, że to na wszelki wypadek. To może nie był taki wypadek, ale byłoby miło mieć trochę pieniędzy przy sobie w takiej sytuacji.
Po tym, jak się ubrała, wyszła cicho z dormitorium i zeszła do pokoju wspólnego. Było tam cicho i ciemno, ogień opalał coraz mniejsze polana. Znała jednak drogę na zewnątrz tak dobrze, że nie potrzebowała światła, by trafić na korytarz.
Gruba Dama otworzyła jej bez żadnych pytań - była po prostu na wpół śpiąca i wymamrotała tylko coś pod nosem. Wyleciała jak proca z wieży, zanim kobieta na obrazie zrozumiałaby, co zrobiła i obudziłaby się.
Kiedy już miała za sobą ogromny obraz, natknęła się na Filcha - na szczęście chodził bez Pani Norris. Mruczał cos sam do siebie i kiedy jego głos ucichł, a wreszcie zamarł w oddali, wyszła z cienia i pospieszyła w kierunku najbliższych schodów, chcąc zjeść na sam dół tak szybko, jak to tylko było możliwe.
Główne drzwi były zamknięte i wiedziała, że zwykła Alohomora ich nie tworzy. Zmrużyła oczy i przeklęła cicho. Było jeszcze kilka innych wyjść - i muszą być /i pomyślała - ale nie miała zielonego pojęcia, gdzie ich szukać.
Zgadła, że jedno z nich musi znajdować się w kuchni. Raz w zeszłym roku Ron pokazał jej, gdzie jest kuchnia i jak się tam dostać. Warto było spróbować - skrzaty domowe były tak miłe, że na pewno nie miałby nic przeciwko nawet wtedy, gdyby zaczęłaby tańczyć tam walca. Poza tym była prawie północ. Tak późno też by gotowały?
Ku jej zaskoczeniu, komnata nie była pusta, a pełna śpiących skrzatów domowych. Większość z nich spała na posadzce, wszystkie przykryte ogromnymi kocami, a kilkanaście siedziało też na krzesłach. Jeden z nich, śpiący na stole, chrapał przeraźliwie, a ślina spływała mu proso na blat. Ginny miała jedynie ogromną nadzieję, że sprzątają tu, zanim zaczynają się zabierać do przygotowywania jedzenia.
Rozejrzała się po kuchni, szukając innych drzwi niż te, przez które weszła. Były z drugiej strony komnaty. Miała jedynie nadzieję, że otwarte.
Przejście przez kuchnię było ogromnym wyzwaniem. Wyglądało na to, że gdziekolwiek by nie chciała postawić nogi, tam spoczywała głowa domowego skrzata. Większość trasy przebyła na palcach, rozkładając ramiona dla utrzymania równowagi. Raz, niestety, nie trafiła i wdepnęła jednemu z stworzonek prosto w twarz, ale to tylko się wykrzywiło i przewróciło na drugi bok.
Po chwili, która wyglądała na wieczność, doszła do drzwi. Były zamknięte, jednakże gdy tylko wyszeptała:
- Alohomora.
... otworzyły się.
Wyglądało na to, że nigdy wcześniej żaden uczeń nie próbował opuszczać terenu szkoły przez drzwi kuchenne.
Gdy tylko wyszła na zewnątrz, w twarz buchnęła jej fala zimnego powietrza. Owinęła się ciaśniej peleryną i rozejrzała się, by znaleźć drogę na boisko do Quidditcha. Nie zdarzyło jej się jeszcze przebywać z tej strony zamku i nie wiedziała, którą drogą ma się udać.
Długo jej to nie zajęło. Jej oddech formował się w parę, gdy podążała po zmarzniętej i skrzypiącej od mrozu trawie, modląc się, by jakiś nauczyciel, cierpiący na bezsenność, nie zobaczył jej przez okno ze swojej komnaty.
Kantorek także dał się otworzyć za pomocą Alohomory, a Ginny jedynie miała nadzieję, że z łatwością otworzyła go tylko dlatego, że na miotły zostały rzucone uroki lokalizujące. W każdym razie, co ją to obchodziło. Jeśli wróci przed świtem, to jej i tak nie dogonią.
Uniosła różdżkę ze światłem, zastanawiając się, którą z miotłę ma wybrać. Rzecz jasna, każda z nich miała już swoje lata, a pierwszeństwo wśród najstarszych wiodła Kometa Dwa Sześćdziesiąt. Następnie zauważyła kilka Nimbusów, trochę 2000, a nawet 2001. Były tam także Zmiataczki Dziewięćdziesiąt. Ginny nie była głupia - słyszała do braci o miotłach i wiedziała, że Nimbus 2001, jak by nie było, będzie najlepszym rozwiązaniem.
Chwyciła miotłę i wskoczyła na nią. Gdy uniosła się w powietrze, zauważyła światła Hogsmeade. Poleciała w tamtym kierunku tak szybko, jak tylko się dało, czując, jak jej palce zaciśnięte na miotle, drętwieją coraz bardziej z sekundy na sekundę.
Lot trwał jedynie około dziesięciu minut, ale gdy się zatrzymała, poczuła, że jest przemarznięta do szpiku kości. Wylądowała tuż przed Derwiszem i Bangesem, sklepem z czarodziejskimi przyborami.
Zajrzała prze szybę. Wyglądało na to, że nikogo nie było, a na drzwiach wisiała tabliczka z napisem "zamknięte".
Poczuła, jak żołądek przewrócił jej się na drugą stronę z rozczarowania. Żywiła cichą nadzieje, że chociaż część sklepów będzie jeszcze otwarta, pomimo późnej godziny...
Nagle wpadła na pomysł. Miała świadomość, że nie pozwolą jej skorzystać z kominka, nawet gdyby sklep był otwarty, tak że trzeba by było wejść tam samemu i skorzystać bez pozwolenia.
Czyli inaczej, włamać się.
Stała na śniegu sięgającym jej za kostki, myśląc nad wszystkim użytecznymi w takiej sytuacji zaklęciami, które znała. Najpierw spróbowała czaru, który by sprawił, że szyba wystawowa zniknie, ale, oczywiście, była odporna na takie zaklęcia. Następnie rzuciła zaklęcie zginające, dzięki któremu szyba by się zgięła, a ona mogłaby się wślizgnąć do środka, ale nie dało rady. W takim razie wzięła miotłę w obie ręce i zaczęła nią stukać od szybę z całej siły, myśląc jedynie o tym, co zrobi, gdy uda jej się stłuc szkło. Ale to też nie zadziałało, najwidoczniej wystawa była zabezpieczona także na wypadek takich prób.
W końcu, zdesperowana, zmieniła swoja spinkę do włosów w klucz, by móc otworzyć drzwi. jednak w tej samej chwili zauważyła, że drzwiach nie ma dziurki od niego; został zapieczętowany magią, a nie jakimś mugolskim sposobem.
Ugryzła się w język, by nie krzyknąć, sfrustrowana.
Nie poddam się... - postanowiła.
Musiał być jakiś sposób. Ginny może nie była, jak Tom zdołał zauważyć, potężną czarownicą, ale miała w sobie dość duże zasoby sprytu.
Moc to nie wszystko, trzeba jeszcze wiedzieć, jak jej używać - pomyślała, mając nadzieję, że będzie potrafiła coś wykombinować.
Cofnęła się, stając na ulicy i obejrzała budynek od góry do dołu. Miał tylko parter i piętro i podejrzewała, że na wyższej kondygnacji mieszkają właściciele sklepu. Postanowiła, że będzie myślała o nich dopiero wtedy, kiedy już nie będzie w stanie nic zdziałać.
Ale... coś przyłapało jej wzrok. To dalsze okno po lewo na górze. Czy nie było nieco otwarte?
Kto otwiera okno w taki ziąb?
Natychmiast wskoczyła na miotłę, a serce łomotało je w piersi z dwóch powodów: przez to, że odkryła wejście i ze strachu, by nie zostać złapaną. Na szczęście okno było na tyle otwarte, by mogła się wychylić, patrząc, co jest w środku. A w środku było za ciemno, by cokolwiek zobaczyć, ale uniosła tylko różdżkę i wyszeptała kilka słów. W każdym z kątów pojawiły się iskierki, świecące delikatnie. Wyglądało na to, ze znalazła się w maleńkiej łazience.
