Skrzynia w rogu izby z paleniskiem była ulubionym miejscem Mirona w całym domu. Nie tylko dlatego, że kryło się w niej mnóstwo różnych skarbów, w których myszkował czasem, kiedy matki nie było w domu. Była tam prawdziwa kusza, z którą ojciec chodził niegdyś na polowania. Były wytarte mapy prowadzące do miejsc, których nigdy nie widział matka mówiła, że do innych wsi i miast i że wkrótce, jak przejdzie zima,zabierze go do któregoś z nich ze sobą. Była też para wspaniałych butów z bydlęcej skóry, które tata wyhandlował kiedyś od wędrownego kupca za skórę białego wilka. Matka obiecała Mironowi, że dostanie je, kiedy podrośnie. Czasami, kiedy nie widziała, wyjmował je i gładził miękką skórę z nabożnym podziwem. Zawartość kufra nie była jedynym powodem, dla którego tak go lubił. Dębowa, okuta skrzynia była przede wszystkim doskonałym punktem obserwacyjnym. Miron często wdrapywał się na nią, podciągał kolana pod brodę i się przyglądał – ojcu, kiedy czyścił i oliwił z cierpliwym skupieniem swoją kuszę, a później matce, kiedy przejęła jego miejsce. Obserwował Cudkę, jak z łagodnym uśmiechem krzątała się po chacie, doglądając ognia w palenisku, oprawiając mięso z królików i saren, które przynosiła matka, i przyrządzając z różnych ziół i roślin mikstury i proszki, od których często kręciło go w nosie. Czasem do ich chaty przychodził starszy wsi albo ktoś z sąsiadów, ale na ogół byli tylko we troje. Mimo to Miron lubił patrzeć.
Dziś ze swojego miejsca na skrzyni widział wyraźnie, że Cudka jest niespokojna i markotna. Snuła się po izbie bez wyraźnego celu, to zaglądając do bulgoczącego nad paleniskiem kociołka, to podchodząc do okna i wyglądając przez nie w zamyśleniu. Miron domyślał się, że ma to związek z nieobecnością matki. Wiedział, że wcześniej, kiedy bawił się przy studni, matka była za domem i oprawiała sarnę, którą udało jej się ustrzelić poprzedniego dnia. Potem gdzieś poszła, ale Cudka nie chciała mu powiedzieć, dokąd. Przykazała mu czekać spokojnie, więc wdrapał się na swoją skrzynię i bębnił piętami o jej ścianę, oczekując powrotu matki. Był troszkę podekscytowany i zalękniony jednocześnie. Coś mu podpowiadało, że dziś jest specjalny dzień i wraz z powrotem matki wydarzy się coś wyjątkowego.
Z czasem jego podniecenie zaczęło ustępować miejsca markotnemu zniechęceniu. Poglądał niecierpliwie w stronę kociołka, z którego unosił się smakowity aromat mięsnego wywaru. Mironowi burczało w brzuchu i myślał teraz głównie o tym, że przyjemnie byłoby zasiąść wkrótce do wieczerzy, ale matka wciąż nie wracała, a Cudka z rzadka tylko mieszała chochlą zawartość kociołka, wciąż wyglądając przez okno na drogę. Miron potarł oczy dłońmi złożonymi w pięści i ziewnął. Był zmęczony i głodny. Chciał, żeby matka już wróciła.
Zanim drzwi w końcu się otworzyły, zdążył przysnąć, półleżąc na swojej skrzyni. Wyrwany ze snu nagłym hałasem, poderwał się i zamrugał, zdezorientowany i zlękniony. Do chaty weszła matka, zamieniła kilka słów z Cudką, która nagle bardzo zbladła, a jej oczy zrobiły się duże i okrągłe. Za matką weszli kowal Otmar i jego najstarszy syn Czedrog, który kiedyś dał Mironowi starą podkowę na szczęście. Jednak to nie ich obecność o tak późnej porze zdziwiła chłopca najbardziej. Kowal i jego syn wnieśli do ich chaty obcego człowieka w brudnym, podartym ubraniu, trzymając go pod pachami i za nogi. Kierowani przez matkę, sapiąc i stękając, wrzucili go na siennik, na którym spała zazwyczaj Cudka. Potem cicho wymienili kilka słów z matką, która patrzyła na nich ze zmarszczonymi brwiami i rękami opartymi na biodrach. Otmar wskazał ręką dwa miecze, które matka oparła o ścianę przy drzwiach. Matka zrobiła groźną minę – Miron wiedział, że jest zła, bo czasem krzywiła się tak, kiedy coś zbroił – pokręciła ostro głową, powiedziała coś. Wychodząc, kowal wyglądał na niezadowolonego.
