Ku uldze obu panów, śniadanie przebiegło bez zakłóceń. Umyty Sunio bez najmniejszego oporu wypił kawę żołędziową (uznali ją za odpowiednią dla dziecka, gdyż producent zapewniał, że nie zawiera kofeiny) i samodzielnie spożył grzankę z miodem gryczanym oraz kawałek mango, w wyniku czego wystąpiła paląca potrzeba ponownego umycia nie tylko dziecka, ale także wszystkiego w zasięgu lepkich rączek.

Wyglądało na to, że Tonks właśnie przeżywa fazę fascynacji zdrowym odżywianiem. Z pewnym zdziwieniem, ale bez szczególnych złych przeczuć Remus i Syriusz rozmieszczali w szafkach paczuszki z zieloną fasolką mung, puszki z kiełkami bambusa czy też kiełbasę Polish Organic Sausage from Kasheby.

Champagne soya – przeczytał głośno Syriusz, a twarz pofałdowała mu się w bardzo głębokim namyśle. – Lunatyk, myślisz, że to zawiera alkohol?

Zwariowałeś? Alkohol w soi?

Ale tu pisze, że szampan...

To z Szampanii, a nie z szampana. Soja z Szampanii.

Szkoda...

Kolejnym zagadkowym przedmiotem była torebeczka zawierająca coś na podobieństwo kłębka czarnych nici. Na wierzchu wydrukowano nieco japońskich czy też chińskich znaczków i napis Arame.

Nie, ja w to nie wierzę. To się JE? – odezwał się Black ze śmiertelnym zdumieniem.

Owszem, to się je – oświecił go Lupin, który ostatnio był obiektem kulinarnych eksperymentów swej dziewczyny. – To są wodorosty i można je wrzucać do zupy.

Ohyda!

Łapa, Japończycy to jedzą tonami.

No i sam widzisz jak wyglądają. Małe, żółte pokurcze, na pewno właśnie od tego świństwa. Nakarmimy tym Smarkerusa?

Remus uśmiechnął się z rozbawieniem.

Czemu nie? Podobno zawierają mnóstwo witamin i minerałów. Są bardzo zdrowe.

Syriusz ponownie zajrzał ze wstrętem do torebki.

Wyglądają bardzo niezdrowo. Nie będę jeść jakichś wodnych chabazi. Wrogowi, owszem, mogę dać.

Na samym dnie kartonu znajdowało się zawiniątko zatytułowane odręcznym pismem, głoszącym: „Małpia głowa". Teraz zwątpił również Lupin.

Boże miłosierny... – wymamrotał, ostrożnie szturchając pakunek palcem, jakby owa głowa miała wyskoczyć ze środka i zaatakować, kłapiąc zębami.

Był taki czas, że jadałem szczury, ale żeby małpi łeb...? – skomentował Syriusz ze zgrozą. - Czy ta Ninny oszalała? Co można zjeść ze łba, i to małpiego?

Móżdżek? – zaryzykował Remus, nie odrywając oczu od trefnej paczki.

Odpowiedzią Blacka był jęk obrzydzenia. Sunio, zaciekawiony przedłużającą się konwersacją, porzucił zabawę młynkiem do pieprzu i wlazł na stół, również zaglądając do pudła.

Siri, to trzeba rozpakować...

Ależ proszę, nie krępuj się.

Dlaczego ja?

Bo to twoja narzeczona nabyła.

Ale za twoje pieniądze.

Pecunia non olet – zacytował Syriusz bez związku.

Ale to zacznie olet, jak nie włożymy go do zamrażarki.

Nie będę przechowywał małpiego czerepu obok mojego piwa! Wyrzucę w diabły! – oburzył się wielbiciel chmielowych rozkoszy.

Miałeś już obok tego świętego piwa smocze jajko, a nawet chciałeś je zjeść, Łapa.

Ale ono było... bardziej higieniczne. I w ogóle.

Tymczasem Sunio, znudzony toczącym się nad jego głową sporem, sięgnął do wnętrza kartonu i energicznie pociągnął za róg opakowania. Papier rozwinął się z łatwością, a ze środka wypadła... gąbka.

Zaraz potem z obu męskich gardeł gruchnął śmiech unisono.

Piekielna Nin... – wystękał Syriusz, zwijając się jak ofiara Zniewalającej Łaskotki. – W pięty jej pójdzie, tak jej nagadam. Małpia głowa... skąd ona to wytrzasnęła, jak pragnę drinka?