Iskierki wypaliły się po sekundzie, ale Ginny już wiedziała to, co chciała. Drzwi były otwarte na oścież - podejrzewała, że wszystko było pootwierane, by pozbyć się nieprzyjemnego zapachu panującego wewnątrz. Miała jedynie nadzieję, że nie narobi zbyt dużo hałasu.
Rzuciła zaklęcie wyciszające, by okno czasami nie zaskrzypiało, gdy będzie wchodziła do środka. Najpierw oparła kolana o parapet, a później schowała nogi wewnątrz łazienki. Po chwili była już wewnątrz. Ostrożnie chwyciła miotłę i przycisnęła ją jak najbliżej siebie.
Proszę bardzo. Była już w środku. Wystarczało tylko zjeść na dół, do sklepu.
Przymknąwszy okno tak, by jego pozycja przypominała tę dawną - czyli zostawiwszy je uchylone - wyszła z toalety i wkroczyła do korytarza, w którym panowały egipskie ciemności. Po chwili zauważyła, że po lewej były schody, natomiast po prawej ciągnął się hol, którego ściany przetkane były wieloma drzwiami.
To właśnie schody były jej potrzebne.
Na palcach zeszła na sam dół. Serce waliło jej jak młotem, a ona bała się tylko, czy ktoś, kto śpi na górze, nie obudzi się i jej nie nakryje. Mimo wszystko strach ten nie był wszechogarniający, okropny. Nie, on był... podniecający. Dodawał jej odwagi. Myśl o tym, że właśnie skrada się, w środku nocy, po czyimś domu, była ożywiająca.
Schody kończyły się drzwiami. Otworzyła je i weszła do sklepu.
Kiedyś, dawno temu, była o Derwisza i Bangesa i o ile dobrze pamiętała, w którymś miejscu pod ścianą mieścił się rządek kominków. Widziała, jak czarodzieje to znikali, to pojawiali się w paleniskach, rzecz jasna za pomocą proszku Fiuu. Gdy zapytała o to sprzedawcę, odrzekł jej, że w ten sposób porusza się wielu czarodziejów, by nie tracić czasu na miotły i pociągi. Kominki w sklepie były otwarte i mógł z nich skorzystać każdy, kto tylko zechciał.
Teraz miała nadzieję, że o tak późnej porze choć jeden z nich będzie działał.
Rozejrzała się i odnalazła paleniska, pogrążone w ciszy i ciemności. Na gzymsie nad każdym kominkiem stała amforka z proszkiem Fiuu.
Roztarła ręce, dodając sobie otuchy. Tak bardzo zajęta była przedostaniem się do środka, że nie pomyślała, iż dom Dracona może być nie podłączony do sieci.
Raz kozie śmierć, co mi szkodzi spróbować.
Zapaliła ogień w jednym z kominków za pomocą różdżki. W twarz buchnęło jej ciepło, a w pomieszczeniu rozjaśniło się nieznacznie.
W obawie, że światło może wzbudzić czyjeś podejrzenia, obejrzał się przez ramię, by upewnić się, czy w sklepie na pewno nikogo nie było. Jednocześnie na ślepo sięgnęła po amforkę z proszkiem Fiuu. Nie pamiętała dokładnie, gdzie stał, dlatego tez jej palce w ciemności wyszukiwały naczynia.
Odwróciła głowę w samą porę, by zobaczyć, jak popycha amforkę, która spadła, roztrzaskując się o podłogę.
- Ups... - szepnęła.
Szczątki naczynia przemieszały się wraz z proszkiem i przez kilka sekund Ginny zastanawiała się, czy by po niego nie sięgnąć i go nie użyć. Jednakże kontakt naczynia z podłogą musiał uruchomić jakiś alarm, który sprawił, że po tych kilku sekundach po Fiuu nie został ani ślad.
Co nie oznaczało, że alarm się wyłączył.
Ginny zastygła w bezruchu.
Hałas uruchomił jakiś alarm.
Sygnał był tak wysoki, że musiała zatkać uszy palcami, co i tak niewiele jej pomogło. Poprzez hałas usłyszała, jak na górze ktoś się porusza.
Właściciel sklepu już wiedział, że tu była.
Oj... niedobrze...
Teraz bardziej niż kiedykolwiek pragnęła, by dom Dracona był podłączony do sieci Fiuu. Sięgnęła po inną amforkę z proszkiem, wysypała sobie garść na rękę i rzuciła nim w ogień. Następnie odstawiła naczynie, sięgnęła po miotłę i wskoczyła w zielone płomienie.
- Co u diabła...? - usłyszała mruczenie męskiego głosu.
Zauważyła, jak przysadzisty mężczyzna wyłania się zza drzwi prowadzących na schody i pomyślała, że musi się stąd jak najszybciej wydostać – zanim zostanie rozpoznana.
Błagam, Draco, bądźcie podłączeni do sieci!
- Malfoy Manor! - powiedziała ostro, tak cicho, jak tylko mogła. Skupiała się głownie na tym, by się nie przejęzyczyć.
Obezwładniająca ulga przepłynęła fal przez jej ciało, gdy zaczęła wirować. Gdzieś płynęła! W tej chwili tylko to jej wystarczało. Przycisnęła do siebie miotłę, przyciągając łokcie do boków i zamknęła oczy.
Nawet po tym, gdy się zatrzymała, ciągle kręciło jej się w głowie. Mając wrażenie, że zaraz zwymiotuje, podniosła się tak gwałtownie, że utraciła równowagę.
Wyłożyła się jak długa, potykając przy tym o murek, którym zabudowany był kominek i upadła na kolana. Miotła potoczyła się miękko po dywanie, zatrzymując się tuż na linii jej wzroku.
Udało się... - pomyślała z ulgą. Uciekłam!
Jednak ulga rozpłynęła się niemal natychmiast. Uniosła głowę, zauważając, że znalazła się w dużej komnacie, bogato zdobionej, wyglądającej na czyjś gabinet. No tak. Za biurkiem, patrząc na nią pytająco, siedział Lucjusz Malfoy.
Zabrakło jej słów. Otworzyła usta i natychmiast je zamknęła, jak ryba nabierająca wody. Czuła się jak ostatnia idiotka. Zrobiło jej się gorąco i wiedziała, że twarz jej po prostu płonie.
Lucjusz Malfoy obserwował ją poprzez kilka pergaminów, które nadal trzymał w powietrzu. Widocznie oczekiwał, że coś powie. Niestety, nic mądrego nie przychodziło jej głowy.
- Dobry wieczór - wymamrotała cicho, czując, jak twarz oblewa jej się jeszcze większym rumieńcem.
- W czym mogę pomóc? - odparł zimno Lucjusz.
Ton, jakim to powiedział, przypomniał dziewczynie Draco i natychmiast wstąpiła w nią odwaga.
Draco. Przypomniała sobie. To dla niego tu jestem.
Powstała, udając na zajętą swoim wybrudzonym płaszczem, by tylko na niego nie patrzeć. Kiedy już się otrzepała, powiedziała drżącym głosem:
- Muszę porozmawiać z pańskim synem.
- Czy wiesz, która jest godzina? - zapytał, ignorując jej prośbę.
- Muszę porozmawiać z pańskim synem - powtórzyła, czując, że drży. - Wątpię, czy by spał.
Lucjusz nie odpowiedział, a ona musiała na niego spojrzeć, by upewnić się, czy nadal był w pomieszczeniu i czy jej słuchał. Był i patrzył na nią z takim zdziwieniem, jakiego jeszcze nigdy nie widziała. To było coś pomiędzy niewiarą, oburzeniem a rozbawieniem.
- Chcesz rozmawiać z Draconem? - zapytał z grymasem, jak gdyby komuś takiemu jak ona nie przystało rozmawiać z jego synem.
Już mu chciała wygarnąć, co o tym myśli, ale ugryzła się w język.
- Tak - powiedziała, próbując powstrzymać drżenie głosu.
- Nie - odrzekł lekko mężczyzna.
- Nie? - powtórzyła tępo.
- Nie możesz z nim rozmawiać - odpowiedział jej Lucjusz z kpiną w głosie. - On nie życzy sobie ciebie widzieć. A teraz znikaj, zanim wezwę Ministerstwo, by cię stąd usunęło.
- Nie chce mnie widzieć? - zapytała, czując się jak głupia.
- Nie każ mi się powtarzać - Przerwał jej. - Nie słyszałaś? Masz opuścić to miejsce.
Wrócił do swoich pergaminów.
- Powiedział tak panu... że nie chce mnie widzieć? - zapytała.