Miron zgramolił się ze swojej skrzyni i z wahaniem przestąpił kilka kroków w stronę siennika. W jego wyobraźni mętnie zamajaczyło wspomnienie – ojciec na tym miejscu, co obcy, szepczący coś niewyraźnie do matki, matka z bladą twarzą i czerwonymi plamami na sukni i rękach, Cudka z łzami na policzkach. Miron zrobił jeszcze krok do przodu i spróbował wychylić się zza matczynej spódnicy, by przyjrzeć się obcemu przybyszowi, ale wtedy matka zwróciła na niego uwagę i kucnęła, zasłaniając mu widok.
– Miron, spójrz na mnie – powiedziała cicho i spokojnie, ale kiedy podniósł wzrok, zobaczył w jej oczach zmartwienie. – Idź na skrzynię. Bądź cicho. Później ci wszystko wytłumaczę.
Miron spróbował wyjrzeć ponad ramieniem matki, ale jej spojrzenie natarczywie go przywoływało, więc zrezygnował. Kiwnął niepewnie głową i powoli ruszył z powrotem w stronę skrzyni. Wdrapał się na wieko, objął kolana ramionami i patrzył.
Matka zwróciła się do Cudki i powiedziała coś bardzo cicho. Ta patrzyła na nią przez chwilę niepewnie i Miron pomyślał, że wygląda, jakby się czegoś bała. W końcu jednak odwróciła
się i wyszła do sąsiedniej izby. Matka w tym czasie wyjęła z kufra z rzeczami ojca płócienną koszulę i przy pomocy noża zaczęła drzeć z niej pasy. Po chwili Cudka wróciła, niosąc duży wiklinowy kosz. Postawiła go obok siennika, przyklęknęła i wyjęła ze środka kilka buteleczek, fiolek i glinianych naczyń. W izbie zapachniało gorzko ziołami i alkoholem.
Cudka wstała, z wahaniem pochyliła się nad obcym, potem spojrzała na matkę i powiedziała coś półgłosem, kręcąc lekko głową. Matka odłożyła na siennik płaty materiału z koszuli, odpowiedziała coś ostro. Wspólnie uniosły nieznajomego i zaczęły mozolnie ściągać z niego nabijaną kolcami kurtkę i bluzę. Miron przełknął głośno ślinę i instynktownie się skulił, kiedy zobaczył, co było pod spodem. Pokaleczone do żywego mięsa, krwawiące ciało go przeraziło. Zsunął się ze skrzyni i przez okno wygramolił się na zewnątrz. Ubiegł kilka kroków i przekonał się, że drogę na podwórko zagradza mu olbrzymi, obcy koń przywiązany za uprząż do ściany chaty. Przez chwilę patrzył na majestatyczne zwierzę, skołowany i onieśmielony, aż w końcu podszedł bliżej i nieśmiało wyciągnął rękę. Koń uniósł łeb i zarżał, mięśnie na jego karku zagrały. Czarne, paciorkowate oko łypnęło na chłopca ze spokojnym zaciekawieniem. Miron dotknął lśniącej w świetle księżyca, kasztanowatej szyi. Gładził konia przez chwilę. Uznał, że ten nieznajomy wydaje mu się mniej straszny niż tamten poraniony w domu, usiadł więc obok niego na ziemi. Objął ramionami kolana i oparł na nich brodę. Na czubku głowy czuł od czasu do czasu gorący oddech konia. Księżyc zakryły chmury i noc zrobiła się ciemna i cicha. Jedynym źródłem światła było teraz okno izby, w której matka wraz z Cudką próbowały ratować tego dziwnego, nieznajomego człowieka.
