- Ta... – mruknął Syriusz, kierując różdżkę na dziecko. – Teraz jest nie tylko brudny, ale i mokry. Midbar lejabesz!

Sunio wzdrygnął się i wcisnął głowę w ramiona, kiedy owionęła go fala ciepłego powietrza.

- Remmy, nie patrz na mnie jak na zbrodniarza! Nic mu przecież nie zrobiłem – zirytował się Black.

- Siri, nie bredź. Przecież nawet na ciebie nie patrzę.

- Patrzyłeś.

- Nie.

- Tak.

- Może przelotnie. Dlaczego on jest taki nerwowy? – zastanowił się Remus.

Jego przyjaciel wzruszył ramionami i łyknął nieco ocalonego piwa.

- Przecież to Snape. Zawsze był nerwowy jak kot z podpalonym ogonem. Wystarczyło na niego spojrzeć, a już pokazywał pazury.

- Ale mnie się to nie podoba. – Lupin potrząsnął głową.

- Remmy, ja nie mam zamiaru wnikać w psychikę Severusa Snape'a. Mam zamiar go jedynie ubrać i nakarmić. W przeciwnym wypadku moja cioteczna siostra, a twoja... eee...

- Kobieta mego życia – podpowiedział usłużnie Remus.

- ...urwie mi głowę i nie tylko, jeżeli tego zaniedbam. Ninny kompletnie odbiło. Może to są te, no... homriny? Poczuła się, kurde, matką. Zobaczysz, Lunatyk, zaciągnie cię do ołtarza i ani się obejrzysz, a będziesz miał własnego Sunia.

Remus uśmiechnął się melancholijnie.

- Chętnie dałbym się zaciągnąć, drogi szwagrze in spe. Niestety, honor mi nie pozwala, żeby mnie utrzymywała żona, więc póki nie zdobędę posady, wszelkie działania przy ołtarzu odpadają. To jak, najpierw papu, czy najpierw ćwiczenia z transmutacji odzieżowej?

- Ciepło jest... Koniec maja – mruknął Syriusz. – A ja bym też już coś zjadł. Nie można żyć samym piwem.

- Święte słowa, Siri. Ale w tej suterenie zawsze jest raczej chłodnawo, więc może najpierw go ubrać...

Syriusz machnął ręką.

- A może po prostu zapytać? Głodny jesteś? – zwrócił się do Severusa. – Ty, pytam cię, czy chcesz śniadanie.

Chłopczyk jednak łypnął tylko na niego nieufnie, zaciskając usta.

- Nie no... Ja nie wytrzymam – zirytował się Black. – Czy to stworzenie nie potrafi odpowiedzieć na proste pytanie? Głodny jesteś!

Dziecko spuściło oczy, zakrywając buzię szmatką. Lupin owinął Sunia połami swojej szaty, obejmując go ramionami.

- Łapa... Idź zobaczyć co jest w lodówce jadalnego. Podejście do dzieci masz zerowe.

- Iiiii... – Syriusz skrzywił się. – W lodówce mam tylko piwo i ser. STFÓR! – ryknął. – Stfór, koniec nabożeństwa, chodź tu natychmiast!

Po kilku długich minutach oczekiwania, gdy aktualny pan na włościach Blacków awanturował się coraz głośniej, wzywany skrzat wreszcie raczył się zjawić.

- Stfór, ty chole... – zaczął Syriusz gniewnie i urwał, z osłupieniem wpatrując się w Stforka, podobnie jak Remus i Sunio. A było na co popatrzeć. I czego posłuchać!

Stary sługa jak zawsze obleczony był w ohydną, starą ścierkę, za to głowę przykrywała mu koronkowa serweta ze stołu w salonie, niczym welon panny młodej. Końcówki spiczastych uszu wystawały mu przez ażurowe oczka. Wydawało się, że blade, wyłupiaste oczy skrzata obracają się w oczodołach całkiem niezależnie od siebie, przy tym powieki i żabie usta miał wysmarowane koszmarną parodią makijażu, co wyglądało, jakby ktoś go ciężko pobił.

- Jesteś słodkom rożyczkoooom w ogrooodzie myyych snów... – zawodził fałszywie. – Lalala... o moooja ukochaaana, kiedy cie ujrze znów... lalala...

Kaczkowatym krokiem okrążył stół kuchenny, po drodze zgarniając z niego maselniczkę, którą przycisnął czule do piersi, a następnie wydefilował z sutereny, wciąż ze śpiewem na ustach zniknął w czeluściach domu. Chrapliwe „lalala" niosło się jeszcze echem po stiukowych sufitach.