- Wiem, że nie chce – powiedział, nawet na nią nie spoglądając. - A teraz masz dwie sekundy, by stąd zniknąć, zanim osobiście cię usunę.
Skołowana i zła, przerwała mu ostro.
- Nawet pan nie zna mojego imienia, panie Malfoy. I wątpię, by Draco powiedział panu, że nie chce mnie widzieć.
Lucjusz zwrócił na nią swoje szare oczy, które płonęły teraz z gniewu. Opuścił papierzyska na biurko.
- No dobrze. Dałem ci dosyć czasu. Jak powiedział, sam wyrzucę cię z moje-...
Ginny poczuła znajomy, obezwładniający strach, gdy spojrzał na nią przez całą długość komnaty. Jakimś dziwnym trafem odnalazła w sobie dość siły, by mu odrzec.
- Proszę go spytać. Proszę go spytać, czy chce widzieć Ginny Weasley. Wtedy stąd zniknę.
Ponownie ją zignorował, a Ginny zamknęła oczy, przygotowana na to, że ją złapie za ramię. Zamiast tego przeszedł obok niej, podszedł do drzwi i otworzył je, wskazując jej wyjście.
- Najpierw na lewo, później w prawo. Oto droga na zewnątrz, panno Weasley.
Wiedziała, że jej nie pomoże. Wyglądało na to, że musiała sama poszukać Dracona.
Po prostu świetnie.
- Dziękuję za poświęcony mi czas - odparła, starając się, by w każdym słowie zabrzmiało dość sarkazmu.
Nawet nie spojrzała na niego, gdy wychodziła. Ledwie przekroczyła próg, drzwi zatrzasnęły się za nią, sprawiając, że podskoczyła.
Spojrzała za siebie.
- Dupek - wysyczała.
Rozejrzała się po korytarzu, zastanawiając się, w którą stronę się udać. Na pewno nie zamierzała wychodzić. Ryzykowała mnóstwo, by się tu dostać, a Lucjusz Malfoy jej nie przerażał. O nie, tak łatwo się jej nie pozbędzie. Za dużo się namęczyła, by tu być.
Tak... miała poszukać Dracona.
Najprawdopodobniej był w swoim pokoju, choć wątpiła, czy spał. Z jakiegoś dziwnego powodu chłopak bardziej kojarzył się z osoba, która potrafi nie spać aż do rana.
Jego sypialnia... Gdybym była Draconem Malfoy i gdybym żyła w dworku, to gdzie bym chciała mieć swój pokój...?
Nie miała zielonego pojęcia.
Dom był ogromny. A ona musiała przeszukać każdy pokój, by odnaleźć jego sypialnię.
Poza tym powinna uważać, by nie natknąć się na komnatę pani Malfoy.
Kluczyła bez celu po korytarzach, nasłuchując, czy ktoś się nie zbliża. Ten ogromny budynek wyglądał jednak na opuszczony. Większość skrzatów domowych i ludzi tu zatrudnionych musiała być już w łóżku. Była za to wdzięczna.
Podczas spaceru uzyskała wspaniałe pojęcia o stanie konta państwa Malfoyów.
Wszystkie meble były lśniące, nowiusieńkie i na pewno koszmarnie drogie. Zadziwiające, że istnieli ludzie, którzy ważyli się ich dotykać lub na nich spać.
Spostrzegła, że znajduje się na parterze, gdzie większość pokoi była pootwierana - rzadko zdarzało się, żeby jakiś był zamknięty. Często napotykała także drzwi dwuskrzydłowe, jakby wejścia do apartamentów. Jedynym zamkniętym pomieszczeniem była kuchnia, lecz wiedziała, że to dlatego, iż skrzaty nie lubiły, gdy ktoś patrzył, jak pracują. Ich zadaniem przecież była praca w takim ukryciu, by nikt nie spostrzegł, że istnieją.
Natknęła się wreszcie na otwarte, kręcony schody prowadzące na górę. Westchnęła z ulgą. Wiedziała, że na piętrze znajdzie pokój Dracona.
Była tu i miała świadomość, że dzielą ją minuty od ich spotkania. Zaczęła się zastanawiać. Jak zareaguje Draco, gdy ją zobaczy? Każe jej się stąd wynosić?
Da jej szansę, by mu wyjaśniła, co do niego czuje?
A nawet jeśli, to czy będzie miała dość odwagi? Czy będzie potrafiła powiedzieć mu prosto w twarz, że jest w nim do szaleństwa zakochana i pragnie go bardziej, niż kogokolwiek innego w ciągu całego swojego życia?
Strach połechtał jej żołądek.
Próbowała sobie wyobrazić, co to będzie, gdy Draco jej powie, że jej nie kocha... że jej nawet nie lubi. Wyobrażała sobie jego dowcipną odpowiedź.
- Odwal się, Weasley - obmacywałem się z tobą, bo tylko ciebie tam znałem.
Wyobrażenia o tym, co jej powie, bolały tak bardzo, że poczuła, jak mrowią jej oczy.
Trzeba się nazywać, żeby się zakochać w Draco Malfoyu.
Draco nie mógł spać. Poza tym, nie był w stanie wcześniej wyprowadzić z pokoju Jacka. Rzecz jasna, sam akt wyprowadzania był niezmiernie łatwy, pozostawały tylko wątpliwości, gdzie to zwierzę później umieścić. Przede wszystkim musiał znaleźć jakąś stajnię, a później płacić właścicielom za utrzymywanie konia. Nie pieniądze były kłopotam, a raczej późniejsza rozmowa z ojcem, który nie omieszkałby zapytać, czemu rozpływają się one tak szybko.
No i nie miał na to ochoty.
Nie, żeby myśli nie dawały mu spać. Tu chodziło o odór. O smród konia.
Wcześniej, kiedy Jacka trzymano na świeżym powietrzu, Draco mógł się przyzwyczaić. Ale koń stał w pokoju cały dzień, w związku z czym w pokoju cuchnęło już tak, że nie dawało się tego po prostu wytrzymać. I pomimo że Jack stał przy ścianie i dosyć szybko usnął, to co z tego, skoro robił we śnie o wiele więcej hałasu, niż gdy był rozbudzony - prychał i chrapał co kilka chwil. Draco musiał rzucić zaklęcie dźwiękoszczelne na ściany, by nikt prócz niego tego nie usłyszał.
Z chęcią rzuciłby także jakiś czar zapachowy, gdyby go tylko znał. Podczas nauki magii, znajomość zaklęć powodujących dyfuzję miłych dla nosa zapachów, nie była dla niego najważniejsza.
Teraz miał za swoje.
Wzdychając głęboko, Draco przewrócił się na drugi bok i spojrzał na budzik. Dochodziła druga. Z zasady nie chodził spać aż tak późno, ale tym razem nie mógł usnąć.
Pierwsza radość z tego, że znalazł się z powrotem we własnym domu, z dala od Toma Riddle'a, po czasie znikła. W 1607 roku przynajmniej miał młodszą siostrę, z którą mógł się bawić. Miał Ginny, z którą mógł się pomarać. Tutaj... no cóż, jeśli chodzi o Ginny to szybko znalazłby jakąś klientkę w zastaw, ale bardziej niż to chciało mu się pograć w karty. A wiedział, że klientka byłaby na tyle miła, że pozwoliłaby mu wygrać. A to nie byłaby żadna zabawa.
Zabawa, prychnął do siebie. Nie miał żadnej porządnej rozrywki odkąd po raz ostatni naśmiewał się z Pottera i jego przyjaciół w siódmej klasie. Poza tym, nie miał od tamtego czasu nawet ochoty na dobrą zabawę.
Cholerna Ginny. Naprawdę jej nienawidził. Sprawiła, że miał ochotę pograć z nią w karty. Sprawił, że chciał ją całować, tylko ją. Wyrwała się jak filip z konopi. Co ona, myślała, że może tak każdemu zrobić? - Wkroczyć w ich życie i totalnie wszystko spieprzyć?
Zacisnął żeby. Boże, jak on jej teraz nienawidził.
W tej chwili niemal taką samą niechęcią pałał do koni. W jakiś dziwny sposób myśl ta przepłynęła mu poprzez rozmyślania o Ginny, więc, wzdychając ze zniecierpliwienia, odrzucił od siebie wszystkie nakrycia i wstał. Był pewien że tym pokoju nie uda mu się zasnąć.