Daliśmy się wpuścić w jeżyny. To pewnie po prostu nazwa drogerii – wyraził przypuszczenie narzeczony nieznośnej Tonks. – Sunio, zostaw! – dodał szybko, odbierając gąbkę małemu, który usiłował nadgryźć znalezisko. – Tego się nie je.

Były Mistrz Eliksirów popatrzył na niego z miną, która mogła znaczyć „a co ty tam wiesz", lecz nie zaprotestował. Remus podniósł go ze stołu.

Chodź, żarłoku. Zaniesiemy gąbkę do łazienki. Zrobimy siusiu, umyjemy łapki, a potem zrobimy ci jakieś ubranko. Nie możesz biegać w piżamce, nawet jeśli jest taka ładna, w kropeczki...

Obarczony gąbką i Severusem, Lupin opuścił kuchnię pogadując do niego niezobowiązująco. Syriusz zdążył zauważyć, że malec wpatruje się w Lupina szeroko otwartymi oczami – bez mrugania, cichy, zasłuchany z powagą zupełnie nie pasującą do tak małego szkraba.

„No, ale to przecież Snape, on nigdy nie był normalny" – pomyślał Syriusz i wzruszył ramionami. – „A Remmy'ego wydaje się bawić niańczenie tego łobuza."

Zajrzał do szafki pod bojlerem, mając nadzieję przyłapać Stforka, ale po skrzacie nie było ni śladu, ni popiołu. Obłąkany skrzat robił się niebezpieczny, a Syriusz nie miał już nadziei, że temu kłopotliwemu „rodzinnemu spadkowi" polepszy się w jakikolwiek sposób. Zamiast ryzykować, że Stfór narobi nieszczęścia, należało go dyskretnie uciszyć. Z nową ideą w głowie i różdżką w garści, Syriusz udał się na obchód domu. Deseczka w hallu nie wchodziła, oczywiście, w grę – Syriusz brzydził się tego rodzaju demonstracjami, chociaż sam Stfór pewnie uznałby to za godne ukoronowanie kariery lokaja; natomiast gdyby dowiedziała się o tym Hermiona, rozpętałaby krucjatę proskrzacią, przy której Pearl Harbor zdawałoby się piknikiem. Na szczęście panna Granger była daleko, pewnie zakuwając w upojeniu przed SUM-ami, natomiast Stfór czaił się blisko, gdzieś za ścianą. Zaledwie parę tygodni temu Syriusz jeszcze tolerował go z wysiłkiem, ostatnio jednak skrzat nie wykonywał podstawowych obowiązków, mylił proste polecenia albo całkiem o nich zapominał, a jego złośliwość wzrosła w dwójnasób. Znikał też na długie godziny i nie można było mieć pewności, czy nie opuszcza domu, by donosić Narcyzie i Bellatrix o tym, co dzieje się w kwaterze głównej Zakonu. Syriusz z furią zgrzytnął zębami, myśląc o wydarzeniach ze stycznia. Sprawozdanie otrzymał z drugiej ręki, ale i tak trzęsła go złość na samo wspomnienie. Ucieczka więźniów z Azkabanu, Snape osaczony jak królik... Nie żeby sam Syriusz nie miał ochoty czasem go poczęstować Tormentem czy umówić na randkę z dementorem, ale rzucanie Niewybaczalnego na pierwszoklasistkę było po prostu zbrodnią. Ale czego się można było spodziewać po „kochanej Belli", która trzepnęła Slasherem swojego kuzyna, bo jej nadepnął na falbanę u sukni? Po trzydziestu latach Syriusz wciąż pamiętał tamten palący ból – paradoksalne, nadal było to jedno z najbardziej wstrząsających wspomnień, chociaż od tamtej pory zdążył już nie raz oberwać i zaliczyć odsiadkę. Otrząsnął się.

Syriuszu! Syriuszu Black!

Natarczywe wołanie sprowadziło go z powrotem do kuchni. W kominku tkwiła głowa Minerwy McGonagall. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest w fatalnym humorze. Z jej zwykle schludnego czarnego koka zwisały luźne pasemka włosów, a twarz pokrywał malinowy rumieniec, zupełnie jakby wicedyrektorka właśnie ukończyła bieg na sto jardów, albo długo i głośno na kogoś wrzeszczała.

Witam. Nareszcie pan Black raczył się zjawić – wycedziła.