- Lala...? – odezwał się Severus, nieufnie spoglądając nad ramieniem Lupina w stronę wyjścia.

Black sapnął, przeciągając dłonią po rozczochranej czuprynie.

- A niech mnie pegaz kopnie! Kompletnie mu już odbiło! – stwierdził rzecz oczywistą.

- To nie lala – powiedział jednocześnie Lupin. – To skrzat domowy. Sunio, nie wolno do „lala" podchodzić, rozumiesz? Nie wolno! – podkreślił z naciskiem.

- Śunio gzecny – zapewnił go chłopczyk skwapliwie, kiwając główką.

- Gze... tfu, grzeczny, a my zostaliśmy bez śniadania – mruknął posępnie Syriusz.

- Umiesz chyba usmażyć jajecznicę? – zagaił Remus.

- Oczywiście... że nie.

- Żartujesz.

- A kiedy niby miałem się nauczyć? – Black lekko się zirytował. – W szkole, a może w tym hoteliku na wyspie? U Jima gotowała jego mama, a potem Lily, a jak byłem na swoim to jadałem w barach.

Zmarszczki w kącikach oczu Lupina pogłębiły się od szerokiego uśmiechu.

- No popatrz, stary... Trzeci krzyżyk na karku, a wciąż możesz zdobywać nowe doświadczenia. A czy w tym domu w ogóle są jajka?

Black zrobił minę pod tytułem „Wątpliwości przenikają me jestestwo", ale zajrzał do kredensu.

- Nie ma.

Dla kontrastu otworzył również drzwiczki lodówki.

- Nie m... O, jest coś! – ucieszył się raptem, wyciągając z pewnym trudem owalny przedmiot wielkości kafla i tryumfalnie kładąc go na stole.

Brwi Remusa ułożyły się w zdumiony daszek.

- Nie w ilości sedno, ale w jakości – stwierdził Syriusz tonem tak chełpliwym, jakby owo gigantyczne jajo wyprodukował samodzielnie.

- Ekhm... Łapa, czy to aby na pewno jest jajko? – zapytał nieufnie Remus. – Bo ono jest jakby...

- Nie rób sobie jaj, stary. A co to miałoby być, jak nie jajko?

- A czy ono jest jadalne?

- Jakby nie było jadalne, to co by robiło w mojej lodówce? – logicznie odparł właściciel rzeczonej lodówki i jej zawartości.

Lupin jednak popadł już chyba w stan napięcia perilunarnego.

- Wiesz, Siri, w lodówkach nie zawsze przechowuje się jedzenie.

- A co na przykład?

- Na przykład... zwłoki.

Syriusz spojrzał na niego jak na upiora.

- Towarzystwo aurorki wyraźnie ci szkodzi, Remmy. Szynka to w zasadzie też zwłoki. Jadalne.

- Ale może to są zwłoki niejadalne.

- Lunatyk! Ja jestem głodny! To jest jajko!

- To jest embrion.

Tymczasem Sunio, powodowany dziecięcą ciekawością, wychylił się daleko z kolan Remusa, kładąc się brzuchem na stole, pomacał ostrożnie przedmiot sporu.

- Be – osądził krótko, acz z niesmakiem, cofając rączkę i wycierając ją o piżamę. Stuletni zabytek Syriuszowego gospodarstwa domowego miał tę właściwość, że chłodził nierówno, a zaklęcie destabilizowało się czasami do tego stopnia, że na półkach zaczynały sąsiadować ze sobą Arktyka i Meksyk. W ten sposób na przykład masłem można było wbijać gwoździe, a truskawki zmieniały się w parujący dżem. Podejrzane jajko było zamarznięte na kamień. Na jego szarej skorupie szron wymalował ciekawe wzorki, niestety, już spływające kroplami wilgoci.

- Zamarzło – mruknął Syriusz, pukając w nią grubszym końcem różdżki. – Nie szkodzi, zaraz to załatwię.

Jak magik podrzucił różdżkę w powietrzu, łapiąc ją za rękojeść, i wycelował w jajeczną bryłę lodu.

- Uuni!

Nad jajem natychmiast z głośnym pufnięciem uniósł się obłok pary, szronowe paprotki diabli wzięli, a zaniepokojony Remus dostrzegł, że obiekt zaczął lekko drgać. Z jego wnętrza dało się słyszeć ciche bulgotanie, a potem seria coraz głośniejszych stukotów. Kiedy z boku pojawiła się rysa, Lupin bez namysłu stoczył się na podłogę, przykrywając dziecko własnym ciałem.