Postanowił, że pójdzie się przespać do jakiegoś pokoju gościnnego, ale przedtem rzuci na swoją sypialnię zaklęcie usypiające, żeby nikt czasami nie odnalazł Jacka. Plan wyglądał na genialny, ale zanim go nawet zdążył rozpocząć, ktoś zapukał do drzwi.
Przez to pukanie skulił się w sobie. Znał tylko jedną osobę, która tak delikatnie potrafiła to robić - i była to jego matka. Był niemal pewien, że Narcyza śpi już o tej porze, a jeśli nie spała, to przecież nie przyszłaby mu przeszkadzać. Lucjusz zawsze się dobijał do drzwi i zazwyczaj wchodził nie czekając na żadne pozwolenie.
To nie była ani jego matka, ani ojciec, ani na pewno nikt ze służby. A więc kto mógł pukać do niego o tak późnej porze?
Fakt, że to była ludzka istota i że chciała wejść do jego pokoju, powodował, że Draco popadał w panikę. A co miał zrobić z Jackiem?
- Chwileczkę - powiedział, zanim skapnął się, ze ściany są dźwiękoszczelne - ktokolwiek był za drzwiami, na pewno go nie usłyszał.
Nie miał nawet chwili, by ukryć gdzieś Jacka. Drzwi otworzyły się, a zza nich wyłoniła się...
Ginny.
Zamrugał, zastanawiając się, czy czasami nie ma halucynacji. Po około dwóch sekundach doszedł do konkluzji, że to wszystko najczystsza prawda. Ginny Weasley stała w drzwiach jego sypialni.
Do pokoju wślizgnęło się światło z korytarza, oświetlając ciemny pokój na tyle, że Ginny spojrzała na nie pościelone łóżko, na Dracona, na Jacka i ponownie na Dracona.
On także się w nią wpatrywał, zastanawiając się, jak bardzo jej nienawidził. Nienawidził jej płomiennorudych włosów, jej piegów, jej znoszonego płaszcza. Nienawidził nawet sposobu, w jaki trzymała miotłę, tego, że robiła to tak mocno, że zbielały jej kłykcie. Lecz po raz pierwszy w swoim życiu, pomimo tego, że potrafił wymienić, czego nienawidzi, nie czuł do niej nienawiści. Po raz pierwszy w życiu cieszył się jak wariat, że nagle w jego drzwiach stanęła Ginny i patrzyła mu wyczekująco w twarz.
Dlaczego ona mu to zrobiła?
- Mam konia w pokoju, - powiedział nagle, jak gdyby nie wiedząc, czym zapełnić nastałą ciszę.
Ginny obdarzyła go szerokim, wesołym uśmiechem, spoglądając na śpiącego pod ścianą Jacka.
- To prezent od Dumbledore'a - wyjaśniła łagodnie.
- Wspaniały - zakpił. - Ty też dostałaś tak spektakularny?
- Nie całkiem - Jej uśmiech znikł, a ona sama wyglądała na zakłopotaną.
- No tak... - powiedział głośno. - Możesz mi wyjaśnić, co robisz w moim pokoju?
- Tak - odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Możemy pogadać?
- A niby co robimy?
Zmarszczyła brwi.
- Znaczy, poważnie pogadać.
- Kulturalna rozmowa?
- Ja mówię poważnie, Draco! - przerwała mu.
- Ja się wcale nie śmieję, Ginny - odparł. - Jeśli chcesz rozmawiać, proszę bardzo. Śmiało. Właśnie cię słucham.
Przewróciła oczami i rozejrzała się po pokoju. Po chwili zmarszczyła nos.
- Śmierdzi tu.
- Taa... tak bywa, gdy się trzyma konia - odrzekł ostro, czując zdenerwowanie.
- Jest może jakiś inny pokój, gdzie moglibyśmy pójść?
- A co, nie podoba ci się tu? - Próbował być uparty. - Chciałbym jeszcze dziś pójść spać. To masz mi coś mądrego do zakomunikowania, czy też nie?
Westchnęła, robiąc minę.
- Dobra. Dobra. A mogę przynajmniej usiąść?
Wskazał jej krzesło stojące przy biurku.
- Siadaj, jeśli chcesz - zaproponował jej, uśmiechając się kpiąco.
- I przydałoby się też trochę światła - dodała, za pomocą magii zapalając świeczki.
Zamknęła za sobą drzwi i przeszła przez sypialnię, siadając przy biurku. Zdjęła płaszcz i, złożywszy go ostrożnie, zawiesiła na oparciu. Powstała i poparła miotłę o ścianę, po czym znów usiadła na krześle. Gdy już wyglądało na to, że zacznie mówić, wzdrygnęła się, jakby coś jej się przypomniało i zdjęła sweter. Odłożywszy go znów na oparcie, utkwiła wzrok w oknie, jak gdyby czekając na wschód, zanim zacznie cokolwiek mówić.
- Już ci powiedziałem - przypomniał jej lodowato. - Chciałbym się dziś jeszcze przespać z godzinę albo i dwie. Możesz się pospieszyć?
Spojrzała na niego rozpalonym wzrokiem.
- Zamknij się, dobra, Draco? Będziesz mógł sobie spać do woli, przyrzekam. Daj mi tylko z dziesięć minut.
Skrzyżował ręce na piersiach i uśmiechnął się do niej zimno.
- Liczę.
Zignorowała go.
- Po pierwsze... nie obchodzi cię, czemu Tom nas przeniósł do tamtego świata?
- Nieszczególnie.
- Kłamczuch.
- To mi powiedz.
Westchnęła, przeczesała dłonią włosy i postanowiła mu wszystko opowiedzieć.
Tom sam jej to powiedział. Całe streszczenie historii zabrało jej większość z przyobiecanych dziesięciu minut, ale po pierwszych dwóch Draco przestał liczyć czas, ponieważ za dużo pytań kłębiło mu się w głowie. Znała odpowiedź na większość z nich, co go niezwykle zaskakiwało.
- Rozmawiałam z Dumbledorem - wyjaśniła, spostrzegłszy jego wyraz twarzy. - On powiedział mi wszystko, czego Tom nie był w stanie.
- Czyli stary nas uratował - powiedział Draco, uśmiechając się zarozumiale. - Muszę przyznać, że w związku z tym uplasował się ze dwa miejsca wyżej w mojej tabeli.
Spojrzała na niego pociemniałymi ze zdenerwowania brązowymi oczami.
Przestał się uśmiechać, po czym opuścił ramiona wzdłuż ciała i usiadł na łóżku.
- Przyszłaś tylko po to, żeby mi to powiedzieć? - zapytał powoli. - Nie mogłaś napisać i wysłać?
Po tym pytaniu opuściła głowę, wpatrując się w swoje dłonie, które położyła na kolanach. Denerwowała się czymś, przez co Draco czuł się niezręcznie.
- Przyszłam tu... z jeszcze innego powodu - wymamrotała, unikając jego spojrzenia.
Jack zachrapał we śnie.
Ginny zwróciła ku niemu głowę i uśmiechnęła się lekko.
- Musisz wyprowadzić stąd tego biednego konia.
- Tak myślisz? - zapytał szczerze, patrząc na nią ponuro.
- Ja też dostałam od Dumbla prezent - oznajmiła nagle, wpatrując się w swoje paznokcie.
- Tak, już mówiłaś. - Miał nadzieję, że powiedział to ze znudzeniem i zniecierpliwieniem.
- To nie było zwierzę - ciągnęła. - To był nasz... portret ślubny.
Draco musiał się natrudzić, żeby nie zrobić jakiejś głupiej miny.
- Ten, który malowali ponad trzy godziny?
- Nie, inny - parsknęła z sarkazmem, spoglądając na niego jak na idiotę.
Zignorował jej spojrzenie.
- Nadal jestem zmieszany, Ginny - uczepił się szczegółu, opierając podbródek o rękę. - Przychodzisz tu do mnie w środku nocy, żeby tylko wyjaśnić, dlaczego jesteśmy tu z powrotem, po czym mówisz, że masz nasz portret ślubny... co ty, napisać mi o tym nie mogłaś?
Zarumieniła się, a on się uśmiechnął.
- Czy to nie oczywiste, co ja tu robię? - zapytała przytłoczona.
- Nie. Szczerze mówiąc, nie bardzo - odparł szczerze.
- Boże, co z ciebie za dureń... - wymamrotała i przycisnęła ręce do zamkniętych oczu, po czym potrząsnęła głową, otworzyła powieki i westchnęła głęboko.