Syriusz w ostatniej chwili ugryzł się w język, zanim wyrwało mu się pokorne: „Przepraszam, pani profesor". Zamiast tego wyszczerzył się w powitalnym uśmiechu i oparł o kredens w pozie a'la James-Dean-Buntownik-Bez-Powodu.

Hello, Minerwa. Co cię sprowadza?

Co z Severusem? – spytała prosto z mostu.

Remus uczy go mycia zębów – odparł Black wymijająco.

Rozumiem, czyli bez zmian od wczoraj. – Zdawało się, że z Minerwy uszło nieco powietrza. – Czy to musiało się wydarzyć akurat na trzy tygodnie przed egzaminami? – rzuciła światu pytanie retoryczne.

Czy to musiało się w ogóle wydarzyć? – dodał Black. – Mam teraz na głowie usmarkanego śmierciojada, z którym muszę się cackać jak ze śmierdzącym jajem.

Chętnie się z tobą zamienię – odrzekła ostro profesorka, sięgając gdzieś w bok. – Ja teraz mam na głowie Severusową kohortę. Bohater nie wrócił z akcji, a jego Dom dostaje amoku i roznosi lochy. Najchętniej popetryfikowałabym ich, związała w pęczki i pochowała w szafach aż do egzaminów.

A Gryfoni grzeczni? – spytał Syriusz niewinnie.

Oczy McGonagall zmieniły się w dwa zielonkawe sztylety.

Nie... – zawiesiła głos, jakby szukając słowa. – Nie... przeginaj! – dokończyła. – Jeszcze porozmawiamy o sprawkach twojego chrześniaka.

A co się stało?

Och, co się NIE stało. Główną atrakcją dzisiejszego poranka był Malfoy w nocnej koszuli... MOJEJ koszuli, nadmieniam! Powieszony w męskiej toalecie!

Huncwockie serce Syriusza zatrzepotało jednocześnie z radości i niepokoju.

Draco Malfoy?

Przecież nie Lucjusz!

Powieszony? Eeee... nie żyje?

Wicedyrektorka cmoknęła niecierpliwie.

Powieszony za kołnierz! Na kinkiecie.

Minerwo, przecież to nie w stylu Harry'ego. On by Malfoyowi po prostu dał po pysku, a nie tak znienacka... różdżką w plecy.

McGonagall potrząsnęła głową z dezaprobatą, zaciskając usta.

I tylko dlatego nie miałam go jeszcze na dywaniku. To bardziej w stylu bliźniaków, ale ci akurat mają żelazne alibi – już ich wtedy nie było w szkole. A Malfoy symuluje amnezję i wstrząs mózgu. Ale nie zawołałam cię tutaj na plotki.

Nie?

Black, chociaż raz w życiu bądź poważny. Powiedz Lupinowi, że Severusa musi obejrzeć specjalista z Departamentu Tajemnic. Nie można go sprowadzać na Grimmauld Place, więc ktoś musi Seva tam odtransportować. W Departamencie będzie czekał Zegarmistrz nazwiskiem Scrap. Szkoda, że Molly ma tę domową katastrofę... A teraz bądź łaskaw zdjąć blokadę.

Jaką blok... – zaczął Syriusz, ale natychmiast się zreflektował. – Tak, oczywiście... Laxare!

Dopiero gdy z kominka zniknęła osłona, przypominająca cieniutką, przezroczystą błonkę, można było się zorientować, że w ogóle była tam jeszcze chwilę temu. Pod nogi Syriusza z głuchym tapnięciem upadła torba podróżna.

To rzeczy Severusa. Ubrania i parę niezbędnych drobiazgów. Brzytwa, woda po goleniu, grzebień, eliksir na żołądek... – McGonagall przygładziła włosy. – Gdybym wiedziała wcześniej, jakie on ma zabezpieczenia na drzwiach... Forsowanie trwało godzinę. Ufff... Mam nadzieję, że magicy od zegarów doprowadzą go jeszcze dziś do porządku, inaczej chyba zwariuję. SUM-y, Owutemy i rewolucja w Slytherinie. Powiedz mu, że Albus i Lizzie Vector podzielili się jego grafikiem. Jutro ma być w pracy! Do widzenia. – Po tych słowach głowa profesorki Transmutacji rozpłynęła się wśród zielonych płomieni. Stropiony Syriusz podniósł torbę, w zamyśleniu ważąc ją w dłoni.