- Padnij!

Ułamek sekundy później koło niego znalazł się Black, w chwilę potem rozległ się potężny huk, a potem zaległa cisza, zakłócana jedynie cichym odgłosem kapania.

- Remmy... – odezwał się Syriusz szeptem. – TO wybuchło...

- Mhm. Tradycyjnie w kuchni. – Remus potrząsnął głową. Miał wrażenie, że uszy ma wypchane watą.

- Zaminowane? – ciągnął jego przyjaciel tonem, w którym nieufność mieszała się z niedowierzaniem. Syriusz miewał już w domu różne dziwne rzeczy: hipogryfa w sypialni, mumię przodka, Severusa Snape'a w pokoju gościnnym, ale wybuchowe jajko zdarzyło mu się po raz pierwszy.

- Myślisz, że to jakiś patent bliźniaków?

- Stawiałbym raczej na Stforka. Bliźniaki mają teraz inne sprawy na głowie.

Remus podniósł się na łokciu, sprawdzając, czy przypadkiem nie zrobił krzywdy podopiecznemu.

- Siri...

Syriusz spojrzał tam, gdzie wskazywał palec Lupina. Snape leżał zwinięty w kłębek, kryjąc głowę w ramionach. Dyszał szybko, aż groszki na piżamce falowały.

- Sev... Sunio... – Remus delikatnie poklepał dziecko po pupie. – Uspokój się, nic się nie stało.

Jedyną reakcją było jeszcze ciaśniejsze skulenie.

- Nie płacze – wyszeptał Remus posępnie i zagryzł wargę. – To nienormalne.

Syriusz wzruszył ramionami. Nie znał się na dzieciach. Nie stykał się z nimi zbyt często. Roczny Harry był radosnym i roześmianym maluchem. Natomiast nieliczne dzieci zarówno z rodziny Blacków (Ninny Tonks), jak i Malfoyów (potomka kuzynki Narcyzy) widział jedynie na fotografiach. Z tego jednak co przechowywał w pamięci, smarkaty Regulus wyłby już w niebogłosy, posikany ze strachu.

- Remmy, to jest Snape. On i normalność to są rzeczy tak od siebie odległe jak grudzień od lipca.

- Niemniej nie zachowuje się jak zwykłe dziecko i to mnie mocno zastanawia – upierał się Lupin, biorąc chłopczyka na ręce. – Wyłaźmy już spod tego stołu i oceńmy straty.

Kuchnia ociekała jajecznicą. A na dodatek była to jajecznica przypalona.

midbar lejabesz – (hebr.) dosłownie: pustynia suszyć

perilunarne napięcie – napięcie okołoksiężycowe (na odpowiedzialność Mithiany)

uuni – (fin.) dosł. „piec" lub „piekarnik", fińskie zaklęcie używane do wypiekania chleba i sucharów

Opatulony powycieraną szatą Lupina, Sunio dochodził do siebie na twardej ławce, rozprostowując się powoli i zaczynając przypominać dziecko, a nie bezkształtny tobołek. Tymczasem jego dwaj niewykwalifikowani opiekunowie sprzątali pomieszczenie, usuwając zewsząd rozbabrane żółtko i białko. Wpierw za pomocą zaklęcia Evanesco, lecz kiedy Syriusz z rozmachem zdezintegrował puszkę herbaty Earl Grey i dzbanek na mleko, przeszli na rozważniejsze Chłoszczyć. W końcu Syriusz zaparzył kawę i obaj panowie, w aromatycznych oparach zagranicznej „Arabicy", zaczęli rozważać swe położenie. Zapasy żywnościowe przedstawiały się mizernie. W lodówce leżał tylko zamrożony na kość kawałek ementalera i połowa grejpfruta (ta z kolei niemal upieczona), a w kredensie znaleźli słoik, którego zawartość zyskała już świadomość i chyba nawet źle się prowadziła.

Sunio wyjrzał spod szaty Remusa, węsząc z ciekawością, jak jeż wyłażący ze sterty liści. Ukląkł, wyglądając ponad krawędzią stołu i uważnie lustrując jego powierzchnię.

- On jest chyba głodny – powiedział Remus, odstawiając gorącą kawę poza zasięg dziecięcych rączek. – Siri, jego trzeba nakarmić. Masz w domu owsiankę? Albo jakąś kaszkę dla dzieci?

