Tytuł: Harveste Addams i Kamień Filozoficzny

Tytuł oryginału: Harveste Addams and the Sorcerer's Stone

Autor: kyaru-chan

Crossover: Harry Potter i Rodzina Addamsów

Podsumowanie: Mała śmierć może zmienić tak wiele. Zachwycające, nieprawdaż?

Ostrzeżenie: Sadyzm Rodziny Adamsów oraz crossdressing (chłopak ubierający się w ubrania w zamyśle przeznaczonych dla dziewczyn)

Link do oryginału: https//s/6343441/1/Harveste-Addams-and-the-Sorceror-s-Stone

Notatka autora: Nie mogę uwierzyć, że im więcej pisałam, tym otrzymywałom więcej komentarzy! Miałom trafić na gotycką kopalnie złota. To niezły problem pisać ten pomysł, kiedy nie czytałom tych książek od lat. Dzięki bogu za książki online. Ale muszę was ostrzec, że nigdy nie czytałom siódmej części i nigdy nie przeczytam. Faktycznie zaprzeczam, że ta część, tak samo jak szósta, w ogóle istnieją.

Dziękuję Shadow Eclipse, który zainspirowało ,mnie do wspomnienia o Blaise'ie. Nie zdecydowałom jeszcze z kim go sparuję, wiedząc o skłonność jego rodziców do nieograniczonej żądzy, może to być każdy ze Slytherinu. Dla wyjaśnienia, w przedhogwartowej części, Harry założył sobie szminkę jego matki kiedy miał sześć lat, więc to była niekonwencjonalna część. Od wtedy nosi sukienki i spódniczki. Cheongsam, nawiasem mówiąc, to tradycyjna sukienka noszona przez kobiety w Chinach. I dziękuję, dziękuję, dziękuję wszystkim, którzy komentowali. Całkowicie poprawiło mi to humor na cały dzień i zainspirowało że woah!

-.-.-.-...-.-.-.-

Na Platformie 9 3/4 rozpostarł się ogromny kłąb pary. Pachniał jak lawenda z małą domieszką skarpetek z szatni.

- Dobry Boże, nie robiłem tego od dawna.

- Ale fajnie! Zróbmy to jeszcze raz!

Para się rozproszyła. Adderworth Bulstrode zamrugał w niedowierzaniu.

Nie może być. To nie może być Ta Rodzina.

Tyle, że nie było możliwości, że to nie oni. Nikt normalny nie wygląda jak Oni.

Była tam kobieta trzymająca dziecko z wąsem, jej twarz była zacieniona przez welon oraz jeszcze bardziej zasłonięta przez czarny, koronkowy parasol. Stała ze stoickim spokojem w samym środku różnorakiej grupki, która ją otaczała. Był wśród nich szaleńczo uśmiechnięty mężczyzna palący potworne cygaro, gigant pasujący się na miejsce w kostnicy, pomarszczona stara babka mogąca zawstydzić swoim wizerunkiem niejedną książkową wiedźmę, umięśniony blondyn z czymś wyglądający jak kusza, młoda kobieta z twarzą ukrytą za za grzywką i chińskim wachlarzem oraz mała dziewczynka z bezgłową lalką.

No i jeszcze dłoń, która nie wydawała się należeć do nikogo. Ręka, całkiem samodzielnie, bębniła swoimi palcami bezczynnie wyglądając na tyle znudzoną jak rozczłonkowana część ciała tylko może.

Był tam też bagaż, tak jakby ktoś z Tej Rodziny wybierał się do Hogwartu.

O nie.

- Kim oni są, Ojcze?

- Ciszej, Millicento! - syknął, a jego umysł pochłaniał zimny zgroza.

Nie może być. Nie Oni.

-.-.-.-...-.-.-.-

Syrena Zabini otarła oczy obserwując jak jej syn wepchnął swój bagaż do pociągu.

- Nie płacz, Matko. To tylko do wakacji.

- Przepraszam, skarbie, Po prostu… - uśmiechnęła się przez łzy do niego. - Kto mi teraz będzie teraz pomagał chować ciała?

- Tak technicznie to nie powinienem wiedzieć o takich rzeczach.

- Tak, tak - Syrena pociągnęłą nosem, machając husteczką. - Ale będę za tobą tęsknić, mój drogi. Będę już miała nowego męża jak wrócisz, nie martw się.

- Nieplanowany romans, jestem tego pewny - Blaise uśmiechnął się sardonicznie. Coś sprawił, że jego nos drgnął, więc rozejrzał się z ciekawością. - Co to za zapach?

Jego matka zatrzepotałą rzęsamii się rozejrzała.

- O czym ty- O bogowie!

- O co chodzi? - Blaise zamrugał, gdy żałosny wyraz twarzy jego matki został zastąpiony czymś bliskim oszołomieniu. - Znasz tych ludzi?

- To Addamsowie! - powiedziała stłumionym głosem, jej oczy o żółtym zabarwieniu były rozszerzone. - Och,Blaise kochanie, historie! Nie byli widziani na Wyspach przez sto osiemdziesiąt lat, ale rozpoznałabym ich wszędzie!

- O czym ty do licha mówisz, Matko? Kim są Addamsowie?

- Oh, mój drogi. Sam się niedługo przekonasz. Jesteś takim szczęściarzem!

-.-.-.-...-.-.-.-

- Lucjusz Malfoy, stary!

- Co-

Lucjusz Malfoy nie był człowiekiem, którego łatwo zaskoczyć. Lecz kiedy obcy mężczyzna uścisnął jego dłoń z siła napierającego byka, przypuszczał, że mógł być zaskoczony ten jeden raz.

- Gomez Addams! Poznaliśmy się parę lat temu, w czerwcu, tak przypuszczam, w Oregonie. Nastąpił wybuch?

- Ah, tak - jak mógłby zapomnieć? Ta rzeź była przeraźliwa.

Harry ścisnął grzbiet swojego nosa i westchnął. Podróż, dźwięk wesołych dzieci i całe to przeklęte światło słoneczne sprawiały, że zaczynał mieć już dość.

- Babciu, przeszłaś samą siebie. Myślę, że twój Transatlantyczny eliksir trochę mnie zamroczył.

Łomot. Łomot. Łubudu.

- Cały czas nie trafiam, za każdym razem. Mam ochotę się przez to powiesić.

- Naprawdę, wasza dwójka. Powiedziałem zamroczył, nie spowolnił - Harry spojrzał na swoją siostrę. Wyglądała jak mała Morticia z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej oraz wzrokiem buntowniczo wbitym w ziemię. - Wednesday, nadal się na mnie gniewasz?

- Wyjeżdżasz - wysyczała przez zęby. - I będę całkiem sama, bez nikogo do zabicia.

- Masz jeszcze Puberta.

- Nie biega wystarczająco szybko.

