Było niedaleko do wieczora, kiedy drogą od strony lasu przycwałował wielki bojowy ogier bez jeźdźca. Wszebora zostawiła oprawianą właśnie sarnią tuszę i wstała. Bacznie przyjrzała się zwierzęciu. Koń, wyraźnie spłoszony, to zbliżał się do opłotka wsi, to od niego oddalał, tupiąc, parskając i podrzucając łbem. Obserwowała go jakiś czas ze zmarszczonymi brwiami, opierając uwalane sarnią juchą ręce na biodrach. W końcu zatknęła nóż do skórowania za pasek i podeszła do opłotka. Gdy tylko się zbliżyła, ogier parsknął, zatańczył i pokłusował w stronę lasu. Mimo to podeszła powoli bliżej. Na jego boku dostrzegła rdzawobrązowe plamy i zacieki, a na szyi rozmazany odcisk dłoni. Chrapy konia były rozdęte, a mięśnie na piersi i szyi niespokojnie drżały. Wyciągnęła do niego rękę, ale na zapach krwi zarżał, zarzucił łbem i cofnął się o kilka kroków. Dopiero po chwili udało jej się chwycić go za uprząż i poprowadzić w stronę chaty. Przywiązywała właśnie konia do haka w ścianie, kiedy usłyszała za sobą skrzypnięcie drzwi i głos:
– Czy to nie koń wiedźmina?
Odwróciła się i zobaczyła stojącą w progu Cudkę, która patrzyła na olbrzymie zwierzę z nieufnym onieśmieleniem.
– Chyba tak.
– Co go przyniosło?
Wszebora schyliła się po szmatę, by wytrzeć ręce z krwi. Spojrzała przez ramię na konia, który przestępował z nogi na nogę i potrząsał łbem. Wzruszyła ramionami.
– Od lasu przyszedł.
Cudka patrzyła jeszcze chwilę na ogiera, jakby oswajając się z jego widokiem, aż wreszcie przeniosła wzrok na Wszeborę i uniosła lekko brwi.
– Co z nim zrobisz?
Wszebora nie odpowiedziała od razu. Odwróciła się w stronę lasu, który w pomarańczowym świetle wieczora wyglądał jak połać czarnego, wystrzępionego płótna. Rozmyślała przez chwilę. W końcu, nie odwracając się, powiedziała:
– Pójdę zobaczyć, skąd przylazł. Zobaczę, co z wiedźminem.
Cudka długo nie odpowiadała, więc Wszebora odwróciła się, by na nią spojrzeć. Dziewczyna splotła dłonie i spuściła głowę, pogrążona w milczącym, niepewnym zmartwieniu. Wszebora westchnęła.
– Nie będę przecie wchodziła do kniei. Jak wyczuję, że co tam siedzi, wrócę. Sprawdzić chcę tylko, aby wiedźmin żyw. Czy stało się co, że puścił konia samopas.
Cudka kiwnęła powoli głową, ale nie podniosła wzroku.
– Wracaj tylko – szepnęła.
Wszebora patrzyła na nią jeszcze przez moment, potem podeszła, objęła dziewczynę za szyję, przyciągnęła jej jasną głowę i pocałowała przelotnie w skroń. Chwyciła jeszcze duży toporek, którego używała do rąbania drewna i zwierzęcych kości, i ruszyła bez słowa w stronę ciemniejącego lasu.
Za jej plecami koń zaczął tupać i wierzgać, wprawiając stary hak w jazgotliwe skrzypienie, a Cudkę w jeszcze większy przestrach.