- Chyba żartujesz, Remmy – mruknął posępnie Syriusz do wnętrza kubka.

- A mleko...? Sunio, chcesz mleka? – zapytał Lupin z nadzieją, że odpowiedź zabrzmi „tak". Niestety, maluch obdarzył go iście „snaperskim" spojrzeniem, które w wersji oryginalnej robiło wrażenie zdolnego przebić beton, a w małoletniej zapewne dałoby radę tekturze.

To oznaczało, że mleko najwyraźniej nie wchodzi w rachubę, nawet gdyby Sunio Snape konał z głodu.

- Stfór miał dbać o spiżarnię, ale, jak widać, dopadła go ostateczna skleroza. Z tego cholernego skrzata nie ma już żadnego pożytku – powiedział Syriusz z goryczą. – Chyba czas wzbogacić domową kolekcję...

- Łapa!

- Przecież żartuję.

- Wygląda na to, że muszę iść na zakupy. – Remus odruchowo poklepał się po chudej kieszeni. – Masz jakiś złom?

Black bez słowa podniósł się ze swego miejsca i zdjął z kredensu ceramiczne popiersie Elvisa Presleya. Bezceremonialnie zdjął gwieździe rockandrolla głowę i wysypał na stół garść złotych monet.

- Hmmm... – zastanowił się. – Chyba powinno być więcej...

- Ciężka dola rentiera? – zakpił Remus łagodnie.

- Iiiiidź... dużo bym dał za jakąkolwiek normalną pracę. I jeszcze bym dorzucił Stfora jako premię. To przeklęte domiszcze wysysa mnie jak wampir.

- No widzisz, jak się miło złożyło. Dziecko wniesie tu nieco miłej, rodzinnej atmosfery – zauważył niewinnie Lupin.

- Taaaa... – Syriusz rzucił mu spojrzenie niewinnego człowieka ciężko doświadczanego przez los. – Sevcio Snape, istne słoneczko.

Tymczasem chłopczyk podniósł galeona, który potoczył się w jego pobliże i zaczął oglądać z upodobaniem błyszczący przedmiot. Na aversie widniał profil starego czarodzieja w tiarze, która była zapewne ostatnim jękiem mody jakieś czterysta lat temu; revers natomiast zdobił złowieszczo wyszczerzony smok.

- Śśśśmok! – powiedział Sunio dobitnie, zezując lekko i również pokazując ząbki w imitacji groźnego grymasu. – Źji nas... Be, śmoki gliziom...

Remus zgarnął bilon z blatu, ale nim zdążył spytać, czy jego przyjaciel ma jakieś specjalne życzenia kulinarne, za drzwiami kuchennymi rozległ się łomot, jakby ktoś z całej siły w nie kopał. Sunio z brzękiem upuścił monetę na podłogę, z lękiem na buzi odwracając się w stronę źródła hałasu. Syriusz błyskawicznie zredukował swoje słuszne sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów do znacznie skromniejszych psich wymiarów i przyczaił się pod stołem, bezgłośnie obnażając kły.

- K...ekhm... Kto tam? – zapytał Lupin, starając się, by zabrzmiało to normalnie.

- Służby aurorskie! Otwierać w imieniu prawa! – zakrzyknął dziarsko znajomy kobiecy głos. Chwilę później pomieszczenie wypełnił radosny szczebiot Tonks, która wparowała do środka ze sporym pudłem w objęciach. Wysypywały się z niego jakieś niezidentyfikowane na pierwszy rzut oka torebeczki, paczuszki i zawiniątka. Tonks zwaliła cały ten kram byle jak na stół, po czym rzuciła się entuzjastycznie Lupinowi na szyję.

- Remiś! Mój misiaczku! Mogłam się spodziewać, że Siri wezwie cię na pomoc – wykrzykiwała, obsypując wniebowziętego Remusa całusami. - A, właśnie, gdzie to nieszczęście czterołape?

- Tu – odezwało się „nieszczęście", wyłażąc spod stołu.

- Schowałeś się?

- Nie. Piniondz mi spadł – zełgał Syriusz bez mrugnięcia okiem.

Tonks zakończyła przytulanie Remusa tylko po to, by z kolei rzucić się z nowym ładunkiem karesów na Severusa, który znosił cierpliwie wybuch czułości, acz z miną wyrażającą niepewność, czy aby dziwna ciocia jest całkowicie poczytalna. Lupin oglądał to widowisko z rozbawieniem, natomiast Syriusz upomniał się zazdrośnie:

- A ja? A ja?