- Moja nikczemna Walkiria - powiedział z uśmiechem podnosząc ją, żeby móc ucałować jej nos. Mając dziewięć lat nadal była wystarczająco mała, aby ukrywać się w najmniejszych zakamarkach, niczym ptasznik czyhający na niczego nie spodziewającą się ofiarę. - Przyjadę do domu na zimowe przesilenie i pomogę ci przygotować twoją pierwszą, masową ofiarę, co ty na to?

- Więc twoje dzieci idą do Hogwartu w tym roku? - mówił Lucjusz.

- Tylko jedno z nich. Harveste, podejdź przywitać się z panem Malfoyem.

Harry spojrzał na nich i podszedł, wciąż szepcząc makabryczne pomysły do ucha swojej siostry. Jej ciemne oczy wciąż rozszerzały się w zachwycie. Zakończył to małym buziakiem na jej marmurowym policzku zanim uśmiechnął się swoim najlepszym addamsowskim do imponującego blondyna naprzeciwko niego.

- Miło mi poznać, panie Malfoy.

Wysoki arystokrata skinął głową niedbale sięgając za siebie, aby wyciągnąć wyglądającą dokładnie, tylko mniejszą, wiersję samego siebie na przód.

- To mój syn, Draco. Slytherin, naturalnie. Cała nasza rodzina należała do Slytherinu.

- Czyżby? - powiedział Gomez wesoło, a jego oczy zaświeciły. - To stamtąd pochodzą ci wszyscy Śmierciożercy, tak? Czytałem o tym. Okrutne maszyny do zabijania, całe mnóstwo ich, sprawiające tortury po ohydnych torturach, pozostawiające za sobą złamane kości oraz gnijące mięso na przesiąkniętej krwią trawie… Całkowicie obłąkane.

Harry uśmiechnął się jeszcze bardziej, chowając to za splecionymi włosami Wednesday.

- Oh, Ojcze. Nie kuś.

-.-.-.-...-.-.-.-

Harveste wyjrzał na pochmurne niebo, sosny oraz pola przemykające z prędkością skurczu żołądka. Czuł się jak to niebo, pełen kłębiących się uczuć ciążących mu na sercu. Jego matka ostrzegła go, że inni ludzie nie są tak otwarci na bezrozumną przemoc jak jego rodzina, więc musiał przejść specjalny trening ze swoimi broniami, aby nie uderzać w śmiertelny sposób. Gdzie w tym zabawa?

Jednakże… Matka wspomniała tylko bronie, ale nie mówiła nic o używaniu eliksirów. Prawdopodobnie magia w Wielkiej Brytanii była wystarczająco rozwinięta, żeby sobie poradzić chociażby z tym. I z wybuchami. Nie mówiła nic o wybuchach. Kącik jego ust uniósł się kiedy ponownie skrzyżował swoje nogi, delikatna bawełna jego spódniczki napięła się na jego skórze. Poczuł palące mrowienie i odruchowo oblizał usta. Trucizna z krwi akromantuli oraz żaby drzewnej. Musiał to dostać kiedy całował Marie Antoinette, lalkę Wednesday, na pożegnanie. Mała figlarka.

Siedział w pociągowym przedziale z czterema innymi osobami. Byli tu także inni ludzie, wyglądali na starsze roczniki, ale w tajemniczy sposób uciekli kiedy się do nich uśmiechnął. Draco Malfoy siedział naprzeciwko niego, przyglądając się mu znad swojej książki o eliksirach. Pozostała dwójka, Vincent Crabbe and Gregory Goyle siedzieli zgarbieni nad swoim jedzeniem. Harry poczuł lekką nostalgię. Jedli jak wujek Fester, obrzydliwie oraz bez zachowania jakichkolwiek manier jedzenia.

A co do ostatniego z nich…

- Więc, jesteś Addamsem - Blaise Zabini bacznie przyglądał się młodej damie obok niego.Zamknięty, wyłożony jedwabiem wachlarz wystukiwał powolny rytm na jej krwistoczerwonych ustach, a jej enigmatyczne oczy były dziwnie zacienione. Miała odrobinę ciemniejszą skórę niż reszta jej rodziny, ale nie do końca była ona opalona. Blaise pamiętał jak blado wyglądała kobieta przypominająca wampira, nie tylko blado, wręcz kredowobiała. Każdy by wyglądał na bardziej opalonego przy niej.

- Jestem - zagięcie jej ust było nieodgadnione, graniczące z nekromancją. Dreszcz strachu przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa, a on sam nieświadomie odchrząknął, aby przeczyścić swoje gardło. Nie było możliwości, żeby Zabini mógł grać.

- Moja matka była… ucieszona widząc waszą rodzinę, ale ja sam nigdy nie słyszałem o żadnych Addamsach.Nie brzmisz jakbyś byłą stąd. Jesteś czystokrwista?

- Mieszkamy w Ameryce - uśmiechnęła się ponownie. - I praktykujemy też Czarną Magię, jeśli o to ci chodzi. Lecz zazwyczaj używamy starej magii.

- Co masz na myśli przez starą? - to był teraz Draco, szare oczy mieniły się niczym rtęć w świetle. - Stare zaklęcia?

- Tak - skierowała ten sam uśmiech w stronę, który, w uznaniu dla niego, nie cofnął się, choć Blaise zauważył jak jego ręce zacisnęły się na trzymanej książce.- A także magia sprzed rozpadu dywizji wojen arturiańskich.

- Och - Blais obserwował jak wzrok blondyna drgnął w dół na krótko zanim spojrzał ponownie w górę.- Merlin był odpowiedzialny za podział na Jasność i Mrok, nieprawdaż? Cóż, także Lady le Fay.

- To prawda. Chodzi mi o podstawową magię, tą sprzed ich czasów. Magię Krwi - jej uśmiech nie zachwiał się ani trochę, a właściwie stał się bardziej makabryczny. - To zniszczyło dinozaury, wiecie, oraz zaczęło Czarną Śmierć.

Blaise nie mógł uwierzyć własnym uszom gdy ta kontynuowała opowiadanie, jej słowa uchwyciły przerażonego, ale i zafascynowanego Draco. To był… To był ten sam rodzaj magii, którym jego matka praktykowała, tak samo jak część starszych rodzin, ale nikt o tym nie mówił. Ona mówiła o Magii Krwi, czymś ciemniejszym niż sam Mrok, zabarwionym wstydem, winą oraz przeraźliwymi konsekwencjami. Syrena Zabini robiła to z konieczności, a przynajmniej tak go zapewniała po każdym pogrzebie; to był jedyny sposób, żeby mogła przetrwać jako Czarna Wdowa. Ale żeby wspominać to tak nonszalancko, tak jakby świat nie patrzył na to z pogardą, oraz mówić o tym z takim upodobaniem

Harveste Addams przeniosła pojęcie "przerażające" na całkiem nowy poziom.

-.-.-.-...-.-.-.-

Harveste Addams była enigmą, zadecydował Draco patrząc na ciemną głowę parę od niego.