Mam wielką nadzieję, że to będzie faktycznie proste, Minerwo. Naprawdę szczerze bym chciał – wymamrotał. Jednak nie opuszczało go złe przeczucie, że przysłane przez troskliwą profesorkę rzeczy nie będą jeszcze Snape'owi potrzebne przez jakiś czas. Może z wyjątkiem grzebienia. Odnowił osłonę na kominku i powlókł się na poszukiwanie Remusa.

Pecunia non olet – oczywiście znane przysłowie „Pieniądze nie śmierdzą"

Obu swych gości zastał w salonie na trzecim piętrze. Snape bawił się szczoteczką do paznokci w kształcie srebrnego łabędzia, wypuszczając go w podróż po falach morza kanapowego. Z powodu trudności technicznych (włosie zaczepiało o tkaninę) ptak pływał stylem grzbietowym. Remus natomiast machał różdżką nad stołem.

Musiałem to wziąć. Masz coś przeciwko, Siri?

„To" okazało się rozłożoną na blacie flanelową powłoczką z pękami haftowanych stokrotek w każdym rogu i monogramem SSRB. Syriusz tylko wzruszył ramionami. Do powłoczek był równie mało przywiązany, jak i do całej reszty spuścizny rodzinnej.

Sypialnia Słodkiego Regulusa Blacka? – spytał Remus, ze śmiechem wskazując na litery.

Starożytny, Szlachetny Ród Blacków albo też Super Szurnięta Rodzina Błaznów – odparł Syriusz. – Mówiłem ci, że moja matka miała fioła.

Remus pominął tę uwagę milczeniem. Nie wypadało wyrażać się tak o rodzinie gospodarza, nawet jeśli on sam nie przebierał w słowach.

Próbowałem zrobić z tego koszulkę. Materiał wyjściowy jest odpowiedni, ale coś nie wychodzi.

Syriusz rozprostował ramiona jak sztangista przed wysiłkiem, po czym wyjął różdżkę z futerału.

Pozwól, że zajmie się tym fachowiec.

Rzeczywiście, po paru precyzyjnych ruchach i melodyjnych inkantacjach, poszewka zamieniła się w bladoniebieską koszulkę z szafirowymi guzikami (nadal haftowaną w stokrotki). Odziany w nowy strój Sunio z upodobaniem badał kwiatki na miękkiej, spranej tkaninie. Zachęcony sukcesem, Syriusz rozejrzał się za nowym surowcem, po czym bez namysłu zdarł z kosza na papiery zielony, aksamitny pokrowiec. Położył go na stole i zakasał rękawy.

Teraz portki. Styl „wczesny lord Fauntleroy".

Zanim jednak katowany zaklęciami materiał przybrał do końca właściwy kształt, rozległo się głośne klak, jakby jakiś olbrzym pstryknął w salonie palcami. Para oczu bursztynowych i druga czarnych jednocześnie skierowała się na dziecko.

O w mordę...

Bluzeczka zmieniła się z powrotem w powłoczkę. Jedyną różnicą była dziura, przez którą wystawał czarnowłosy łebek. Jednak Sunio nie wydawał się wystraszony tą nagłą transformacją, która odbyła się, jakby nie było, na nim. Raczej lekko zdziwiony i zainteresowany. Energicznie poruszył rączkami w górę i w dół, poszewka zafurkotała.

Pcasek! Sunio pcasek!

Zdenerwowany Syriusz zdarł z malca powłoczkę, rzucił ją z powrotem na stół i ponownie przerobił na odzież godną człowieka, a nie skrzata domowego. Przez moment wydawało się, że oboje – Syriusz i powłoczka – mierzą się wzrokiem, przy czym wyimaginowane spojrzenie ciuszka było mocno ironiczne. Po upływie minuty rozległo się poff i bluzeczka w stokrotki wróciła do postaci bielizny pościelowej.

Szlag by to trafił... – Syriusz podniósł powłoczkę na końcu różdżki. – Co jest nie tak z tą szmatą?

Test wykazał, że istotnie było coś nie tak. Blackową pościel obłożono zaklęciem antygniotliwym, przeciw mechaceniu, a do tego jeszcze dodatkową klątwą przeciw kradzieży (co doskonale obrazowało stosunek pani Black do personelu pralni). Wszystko to razem wściekle gryzło się z transmutacyjnymi życzeniami Syriusza. Struktura poszewki zwyczajnie nie mogła pomieścić większej ilości magii i „wypluwała" nadmiar.