- Dobra. Powiem ci. Przyszyłam, by przedyskutować z tobą, co z nami będzie.
Poczuł się strasznie głupio. No tak, powinien o tym wiedzieć ze sposobu, w jaki się zachowywała. Może jedynie nie chciał tego przyznać sam przed sobą.
Nie uniknę tej rozmowy... Chciała pewnie porozmawiać pewnie o tym, w jaki sposób teraz ułoży się ich związek, a on będzie musiał tego słuchać.
- Dobra - to wszystko, co miał do powiedzenia.
- Dobra? - powtórzyła słabo. - Dobra... okej.
Nastała długa cisza, podczas której Ginny wstała i podeszła do Jacka, by go pogłaskać po boku. Draco patrzył na nią. Nie był pewien, czy to ona chciała pierwsza mówić, ale jeżeli tak, to wyglądało na to, że będzie musiał długo czekać.
- I co myślisz? - zapytała w końcu.
- O czym?
Przeniosła spojrzenie z konia na niego i nie wyglądała na zadowoloną.
- Przestań się wydurniać, Draco - nakazała.
Westchnął.
- Nie myślałem o nas wiele - powiedział, skłamawszy. Owszem, myślał, myślał dużo, ale nie doszedł do żadnej konkluzji.
- To zacznij - odparła wściekła, mrużąc oczy.
Ponownie zrobiło się strasznie cicho. Ginny westchnęła jeszcze kilka razy, a jej spojrzenie zmiękło, przeradzając się w jakieś bliżej nieokreślone. Poklepała Jacka po raz ostatni, po czym podeszła do Dracona i usiadła obok niego.
Nie działało na niego dobrze to, że była tak blisko. Tym, bardziej, że miał na sobie tylko dół od piżamy.
Nie było dobrze.
- Dobrze, powiedziałam to chociaż - przemówiła nagle drżącym głosem.
Spojrzała mu w oczy, a on nagle pojął, że nie potrafi odwrócić wzroku. Znów to robiła - niszczyła cały jego mur obronny, sprawiała, że czuł, to, czego nie powinien. Czuł, czego nie powinien chcieć czuć.
- To trudne - przyznała łagodnie, uśmiechać się lekko.
Skłoniła ku niemu głowę, przeczuwając, że nadchodzi ta chwila. Ich nosy zetknęły się.
Czując, jak bije mu serce, próbował pomyśleć o czymś okropnym, zanim całkowicie straci rozum.
- Noee... - powiedział pospiesznie. - Możesz mi powiedzieć wszystko prócz tego, że jesteś facetem.
Uśmiechnęła się szeroko i zaśmiała się krótko.
- Nie jestem facetem - odparła, nie tracąc dobrego humoru.
Nie potrafił jej odpowiedzieć. Bał się, że jeśli otworzy usta, to ją pocałuje.
O, Chryste, zgiń, przepadnij, pomyślał z desperacją.
Nie zginęła ani nie przepadła. Jedynie jej uśmiech znikł powoli, a ona przyjrzała się każdemu skrawkowi jego twarzy, jak gdyby próbując go zapamiętać na zawsze. Oddech Dracona stał się urywany, ale nie zauważyła tego. Uniosła dłoń i pogładziła go po policzku, po czym jej palce spoczęły na jego ustach.
- Boże, jesteś tak piękny - wyszeptała.
Stracił resztki samokontroli i pocałował ją.
Poczuł, jak objęła go za szyję. Przyciągnął ją za biodra do siebie. Przesunęła się, nieco wstając i siadając mu na kolanach. Nie przerywając pocałunku, położyła mu dłonie na piersi i popchnęła w stronę łóżka, by się położył.
Ooooch... Gdzieś w odległej galaktyce, gdzie spoczęły jego myśli, miał świadomość, że oto znów całował Ginny Weasley i nie powinien tego robić.
Lecz kiedy czuł jej dłonie na swoim nagim ciele, zrozumiał, że nie obchodzi go to wcale.
Zamierzał się nią cieszyć i nie pozwalać, żeby cokolwiek mu w tym przeszkodziło.
Czuł, jak jej usta wędrują wzdłuż jego policzka, szyi... nie myśląc wiele, odnalazł dół jej bluzki i ściągnął ją z niej, rzucając gdzieś w kąt.
Uniosła głowę, by mu w tym pomóc, po czym powróciła do obdarowywania go małymi pocałunkami wzdłuż prawego ramienia. Trzymała go mocno za żebra, jak gdyby chcąc, by się nie ruszał, po czym zaczęła całować go coraz niżej piersi...
Blisko poniżej pępka...
Jeszcze niżej...
Zanim w ogóle pojął, co się działo, Ginny zaczęła wpatrywać się w gumkę od jego spodni od piżamy. A później, najwidoczniej nie mogąc się przemóc, przycisnęła usta do jego skóry i zaprykała.
Roześmiał się głośno, nie potrafiąc się powstrzymać. Nikt nigdy wcześniej mu czegoś takiego nie zrobił, a spostrzegł, że to bardzo zabawne. Spojrzała przed siebie, napotykając jego wzrok i uśmiechnęła się radośnie.
Jego uśmiech natychmiast znikł.
Następnie z kocią gracją przesunęła się do przodu i oparła na rękach, by móc na niego spojrzeć. Przez długą chwilę nic nie powiedziała, a jej twarz niczego nie wyrażała. Tylko oczy ciemniały jej z zadurzenia.
Położyła się na nim, znajdując miejsce w zagłębieniu miedzy ramieniem a obojczykiem. Zbliżyła twarz do jego szyi, tak że czuł jej oddech na swoim policzku. Powoli odwróciła głowę, by jego usta mogły napotkać jej. Zamiast jednak naprzeć na niego, tylko leciutko, niczym skrzydła motyla, przesunęła nimi po jego wargach, przez co zadrżał.
A później wyszeptała na wydechu:
- Kocham cię.
Zastygł w bezruchu niemal natychmiast, ale nie wyglądało na to, by zauważyła. Poczuł się śmiesznie. No jasne, to właśnie TO chciała mu powiedzieć. Jak mógł być tak tępy, żeby tego nie zrozumieć?
Spoglądała na niego, oczekując odpowiedzi. Musiał jej coś powiedzieć - cholera, Draco byłby teraz zachwycony chociażby tym, że potrafi powiedzieć jakieś prościutkie słowo, np. "banan".
Nareszcie przełknął ślinę, po czym zwilżył usta i wyszeptał:
- Naprawdę?
Wewnętrznie skulił się w sobie.
Naprawdę? A co to było za pytanie? Powiedziała, że go kocha, dlaczego miałaby sekundę po tym zmieniać zdanie?
Ale nie wyglądało na to, żeby Ginny uważała go za takiego głupka, jak sam o sobie myślał.
- Naprawdę - odparła niemal śniąco.
Naprawdę. To było jak gdyby znów się z nią ożenił... poczuł, jak przebiega przez niego dreszcz, który boleśnie sprowadził go znów z powrotem na ziemię.
Podniósł się, czując, jak jego skóra, którą jeszcze chwilę temu Ginny tak skoro ogrzewała, ziębnie natychmiast.
- Nie, nieprawda - powiedział bezuczuciowo. - Tylko tak myślisz.
Nie możesz mnie kochać, dodał w duchu. Nie potrafisz.
Z jakiejś przyczyny zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie by nie. Po raz pierwszy w swoim życiu zaczął się zastanawiać, że to by wcale nie była taka zła rzecz. Po raz pierwszy zaczął się namyślać, czy nie ogarnia go strach.
Strach dotyczący tego, że pozwolił komuś się do niego zbliżyć. Strach przed tym, że pokazał komuś, że jest... człowiekiem.
Czuł, że się w niego wpatrywała, po czym usłyszał okrzyk frustracji.
- Ooo, co z ciebie za debil, Malfoy - wykrzyknęła rozgorączkowana. - A co ty możesz wiedzieć o tym, co ja myślę albo czuję?
Nie spojrzał na nią, ale kątem oka zauważył, że zaczęła szukać swojej bluzki. Gdy ją znalazła, przeciągnęła ją tylko przez głowę. Następnie okręciła się na pięcie i wybiegła pospiesznie z pokoju, zostawiając otwarte drzwi.
- Aaaargh... - warknął Draco sam do siebie.