Jego ojciec zabrał go na stronę gdy ekscentryczna rodzina odeszła od nich. Zauważył bagaże posłusznie podążając za nimi, jak paczka najdziwniejszych psów jakie widział. Nic jednak o tym nie wspomniał, ponieważ było to prawdopodobnie zaklęcie, którego się jeszcze nie nauczył.

- Draco - zwrócił się do niego jego ojciec, głos miał niski, a oczy nawiedzone. - Draco, musisz zaprzyjaźnić się z tą dziewczyną Addamsów, nie ważne co się stanie, niezależnie od tego do jakiego domu trafi, rozumiesz?

- Nawet jeśli wyląduje w Gryffindorze? - smak przeklętego słowa ciążył mu na języku.

Jego ojciec się zaśmiał, o ile zduszone parsknięcie mogło być nazwane śmiechem.

- Nie ma najmniejszej szansy w dziewięciu kręgach piekła, żeby ta dziewczyna trafiła do Gryffindoru. Dumbledore'owi można zarzucić wiele rzeczy, ale musiałby być kompletnie szalony, żeby chociaż o tym pomyśleć. Musisz się z nią zaprzyjaźnić, obiecaj mi to, Draco. I trzymaj się blisko niej.

- Ale dlaczego, Ojcze?

- Po prostu zaufaj mi.

Zaufaj mi. Jego ojciec nigdy czegoś takiego nie mówił. Nawet jego matka wyglądała na przestraszoną, a on wiedział, że była wystarczająco nieustraszona, aby nie przyjąć Mrocznego Znaku, nawet kiedy Czarny Pan był w pełni swej mocy.

A potem była ta rozmowa w pociągu o Magii Krwi. Jej zielone oczy świeciły się, tak jakby rozmawiała o swoim ulubionym temacie, a nie o najbardziej makabrycznych i zakazanych sztukach magii.

- Addams, Harveste!

Zaczęły się szepty rosnące z każdym stawianym przez nią krokiem, gdy tak jakby dryfowała w stronę przodu Wielkiej Sali. Zauważył to u niej, sposób w jaki porusza się niczym mgła, tak jakby jej stopy nawet nie dotykały ziemi. To prawdopodobnie przez tą sukienkę.

Szepty dochodziły także od strony stołu prezydialnego, zaskakująco od strony czarnowłosego, profesora z haczykowatym nosem, który był też jego chrzestnym. Draco zastanawiał się czym był tak poruszony.

- Addams, w tej szkole? Dumbledore, czy ty oszalałeś?

Przecież ona nie była taka zła.

A może jednak była, ponieważ kiedy tylko dotarła do podium gdzie była Tiara Przydziału jedyne co zrobiła było przejechanie palcem po jej rondzie, a ta zaczęła WRZESZCZEĆ.

Był to rodzaj krzyku, którego żaden śmiertelnik nie mógł wydać, ale banshee mogłyby być bliskie tego, gdyby najpierw oderwać im skrzydła. Dotarł nawet do krokwi, wysoko, torturowany i tak pełen rozdzierającego serce bólu, i po prostu ciągnął się i ciągnął, aż Harveste zdecydowała się podnieść rękę. Uśmiechnęła się.

- S-Slytherin - wydyszał kapelusz zduszonym i drżącym głosem starając się od niej odsunąć. - Slytherin.

-.-.-.-...-.-.-.-

Wszystkie Parkinson były królowymi Slytherinu odkąd Hogwart tylko zaczął istnieć. Jej przodkini, Virella Parkinson, była pierwszą i najlepszą z nich. Pansy słyszała, że była ona gorsza niż Grindelwald i bardziej krwiożercza niż sam Czarny Pan. Wyczekiwała na swoją kolej od lat, odkąd tylko jej matka jej o tym powiedziała. Nie było najmniejszej szansy, że zhańbi krew Parkinsonów pozwalając jakiejś nowobogackiej Amerykance przejąć jej miejsce.

Pansy przypatrywała się nowej dziewczynie, która wylegiwała się na jednej z kanap w Pokoju Wspólnym. Obok niej nadal było miejsce, ale i tak nikt nie zajmował tej kanapy. Mimo to inne miejsca były zapełnione, tak jakby ludzie nie chcieli się do niej zbliżać. Tak jakby byli nią przerażeni.

Banda idiotów, pomyślała do siebie. I to tylko dlatego, że Tiara Przydziału musiała być zabrana na stronę na parę minut zanim Przydział mógł być kontynuowany. Cóż, ona się nie bała.

- Idę z nią pogadać.

- Nie chcesz tego robić, Pansy - Millicenta, jej przyjaciółka z dzieciństwa, wysyczała. - Mój tata mi o nich mówił-

- Nie bądź głupia. Nie może być gorsza niż ktokolwiek w tym pokoju - zignorowała zbiorowe sapnięcie kiedy ruszyła w stronę tej dziewczyny i usiadła obok niej. Wyciągnęła rękę, choć wyraz jej oczu był ostry. - Jestem Pansy Parkinson.

Spod ciemnej grzywki szmaragdowe oczy zabłyszczały czymś, a potem pojawił się uśmiech skierowany w jej kierunku.

- Harveste Addams, miło poznać - jej dotyk był lodowaty, tak jakby nigdy nie doświadczył promieni słońca. Jej skóra był również lekko złuszcona. Pansy nie mogła się powstrzymać od cofnięcia.

Benjamin Urquhart przerwał panującą ciszę odkaszlując.

- Wszyscy do łóżek. Wasze zajęcia zaczynają się już jutro.

- W rzeczy samej - dziewczyna uśmiechnęłą sie ponownie, a Pansy czuła jak jej serce było z zawrotną prędkością. - No cóż, panno Parkinson.

Wyskoczyła ze swoje miejsca, jak atakująca kobra, i ruszyła w stronę męskich dormitoriów. Pansy zwalczyła chęć wytarcia swojej dłoni o spódniczkę. Millicenta poklepała jej ramię, a jej wyraz twarzy wyraźnie mówił "A nie mówiłam".

- Gdzie ty idziesz, panno Addams? Damskie dormitoria są po drugiej stronie.

Jej śmiech był niczym dźwięk kościelnego dzwonu o północy, ale z rodzaju takich używanych tylko w czasie pogrzebów lub nadchodzących katastrof. Wszyscy się wzdrygnęli.

-.-.-.-...-.-.-.-

Pierwszymi zajęciami były Eliksiry z Gryfonami.

Znowu była pusta przestrzeń wokół niej- niego. Reszta klasy trzymała się cieni, po pięć osób na ławkę, pomimo, że było tam miejsca tylko na trzy. Był to prawdopodobnie pierwszy raz gdy Ślizgoni tak otwarcie okazywali swój strach. Severus Snape ścisnął grzbiet swojego nosa. Typowe.