- Ty stary koniu niedopieszczony! – Tonks, wciąż tryskając dobrym humorem, wskoczyła na ławę i cmoknęła kuzyna w nieogoloną szczękę.

- Wzięłam trochę szmalu z Elvisa i kupiłam ci coś do jedzenia, bo w spiżarni masz tylko echo, tak samo jak w lodówce. Nawiasem, mógłbyś ją wreszcie wyregulować. Chciałam wziąć sobie Gingera i był zamarznięty. No, to napełniamy bestii brzucho...

Tonks, wciąż w skowronkach, otworzyła drzwiczki lodówki i w tejże chwili cała skowrończość opadła z niej jak igliwie z przeterminowanej choinki. Odwróciła się błyskawicznie z powrotem, a jej oczy w jednej chwili zaczęły przypominać dwa fiołkowe wyloty luf dubeltówki. Tak, Nimphadora Tonks mogła być młoda, gadatliwa, trzpiotowata i rozczulająco niezdarna, ale bądź co bądź, dostała się na prestiżowy Uniwersytet Aurorski, i zdołała go ukończyć z niezłymi ocenami.

- Gdzie mój dowód rzeczowy? – spytała lodowatym tonem.

- Dowód rzeczowy...? – powtórzył zbaraniały Syriusz, widząc kątem oka rozpaczliwe i chaotyczne znaki, czynione przez Remusa zza uchylonych drzwiczek zamrażarki.

- Zeżarłeś dowód rzeczowy! – wrzasnęła Tonks ze zgrozą, blednąc jak kreda.

- Nie! Skądże znowu! – odkrzyknął Syriusz, odruchowo łapiąc się za oko. – Coś ty! Po prostu... eee... wyglądało jakoś podejrzanie, więc...

Rzucił się pospiesznie w stronę wyjścia do hallu.

- Zaraz ci przyniosę.

Remus nie wiedział, co też jego druh chciałby zaprezentować Ninny Tonks, skoro fatalne jajo zostało zredukowane do paru atomów nieprzyprawionej jajecznicy przeoczonych na meblach, ale przezornie wolał trzymać język za zębami. Sunio obgryzał krawędź stołu, nie spuszczając wzroku ze zdenerwowanej „cioci". Siedział nieruchomo, milczał i widać było, że woli się nie rzucać w oczy.

- Hm, Ninny...? Co jakiś dowód rzeczowy robił w lodówce Siriego? – zapytał Lupin ostrożnie.

Tonks westchnęła głośno, przeczesując palcami malinową czuprynę.

- Grupa Kingsleya nakryła nielegalnego hodowcę. Miał parę ciekawych zwierzaków, a między innymi to jajo. Leżało w wiadrze z morską wodą. Rory Shagan twierdził, że to konia morskiego, za to Cherry Ann dowodziła, że smocze, bo ma jakieś tam parametry. Moim zdaniem zawracanie głowy. Facet tak czy owak posiedzi, chociaż za smocze, fakt, dostałby więcej. Tamci się handryczyli z całym tym nielegalnym zoo, a mnie Shacklebolt na wszelki wypadek wysłał przodem, żebym wpakowała dowód rzeczowy do lodówki, bo nie wiadomo, co może się z tego wylęgnąć. A że wiedział, że my tu mamy pewien kryzys, to mi szepnął, że mogę się nie spieszyć.

Tonks z irytacją zerknęła w stronę, gdzie zniknął Syriusz.

- Ale nie przyszło mi do głowy, że nie mogę tu zostawić niczego na pół, dosłownie pół godziny, bo mój ukochany i głupiutki brat cioteczny natychmiast nabroi.

Remus ukrył uśmiech.

- Nin, twój głupiutki brat cioteczny jest od ciebie starszy o dwanaście lat. Chyba zdążył przez ten czas spoważnieć?

- Czasem mam wrażenie, że jest o te dwanaście młodszy. – Tonks pokazała zęby w lekkim uśmiechu, rozchmurzając się nieco.

- Udaje – szepnął Remus. – Jest podłamany i smutny.

- Wiem – odszepnęła. – I dlatego nie mam zamiaru nad nim się rozpływać. To wcale nie pomaga.