Ukrył twarz w dłoniach i opadł na lóżko. Jasne, że się wkurzyła - przecież ją zranił. Nie, żeby na codzień nie był taki zimnokrwisty, ale tym razem... czuł się jak ostatni dupek.
Nagle mu się przypomniało, że zostawiła w sypialni swój sweter, płaszcz i miotłę.
Usiadł i rozejrzał się, zastanawiając, czy zechce po nie wrócić.
Owszem, chwilę później była już z powrotem, zagarniając wszystkie te przedmioty niemal jednocześnie. Próbując się uspokoić, stała do niego odwrócona plecami i nawet nie niego nie spojrzała.
- Jak stąd wyjść? - zapytała rzeczowym tonem.
Westchnął głęboko, zrozumiawszy, że będzie tak czy owak musiał jej pomóc. Wstał i odrzekł:
- Są tyle schody, których używają skrzaty, prowadzące do tylnych drzwi wyjściowych, które są rzadko zamykane. Pokażę ci.
Przy ostatnim zdaniu niemal zaczął zrzędzić.
- Sama je znajdę - odparła uparcie.
- Ha. Nie, nie znajdziesz - wyjaśnił jej protekcjonalnie. - Niechciani goście w Malfoy Manor nie potrafią znaleźć drogi powrotnej. Niedawno złapaliśmy jakichś idiotów, którzy próbowali nas okraść, chcąc za wyjście użyć odpływu toalety. Tkwili tu ponad tydzień.
Wyglądało na to, że Ginny zapomniała już o tym, że jest zła na niego.
- Serio? - spytała.
- Tak. A teraz lecimy.
Przewróciła oczami i zacisnęła usta, ale posłusznie za nim poszła.
Draco niemal czuł jej napięcie, kiedy w ciszy mijali ciemne korytarze. Zastanawiał się, czy powinien z nią może porozmawiać. Jednak nic, co miał jej do powiedzenia, nie było fair, dlatego zdecydował się milczeć. Wszystko, o czym zdołał myśleć, było zbyt mętne, zbyt oklepane... i wcale do niego nie pasowało.
Ona zaraz zniknie, myślał. Wyjdzie stąd i opuści moje życie. A ja jej nigdy nie zobaczę.
Ta myśl powinna go rozweselić, powinna sprawić, że zacznie wierzyć, iż może już skończyć z Ginny Weasley i żyć dalej, zostawiając swoje zafascynowanie nią za sobą jak jakieś złe wspomnienie. Lecz niestety czuł się, jakby żołądek miał zrobiony ze stali, a serce biło mu tak szybko, jakby miało lada moment eksplodować.
Boże, po prostu o niej zapomnij, nakazywał sobie, mając ochotę walić głową w mur. Mocno. Żeby wywalić z myśli wszystko to, co chodziło mu po głowie.
Doszli w końcu do schodów, które prowadziły do wąskiego korytarzyka. Draco cały czas bił się z myślami. Jeszcze nigdy nie stał przed dylematem... nie takim przynajmniej. A to go wkurzało do granic wytrzymałości.
Myśli Ginny lawirowały ciągle wokół kilku tematów. Zastanawiała się, czy Lucjusz specjalnie pozwolił jej na to, by sama poszukała wyjścia i zgubiła się w domu, jeśli to, co powiedział jej Draco, było prawdą. Myślała nad tym, czy kiedykolwiek wcześniej Draco Malfoy zdenerwował ją aż tak.
I rozwodziła się nad tym, czy kiedyś już czuła się tak okropnie. Owszem, było kilka rzeczy w ciągu jej życia, których żałowała - pierwsza klasa, kiedy próbowała się odegrać na bliźniakach i wyrzuciła im w powietrze kasę zbieraną na własny sklep - ale to, co czuła teraz, było zgoła inne. Miała świadomość, że Draco jej kiedyś przejdzie; była tego pewna. Ale dlaczego to musiało tak boleć?
Jak to możliwe, że Draco sprawił, że czuła się o wiele gorzej, niż wtedy, w pierwsze klasie?
Niby niemożliwe, a się stało. Niebywałe.
No i nie potrafiła tego wyjaśnić, co jeszcze bardziej ja frustrowało. Jak ktoś, kto nie należał do jej rodziny, mógł na nią tak mocno oddziaływać?
Gdy kilka chwil wcześniej leżała na jego łóżku, całując go, miała wrażenie, jakby znajdowała się w niebie. O tym właśnie marzyła, odkąd skończyli się całować po raz ostatni. I nagle jej się wymknęło wyznanie miłości, a on był na tyle okrutny, by nie zrozumieć, ile odwagi zdołała w sobie zebrać, by to powiedzieć i ile to dla niej znaczyło. Powiedział jej, że tak nie jest, jak gdyby to, co do niego czuła, było tylko pustym uczuciem wywołanym nastrojem chwili.
Jak gdyby wiedział, co czuła.
Miała wrażenie, jakby miała za chwilę popaść w obłęd.
Doszli do schodów i zaczęli schodzić małą, ciemną klatką schodową. Odgadła, że to ta cześć domu, której z zasady nie pokazuje się gościom. Głownie z tego powodu, że nie była tak pysznie umeblowana, jak pozostała.
- Tu jest gabinet mojego ojca, - rzucił do niej cicho i bezuczuciowo przez ramię, po czym wskazał na drzwi po swojej lewej stronie.- Lepiej nic nie mów.
- A czy ja coś mówię? - wysyczała.
W chwili, kiedy Draco miał już jej coś odrzec, drzwi gabinetu otworzyły się.
Ginny zmarła, a Draco wraz z nią. Obserwowała drzwi, jak gdyby poruszały się w jakimś zwolnionym tempie... a co jeśli Lucjusz znajdzie ją tu ze swoim synem...?
Chłopak wziął wszystko w swoje ręce. Trwało to niewiele ponad sekundę. Odwrócił się, otworzył najbliższe siebie drzwi, chwycił Ginny za ramię i pociągnął za sobą do środka. Natychmiast się odwrócił i przymknął drzwi na tyle, by widzieć, co dzieje się na korytarzu.
Ginny stała w bezruchu i nagle jakiś dziwny zapach uderzył w jej nozdrza. Śmierdziało...
Obejrzała się przez ramię i zauważyła, że są w jakiejś dziwnej komnacie z basenem.
... cholerem.
Było dość ciemno, ale komnata zamiast ścian miała głównie ogromne okna, tak więc światło księżyca odbijało się od tafli wody. Po raz kolejny zapytała samą siebie w duchu, czy można naprawdę być tak dzianym jak Malfoyowie, skoro mają zakryty basen na własność, ale odkryła, że to mało ważne w tej chwili.
Spojrzała na Dracona, który powoli zamknął drzwi bez żadnego hałasu i utkwił w niej swój wzrok.
- Ne słyszał cię - powiedział nieco ochryple i cicho, lecz nadal bez czucia. - Miał już wyjść z pokoju, ale nagle coś mu się przypomniało. Drzwi są ciągle otwarte, a my musimy czekać, dopóki sobie nie pójdzie. Nie możemy ryzykować.
Prychnęła, co bardzo do niej nie pasowało.
- Boisz się tego, co twój ojciec może sobie pomyśleć, jak nas razem zobaczy?
- Nie boję się wcale - przerwał jej. - Ale jeśli chcesz, ja mogę wrócić do swojej sypialni i zostawić cię tu, byś sama poszukała sobie wyjścia.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło - odparła, krzyżując ramiona pod biustem i spoglądając na basen.
- Nie gadaj tak głośno - pouczył ją, patrząc na drwi. - Tuż obok jest jego gabinet.
- Okna się otwierają? - zapytała znienacka, wskazując na jedno z nich. - Mogę wyjść tędy.
Spojrzał na nią chmurnie.
- Nie. Tu są drzwi... - przeniosła wzrok na miejsce, w które spojrzał. Rzeczywiście, między wielkimi oknami tkwiły szklane drzwi.- ... ale to jedne z najlepiej zabezpieczonych w całym domu, przez to, że są ze szkła. Zajęłoby mi kilka godzin, zanim bym zrozumiał, w jaki sposób je otworzyć, nie włączając alarmu.
Zmarszczyła brwi. No świetnie.
- I co? Będziemy tu tak czekać, dopóki twój tatuś nie zamknie za sobą drzwi? - zapytała ponuro.
- To ładny basen - odpowiedział wymijająco, wzruszając ramionami.