Nawet jego tradycyjnej mowie na rozpoczęcie roku brakowało ognia. Gryfoni nawet nie wyglądali na onieśmielonych. Wszyscy, co do jednego, patrzyli się na skromnie uśmiechającego się bruneta ubranego w nienaganną zieleń i srebro. Miał na sobie damski mundurek, oczywiście. Nawet Dumbledore nic na to nie powiedział, choć jego zwykły blask wyraźnie przygasł podczas śniadania.

To nie wystarczy.

- Pan Addams, nasza nowa... znakomitość - zaszydził, ignorując poruszenie od strony Lwów. - Panie Addams, co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu?

- Wiele rzeczy, profesorze. Zależnie od innych składników i warunków w jakich eliksir jest warzony. Z włosiem Demimoza, otrzymasz niewidzialność kosztem twojej własnej duszy. Kiedy mieszasz pod w połowie widocznym księżycem ze szczyptą cmentarnej ziemi, uzyskasz eliksir zdolny wywrócić wszystko na lewą stronę. Ze srebrem i syrenim sercem, ofiarę mogącą wydobyć Krakena z głębin morskich - zielone oczy spojrzały w górę na jego stoicki wyraz twarzy nim wykrzywiły się radośnie. - Ale przypuszczam, że mówi pan o Wywarze Żywej Śmierci, najczęstsze zastosowanie tych składników.

- Gdzie mogę znaleźć bezoar? - udało mu się nie zająknąć. Jego umysł galopował. Te informacje o Krakenie zostały zakazane we wszystkim za wyjątkiem ksiąg o Najmroczniejszych Sztukach.

- Z wnętrzności jakiejkolwiek żyjącej istoty na świecie. Moja babcia miała jeden z czternastego wieku, wyjęty z wnętrzności dziewczyny, która nie mogła przestać jeść swoich włosów. Szkoda, że nie przeżyła operacji - w tle można było usłyszeć wymiotowanie.

- Mormodnik i tojad żółty?

- Akonit, znany również jako Diabelski Hełm. Sam mam słabość do aconitum carmichaelii. Jakie gatunki pan używa, sir?

- Aconitum lycoctonum - odpowiedział bezbarwnie, wciąż oszołomiony.

Potrząsnął głową z warknięciem i zwrócił wściekłe spojrzenie na innych studentów, którzy im się przyglądali. - No więc? Na co jeszcze czekacie? Zapisywać to!

Po pół godzinie zajęć Snape całkowicie zapomniał już o kłopotliwym Addamsie. A nie powinien.

- Głupcze! - syczał na Neville'a Longbottoma, który miał skórę pokrytą ropnymi wrzodami. - Kolce jeżozwierza dodajesz po tym jak zdejmiesz eliksir z ognia! Jesteś chodzącą katastrofą, najgorszą rzeczą, jaka kiedykolwiek dotknęła kociołka!

Harry uśmiechnął się do swojego eliksiru, chowając się za jego gęstą parą. Nie tylko Pugsley lubił wybuchy.

-.-.-.-...-.-.-.-

Ludzie wciąż o tym mówili. Harry przechylił swój parasol do przodu, aby ukryć swój uśmiech.

Nie był wyczulony na promienie słoneczne tak bardzo jak jego matka, ale zbyt duża ich ilość była po prostu irytująca. Myślał, że pogoda w tej części świata byłaby rozkosznie ponura i pochmurna cały czas. Jak bardzo się mylił.

- Przytrzymajcie swoje ręce nad miotłą i powiedzcie "do mnie"! - powiedziała zielonooka kobieta. Madame Hooch, wydawało mu się, że tak się nazywała. Jej oczy były piękne, jak śmiercionośny drapieżnik, zanim zaatakuje swoją zdobycz.

- Do mnie - powiedział posłusznie wraz z resztą.

Jego miotła pozostała na ziemi. Spojrzał na nią i pstryknął palcami. Wskoczyłą do jego ręki, lekko drżąc.

Usiadł sztywno na trzonku, bokiem, tak jak uczyła go babcia. Tylko to był poprawne.

Świst sprawił, że spojrzał w górę. Neville Longbottom, chwalebna eliksirowa katastrofa, wzlatywał w powietrze, jego twarz była blada niczym świeże zwłoki. Jego upadek był nieunikniony, a towarzyszyło mu ciężkie pęknięcie kości. Złamany nadgarstek, co za szczęście.

- Wszyscy na ziemię - powiedziała Madame Hooch przewracając jej pięknymi oczami. - Jeśli przyłapie kogoś w powietrzu, zostanie zawieszony szybciej niż zdąży powiedzieć Quidditch. Idziemy, Longbottom, prosto do skrzydła szpitalnego.

- Widzieliście jego twarz, tą wielką kluchę? - Draco był małym tyranem. Mógł dostrzec w nim młodego Pugsleya. Tęsknił za swoją rodziną coraz bardziej z każdym kolejnym dniem.

- To należy do Nevilla, oddawaj! - to Ronald Bilius Weasley, z jego rodzinnymi, nadwyraz rudymi włosami. Wyglądały jak krew rozlana w słońcu, przez co Harry po raz kolejny odczuł swoją tęsknotę za domem. Jego dłoń zaswędziała w chęci sięgnięcia do prążkowanych uchwytów noży lub eleganckiej gładkości jego senbonu. Nie miał w ręku żadnej broni od tak dawna. Doprowadzało go to do szaleństwa.

Obserwował z zainteresowaniem jak dwie miotły wzbiły się w powietrze. Szybowali do przodu i do tyłu, rzucane szyderstwa latały szybciej niż same miotły.

- Złap to jeśli potrafisz!

- Draco - Draco prawie poczuł jak jego serce staje, gdy rozejrzał się natrafiając na świecące zielone oczy. Nawet nie słyszał kiedy zniewieściały chłopak pojawił się za nim. Niezapominajka wypadła z jego osłabionych palców.

Harry złapał ją bez chwili namysłu, jego spódnica falowała na wietrze niczym pasma ciemności na błękitnym niebie. Nadal trzymał swoją parasolkę w jednej z dłoni, a to jak zdołał utrzymać się na miotle był kompletną zagadką.

- Oddawaj to, Addams - odezwał się rudowłosy, jego zwykle hałaśliwy głos był teraz stłumiony. Każdy w szkole wiedział o Harveste.

- Oczywiście... Ronaldzie - dźwięk jego imienia na tych zaplamionych ustach przywodził na myśl zmysłową satynę na cierniach. Weasley złapał Niezapominajkę i udało mu się jej przy tym nie upuścić.

Harry spojrzał na blondyna, który patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami, a on nie mógł się powstrzymać. Przybliżył się i wymruczał:

- No już, Draco, niegrzeczny chłopiec. Chyba nie chcesz być ukarany, czyż nie?

-.-.-.-...-.-.-.-

Jednak trochę na to za późno. Madame Hooch dała całej trójce szlaban u Filcha. Następnie poszła i powiedziała profesorowi Snape'owi, że miał dobrze zapowiadającego się gracza, godnego bycia Szukającym. Przezabawne.