Syriusz wrócił, niosąc w ręku „dowód rzeczowy", przy czym Remus po raz nie wiadomo już który odczuł szacunek dla zdolności kolegi. Syriusz zawsze przejawiał naturalny talent do transmutacji i swego czasu był ulubieńcem profesor McGonagall, która widziała go jako genialnego projektanta lub architekta, a w przyszłości swego następcę. Niestety, srodze się rozczarowała, gdy młody pan Black zrezygnował z kariery transmutatora, woląc być „gliniarzem". Fałszywka domniemanego smoczego jaja wyglądała dokładnie jak oryginał. Syriusz bez słowa wręczył je Tonks, która pieczołowicie schowała je do papierowej torby.

- Na Oberona! Już myślałam, że przepadło. Kingsley obdarłby mnie ze skóry. I tak pewnie zwalą na mnie pisanie raportu. Muszę lecieć. Zróbcie śniadanie i, do licha, ubierzcie wreszcie Seva! Dziecko nie może ciągle chodzić w piżamie! Ci mężczyźni...

- Robisz się zrzędliwa na stare lata – wymamrotał Syriusz.

Puszczając tę złośliwość mimo uszu, Tonks cmoknęła pospiesznie Remusa w policzek, a po chwili zostało po niej już tylko echo trzasku aportacyjnego i sterta sprawunków na stole.

Syriusz z głośnym sykiem wypuścił powietrze, robiąc wielkie oczy, gnąc się demonstracyjnie w udawanym omdleniu i afektowanym gestem kładąc dłoń na sercu.

- Boże! Myślałem, że wykituję. Dowód rzeczowy! – Pokręcił głową w udawanym przerażeniu.

- Mały włos, a byśmy zjedli własność rządową. Ciekawe czy wyciągnęłaby nam ją z żołądków. Co zamieniłeś? Wyglądało bardzo... realistycznie.

Syriusz machnął ręką.

- Poduszkę z kanapy.

- Mam nadzieję, że Ninny nie będzie miała kłopotów z tego powodu – zatroskał się Lupin.

- To bardzo dobra imitacja – uspokoił go autor nowego jajka, prostując się dumnie.

- A jeśli tamtego faceta nie skażą tylko dlatego, że sfałszowałeś dowód rzeczowy?

- No to co? – warknął Black z nagłą złością. – To zapiszę sobie na plus, że ocaliłem jednego biednego frajera od Azkabanu!

- A jeśli zasłużył? Ostatecznie chciał hodować smoka w warunkach domowych. Nie jest to ani legalne, ani bezpieczne.

- Nikt nie zasługuje na Azkaban, Remmy! Nikt!

- Nawet Śmierciożerca? Nawet... Peter? – zapytał Remus, zniżając głos.

Syriusz potarł dłońmi ramiona, jakby nagle zrobiło mu się zimno.

- Nikt – powtórzył zawzięcie. – Śmierciojady zasługują na avadę. Nawet tego parszywego szczura bym tam nie wsadził. Normalnie bym go zatłukł na miejscu. Są po prostu rzeczy, których nie powinno się robić nikomu.

Remus położył mu rękę na ramieniu, ale Syriusz otrząsnął się nagle jak mokry pies.

- Dość tego margania. Jestem wściekle głodny. Mam nadzieję, że Nin kupiła polską kiełbasę... Ej, a gdzie ten szczeniak?

Rzeczywiście, Severus, który jeszcze parę minut temu siedział grzecznie za stołem, nieznacznie wystając znad blatu, zniknął jak sen jaki złoty. Zanim jednak jego niewprawni opiekunowie zdążyli znów wpaść w stan irytacji i paniki (z przewagą irytacji u pana Blacka), Lupin, tknięty przeczuciem, zajrzał pod stół, po czym kiwnął palcem na kolegę.

W przyjemnym półmroku pod solidnym dębowym blatem siedział Sunio Snape. Jakoś zdołał zedrzeć tekturową pokrywkę z niewielkiego glinianego garnuszka, a teraz w spokoju ducha raczył się jego zawartością. Podniósł na Remusa ciemne oczka, do których spłynęła cała niewinność przypadająca na Londyn i okolice. Wyglądał jak aniołek w wersji niger. Aniołek wysmarowany w mniej więcej pięćdziesięciu procentach marmoladą pomarańczową.

Cherry Ann słusznie podejrzewała, że jajo może być smocze, gdyż jaja koni morskich mają elastyczne, półprzezroczyste skorupy.

Niger – podobno po łacinie „czarny", tak twierdzi słownik.