Próbowała nie strzelić w niego spojrzeniem. W ogóle próbowała na niego nie patrzeć. Było trudno, jeżeli brać uwagę to nękające ją pragnienie, by go znów dotknąć.
Jak mogła sobie pozwolić na to, by się w nim zakochać? O ludzie! Mózg jakoś powinien porozumieć się z jej sercem i wytłumaczyć mu dokładnie, że Draco nie jest typem faceta, który by podzielał jej uczucie. Że po tym wszystkim będzie się czuła zraniona. Lecz, rzecz jasna, tak się nie stało i teraz była uziemiona w Malfoy Manor przez własną głupotę. Wiedziała, że nie minie ją jakaś kara za to wszystko, jeśli nie wróci do Hogwartu na czas. Komuś na pewno uda się zliczyć dwa do dwóch i połączyć jej znikniecie z włamaniem do Derwisza i Bangesa.
O nie, to nie mogła się wydarzyć.
Wzdychając, Ginny położyła na posadzce ubrania i miotłę, zmęczona trzymaniem ich. Kto w końcu wiedział, ile czasu Lucjusz będzie siedział jeszcze w gabinecie?
Draco otworzył drzwi i zerknął na korytarz. Chwilę później ją powiadomił o tym, czego się dowiedział.
- Rozmawia z kimś... chyba z Ministerstwa.
Dużo ją to obchodziło. Westchnęła po raz kolejny, pragnąc, by gdzieś w pobliżu było krzesło, na którym by mogła usiąść.
Zapach chloru zaczynał działać jej na nerwy, a to, że starała się nie oddychać przez nos niewiele pomagało.
Widocznie zauważył jej niezadowolenie, bo dodał:
- Jeśli za około pięć minut nie zamknie drzwi, to będziemy uciekać. Pójdziemy w stronę, z której przyszliśmy. Zgoda?
- Dobra - odparła posłusznie.
Miała ochotę narzekać i w tym momencie nie starczało jej sił, by to zwalczyć.
Po słowach Dracona nastała długa, zastanawiająca cisza. Sama nie wiedziała, co ma do niego powiedzieć, a miała świadomość, że Draco nie miał ochoty z nią rozmawiać.
Zanim uformowała powyższe zdanie w myślach, Draco odezwał się:
- Tak szczerze, to serio myślisz, że w tych czasach też moglibyśmy wziąć ślub?
Te słowa były na tle nieoczekiwane, że Ginny nie potrafiła ukryć szoku, który wyrysował się na jej twarzy.
- C-co? - wyjąkała.
Zachował kamienna twarz, a ramiona skrzyżował na piersi. Opierając się o drzwi, powiedział:
- Tak wynika z tego, gdy powiedziałaś... - zawahał się chwilę. - To, co powiedziałaś.
Uśmiechnęła się zimno.
- Nawet nie możesz tego wymówić, co, Draco? Nie potrafisz powiedzieć, że powiedziałam, że cię kocham?
Wyraz jego twarzy się nie zmienił.
- Nie, nie myślę - odparła w końcu gorzko. - Wiedziałam od początku, że nigdy nie będziesz tego samego czuł do mnie.
Zmrużył oczy i uniósł brew.
- To dlaczego przyszłaś?
Jakie proste pytanie. Wiedziała "dlaczego", ale nie potrafiła mu tego wyjaśnić. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że po prostu musiała tu przyjść, że miała nadzieję, że on także jej pragnie. Że nigdy by sobie nie wybaczyła, dopóki by się nie upewniła, że on na pewno jej nie kocha.
No i nie mogła mu wyjaśnić, że tęskniła za jego widokiem.
Wpatrywał się w nią uporczywie, czekając na odpowiedź, gdy ona patrzyła na jego srebrne włosy, które opadały mu na czoło i przysłaniały oczy. Na jego nagą, delikatną klatkę piersiową i nagle jej się przypomniało, jak pięknie było, kiedy mogła jej dotknąć. Zwróciła spojrzenie na jego oczy, po czym wzruszyła ramionami, jak gdyby wcale nie było ważne to, po co przyszła.
Nadal na nią patrzył swoimi błyszczącymi w blasku księżyca oczyma, po czym wyminął ją i stanął nad brzegiem basenu. Spojrzał w dół, zastanawiając się przez chwilę, po czym znów na nią spojrzał.
- Chciałbym ci coś uświadomić, Ginny - zaczął, a ona wiedziała, że zacznie się jakiś wykład. - Dopóki jesteśmy w odległości mniejszej niż dziesięć kilometrów, potrafimy wkurzać na maksa jedno drugie. Szóstka twoich braci mnie nienawidzi. Ja nienawidzę ich. Mój ojciec prawdopodobnie popełniłby samobójstwo, gdyby doszły go słuchy, że zrobiłem mu obciach i z tobą chodzę. Ale nie chcę odchodzić od tematu. My się ciągle kłócimy. Co to za para, która kłóci się o wszystko, co tylko możliwe? - zapytał.
- Poradzilibyśmy sobie, Draco - odparła takim tonem, jak gdyby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
- Możliwe - zgodził się. - Gdybyśmy tylko przestali się kłócić już dawno temu.
- Przecież nie kłócimy się cały czas!
- No jasssne - uśmiechnął się zimno. - Policzmy te chwile, w których się nie kłóciliśmy. Gdy uratowałem cię przed Cyganami. I gdy się obściskujemy. To będzie około... Dziesięć procent czasu, który ze sobą spędzamy, nie kłócimy się?
Ale przez to obściskiwanie się w tobie zakochałam, dodała w myślach, rumieniąc się.
To nie była całkiem prawda. Dzięki pocałunkom dostrzegła w Draconie kogoś więcej niż zwykłego chama. Zakochała się w nim po prostu. W każdej sarkastycznej uwadze, w każdym zimnym uśmieszku, który nie potrafił dotknąć jego oczu, w jego urywanych odzywkach. Pragnęła go i z chęcią zaryzykowałaby każdą awanturę, gdyby to sprawiło, że mogłaby z nim być.
Draco by tak, oczywiście, nie uczynił.
Z nagła uderzyła ja pewna myśl: czemu Draco starał jej się to wszystko wyjaśnić? Czemu w ogóle się kłopotał? Mógł ją po prostu wyprowadzić ze swojego domu, nie odzywając się do niej ni słowem. Nie musiała przecież wiedzieć, czemu miałoby im się nie udać. Dobrze wiedziała, co miał do powiedzenia. Gadał po próżnicy.
A może... może próbował, bardziej niż ją, przekonać siebie?
Może jednak czuł coś do niej i próbował sobie wmówić, że wcale nie potrzebował niczego takiego czuć?
Dziwna była ta myśl, ale jednak miała sens. Wyglądało na to, że Draco się... bał.
- Czemu uratowałeś mnie przed Cyganami? - spytała nagle, przestając się zastanawiać. - Mogłeś mnie przecież tam zostawić i puff! - wszystkie problemy by znikły. Nie ma Ginny, nie trzeba się z nią żenić.
- Tak szczerze, Ginny - odrzekł poirytowany. - Naprawdę myślisz, że bym sobie odszedł i cię tam zostawił?
- Po co w ogóle za mną pojechałeś? - dodała.
Zrobił to samo, co ona wcześniej - wzruszył ramionami, jak gdyby to, co miał jej powiedzieć, nie miało najmniejszego znaczenia.
Próbując się opanować, znów skrzyżowała ramiona, po czym głęboko odetchnęła nosem.
- Dobrze, Draco - przemówiła bezmyślnie. - Powiedz to.
- Co? - zapytał.
Zmarszczyła brwi, patrząc na niego, po czym opuściła ręce.
- Powiedz, jak bardzo mnie nienawidzisz. Dalej. Słucham cię. W chwili, w której to powiesz, już mnie nie ma. Już nigdy nie będę cię nękać. Słowo.
Twarz mu stężała, a on spojrzał na nią niewyraźnie i zimno, po czym zacisnął zęby.
- Proszę bardzo, Ginny. Nienawidzę cię.
Zamrugała, zmartwiała, po czym spojrzała na niego, by dojrzeć jakikolwiek ślad tej nienawiści. I zobaczyła... w oczach błyszczało mu coś podobnego do żalu. A może i bólu, bo na tyle sobie jeszcze pozwoliła pomyśleć.
Zastanowiła się, czemu nie wierzy wcale w to, co jej powiedział. I nad tym, czy czasami nie myślał inaczej, niż powiedział. Czemu wyznanie, jakie przed chwilą uczynił, brzmiało bardziej jak wyznanie miłości.