Harry wracał do lochów, samemu. Najwidoczniej wieczna wrogość między Weasleyami i Malfoyami została zredukowana do zera w obliczu lęku jaki mógł wywołać Addams.

To prawdopodobnie dlatego został wepchnięty do tego pokoju.

Harry rozejrzał się w ciemności. Czuł zapach psiej śliny. Mógł też usłyszeć warczenie.

Wyciągnął świeczkę z kieszeni i popieścił jej knota. Zapalił się.

Zaśmiał się.

Następnego dnia, Draco Malfoy pogrążył się w poczuciu winy pewny, że przed zapadnięciem nocy wyląduje w Azkabanie. Nie miał pojęcia co go napadło. Czuł się upokorzony tym, że został pokonany i zdegustowany faktem, że musiał odbyć szlaban razem z Weasleyem, ze wszystkich ludzi. A Addams tylko się uśmiechnął i szorował, wyglądając na całkowicie rozluźnionego wśród brudu i kurzu lochów. To wszystko było cholernie denerwujące, a on musiał coś z tym zrobić.

Jego chrzestny bardzo się o niego troszczył, pomimo tego, że był kompletnie sadystycznym nauczycielem, i chciał, żeby zrozumiał, dlaczego nie wolno im tam był się zapuszczać. Addamsa prawdopodobnie już dawno nie było, rozszarpanego na tysiące kawałeczków przez trójgłowego psa, którego Snape pokazał mu jego pierwszej nocy w szkole. Zrobił to impulsywnie, pod wpływem chwili, a teraz będzie w ogromnych tarapatach. Gdyby tylko ciemnowłosy chłopak nie był martwy, gdyby tylko wydostał się stamtąd, zanim pies go wyczuł - Draco nigdy już by nie zrobił czegoś tak impulsywnego-

Zimny koniuszek palca przesunął się po jego karku, sprawiając, że drgnął. A jego serce prawie znowu stanęło, kiedy Harry usiadł obok niego,radosny jak zawsze.

- Dziękuję za prezent, Draco. Skąd wiedziałeś, że lubię psy?

-.-.-.-...-.-.-.-

- Hej, Addams!

Harry rozejrzał się pytająco. Jego wachlarz się otworzył, zasłaniając jego usta przed nadchodzącym chłopcem. W myślach przeleciał przez wszystkie imiona, które zapamiętał.

- Tak, Terence?

Terence Higgs spojrzał na szczupłą postać i się zatrzymał. Nawet starsi uczniowie byli niechętni na samą myśl o rozmawianiu z Addamsem, a mimo to on tu był, naprzeciwko najbardziej przerażającej osoby jaka kiedykolwiek stąpał po korytarzach Hogwartu, zamierzając powiedzieć coś co może go zezłościć.

- S-słyszałem, że profesor Snape myślał nad ustanowieniem cię szukającym w ślizgońskim zespole.

- Tak?

Bogowie, to było trudne.

- Um... Nie wiem czy ty o tym wiesz, ale...

- Ty jesteś naszym obecnym szukającym, czyż nie?

- Um...

Harry prawie zachichotał, ale się powstrzymał. Chłopak już teraz wyglądał jak kłębek nerwów.

- Nie martw się, Terence. Nie będę w zespole w tym roku.

- C-co? - Terence zamrugał zdziwiony. To było tak, jakby czytał mu w myślach czy coś. - Ale madame Hooch powiedział, że umiesz dobrze latać! Mówiła, że byłeś w tym naturalny!

- Więc? Nie martw się - powtórzył Harry, a jego szmaragdowe spojrzenie błyszczało w zachodzie słońca. - Są jeszcze inne sposoby latania.

- Er... er, ok w takim razie. Dzięki.

Harry patrzył życzliwie jak uczeń odchodzi. Następnie oblizał swoje usta z krwi, składając swój wachlarz, i udał się do Wielkiej Sali.

-.-.-.-...-.-.-.-

Krew kapała z odciętej głowy, gęsto sącząc się między jego palcami, przed wlaniem się do kociołka. Ciemna ciecz, która się już w nim znajdowała poruszała się w nienaturalny sposób, bulgocząc jak gorąca smoła, mimo że nie było pod nim ognia. Pachniało to jak pasta do podłóg, kawa i świeże wymiociny.

Dorzucił trochę jadu pająka i zamieszał całość szponem martwej jaszczurki. Zabił ją dwie godziny temu, ale powinno być dobrze.

Upiorna twarz pojawiła się na powierzchni mikstury, niczym z koszmaru, wyglądając, jakby została wydobyta z najgłębszych czeluści piekieł.

- Babciu, jak miło cię widzieć.

- Morticia! Gomez! To Harry!

Pokazało się więcej twarzy, do których się uśmiechnął.

- Wesołego Halloween. Tęskniłem za wami.

- Nieszczęśliwy, skarbie?

- Śmiertelnie, mamo.

- Jestem z ciebie taka dumna.

- Jak tam twoje oceny, eh? - powiedział jego ojciec jowialnie. - Gorsze niż Armagedon, mam nadzieję?

- Jestem najlepszy w klasie z Eliksirów, Transmutacji i Obrony.

- Mój chłopiec! - zaskrzeczała babcia Frump.

- Dostałam twój prezent, Harry! - twarz Wednesday świeciła niczym wilkołaczy księżyc gdy ta podniosła klatkę z tarantulą, żeby mógł ją zobaczyć. - Uwielbiam ją!

Eliksir zabulgotał i pojawiła się twarz Pugsleya, zabarwiona trupią szarością po użyciu kolejnego eliksiru.

- Cześć, Harry. Cześć wszystkim.

- Pugsley! Słyszałem, że wysadziłeś swojego nauczyciela szermierki!

Jego starszy brat podrapał się w tył głowy w zawstydzeniu.

- To nic takiego.

- Mój syn, Morderca z Fusillade. Uwielbiam to! A ty, moja żmijo? Zabiłeś kogoś ostatnio?

- Nie było okazji, ojcze - wydawał się znużony. - Nie miałem nawet możliwości poćwiczenia z senbonem. Tracę na formie.

- To znaczy, że będę mogła ściąć ci głowę kiedy wrócisz? - ożywiła się Wednesday. - Przerobiłam gilotynę.

- Możesz spróbować - Harry nagle podniósł głowę, a jego nozdrza drgnęły, gdy obezwładniający zapach zepsutych jajek przedostał się do pokoju. Podeszwy jego bosych stup mogły wyczuć wibracje w kamieniach, a jego samego ogarnęło nagłe podekscytowanie. Była tylko jedna rzecz, która mogła pachnieć w ten sposób.

- Obawiam się, że muszę już kończyć. Wygląda na to, że w zamku jest troll.

- Trolle? Są o wiele bardziej rozwinięte, niż przypuszczałem.

- To nie fair - mruknął Pugsley. - My nie mamy trolli w Salem.