Na obrusach pewnie jest to samo. Będę musiał chyba poświęcić kolejną koszulę, a nie mam już żadnej, której nie lubię! – denerwował się Syriusz.

Co przyniosłeś? – zainteresował się Remus, patrząc na torbę, poniewierającą się w zapomnieniu na dywanie. Syriusz znieruchomiał na chwilę, wytrzeszczywszy oczy.

Jestem idiotą! – wybuchnął.

Jestem tępym kretynem! Przecież Minerwa dała mi jego ciuchy! Po co bawimy się w zmienianie poszewek mojej świętej pamięci mamuni, jak tu mam cały tobół Snape'owych łachów? Zwyczajnie je pomniejszę i szlus. Mamy umówioną dziś wizytę w Departamencie Tajemnic, więc McGonagall to przysłała, żeby jej kolega z pracy nie świecił gołym tyłkiem, jak go już zegarmistrze postarzą.

To mówiąc, Black wytrząsnął na kanapę zawartość sakwojaża.

No proszę. Wszystko ma czarne. Pewnie po to, żeby oszczędzić na praniu.

Nieświadomy właściciel czarnego odzienia, który do tej pory kontemplował zezowatego lwa na makacie, zakrywającej drzewo genealogiczne rodu Blacków, oderwał się od tego wątpliwego arcydzieła sztuki zdobniczej i zainteresował odzieżą, zwaloną na malowniczą kupę. Od razu wyciągnął ze stosu błyszczącą srebrną papierośnicę.

Okazało się, że garderoba Severusa prezentuje się wyjątkowo skromnie (wszystko czarne, białe lub gołębioszare), za to była bardzo dobra gatunkowo. Nawet schodzone trzewiki lśniły jak czarne lusterka – widać właściciel nie żałował pasty ani zaklęć.

Remus poczuł, że ktoś ciągnie go za spodnie. Popatrzył w dół, napotykając poważne spojrzenie czarnych ślepek, wpatrujących się w niego natarczywie.

Pcasek – oznajmił Sunio, wyciągając do niego rączkę z papierośnicą. Lupin wziął ją odruchowo. Na wierzchu lśniącego pudełka czerniał oksydowany wizerunek nietoperza i ozdobny napis Na pamiątkę od L.M.

Pcasek – powtórzyło dziecko.

To nie ptaszek, to nietoperz. – Pedagogiczne zapędy Remusa chwilowo wzięły górę nad rozmyślaniami, czy L.M. oznacza Lucjusza Malfoya i dlaczego „pierwsza laska" magicznego świata miałaby robić Snape'owi tak kosztowne prezenty. – Nietoperz, Suniu.

Topes?

Nietoperz.

Pcasek. – Mina dziecka dość dobrze wyrażała opinię „ty coś ściemniasz, koleś", więc Lupin skapitulował, przeczuwając, że kołomyja z „pcaskami" i „toperzami" może potrwać.

To jest, yyy... taka myszka co fruwa.

Fruwająca myszka okazała się atrakcyjniejsza od ptaszka. Sunio odebrał Remusowi srebrny bibelot i zaczął go wybebeszać pośrodku dywanu, rozsypując wokoło siebie Moderny bez filtra i powtarzając beztrosko:

Myska, myska... myskamyskamyska... pcasek myska... myska pcaskofa...

Syriusz szybko poradził sobie z pomniejszeniem kompletu męskiej odzieży. Za to przymiarka (po nieco utrudnionym oderwaniu małego badacza od sekcji papierosa) wykazała bezlitośnie, że proporcje dwulatka i mężczyzny trzydziestoparoletniego różnią się znacząco.

Majtki dyndały Suniowi gdzieś w okolicach kolan, spodnie – choć dopasowane w talii, ciągnęły się za nim jak uszy za przygnębionym bassetem. Nad podkoszulką i swetrem Lupin tylko pokiwał głową. Zwłaszcza sweterek wyglądał jak kaftan bezpieczeństwa, wydziergany przez pielęgniarkę u św. Munga podczas nudnego dyżuru. Użycia nożyczek Lupin odradził, więc ostatecznie naburmuszony Black jeszcze raz uciekł się do pomocy różdżki – ku cichemu podziwowi kolegi, który nigdy dostatecznie nie opanował tego typu zaklęć.