- Kłamca - odparła łagodnie.
Patrzył jej w oczy przez dłuższą chwilę, po czym powiedział cicho:
- Zbyt dobrze mnie znasz.
W okamgnieniu poczuła jego ciepłe usta na swoich, a w chwili, gdy jego język znalazł się na jej podniebieniu, zapomniała o bożym świecie, o tym, o czym rozmawiali. Liczyło się tylko, to, że mogła być blisko niego, tak blisko, jak to tylko było możliwe i nigdy go już nie wypuścić ze swoich ramion...
Ginny zapomniała, że Draco stał na samej krawędzi basenu i nie pojęła, jak mocno na niego napierała. Gdy tylko ugięły się pod nim kolana, stracili równowagę.
Przestał ją całować w sekundzie, gdy spadali.
Wpadła do wody, trzymana przez niego w objęciach.
Krzyknęła krótko i niespodziewanie, opierając się o niego. Woda była zimna, całe szczęście, że nie lodowata. Poczuła, jak blondyn wciąga ją nieświadomie pod wodę, po czym wynurzył głowę ponad taflę wody. Mokre włosy przykleiły mu się do twarzy. Po chwili Ginny dotknęła dna basenu. Draco wyprostował się moment później i odgarnął sobie włosy z twarzy, na której gościło poirytowanie.
Uuups..., pomyślała, czując się trochę głupio. Tak się w nim zatraciła, że zupełnie zapomniała o tym, gdzie byli. Właśnie to jej zrobił... przez niego o wszystkim zapominała i liczył się tylko on.
Wyprostował się w wodzie, która sięgała mu jedynie do bioder. Cała jego frustracja znikła jak ręką odjął z chwilą, gdy zobaczył, jak męczyła się ze swoimi włosami, próbując odgarnąć je z twarzy.
- Bluzka ci prześwituje - zauważył, uśmiechając się szyderczo.
Spojrzała w dół i musiała mu przyznać rację. Jej biała koszulka przylegała do niej i do jej stanika. Zanim miała szanse na to, by poczuć się zażenowana, Draco chwycił jej twarz w swoje dłonie i przyciągnął ja do siebie, by znów ją pocałować.
Jego skóra była tak delikatna i wspaniała jak wtedy w jego sypialni, tyle tylko, że mokra. Pogładziła go po ramionach, następnie po plecach, myśląc przy okazji, że chyba nigdy nie będzie miała tego dość. Zdołała jeszcze jedynie dojść do konkluzji, jak to wspaniale, że ich ciała tak doskonale do siebie pasują, że są złączone, jak gdyby byli dla siebie stworzeni.
Bo jeśli nie byli, to dlaczego wszystko było takie... takie wspaniałe? Jak gdyby tak miało być?
Czułą jego palce na całym swoim ciele, czuła, jak próbował rozdziać ją z bluzki, a jego dotyk działał na nią, jak gdyby dotykał ją jakimś płomieniem.
Pierwszy przestał ją całować, po czym oparł czoło o jej czoło. Położył dłonie na biodrach i powiedział na bezdechu:
- Jak nam się może udać?
- Poradzimy sobie - utwierdziła go .- Rozumiesz już o co mi chodzi? Co z tego, że tyle się kłócimy. Jeśli tego nie robimy, jest właśnie tak wspaniale. Jestem w stanie oddać wszystko, by móc to dzielić z tobą. Mam w nosie twojego ojca czy moich braci. Będą musieli przywyknąć.
Nie odpowiedział jej. Dotknęła jego policzka koniuszkami palców, zanim opuściła rękę.
- Wcale nie proszę, byś się ze mną ożenił - dodała z kpiną w głosie. - Sama nie mam ochoty wychodzić za mąż. Chcę tylko powiedzieć... a nuż nam się uda. - Mocno przycisnęła swoje usta do jego ust. - Bo myślę, że będzie warto - wyszeptała na koniec.
Mimo że był tak blisko, widziała, jak uśmiechnął się drwiąco.
- Jasne, że tak myślisz.
Uznała, że nie przyjmie tego jako zniewagi. W gruncie rzeczy sama nie wiedziała, co chciał przez to powiedzieć.
Sięgnął ku niej i wziął do ręki pasemko jej mokrych włosów, głaszcząc je kciukiem.
- Twoje włosy są najlepszą i najgorszą częścią ciebie.
Odsunęła się o krok, by na niego spojrzeć. To chyba już była obraza.
- Pardon?
Uśmiechnął się delikatnie.
- Są przepiękne... Ale wszyscy w twojej rodzinie je mają. I to jest najgorsze.
Rozluźniła się i zaśmiała.
- Zgadzam się z tobą. Przynajmniej z tą ostatnią kwestią.
Nastała cisza, tyle że tym razem nie była ona tak przytłaczająca. Ginny oparła policzek o jego ramię i objęła mocno w pasie. Nigdy nie miała pojęcia że jedna osoba będzie potrafiła sprawić, że będzie czuła coś takiego, a już na pewno, że będzie jej tak dobrze z Draconem... Ale stało się i nie mogła zrobić nic, bo to uczucie powstrzymać.
Westchnęła głęboko.
- Cóż... - rozpoczął. - Powinniśmy chyba iść już spać. Jutro będzie długi dzień.
Uniosła głowę, by na niego spojrzeć. Zmrużyła oczy, zmieszana.
- Ach tak?
- Jeśli myślisz, że nasze rodziny wieść o tym, że jesteśmy razem, przyjmą ze spokojem, to się łudzisz - uśmiechnął się kpiąco.
Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech..
- A po co im mówić - odparła. - Znaczy, nie muszą od razu wiedzieć, co?
Zerknął na nią podejrzliwie.
- Chcesz, byśmy to trzymali w tajemnicy?
Wzruszyła ramionami, próbując nadać swojemu głosowi ton powagi.
- Nie będzie tak trudno. Możemy się czasami spotkać w Hogsmeade. Ty powiesz swojemu tatusiowi, że musisz gdzieś wyjść. Moja rodzina nie dowie się dopóty, dopóki im sama nie powiem.
I wtedy się do niej uśmiechnął, a uśmiech ten był ciepły i ogarnął całą jego twarzy. Dzięki niemu stał się ze dwadzieścia razy piękniejszy, tak bardzo, że oddech uwiązł jej w gardle.
Miała wrażenie, jakby patrzenie na niego i dotykanie go miało jej nigdy nie znudzić. Nigdy, przenigdy, była tego pewna jak niczego innego.
- Wy, Gryfoni, też widocznie potraficie wymyślać przyzwoite plany - odpowiedział nareszcie. - Dobrze, Ginny. Wygrałaś. Chcesz tajemnicy, będzie tajemnica.
Nie mogła przestać się uśmiechać, ale nagle Draco ją pocałował jeszcze raz i po prostu musiała. Objęła go za szyję i przylgnęła do niego swoim mokrym ciałem, nie myśląc już o niczym.
Jego dłonie były dosłownie wszędzie. Na jej biodrach, plecach, nogach, udach.
W pewnej chwili przerwał pocałunek, a ona otworzyła oczy, zauważając, że się z niej cicho naśmiewał.
- Nie, muszę ci przyznać, że na pewno nie jesteś facetem - wymamrotał.
Zachichotała, czując się jak dzieciak, ale to nie było ważne. Draco skłonił głowę ponownie, ale zamiast jej pocałować, wyszeptał jej do ucha:
- Lot do Hogwartu jest długi i męczący - Jego ciepły oddech sprawił, że zadrżała na całym ciele. - A tu jest tyle pokoi.
Sama nie wiedział, co myśleć. Bo jeśli nie wróci do Hogwartu przed porankiem, zauważą jej nieobecność i powiadomią jej rodziców. A wtedy będzie musiała siłą rzeczy wyjaśnić, gdzie była i dlaczego ukradła miotłę z kantorka. Bardzo tego nie chciała.
Jednakże zaproszenie Dracona było tak cudne, że nie miała zamiaru go przegapić.
- Draco... - odrzekła mu prosto do ucha. - Oczywiście, że z tobą zostanę.
Wiedziała, że nie będzie spała tej nocy. Wiedziała, że to będzie ich noc poślubna, tylko że tym razem nie będą mieli żadnych świadków.
Będzie tylko ich dwoje.
Koniec rozdziału XVIII