- Miłej zabawy, moja żmijo - Morticia uśmiechnęła się do niego dumnie z wnętrza kociołka. - Pamiętaj celować w 'takgonha'.

- Tish, to język trolli!

-.-.-.-...-.-.-.-

Harry biegł przez korytarze pogrążone w ciemności, z serce bębniącym w jego uszach.

Troll! Nigdy jeszcze nie zabił trolla!

Chował się za posągami, żeby uniknąć pędzących w popłochu uczniów i prefektów, przemieszczając się przez cienie, pozostawiając za sobą migoczące światła pochodni za sobą. Jego krew, rozleniwiona po długim czasie bezczynności, nagle płynęła przez jego żyły niczym ogień. Mógł ją wyczuć w swoich ustach, co rozpaliło go jeszcze bardziej.

W końcu! To było tak długo! Jego oczy świeciły nieziemskim odcieniem, kiedy ukrył się w najbliższym przejściu, jego stopy nadal były bose, więc mógł poczuć, jak daleko był jego ofiara. Włosy miał upięte, ale grzywka zwisałą nisko nad oczami, przysłaniając jego twarz-

- Addams?

Rozsądnie schował senbon w swojej dłoni, gdy się obracał. Dziewczyna cofnęła się, a jej poplamiona łzami twarz była teraz przepełniona przerażeniem.

- Hermiona? Co ty tu robisz?

- J-j-ja, ja-

- Ciii - przesunął się koło niej, a ona zemdlała. Przewrócił oczami. No naprawdę.

Troll wpadł do środka, wyrywając drzwi z zawiasów, a on kompletnie zapomniał o dziewczynie. Odczuwał silną potrzebę śmiania się kotłującą się w jego klatce piersiowej, a jego umysł był nagle wypełniony mrocznie radosnymi obietnicami. Była to uzależniająca, znajoma pieśń, która popychała go coraz bliżej i bliżej w otchłań, z której wyłonili się pierwsi Addamsowie. Słyszał to w swojej duszy, kiedy po raz pierwszy poczuł krew rozlewającą się na jego skórze i każdej ciemnej nocy, w ciszy swoich snów, w głosie jego matki, w śmiechu jego ojca.

Ruchy trolla był ociężałe, tak jakby każdy krok, każdy zamach walczyły z grawitacją. Senbon ledwie zadrasnął jego przypominającą cement skórę, a on przełknął zachwyt nad przepysznym wyzwaniem, które znajdowało się tuż przed nim.

Nie mogło być lepiej.

-.-.-.-...-.-.-.-

Blaise spojrzał na Harveste kątem oka.

Byli już dobrze w drugim semestrze, a on nadal nie zrewidował swojej opinii na temat bruneta. Harveste Addams nadal był przerażający. Nawet profesor Snape się go bał. Od czasu pierwszego dnia na Eliksirach, nauczyciel praktycznie w ogóle nie odzywał się do swojego najbardziej enigmatycznego ucznia, niezależnie od tego jak wiele wybuchów spowodował. A sprawiał ich mnóstwo.

- A Kafel jest natychmiast przejęta przez Angelinę Johnson z Gryffindoru!

Cała szkoła dowiedział się, jak Harveste poradził soie z szalejącym trollem, który jakimś cudem trafił do Hogwartu. Kiedy nauczyciele dotarli na miejsce, jedynym co pozostało po trollu były szczątki porozrzucane po całej łazience, a jego kamienno-szara krew rozpryśnięta była nawet na suficie. Harveste był nieskazitelnie i nienaturalnie czysty, siedząc cicho w jednym z kątów i namawiając Hermionę Granger do wypicia choć odrobiny wody. Przynajmniej mieli nadzieję, że była to woda.

- -z powrotem do Johnson i- nie, Ślizgoni przejęli Kafel-

Ta Granger najwyraźniej został wyobcowana przez Gryfonów, a teraz siedziała potulnie obok tajemniczego Ślizgona, którego wszyscy się bali, z jedną ręką na jego zakrytym ramieniu, kiedy patrzyła na graczy Quidditcha. Być może zrobił jej pranie mózgu.

- -AUĆ, to musiało boleć, uderzenie Tłuczkiem w tył głowy-

- Szczęściarz - powiedział Addams swoim łagodnym, przyjemnym tonem. - To musi być wyjątkowo bolesne.

- Naprawdę jesteś sadystą, Harry.

Harry? Mogła nazywać go Harrym? Nie umierając?

- Jakieś ślady znicza? - zapytał Draco, przybliżając się do Blaise'a. Jego oczy również były skierowane na Harveste, jakby przyglądając się dokładnie brunetowi, mógł rozwiązać całą tą tajemnicę jaką był młody Addams.

- Myślę, że nie.

Zerwał się wiatr i Draco nagle pożałował, że przyglądał się Harveste Addamsowi. Żałował, że nie urodził się ślepy.

Na delikatny, bladym czole, które zawsze było schowane pod długą, ciemną grzywką, była blizna. Blizna w kształcie błyskawicy.

Spojrzał na Blaise'a i wiedział, że jego przyjaciel też to ujrzał.

Mają tak bardzo przechlapane.

-.-.-.-...-.-.-.-

- Jesteś Harrym Potterem - powiedział Albus Dumbledore z niedowierzaniem. - Harrym Jamesem Potterem.

Jedyna obecna w pokoju osoba zachichotała ponuro.

- W innym życiu, dyrektorze. Teraz nazywam się Harveste Addams.

- Mój drogi chłopcze, to... to jest zdumiewające! Myśleliśmy, że nie żyjesz!

- Dlaczego mielibyście tak myśleć?

- Znaleźliśmy ciała Dursleyów w Tamizie! Zostali brutalnie zmasakrowani!

- Doprawdy? Jakże... fascynujące - blady, zimny uśmiech ledwo drgnął.

- Jak trafiłeś do Ameryki? Do Addamsów? Dlaczego nie możemy znaleźć żadnego twoje śladu?

Harry zaśmiał się zza swojego wachlarza.

- Pomimo że chętnie zobaczyłbym atak serca, dyrektorze, muszę pana prosić o zaprzestanie. Nie mogę odpowiedzieć na pana pytania. Musiałby pan zapytać mojej matki.

- Ale... ale... nie ma śladu, żadnej poszlaki łączącej cię z Harrym Potterem. Urodziłeś się Harveste Addamsem.

- Tak, urodziłem się nim. Jestem na wskroś Addamsem.

To był to. Nawet Albus Dumbledore nie mógł uzyskać odpowiedzi, cofnąć się przed tym uśmiechem i odpuścić.

-.-.-.-...-.-.-.-

Stał w kałuży krwi, sięgającej mu do ud, a ostrze noża lśniło w świetle księżyca w pełni. Jego siostra stał obok niego, legendarna Walkiria, jej włosy powiewały, mimo braku wiatru, a poplamiony topór wisiał oparty na jej ramieniu. Jego brat był po jego drugiej stronie, ciemnoczerwona smuga na policzku, zęby obnażone w złośliwym uśmiechu. Pubert siedział na kamieniu i bezzębnie gryzł ognistą strzałę. Jego ukochana matka, ojciec i wujek latali po niebie koloru sińca, polując, zabijając. Za nimi groźnie wznosił się dom przy 0001 Cemetery Road, spowity burzami i oświetlony demonicznymi błyskawicami.

Było tam tyle krwi.

Harry polubił to lustro. Uśmiechnął się.

Na ozdobnej ramie pojawiło się pęknięcie.

-.-.-.-...-.-.-.-

Kolejny szlaban. Ojciec zostałby już wyrzucony, ale ani on, ani Pugsley nie mieli czystego talentu do chaosu jak ich ojciec.

Razem z Hermioną wpadli na braci Weasley, gdy ci wychodzili z Wieży Astronomicznej. Harry wyczuwał charakterystyczny zapach smoczego ognia i nie przejął się tym, ale oczy McGonagall miały ostrzejszy wyraz niż oczy jakiegokolwiek kota, a że byli poza dormitoriami po godzinie policyjnej, zostali ukarani szlabanem. Teraz znajdowali się w Zakazanym Lesie, wraz z pół-olbrzymem kroczącym po wyściełanej liśćmi ziemi przed nimi.

Najwyraźniej ktoś zabijał jednorożce. Cóż za osobliwy pomysł.

- Chcę ze sobą Kła - stwierdził szybko Ron.

- Ostrzegam, jest kompletnym tchórzem - powiedział Hagrid. - Addams, Granger, idźta z nim. Ja z bliźniakami pójdziem tędy. Jeśli będą jakieś kłopoty, wystrzelcie iskry w niebo.

- Harry - wyszeptała Hermiona gdy zostali sami, otoczeni ciemnością lasu. Była uroczą dziewczyną,nie umywała się jednak do Wednesday, ale kręciła się w jego pobliżu po sytuacji z trollem. Miło było mieć kogoś do rozmawiania o zajęciach, jeśli nie o technikach okaleczania, i była ona również zainteresowana historią broni. - Nigdy nie widziałam twojej różdżki, wiesz. Posiadasz ją?

- Oczywiście, moja droga.

- Nie używasz jej w klasie - wtrącił Ronald, podsłuchując. Zaczęli szeptać. Ciężar tajemnic Zakazanego Lasu wisiał groźnie między każdą z gałęzi.

- Nie muszę. Addamsowie mają talent do magii bezróżdżkowej. Mamy to we krwii - uśmiechnął się sam do siebie na ten mały, wewnętrzny żart.

- Mogłabym ją zobaczyć?

Wyciągnął ją z rękawa swojej szaty bez słów, utkwiwszy wzrok w srebrzystej krwi, która kusząco lśniła na ziemi zaledwie kawałek dalej. Było to zniewalająco piękne. Był pewien, że Wednesday by to pokochała. Wtedy sobie coś przypomniał.

- Nie dotykaj czubka.

Dziewczyna swoje intensywne badanie.

- Dlaczego nie?

- Jest zatruty.

Weasley chciał właśnie coś powiedzieć, ale jedne z zarośli zaszeleściło. Jego usta zamknęły się z trzaśnięciem.

Zaciekawiony Harry wystąpił do przodu.

- Harry!

Na ziemi była zakapturzona postać, klęcząca przy martwym jednorożcu. Była ona zakapturzona, okryta płaszczem po same czubki palców i pochylona nad szyją zwierzęcia. Wyglądało na to, że stworzenie to piła jego krew. A przynajmniej robiło to wcześniej. Na dźwięk głosu Hermiony spojrzało w górę. Pomiędzy fałdami kaptura nie można było ujrzeć nic z wyjątkiem przeplatających się cieni. Była to interesująca sztuczka, której sam się kiedyś musiał nauczyć. Stworzenie wstało płynnie i zaczęło zbliżać się w ich stronę.

Senbon zasypały ziemię przed nim, a ostry jak brzytwa wachlarz Harry'ego skierował się w miejsce, gdzie powinna być szyja tego stworzenia. Odskoczyło do tyłu, szybciej nawet niż jego ojciec.

- Sioo.

Uciekło, odlatując niczym duch.

- Harry, co- co-

- Nie wiem - wymruczał Harry, czując wyzwanie w powietrzu. - Hermiono, weź ze sobą Kła i idź znaleźć Hagrida. Ronaldzie, idź z nią. Ja poczekam tutaj.

- J-jesteś tego pewien?

Uroczo. Mógł wyczuć jej strach, a mimo to nadal była opiekuńcza.

- Tak. Idźcie.

Zaczekał, aż odejdą, po czym zbliżył się do tragicznie wspaniałej, martwego jednorożca. Świecił nawet bardziej niż jego krew, jasno świecąca gwiazda na tle otaczającej go nocy. Wyciągnął rękę, by pogłaskać jego zakrwawiony bok.

- Nie robiłbym tego, Harry Potterze - centaur złapał wachlarz milimetry od swojej nagiej klatki piersiowej i dostrzegł jego spojrzenie. - Harveste Addamsie - poprawił się.

- Dziękuję, centaurze - Harry usiadł na piętach, opierając dłonie na lśniącym rogu. Był cudownie ostry, wystarczająco, by przeciąć mu skórę.

- Więc to prawda, opowieści o tobie. Gwiazdy nie kłamały.

- Rzadko to robią - rana, proste cięcie poprzez jego palce, nie była zbyt głęboka. Z czasem się zagoi. Zlizał ostatnią strużkę, rozkoszując się pełnym, metalicznym smakiem i ponownie wyciągnął rękę.

- Nie, Harveste Addamsie. Ci, którzy posmakują krwi jednorożca, skazani są na pół życie. Mężczyzna, którego widziałeś, jest przeklęty na zawsze, aby nigdy nie być naprawdę częścią świata.

- Doprawdy - srebrzysta krew naprawdę była piękna. Lśniła na jego skórze jak diament na jeziorze. Musiałby zabrać trochę do domu. - Dlaczego miałbym zachować całą zabawę dla siebie?

-.-.-.-...-.-.-.-

- To byłeś ty tamtej nocy w lesie - powiedział Harry. To nie było pytanie.

Profesor Quirrell spojrzał na niego wyniośle, a jego firmowe jąkanie zniknęło bez śladu.

- Tak.

- Taaak.

Prawdopodobnie znajdowali się bardzo głęboko pod szkołą. Quirrell zaprosił go do swojego gabinetu, aby omówić jego sprawdzian, on za nim poszedł. Jeden krok przez drzwi i znowu stanął twarzą-w-pysk z trójgłowym psem. Zwierzak odsunął się od niego. Potem pojawiły się inne przeszkody, wszystkie z nich nad wyraz trywialne, niemal swawolne. Chociaż, ostatnia z nich była całkiem zabawna. Od dawna nie miał krwi Akromantuli. Quirrell nawrzeszczał na niego za wzięcie niewłaściwej butelki, ale w rzeczywistości smakowało to całkiem przyjemnie, z lekką nutą mięty pieprzowej. Snape naprawdę był geniuszem.

Poszedł za nim, ponieważ było to interesujące, i nie odciął głowy w turbanie, ponieważ łamigłówki był zabawne, ale doprawdy, wszystko miało swoje granice.

- Czego ode mnie chcesz?

- Jesteś Harrym Potterem.

- Harry Potter - tajemniczy głos przeszył powietrze. Imponujące było to, że potrafił wysyczeć imię, które nie miało nic do wysyczenia.

- Wy wszyscy macie niezdrową fascynację na punkcie tego imienia. Nie jestem już Harrym Potterem od sześciu lat i byłbym ci wdzięczny za zwracanie się do mnie moim prawdziwym imieniem - Quirrell zamrugał, najwyraźniej zastanawiając się, dlaczego nie był drżącą masą przestraszonego małego chłopca. Harry przewrócił oczami. - Słuchaj, profesorze, powiedz mi, czego chcesz, żeby mieć to już z głowy. Księżyc jest dziś ciemny, a ja nawet nie zacząłem czyszczenia swojego sprzętu.

- S-spójrz w lustro i powiedz mi co w nim widzisz.

Harry odwrócił się posłusznie, myśląc już o ofierze, którą złoży dzisiejszej nocy. Miał nadzieję, że znajdzie coś nieco większego niż jaszczurki, ale mieszkańców Zakazanego Lasu było coraz mniej. Zastanawiał się czy centaury miały z tym coś wspólnego.

- Powiedz co widzisz, Addams!

- Krew - powiedział niezobowiązująco Harry. - Ja zawsze widzę krew. Oh, no i jeszcze filiżankę herbaty. Nie piłem herbaty od dłuższego czasu.

- Że co? Ale co z kamieniem! Gdzie jest kamień!

- O czym ty mówisz? - niemądry człowiek, pomyślał Harry, zaczynając się krzywić po raz pierwszy od roku.

- Daj mi z nim porosssmawiać.

- Mistrzu, nie masz na to siły!

- Mam wystarczająco ssssiły na to.

Harry zacisnął usta. 'Czyżby miał węża pod tym turbanem?'

To nie był wąż. To było coś gorszego; beznosa twarz przyczepiona do tyłu bezwłosej głowy Quirrella, jej czerwone, nabiegłe krwią oczy lśniły z przerażająco popielatej cery.

- Nie używasz proszku do pieczenia, prawda? Moja matka się na to zarzeka.

- Co? Nie pogrywaj sssobie ze mną, chłopcze! Jestem Lordem Voldemortem!

- Och - Harry zamrugał. Widział straszniejsze rzeczy w szafie w swoim pokoju. Z drugiej jednak strony była to już kompletnie inna para butów.

- Taaak! - powiedziała głowa, biorąc jego milczenie za strach. Ród Addamsów naprawdę zniknął na zbyt długo. - Teraz powiedz mi, gdzie-jessst-kamień?

- Mam coraz bardziej dość tej gry. Jaki cholerny kamień?

- Kamień Filosssoficzny, Potter! Magia, która pssszywróci mnie do sssycia!

Zaostrzył swoją różdżkę. Weszła w ciało jak gorący nóż w masło. Wtedy też zaczęła działać trucizna. Quirrell nie miał nawet czasu na złapanie oddechu.

Zszokowane rubinowe oczy były szeroko otwarte, a z tej bliskości można było dostrzec, że ciemne tęczówki był nakrapiane złotem. Harry się do nich uśmiechnął, ukazując najlżejszy ślad kła wśród perłowo białych zębów.

A był ostatni dzień szkoły.

Slytherin wygrał Puchar Domów, nie z tego winy, i teraz jego współdomownicy świętowali. Mieli jednak wystarczająco rozsądku, żeby mu nie przeszkadzać, dlatego też wokół zajętej przez niego kanapy panowała cisza pełna szacunku.

Zaprosił też Hermionę. Benjamin Urquhart próbował mu wyjaśnić, że Ślizgoni nie zapraszali Gryfonów do ich Pokoju Wspólnego, ale jeden uśmiech sprawił, że jąkając się zaprzestał swojej próby. A teraz jego kędzierzawa przyjaciółka siedziała obok niego z senbonem lśniącym w jej palcach.

- Naprawdę może go zatrzymać? Nie żartujesz?

- Oczywiście, że możesz. Mam ich więcej - uśmiechnął się do niej lekko. - Może w przyszłym roku nauczę jak się je używa, hmm?

- Bardzo chętnie - spojrzała na niego nieśmiało. - Nigdy nie miałam takiego przyjaciela jak ty. Będę za tobą tęsknić w czasie wakacji.

- Naprawdę?

- Naprawde?

Harry odwrócił głowę, słysząc echo swoich słów, spostrzegając zarówno Draco jak i Blaise'a. Zachichotał.

- Czy to, że mogłem zyskać przyjaciółkę, jest dla ciebie tak niepojęte?

- Też będziemy za tobą tęsknić, to wszystko - odpowiedział pośpiesznie Blaise. - Czyż nie, Draco?

- Eh? - twarz Draco przybrała wyraz kogoś, kto właśnie połknął marynowaną żabę.

- Doprawdy? - powiedział Harry drażniąco, walcząc z chęcią ponownego roześmiania się. - W takim razie wasza trójka nie miałaby nic przeciwko odwiedzeniu mnie latem.

- Co?

- CO?

- Z największą chęcią, Harry!

-.-.-.-...-.-.-.-

.

notka autora: *umiera* Nie mogę uwierzyć, że napisałom to wszystko. Przez dziesięć godzin! Jeeej. W każdym razie bardzo wam wszystkim dziękuję. Byłobym wdzięczno za wszystkie uwagi, jakie możecie mieć. Proszę też o dalsze wspieranie Harveste Addamsa!

notka tłumacza: Cieszy mnie to, że znalazły się osoby, które zainteresowały się tą historią i trzymam kciuki, że ta perełka zyska jeszcze więcej uwagi w przyszłości. Co do dalszych części to ciężko powiedzieć. Z pewnością podejmę się co najmniej jednej z nich, ale kiedy to nastąpi nie mogę powiedzieć. W najbliższym czasie będę musiał oddać laptopa, którego mam ze szkoły, więc nie będę miał gdzie tego wszystkiego pisać. A za pisanie na telefonie się nawet nie biorę. Odnośnie pozwolenia na tłumaczenie, nadal nie odpowiedzi do kyaru-chan. Jak tylko ją uzyskam, od razu się do niej dostosuje. Mam jednak nadzieję, że autor się zgodzi. To do zobaczenia za nieokreślony czas w następnej części!

liczba słów: 6412